Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Podróż w czasie - opowiadanie
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Domi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:53, 17 Wrz 2013    Temat postu: Podróż w czasie - opowiadanie

Dzisiaj długo mnie nie było, wiem.
Ale to dlatego, że przepisywałam na komputer moje opowiadanie.
Wiem, że jest głupie i nie utrzymałam charakterów, ale to mój pierwszy raz, nie krzyczcie.
W nim przenoszę się w czasie na Dziki Zachód i spotykam naszych panów Wink .
Zaraz je tu wkleję...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:57, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Moja wina, moja siła

R.1
Marzenie, niczym, wiatr...

Obudziłam się i otworzyłam oczy. Dotknęłam poduszki pod swoją głową. Byłam na Dzikim Zachodzie. Spełniło się moje marzenie. Jedyne, które spełnić się nie mogło.
- To teraz jestem wygrana - powiedziałam w powietrze. Ale... Rany Boskie! Mówiłam po angielsku. I doskonale rozumiałam swoje słowa. Nie, ja nadal śpię, to nie może być rzeczywistość. Schwyciłam w palce skórę swojej ręki. Trzeba się uszczypnąć, by się obudzić. Więc się uszczypnęłam. Za mocno. Ze skóry przedramienia polała się krew. Syknęłam z bólu i nachyliłam do małej szafeczki stojącej obok łóżka. Chciałam poszukać w szufladzie plastra. Niestety wyciągając rękę do gałki zbyt mocno przechyliłam się w bok. Na dodatek szafka stała pod samym oknem z prawej strony łóżka. A ranną miałam właśnie prawą rękę. Próbując więc ją ochronić straciłam równowagę i poleciałam do przodu. Zwyczajnie sturlałam się z łóżka na podłogę razem z kołdrą. Uderzyłam się nawet dosyć mocno. Ładnie i teraz bolała mnie już nie tylko ręka, ale i odcinek krzyżowy pleców. Chciałam tak, jak zwykle wrzasnąć sobie jakieś wymijające przekeństwo, ale uznałam, że po angielsku to może zabrzmieć naprawdę dziwacznie, więc tylko zacisnęłam zęby i roztarłam bolący krzyż.
- O, obudziłaś się już, jak słyszę. Chodź, mam tutaj małą niespodziankę - usłyszałam zza okna.
To była ciotka. To ona wczoraj pojawiając się znikąd zaskoczyła nasz dom. Po południu pytała się o moje marzenie. Takie niemożliwe do spełnienia. Więc zdradziłam jej marzenie to, które odziedziczyłam po kimś, kogo bardzo kochałam. By znaleźć się na Dzikim Zachodzie takim, jak w westernach. Odpowiedziała mi po prostu "to da się zrobić i włożyła w ręce taki śmieszny wisiorek. Kazała mi wziąć go w dwa palce i wyprostować prawą rękę. Potem skupić się na miejscu, gdzie chcę się znaleźć. Gdy to zrobiłam i otworzyłam oczy, które zamknęłam, by się skupić, dostrzegłam, że powietrze przede mną autentycznie jest płynne. A w błękitnym, błyszczącym kole lekko na zachód widnieje coś zupełnie innego. Kazała mi zajrzeć w to koło. Powiedziała, że nazywa się to teletransport i ten wisiorek do tego właśnie służy. W zależności od chęci można się przenieść w czasie w to samo miejsce, lub w przestrzeni na inny kontynent nawet. Ale już awangardą jest lecieć w obie strony. Stwierdziła, że ten wisiorek przeniesie mnie w jeden wielki western. I, że zostanę w jej domku, póki będę chciała. Liczyłam, że stanie się coś niesamowitego, ale nie sądziłam, że moja krew poleje się już pierwszego dnia. Jeżeli coś zostanie po tym uszczypnięciu to zabiję tę ciotkę. Na razie jednak chyba tylko ją zwymyślam. Znów poczułam ostry ból w krzyżu. Po tym doznaniu zmieniłam zdanie i zbierając z podłogi kołdrę i siebie poszłam ją zabić.

- Zobacz. Nazywa się Nelly. Ty od dzisiaj jesteś Dorothea. Masz tutaj tożsamość. Ja ci ją załatwiłam - ciotka uśmiechnęła się do mnie.
Ja tylko stałam, bo ona... właśnie wyprowadziła ze stajni prawdziwego konia. Był brązowy, miał długą grzywę i... Nic nie powiedziałam, tylko wydałam z siebie pisk.
- Dobra, dobra - ciotka się zaśmiała. - Osiodłamy ją i będziesz mogła poćwiczyć jazdę. A teraz chodź, jeszcze coś ci pokażę - ciotka skierowała się do domu.
Ten jej dom był niewielki, drewniany. Ale stajnia była. Rozglądałam się uważnie. Wychodziłam przez salon, ale... coś się w nim kryło. Ciotka podeszła do szafki w kącie salonu. Gdy ją otworzyła zabrakło mi aż powietrza...
- T-to broń? - wykrztusiłam. W tej szafce był cały arsenał! Ciotka wyciągnęła wielką strzelbę. Taką, jak na filmach. Nie wiedziałam dlaczego podeszła i podała ją mnie.
- A-ale... - wykrztusiłam.
- Masz cela? - zaśmiała się ciotka. - Jest twoja. Nabita. Odbezpieczasz ciągnąc tutaj.
- Acha - uśmiechnęłam się do niej miło, ale w środku wszystko mi się gotowało. Starałam się nie dać tego po sobie poznać.
- Dobra, ja jadę do miasta, ty możesz się przejść. Tylko nie za daleko, bo się zgubisz.
- Do-dobrze - wykrztusiłam. Tak naprawdę, to chciało mi się krzyczeć. Ale wolę okazywać chłód, niż emocje.
Ciotka wyszła. Stałam wciąż trzymając strzelbę. Dopiero, gdy usłyszałam stukot kopyt ośmieliło się wybuchnąć to uczucie. Wrzasnęłam na całe gardło coś w stylu "jupi", odbezpieczyłam strzelbę i wypadłam z domku mało nie wyłamując drzwi. Uniosłam strzelbę do góry i nacisnęłam spust. Nie celowałam. Po prostu wypaliłam w powietrze. Na szczęście ciotka nie usłyszała. Słysząc rozchodzący się huk i czując bolesny odrzut na ramieniu wreszcie odetchnęłam z ulgą. Podjęłam decyzję, że jednak pójdę się przejechać. Zerknęłam na Nelly. Ciotka osiodłała ją, nim pojechała. Przypięłam strzelbę do siodła i wróciłam do domu. Z szuflady wzięłam zwyczajny rewolwer. Rany Boskie, co ja gadam, zwyczajny?! Niesamowity. Bo identyczny, jak w westernach. Szczęknęłam magazynkiem. Nabity. Rozejrzałam się Dobrze. Pasy do pistoletu leżały na szafce przy drzwiach. Podeszłam. Przejrzałam każdy z osobna. Pojedyńczo, jednak nie znalazłam tego, czego potrzebowałam.
- Czyli dla mnie nie ma - westchnęłam i włożylam, uprzednio sprawdzając, czy zabezpieczony, rewolwer za pasek. Zdjęłam z wieszaka cudowny wywinięty kapelusz i na dobre już wyszłam z domu. Podeszłam do Nelly.
- Dobry konik, stój spokojnie - wyjąkałam do niej i spróbowałam wsiąść. Boże, od razu się udało! Jak to w filmie. Bo czułam, że to jedna wielka ukryta kamera.
- Ściema, nie ściema, ale zabawić się nie zaszkodzi - powiedziałam w swoim stylu. Machnęłam lejcami. Nelly ruszyła. Moje serce jednak stanęło.

Jechałam. Nie za szybko, ale jechałam. Wypadłam na trakt, wzdłuż którego rosły drzewa. Jeśli ciotka mogła pojechać do miasta, to ja też. Nie znam tego świata, dlatego muszę go poznać. Widoki dzikich gór i wielkich lasów niemal pozbawiały mnie tchu. Ale to, co zobaczyłam za zakrętem... Ogromny szczyt, szary, skalisty, gdzieś wysoko, wysoko pokryty śniegiem, las szarozielony i dziwny, taki, jakich u nas nie ma nigdzie... Wielka woda, gdzieś w oddali... Poczułam, że ten widok przyciąga mnie jakąś nierozopoznawalną siłą. To było nie do powstrzymania, chciałam galopować. Jednak... Nagle minął mnie ktoś pędząc jak strzała. Za nim równie szybko pędziło dwóch innych. Natychmiast zapomniałam o widoku i chłonęłam jak w transie każdy strzał, każdy gest. Brałam udział w westernie. Ale to tym razem nie był film. Zawróciłam najszybciej, jak mogłam i pojechałam traktem w drugą stronę.

Miasto.Wszystkie domy takie, jak w filmach, piętrowe, jakby drewniane. Faceci w kapeluszach i tych wysokich butach, dziewczyny w pięknych sukniach. Bryczki z końmi... Ale nagle jakoś tak mało powietrza... Przywiązałam konia przed pocztą, a po pięciu wdechach poprawiło mi się i znowu mogłam oddychać. Poszłam powoli szeroką uliczką. Mijałam ludzi, żaden człowiek nie patrzył na mnie, nie budziłam żadnej sensacji. Po prostu jeszcze jedna dziewczyna z tutejszą tożsamością. Taka, jak dzisiaj wszystkie są. Rany Boskie, dzisiaj! To dzisiaj jest teraz sto lat temu. PONAD sto lat temu. Złapałam się za serce, bo znowu straciłam powietrze przed sobą. Żyję. I tutaj. Muszę zrozumieć, że moje marzenie... że jestem w swoim marzeniu. Zaczęłam kaszleć i się krztusić. Zupełnie nie mogłam złapać tchu. Mój wzrok (zapewne miałam dosyć wielkie oczy) powiódł po szyldach sklepów. No tak sklepy z narzędziami, z ubraniami, spożywcze. Normalka. Wciąż się dusząc postąpiłam krok do przodu. Ludzie mogą się dziwić, że ktoś tak dziwnie się dziwi, a to jest dla nich normalne. Ludzie, którzy od stu lat już nie żyją... Jezu, Dorothea, nie myśl o tym. Nie tak. Może... Po kolejnym kroku dostrzegłam szyld naprzeciwko. No tak. W takim mieście nie mogło zabraknąć saloonu. Wiedziałam co to jest, jednak zamiast splunąć pod nogi, jak dewotka w sumie się ucieszyłam. To jest oczywiste potwierdzenie, że jestem tutaj. Na Dzikim Zachodzie. Wild West. To właśnie szepnęłam. "Jestem". I jakoś tak znowu mogłam oddychać. Samą mnie to zdziwiło.

Szłam ulicą nadal, już drugą godzinę. Wokół mnie chodzili ludzie. Słońce świeciło tak jasno... Dostrzegłam kolejny szyld. Biuro szeryfa. W środku powinien siedzieć człowiek z gwiazdą przypiętą do ubrania. Zatrzymałam się, żeby poczekać czy aby nie wyjdzie. Stałam minutę, potem dwie, gapiąc się to na szyld, to na drzwi. Nagle zobaczyłam, że te drzwi powoli się otwierają. Nie myśląc co robię scowałam się za ścianą. Reczywiście z tych dzwi wyszedł człowiek z gwiazdą na koszuli. Wyciągnął ręce przed siebie, pomachał nimi, rozejrzał się dookoła i zrobił krok do przodu. Tylko... Zatkałam usta ręką, gdy ten człowiek potknął się i zleciał z trzech małych schodków, którymi wchodziło się na górę, by iść do drzwi. Po co ten drewniany podest za nimi? Trzymałam się za twarz, by nie wybuchnąć śmiechem, kiedy on powoli podnosił się z ziemi rozcierając tak jak ja rano bolący krzyż i gramolił się na podest.
- I to ma być stróż prawa... - szepnęłam, kiedy już wrócił do biura. - Coraz ciekawiej tutaj...
Wyszłam zza ściany i odwróciłam się plecami do biura. Podążyłam w kierunku końca miasteczka. Byłam ciekawa co jest za nim. Ale cały czas wydawało mi się, że skądś znam tego szeryfa. Że jego twarz jest dla mnie jakaś taka znajoma... Cóż, niewiele mogę zrobić. Zacisnęłam rękę w pięść i poszłam w kierunku lasu. Może tam też ktoś mieszka? W gęstwinie może być polana. Albo za nim jest jeszcze jedno miasto? Zupełnie bez głowy weszłam w ten las. Szłam cieniutką ścieżką cały czas patrząc na szarozielone liście. U nas nie mają takiego koloru. A może to tylko złudzenie? Poczułam, że kopnęłam mały kamyk, więc nachyliłam się, by go podnieść. Dopiero teraz to zauważyłam. Ziemia pod moimi stopami była czerwona. Autentycznie miała czerwony kolor. Ale to wyglądało ślicznie. czując, że w środku mnie coś rozsadza nabrałam w rękę tej ziemi i cisnęłam w powietrze z okrzykiem "jupi". Potem popędziłam przed siebie tracąc z oczu ścieżkę...

Czułam, że jest już popołudnie. Ale las się nie kończył. Jakoś tak był i był, a wszystkie drzewa takie same... Już ścisnęło mnie za serce, że zabłądziłam, kiedy dojrzałam coś za drzewami. Z całych sił przedarłam się do przodu. Las robił się coraz rzadszy, a ja wyszłam na dom. Po porostu. Dom. Wielki, ale też wyglądał jak z drewna. I był bardzo znajomy. No ładnie, najpierw rozpoznałam szeryfa, a teraz ten dom. Chyba zacznę wierzyć w reinkarnację... Dobra, zapukam i spytam o drogę do traktu. Chciałam podejść do budynku, kiedy przypomniałam sobie, jak w westernach traktują intruzów. Obawiam się, że nie chcę dostać kulki w łeb. Ale coś w końcu muszę zrobić. Dobra, znowu, ryzyk-fizyk. Tylko krok zdołałam zrobić, gdy usłyszałam stukot kopyt. Jak najszybciej schowałam się za drzewami. Na podwórze wjechał koń a na nim chłopak w zielonej kurtce. Jak on może ją nosić, skoro tutaj chyba jest ze czterdzieści stopni?! I ten koń jakiś dziwny. Taki... łaciaty. Westchnęłam, ale poczułam nagle, że wali mi serce. Jakbym przeżywała emocje, tylko nie wiem dlaczego. Czułam, że ten koń i ta kurtka to coś, co widywałam bardzo często. A może to wszystko kiedyś już się stało i ja to pamiętam? Jednak powód wydawał mi się dużo bardziej przyziemny... tylko jaki?! No trudno, cokolwiek by się nie działo muszę do niego podejść. Wydaje mi się, że jesteśmy w podobnym wieku. Może mnie nie zabije.
- Hej, wy...bacz - zaczęłam ostrożnie wychodząc zza drzew. Z trudem się powstrzymałam, żeby nie powiedzieć do niego "wybaczy pan". Ale udało się nawet w miarę szybko odezwać. - Weszłam w ten las i zgubiłam drogę... mógłbyś mi powiedzieć którędy się idzie do traktu?
On odwrócił się zaskoczony na dźwięk mojego głosu. Bałam się, że zaraz zacznie mierzyć do mnie ze strzelby, więc odwróciłam wzrok.
- Co ty tu robisz? - odezwał się zwyczajnie ze zdziwieniem. Odważyłam się na niego spojrzeć.
- No właśnie nie wiem. Szłam przez las kilka godzin i wydostałam się z niego tutaj. Dlaczego, nie wiem - wyjąkałam trochę bez składu.
- I przyszłaś tu lasami? - spytał, zaraz jednak jego mina wyraźnie się rozjaśniła. - Do traktu jest stąd daleko, pokażę ci drogę. Tylko... gdzie twój koń?
- A... koń? - rozejrzałam się. Dopiero teraz się zorientowałam, że Nelly została w mieście przywiązana przed pocztą. - On... uciekł mi jakiś czas od traktu. Ale one wracają, nie? - pamiętałam to z westernów.
- Dobrze. Wsiadaj na konia mojego brata. Pojedziemy szybko. On teraz ma robotę w domu. Raczej się nie zorientuje - chłopak uśmiechnął się do mnie i odwiązał ślicznego brązowego konia od tego drążka.
Zmierzyłam wzrokiem siodło. Może się uda...
- Pomóc ci wsiąść? - zapytał.
- Eee... chyba dam radę - jęknęłam. Zrobiłam to samo, co rano. Okazuje się, że umiem dosiadać konie. On wsiadł na łaciatego i pojechał przodem. Dobrze, że nie zauważył rewolweru za moim paskiem od spódnicy. A może zauważył? Nie, wolałam myśleć, że faceci nie są spostrzegawczy. Jechaliśmy teraz obok siebie i mogłam już na spokojnie mu się przyjrzeć. Tak, jak mogłam powiedzieć, że szeryf nie grzeszył urodą, tak mogę rzec, że ten wręcz przeciwnie. Tylko, że ja już gdzieś widziałam te śliczną buźkę... Możliwe, że w którymś westernie, albo w internecie, gdy czytałam o Dzikim Zachodzie. Ta "śliczna bużka" to sarkazm, żeby było jasne. W życiu nie popełniłabym takiego błędu. Ale...
- Co taka piękna dziewczyna, jak ty robiła w takim miejscu? - odezwał się on. Popatrzyłam na niego, jakby był niespełna. Ja piękna?! Czy ty nie masz oczu?! Może rzeczywiście ten brak kobiet rzuca się wam na wzrok i w każdej widzicie piękność? Ale to już przesada.
- Przyjechałam tu do ciotki mieszka przy trakcie, którym dojechałam do miasta. Nie wiem jak się nazywa to miejsce. To dopiero pierwszy mój dzień. Dotarłam wczoraj w nocy - wyrecytowałam wymyśloną na poczekaniu historyjkę, uważając, by się nie zająknąć. - Mieszka w takim niedużym domu ze stodołą, tam przy trakcie rosną takie dwa duże drzewa... - urwałam. On na mnie spojrzał, jakby właśnie coś zrozumiał.
- Czy twoja ciotka nie nazywa się przypadkiem Evelyn Riley? Miejsce, które opisujesz własnie ona wykupiła od nas w zeszłym roku. Moi bracia rano tam pojechali, by przegonić intruzów z naszej ziemi - powiedział patrząc na mnie. Chyba jednak wpadłam... nawet jeśli jego oczy nie spełniają moich wymogów, bo nie są niebieskie. Rany, dlaczego on musi mieć kręcone włosy?! Dobra, nieważne.
- Chyba ich widziałam. Ścigali kogoś. Dlatego zawróciłam. A dlaczego ciebie nie było z nimi? - odezwałam się niepewnie. Bo nie dość, że mnie nie zabił, to jeszcze był taki miły...
- Wiesz, jak się ma ranczo to zawsze jest jakaś robota. Nie zawsze można jechać się zabawić - on się zaśmiał.
- Zabawić? - bardzo mnie to zdziwiło. Jak wogóle takie coś można nazwać zabawą?!
- Zobacz! - on skręcił lekko w bok. Nie wiedziałam dlaczego. Coś musiało tam być. Tylko... Jednak pojechałam za nim.
- Co to za miejsce? - zapytałam widząc je już. Było piękne. Otoczone drzewami malutkie jeziorko, do którego spadała powalona kłoda. Woda miala zielony kolor i przyjemnie bulgotała. Jakoś tak poczułam spokój.
- To tylko leśne jeziorko. Ale naprawdę lubię tu przychodzić. Jako dziecko puszczałem na nim kaczki. Fajnie się do tego nadaje - on się uśmiechnął patrząc na wodę. - Chodź!
Patrzyłam, jak zsiada z konia i idzie w kierunku jeziorka. Nie byłam pewna, czy zsiąść i podążyć za nim. I czy wogóle drugi raz uda mi się wsiąść na konia. Ale dotąd nie miałam z tym problemu. Tylko dlaczego... Dostrzegłam jednak, że kiwa na mnie ręką z radosnym uśmiechem. Dlatego też ostrożnie zsiadłam i jednak podeszłam do jeziorka. W trakcie zsiadania ewidentnie poczułam dlaczego lepiej nie nosić rewolweru za paskiem. Tak przeszkadzał, że prawie wpijał mi się w brzuch. Od razu z ciekawością spojrzałam, czy on ma taki specjalny pasek do pistoletu. Zupełnie zapomniałam to wcześniej sprawdzić. Ale, gdy przyjrzałam się mu dostrzegłam, że... Nie, no ludzie, chyba go zwiążę i mu ten pas zabiorę! Zaraz, gdzie tu jest sznur... Zdołałam zeskoczyć z konia, ale starałam się nie patrzeć na ten pas. Teraz poczułam się trochę niepewnie.Czy widziałam już kiedyś coś podobnego na jakimś westernie? I czemu to wyglądało tak fajnie? Jedno wiedziałam, zrobiłam się czerwona jak burak. Oby tylko tego nie zauważył.
- Ładne miejsce - starałam się naturalnie rozejrzeć. Ale tu rzeczywiście, do ciężkiej Anielki było ładnie!
- Właśnie wiem. Pomyślałem, że jak jesteś tu nowa, to powinnaś to zobaczyć - podszedł do mnie.
Chyba nie zauważył. Zbliżyłam się do wody.
- To zabawne... - uklęknęłam przed jezorkiem. - Wychowałam się w mieście, nigdy nie widziałam czegoś podobnego. A teraz czuję, jakby właśnie spełniło się moje marzenie. Wiele razy... wyobrażałam sobie takie miejsca czytając książki - o mały włos nie powiedziałam, że widziałam je na filmach. Brawo i zacięłam się po prostu profesjonalnie.
- Zostaniesz tutaj? - zapytał on. Dopiero później zrozumiałam, że w jego głosie słychać było nadzieję.
- To zależy jak długo ciotka zechce mnie tu trzymać - odpowiedziałam w sumie zgodnie z prawdą. Teraz czułam, iż pragnę zostać tu na zawsze. Ta chwila była idealna... Nawet o takiej nie śniłam.
- Nie sądzę, żeby to był dla niej duży problem... - on się uśmiechnął.
- To nie tak - zamoczyłam palce w wodzie. Była taka, jaka powinna być - zimna i orzeźwiająca. - Nie znam tego świata. Wychowałam się w zupełnie innych warunkach. Nie potrafię strzelać.
- Niekoniecznie musisz - on uklęknął obok mnie. - Zresztą, o ile już poznałem panią Riley, nauczy cię.
- Baba ze strzelbą - zaśmiałam się sucho. Moja przepadła razem z koniem. Cóż...
- Niestety to też się zdarza - on westchnął. Dopiero wtedy zrozumiałam, że on chyba boi się mojej ciotki.
- Zresztą... - nie drążyłam już tematu. Nie chciałam go stresować. W końcu wyciągnął mnie z tarapatów. I nie wiem gdzie go już widziałam... - Mówiłeś, że puszczałeś tu kaczki. Nauczysz mnie? To nie jest strzelanie, czyli...- Ach, jak bym chciała, żeby to on uczył mnie strzelać a nie ciotka. Tylko...
- Puszczać kaczki? Chcesz... - on jakoś tak na mnie spojrzał.
- No. Jak byłam mała próbowałam. Ale różne rzeczy z tego wychodziły. Może dlatego, że jestem... - ugryzłam się w język. Co ja wygaduję?! Przecież i on... Uśmiechnęłam się niewinnie i udałam, że rozglądam za kamieniem. Typowe wpadki. Typowo moje.
- Nie ma rzeczy, która przeszkadzałaby w rzucaniu kamieniem. Każdy potrafi to zrobić - on się zaśmiał.
- No chyba ja nie... jęknęłam.
- Coś ty! Zobacz - podniósł kamień i wstał.
Uważnie patrzyłam jak to robi na tyle, na ile pozwalało mi bicie serca. Wiedziałam, że zaraz wszystko się wyda... Ale to było całkiem zabawne.
- Łaał! - zawołałam. Kamień odbił się od powieżchni i poleciał aż na kilka metrów dalej, po czym wpadł do wody.
- Widzisz? Proste - on na mnie spojrzał uśmiechając się. Widziałam błysk w jego oku. Czy on nie zdawał sobie sprawy? I czemu cokolwiek by nie zrobił miał w spojrzeniu tyle bólu? Zupełnie jak sarenka złapana w sidła ptrząca błagalnym wzrokiem na myśliwego.
- Więc dobrze - znalazłam jakiś kamyk. Porównanie do sarenki bardzo mi poprawiło humor. Chociaż tutaj mi się klaruje raczej owieczka... - Może się uda... - starałam się wycelować najlepiej, jak mogłam. Mimo bicia serca, które nie wytrzymywało emocji. Przy kimś takim emocje jednak są inne...
- Ale nie musisz celować... - on spojrzał na mnie. Czyli jednak faceci są niedomyślni do końca...
- Spokojnie... - szepnęłam do siebie. Rzuciłam kamieniem. Jednak niewiele myśląc wpadł do wody.
- Nie tak - on złapał mnie za rękę. - Nie rzucaj. Musi się odbić.
- Ale jak... - jęknęłam.
- Znaczy... - on jakby się zamyślił. - Weź jeden kamyk, ja ci pokażę.
- Okej - schylilam się niepewna, jak to ma przebiegać.
- Dobrze... Ustaw się, jakbyś miała rzucić - widziałam, że bardzo mu się to spodobało. Miał taką minę, jakby... No cóż trochę się wystraszyłam. Ale przynajmiej wiedzialam, że do sprawy podchodzi naukowo.
- Jednak ja... - patrzyłam na niego, ale ustawiłam się, jak prosił. Czyżby nie był pewny... Ach, nawet tutaj nie mogę myśleć o czymś innym?!
- Wiem w czym problem - podszedł do mnie i złapał mnie za rękę. - To idzie tak. Zamach... - widziałam, że ciągnie moją rękę. Trochę dziwnie się poczułam, gdy mnie dotknął. Bo to wrażenie, że go skądś znam...
- Krótko mówiąc tak się to robi - powiedział, gdy opuścił w dół moją rękę. Ja stałam patrząc na podskakujący kamyk.
- Acha... - tylko tyle zdołałam wykrztusić.
- No, rzuć sama! - on wyraźnie zaczynał się śmiać.
- Dobra - mruknęłam. Jakoś tak jego uśmiech wywoływał także i mój. Mialam tak tylko jeden raz...
- Jeden zamach. Jedno "plum". Ja też wybuchnęłam śmiechem.
- Udało się - wykrztusiłam. - To takie zabawne...
- Mogę cię tu częściej zabierać. Tylko musisz zostać.
- Zostanę. Spokojnie. Ciotka złapie się na byle haczyk. Chociaż podejrzewam, że będę musiała oddać jej tę spluwę - wyciągnęłam rewolwer zza paska. Nie wiem dlaczego to zrobiłam. Wreszcie czułam, że mogę swobodnie rozmawiać. Idealna chwila. Taka, gdzie rodzi się dobra przyjaźń. Przyjaźń - bo mam nadzieję, że nie miłość, rany Julek!
- Spluwę. Acha - on skwitował to tylko w ten sposob.
- Jedźmy - oboje obróciliśmy się w tym samym czasie. I oboje w tym samym wybuchneliśmy śmiechem.
Gdy już znowu siedzieliśmy w siodłach - ja nawet nie zauważyłam, że znów na konia wsiadłam - rozmawialiśmy niemal normalnie. Jakbym spotkała kogoś w swoich czasach. Jedyne, co mnie męczyło, to wrażenie, że go znam i ten nieszczęsny pasek - ale i to dało się ścierpieć.
- Mieszkasz w tym domu, który widziałam? - zapytałam go.
- Tak. Z tatą i braćmi - powiedział on wesoło.
- Masz braci? Ilu? Starsi, czy młodsi? - jakoś tak poczułam ogromną ciekawość. Nie wiem dlaczego...
- Dwóch. Starsi niestety - on popatrzył na mnie.
- Dlaczego niestety? To napewno fajne. Ja bym była najstarszą siostrą, ale niestety los inaczej chciał. Jak miałam trzy lata tata zginął w wypadku - o mały włos nie powiedziałam, że samochodowym. A przecież jeszcze nie wynaleźli samochodów! - Wychowali mnie mama i dziadek - jej tata. Nie było tak źle. Właśnie dzięki nim jestem na zachodzie. To długa historia.
- A my mamy czas - on się zaśmiał. - Jeśli chcesz to...
- To znaczy... Moją rodzinę, jakby to powiedzieć... fascynował zachód. Dużo wiem o prawach nim żądzących. I ciotka jakiś czas temu przyjechała. Zwierzyłam się jej, że chciałabym tu przyjechać, ciotka miała tu domek. I tak jestem. By dotrzeć do mojego domu trzeba cały czas jechać na wschód - niby nie kłamałam. Tylko ciotka przyjechała wczoraj a na mój wschód trzebaby jechać naprawdę długo.
- Wschód... on też jest ciekawy - on uśmiechnął się w powietrze. - Dobrze, że ta wojna nie podzieliła zachodu i wschodu.
- Jeśli o to chodzi nie martw się - nie jestem Jankeską - nie wiem dlaczego to powiedziałam. Ale czułam, że warto o tym wspomnieć. Nie byłam napewno - bo przecież nawet nie byłam Amerykanką!
- To dobrze. Jakoś tak to wyczułem. Nie odpychało mnie od ciebie - widziałam, że jest wesoły, ale nie żartuje. Czyli to znaczyło, że...
- Jesteś z południa? - zapytałam, chociaż teoretycznie wiedziałam już co powie.
- Naturalnie. Mama pochodziła z Nowego Orleanu. Chciałbym kiedyś tam pojechać - czułam, że to szczere marzenie, zabrałabym go tam. Ale nie mogłam.
- Czy twoja mama przypadkiem nie jest Francuzką? - zapytałam.
- Oczywiście. Ciekawe, prawda? - powiedział to, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Bardzo. Uwielbiam Francję. I Napoleona - zdążyłam ugryźć się w język dopiero, kiedy to powiedziałam. Niestety...
- Nie każdy daży go sympatią. Ale to był napewno ciekawy człowiek. Mama mówiła, że wielki. Bardzo jej go brakowało. - chyba się nie zorientował. Uff...
- Możliwe. Wiem, że oni go lubili. Gorzej reszta świata. Ale to tylko dlatego, że ot tak podbił sobie Europę. Nieciekawa sprawa. Ale w każdym razie wiem już, że jesteś Francuzem. I to jest bardzo fajne - wybrnęłam.
- A ty? Skąd pochodzi twoja rodzina? I twój tata... - teraz czułam, że to on jest mnie ciekawy. Nie powiem, odpowiadało mi to.
- Cóż... nie skłamię. Podejrzewam, że wiesz który mamy rok. Moja rodzina pochodzi z kraju, który nie istnieje. Dlatego jesteśmy tutaj - w końcu mamy dziewiętnasty wiek. Teraz są zabory do jasnej Anielki, więc nie kłamię! - A tata... Jechał do domu i zwyczajnie pies wyskoczył na drogę... Hm... chciał skręcić, ale koń wierzgnął i go zrzucił. Upadł i skręcił kark. To wszystko - wymyśliłam tego konia, bo niby to środek lokomocji tutaj obowiazujący, nie? Myślę, że może być takie wytłumaczenie. I już mi nie przeszkadza, że się zacinam. Jemu chyba też. W sumie momentami się tak uroczo jąka. Zaraz, zaraz! Uroczo?! Ja chyba nie...?!
- Musiało być ci ciężko. Mama zginęła w ten sam sposób. Tata opowiadał, że wjechała na podwórko i spadła. Ja miałem niecałe pięć lat - nie chciałam żeby się smucił. Wyciągnęłam do niego rękę i uśmiechnęłam się.
- Więc spotkało nas to samo. Ojciec i matka. Nawet nie wiemy jak są cenni - powiedziałam do niego.
On odpowiedział uśmiechem.
- No. Już zaraz będziemy - przyspieszył konia. Ja niepewnie zrobilam to samo. Oby nie spaść... bo teraz wiem, że naprawdę od tego można umrzeć!
- Jestem za tobą! - zawołałam.
Minęliśmy taki duży kamień. W sumie to tych kamieni jest tutaj pełno - skąd one się wzięły?! Za nimi zatrzymałam się. Zobaczyłam to samo, co rano. Wielką wodę, do której spadała skała. I las wokół tej wody. Popatrzyłam w dół. Pod kopytami konia był piasek. Trakt. Czyli moja podróż się już skończyła.
- To miejsce zapiera dech w piersiach - powiedziałam do niego. Nie wiem czemu. Ale czułam, że mnie zrozumie.
- To nic wielkiego. To tylko małe jezioro po drodze od nas do miasta. Ja znam naprawdę wielkie. Oddziela naszą ziemię od reszty świata. Nazywa się Tahoe. Zabiorę cię tam kiedyś - czułam, że mówi szczerze. Ale także czułam, że już go nie spotkam. Jeszcze większe jezioro - nie mieściło mi się to w głowie. W mieście widuję mało jezior.
- Tacho? - zapytałam niepewnie.
- Tahoe - wiedziałam, że skopię tę nazwę. Indiańska jakaś. - Niedługo cię zabiorę nad Tahoe.
- Jeśli mnie odnajdziesz, nie ma sprawy - odpowiedziałam mu. Czułam coś dziwnego...
- Nie będzie z tym raczej problemu. Wiem, gdzie mieszkasz. A ty wiesz, gdzie mieszkam ja. Spotkamy się - on powoli zsiadł z konia i podszedł do mnie.
- Spotkamy... - poczułam ciepło w oczach. On złapał mnie w pasie i zsadził z konia. Nasze twarze zbliżyły się do siebie. Jego oczy były teraz zielone. I coś w nich błyszczało. On był niewiele wyższy ode mnie. No, ale ja byłam jak na kobietę wysoka.
- Musimy się spotkać. Przecież nie będziemy mijać się, jakbyśmy się nie znali. Mieszkamy tak blisko - on teraz mówił nawet inaczej. Poczułam, że bije mi serce.
- Wpadnij, jak ciotki nie będzie - dotknęłam jego twarzy. Była realna. Zupełnie prawdziwa.
- No jasne. Zatrzymam się w krzakach i będę czekał aż odjedzie. Bo znowu będzie mi grozić bronią - zaśmiał się, ale także w inny sposób. I trzymał mnie cały czas.
- Będę czekać. To był najlepszy dzień w moim zyciu - uśmiechnęłam się wciąż mając rękę na jego twarzy.
- Zobaczysz, będą lepsze - zbliżył się jeszcze bardziej i dotknął swoimi ustami moich ust. Nie wiem dlaczego mu na to pozwoliłam, ale tak się stało. To był drobny pocałunek taki, jakim obdarzają się dzieci w przedszkolu. Mi to wystarczyło.
- Ale tego tego dnia nie zapomnę - odezwałam się.
Puścił mnie a ja pobiegłam traktem. Z daleka majaczyły już dwa drzewa tam, gdzie dom ciotki. Powinnam poczuć się bezpiecznie, ale ja cały czas się tak czułam.
- Jak się nazywasz? - usłyszałam za sobą. Odwróciłam się.
- Dorothea - odkrzyknęłam mu. Pomachałam za nim. On odpowiedział na gest. Gdy dobiegłam do domu usłyszałam stukot kopyt. Odjechał. Ja sama już nie wiedziałam, co czuję. To tak, jakby spełniło się jakieś moje najbardziej ulotne marzenie. A potem odeszło, jak wiatr. Schowałam rewolwer do szuflady, weszłam do pokoju, który ciotka mi dała. I uklęknęłam przed łóżkiem płacząc i śmiejąc się jednocześnie.

Wybaczcie mi moją amnezję, ale była konieczna... No i to, że przejechałam się na koniu Adama... Jak tak patrzę, poużywałam sobie... Ale potem będzie jeszcze lepiej... Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:43, 17 Wrz 2013    Temat postu: Podróż w czasie - opowiadanie

Witamy w dziale fanfikowym Domi.
Gdzie się panienka do tej pory ukrywała ze swym talentem ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:49, 17 Wrz 2013    Temat postu:

W domu... zresztą...
Jeżeli to się podoba to jestem... Very Happy Very Happy Very Happy Very Happy
Teraz w toku jest trzeci rozdział, a jutro zeskanuję mój rysunek w przerobionym stylu mangowym, takim, jakim zawsze rysyję swoje komiksy...
Przywitanie miłe, jak zwykle... uwielbiam to forum!!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:21, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Dobre. Bardzo pomysłowe. Czekamy na dalszy ciąg.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Odwiedzająca
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 01 Wrz 2013
Posty: 1654
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:23, 17 Wrz 2013    Temat postu:

No,no Domi...Duże brawa za twój pierwszy fanfik Razz Razz
Widać bonanzowe forum to kuźnia talentów Razz
Bardzo ciekawy pomysł.Dalej,proszę Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:27, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Bonanzowe forum, to z pewnością miejsce, gdzie jest wiele dobrych, bonanzowych fanfików. Im więcej, tym lepiej Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lidka
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 24 Lip 2013
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:28, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Domi tylko pamiętaj, że Małego Joe nie łatwo zaciągnąć do ołtarza, więc nie obiecuj sobie za wiele, zresztą Adam Ci to pewnie wyjaśni, jak tylko się spotkacie. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:31, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Od jutra zaczynam przepistwanie drugiego rozdziału Smile . Ma tego na razie 37 stron, ale cały czas piszę.
Potem sobie jeszcze bardziej poużywam... Very Happy
Nie wiem na ile rozdziałów będzie to opowiadanie, ale w następnej części moja amnezja się skończy i za to będę chciała kogoś udusić...
Ja na Dzikim Zachodzie to po prostu katastrofa... Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Odwiedzająca
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 01 Wrz 2013
Posty: 1654
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:34, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Ewelina napisał:
Bonanzowe forum, to z pewnością miejsce, gdzie jest wiele dobrych, bonanzowych fanfików. Im więcej, tym lepiej Smile

Nie masz pojęcia,jak wiele radości i wzruszeń dostarcza mi czytanie waszej twórczości Very Happy
Oby jak najwięcej opowiadań wyszło spod waszego"pióra",dziewczyny
Razz


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:36, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Adam też będzie i poznam go tylko nie będę wiedziała skąd go znam Very Happy Wink
Jak to w życiu wspomnienia wrócą od końca...
A ślub też jest w planach... i też będzie z tego powodu awantura... Ale jak ktoś ma przy sobie takiego ślicznego przyjaciela Wink to chyba woli już ten Dziki Zachód, niż XXI wiek...
W następnych rozdziałach Adama będzie [/b]sporo[b], uprzedzam pytanie...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Wto 20:37, 17 Wrz 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:39, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Ja uwielbiam czytać fanfiki z forum... niektóre pomysły są genialne...
Po czym to tak widać, że to Mały Joe, bo ja tego nie napisałam...?
Ale prawda, to on... nie mogłam się powstrzymać Very Happy !!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:44, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Jak to?! Zielona kurtka, łaciaty koń, loczek, szeroki uśmiech ... wypisz wymaluj Joe! Nikt inny Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lidka
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 24 Lip 2013
Posty: 668
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:48, 17 Wrz 2013    Temat postu:

Po zachwycie Dorothey ;> po tym widać, że to nie kto inny tylko Joe.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:52, 17 Wrz 2013    Temat postu:

No tak... to było niestety specjalnie...
Ale takich rzeczy nie ma nikt inny Very Happy ... musiałam to zrobić!
Imię padnie w drugim rozdziale, ale i to z przypadku...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Domi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin