Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Morderstwo w austriackim zaciszu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:03, 16 Sie 2013    Temat postu:

Rozdział XXIII

Henryk wyjaśnia sprawę

Kiedy Henryk powrócił do domu von Trappów był z siebie niezwykle zadowolony. Poprosił swych gospodarzy, żeby zaprosili oni na wieczór kilkoro gości. Na pytanie zaś, dlaczego mu tak na tym zależy, odpowiedział im jedynie tajemniczym uśmiechem.
- Niech zgadnę – powiedział wesołym tonem Janek – Rozwiązałeś zagadkę, przyjacielu?
Henryk bardzo z siebie zadowolony pokiwał głową na znak, że tak. Kiedy jednak przyjaciele chcieli coś z niego wydobyć, nabrał wody w usta i przesłuchiwanie go okazało się bezcelowe.
Widząc to Kasia załamana rozłożyła bezradnie ręce.
- Widzicie państwo? On się już nigdy nie zmieni. Ciągle musi powtarzać ten sam sposób wyjawienia wszystkim rozwiązania zagadki.
- A jakiż to sposób? – zapytał zaciekawiony baron von Trapp.
Janek uśmiał się dowcipnie.
- Robienie wokół siebie wielkiego szumu – odpowiedział patrząc na przyjaciela – I wypracowanie wokół swej skromnej osoby odpowiedniej aury. Aury tajemniczości, rzecz jasna.
- Chodzi tutaj o efekt psychologiczny – zaśmiała się Kasia z lekkim politowaniem – Henryk bardzo się cieszy, gdy udaje mu się go osiągnąć. Czerpie z tego ogromną satysfakcję. Albo po prostu jest szalenie próżny.
- Albo jedno i drugie – odpowiedział Janek z uśmiechem na twarzy.
Henryk słuchał tych słów uważnie, jednak wciąż milczał. Był z siebie bardzo zadowolony. W końcu poznał rozwiązanie zagadki śmierci Elsy Berker. Nic w tej sprawie nie stanowiło dla niego zagadki. Wiedział już wszystko.

***

- Już są wszyscy! - powiedział Janek wchodząc do pokoju, w którym Henryk czekał na gości.
Słynny detektyw wziął głęboki wdech, po czym popatrzył na swoich przyjaciół: Kasię, Janka i Jerzego. Uśmiechnął się do nich delikatnie. Wiedział, że gdyby nie oni, to nigdy nie rozwiązałby tej zagadki. To znaczy, na pewno by rozwiązał, gdyż miał prawdziwy talent do tego, co robił, jednak o wiele przyjemniej mu się zawsze rozwiązywało zagadki z przyjaciółmi niż samemu. Nie mówiąc już o tym, że bardzo dobrze mu się współpracowało z tą trójką. Była mu ona niesamowicie bliska. Sprawy, które rozwiązywał z nimi były mu o wiele milsze niż te, które musiał rozwiązywać samemu. Cieszył się więc, że mógł właśnie z nimi prowadzić swoje śledztwa. Takich przyjaciół mieć to sama radość.
- Przyjaciele... mam nadzieję, że każde z was ma broń – zapytał Henryk.
- Owszem, mój przyjacielu – odpowiedział Janek pokazując swój rewolwer.
- Ja także – Kasia pokazała swoją broń.
Jerzy bez słowa ukazał swoją pukawkę.
Henryk uśmiechnął się zadowolony widząc to wszystko.
- Doskonale. A zatem idziemy.... pora tę sprawę nareszcie wyjaśnić.
Wziął kolejny głęboki wdech i wszedł razem z przyjaciółmi do salonu. Tam już siedzieli baronostwo von Trapp, ich najstarsze dzieci (Rupert i Agathe) oraz goście zaproszeni na wyraźne życzenie Henryka. Byli to komisarz Zeller, sędzia Schpein, inspektor Gruber, doktor Trainer, a także skuty kajdankami Wilhelm Zarenbaum. Czyli wszyscy, którzy być powinni. Henryk uśmiechnął się ponownie na ten widok.
- Moi państwo – zaczął Henryk, stając przed nimi zakładając ręce za siebie – Zebrałem was tu wszystkich po to, żeby odpowiedzieć na dręczące nas wszystkich pytanie. Kto zabił Elsę Berker?
- Wszyscy to wiemy – mruknął Zeller niezadowolonym tonem – Zrobił to ten, który siedzi teraz pomiędzy nami skuty kajdankami.
Baronowa von Trapp spojrzała morderczym spojrzeniem na Zellera. Henryk zignorował jego wypowiedź.
- Zadaniem moim i moich przyjaciół nie było przyjęcie opinii wszystkich ludzi, lecz dowiedzenie prawdy.
- Ale skoro pan komisarz znalazł sprawcę – powiedział niepewnym głosem inspektor Gruber – To chyba już wszystko jest jasne, czyż nie?
- Przepraszam bardzo, ale skąd państwo wiedzą, że to młody Wilhelm jest winny? – zapytał Henryk.
Inspektor zareagował na jego pytanie miną pełną wątpliwości.
- No bo.... mamy dowód.... – odpowiedział.
Henryk wciąż uśmiechał się tajemniczo.
- A jakiż to dowód?
- No przecież nóż, którym zabito ofiarę. I to nóż ze śladami krwi – wyjaśnił komisarz Zeller.
- Jeśli chodzi o mnie, to właśnie ten nóż wskazuje na niewinność oskarżonego – rzekł Henryk.
- Jakże to? – zdziwił się inspektor Gruber.
- Nie rozumiem – powiedział sędzia Schpein.
- To bardzo proste, moi państwo – rzekł Henryk – Już to wyjaśniam.
Następnie skierował swój wzrok w stronę swego najlepszego przyjaciela.
- Drogi Janku. Jesteś lekarzem, nieprawdaż?
- Tak, to prawda – odpowiedział Janek, niewiele z tego pytania jednak rozumiejąc.
- Leczysz ludzi od bardzo dawna, prawda?
- Owszem, ale co to ma do rzeczy?
- Powiedz, czy zdarzały ci się wypadki śmiertelne?
- Na froncie wojny światowej. Nie wszystkich mi się niestety udało uratować.
Henryk uśmiechnął się delikatnie i kontynuował swoją wypowiedź.
- Wiem również, że nie jesteś rasowym mordercą.
- Nie, skądże, nie jestem. Zabijam moich pacjentów wyłącznie przez przypadek - zaśmiał się ironicznie Janek.
- Otóż to. I wiem również, że choć nie jesteś rasowym mordercą, to na pewno nie byłbyś taki głupi, żeby zabić swoją kochankę i potem schować nóż, którym popełniłeś tę ohydną zbrodnię, do własnej szafy.
- Oczywiście, że nie. To byłaby czysta głupota – odpowiedział Janek powoli rozumiejąc, o co chodzi – Przecież w szafie każdy mógłby go znaleźć.
- Otóż to. Z tego też względu właśnie wyciągam wniosek, że nasz młody przyjaciel jest niewinny. Bo choć nie wykazuje się on w swoim zachowaniu przesadną inteligencją, to jednak nie można go posądzić o taką głupotę jak chowanie narzędzia zbrodni w miejscu tak oczywistym, jak jego własna szafa.
- Dokładnie tak – powiedział Wilhelm podnosząc się z kanapy – Przysięgam, że ja tego nie zrobiłem.
Zeller złapał go za ramię i posadził go ponownie na kanapie.
- To, że nikt nie jest na tyle głupi, by tak postąpić nie oznacza, że Zarenbaum nie jest winny.
Henryk zrobił smutną minę.
- Tu się muszę niestety z panem zgodzić, panie komisarzu. To rzeczywiście nie dowodzi jego niewinności.
- No właśnie – powiedział Zeller dumnym tonem.
- Mimo to wciąż uważam, że gdyby oskarżony popełnił zarzucaną mu zbrodnię, to na pewno zachowałby się inaczej niż tak, jak mu się to zarzuca.
- A co by wówczas zrobił? – zapytała Maria Augusta – Gdyby naprawdę był winny, co by zrobił?
- No właśnie… Co by zrobił? – zapytał Henryk – Zastanówmy się.
Spojrzał na Jerzego.
- Jerzy, mój przyjacielu. Byłeś kiedyś aktorem w teatrze. Pomożesz mi teraz odegrać małe przedstawienie. Wyobraź sobie, że jesteś zabójcą. Chcesz pozbyć się kochanki, która niefortunnie zaszła z tobą w ciążę i poważnie ci tym faktem zagraża. Co robisz?
Jerzy zastanowił się przez chwilę.
- Zwabiam podstępnie swoją ofiarę nad jezioro niedaleko klasztoru, w którym się schroniła. W miejsce, gdzie nikogo nie ma i gdzie nikt nas nie przyłapie. A kiedy przychodzi, zabijam ją nożem.
- Doskonale – pochwalił go Henryk – A co robisz z narzędziem zbrodni?
Jerzy uderzył się w czoło otwartą dłonią, po czym zrobił wymowny ruch oznaczający wyrzucanie czegoś przed siebie.
- Jezioro! – zawołał przy tym – Tam przecież jest jezioro. Wrzuciłbym nóż do jeziora.
- No właśnie – powiedział Henryk uradowany, że jego przyjaciel go rozumie – Woda ukryłaby nóż na zawsze, nieprawdaż?
- Dokładnie tak – powiedział wesoło Jerzy.
- To zatem dowodzi… - zaczął Georg von Trapp, ale Zeller mu przerwał.
- Niczego to nie dowodzi. Ustaliliśmy już chyba, że to, iż normalny morderca by tak postąpił, to nie oznacza, że ten zwyrodnialec nie uczynił tego, co uczynił.
Henryk popatrzył na Zellera z lekko ironicznym uśmiechem, po czym mówił dalej.
- Przyjrzyjmy się lepiej ofierze. Elsa Berker. Miła i bardzo sympatyczna dziewczyna. Tak przynajmniej wynikało z opowieści, jaką usłyszałem od pani baronowej von Trapp. Ja niestety miałem okazję poznać osobiście pannę Berker i wywarła ona na mnie niezbyt pozytywne wrażenie. Nie chciała wydać swego kochanka pomimo tego, że ten jej groził. Dlaczego? Sądziłem, że przyczyną jej zachowania był fakt, iż wciąż czuła coś do tego mężczyzny i miała nadzieję, że po pierwszej fazie sprzeczek między nimi wszystko się ułoży. A groźby jego uważała za niepoważne. Prawda okazała się być zupełnie inna. Elsa nie chciała wydać swego prześladowcy, ponieważ była osobą niezwykle mściwą i okrutną. Kiedy dowiedziała się, że jej kochanek nie chce się z nią ożenić, a do tego jeszcze ma żonę, wściekła się, ale bynajmniej nie zrezygnowała z planów poślubienia go. W końcu była w nim zakochana i liczyła na bycie z nim na zawsze. Nie przyjmowała do wiadomości, że nic z tego nie wyjdzie. Miała na swego kochanka haka i to mocno zaostrzonego. Zaszła z nim w ciążę, jednak kochanek nakazał jej ją przerwać. Chciał, by usunęła ciążę.
- Usunąć ciążę? – zapytała zdumiona i zszokowana tym faktem Maria Augusta – A więc jednak miałam rację. Przeczucie mnie nie myliło. To o to jej wtedy chodziło, kiedy mówiła mi o jakieś strasznej rzeczy, którą on jej kazał zrobić. A to bydle! Jak można kazać zrobić kobiecie coś tak ohydnego?
Janek chciał już coś powiedzieć, gdyż miał względem aborcji nieco inne zdanie, jednakże uznał, że nie jest to ani czas ani miejsce na rozstrzyganie takich spraw i zachował swoje zdanie dla siebie.
- Jest pan pewien, że była w ciąży? – zapytał sędzia Schpein.
- Fakt o ciąży potwierdził doktor Trainer, a wcześniej również przeprowadzona sekcja zwłok – powiedział Henryk spoglądając na lekarza – Zaś podejrzenia na temat żądań aborcji ze strony kochanka potwierdziła moja rozmowa z matką Elsy oraz sędzią Schpeinem. Wiedział, że Elsa nie chciała usunąć dziecka. Wszyscy sądziliśmy, że powodem jej odmowy była pobożność, a przynajmniej niechęć do takich czynów. Ja jednak dowiedziałem się, że zrobiła to tylko i wyłącznie dlatego, iż chciała mieć broń przeciwko swemu kochankowi. Chciała wymusić na nim rozwód z żoną lub przynajmniej zniszczyć go publicznie ujawniając ten fakt i wymuszając na nim wysokie alimenty. Prawda, panie sędzio?
Sędzia Schpein pokiwał głową na znak, że Henryk się nie myli.
- To prawda. Elsą kierowały pobudki czysto egoistyczne. Planowała wielki skandal, jeśli kochanek odmówi poślubienia jej.
- Otóż to. I to właśnie moim zdaniem było powodem, dla którego musiała umrzeć – dodał Henryk, po czym kontynuował swoją wypowiedź – Morderca nie zgodził się na jej żądania, gdyż był wysoko postawioną osobą. A taki rozwód i skandal z niego wynikający byłby z racji swojej wielką aferą, która mogła zaważyć na jego karierze. By ją ratować był gotów na wszystko. Dosłownie na wszystko. Zaczął domagać się ostro aborcji ze strony Elsy. Dziewczyna widząc, że to nie przelewki, uciekła za radą pani baronowej von Trapp do klasztoru licząc, że kochanek tam jej nie znajdzie. Planowała urodzić dziecko i z bezpiecznej odległości, jaką dawał jej klasztor, poprowadzić dalej swoją grę, którą była zemsta na nielojalnym kochanku. Ale przeliczyła się i spotkała ją śmierć.
Wszyscy obecnie w salonie wpatrywali się w niego uważnie. Henryk zadowolony z tego efektu mówił dalej.
- Morderca zabił Elsę, ale wiedział, że musi znaleźć kozła ofiarnego, na którego zwali całą winę. Dlatego przygotował się do tego wydarzenia. Znalezienie osoby, którą można by obarczyć winą za to wszystko nie było takie trudne. Wilhelm Zarenbaum wystawił mu się jak na talerzu. Wszystko przemawiało przeciwko niemu. Wzgardzony adorator, poniżony i odrzucony mężczyzna o gorącym temperamencie. Alkoholik nękający swoją niedoszłą żonę był dla niego doskonałym kandydatem na stanowisko zabójcy. Trzeba było jednak podrzucić pogrążający go dowód, najlepiej z jego odciskami palców. Morderstwa więc przystąpił do działania. W noc zabójstwa znalazł on Wilhelma w oberży, zaprosił go na pijatykę, stawiał mu butelkę za butelką, po czym hojnie za wszystko zapłacił w międzyczasie dając mu do potrzymania jakiś dziwny przedmiot do ręki. Czyż nie tak było, panie Zarenbaum?
Wilhelm Zarenbaum pokiwał głową.
- Tym przedmiot moim zdaniem był nóż, którym potem dokonano zabójstwa. Morderca był w rękawiczkach, a nóż miał już odciski palców Wilhelma. Potem wystarczyło zabić Elsę, zaś narzędzie zbrodni podrzucić do szafy z ubraniami młodego Zarenbauma. Włamanie się do jego domu nie było, jak się okazało, wcale trudne. Poszło to łatwiej, niż mu się wydawało. Potem wystarczyło, by dzielny i charyzmatyczny komisarz Zeller, szukając sprawcy, odwiedził pierwszego podejrzanego w całej sprawie i presto... Wilhelm idzie na szubienicę, a prawdziwy morderca jest wolny.
Henryk zrobił dramatyczną pauzę, po czym kontynuował swoją wypowiedź:
- Ale jednak mimo wszystko sprawca nie był jeszcze do końca bezpieczny. Wiedział o właścicielu motelu „Pod Gwiazdami”, który mógł go zapamiętać. Gdyby podczas śledztwa komisarz Zeller szukał ludzi znających ofiarę, wpadłby on na jego trop i pan Grimer wszystko by wyśpiewał. Morderca musiał się więc go pozbyć. Obserwował właściciela motelu i dowiedział, że obawia się on wysypki, jakiej nabawił się podczas wizyty w Afryce. Doktor Trainer miał wystawić diagnozę. Niestety jej efekt był taki, że biedny właściciel motelu powiesił się w swoim pokoju myśląc, że cierpi na chorobę, która pozbawi go władzy w jego własnym ciele. Prawdą jednak było to, że cierpiał na niegroźną wysypkę, ale nie dowiedział się tego nigdy. Dlaczego? Bo choć doktor Trainer wysłał list ze swoją diagnozą, to jednak morderca podstępem włamał się do skrzynki, wyjął z niej wiadomość od lekarza, przeczytał ją, a następnie zniszczył i zastąpił swoją własną.
- To tylko domysły – mruknął Zeller.
- To prawda! – zawołał doktor Trainer – Nigdy nie zdiagnozowałem u pana Grimera choroby, która groziła mu paraliżem.
- Mówi pan prawdę. A za dowód niech świadczy to!
To mówiąc Henryk wyjął z kieszeni dwa listy. Jeden był poklejony taśmą klejącą, a drugi w o wiele lepszym stanie.
- Tutaj mamy list napisany przez doktora Trainera. A tutaj z kolei napisany przez mordercę i podłożony na jego miejsce.
- Skąd pan to ma?! – ryknął Zeller wściekłym głosem – To jest dowód w sprawie! Pan to ukradł z mojego biurka! Będzie pan odpowiadał za przywłaszczenie dowodu rzeczowego i utrudnianie śledztwa!
Henryk z błyskiem w oku zlekceważył jego krzyki i w najlepsze kontynuował swą wypowiedzieć.
- Doktor Trainer mógł oczywiście kłamać i obawiając się konsekwencji powieszenia się pana Grimera powiedzieć mi, że zdiagnozował jedynie niegroźną wysypkę. Ale moim zdaniem pan doktor Trainer mówił prawdę. A dowodzą tego te oto listy. Ten posklejany wydobyłem w kawałkach z kosza na śmieci przed motelem. Dałem te dwie próbki pisma do analizy miejscowemu grafologowi. Potwierdził on moje przypuszczenia. Obie próbki były pisane przez dwóch różnych ludzi. Co za tym idzie, doktor Trainer mówi prawdę.
Lekarz ukłonił mu się lekko.
- A więc, moi państwo – kontynuował Henryk – Morderca czuł się bezpieczny. Ale jednak wiedział, że niedługo będzie się cieszył spokojem, jeśli wścibscy detektywi z Polski będą dalej drążyć temat. Dlatego włamał się do domu rodziny von Trappów i założył to....
Wypowiadając te słowa Henryk podszedł do aparatu telefonicznego i pokazał kilka kabelków, które następnie wściekłym ruchem wyrwał. Wszyscy obecni popatrzyli na niego zszokowani.
- Proszę, moi państwo. Oto podsłuch. Nasz włamywacz i morderca Elsy Berker to jedna i ta sama osoba. Włamał się do domu baronostwa von Trapp nie po to, by ich okraść, ale po to, by założyć w ich telefonie podsłuch. Stąd właśnie znalazłem w kominku baronostwa śrubokręt. Jego obecność w kominku od razu wzbudziła moje podejrzenia. Zastanawiałem się, czemu się on tam znalazł? I oto, jaką uzyskałem odpowiedź. Włamywacz przyszedł tutaj z małym arsenałem narzędzi niezbędnych do zainstalowania podsłuchu. Jednakże w salonie było ciemno, a światło latarki nie pomagało mu w pracy. Wrzucił więc do kominka sporo papierów i rozpalił nimi ogień. Nie na długo, ale na tyle, aby starczyło na zainstalowanie podsłuchu. Został jednak spłoszony przez pokojówkę. Przerażony uciekł upuszczając w kominek śrubokręt, który ukryty w popiele został potem odnaleziony przez genialnego polskiego detektywa, Henryka Spryciarskiego.
Detektyw uśmiechnął się do wszystkich bardzo z siebie zadowolony.
- I teraz już wiecie, moi przyjaciele, skąd morderca wiedział, że Matka Eleonora chce nam coś ważnego powiedzieć. A kiedy się już tego dowiedział, zadbał o to, by wylądowała ona w szpitalu na intensywnej terapii. Oczywiście chciał ją zabić, ale wybór samochodu na narzędzi zbrodni nie był zbyt dobrym pomysłem. Matka Eleonora przeżyła i kiedy wydobrzeje, będzie mogła zeznawać.
- No dobrze, ale kto popełnił te wszystkie zbrodnie?! – zapytał baron von Trapp.
- Dokładnie, proszę pana – dodał Rupert wspierając ojca – Kto jest zabójcą? Niech nam pan go wskaże.
Henrykowi nie spieszyło się jednak do wskazywania mordercy. Zaczął powoli chodzić po salonie i uśmiechając się złośliwie niczym Mefistofeles ze sztuki Goethego, powiedział:
- No właśnie.... kto jest zabójcą?
Zatrzymał się przed doktorem Trainerem.
- Może doktor Trainer? Musi on dbać o swoją reputację, nieprawdaż?
- No wie pan, co! – powiedział lekarz oburzonym tonem, lecz Henryk nie dał mu skończyć i powiedział:
- Ale pan doktor nie mógł dokonać tej zbrodni. Choćby dlatego, że nie jest niczym mężem ani tym bardziej starszym panem. Musimy go więc wykreślić z listy podejrzanych.
Podszedł do sędziego Schpeina.
- A może szanowny pan sędzia? Miał pan motyw. Kiedyś matka Elsy odrzuciła pana. Cóż to by była za zemsta uwieść córkę swej dawnej miłości, a potem ją porzucić, nieprawdaż? Ale kiedy zaszła ona w ciążę przestraszył się pan. Jest pan zbyt ważną osobą, żeby móc się narażać na taki skandal. Prócz tego ma pan żonę. Fakt, że leczy się ona w klinice psychiatrycznej nie zmienia faktu, iż ona istnieje. Pasuje pan doskonale do rysopisu mordercy. Mógł więc pan śmiało dokonać wszystkich wymienionych przeze mnie zbrodni.
Sędzia milczał powoli miętoląc swój kapelusz w dłoniach.
- A może jednak mordercą jest ktoś zupełnie inny? W takim razie kto to może być? Zastanówmy się. Człowiek w średnim wieku, ale jednak przystojny. Do tego jeszcze żonaty, któremu taki romans mógłby przynieść poważne kłopoty, gdyby wyszedł na jaw. Kto to by mógł być? Kto jeszcze pasuje do tego schematu?
Wszystkie oczy zwróciły się natychmiast w stronę Georga von Trappa.
- Ja? – zawołał zdumiony baron – To jakaś bzdura!
- Niekoniecznie. Jest pan wpływowym człowiekiem, ma pan żonę i dzieci, wysoką pozycję społeczną, wysoki tytuł arystokratyczny. Doskonale pasuje pan do rysopisu sprawcy.
- To jakiś absurd! Nawet nie znałem tej całej Elsy Berker! – krzyczał oburzony Georg von Trapp.
- Oczywiście, że nie! Jak pan śmie oskarżać mojego ojca! – krzyknął Rupert zrywając się z fotela – I to ma być wdzięczność za to, że zaprosił on pana tutaj?!
- A zaprosił tutaj pana po to, by odnalazł pan prześladowcę Elsy Berker – dodała Agatha – Przecież to oczywiste, że skoro pana tutaj wezwał, to nie on ją zabił.
- No właśnie – powiedział Henryk uśmiechając się tajemniczo – Osoba, która wynajmuje detektywa do rozwiązania danej sprawy, jest automatycznie usunięta z listy podejrzanych. A oto właśnie chodziło naszemu winowajcy.
- Ale to niemożliwe! – krzyknęła Maria Augusta – W noc zabójstwa mój mąż był ze mną!
- Tak, w łóżku. Spaliście państwo, więc nie może pani z całą pewnością powiedzieć, co robił w nocy pani mąż – odpowiedział stanowczym tonem Henryk.
- No właśnie sęk w tym, że nie spaliśmy – odpowiedziała Maria Augusta.
- A coście państwo robili?
Maria Augusta zaczerwieniła się niczym róża. Henryk nie musiał o więcej pytać. Już wszystko rozumiał.
- Rozumiem. Już wszystko jasne. Ale to żaden dowód. Myślę, że pani kryje męża, żeby nikt się nie dowiedział, co tak naprawdę robił w nocy.
- Ale przysięgam, że on tego nie zrobił! Byliśmy razem w łóżku! Nie spaliśmy co prawda, ale byliśmy razem.
- Dosyć tego, mam go aresztować? – zapytał inspektor, patrząc na Zellera (na którego twarzy malowała się mściwość i zawiść).
Komisarz jednak nie odpowiedział nic, zaś sędzia Schpein zachował milczenie.
Henryk tymczasem uśmiechnął się ironicznie.
- Wierzę pani. Wierzę, że mówi pani prawdę, a wie pani, dlaczego? Ponieważ wiem, kto jest prawdziwym mordercą. Wiem także, że nie jest nim pani mąż.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 23:28, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 7:28, 17 Sie 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

I dalej nie wiemy kto jest zabójcą ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:19, 17 Sie 2013    Temat postu:

Rozdział XXIV

Kto jest mordercą?

- Wiedział pan? – zapytała zdumiona Agathe – Wiedział pan od samego początku, że mój ojciec jest niewinny?
- Oczywiście, panno Agathe – odpowiedział Henryk uśmiechając się wesoło, jakby właśnie opowiedział dowcip.
- Wiedział pan o tym i bezczelnie zrzucał pan na mego ojca podejrzenie? – oburzył się Rupert von Trapp zrywając się ze swego miejsca – Nie wiem, jak pan w ogóle ma czelność....
- Braciszku, proszę...
Agathe złapała za rękę brata, który nieco się uspokoił i usiadł z powrotem na swoim miejscu.
Henryk nie dał się tym okrzykiem zbić z tropu.
- Przyznaję, że zachowałem się może niezbyt elegancko wobec szanownego pana barona – powiedział – Ale musiałem to zrobić. Chciałem bowiem zobaczyć reakcję prawdziwego mordercy. Reakcję mordercy, który siedzi tutaj teraz z nami. Proszę państwa.... morderca jest wśród nas. Tak, nie żartuję. Morderca siedzi teraz pomiędzy nami i słucha uważnie tego, co mówię. Jeśli oczerniłem w swoich słowach wielce szanownego pana barona, to bardzo mi przykro, ale musiałem się przekonać, jaka będzie reakcja mordercy na moje słowa. I cóż.... Jego reakcja powiedziała mi bardzo wiele. Także nawet gdybym miał jeszcze pewne wątpliwości co do jego winy, to teraz, na widok jego reakcji szybko by się one rozwiały.
Wszyscy obecni popatrzyli na niego zdumieni. I niczym na ostatniej wieczerzy jeden na drugiego zaczął patrzeć podejrzliwie, a co poniektórzy odsuwali się od siebie bojąc się, że ich sąsiad to właśnie morderca. Zapadła również niezręczna cisza. W końcu przerwał ją sędzia Schpein pytaniem:
- Więc mówi pan, że morderca jest wśród nas? W tym pokoju?
- W tym pokoju, panie sędzio – odpowiedział mu Henryk nie przestając się uśmiechać.
- Ale kto nim jest? – zapytał inspektor Gruber – Na litość Boską, niechże pan nam wreszcie poda jego nazwisko. Kto jest mordercą Elsy Berker?
Henryk uśmiechając się zaczął chodzić po pokoju. Właśnie takie sytuacje lubił najbardziej. Cała uwaga skupiona jest na nim. Morderca już wie, że został zdemaskowany, ale chciał odwlec chwilę zdemaskowania jak tylko najdłużej się da. A on, Henryk Spryciarski, napawa się jego lękiem, po czym miażdżącym metaforycznym uderzeniem pozbawia go tchu i zdziera z niego maskę pozorów. Tak... właśnie tak lubił on postępować. Nikt z jego bliskich jednak nie miał do niego o to żalu. Uważali go oni za wielkiego człowieka. A wielkim ludziom wolno mieć wielkie i wzniosłe wady. Poza tym nikt, kto go lubił i szanował nie miał mu tego za złe, jak i również nie uważał jego próżności za wadę. Raczej za drobną słabość, którą można darować genialnemu detektywowi, który już niejedną trudną sprawę rozwiązał.
- Kto jest mordercą? To pytanie dręczy nas wszystkich już od kilku dni. Kto jest prześladowcą Elsy Berker? To pytanie nieco dłużej zadręcza nasze głowy. Kto przyczynił się do samobójstwa pana Grimera? Kto próbował zamordować Wielebną Matkę Abner? I wreszcie kto włamał się do domu baronostwa von Trapp i założył w ich telefonie podsłuch? Wszystkie te pytania mają jedną i tę samą odpowiedź. Bowiem mordercą Elsy Berker jest człowiek, który miał z nią romans. To ten sam człowiek, który potem przyczynił się do śmierci pana Grimera, ciężkiego uszczerbku na zdrowiu Matki Eleonory, jak i również włamał się tu w nocy i znokautował pokojówkę, która przyłapała go na gorącym uczynku. To człowiek, który jest gotów na wszystko, abyśmy tylko nigdy nie poznali jego nazwiska. Jest to bowiem nazwisko człowieka niezwykle szanowanego i poważanego. Człowieka, który jest niestrudzonym tropicielem przestępstw i zbrodni. Który jest wiernym mężem i dobrym kolegą. A zarazem jest również człowiekiem mściwym, podłym, zawistnym, okrutnym oraz pełnym nienawiści do arystokracji i cudzoziemców, zwłaszcza Polaków. Człowiekiem, który jest gotów poświęcić na ołtarzu swojej kariery setki niewinnych istot. To człowiek podły, a zarazem przedstawiciel prawa i komisarz policji. Czyż nie mam racji, panie Zeller?
To mówiąc Henryk zwrócił swoje baczne spojrzenie w stronę komisarza, który zareagował na to wymuszonym i podłym śmiechem.
- Czemu pan się śmieje, panie komisarzu? – zapytał Henryk ironicznie – Przecież ten rysopis doskonale oddaje całokształt pana postaci. Bo to pan zamordował Elsę Berker. To pan przyczynił się do samobójstwa Grimera, to pan włamał się do domu barona von Trappa zakładając mu podsłuch w telefonie i to pan próbował nieudolnie zamordować Matkę Eleonorę. To pan był kochankiem Elsy Berker. To z panem zaszła ona w ciążę i to przez nią musiała ona umrzeć. Oto poszukiwany przez nas mordercą. Paul Zeller, komisarz policji w Salzburgu.
Wszyscy spojrzeli ze zdumieniem na Zellera. Niektórzy nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. Inni z kolei uważali to za kolejny złośliwy żart ze strony Henryka wystosowany do nich. Sam oskarżony z trudem uśmiechał się, po czym wstał i powiedział:
- Znam osobiście doktora Zygmunta Freuda. Prowadzi on badania psychiatryczne w Wiedniu. Chce pan, to umówię pana z nim. Widzę, że taka wizyta bardzo się panu przyda, gdyż mówi pan niedorzeczności. Chce pan, bym umówił go na wizytę?
- Proszę sobie ze mnie nie kpić, panie komisarzu – powiedział Henryk wpatrując się w twarz winowajcy – Pan doskonale wie, że mówię prawdę. Wie pan tak samo dobrze jak ja, że to pan jest winien tych wszystkich potwornych zbrodni.
- Ależ to niemożliwe! – krzyknął przerażony tym faktem inspektor Gruber.
- To nieprawdopodobne! – dołączył doktor Trainer – Jak on niby mógł to wszystko zrobić?
- Jednak mógł – powiedział Henryk wciąż nie odrywając wzroku od Zellera – Właśnie on jest mordercą, którego szukamy.
- Ale to nie może być on! – zawołał sędzia Schpein.
- Dlaczego? – zapytał Henryk – Bo jest komisarzem policji? Bo nosi mundur i ordery? Bo jest szanowaną osobistością? Bo złapał wielu przestępców? Czy to mu daje prawo, by uznawać się za lepszego od innych? Czy to daje prawo, by go wykluczać z listy podejrzanych?
- Ale on prowadził to śledztwo! – zawołał zdumiony Wilhelm Zarenbaum – On miałby zwalać na mnie swoją własną winę? On przecież szukał zabójcy.
Henryk uśmiechnął się wesoło. Chłopak powoli zaczął rozumieć, o co słynnemu detektywowi chodzi.
- No właśnie. Właśnie to zapewniało mu bezkarność i swobodę działania. Dzięki temu, że jest komisarzem śledczym, miał doskonałe możliwości, żeby dokonać tego wszystkiego, co tu właśnie przedstawiłem.
- No, to już jest bezczelność! – ryknął Zeller – Najpierw obraża pan pana barona von Trappa, a teraz mnie?! Jak pan śmie?!
- Siadaj Zeller i zamknij się – powiedział spokojnie, acz stanowczo sędzia Schepin.
Zeller usiadł.
- Nie muszę wam chyba podawać powodów, dlaczego szanowny pan Zeller zabił Elsę Berker – rzekł Henryk – Wszyscy znamy ten jakże ważny dla niego powód.
- Miała urodzić jego dziecko – odpowiedziała Kasia patrząc na niego z oburzeniem.
- Właśnie – tłumaczył Henryk – Cóż to by był dopiero za skandal! Szanowany i poważany komisarz policji ma nieślubne dziecko. Prasa i osobiście wrogowie komisarza nie odpuścili by, żeby to wykorzystać przeciwko niemu. Zeller nie mógł do tego dopuścić, więc najpierw chciał ją namówić do aborcji, a gdy ta odmówiła, wówczas zabił ją. A jak to zrobił? Cóż..... oto, co się stało.

***

Zeller czekał na Elsę Berker powoli chodząc z miejsca na miejsce. Dziewczyna odpisała mu na jego list pełen pogróżek, że chce się z nim spotkać o północy poza terenem klasztoru. Układać się pewnie chce, dziwka. Ale niech nie liczy na żadne ustępstwa z jego strony. Może jej jedynie załatwić skrobankę w jakimś miejskim szpitalu. Zna chirurga, który się odpowiednio za tę sprawę zabierze. A jak dobrze pójdzie, to pozbawi on życia nie tylko dziecko, ale i jego matkę, wówczas problem z głowy. Nie będzie go ta mała ladacznica prześladować i straszyć, że powie o wszystkim jego żonie. Już on jej pokaże, czym grozi prześladowanie komisarza Zellera.
Jego rozważania przerwało pojawienie się Elsy Berker. Miała ze sobą koszyk w ręku.
- Jestem już, tak jak obiecałam – powiedziała.
- Po co taszczysz ze sobą ten koszyk? – zapytał zdziwiony Zeller.
- Po to, że jeśli ktoś by nas przyłapał, to mogłabym powiedzieć, że wyszłam nazbierać ziół na leki, jakie produkują w zakonie.
- No tak, rzeczywiście. Z taką głową mogłabyś pracować w policji.
- Dopóki ty jesteś komisarzem, to nie mam tam czego szukać – odpowiedziała Elsa – Ale spokojnie. Jak tylko urodzę moje dziecko i ujawnię publicznie, kto jest jego ojcem, to twoja ciepła posadka zostanie ci odebrana, a ty sam wylecisz z policji na zbity pysk. Będziesz miał za swoje. Najpierw bawisz się moimi uczuciami, mną samą, a teraz chcesz mnie kopnąć w tyłek i myślisz, że ujdzie ci to na sucho? To ci się nie uda, kochaneczku.
Zeller z trudem hamował złość zaciskając pięść w rękawiczkach. Na szczęście w kieszeni miał nóż na wypadek, gdyby ta głupia smarkula robiła mu jakieś obiekcje. Już on jej wybije takie pomysły z głowy. I to wybije skutecznie.
- Posłuchaj, idiotko! – wysyczał przez zęby Zeller – Straszyć to możesz swoje koleżanki z klasztoru, ale nie mnie. Ja się nie dam zastraszyć. Masz zrobić skrobankę i przestać mnie nachodzić. Moja żona zaczyna się już powoli czegoś domyślać.
- I dobrze – zakpiła sobie Elsa – Niech się dowie, jakim dziwkarzem jest jej mąż. Niech wie. Na pewno bardzo się ucieszy, gdy pozna prawdę.
Zeller wściekły złapał Elsę za ramiona.
- Posłuchaj, Elsa! Błagam cię! Nie niszcz mi życia!
- A ty mogłeś zniszczyć moje?
- Wcale ci go nie zniszczyłem. Nikt ci nie kazał wskakiwać mi do łóżka!
- Teraz to już jesteś bezczelny. Nikt mi nie kazał, tak?! Może i nikt. Ale dobrze wiesz, jak wtedy mnie uwodziłeś. Jak skutecznie udało ci się odciągnąć mnie od innych zalotników, których nawiasem mówiąc miałam bardzo dużo. Mówiłeś mi „Elso, kochanie moje” albo „Elso, najcudowniejsza moja” albo „Szczęście ty moje, gołąbeczko najdroższa”. A potem co? Dziwka, ladacznica, smarkula głupia i idiotka. Jakże szybko epitety ci się zmieniają, kiedy uczucia zanikają. Ale nie bój się..... nie zrobię skrobanki.
- Zrobisz! Zrobisz albo...
- Albo co? Zabijesz mnie? Na to nie masz w sobie dość odwagi, ty śmierdzący tchórzu!
Elsa wyrwała się z jego objęć i chwyciła koszyk, który upuściła podczas szarpania się z Zellerem.
- Proszę cię. Będę ci płacił co miesiąc ile tylko chcesz. Tylko zamknij gębę i nie paplaj niepotrzebnie o tym, co nas łączyło. Proszę.... jak zechcesz, to wyjdź za tego swojego Zarenbauma. Dziecko pójdzie na jego konto. Zapłacę ci ile tylko chcesz.
Elsa wybuchła śmiechem.
- Jesteś żałosny. Skamlesz jak pies, bym wyszła za innego i na jego nazwisko przypisała to dziecko, które ty ze mną spłodziłeś? Tak łatwo ci się nie uda uciec od obowiązków. Nie chcesz być ze mną, więc za to zapłacisz. Powiem ci, jakie dałam imię dziecku, gdy się ono już urodzi.
I ruszyła w kierunku klasztoru. Zeller zrozumiał, że nie ma innego wyjścia. Wyjął nóż z kieszeni, wysunął ostrze, po czym złapał Elsę i dziko wbił broń prosto w serce mniszki. Dziewczyna nie zdążyła nawet jęknąć. Jedynie na jej twarzy pojawiła się zdumiona mina, jakby czego jak czego, ale tego się nie spodziewała. Zeller zaś jeszcze kilka razy zadawał cios za ciosem, póki nie upewnił się, że dziewczyna nie żyje.
Ciało Elsy osunęło się na ziemię, zaś Zeller złożył nóż i odszedł. Teraz do domu Zarenbauma. Musi mu podłożyć narzędzie zbrodni w miejsce, w którym potem go znajdzie podczas policyjnej rewizji.

***

Henryk skończył opowiadać, jak dokładnie wyglądała popełniona przez Zellera zbrodnia, po czym popatrzył na winowajcę i z uśmiechem na ustach powiedział:
- Proszę mnie poprawić, jeśli się pomyliłem.
Zeller śmiejąc się ironicznie zaczął wesoło klaskać w dłonie.
- Brawo! Brawo, panie Spryciarski. Umie pan doskonale opowiadać bajki. Jednak pańska historyjka ma jeden poważny defekt. Mianowicie nie ma w sobie ani słowa prawdy.
Henryk odpowiedział mu również z uśmiechem na twarzy, po czym odpowiedział:
- Cóż.... jak pan uważa. Na pańskim miejscu bym się jednak nie śmiał, szanowny panie ex-komisarzu. Popełnił pan w tej sprawie kilka poważnych błędów, które dowodzą jasno pana winy w tej sprawie.
- Czyżby? A jakież to ja niby błędy popełniłem? – zapytał złośliwie Zeller.
- Już mówię. Pierwszy polegał na tym, co pan powiedział, kiedy spotkaliśmy się nad ciałem Elsy Berker – wyjaśnił Henryk – Pamiętasz może Janku, co powiedział Zeller, kiedy proponowałeś zrobić sekcję zwłok?
- Oczywiście – odpowiedział Janek – Zapytał, czy chcemy znaleźć wskazówkę w jej brzuchu.
- Otóż to – powiedział Henryk – Jesteś lekarzem, więc powiedz mi, gdzie się rozwija dziecko u kobiety?
- W macicy – odpowiedział Janek.
- A jaka część ciała u kobiety rośnie, gdy jest w ciąży?
- No brzuch.
- No właśnie. Pan Zeller powiedział, że w brzuchu będziemy szukać dowodów. A sekcja to nie tylko sprawdzanie brzucha. Dopiero poniewczasie połączyłem ten fakt ze sprawą. Skąd pan komisarz wiedział, że w brzuchu denatki znajdziemy jakiekolwiek dowody? Ponieważ wiedział, że jest ona w ciąży i dlatego właśnie tak powiedział.
- Piękna bajeczka, panie Spryciarski – kpił sobie Zeller – Czy coś jeszcze ma mi pan do zarzucenia mi jako błąd?
- Owszem... Pański liścik do pana Grimera. Ukradłem go z pańskiego biurka zanim pan zdążył go zniszczyć. Wystarczy teraz wziąć od pana próbkę pisma i porównać ją z tym liścikiem. Na pewno grafolog uzna, że są one identyczne. Pismo niestety może zdradzić każdego.
- Być może – odpowiedział Zeller, który wcale nie stracił animuszu tą rewelacją – Obawiam się jednak, że wciąż brak panu dowodów na potwierdzenie swoich racji.
- Dowody? – zapytał Henryk, nadal się uśmiechając – Proszę bardzo. Zaraz będę je miał. Pamięta pan swój samochód? Ten, którym próbował pan rozjechać Matkę Eleonorę? Tej nocy, gdy próbował pan zlikwidować niewygodnego świadka, strzeliłem do pana. Trzy razy. Jedna kula wybiła tylną lampę, dwie utkwiły w karoserii. Na pewno cały czas tam są. Pewnie pan ukrył samochód, zniszczył go lub oddał do naprawy. Ale jestem pewien, że jakby dobrze poszukać, to się go znajdzie. Skoro jest pan niewinny, to jak pan wytłumaczy obecność tych pocisków w karoserii swego samochodu? I jest jeszcze coś.
Podszedł do Zellera i uderzył go bardzo mocno w ramię. Zeller syknął z bólu łapiąc się za uderzone miejsce.
- Zabolało? Dlaczego? Czyżby miał pan tam jakąś ranę? Jakąś ranę ciętą zadaną nożem kuchennym przez Janka Dobrowolskiego, mego serdecznego przyjaciela? Niech pan pokaże swoje ramię. Skoro jest pan niewinny, jak pan wytłumaczy to?!
Zeller próbował mu się wyrwać, kiedy nagle Henryk schwytał go za ramię i rozdarł rękaw jego garnituru i koszuli jednocześnie. Na ramieniu Zellera widniała duża szrama jak po cięciu nożem.
Baronowa von Trapp krzyknęła przerażona.
- Boże miłosierny! To on?! To on się włamał do naszego domu?!
- Nie inaczej – odpowiedział Henryk – To właśnie on.
Zeller oderwał się od Henryka i zawołał do sędziego oraz inspektora:
- Chyba nie wierzycie temu szaleńcowi? To wariat. Nie dość, że Polak, to jeszcze idiota. On ma fiksum dyrdum! Jemu leczenie w klinice psychiatrycznej jest potrzebne!
Na nikim jednak jego słowa nie zrobiły żadnego wrażenia.
Henryk dał znak Jankowi i Jerzemu, którzy otworzyli drzwi do sąsiedniego pokoju i weszła przez nie pani Muller.
- Witam pana, panie Wilfrydzie – powiedziała uśmiechając się niczym jadowita żmija – Myślę, że mnie pan chyba poznaje. Bo ja pana doskonale zapamiętałam.
Zeller zaskowyczał. Odwrócił się z furią w oczach w stronę Henryka i ryknął:
- Ty śmierdzący, wścibski, parszywy Polaku! Musiałeś się wtrącać?! Musiałeś?! Nikt by się nie dowiedział! Taki piękny plan! A ja dalej mógłbym być uczciwym policjantem! Wszystko zepsułeś! Gdzie twoje sumienie?
- Moje sumienie? – zakpił sobie Henryk – A gdzież było pańskie sumienie? Jest pan niczym prokurator Villefort z „Hrabiego Monte Christo”. On to dla własnej kariery i uniknięcia skandalu skazał na dożywocie niewinnego człowieka, a potem nawet chciał zakopać żywcem swoje nieślubne dziecko. Pan jest równie żałosnym i nędznym robakiem w moich oczach. Zwykły degenerat z pana, nic więcej. Nie zasługuje pan na ludzkie miłosierdzie.
Zeller ryknął z wściekłości i szybkim ruchem wyjął rewolwer z kieszeni.
- No dobrze! Teraz nie ruszać się! Wszyscy!
- Niech pan nie będzie głupcem! – krzyknął Henryk jako jedyny zachowując zimną krew – I tak pan nie ucieknie z Austrii. Nie ma na to szans.
- Nie zbliżaj się, bo strzelę! – ryknął Zeller – A ty jazda na swoje miejsce! - krzyknął do inspektora Grubera, który próbował wstać ze swego miejsca.
- I tak nie uciekniesz, bydlaku! – zawołał baron von Trapp.
- Właśnie.... nie zdołasz wymknąć się z kraju! – dodał sędzia Schpein – Dopadniemy cię chodźmy na końcu świata.
- I tam mnie właśnie będziecie musieli mnie szukać.
- Daj spokój, Zeller – warknął sędzia Schpein.
Zeller mierząc z broni do ludzi nie zauważył na szczęście, że Janek i Jerzy potajemnie wyjęli rewolwery i starannie je chowają za plecami.
- Uprzedzam pana, komisarzu – powiedział Henryk celując w niego powoli palcem wskazującym – Ma pan tylko sześć naboi. A tyle nie powstrzyma ani mnie, ani moich przyjaciół!
- Sześć naboi pana nie powstrzyma? – odpowiedział z kpiną Zeller – Tym lepiej. Niech więc przed moją ucieczką jeden z nich trafi tam, gdzie wyrządzi najwięcej szkód.
To mówiąc Zeller wymierzył lufę swojej broni w Marię Augustę
- Szkoda, kochaneńka. Nawet cię lubiłem.
- A ja ciebie nigdy – warknęła barona von Trapp.
W tej samej chwili Janek i Jerzy wymierzyli swoje rewolwery i strzelili do Zellera. Jednak z pośpiechu nie wycelowali zbyt dobrze. Jerzy trafił w próg drzwi, w których właśnie stał Zeller, zaś Janek miał więcej szczęścia, bo swym pociskiem wytrącił komisarzowi rewolwer. Zeller jednak nie zasypywał gruszek w popiele, szybko upadł na podłogę i następny pocisk Janka chybił go o włos. Komisarz szybko podniósł swoją broń i wystrzelił prawie w ogóle nie mierząc. Henryk osunął się ranny na ziemię. Kula Zellera trafiła go lekko w ramię. Kasia, Maria Augusta i Agathe krzyknęły przerażone, a Zeller wyskoczył przez drzwi i zniknął na korytarzu.
Kasia podbiegła do Henryka i położyła mu głowę na swoich kolanach.
- Żyjesz, mój drogi? Powiedz, że nic ci nie jest, błagam – mówiła ze łzami w oczach.
Henryk spojrzał na jej twarz i zorientowawszy się, gdzie ma położoną głowę, uśmiechnął się do przyjaciółki i powiedział:
- Nie martw się, maleńka, to tylko lekka ranka..
Zaś do Janka zawołał:
- Łap drania!
Jankowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Zawołał tylko: „Jerzy, Rupert, inspektorze, za mną!” i wszyscy razem wybiegli na korytarz ścigać Zellera. Nie uciekł on jeszcze daleko. Szukał właśnie schodów na dół, ale w biegu zgubił drogę.
- Stój Zeller, jesteś aresztowany! – krzyknął inspektor.
Ale Zeller wymierzył do niego i strzelił. Janek w ostatniej chwili podciął inspektorowi nogi. Kula przeleciała nad ich głowami.
- Już dwa. Zostały mu tylko cztery kule – powiedział Janek.
I ścigali go dalej.
Zeller strzelał do nich jeszcze dwa razy, ale nic nie zdołał im zrobić. W końcu jednak odnalazł schody prowadzące na dół i szybko zbiegł po nich.
- Zeller, zatrzymaj się! – krzyknął inspektor.
Komisarz obrócił się i wystrzelił do nich. Trafił rzeźbę na poręczy, która rozprysła się na kawałki.
- Pięć. Jeszcze tylko jeden pocisk – powiedział Janek.
Zeller już był na przedostatnim stopniu, gdy nagle potknął się i upadł na podłogę. Wściekły rozejrzał się dookoła. Dostrzegł pod schodami czającego się małego chłopca, który trzymał w ręku koniec ledwo widocznej, ale bardzo mocnej linki.
- Brawo Werner – zawołał Rupert do brata.
Tym figlarzem był bowiem Werner.
Zeller szybko chwycił broń i wymierzył ją w Ruperta, który jeszcze opierał się o poręcz. Ale tym razem Janek był szybszy. Strzelił pierwszy i jego kula trafiła Zellera w dłoń. Komisarz krzyknął z bólu i upuścił broń, którą Jerzy odkopnął daleko od niego.
- Koniec zabawy, panie komisarzu – powiedział inspektor – Idziemy!
Zeller jednak nie uważał tego za zakończenie sprawy. Jednym szybkim ruchem nóg ściął Janka i inspektora jednocześnie, po czym uderzył mocno Jerzego w szczękę. Nie udało mu się jednak uciec, gdyż ostatecznie powalił go na ziemię prawy sierpowy wymierzony przez Ruperta von Trappa. Młody chłopak szybko przygniótł komisarza do ziemi i wykręcił mu ranną rękę. Zeller był schwytany.
- Paulu Zeller, jest pan aresztowany pod zarzutem zabójstwa Elsy Berker i Hermanna Grimera – powiedział inspektor, zakładając mu kajdanki.
- Może pan dodać do tego jeszcze próbę zamordowania niejakiego Henryka Spryciarskiego i jego przyjaciół – dodał wesoło Janek podnosząc się z podłogi.
Zeller spojrzał mściwie na Janka i Jerzego. Ten drugi zapytał go:
- Ma pan na sumieniu już trzy osoby, w tym nienarodzone dziecko. Nie wystarczy to panu?
Komisarz nie odpowiedział i został wyprowadzony z domu przez inspektora.
- Dobra robota, Rupert – powiedział Janek, klepiąc chłopaka po ramieniu – Byłeś bardzo dzielny. Ty zresztą też, Werner. W porę uruchomiłeś ten sznurek. Już się bałem, że zapomniałeś.
- Ja? W życiu, wujaszku! – odpowiedział Werner wesoło – Pamiętałem o twoim planie i za nic w świecie bym nie zapomniał, jaką mam w nim rolę odegrać.
- Czyli że ten numer ze sznurkiem to był twój pomysł, wujku? – zapytał Rupert mocno tym wszystkim zdumiony.
- Oczywiście – odpowiedział Janek śmiejąc się – Domyślałem się, że drań będzie chciał uciekać, więc trzeba było coś przedsięwziąć. Ale teraz chodźmy do Henryka. Trzeba go opatrzyć. Co z Marią Augustą?
- Spokojnie. Nic jej nie jest. Tylko zemdlała, kiedy wybiegaliśmy za tym draniem – odpowiedział Rupert.
- Czyli nic nowego. Typowa reakcja kobiety na takie wydarzenia – uśmiechnął się Janek i razem ruszyli na górę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 23:29, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:27, 17 Sie 2013    Temat postu:

No i wyjaśniło się kto zabił. Po dynamicznej akcji. Osoba zdawałoby się najmniej podejrzana. Ja jednak nie rozwikłałam jeszcze tego podsłuchu. Jak i gdzie on go założył?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 7:25, 18 Sie 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Czy to koniec Hubert ?
Może planujesz już coś nowego ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:20, 23 Sie 2013    Temat postu:

Rozdział XXV

Henryk udziela dodatkowych wyjaśnień

- Witaj, symulancie. Jak się czujesz? – zapytał Janek z uśmiechem na ustach.
Wszedł on właśnie do pokoju, w którym kurował się Henryk Spryciarski. Detektyw, mimo iż upłynął tydzień od rozwiązania przez niego zagadki zabójstwa Elsy Berker, wciąż leżał w łóżku i powoli wracał do zdrowia. Rana postrzałowa, będąca dziełem Zellera, okazała się niegroźna dla życia, lecz mimo wszystko, zgodnie z zaleceniem Janka, detektyw musiał dużo leżeć, mało chodzić oraz zażyć wiele odpoczynku. Kasia Spryciarska oraz mała Hedwiga von Trapp na zmianę chodziły i go pielęgnowała, z tym, ze ta druga robiła to nie tylko z sympatii, ale i również z chęci szkolenia się w swoim przyszłym zawodzie.
- A więc mam rozumieć, moja młoda damo, że chcesz na mojej skromnej osobie się szkolić w swoim przyszłym fachu? – zaśmiał się Henryk, kiedy powiedziała mu o tym – Nie licząc się oczywiście z tym, że możesz mi zrobić krzywdę?
Hedwiga uśmiechnęła się do niego.
- Zapewniam pana, panie Spryciarski, że pod moją opieką nic panu nie grozi. Wszystko będzie w porządku. A jeśli co nieco na panu poeksperymentuję, to chyba nic złego. Czyż nie?
- Oczywiście, że nic złego – Henryk zaśmiał się wesoło – Jeśli przeżyję to, co mi będziesz robić.
- Przeżyje pan, przeżyje.
- Właśnie – dodała Kasia śmiejąc się do rozpuku – Złego diabli nie biorą.
- Dziękuję ci, Katarzyno – powiedział oficjalnym tonem Henryk – Zapamiętam to sobie.
- Liczę na to – Kasia odpowiedziała mu ironicznym uśmiechem.
Kiedy Janek wszedł do pokoju, w którym kurował się Henryk, zastał już w nim Kasię i Jerzego. Uśmiechnął się do nich radośnie, po czym zapytał:
- No to jak się miewa nasz symulant?
- Ujdzie – machnął ręką Henryk – Pod taką opieką można wszystko przeżyć.
To mówiąc wskazał na Kasię.
Janek zaśmiał się lekko siadając powoli w fotelu naprzeciwko łóżka chorego.
- Właśnie widzę – śmiał się – Szlachetna panna Raptus. Pielęgnuje ona swego przyjaciela w zdrowiu i chorobie.
- Poprawka. Tylko w chorobie, bo w zdrowiu to niech on sobie radzi sam – mruknęła Kasia udając niezadowolony ton – Twój przyjaciel jest strasznie wymagający. Mam go powoli dość. Wymawiam od pierwszego.
Janek i Henryk wybuchli śmiechem, zaś Jerzy delikatnie się przy tym uśmiechał.
- Nie wierz jej, Janku – powiedział – Ani jedno słowo, które mówi, nie jest prawdą. Tak naprawdę ona bardzo o niego dba. Mówię poważnie.
Doktor Dobrowolski uśmiechając się rozsiadł się wygodnie w fotelu. Henryk popatrzył na niego.
- Masz dzisiejszą gazetę?
- A i owszem, przyjacielu. A i owszem.
Janek wyjął z kieszeni gazetę, po czym otworzył ją i podał Henrykowi. Ten z przyjemnością spojrzał na pierwszą stronę, na której widniał dużymi literami wypisany tytuł:

MORDERCA ELSY BERKER ODKRYTY PRZEZ DETEKTYWÓW Z POLSKI.

A także podtytuł dodający:

ZHAŃBIONY KOMISARZ PAUL ZELLER WIESZA SIĘ W SWOJEJ CELI. WILHELM ZARENBAUM OCZYSZCZONY ZE WSZYSTKICH ZARZUTÓW. INSPEKTOR HUBERT GRUBER ZASTĘPUJE SKAZANEGO PRZEŁOŻONEGO NA STANOWISKU KOMISARZA SALBZURSKIEJ POLICJI.

Pod tym napisem zaś widniało zdjęcie przedstawiające siedzącego na ławie oskarżonych Zellera. Obok było zdjęcie jego ofiary Elsy Berker oraz zdjęcia Henryka, Kasi, Janka i Jerzego. Niżej zaś widniał artykuł ujawniający, że dzielna czwórka polskich przyjaciół barona von Trappa pomogła funkcjonariuszom policji ujawnić i aresztować prawdziwego sprawcę, którym okazał się być szanowany przez wszystkich komisarz Zeller. Później następowały również szczegóły z procesu, które jednak Henryka już nie interesowały. Zadowolił się on jedynie tym, że oskarżony został skazany na karę śmierci przez powieszenie, ale wyrok nie zostanie już wykonany, gdyż pierwszego dnia po aresztowaniu ex-komisarz powiesił się w swojej celi. Tak czy inaczej, sprawiedliwości stało się zadość.
Po przeczytaniu artykułu Henryk oddał gazetę swoim przyjaciołom, z których każdy przeczytał artykuł o ich sukcesie z prawdziwą przyjemnością.
- Doskonale... – powiedziała Kasia dumnym tonem – Drań pójdzie wreszcie do piekła.
- Zasłużył sobie, bydlak – dodał Jerzy.
- Nie inaczej – rzekł Janek – Ale jednak.... wciąż mam pewne wątpliwości.
- Nie rozumiem. Jakie wątpliwości? – zdziwiła się Kasia – Sprawa została rozwiązana, drań nie żyje, wszystko skończone.
- Wiem – dodał Janek – Ale jednak wciąż dręczą mnie pytania, na które nie znam odpowiedzi.
Kasia pokiwała głową na znak zrozumienia.
- Prawdę mówiąc, mnie również.
Chwilę potem spojrzała wymownie na Henryka. Ten zaś popatrzył na nią z lekkim uśmiechem na twarzy.
- No co? Wiecie doskonale, że jeśli macie wątpliwości, możecie śmiało pytać. Dziś pytanie, dziś odpowiedź.
Janek i Kasia spojrzeli na siebie, po czym panna Raptus dała przyjacielowi pierwszeństwo lekkim ruchem ręki. Doktor Dobrowolski uśmiechnął się do niej, następnie spojrzał na Henryka i rzekł:
- No więc.... nie wyjaśniłeś mi, przyjacielu, czemu Zeller próbował zamordować Eleonorę Abner.
- Właśnie – dodała Kasia – Wiemy, skąd się dowiedział o tym, że ma nam ona coś ważnego do powiedzenia. Ale jednak... nie wiemy, o co wtedy jej chodziło.
Henryk uśmiechnął się do Janka i Kasi, po czym powiedział:
- Widzicie, moi przyjaciele. Ja też długo nie rozumiałem i nie wiedziałem, co i jak. Ale wczoraj zadzwoniła do mnie Matka Eleonora. Dowiedziała się ona, że rozwiązaliśmy zagadkę zabójstwa Elsy Berker natychmiast zadzwoniła mi pogratulować. Zapytałem ją przy okazji, co tak ważnego chciała ona nam przekazać, zanim Zeller potrącił ją samochodem.
Janek, Kasia i Jerzy popatrzyli na niego uważnie.
- I co ci odpowiedziała?
- Powiedziała, że w dniu, kiedy dokonano na nią zamachu, odwiedziła ona matkę Elsy, żeby przynieść jej chociaż odrobinę pociechy w jej cierpieniu. Podczas rozmowy z nią matką Elsy wspominała swoją córkę oraz jej związek z Zellerem. Oczywiście nie wiedziała, że nazywa się on Paul Zeller, jednak Elsa wspominała często o swoim kochanku. Ponoć nie był on wobec niej w ogóle szczery nawet względem imienia. Miał na imię Paul, a podawał się za Wilfryda, co Elsa miała mu za złe.
Przyjaciele mimo wszystko jeszcze nie rozumieli, co ma na myśli Henryk. Ten więc pospieszył z wyjaśnieniami.
- Matka Eleonora początkowo tego nie skojarzyła z niczym. Wspomniała pani Barkey, że to nie jest wcale nic nowego. W końcu wiele osób zmienia swoje imię, które im nadali rodzice. Sama osobiście zna kilka takich osób, po czym wymieniając ich nazwiska przypomniała sobie, że jednym z takich ludzi był właśnie Zeller.
- Zeller? – zdziwili się jednocześnie Kasia, Janek i Jerzy.
Henryk uśmiechnął się do nich delikatnie.
- Oczywiście. Właśnie nasz komisarz Zeller. Nazywał się on Wilfryd Zeller. Tak nazwano go na chrzcie. On jednak zmienił je po osiągnięciu pełnoletniości na Paul Zeller. Z tym, że Elsie przedstawił się jako Wilfryd.
- Ale po co? – zdziwiła się Kasia.
Janek zaczął powoli rozumieć.
- Pewnie liczył na to, że jak przedstawi się innym imieniem, to w razie wpadki z ciążą ona go nie znajdzie. W końcu Wilfryd Zeller, a Paul Zeller to mogą być zupełnie dwie inne osoby.
Kasia podniosła palec w górę.
- To ma sens. Ale jego plan wziął w łeb.
- Właśnie – dokończył Henryk – Matka Eleonora dobrze znała rodziców Zellera i wiedziała o tym, że ich syn zmienił imię. W tej zaś chwili przypomniała sobie list, o którym jej wspominaliśmy. List, który Elsa dostała od swego ciemiężyciela. Podpisany inicjałami W.Z. To mogło oznaczać Wilhelm Zarenbaum, ale też mogło znaczyć....
- WILFRYD ZELLER! - krzyknęli jednocześnie Kasia, Janek i Jerzy.
Henryk zaklaskał wesoło w dłonie.
- Nie inaczej. Dobrze rozumujecie. Matka Eleonora też tak myślałam, więc chciała nam o tym powiedzieć. Zeller jednak za pomocą podsłuchu nas uprzedził i potrącił ją samochodem, nim zdążyła nam cokolwiek wyjawić.
- No właśnie, ten podsłuch – zapytał Janek przypominając sobie coś – Wiemy, że Zeller włamał się w nocy do domu mego kuzyna i zamontował mu w telefonie podsłuch. Ale jednak.... dziwi mnie coś jeszcze.
- Mianowicie?
- Chodzi mi o ten śrubokręt w popiele. I to, że przecież on sam jeden nie wystarczy, by zamontować podsłuch. Zeller musiał mieć ze sobą też inne narzędzia. Ale skąd je wziął? Kiedy go goniłem, miał puste ręce. Nie było przy nim też żadnej torby z narzędziami ani nic z tych rzeczy.
- Myślę, że na to też można znaleźć wytłumaczenie.
Henryk pokiwał głową, po czym założył na siebie szlafrok, zawiązał go mocno i zabrał przyjaciół do salonu. Nikogo tam nie było, gdyż von Trappowie wyszli na ogród rozkoszować się ciepłem słonecznych dni. Henryk podszedł do kominka opierając się o Janka (wciąż był bowiem jeszcze osłabiony), po czym wsunął rękę do środka, poszukał w niej chwilę i wyjął z coś, co wyglądało jak.....
- Torba! – krzyknął Janek.
- Więc w tym przyniósł narzędzia – dodała Kasia.
- I tutaj je schował uciekając przed Jankiem – dokończył Jerzy.
- Nie inaczej – Henryk otworzył torbę i wysypał z niej kilkanaście narzędzi technicznych niezbędnych do zakładania podsłuchu – Pokojówka przestraszyła go, więc ją ogłuszył. Widząc jednak, że narobiła hałasu mdlejąc, szybko ukrył torbę w kominku i uciekł.
- A więc skąd śrubokręt w popiele? – zapytał Jerzy.
- Prawdopodobnie wypadł mu z ręki, kiedy pokojówka go nakryła i upadł w głąb kominka. Albo wyleciał z torby, kiedy ją tutaj wpakował. Jedno z dwojga. Potem miał zamiar na pewno jakoś usunąć stąd torbę, ale na swoje nieszczęście, nie miał ku temu okazji.
- Mógł to przecież zrobić wtedy, kiedy przyszedł zbadać sprawę włamania do domu von Trappów – rzucił Jerzy.
- Sęk w tym, że nie. Wszędzie wokół kręcili się jego ludzie, a torba z narzędziami jest duża. Nie było możliwości, by ktoś nie zauważył, że Zeller ją ma w ręku i wynosi. A jeśli by to zobaczył, na pewno by zapytał, co to za torba i gdzie on z nią idzie. Czekał więc na bardziej dogodną okazję lub zamierzał włamać się tutaj ponownie. Ale nie zdążył zrealizować tego planu, gdyż go zdemaskowaliśmy.
Henryk popatrzył na przyjaciół.
- Macie jeszcze jakieś pytania?
- Ja mam jedno – zgłosiła się niczym uczennica Kasia.
Henryk uśmiechnął się do niej.
- Słucham, moja droga. Jakie to pytanie?
- Dręczy mnie jedno takie pytanie. Pamiętasz, jak odwiedziliśmy panią Zarenbaum?
- Pamiętam. I co w tym zakresie?
- No to, że widziałam w jej kuchni chloroform. Wiemy, że to nie ona zabiła Elsę, ale po co jej w takim razie taki przedmiot? Czyżby miała jakieś mordercze zamiary?
Henryk wybuchnął śmiechem.
- Moja droga Kasia, nie wysuwaj w tej sprawie żadnych szalonych teorii spiskowych. Wydaje mi się, że pani Zarenbaum jasno się wyraziła, po co jej chloroform. Do czyszczenia plam. Pewnie czyści nim ubrania lub dywany. A nawet jeśli miała mordercze zamiary wobec Elsy, to trudno jej się dziwić. W końcu przez tę dziewczynę syn pani Zarenbaum o mało nie poszedł na szubienicę.
- Fakt. To prawda. Mogłaby chcieć się mścić.
- Nie inaczej. Ale jednak nie zrealizowała swoich zamiarów. A jak zapewne wiesz, kochana Kasiu.... życzenie komuś śmierci to nie zbrodnia. Przecież każdy z nas ma takiego człowieka, któremu w złości nieraz życzy śmierci. Ale jakoś nie wszyscy przechodzimy w tej kwestii od słów do czynów.
Kasia milczała.

***

Janek posiedział jeszcze jakiś czas z przyjaciółmi. W końcu jednak zmęczony upadłem udał się do swego pokoju. Tam odwiedziła go Maria Augusta pytając, czy z Henrykiem wszystko w porządku.
- W porządku. Ale ze mną to raczej nie bardzo – odpowiedział masując sobie powoli dłoń.
- Dlaczego? – zapytała Maria Augusta.
Następnie zainteresowana mocno jego słowami usiadła w fotelu naprzeciwko niego.
- Odezwała się moja stara rana.
To mówiąc wskazał on na lewą dłoń owiniętą wzdłuż materiałem przypominającym bandaż i opaskę jednocześnie. Maria Augusta patrzyła na to z zainteresowaniem, choć wciąż nic nie rozumiejąc.
- Jaka znowu rana? Nic nigdy o niej nie mówiłeś? Zapewne zdobyłeś ją w bardzo bohaterski sposób.
Janek opuścił smutno głowę.
- No, nie do końca bohaterski.
- Jakże to, nie do końca bohaterski?
- Cóż... na swój sposób był on bohaterski, ale nie musiałbym go dokonywać, gdybym się wtedy nie pokłócił z Henrykiem.
- Pokłócił wtedy? To znaczy kiedy?
- Na froncie wojny światowej. Był to rok 1916. Popatrz, jaka została mi pamiątka z tamtego roku.
To mówiąc Janek zdjął opaskę i Maria Augusta zobaczyła na jego dłoni dużą szramę w kształcie kuli. Była to blizna po ranie postrzałowej.
- Widzisz? – zapytał Janek – To pamiątka z frontu. Kula przestrzeliła mi dłoń. Jeden Rusek wymierzył w Henryka. Zobaczyłem to, podbiegłem i zasłoniłem lufę jego karabinu własną dłonią. Wówczas padł strzał. Kula przebiła mi dłoń. Pozszywali mi ją, ale nadal pobolewa. Zasłaniam ją rękawiczką lub opaską, nie chce jej bowiem oglądać.
- Dlaczego? – zdziwiła się Maria Augusta – Przecież powinna ci przynosić chlubę.
Janek popatrzył na nią nieco zirytowany.
- Och, jakże ty nic nie rozumiesz! Widzisz, tego dnia, kiedy otrzymałem tę ranę, pokłóciłem się z Henrykiem. O co się z nim pokłóciłem? Już sam nie wiem. Najprawdopodobniej to była jakaś głupota, jak to zwykle w kłótniach bywa. W każdym razie obraziliśmy się na siebie nawzajem. A ja wyszedłem poza obręb naszego obozu i wtedy właśnie złapali mnie Rosjanie. Henryk ruszył mi z odsieczą i to właśnie wtedy dostałem tę ranę.
- Nadal nie pojmuję, co w tym wszystkim strasznego – odpowiedziała Maria Augusta.
- Bo widzisz, podczas tej akcji ratunkowej zorganizowanej przez Henryka zginęło trzech kolegów z mego oddziału. Rozumiesz już? Trzech ludzi zginęło, żeby mnie ratować. A nie musieli by mnie ratować, gdybym grzecznie siedział na tyłku w obozie i nigdzie się nie włóczył. Pojmujesz teraz? Ilekroć patrzę na tę ranę, to przypominam sobie twarze tych wszystkich trzech, którzy zginęli wtedy przeze mnie. Przeze mnie, rozumiesz?! Nienawidzę tej rany, a czasem nienawidzę też i siebie. Ale co robić? Nic na to nie poradzę. Dlatego właśnie ją zasłaniam. Nie chcę na nią patrzeć i nie chcę, by ktokolwiek na nią patrzył.
Janek płakał opowiadając jej o tym wszystkim. Kiedy skończył, wciąż jeszcze łzy mu ciekły po policzkach.
- Teraz już wszystko wiesz. I jeśli możesz, zachowaj to dla siebie, dobrze?
- Ależ naturalnie – powiedziała Maria Augusta – Choć uważam, że nie powinieneś się tak obwiniać. W końcu nie chciałeś, by stało się tak, jak się stało.
- Może i tego nie chciałem, ale to spowodowałem. Nic mnie nie usprawiedliwia. Przepraszam cię bardzo, muszę się przejść.
To mówiąc Janek wyszedł z pokoju i ruszył przez korytarz. Chciał pójść na spacer i jakoś odreagować smutek i stres. Po drodze ponownie owinął sobie dłoń opaską. Rana już go nie bolała, ale jednak samo jej wspomnienie było dla niego niezwykle przygnębiające.
Idąc przez korytarz usłyszał głuchy płacz. Zajrzał do pokoju, z którego on dobiegał i zobaczył w nim małą Martinę płaczącą w poduszkę. Od razu zapomniał o swoich problemach i postanowił pocieszyć to biedne, małe i cierpiące stworzenie. Podszedł do niej, dotknął powoli jej główki i zapytał głosem najczulszym, jaki tylko umiał z siebie wydobyć:
- Czemu płaczesz, kochanie?
- Bo.... bo.... bo... – chlipała Martina nie mogąc niczego z siebie wykrztusić.
- Bo co, maleńka?
- Bo ja.... ja.... ja jestem.... ja jestem.
- Kim jesteś?
- Ja jestem morderczynią!
Janek równie zainteresowany, co zdziwiony, postanowił dowiedzieć się, skąd tej małej przyszedł do głowy tak abstrakcyjny pomysł.
- Ty jesteś morderczynią? Niemożliwe. A kogóż ty zabiłaś, dzieciątko ty moje?
- Moją mamę – odpowiedziała Martinka.
- Twoją mamę?
- Tak – odpowiedziała dziewczynka, podnosząc na niego swoją zapłakaną buzię – Widzisz wujciu, ja się dowiedziałam wczoraj, że gdyby nie to dziecko, co miała je urodzić panna Elsa, to ona by żyła. I ja zrozumiałam, że gdyby nie ja, to mamusia nadal by żyła. Przez to, że ja się urodziłam, ona umarła. Dlatego jestem morderczynią.
I znów zaczęła płakać w poduszkę.
Janek doszedł do wniosku, że przy problemach tej małej, to jego są nieporównywalnie małe. Pogłaskał więc dziewczynkę po głowie i powiedział:
- Zapamiętaj sobie moja droga jedno. Nie zabiłaś swojej mamy. Nie ty ją zabiłaś, ale zła choroba.
- Ale ona, to znaczy ta choroba, wyszła, bo ja się urodziłam – łkała dalej Martina.
- Nieprawda – powiedział Janek – Gdy ty miałaś się urodzić, wszystko było w porządku. Aż tu nagle, po twoich narodzinach twoja mama zasłabła. Nikt tego nie przewidział. Po prostu zjawiło się jakieś draństwo w jej sercu czy gdzie tam i powoli ją zabiło. Nie była więc to twoja wina, rozumiesz? Nie mówiąc już o tym, że ona umarła dość długo po twoich narodzinach. Rozumiesz mnie?
- Naprawdę? – dziewczynka spojrzała na niego z wdzięcznością i nadzieją w swoich małych, zapłakanych oczkach.
- Naprawdę.
- Ale kiedyś Marysia, powiedziała, że jestem winna śmierci mamy – powiedziała, dalej łkając Martina.
Dziewczynce chodziło oczywiście o chorą na serce i mocno przywiązaną do zmarłej matki Marię Franciszkę. Takie dogadanie biednej siostrzyczce w złości bardzo pasowało do tej chimerycznej i aspołecznej osoby. Janek lekko tylko zacisnął pięść słysząc słowa Martiny.
- Marysia mogłaby czasami ugryźć się w język, zanim powie coś tak głupiego. A poza tym, od kiedy to Marysia jest Bogiem, który wie wszystko, co? Zastanów się przez chwilę, kochanie. Gdyby było tak, jak mówi twoja starsza siostra, to wówczas siedziałabyś w więzieniu. A przecież tak nie jest. Więc logicznie rzecz ujmując, jesteś niewinna.
- Och, wujciu! – zawołała mała Martina rzucając się Jankowi na szyję – Dziękuję ci bardzo. Czyli nie ja zabiłam moją mamusię? Naprawdę tak uważasz? Ale tak szczerze?
- Naturalnie, że szczerze – zaśmiał się Janek mocno ją do siebie przytulając – Poza tym jest też coś innego, o czym najwyraźniej nie pomyślałaś.
- To znaczy? – dziewczynka spojrzała na niego zdumiona.
- Widzisz, twoja mama jest teraz w niebie. Mogę cię zapewnić, że kiedy się pomodlisz, to ona zawsze będzie cię słyszeć. A do tego pamiętaj, że Bóg ma zawsze jakiś plan. Zabrał ci mamę, to prawda. Ale w zamian wysłał wam Marię Augustę, która najpierw była waszą guwernantką, a teraz jest nową mamą. Powiedz, kochasz ją?
- Tak – odpowiedziało dziecko – Zresztą, nie tylko ja.
- No widzisz. I cieszysz się, że jest ona z wami?
- No tak.
- Właśnie. A nie byłoby tak, gdyby Pan Bóg widząc, że twoja mama musi umrzeć i musi on ją do siebie zabrać, ponieważ niedługo odejdzie, nie wpadł na pomysł, żeby wam jej przysłać, aby pomogła wam ona pogodzić się z tym, co się stało i byście nauczyli się normalnie żyć. Wiesz... prawdę mówiąc, to nawet nie zdziwiłbym się, gdyby twoja mama sama nie wpadła na taki pomysł. Przecież bardzo was wszystkich kochała i chciała zrobić coś, żebyście czuli się szczęśliwi i normalnie żyli, kiedy ona odejdzie. Nie chciałaby więc, żebyś cierpiała, a do tego jeszcze się niepotrzebnie obwiniała. A więc nigdy więcej nie rób tego, co zrobiłaś dzisiaj, bardzo cię proszę.
Martina rozchmurzyła ponownie swoją zapłakaną buzią i przytuliła się do niego jeszcze raz.
- Dziękuję ci, wujciu. Dziękuję. I kocham cię. Wiesz? Kocham cię.
To mówiąc pocałowała Janka kilka razy w policzki, nos i czoło. On zaś bynajmniej się nie opierał, a wręcz cieszył się, że jakieś dziecko go tak bardzo kocha. Poza tym był zadowolony, że znów udało mu się kogoś uszczęśliwić.
Oboje byli tak uradowani, iż nawet nie zauważyli Marii Augusty, która stała w drzwiach pokoju i patrzyła na tę scenę ze łzami w oczach.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 23:31, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:51, 23 Sie 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Bardzo ładna ,ostatnia scena ,pełna rodzinnego ciepła.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:21, 24 Sie 2013    Temat postu:

Rozdział XXVI

Salzburska sielanka

Pod czujną opieką swoich przyjaciół Henryk bardzo szybko powrócił do zdrowia. Już wkrótce całkowicie opuścił łóżko. Rana postrzałowa jeszcze nieco go bolała, ale był on silnym człowiekiem i umiał sobie jakoś z tym poradzić. Janek gratulował mu końskiego zdrowia połączonego z niezwykłą siłą wewnętrzną. Kiedy więc Henryk mógł już na stałe opuścić łóżko i chodzić po domu, został w nim przyjęty jak prawdziwy bohater. Dzieci baronostwa von Trapp skakały w kółku wokół niego, kiedy tylko wszedł już zdrowy do salonu na śniadanie. Wszystkie to robiły, nawet ponura Marysia, która zwykle w takich wydarzeniach nie brała udziału. Georg i Maria Augusta zaś podali mu swoje dłonie gratulując mu rozwiązania zagadki.
Krótko mówiąc Henryk był bohaterem całego dom, w którym zapanowała teraz wielka uroczystość. Wszyscy bardzo radowali się z jego powrotu do zdrowia. Jedynie Kasia sprawia wała wrażenie nieco niezadowolonej. Nie dlatego, że nie cieszyła się z ozdrowienia Henryka, ale dlatego, że nie mogła go już więcej pielęgnować. Krótko mówiąc, stała się po prostu zbędna, a przynajmniej tak jej się wydawało.
Podczas śniadania wszyscy gratulowali Henrykowi rozwiązania sprawy. Henryk zaś, z trudem zachowując skromność, odpowiedział, że może i on rozwiązał zagadkę, ale tak naprawdę zasługi powinni odebrać Janek i Rupert. W końcu to tylko dzięki ich determinacji i odwadze schwytano mordercę. Dziewczynki szybko podchwyciły ten pomysł i zaraz zaczęły na zmianę tulić i całować Janka oraz Ruperta. Z Ruperta najbardziej była dumna Agathe, gdyż najstarszy brat był jej ulubieńcem, choć nie umiała tego do końca wyjaśnić.
Werner widząc te wszystkie czułości zrobił nadąsaną minę, założył ręce na piersi i mruknął, że jemu to nikt nie podziękuje, a przecież dzięki jego pomysłowi z linką Zeller się przewrócił i wpadł w ręce jego brata i wujka. Ale oczywiście jego zasług to już nikt nie potrafi docenić.
Słysząc te słowa Maria Augusta i Agathe spojrzały na siebie z uśmiechem i kiwnęły porozumiewawczo głowami, po czym obie wstały z krzeseł i objęły rękami szyję nadąsanego Wernera.
- No, moja Agathe, jakże my jesteśmy niewdzięczne – powiedziała wesoło Maria Augusta – Zapominamy o naszym małym bohaterze.
- Racja – dodała Agathe, podchwytując ten dowcip – Jakie my jesteśmy niedobre. Musimy to jakoś naprawić. Tylko jak?
- A może ucałujemy naszego bohatera? – zaproponowała Maria Augusta.
- O, to genialny pomysł – dodała Agathe figlarnym tonem – Dajmy mu buzi.
- O nie, nie, nie. Żadnych takich! – zawołał Werner, próbując się wyrwać z ich objęć – Żadnych buziaków! Od tego się robią zarazki!
Na nic jednak się zdały się jego protesty. Maria Augusta i Agathe ucałowały go mocno w obydwa policzki i przytuliły mocno. Werner próbował się wyrwać, ale nic mu to nie dało. Za to kobiety miały prawdziwa zabawę mogąc go całować wbrew jego woli. Zaś pozostałe dziewczyny poszły w ich ślady i wszystkie naraz rzuciły się na szyję Wernerowi. I nuż go całować, tulić i pieścić oraz gratulować, jaki on pomysłowy, jaki genialny, jaki wspaniały i bohaterski.
- No, dobrze, już dobrze. Dziękuję wam. Ale puśćcie mnie, bo mnie udusicie! – zawołał Werner.
Ale to nie był koniec atrakcji. Johanna wymyśliła również na doczekaniu wierszyk o nim:

Jesteś wspaniały, kochany mój bracie.
Zaszczyt mi sprawia, że mieszkasz w naszej chacie.
Złego draba złapałeś za linki pomocą.
Bądź z nami do końca życia, niech twe oczy się pozłocą.

Wiersz może i nie był najlepszy, ale jednak Wernerowi niezwykle się on spodobał.
Z rodzeństwa jedynie Marysia starała się okazać powagę. Leżało to zresztą w jej naturze.
- Cóż za dyrdymały – mruknęła niezadowolonym tonem – Ja wolę powiedzieć wprost co i jak.
To mówiąc wstała i powiedziała spokojnym, choć uroczystym tonem:
- Gratuluję ci bracie i już. Jesteś dzielnym młodym chłopcem.
Następnie podała mu dłoń, którą on ochoczo uścisnął. Ale chwilę później zrobiła coś bardzo do niej niepodobnego. Pochyliła się nad nim i pocałowała go w policzek.
- Fuj – powiedział Werner wycierając policzki – Obśliniły mnie te baby. Jak ja się teraz umyję?
Wszyscy w salonie parsknęli śmiechem.
Ale w gruncie rzeczy Werner był bardzo zadowolony, że to siostry i macocha go pocałowały. Doszedł właśnie do wniosku, że pocałunki od kobiet są nawet przyjemne i miło je otrzymywać..
Po śniadaniu wszyscy wyszli z salonu do ogrodu się przejść. Georg wziął pod ramię Marię Augustę, Jerzy Agathę, Henryk Kasię, zaś Janek prowadził małą Martinę za jedną rękę, a Johannę za drugą. Pozostałe dziewczynki wesoło rozmawiały i prowadziły ze sobą miłą konwersację. Całe południe spędzili wszyscy na miłych i przyjemnych rozmowach.
Tuż przed obiadem zaś Henryk poprosił Georga, by porozmawiał z nim przez chwilę na osobności. Von Trapp więc przeprosił na chwilę swoją żonę, po czym odszedł na chwilę z dzielnym polskim detektywem.
- Słucham więc pana, panie Henryku – powiedział Georg, gdy już byli sami – O czym chciał pan ze mną porozmawiać?
- O bardzo ważnej sprawie, panie baronie – odpowiedział Henryk, rozglądając się, czy nikt ich nie podsłuchuje.
Kiedy już się upewnił, że nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć ich rozmowę, uśmiechnął się i zaczął mówić, o co mu chodzi.
- Widzi pan, panie baronie... kiedy podawałem rozwiązanie zagadki, przez chwile rzuciłem na pana podejrzenie. Chciałem pana za to gorąco i serdecznie przeprosić.
- Ależ nie ma problemu – odpowiedział Georg, uśmiechając się dobrotliwie – Skoro pomogło to panu schwytać przestępcę, to niech tam. Jakoś to przebolałem, jak pan widzi.
- Sęk w tym, panie baronie, że ja nie zrobiłem tego po to, by złapać mordercę.
- Jakże to? Więc po co pan to zrobił?
- Żeby dać panu nauczkę.
Baron von Trapp nie mógł wyjść z podziwu. Sądził, że to może żart, ale Henryk nie wyglądał na osobę, która może teraz żartować.
- Mnie nauczkę?
- Tak. Właśnie panu.
- A to dlaczego? Za co pan niby chciał mi dać nauczkę?
- O, już pan bardzo dobrze wie, za co, panie baronie – uśmiechnął się porozumiewawczo Henryk.
- Przykro mi, ale naprawdę nie wiem, o co panu chodzi – powiedział von Trapp – Z ręką na sercu nie przypominam sobie, żebym zrobił niedawno coś podłego.
- Podłego to może i nie, ale niemiłego, to i owszem – powiedział Henryk – Widzi pan, w dzień po włamaniu do pana domu byłem świadkiem, jak pociesza pan pobitą przez włamywacza pokojówkę. Otóż pocieszał ją pan w dość niezwykły sposób: obejmując oraz całując.
Georg słysząc te słowa zamarł z przerażenia. Jednocześnie Henryk uśmiechnął się doń i kontynuował swoją wypowiedź:
- Widzi pan, ja nie chciałem się wtedy wtrącać w pańskie prywatne sprawy, więc szybko się wycofałem i wszedłem do pokoju ponownie udając, że niczego nie dostrzegłem. Ale podczas wyjaśniania zagadki nie mogłem się oprzeć pokusie i rzuciłem na pana podejrzenie.
Georg pobladł. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Już pan rozumie, panie baronie? – zapytał Henryk – Jednakże dręczyło to moje sumienie, dlatego musiałem to panu wyznać. Wolałem jednak powiedzieć to wszystko panu na osobności niż w obecności pani baronowej. Chyba mnie pan rozumie.
- Miło z pana strony – odpowiedział smętnym głosem von Trapp.
- Owszem. Bardzo miło. I powiem panu więcej – rzekł Henryk, przybierając nauczycielski ton – Niech pan sobie zapamięta moje słowa. Flirt z inną kobietą, nawet po ślubie, sam w sobie nie jest niczym zły, ponieważ czasem trzeba skoku w bok, by docenić prostą drogą i tym chętniej na nią wrócić. To nie moje słowa. Ich autorem jest nasz wspólny przyjaciel, Janek Dobrowolski. Uważa on, a ja się z nim całkowicie zgadzam, że zdrada małżeńska, jakimikolwiek powodami tłumaczona, jest nieetyczna i niemoralna. Jeżeli więc chce pan flirtować sobie na boku z ładnymi panienkami, to pańska sprawa. Lecz proszę pamiętać, panie baronie, że ma pan żonę i dzieci. Niech pan ich nie zostawia dla jakieś młódki, która pokocha pana tylko dla pana pieniędzy i pozycji społecznej.
- Panie Spryciarski – zaczął łkać Georg – Przysięgam panu, że nie chciałem tego. Naprawdę!
- A więc przyznaje pan, że całował służącą? – zapytał Henryk.
- Tak, ale przysięgam, to było tylko zauroczenie, głupi wyskok, drobna przygoda, nic więcej. Nigdy bym skrzywdził mojej żony – tłumaczył się Georg.
- Panie baronie. Już pan ją skrzywdził całując za plecami tę pokojówkę. Dobrze, że ona o tym nie wie. Ale ja wiem i proszę pana, musiałem panu to powiedzieć.
- I teraz za pewne będzie pan chciał to wykorzystać? – zapytał Georg, patrząc na niego ze złością.
Henryk uśmiechnął się jednak z lekkim błyskiem w oku.
- Ależ skądże, panie baronie – powiedział dobrodusznym tonem – To już zostanie między nami mężczyznami.
Georg spojrzał na niego ze zdumieniem. Nie wierzył własnym uszom.
- Czy pan to mówi poważnie? – zapytał się.
- Ależ oczywiście, drogi panie baronie – odpowiedział Henryk, nadal się uśmiechając – Pański sekret, to jest mój sekret. Wiem, że nigdy nie porzucił by pan żony i dzieci dla jakieś młódki. Pańska reakcja wyraźnie mi o tym powiedziała. Mogę więc zapewnić o tym pana barona, że już zapomniałem o tym całym incydencie.
Georg uśmiechnął się i przyjął podaną mu przez Henryka dłoń.
- Dziękuję panu bardzo, panie Henryku. Bardzo panu dziękuję.
- Nie ma za co, panie baronie. Sam jestem mężczyzną i umiem zrozumieć wiele męskich spraw. Dlatego też zachowam milczenie. A więc chodźmy do pani baronowej, bo pewnie się już niecierpliwi, że nas tak długo nie ma.
Słynny detektyw ruszył w kierunku wyjścia. W drzwiach jednak zatrzymał się i powiedział:
- Panie baronie, jeszcze raz gorąco przepraszam za ten…
- Nie ma za co, panie Henryku – odpowiedział uśmiechając się Georg – Miał pan prawo. Zasłużyłem sobie na to. I jeszcze jedno, panie Henryku – dodał, gdy detektyw już wychodził – Dziękuję panu. Dziękuję panu za wszystko.
Henryk z miłym uśmiechem ukłonił się von Trappowi i wyszedł.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 23:32, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:33, 24 Sie 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Baron chyba wie ,że rodzina jest ważniejsza niż przelotne zauroczenie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 14:59, 26 Sie 2013    Temat postu:

Aż mnie kręciło na urlopie, żeby sobie poczytać, ale łącze miałam za słabe... Za to teraz duuużo do czytania. I czytałam jednym tchem.

Z ręką na sercu przyznaję, że nie spodziewałam się Zellera w roli mordercy. Miewałam różne podejrzenia, ale takie nie. Spotkanie ze wszystkimi zainteresowanymi w stylu Agathy Christie, aż brakowało mi wąsików Herculesa Poirot.

Bardzo spodobał mi się Szalony Tapczan Smile I w ogóle dobrze opisujesz dzieci i ich zachowania, co wcale nie jest rzeczą łatwą.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:30, 28 Sie 2013    Temat postu:

Rozdział XXVII

Przedłużony urlop

Wilhelm Zarenbaum w towarzystwie swej matki odwiedził Henryka Spryciarskiego w domu von Trappów. Chciał mu osobiście podziękować za oczyszczenie ze wszystkich zarzutów i ocalenie życia.
- Chciałem panu jeszcze raz osobiście serdecznie podziękować za rozwiązanie zagadki i udowodnienie mojej niewinności – powiedział Wilhelm ściskając radośnie dłoń Henryka.
Detektyw Spryciarski uśmiechnął się do niego protekcjonalnie, po czym odpowiedział:
- Mój młody przyjacielu. To nie był wcale żaden problem dla mnie. W końcu to moja praca.
- Dokładnie tak – dodał Janek – My, mój panie Zarenbaum, walczymy o.... jak ty to mówisz, Henryku?
- Walczymy o to, żeby tego zła mniej było na świecie.
- No właśnie – odpowiedział ze śmiechem Janek.
Wilhelm Zarenbaum popatrzył na niego z podziwem. Zaś matka niedawno oskarżonego chłopaka dodała:
- Jestem naprawdę szczęśliwa, że ocalił pan mojego syna. Nie wiem, co ja bym zrobiła, gdyby i jego zabrakło w moim życiu. Straciłam męża, nie chcę stracić i jego. Nie chcę go pochować. To on ma pochować mnie. Oczywiście w odpowiednim czasie, za wiele ładnych lat.
To mówiąc kobieta delikatnie się zaśmiała. Wilhelm zaś popatrzył z uśmiechem.
- Niech mamusia żyje nawet dwieście lat. Ja mamie życzę jak najlepiej.
- Ja mam nadzieję, synu, że tak jest, jak mówisz.
Henryk uśmiechnął się wesoło. Pani Zarenbaum i jej syn jeszcze raz podziękowali mu za zdemaskowanie prawdziwego sprawcy.
- Jak się pan domyślił, że to Zeller jest winny? – zapytał Wilhelm.
- Prawdę mówiąc przez długi czas w ogóle go nie podejrzewałem. Myślałem, że winien jest sędzia Schpein. W końcu do niego najbardziej pasował rysopis zabójcy. Jest zamożnym i szanowanym człowiekiem na poważnym stanowisku. Jest mężczyzną w średnim wieku. Jest też żonaty. Fakt, jego żona przebywa w szpitalu dla obłąkanych i nie rokuje wielkich nadziei na odzyskanie zdrowia, ale jednak on się z nią nie rozwiódł, ani nie unieważnił małżeństwa. Więc zgodnie z prawem jest żonaty. Do tego był dawnym zalotnikiem matki Elsy i mógłby chcieć się na niej zemścić za odrzucenie jego uczuć przed laty.
- To prawda – odpowiedziała pani Zarenbaum – On pasował idealnie do rysopisu mordercy.
- Nie inaczej. Ale jednak wykluczyłem go, kiedy zaczął ze mną szczerze rozmawiać. Więc zacząłem się zastanawiać, kim jest prawdziwy zabójca. Wtedy właśnie przyszedł mi do głowy Zeller. Jego zachowanie chwilami było dość.... dziwaczne. Zachowywał się on tak, jakby chciał nam za wszelką cenę uniemożliwić śledztwo. Mogły być tego dwa powody – albo nie lubił detektywów amatorów albo miał interes w tym, żebyśmy nie znaleźli prawdziwego sprawcy. Nie wiedziałem, która z tych możliwości jest prawdziwa, lecz przypomniałem sobie po jakimś czasie to, jak Zeller kpił sobie, iż będziemy szukać dowodów w brzuchu martwej Elsy. Zacząłem powoli łączyć fakty i doszedłem do wniosku, że to on właśnie jest winien. A wszelkie wątpliwości rozwiały się, kiedy już Helga Muller rozpoznała Zellera na zdjęciu w gazecie. Potem już tylko wystarczyło zdemaskować go w spektakularny sposób.
- Ale dlaczego w spektakularny sposób? – zapytała zdumiona tym określeniem pani Zarenbaum.
Kasia zaśmiała się rubasznie słysząc jej pytanie.
- Dlatego, proszę pani, że pan Spryciarski uwielbia po prostu robić wokół siebie odpowiednią aurę tajemniczości oraz posiadania wiedzy o wszystkich i o wszystkim.
- Cóż.... pani przyjaciel jest tak wielkim detektywem, że może sobie na taką słabostkę pozwolić – panią Zarenbaum najwidoczniej nie opuszczał humor.
Kasia zaśmiała się radośnie, zaś Henryk jeszcze raz uścisnął podaną mu dłoń Wilhelma.
- Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło, panie Wilhelmie. Choć uważam, że sam pan niepotrzebnie przyczynił się do swojej winy. Gdyby pan nie popadł w alkoholizm oraz nie zepchnął na Elsę ten wielki głaz, to do niczego by nie doszło. Zellerowi łatwo się udało podłożyć panu dowód rzeczowy z pańskimi odciskami palców. Mam nadzieję jednak, że ta przygoda czegoś cię nauczyła, mój młody człowieku.
- Oczywiście, proszę pana. Przestałem pić i postanowiłem znaleźć sobie porządną pracę.
- I niedługo pewnie zaczniesz się umawiać na randki – dodała pani Zarenbaum z dumą w głosie.
Wilhelm zarumienił się lekko, słysząc te słowa.
- Matko, uważam, iż jest na to nieco za wcześniej.
- Możliwe, synu. Ale chyba nie zamierzam wiecznie żyć samemu bez ukochanej kobiety?
- Oczywiście, że nie zamierzam. Ale jednak uważam, że jeszcze nie pora na to, by znajdować sobie nową kobietę.
- Pewnie i masz rację, mój synu. I tak z babami są tylko same kłopoty. Ale lepiej nie żyć samemu na tym głupim świecie. Mimo wszystko jednak zgadzam się z tobą, że jeszcze nie czas na to. Ostatecznie przecież dopiero co miałeś przez jedną kobietę kłopoty. Po co pchać się w nowe? Jeszcze będzie ku temu okazja.
- Popieram propozycję pana matki – odpowiedział z uśmiechem Henryk – Na wszystko w pańskim życiu przyjdzie czas. I jedna mała rada, mój młody człowieku. Już nigdy więcej nie pij.
- Nie zamierzam. Przez alkohol i własną głupotę wpakowałem się w nie lada tarapaty. Od dzisiaj mam zamiar być trzeźwy i mądry.
- I obyś wytrwał w tym postanowieniu, mój chłopcze, czego serdecznie ci życzę.
Wilhelm z matką wrócili do domu, zaś Henryk z przyjaciółmi udał się na łąkę, gdzie już spędzali miło czas państwo von Trapp z dziećmi. Potomkowie pana barona natychmiast pochwycili wesoło Janka do zabawy, który uzbrojony w swoje ukochane skrzypce zaczął tańczyć z dziećmi przygrywając im bardzo wesołą melodię.
Nagle z domu von Trappów wyszła pokojówka oznajmiając, że jest telefon do pana Spryciarskiego. Henryk wstał z wiklinowego fotela zdziwiony, że ktoś tutaj w ogóle do niego dzwoni, po czym udał się do aparatu telefonicznego. Nie musiał się obawiać, bowiem zdjęty już został z niego założony przez Zellera podsłuch. Przyjął więc telefon i zapytał:
- Halo? Słucham. Kto mówi?
- A jak się domyślasz, mój ty polski Sherlocku Holmesie?
W słuchawce odezwał się wesoły głos. Henryk od razu go rozpoznał.
- Wieniawa!
Dzwoniącym był Bolesław Wieniawa-Długoszowski, bliski współpracownik i osobisty przyjaciel marszałka Piłsudskiego.
- Niech mnie kule biją. To ty? Co cię do mnie sprowadza? A raczej co sprowadza do mnie twój głos?
- Jakże co? Twój wielki sukces. Przecież już chyba cała Warszawa huczy od wiadomości, jak to wielki polski detektyw, będąc na urlopie w Austrii, rozwiązał niezwykle skomplikowaną zagadkę brutalnego morderstwa.
- Po pierwsze nie taką znowu skomplikowaną. Po drugie nie było to aż tak brutalne morderstwo, choć podłe to i owszem. A po trzecie skąd o tym wiesz?
- Jakiś gość wysłał do twojego przełożonego gazetę zawierającą artykuł na temat rozwiązanego przez ciebie śledztwa. Ten zaś podzielił się tym faktem ze mną, a ja z Marszałkiem.
- I co Dziadek na to?
- Piłsudski? Szaleje z radości i jest dumny jak paw. Komu może, to pokazuje ten artykuł oraz twoje zdjęcie, po czym mówi: „To mój chrześniak. Mój chłopak. Bierzcie z niego przykład. On nawet za granicą przynosi mi chlubę”.
Henryk zaśmiał się nieco zażenowany tymi słowami.
- Naprawdę tak powiedział?
- Dokładnie tak. No, może nie słowo w słowo, jak ci to cytuję, ale na pewno jest z ciebie bardzo zadowolony. Za to mogę ci ręczyć. A nawiasem mówiąc, ty jesteś naprawdę zwariowany człowiek. Nawet na urlopie musisz pracować.
- Mój drogi Wieniawa.... pamiętaj jednak, że ja nie robię tego dla sławy. Ja po prostu walczę o to...
- Żeby tego zła mniej było na świecie. Tak, wiem. Już mi to mówiłeś i to niejeden raz. Ale i tak odwaliłeś kawał dobrej roboty. Dlatego zadzwoniłem i chciałem ci pogratulować oraz życzyć miłych wakacji w Salzburgu.
- Wakacji, które niedługo się skończą, bo w sierpniu musimy wracać do kraju.
- Nie musicie.
- Jak to nie musimy?
Henryk był mocno zdumiony słowami przyjaciela.
- Ano nie musicie. Dziadek jest tak z was zadowolony, że postarał się przez moją skromną osobę o przedłużenie wam urlopu o miesiąc. Wracacie dopiero we wrześniu.
- Jak to? Czy to tak można...
- Wiesz, że wola Marszałka wszystko może, więc nie wybrzydzaj, tylko się ciesz chwilą, bo wakacje nie będą trwały wiecznie. Możesz oczywiście wrócić do Polski jak planowałeś pod koniec lipca, ale coś mi się widzi, że chyba jednak wolałbyś z przyjaciółmi pozostać w tym pięknym i przyjemnym austriackim zaciszu.
- A żebyś wiedział, przyjacielu. Polska to piękny kraj, kocham go, ale czasami muszę od niego odpocząć w takim, jak ty to powiedziałeś, zaciszu.
Wieniawa zaśmiał się do niego.
- Więc korzystaj z tego zacisza, póki możesz. Bo po wakacjach wracamy do obowiązków. A pracy będzie mnóstwo. No, ale o tym potem. Na razie do zobaczenia, przyjacielu.
- Do zobaczenia i usłyszenia, Wieniawa.
Zakończywszy rozmowę Henryk wesoło odłożył słuchawkę telefonu na szczypczyki. Następnie śmiejąc się poszedł do przyjaciół, by oznajmić im radosną wieść o przedłużonym urlopie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 23:33, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:38, 28 Sie 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Chyba ten przedłużony urlop nie będzie sielanką ,pojawi się pewnie zagadka nowego morderstwa ,które trzeba będzie rozwikłać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 13:07, 29 Sie 2013    Temat postu:

EPILOG

Wakacje roku 1929 były ostatnimi prawdziwie szczęśliwym okresem w życiu nie tylko Henryka Spryciarskiego, nie tylko jego przyjaciół, nie tylko rodziny von Trapp, ale też i wszystkich ludzi na całym świecie. Bowiem w październiku tego samego roku nadszedł tzw. Wielki Kryzys, który na kilka ładnych lat pogrążył świat w finansowym chaosie i nawet kiedy minął, już nic nie miało być takie, jak było kiedyś. Zwłaszcza, że kilka lat po jego zakończeniu na świat spadła kolejna, poważniejsza znacznie klęska, która zadała cios ostateczny światu, który znali ci wszyscy ludzie żyjący w tych pięknych czasach i je kochali. Inaczej mówiąc Wielki Kryzys zabił lata międzywojenne, zaś II wojna światowa dobiła je i zniszczyła ostatecznie świat, który wtedy istniał. Już nigdy nic nie miało być takie, jakie było kiedyś.
Ale oczywiście ani Henryk, ani jego przyjaciele ani nawet członkowie rodziny von Trapp nie mogli o tym wtedy wiedzieć. Cieszyli się wakacjami i rozkoszowali nimi najmocniej, jak się tylko da mając nadzieję, że będą one trwały wiecznie. Janek bawił się z dziećmi, Jerzy i Agathe coraz bardziej zbliżali się do siebie, zaś Henryk i Kasia spędzali dużo czasu z państwem von Trapp na miłych rozmowach i przyjacielskich pogawędkach. Jednakże nic nie trwa wiecznie i w końcu wakacje dobiegły końca, zaś 1 września zaczął się zbliżać w coraz bardziej nieuchronny sposób i w końcu przyjaciele musieli zrozumieć, że wakacje któregoś dnia się skończą, a po nich należy im wrócić do życia, prawdziwego życia. Jak powiedział kiedyś Wieniawa – skończyły się żarty, zaczęły się schody. I to bynajmniej nie schody z górki, ale pod górkę. Cóż... takie są niestety prawa życia. Coś się kończy, coś się zaczyna. Wakacje się skończyły, zaczął rok szkolny. Skończyła się bajka, zaczęło się życie.
Dotknęło to wszystkich mieszkańców i gości dworku rodziny von Trapp. Henryk, Kasia, Janek i Jerzy musieli wrócić do Polski, do swoich obowiązków. Chociaż kochali swoją odroczoną ojczyznę, to jednak trudno im było opuścić cudowne, austriackie zacisze, w którym spędzili najprzyjemniejsze wakacje w swoim życiu. Baron von Trapp jednak obiecał im, że będą mogli przyjechać do nich w każde wakacje oraz święta. Powiedział też, iż on i jego bliscy zamierzają odwiedzać swoich nowych przyjaciół w dni wolne od szkół oraz pracy. Henryk ze swymi przyjaciółmi zapewnił ich, że będzie to dla nich prawdziwa przyjemność, zaś Janek oznajmił, iż z przyjemnością ich przyjmą u siebie oraz że cały kraj będzie do ich dyspozycji, jeśli tylko zechcą.
- Ależ my nie potrzebujemy całego kraju – odpowiedziała wówczas wesoło Maria Augusta, śmiejąc się przy tym delikatnie – Wystarczy nam jedynie miejsce, w którym byśmy się mogli zatrzymać.
- Oj, tych znajdziecie naprawdę wiele, zapewniam cię – rzekł Janek – Hoteli jest pełno, a co jeden to lepszy. Albo jeśli wam będzie odpowiadać, możecie wynająć dom lub go nabyć. Sam mieszkam jedynie w tej samej kamienicy, co Henryk. Ale kiedyś nabędę własny dom, gdzie z przyjemnością będę was gościł do końca świata i jeszcze dłużej.
- Aż tak długo to na pewno nie będziesz musiał nas gościć – powiedział z uśmiechem Georg von Trapp.
- A szkoda. Bo bardzo lubię gości i nie lubię się z nimi rozstawać.
Najboleśniejsze było pożegnanie Janka z dziećmi. Najmłodsze latorośle, zwłaszcza malutka Martina (która była, nie wiedzieć czemu, ulubienicą Janka) płakała mocno wtulając się w kolana ukochanego wujaszka nie chcąc go puścić. Janek musiał jej długo obiecywać, że wróci szybciej niż jej się to wydaje, inaczej dziewczynka by go nie puściła. Była nawet gotowa jechać z nim do Polski, nie przyjmując przy tym żadnych wyjaśnień, iż jest to niemożliwe. Janek dał kwiatka Martince i pogłaskał powoli jej buzię.
- Kochanie moje słodkie.... zobaczysz... wszystko będzie dobrze. Wujaszek wróci do ciebie. Słowo.
- Słowo?
- Słowo.
Martinka tuliła się do niego zaborczo.
- Wujku.... kocham cię.... kocham..... Kocham....
- Ja ciebie też, maleństwo.
- Ożenisz się ze mną?
Janek zachichotał wesoło.
- Oczywiście, że tak. Tylko dorośnij, skarbie, a się pobierzemy.
- I będziemy mieli huczne weselisko?
- Tak huczne, że cały Salzburg będzie się trząsł w swoich posadach i zapamięta je na całe życie. Oczywiście, jeśli zdoła się wygrzebać z gruzów.
- Jakich gruzów? – zdziwiła się Martinka.
- Bo jak się miasto zatrzęsie się w posadach, to się zawali w gruzy. I mieszkańcy będą musieli się z nich wygrzebać. Więc jeśli się wygrzebią, to na pewno zapamiętają nasze wesele.
Mała Martinka zachichotała wesoło i bardzo mocno się do niego przytuliła. Janek długo nie umiał puścić jej z objęć, ale w końcu udało mu się to, pożegnał się z nią i wsiadł do samochodu, gdzie czekali na niego już Henryk i Kasia.
Nie mniej smutne było pożegnanie Jerzego z Agathe. Nie wiedzieli, w jaki odpowiedni sposób powiedzieć sobie „do widzenia”. Nie mieli pojęcia, czy los pozwoli im być ze sobą. Ale wiedzieli jedno. Kochali się i tylko to się liczyło.
Pożegnanie to odbyło się na godzinę przed odjazdem czwórki przyjaciół na dworzec kolejowy. Zakochani nie chcieli bowiem, by ich rozstanie było dokonywane w miejscu publicznym. Zostali sam na sam w jednym z pokoi i tam się rozmówili.
- Jerzy...... mój kochany przyjacielu – zaczęła Agathe – Chcę, byś wiedział, że to, co do ciebie czuję, jest dla mnie czymś więcej niż tylko wakacyjną miłością.
- Tak samo jak to, co ja do ciebie czuję, Agathe – dodał Jerzy całując powoli jej dłonie.
Dziewczyna spojrzała mu w oczy i powiedziała:
- Wiem, że tam w Warszawie będziesz miał wiele pokus ze strony innych kobiet....
- Ależ Agathe....
- Proszę, daj mi dokończyć.
- Przepraszam.
- Wiem, że będziesz miał tam wiele pokus ze strony innych kobiet. Chcę, żebyś......
- Nie ulegał im?
- Nie. Wręcz przeciwnie. Chcę, byś miał inne kobiety.
Jerzego bardzo mocno to zdziwiło.
- Jakże to? Namawiasz mnie, bym miał kochanki?
- Owszem. Namawiam.
- Ale dlaczego, Agathe? Dlaczego?
- Bo ja nie jestem jeszcze na to przygotowana. Wiem, że coś do ciebie czuję. Wiem, że to dla mnie coś więcej niż tylko przelotny romans. Ale nie wiem, czy nam się uda być ze sobą. Ostatecznie bariery klasowe...
- Ach.... więc to o to chodzi.
- Nie! Nie o to tutaj chodzi. Po prostu wiem, że wy mężczyźni nie lubicie żyć cnotliwie.
- Mogę tak dla ciebie żyć.
- Ale ja nie chcę, byś tak żył. Może będziemy razem, jeśli Bóg da. A może nie.... więc nie chcę ci dawać zbędnych nadziei na coś, co może się nie uda. Dlatego chcę, byś normalnie żył i nie myślał tylko o tym, czy nam się uda, czy też nie. Skończę szkołę i wtedy zobaczymy, co będzie dalej. A na razie nie chcę, byś musiał wieść cnotliwe życie. Miej kochankę, a nawet kilka. Chcę, byś cieszył się życiem.
- Ale na co mi to, kiedy ty będziesz cierpieć?
- Nie będę, kochany. Nie będę cierpieć.
- Na pewno?
Agathe popatrzyła mu w oczy.
- Na pewno. Na razie nie oddam ci się, bo nie jestem na to gotowa.
- Wiesz, że wcale tego od ciebie nie wymagam.
- Wiem i doceniam to. Ale jednak chcę, byś spełnił moją prośbę. Lecz gdy nadejdzie odpowiedni czas i wreszcie ci się oddam, uznaj to za obietnicę życia z tobą na dobre i na złe. Wówczas jednak już nie wolno ci mieć kochanek. Będziesz tylko mój. Zapamiętaj to sobie. Dlatego też korzystaj z życia, póki możesz, bo potem nie będziesz miał ku temu okazji, najdroższy.
- Och, Agathe!
Objął ją mocno do siebie i bardzo czule pocałował jej słodkie usta. Agathe oddała mu pocałunek, po czym wyszeptała chuchając powoli swoim gorącym oddechem na jego wargi.
- Tylko mam jeden warunek.
- Jaki?
- Nie chcę wiedzieć, jakie miałeś kobiety i ile ich było. Niech to będzie twój słodki sekret.
- Dobrze, najdroższa.
Agathe zachłannie przycisnęła jego postać do siebie i pogłębiała pocałunek, zatracając się w nim. W końcu wyszeptała mu na uszko.
- Wiem.... nie jestem gotowa, kochanie, ale proszę..... proszę cię o coś... o jedno tylko.
- O co, najdroższa?
Szepnęła mu na uszko swoją prośbę. Jerzy uśmiechnął się, po czym zgodnie z jej prośbą przycisnął ją do ściany, delikatnie podniósł jej w górę sukienkę, opuścił majteczki, a następnie jego paluszki zawędrowały w najpiękniejsze miejsce w tej rozkosznej, kobiecej postaci. Później zanurzyły się one w tym miejscu dając i jemu i jej niewyobrażalną rozkosz, potęgowaną pieszczotami Agathe, która nie pozostawała bierna i delikatnie rozpiąwszy Jerzemu spodnie również sprawiła ukochanemu rozkosz.
Cała sytuacja trwała dobrych kilkanaście minut, ale jednak zakochanym zdawało się, że minęły całe wieki. Kiedy już skończyli, a ich ciała zostały zaspokojone, pocałowali się długo i namiętnie.
- Nigdy tego nie zapomnę, najdroższy – szepnęła mu na uszko Agathe – Nigdy, przenigdy nie zapomnę.
- Ani ja, kochanie – odpowiedział Jerzy całując jej usta – Ani ja.

***

Jerzy wsiadł do samochodu jako ostatni. Usiadł na tylnym siedzeniu obok Janka i Kasi. Na przednich miejscach siedzi szofer państwa von Trapp oraz Henryk.
- To chyba mamy już komplet, nieprawdaż? – zapytał Henryk.
- Nie inaczej – odpowiedziała Kasia – Możemy już wracać do domu.
Jerzy milczał ściskając w ręku książkę, którą wręczyła mu na pożegnanie Agathe. Był to „Faust” Johanna Wolfganga Goethego napisany w niemieckim oryginale. W środku zaś była zawarta dedykacja dla Jerzego. Napisane w niej było, żeby Jerzy zawsze czytając tę książkę myślał o swojej ukochanej Agathe, która tam gdzieś daleko w innym kraju czeka na niego, aż on powróci. Młody dziennikarz tulił do siebie tę książkę jak największy na świecie skarb.
- To gdzie zabrać jaśnie państwa? – zapytał szofer.
- Do miasteczka – odpowiedział Janek.
Zaś swoim zdumionym przyjaciołom odpowiedział:
- Do odjazdu pociągu mamy jeszcze niecałą godzinę, a ja muszę jeszcze coś załatwić w miasteczku.
- Zgoda – powiedział Henryk wzruszając ramionami – Niech będzie do miasteczka. Ruszajmy zatem.
Szofer zakręcił kółkiem, nacisnął pedał gazu i ruszyli. Czterej detektywi obejrzeli się za siebie i jeszcze długo wpatrywali się w uroczy dom rodziny von Trapp i ich mieszkańców machających im na pożegnanie, dopóki ci nie stali się jedynie ledwie widzianymi punkcikami niknącymi w oddali.
Do miasteczka wesoła kompania dojechała w kilka minut. Po drodze Jerzy wyjął mandolinę i zaczął na niej przygrywać wesołą melodię. Zaś reszta drużyny śpiewała z nim:

Panie szofer setką! Panie szofer setką!
A z powrotem już karetką!
Panie szofer, gazu! Panie szofer, gazu!
Dosyć miejsca na cmentarzu!

Dobrze, że szofer nie znał języka polskiego i nie wiedział, co znaczą słowa tej piosenki. Gdyby bowiem je rozumiał, mógłby się bardzo obrazić na swoich pasażerów.
Kiedy już dojechali do miasteczka Janek powiedział szoferowi, by zatrzymał się przy oberży „Pod Wesołym Diabłem”, a następnie wysiadł z samochodu i poprosił przyjaciół, żeby zaczekali na niego. Następnie zniknął w jej środku.
- Widzieliście, jak pobiegł? – zaśmiała się Kasia – I na pewno poleciał do tej kelnerki, do której się ostatnio zalecał. Co z niego za człowiek? On się chyba nigdy się nie poprawi.
- Kto to wie? – powiedział Henryk uśmiechając się lekko – Może jeszcze nie spotkał tej jednej jedynej?
- Może i tak – dodał Jerzy – W końcu znalezienie jej to nie taka prosta sprawa.
Jakieś półgodziny później Janek wyszedł z oberży powoli poprawiając na sobie ubranie. Tuż za nim wyszła za nim kelnerka, którą uwodził będąc tutaj ostatni raz. Dziewczyna widocznie mogła się od niego oderwać, gdyż co chwilę jeszcze zatrzymywała go i całowała w usta. Jej potargane włosy i pomięty fartuszek sprawiły, że Henryk bez problemu się domyślił, na czym Janek spędził te półgodziny.
- No to już jest naprawdę okropne! Czy on nie ma za grosz wstydu? – zawołała lekko oburzona Kasia.
- Faktycznie, troszeczkę za bardzo jej zakręcił w głowie – dodał Jerzy.
- Przestańcie wreszcie – przerwał im Henryk – Zamiast go krytykować, może lepiej byś brał z niego przykład, Jureczku? No bo zobacz, czyż on nie jest wspaniały? Kobiety przyciąga jak magnez szpilki. A nie przysiągłbym, że jest on ode mnie przystojniejszy. Co on w ma, czego ja nie mam?
- Może stetoskop? – zapytał dowcipnie Jerzy.
Jego odpowiedź wywołała u jego przyjaciół salwę gromkiego śmiechu.
Janek w końcu oderwał się od kelnerki i wsiadł do samochodu. Kiedy odjeżdżali jeszcze długo patrzył za nią i machał jej ręką oraz posyłał buziaki.
- No cóż, mój drogi. Było miło, ale krótko, nieprawdaż? – zapytał dowcipnym tonem Henryk.
- Owszem. A wolę dłuższe przyjemności niż te krótkie.
- Ale musisz przyznać, drogi Janku, że Jerzy jest od ciebie lepszy – zaśmiała się Kasia.
- O! A czemuż to?
- Bo on dostał od damy swego serca książkę na pamiątkę. A ty nic. I co ty na to?
Janek uśmiechnął się tylko i pokazał im chusteczkę do nosa z jego inicjałami, którą kelnereczka wyszyła specjalnie dla niego. Wywołało to zdumienie u jego przyjaciół.
- No proszę – zaśmiał się Henryk.
- Wygląda na to, że chyba mamy remis – powiedział Jerzy – 1:1.
- Na to wychodzi, przyjacielu. Na to wychodzi – odpowiedział mu Janek, rozsiadając się wygodnie na tylnym siedzeniu samochodu.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 23:34, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:01, 30 Sie 2013    Temat postu:

Fragment z Piłsudskim niespodziewany, ale bardzo naturalnie wpasowany. I znów garść szczegółów historycznych, które tak mocno osadzają opowiadanie w realiach.

Agathe wydaje się mądra, chociaż zaskoczyła mnie końcówka pożegnania. Ale może to ja z góry uznałam, że będzie mniej się orientować w "tych sprawach".

Mam nadzieję, że będziesz dalej pisał, i że zobaczymy efekty tej pracy również tu na forum Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 14:42, 06 Wrz 2013    Temat postu:

I w końcu sobie przypomniałam, o co jeszcze miałam zapytać. Czy to jest jeden kryminał z serii, czy istnieje tylko ta jedna przygoda i nie ma innych (choćby planowanych)? Człowiek się przywiazuje do bohaterów, więc jakby była z tego seria, byłoby super.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin