Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Uśmiech losu część I "W przedsionku piekła"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 17, 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:41, 31 Mar 2014    Temat postu:

Nie płakuniaj sama jestem sobie winna. Jestem roztrzepana, i mam bałagan w katalogu ze zdjęciami i opowiadaniami... choć opowiadania już powoli segreguję Laughing

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Pon 15:41, 31 Mar 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:43, 31 Mar 2014    Temat postu:

To tak jak ja. Very Happy W planach mam okiełzanie mojego dzikiego bałaganu, ale tylko w planach Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:52, 31 Mar 2014    Temat postu:

zdjęcia to daaaleeeka droga, ale..... opowiadania już podzieliłam Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:51, 31 Mar 2014    Temat postu:

Zgodnie z obietnicą zamieszczam i życzę miłego czytania Smile

***
Od czasu, gdy Adam dowiedział się, że zostanie ojcem chodził, jak to określił jego młodszy brat Joe, dumny jak paw. Wciąż powracał w myślach do tego szczęśliwego dnia, w którym Adeline wróciła z Virginia City z niezwykle tajemniczą miną. Dziecko było odrodzeniem, początkiem ich wspólnego życia. Przeszłość starał się pozostawić daleko za sobą. Tylko, dlaczego nic nie pamięta? To wciąż nie dawało mu spokoju. Wiedział, że głęboko w jego podświadomości ukryta jest odpowiedź na dręczące go pytania. Nie, nie będzie o tym myśleć. Adeline i dziecko są najważniejsi i dla nich zrobi wszystko, nawet gdyby Joe miał go nazwać pantoflarzem. I faktycznie długo nie trzeba było czekać. Bracia całkiem otwarcie żartowali sobie z Adama. Mówili, że Adeline rzuciła na niego urok i zmieniła go nie do poznania. Nawet Pa to zauważył i cieszył się z tej przemiany syna. Adam z wyrozumiałością i spokojem przyjmował wszystkie docinki mówiąc, że Adeline wychowuje sobie męża, a on stara się być pojętnym uczniem. Dlatego też uprzedzał każde życzenie żony, dbał o jej wygodę i nie odstępował ani na krok. Wreszcie Adeline zmęczona tym jego nadmiarem troski zmuszona była wyjaśnić mu, że błogosławiony stan to nie choroba, a kończąc swój wywód powiedziała, że nawet kota można zagłaskać na śmierć. Nie wiele to jednak pomogło, bo Adam i tak wiedział swoje.
Życie pod jednym dachem z ojcem i braćmi miało swoje uroki, lecz młodym małżonkom marzyła się własna, mała Ponderosa. Adam całe dnie spędzał kreśląc plany nowego domu. Często towarzyszyła mu w tym żona, zadając różne pytania i opowiadając jak sobie wyobraża ich wspólny dom. On z radością patrzył na jej zaróżowioną z emocji buzię i coraz bardziej zaokrąglającą się sylwetkę.
Jesień niepostrzeżenie ogarnęła Ponderosę. Adam wiedział, że przed zimą nie ruszy z budową domu. Zresztą mimo niewątpliwego powrotu do zdrowia nadal czuł, że brakuje mu sił i za radą ojca odłożył to wielkie przedsięwzięcie do wiosny. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, żeby wyznaczyć miejsce pod wymarzony dom. W jeden z ciepłych pogodnych dni zaprzągł konie do bryczki i zabrał Adeline na przejażdżkę nie mówiąc, dokąd ją wiezie. Od dawna wiedział, gdzie stanie ich dom. Teraz tylko potrzebował akceptacji żony. Oto zresztą był spokojny, bowiem miejsce, które wybrał było magiczne i rozciągał się z niego prześliczny widok na ukochane przez Adeline jezioro Tahoe.
Jechali wolno leśnym duktem. Konary sosen o wdzięcznej nazwie pinus ponderosa tworzyły nad ich głowami luźne stożkowate korony. Wysokie sięgające nieba drzewa mające w swym obwodzie nawet do dwóch i pół metra, o ciemnozielonych bardzo długich igłach były bogactwem tej ziemi. I z tych wspaniałych drzew Adam zamierzał wybudować dom marzeń. Byli już na skraju lasu, gdy dobiegł ich tętent koni. W ich kierunku galopem jechało dwóch jeźdźców. Adam ściągnął lejce i zatrzymał bryczkę przyglądając się uważnie nieznajomym. Nie wiedział, czego oczekiwać, a ze względu na żonę nie chciał niepotrzebnie ryzykować. Tymczasem jeźdźcy byli coraz bliżej. Wreszcie z impetem osadzili swoje konie tuż przed bryczką Cartwrightów. W dłoniach trzymali wycelowane wprost w nich rewolwery. Byli brudni, zarośnięci i śmierdzący whisky na milę.
- Czego chcecie? – z niepokojem spytał Adam, zasłaniając sobą Adeline.
- Pieniędzy – krótko odparł typ w brudnej, spłowiałej bluzie, w kapeluszu głęboko nasuniętym na czoło.
- Nie mamy, wyjechaliśmy z żoną na przejażdżkę – spokojnie odpowiedział Adam i nieznacznie przesuną dłoń w kierunku kabury z rewolwerem.
Nie uszło to jednak uwadze bandziorów.
- Wyjmij powoli broń i rzuć na ziemię – krzyknął drugi typ, równie odrażający – ręce do góry i żadnych sztuczek, bo twoja piękna żonka oberwie.
Adam posłusznie wykonał polecenie. Zrobiłby wszystko, żeby tylko osłonić Adeline. Niestety rozochoceni alkoholem i rozdrażnieni nieudanym napadem bandyci zwrócili uwagę na żonę Adama.
- Ładna jesteś laleczko – wycedził przez zęby ten w spłowiałej bluzie – może się zabawimy – zaśmiał się obleśnie.
- Skoro nie macie pieniędzy, to łup możemy wziąć w naturze, co nie Johnny? – zarechotał drugi typ.
Adeline całą sobą przywarła do ramienia męża. Adam nie miał złudzeń, co do zamiarów bandziorów. Pomyślał, że tylko cud może ich uratować. W tym właśnie momencie jeden ze zbirów wyciągnął łapę w kierunku Adeline i z lubieżnym uśmiechem zacisnął ją na jej ramieniu. Kobieta krzyknęła z bólu i przerażenia. Pod wpływem krzyku żony Adam gwałtownie odwrócił się i z całą siłą, na jaką go było stać zdzielił bandziora między oczy. Jednocześnie poczuł silne uderzenie w plecy. To drugi ze zbirów przyszedł swojemu kompanowi z pomocą. Przez moment pociemniało Adamowi w oczach, jednak w ostatniej chwili udało mu się podtrzymać omdlałą Adeline, chroniąc ją przed wypadnięciem z bryczki. Wtedy też zobaczył wymierzony prosto w siebie rewolwer i rękę zrywającą z szyi żony medalion, pamiątkę po jego matce. W obliczu ostateczności wyszeptał:
- Boże, tylko nie Adeline …
- Nie martw się – usłyszał – zaraz pójdziesz do Abrahama na piwo. Twoją żonkę zostawimy sobie na deser. Zapewniam cię będzie zadowolona – rechotał bandzior, którego kompan nazwał Johnny.
Adam usłyszał odgłos odciąganego kurka, odruchowo mocniej przytulił do siebie wiotkie ciało żony, zasłaniając je sobą. I wtedy stała się rzecz dziwna - konie bandytów nagle stanęły dęba, oni sami z dziwnym wyrazem w oczach rozglądali się wokół siebie, coś mamrocząc i jakby błagając o litość. Jeden ze zbirów odruchowo wystrzelił, a potem odrzucił broń z przerażeniem, tak jakby go parzyła w dłoń. Wreszcie śmiertelnie wystraszone zwierzęta ruszyły galopem przed siebie unosząc nieszczęsnych jeźdźców. Gnały na złamanie karku. Na drodze do Virginia City przeszły w szaleńczy cwał ku zatraceniu.

***
Adam z rozpaczą w oczach nerwowo chodził po salonie. Co i raz przystawał i z nadzieją pomieszaną z obawą spoglądał w stronę schodów prowadzących do pokoi na piętrze. Ben próbował pocieszyć syna, ale do Adama nie docierały żadne racjonalne przesłanki. Od powrotu z dramatycznej przejażdżki wydarzenia potoczyły się z siłą spadającego wodospadu. Najpierw zatroszczono się o Adeline i najszybciej jak to było możliwe sprowadzono do niej doktora Martina. Hoss i Joe wzburzeni tym, co przytrafiło się ich bratu i bratowej szybko dosiedli koni i pojechali do Virginia City, aby o napaści powiadomić szeryfa Roya Cofee. Chcieli jak najszybciej ruszyć w pogoń za bandziorami. Mieli też nadzieję, że to właśnie szeryf poprowadzi obławę. Nikt tak jak Roy Cofee nie znał Viginia City i okolic, jak również ludzi tam mieszkających. Hoss musiał powstrzymywać brata, bowiem Joe znany z porywczego charakteru gotów był sam ruszyć za zbirami i wymierzyć im sprawiedliwość. Odgrażał się, że jak ich dopadnie to powiesi na suchej gałęzi.
Tymczasem doktor Martin zbadawszy Adeline, stwierdził, że oprócz szoku wywołanego napaścią nie odniosła żadnych obrażeń. Podał jej lek uspokajający i kazał odpoczywać. Adeline zapewniona, że dziecku nic nie zagraża wkrótce usnęła. Doktor Martin mógł wreszcie przekazać dobre wieści zdenerwowanemu do granic możliwości Adamowi. Cicho zamknął za sobą drzwi pokoju, w którym leżała Adeline i nim stanął u szczytu schodów usłyszał pytanie:
- Doktorze, co z moją żoną? – głos Adama drgał z niecierpliwości i strachu.
- Wszystko w jak najlepszym porządku. Twojej żonie i dziecku nic nie grozi. Oboje są zdrowi. Adeline musi tylko odpocząć.
- Dziękuje doktorze, bardzo dziękuje – ze wzruszeniem powiedział Adam i zaraz zapytał – czy mogę do niej wejść?
- Oczywiście. Tylko jej nie budź, bo właśnie zasnęła, a w jej stanie sen to najlepsze lekarstwo.
Adam skinął głową w podzięce, szybko wyminął doktora Martina i cicho wszedł do pokoju, w którym spała jego żona. Ostrożnie przysunął krzesło do ich małżeńskiego łóżka i usiadł z przejęciem wpatrując się w pogrążoną we śnie Adeline. Oczy same zaszły mu łzami na wspomnienie niebezpieczeństwa, jakie groziło jej i dziecku. Na myśl, że mógłby stracić to, co w jego życiu najcenniejsze, ogarnęło go przerażenie. Delikatnie pogładził policzek Adeline, która pod wpływem tej pieszczoty otworzyła oczy. Widząc przy sobie męża uśmiechnęła się radośnie i wyciągnęła do niego ramiona. On pochylił się nad nią, objął ostrożnie niczym porcelanową laleczkę i pocałował w usta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 19:05, 31 Mar 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:57, 31 Mar 2014    Temat postu: W przesionku piekła

Ciekawa jestem to tak wystraszyło tych zbirów ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:58, 31 Mar 2014    Temat postu:

I znów tarmoszenie ... na szczęście nic poważnego im się nie stało. Jakaś tajemnicza sprawa ... a co się stało z medalionem po matce Adama? Będzie o nim jeszcze?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pon 19:20, 31 Mar 2014    Temat postu:

Bardzo ciekawe Smile i piękne opisy Smile
Czekam na dalszy ciąg Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:22, 31 Mar 2014    Temat postu:

Myślałam, że jej się coś stanie, ale na szczęście nie.
A te konie to tez ciekawa sprawa. I czekam co wydarzy się dalej


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:50, 31 Mar 2014    Temat postu:

Stwierdziłam, że Adasia wytarmosiłam do granic możliwości, dlatego w tym odcinku poprzestałam na niezwykle delikatnym tarmoszeniu. Adeline nie mogłam uszkodzić, ze względu na jej stan. Adaś nie przeżyłby tego. Ewelino, dobrze, że zapytałaś o medalion, bo bardzo możliwe, że będzie ważny w końcówce opowiadania. Jeśli chodzi o zbirów, to jeszcze się pojawią, niestety Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:23, 31 Mar 2014    Temat postu:

"Jednocześnie poczuł silne uderzenie w plecy. "

Byłam pewna, że Adam tradycyjnie dostanie w łeb Surprised a tu niespodzianka...

"- Nie martw się – usłyszał – zaraz pójdziesz do Abrahama na piwo. Twoją żonkę zostawimy sobie na deser. Zapewniam cię będzie zadowolona – rechotał bandzior, którego kompan nazwał Johnny."

poczułam okropny dreszcz i wściekłość brrr... Confused tym razem mnie otwierał się scyzoryk McGaywer'a w kieszeni Mad

Czuję, że Ash stanął między Adasiem i bandziorami jak tarcza, ale to tylko moje gdybanie Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:49, 31 Mar 2014    Temat postu:

Wyjątkowo postanowiłam urozmaicić tarmoszenie Adasia, dlatego dostał tylko w plecy Cool

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:19, 31 Mar 2014    Temat postu:

ADA napisał:
Nie wiele to jednak pomogło, bo Adam i tak wiedział swoje.

Jakże by inaczej!

ADA napisał:
Jechali wolno leśnym duktem. Konary sosen o wdzięcznej nazwie pinus ponderosa tworzyły nad ich głowami luźne stożkowate korony. Wysokie sięgające nieba drzewa mające w swym obwodzie nawet do dwóch i pół metra, o ciemnozielonych bardzo długich igłach były bogactwem tej ziemi.

Ładny opis. Podoba mi się.

ADA napisał:
Adam nie miał złudzeń, co do zamiarów bandziorów. Pomyślał, że tylko cud może ich uratować.

Jak zawsze, Adam miał rację.

ADA napisał:
Gnały na złamanie karku. Na drodze do Virginia City przeszły w szaleńczy cwał ku zatraceniu.

Mam nadzieję, że nie zatrzymały się nawet nad przepaścią. Exclamation


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:26, 31 Mar 2014    Temat postu:

Niestety Mada, ADA rozwiała nasze wątpliwości i te konie chyba jednak zatrzymały się nad przepaścią Confused

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:32, 31 Mar 2014    Temat postu:

Te konie wciąż cwałują. Przepaści nie przewiduję Wink

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 0:18, 03 Kwi 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:12, 03 Kwi 2014    Temat postu:

***
Szeryf Roy Cofee siedział przy biurku w swoim biurze, w Virginia City i sporządzał raport dla sędziego Jacksona z wydarzeń, do których doszło w mieście niespełna trzy godziny temu. Z celi aresztu przylegającego do pomieszczenia biurowego dochodziło dziwne zawodzenie przerywane napadami niekontrolowanego, upiornego śmiechu. Wreszcie szeryf Cofee zmęczony tym dziwnym hałasem wstał od biurka i zamknął drzwi odgradzające biuro od celi. Pokręcił z rezygnacją głową, bo nigdy do tej pory nie miał do czynienia z zatrzymanymi, którzy twierdzili, że napadły ich siły nieczyste. Gdy wjechali do miasta na spienionych koniach wzbijając tumany kurzu, mieszkańcy przecierali oczy ze zdumienia. Wierzchowce z impetem osadzone tuż przed saloonem prawie zrzuciły przerażonych do granic możliwości jeźdźców. Usłużni mieszkańcy Virginia City, gdy tylko otrząsnęli się z pierwszego wrażenia wprowadzili roztrzęsionych przybyszy do saloonu i postawili im kolejkę whisky. Jakież było ich zdziwienie, gdy mężczyźni powiedzieli, że w życiu nie wezmą alkoholu do ust, a w ogóle to chcą do aresztu, bo tylko tam będą czuli się bezpiecznie. Więcej nic nie chcieli powiedzieć, tylko od czasu do czasu wydobywały się z ich gardeł dźwięki przypominające bardziej odgłosy zwierzęce niż ludzkie. Nie pozostawało, więc nic innego jak ściągnąć do saloonu szeryfa. Ktoś zaproponował, żeby sprowadzić lekarza, bo może się przydać. Wkrótce w saloonie pojawił się szeryf Cofee, któremu udało się wydobyć z przerażonych mężczyzn, że napadła na nich ogromna strzyga o ptasich szponach, która koniecznie chciała rozerwać ich ciała by pożywić się świeżą krwią. Gdy poddał w wątpliwość ich opowiadanie, zaczęli się zarzekać na wszystkie świętości, że to prawda i że nie tylko strzyga tam była, ale i upiory, wilkołaki, zmory, a na końcu nawet wiedźmy jadące na wściekłych kojotach. Tego szeryfowi był, aż nadto. Widząc, że w żaden sposób nie dogada się z nieszczęśnikami poprosił o pomoc przybyłego właśnie z Ponderosy doktora Martina. Ten obejrzał mężczyzn, a nie stwierdziwszy żadnych ran, powiedział, że wszystko wskazuje na pomieszanie zmysłów i mając ich dobro na względzie zaproponował, aby tymczasowo zamknąć ich w areszcie, skoro tego tak gwałtownie się dopominają. Idąc za radą doktora szeryf Cofee z pomocą usłużnych mieszkańców Virginia City zaprowadził pomyleńców do swojego biura. Teraz w oczekiwaniu na sędziego Jacksona próbował opisać całe zajście, ale niestety nie szło mu to najlepiej. Trudno, bowiem było przelać na papier to, co było tak bardzo nieprawdopodobne.
Zdążył napisać zaledwie dwa zdania, gdy drzwi biura gwałtownie otworzyły się i stanęli w nich Hoss i Joe Cartwrightowie. Bez większych ceregieli Joe podniesionym głosem powiedział:
- Adam i jego żona zostali napadnięci. Roy natychmiast zarządź pogoń, bo jeśli nie to my to sami zrobimy.
Hoss z marsową miną przytaknął tylko głową.
- Chłopcy może najpierw przywitalibyście się. – zaczął Roy – wpadacie jak po ogień…
- Bo nie ma czasu. Im szybciej ruszymy z obławą tym mamy większe szanse na złapanie bandziorów.
- Joe ty jak zwykle jesteś w gorącej wodzie kąpany. Usiądźcie i najpierw porozmawiamy, a później zdecydujemy, co mamy robić – powiedział szeryf.
- Roy, czy ty nie rozumiesz, że w tej sytuacji każda chwila jest droga – nie ustępował Joe.
- Jeżeli się nie uspokoicie to będę zmuszony was wyprosić z mojego biura – stanowczym głosem odparł Roy.
- Joe, Roy ma rację. Uspokójmy nerwy i wysłuchajmy, co ma nam do powiedzenia – wtrącił się do rozmowy Hoss.
Joe popatrzył na brata z wyrzutem, ale zastosował się do jego prośby. Usiadł na stojącym tuż obok biurka Roya krześle rozstawiając szeroko nogi. Hoss chciał skorzystać z drugiego krzesła, ale potknął się o stopy brata i zamiast na krześle wylądował na rogu biurka boleśnie tłukąc sobie pośladek.
- Czy ty zawsze musisz wyginać nogi w pałąk? – spytał z wyrzutem, pocierając stłuczone miejsce.
- To patrz gdzie leziesz – syknął Joe.
- Chłopcy uspokójcie się. Wiem, ze jesteście zdenerwowani, ale najpierw musimy sobie parę rzeczy wyjaśnić – powiedział Roy.
- A co tu wyjaśniać. Po drodze do ciebie zwołaliśmy sąsiadów i znajomych. Wszyscy rwą się do pomocy. Tobie pozostaje poprowadzić obławę. Daleko nie mogli uciec.
- Być może obława nie będzie konieczna – odparł Roy.
- Nie rozumiem – powiedział Hoss.
- Podczas gdy wy zwoływaliście okolicznych mieszkańców w Virginia City pojawiło się dwóch niezwykle ciekawych jegomości twierdzących, że napadły ich demony.
- Co to ma wspólnego z napadem na naszego brata i bratową – spytał zniecierpliwiony Joe.
- Może więcej niż wam się wydaje – odpowiedział szeryf i wyjął z szuflady biurka niewielki aksamitny woreczek, który podał Joemu.
Ten zaintrygowany drżącymi palcami rozsupłał woreczek i zajrzał do środka. Coś błysnęło i na dłoń Joego wysunął się złoty medalion. Hoss spojrzał na klejnot i podekscytowany wykrzyknął:
- Przecież to medalion mamy Adama, ten sam, który podczas napadu zerwano Adeline.
- To prawda. Adam ofiarował go żonie tuż po powrocie do Ponderosy. Nigdy się z nim nie rozstawała – przytaknął Joe.
- Potwierdzacie, więc, że to własność Adeline Cartwright – spytał szeryf.
- Oczywiście. Skąd go masz Roy? – Joego aż skręcało z ciekawości.
Roy z tajemniczym uśmiechem popatrzył na braci i wskazując drzwi, zza których wciąż wydobywały się dziwne dźwięki powiedział:
- Od tych dwóch pomylonych zamkniętych w celi. Nim zupełnie pomieszało się im w głowach jeden z nich o imieniu Johnny zaczął zachowywać się tak jakby rozmawiał z kimś niewidzialnym. Przepraszał i tłumaczył się, że zapomniał i zaraz odda tylko, żeby nie podpalać mu spodni.
- Co takiego? – z niedowierzaniem spytał Hoss, podczas gdy Joe zaczął dusić się ze śmiechu.
- To, co słyszycie. Dodali jeszcze, że ukradli ten medalion pięknej młodej kobiecie, która była z mężem na przejażdżce. Zaraz po tym zaczęło się dziać coś dziwnego. Według ich relacji powietrze zaczęło gęstnieć i pulsować, a potem przybrało nieprawdopodobne, fantastyczne kształty, z których wyłoniły się różnej maści potwory. Przerażeni zaczęli uciekać i zatrzymali się dopiero przed naszym saloonem – zakończył relację Roy.
- Niesamowite. Wychodzi na to, że to faktycznie ci bandyci, którzy napadli na Adama i Adeline – stwierdził z ulgą w głosie Joe.
- Co z nimi zrobicie? – zapytał Hoss
- Z tego, co powiedziałeś Roy wynika, że zgłupieli, a wariatów nikt nie będzie sądził – dodał Joe.
- To prawda. Doktor Martin po wstępnych badaniach stwierdził u nich oznaki obłędu. Na razie musimy poczekać na sędziego Jacksona, który najprawdopodobniej nakaże przewiezienie zbirów do San Francisco i umieszczenie ich w przytułku dla obłąkanych. Cokolwiek naprawdę się stało jedno jest pewne, nikomu już nigdy nie wyrządzą krzywdy.
- Tak. Tajemnicze to wszystko – stwierdził Joe.
Roy Cofee podrapał się w głowę i spojrzał spod oka na braci Cartwrightów, po czym po krótkiej chwili wahania zapytał:
- Czy Adam mówił coś o dziwnych zjawiskach, jakie może miały miejsce podczas napadu?
- Nie o niczym takim nie mówił. Gdy wrócił z ledwie żywą Adeline wykrztusił z siebie, że napadnięto ich i okradziono, a gdy spodziewał się najgorszego konie bandziorów stanęły dęba, a potem poniosły ich wrzeszczących w niebogłosy – odpowiedział Joe.
- Coś mi się wydaje, że chyba nigdy nie dowiemy się jak było naprawdę – stwierdził Roy i dodał – jak sami widzicie obława nie będzie potrzebna, możecie powiedzieć ludziom, żeby pojechali do domów.
- Tak. Zaraz to zrobimy – odparł Hoss – Roy możesz pokazać nam tych dwóch, jeszcze nigdy nie widziałem wariatów.
- Hoss, ty jak coś powiesz … - Joe wywrócił oczami do góry, a potem z politowaniem popatrzył na brata. Chwilę potem spytał Roya:
- Czy możemy wziąć medalion? Adeline bardzo się ucieszy i Adam też.
- Dobrze, tylko musicie pokwitować mi jego odbiór – powiedział szeryf.
- A i jeszcze jedno Roy – z dziwną miną zaczął Joe.
- Słucham?
- Pokażesz nam tych wariatów?

***
Na głównym placu miasteczka Przystań na ławce przed kościołem siedzieli Calamity Jane i Sam Ash. Czekali, jak już dziesiątki razy wcześniej, na dyliżans i kolejnych nowych mieszkańców. Tym razem oczekiwanie było nieco inne niż dotychczas. Właśnie minął czas próby dla Calamity Jane i niecierpliwie wyglądała powrotu do domu. Nie dowierzała własnemu szczęściu i była dumna, że udało jej się przetrwać ciężką próbę. Ze zniecierpliwieniem spoglądała na drogę, którą miał nadjechać dyliżans. Sam Ash ze smutkiem patrzył na Jane. Gdy ona odjedzie pozostanę zupełnie sam – pomyślał i zapytał:
- Boisz się?
- Nie – odparła Jane – choć i tak do końca nie możemy być niczego pewni.
- To prawda. Będzie mi ciebie brakowało. Dzięki tobie przetrwałem najgorszy czas, gdy pokusa goniła pokusę – powiedział Ash.
- Dziękuję za te słowa. Nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą – uśmiechnęła się Jane.
Nagle spłynął jakby z obłoków i zatrzymał się tuż koło nich dyliżans. Woźnica z zadziwiająca lekkością zeskoczył z kozła i podszedł z uśmiechem na twarzy do Calamity i Asha.
- Gotowa do drogi? - spytał Jane.
- Oczywiście – odparła.
- To wsiadaj do środka. Nie ma, na co zwlekać.
Calamity Jane uścisnęła Sama Asha na pożegnanie i zniknęła we wnętrzu dyliżansu.
- Woźnico, a co ze mną będzie? – spytał z niepokojem Ash.
- A co ma być?
- No, bo wczoraj chyba trochę przesadziłem.
- Trochę tak, ale jesteś początkujący, a takim wiele się wybacza – powiedział Woźnica.
- To znaczy, że moja próba wciąż trwa?
- Tak, ale przywiozłem ci pewną propozycję. To czy ją przyjmiesz zależeć będzie tylko od ciebie – wpatrując się w Asha powiedział Woźnica.
- Cóż to za propozycja? – z niepokojem spytał Sam.
- Otóż masz w sobie ogromne pokłady dobra i potrafisz opiekować się innymi. Cieszysz się z dobra, które czynisz i cieszysz się, gdy uda ci się zapobiec złu, dlatego wszyscy chcieliby, abyś ochraniał tych, którzy na taką ochronę zasługują. Ty już czynisz dobro z miłości do dobra, a wykorzystując umiejętności oddziaływania na powietrze, wodę, ogień i ciała stałe możesz oddawać przysługi i chronić ludzi, wskazywać im właściwą drogę. Masz teraz pod swoimi skrzydłami szczególnego podopiecznego, który wart jest twego wysiłku. Jednak tu i teraz musisz wybrać czy spędzisz najbliższe dziesięć lat w Przystani otoczony i wspomagany przez jej mieszkańców czy odejdziesz z miasteczka i poświęcisz się całkowicie jednej istocie, której jesteś winien zadośćuczynienie.
- Chodzi o moje ostatnie zadanie? – spytał Ash.
- Tak – potwierdził Woźnica.
- Przez dziesięć lat? – dopytywał się Sam.
- Nie, przez jakieś czterdzieści może pięćdziesiąt lat – patrząc prosto w oczy Ashowi odpowiedział Woźnica.
- Zgadzam się – bez chwili namysłu odrzekł Ash – on i jego rodzina są tego warci - dodał.
- Cieszę się, że podjąłeś taką decyzję. No, na mnie już czas - powiedział Woźnica, wskoczył na kozła i mocno schwycił lejce.
Już miał ruszać, gdy coś przyszło mu do głowy i uśmiechając się powiedział do Asha:
- Ostatnio naprawdę dobrze się spisałeś, tylko na drugi raz rób to z większym wyczuciem, subtelniej. Miałeś ich tylko nastraszyć, a nie doprowadzić do obłędu. Chociaż w tym konkretnym przypadku może i dobrze się stało.
Tu Woźnica roześmiał się radośnie, zaciął konie i dyliżans rozpłynął się w tumanach kurzu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Czw 0:19, 03 Kwi 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 17, 18, 19, 20  Następny
Strona 18 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin