Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zagubione wspomnienie
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Domi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:56, 14 Lip 2015    Temat postu:

Ja i tak zaglądam do początku, ale jest ich bardzo dużo ... i są do siebie nieco podobni, jak to w rodzinie. W Bonanzie nie było takiego problemu - jeden starszy i siwy, jeden przystojny, męski, jeden nieco lalusiowaty z ładną buzią, jeden duży i "puszysty". Nikomu się nie mylili.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:47, 14 Lip 2015    Temat postu:

Ja do każdego z nich przypisałam sobie wygląd konkretnej córki, albo syna Mike'a... i nie mogę się tego pozbyć Rolling Eyes Nie miałam zamiaru tak rozwlekać wstępu, bo to ma być coś w stylu odcinków "Elizabeth, My Love", "Inger, My Love", "Marie, My Love", itp. Rolling Eyes Joseph siada i opowiada o paniach Cartwright Rolling Eyes miałam w planach krótko zapoznać z tymi dziećmi, kiedy są starsze a potem, Joseph zaczyna opowiadać i przenosimy się jakieś trzydzieści lat wstecz... tylko, mi też się te dzieci pogubiły, bo miałam odczucie, że o niektórych jest więcej, o innych za mało Rolling Eyes Ale, dalej już będą te wspominki, to się sytuacja rozwiąże...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucy
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 19 Gru 2014
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bytom, Górny Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:29, 15 Lip 2015    Temat postu:

Piękne opowiadanie, ale ponieważ nie mogę porządnie się skupić, więc osoby mylą mi się totalnie Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:05, 15 Lip 2015    Temat postu:

Spokojnie, nie zostawię tego tak Wink Jutro wstawię ostatnią część wstępu Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 8:59, 26 Lip 2015    Temat postu:

Fragment faktycznie cieplutki. Ludzi od groma, a jeszcze ma się powiększyć o kolejną istotkę....płeć nieznana, ale lista imion rośnie. Wink Nie wiem jak Ty się w tym nie gubisz Domi. Chyba robisz notatki. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:59, 19 Gru 2015    Temat postu:

Okej! Very Happy
Ostatnia część wstępu, Joseph zaczyna mówić Wink
Dzieciątko, które ma przyjść na świat, będzie córeczką, Joe ma już czteroletniego wnuka Rolling Eyes To jest koniec wstępu, mówiłam, to będzie coś na kształt opowieści Bena o mamusiach chłopaków... bądźcie wyrozumiałe Rolling Eyes

*****

- Pa! Co tu robią nasze zdjęcia z dzieciństwa?! – wykrzyknęła Lisa, gdy ojciec otworzył skrzynię. Porwała z jej szczytu album w okładce z brązowej skóry i otworzyła go na pierwszej stronie. Przekartkowała uważnie, aż znalazła zdjęcie mężczyzny, kobiety i dziewczyny, uśmiechających się do drobnego maluszka z jasnymi włoskami, lekko wijącymi się na końcach.
- Zobacz, Joseph – zawołała do brata, wskazując na zdjęcie. – To ja. Miałam półtora roku.
- Brzydka byłaś. Pamiętam cię – zachichotał Jonah za jej plecami.
- Synu… - westchnął Joe, uśmiechając się łagodnie. – Lisa była najpiękniejszym dzieckiem na świecie, tak, jak ty.
- Chyba nie, Pa – Lisa przewróciła stronę w albumie. – Joseph Junior był ładniejszym maluchem. Oczywiście, dopóki nie zobaczyło się małego Johna.
- Jak chcecie… - westchnął Joe.
- No dobrze… - westchnęła Lisa wracając do pierwszej strony albumu. – Zobaczcie – uśmiechnęła się, wskazując na pierwsze zdjęcie w albumie.
- Pa? – Jake podniósł głowę. – To mama? – zapytał.
- Pokaż! – Joe przesiadł się bliżej dzieci i popatrzył na zdjęcie, wskazane mu przez Jake’a. Przedstawiało właśnie Joe, ubranego w, zapewne białą koszulę i, wyraźnie ciemniejsze od niej spodnie. Chłopięce rysy jego twarzy, wskazywały na bardzo młody wiek. Towarzyszyła mu drobna, jasnowłosa kobieta o pełnych ustach, zgrabnym, małym nosie i jasnych, błyszczących oczach. Kobieta uśmiechała się do niego a on do niej. Spoglądali sobie w oczy z uczuciem i wyraźnym rozbawieniem, co sprawiało, że fotografia nie wyglądała, jak zwyczajne zdjęcia robione w studio, tylko, jak uchwycona w kadrze chwila, daleka od tej zza obiektywu.
- Nie pamiętam tego zdjęcia – mruknął Matt, kręcąc głową.
- Bo to jest nasze zdjęcie ślubne – westchnął Joe. – Danny, kiedy już wziąłem ślub, powiedział, że w tym miasteczku jest fotograf. I, można powiedzieć, że kazał nam zrobić to zdjęcie – Joe lekko zachichotał. – Ale, w ostatnim momencie, Dorothy powiedziała mi, że mam piórko we włosach. Odwróciłem się do niej i zapytałem, czy mnie nie nabiera. To cała historia – Joe przewrócił oczami, czerwieniąc się.
- Bardziej mi się podoba takie – Jane puściła oko do ojca. – Wygląda tak, jak powinno wyglądać każde zdjęcie. Istnieje, żeby pamiętać o szczęściu. Tutaj je widzę.
- Chyba masz rację – westchnął Joe a rumieńce na jego policzkach powiększyły się jeszcze bardziej.
- Pa? – Jake położył doń na albumie. W jego oczach błyszczała ciekawość, naznaczona lekkim smutkiem. – Opowiedz mi o mamie. Jaka była?
- Była piękną kobietą, Jake. Dojrzałą, odpowiedzialną i otwartą na innych ludzi. Miała wielu przyjaciół. Nawet więcej ode mnie – Joe zachichotał na pewne ciepłe wspomnienie. – Miała też bardzo dobre i czułe serce. Do dziś pamiętam, jak razem ze mną i z Mattem wychowała kociaka karmiąc go butelką. Wtedy nikt tego nie robił, ale Dorothy… Nie miałem jeszcze skończonych dwudziestu lat, kiedy ją poznałem. Parę miesięcy wcześniej, moja dziewczyna zginęła w wypadku dyliżansu. Czułem się po prostu podle. A Dorothy weszła do mojego życia, jak promyk słońca. Tego dnia nigdy nie zapomnę. Pamiętasz go, Matt? – Joe uniósł wzrok na najstarszego syna.
- Byłem mały, ale… trochę tak, Pa – westchnął Matt. – Dobrze pamiętam, jak mnie uczyłeś pracować. Podobało mi się to wtedy.
Joe roześmiał się łagodnie na to wspomnienie. On też nie potrafił zapomnieć tego wszystkiego. Matt był jego pierwszym synem. Pierwszym mężczyzną, którego wychował. Wprawdzie nie od kołyski, ale jednak zawsze.
- Wiecie co? – Joe powoli podniósł się z miejsca. – Poproszę Hop Singa Juniora, żeby zrobił nam lemoniady. Usiądziemy i przejrzymy ten album.
- Pa… - Chris podniósł głowę na ojca. Na jego twarzy odmalowało się współczucie. Jeśli nie chcesz… nie musisz nic mówić… - zaczął.
Joe zatrzymał się wpół kroku a jego wzrok powędrował w stronę syna. Zaskoczyło go to, co powiedział. No i ten wzrok.
- Chiałem tylko… no dobrze – westchnął, ponownie siadając.
- Co to jest? – zapytał Jake niepewnym głosem. Gdy Joe odwrócił się w jego kierunku, dostrzegł, że trzyma on notes w żółtej oprawie.
- Otwórz – westchnął Joe. – Tam są zasuszone kwiaty. Kiedy z twoją mamą wyjeżdżaliśmy z Domu Starego Tunnera, chciała zabrać coś na pamiątkę. Podpowiedziałem jej kwiaty. Wciąż są takie, jak trzydzieści cztery lata temu… Opuściliśmy to miejsce na wiosnę. Właściciel ziemi wokół naszego domu pozbył się kłopotu. Przez jakiś czas mieszkaliśmy u dziadków Dorothy. Matt mówił, że domek, który nam dała, to była kiedyś komórka na szczotki. I chyba miał rację… Ja nie chciałem pomocy od Pa, bo niedługo przed naszym ślubem z Dorothy stryjowi Hossowi i cioci Honorine urodziły się Holly i Hannah. Opieka nad nimi była strasznie absorbująca. Pomagałem w tym trochę. Przez ten czas w ogóle nie rozmawialiśmy z Pa. Tym bardziej z Adamem. On wtedy… - Joe pokręcił głową. Chwilę później odchrząknął i kontynuował dalej. – Miałem nadzieję poradzić sobie sam, ale różnie bywało…
- Jak długo mieszkaliście w Claire Hills? – zapytał Joseph Junior.
- Trzy lata – odparł Joe z nutką melancholii w głosie. – To było najpiękniejsze miejsce na ziemi. Nie było nam łatwo, ale…
- Rozumiem – Joseph Junior pokiwał głową.
- Ale, mimo to byliśmy szczęśliwi z Dorothy. Zresztą, kiedy żyła twoja mama i Carrie nie było lepiej. To nic. Szczęście jest najważniejsze, a ja już się przekonałem, że ono nie zależy od ilości problemów, z jakimi się walczy. Prawda? – Joe powiódł wzrokiem po zebranych.
- Tak, Pa – westchnęła Lisa, śląc Jane znaczące spojrzenie.
- Tak – potwierdziła Jane.
- No właśnie… Jeśli miałbym zacząć od początku... zawsze byłem smutny. A potem szczęśliwy… - westchnął Joe a w jego oczach zamajaczyły delikatne łzy. – Aż do teraz…
Rodzina uniosła głowy, wiedząc, że wreszcie uda im się wyciągnąć z ojca całą historię. I, jak smutek pomieszany z radością, otwiera się serce zamknięte tęsknotami…

*****

Nie musicie tego czytać, ani komentować, zaraz wstawię to, co jest już akcją Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:02, 19 Gru 2015    Temat postu:

Okej! To czytać i pisać, czy się podoba! Jest więcej i, jeśli coś nie będzie pasić, mogę pozmieniać parę rzeczy Rolling Eyes

*****

Część pierwsza

Grudzień, roku 1861

I

Na wyludnionych ulicach miasta zapadał już chłodny półmrok. Choć wciąż jeszcze nie spadł śnieg, drogi pokryte były warstewka srebrzystego szronu, który chrzęścił pod stopami spieszących do swych domów kobiety i mężczyzny. Zdążający oboje w przeciwnych kierunkach, przemknęliby niezauważeni przez nikogo, jednak akurat w tej chwili z oświetlonego jasno saloonu Silver Dollar wyszło dwóch młodych mężczyzn.
- Widzisz ich? – odezwał się jeden z nich. W jego głosie dało się wyczuć głęboki smutek. – Pędzą do domu i nawet na siebie nie patrzą. Wystarczyłaby chwila i spotkaliby się. I może zakochali w sobie. Ale, oni tak pędzą, że pewnie mają już swoje rodziny i są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie… - westchnął ciężko a jego oddech uniósł się białą chmurą wokół jego głowy.
- Daj spokój, Joe… - westchnął drugi mężczyzna. – Nie możesz myśleć o tym przez całe życie…
- Dlaczego nie?! – wrzasnął ten pierwszy. – Popatrz na siebie i na Norę! Zapomniałbyś o niej, gdyby umarła?
- Słysząc to, drugi z mężczyzn zamyślił się na chwilę a na jego twarzy odmalował się smutek.
- Nie, ale… - zaczął.
- Była najpiękniejszą dziewczyną na świecie. Kiedy tamtego wieczoru tańczyła przede mną w ślubnej sukni – pierwszy z mężczyzn otarł łzy rękawem. – Śmialiśmy się, gdy jej ciotka powiedziała, że mężczyzna nie powinien oglądać narzeczonej w sukni ślubnej przed ślubem. Mówiła, że to przynosi nieszczęście. A my się śmialiśmy. A teraz… Amy śpi i nigdy się nie obudzi a ja jestem tutaj. Mogłem zabronić jej jechać...
- Nie mogłeś przewidzieć tego, co się stało, Joe – przyjaciel poklepał go po ramieniu.
- Wiem, Danny – wykrztusił mężczyzna i ruszył przed siebie nie oglądając się na swego towarzysza. Ten zacisnął zęby. Był na siebie wściekły. Od miesięcy codziennie w ten sposób rozmawiali. I nie był w stanie dostrzec szansy na poprawę sytuacji. Czuł się za to odpowiedzialny, był pewny, że robi zbyt mało, by pomóc przyjacielowi. Ojciec Joe, Benjamin, dał mu schronienie na swej, niewielkiej wówczas ziemi, gdy Dany Cane był małym, zagubionym chłopcem. Pracował dla Cartwrightów, ale miał w nich rodzinę. Joe był jego najbliższym przyjacielem, jeszcze w szkolnych czasach ich obojga. Był zawsze radosny i pełen życia, miał wprost szalone pomysły. Danny był jego partnerem w realizowaniu ich, gdy starszy brat Joe ukończył szkołę. Ich przyjaźń trwała do czasu, gdy przed sześcioma miesiącami, narzeczona Joe, Amanda Brooks zginęła w wypadku dyliżansu. Joe zamknął się w sobie i oddalił od wszystkich. Nie był w stanie obserwować szczęścia Danny’ego, który, wraz ze swą dziewczyną, Norą Sanders planował ślub za kilka miesięcy. Joe odmówił bycia jego drużbą, co obiecał przed śmiercią Amandy. Danny nie potrafił wyrwać go z odrętwienia. Gdyby tylko… Drgnął, gdy przypomniał sobie nagle coś ważnego.
Joe powoli zszedł po stopniach na ulicę. Zdawał sobie sprawę ze swojego zachowania, jednak nie potrafił pozbyć się frustracji i poczucia osamotnienia. Czuł się bezwartościowy. Bo, gdyby miał jakąś wartość, czy Bóg odebrałby mu prawdziwą miłość? Poczuł lodowaty podmuch przenikający jego ubranie. Wypuścił powietrze, które utworzyło białą chmurę wokół jego głowy i postawił kołnierz zielonej kurtki. Jeżeli nadal będzie tak zimno, zapewne wkrótce spadnie śnieg. Gdy miał już wsiąść na swego konia, usłyszał łagodne wołanie przyjaciela:
- Joe? Przyjechać po ciebie jutro wieczorem? Chciałbym, żebyś kogoś poznał…
- Jak chcesz – odpowiedział beznamiętnie, nie odrywając wzroku od poprawianego właśnie strzemienia. – Ja nie mam nic do roboty. Będę sam.. Już zawsze będę sam – mruknął wskakując na siodło.
- Więc, przyjadę po ciebie, odparł Danny, uśmiechając się z wysiłkiem. – Jestem przekonany, że ją polubisz.
- Dobrze – westchnął Joe, po czym odjechał kłusem w stronę wjazdu do miasteczka.

Niebo na zachodzie zabarwiło się na chłodny, szarawy róż a chmury powoli rozchodziły się, zapowiadając czystą i jasną noc, gdy Joe Cartwright dotarł do granicy Ponderosy. Jechał stępa, nie oglądając się zupełnie na drogę. Przez jego głowę przewijały się wspomnienia, które wciąż łączyły go z Amandą. Krótkie uśmiechy, które wymienili przy pierwszym spotkaniu, jego ręce unoszące kosz z zakupami, gdy dostrzegł Amandę wychodzącą ze sklepu, szaleńczy bieg wzdłuż brzegu jeziora, gdy oboje zaśmiewali się do rozpuku, jej oczy, gdy powiedział „kocham cię”, pocałunek na środku głównej ulicy miasta i ojciec Amandy zamykający drzwi przed jego nosem, odmawiając rozmowy z Benem. Ucieczka we dwoje, uśmiech ciotki Amandy, gdy pojawił się na progu jej domu, ślub… którego nigdy nie było, ale jego wyobrażenie było tak realne, jakby było wspomnieniem. Tego, co minęło i już nie wróci. Joe westchnął i otarł łzy rękawem. On jeden był sam. W ubiegłym roku jego brat, Hoss ożenił się z ich wspólną przyjaciółką z lat szkolnych – Honorine Barlett. Joe ją uwielbiał podobnie, jak Pa. Honorine była ciepłą i otwartą osobą, której uroda odzwierciedlała piękno jej duszy. Ich córeczki, Holly i Hannah miały w tej chwili kilka miesięcy. Szczęście Hossa było jedynym szczęściem, jakie Joe mógł obserwować bez ukłucia w sercu. Adam z kolei… Joe zacisnął zęby. Myślenie o tym niewiele pomagało. Tak, jak przypominanie sobie, że jego bratowa Veronica tamtego tragicznego dnia towarzyszyła Amandzie w podróży. Ale Adam miał ślubne fotografie, miał wspomnienia i miał syna. Joseph miał tylko pustkę. Za chwilę wróci do domu, gdzie powita go Pa, napije się mleka i położy w tym samym łóżku, w którym śpi od czasów dzieciństwa. Ale on już nie był dzieckiem. Miał dziewiętnaście lat i najbardziej na świecie pragnął być samodzielny. Pociągnął nosem i podniósł głowę na drogę. Jego wzrok zbłądził na opuszczony Dom Starego Tunnera, który powoli wyłaniał się zza drzew po prawej stronie drogi. Przez myśl Joe nagle przebiegło poczucie, że ten niewielki, drewniany dom, jest mu bliski. Oboje w końcu byli samotni. On był pusty, Joe również czuł pustkę. Gdy wyjechał spomiędzy drzew na rudozłotą, zamarzniętą drogę, jego wzrok spoczął na stosie świeżego drewna ułożonym pod ścianą domku. Zadrżał, gdy zdał sobie sprawę, że w oknie domu majaczy światło lampy. Przechylił się w bok, by zsiąść z konia a jego dłoń powędrowała w stronę przywieszonej do siodła strzelby, powstrzymały go jednak roześmiane kobiece głosy i porzucona na pniu malutka siekiera. W tym momencie przypomniał sobie, co powiedział mu poprzedniego dnia Pa. Nie wiedział jeszcze nic o nowych sąsiadach, ale Barth Henderson zapewnił go, że nie oddałby swojej ziemi w ręce hołoty. Wolał oddać ją kobiecie. Tak więc Joseph wiedział tylko tyle, że w Domu Starego Tunnera zamieszkała kobieta. Z tym, że jego nie obchodziły żadne kobiety poza Amandą. Beznamiętnym gestem popędził Cochise’a na wprost, do Ponderosy.

W tym samym czasie, wewnątrz obserwowanego przez Joe domu tak, jak podejrzewał przebywały kobiety. Jedną z nich była Nora Sanders, której obecność w nim nie stanowiła wyłącznie przyjacielskiej wizyty, lecz część planu, opracowanego wraz z Danny’m Cayne’m. Nikomu nigdy nie zdradziłaby jego szczegółów, mimo, iż była pewna słuszności swego zdania. Jeżeli to wszystko się powiedzie, dwie osoby, które dziś są zupełnie same., będą miały siebie. Na razie, Nora siedziała przy stoliku w Domu Starego Tunnera, wpatrując się bezmyślnie w okno. W jej głowie powstawały kolejne kwestie, którymi namówi swoją przyjaciółkę do jutrzejszego spotkania. Danny miał zrobić to samo ze swoim przyjacielem.
- Nie jestem pewna, czy masz rację – usłyszała chwilę później nad sobą, wraz z odgłosem wydawanym przez filiżankę stawianą na stole.
- Nie znasz go – odparła Nora automatycznie. – On potrzebuje towarzystwa. Ty też. Polubicie się.
- Nie podoba mi się, że moja przyjaciółka wybiera dla mnie znajomych – usłyszała nad sobą westchnienie. Oderwała wzrok od okna. Napotkała naprzeciw siebie parę błękitnych oczu wpatrzonych w nią z wyrzutem.
- Zrobisz dobry uczynek, jeśli dasz się namówić – Nora mrugnęła do przyjaciółki. – A Matty zyska towarzysza do zabawy.
- To znaczy? – upewniła się rozmówczyni Nory.
- On ma dziewiętnaście lat – zachichotała Nora. – Ale zapewniam cię, że myśli, jakby miał trzydzieści dziewięć. To Cartwright. Poza tym, stracił narzeczoną. Mówiłam ci.
- Wiem – westchnęła kobieta.
- Dave nie miałby nic przeciwko. Teraz jesteś wolna. Zrozumiałby to – Nora wsparła brodę na dłoniach i uniosła wzrok na sufit domku. – Był twoim mężem, ale ty masz prawo szukać miłości.
- Wiem – usłyszała wypraną z emocji odpowiedź.
- Wiesz co? – Nor uśmiechnęła się na myśl, która przyszła jej do głowy. – Zaproszę jeszcze Danny’ego. Takie przyjęcie w cztery osoby?
- Nie – odparła kobieta krótko. – Zgadzam się na to spotkanie pod warunkiem, że was tam nie będzie. Nie przepadam za takimi przyjęciami. Zresztą i tak nie będziemy sami.
- Jak chcesz – zachichotała Nora. – Jestem przekonana, że go polubisz, Dorothy. Głęboko przekonana.
Rozmówczyni Nory westchnęła z rezygnacją, po czym upiła łyk herbaty. Nie była przekonana, czy plan jej przyjaciółki zakończy się sukcesem. Nora była od niej młodsza o siedem lat i nie miały ze sobą praktycznie nic wspólnego poza tym, iż obie musiały radzić sobie zupełnie same. Nora nie miała krewnych, ale była młoda. Miała przed sobą przyszłość pełną szczęścia, miała ją też z kim dzielić. Z kolei, Dorothy… Siedem lat temu wyszła za mąż. Była w wieku Nory i wszystko było cudowne. David, jej mąż, tak młody, jak ona był zakochany i najwspanialszy na świecie. Zbudowali przepiękny dom nad potokiem o błękitnej wodzie. Gdy parę miesięcy później, Dorothy odkryła, że spodziewa się dziecka, ich życie stało się jeszcze cudowniejsze. David wykańczał właśnie dziecięcy pokoik, gdy pewnego dnia wyszedł z domu, by obgadać z jednym człowiekiem sprawy kupna stada. Była późna noc, gdy do domu przerażonej Dorothy zastukało dwóch mężczyzn, szeryf i jego zastępca. Jedno zdanie, wypowiedziane przez tego pierwszego, wywróciło życie Dorothy do góry nogami. „Pani Cohen, pani mąż nie żyje.” Miesiąc później, Dorothy urodziła mu syna. Krótko po tym straciła dom. Wraz z małym Mattem opuściła ziemię, zwaną przez Dave’a „Błękitnym Potokiem” i wróciła. Wiele razy wracała. Ale tym razem… gdy tylko znalazła się w tym domu, poczuła, że będzie inaczej. Pracowała i wszystko szło po jej myśli. Nigdy nie była bogata, jednak miała w sobie ogromne pokłady nadziei na przyszłość. Jej syn, uroczy, jasnowłosy sześciolatek, powoli stawał się mężczyzną. Mieli tylko siebie i wiedziała, że ma dla kogo żyć. A dziś…
„Niech już będzie. Zrobię Norze tę przysługę. Przekona się, że to nie ma sensu. Jak dla mnie, ten Cartwright to jeszcze dzieciak. Nie wierzę, że im się to uda” pomyślała z lekkim rozbawieniem.

*****

Juro mogę dołożyć kolejną, pojutrze, dzisiaj... napiszcie, jak wolicie, bo ja nie posiadam się ze szczęścia, że to będzie możliwe w każdej chwili Very Happy Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Sob 21:02, 19 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:36, 20 Gru 2015    Temat postu:

Domi, przeczytałam. Bardzo mi się podoba. Uzewnętrznię się szerzej jutro tzn. dzisiaj. Very Happy I wkejaj. Napisałaś, włożyłaś w to mnóstwo czasu i pracy, to proszę się pochwalić Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucy
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 19 Gru 2014
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bytom, Górny Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 5:27, 20 Gru 2015    Temat postu:

Domi, wklejaj fragmentami, wklejaj! Na moją nostalgię Twój fanfik jest doskonałym lekarstwem! I nie za długie fragmenty (ten był w sam raz), bo co rusz muszę się odrywać od tableta i przestawiać na niemiecki.
(Mój niemiecki jest na tyle kulawy, że mi nie potrzeba dodatkowych wpadek z pomyłkowym używaniem polskiego! A w sierpniu mi się zdarzyło!)

Podoba mi się ten kreowany przez Ciebie Joe!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lucy dnia Nie 5:28, 20 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:00, 20 Gru 2015    Temat postu:

Dzięki ADA, nie mogę się doczekać i jstem przeszczęśliwa, że się podoba Very Happy Skoro tak... ja nawet dzisiaj wkleję c.d. Very Happy

Luc, dzięki! Nie leżał mi trochę ten smutny Joe, ale skoro tobie się podoba... jest idealnie Very Happy Martwiłam się, że ten fragment jest za długi, ale skoro jest okej, zostanę przy założeniach - jeden fragment o Joe, jeden o dziewczynie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:05, 20 Gru 2015    Temat postu:

Cytat:
- Widzisz ich? – odezwał się jeden z nich. W jego głosie dało się wyczuć głęboki smutek. – Pędzą do domu i nawet na siebie nie patrzą. Wystarczyłaby chwila i spotkaliby się. I może zakochali w sobie. Ale, oni tak pędzą, że pewnie mają już swoje rodziny i są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie… - westchnął ciężko a jego oddech uniósł się białą chmurą wokół jego głowy.
- Daj spokój, Joe… - westchnął drugi mężczyzna. – Nie możesz myśleć o tym przez całe życie…


Domi, pięknie przedstawiłaś Joe pogrążonego w smutku po stracie ukochanej kobiety

Cytat:
- Nie mogłeś przewidzieć tego, co się stało, Joe – przyjaciel poklepał go po ramieniu.
- Wiem, Danny – wykrztusił mężczyzna i ruszył przed siebie nie oglądając się na swego towarzysza. Ten zacisnął zęby. Był na siebie wściekły. Od miesięcy codziennie w ten sposób rozmawiali. I nie był w stanie dostrzec szansy na poprawę sytuacji.

Danny ma trudne zadanie. Mogę sobie wyobrazić, co czuje będąc przy Joe i nie mogąc mu pomóc. Joe pogrążony jest w żałobie i zdaje się, że nie chce wyjść z tego stanu.
Cytat:
Jechał stępa, nie oglądając się zupełnie na drogę. Przez jego głowę przewijały się wspomnienia, które wciąż łączyły go z Amandą. Krótkie uśmiechy, które wymienili przy pierwszym spotkaniu, jego ręce unoszące kosz z zakupami, gdy dostrzegł Amandę wychodzącą ze sklepu, szaleńczy bieg wzdłuż brzegu jeziora, gdy oboje zaśmiewali się do rozpuku, jej oczy, gdy powiedział „kocham cię”, pocałunek na środku głównej ulicy miasta i ojciec Amandy zamykający drzwi przed jego nosem, odmawiając rozmowy z Benem. Ucieczka we dwoje, uśmiech ciotki Amandy, gdy pojawił się na progu jej domu, ślub… którego nigdy nie było, ale jego wyobrażenie było tak realne, jakby było wspomnieniem.

Smutek w czystej postaci. Zdaje się, że Joe nie potrafi „rozstać się” z Amandą, nie chce pozwolić jej odejść. Dopóki tego nie zrobi nie będzie żył normalnie. Wspomnienia są dobre od czasu do czasu (nawet te smutne), ale nie mogą wyznaczać rytmu życia.
Cytat:
Szczęście Hossa było jedynym szczęściem, jakie Joe mógł obserwować bez ukłucia w sercu. Adam z kolei… Joe zacisnął zęby. Myślenie o tym niewiele pomagało. Tak, jak przypominanie sobie, że jego bratowa Veronica tamtego tragicznego dnia towarzyszyła Amandzie w podróży. Ale Adam miał ślubne fotografie, miał wspomnienia i miał syna. Joseph miał tylko pustkę.

Optymistyczną wiadomością jest niewątpliwie szczęście Hossa, na które zasłużył sobie, jak nikt inny. Trochę niepokoi mnie stosunek Joe do Adama. Czyżby mu zazdrościł? Przecież Adama też dotknęła tragedia. Owszem ma syna, ale czy to zmniejszy poczucie straty, pustki i osamotnienia? Myślę, że ta tragedia powinna zbliżyć braci, a zdaje się, że ich oddaliła od siebie.
Cytat:
„Niech już będzie. Zrobię Norze tę przysługę. Przekona się, że to nie ma sensu. Jak dla mnie, ten Cartwright to jeszcze dzieciak. Nie wierzę, że im się to uda” pomyślała z lekkim rozbawieniem.

Dorothy z góry zakłada, że znajomość z Joe nie ma przyszłości. A może jest w błędzie. Oboje przeszli przez niezwykle ciężkie chwile i być może w tym właśnie jest szansa na ich porozumienie. Mogą być dla siebie prawdziwym wsparciem. Często ten, który doświadczył prawdziwej tragedii, jest w stanie zrozumieć drugiego człowieka znajdującego się w podobnej sytuacji.
Domi, jak już wspomniałam odcinek bardzo mi się spodobał. Ciekawa jestem jak dalej poprowadzisz tę historię. Opisy piękne, a całość bardzo dobrze się czyta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:08, 20 Gru 2015    Temat postu:

Dzięki!!! Dzięki!!! Dzięki!!! Very Happy Very Happy Very Happy
Naprawdę cieszę się, że ci się podoba Very Happy Postaram się pociągnąć to w taki sposób, żebyś była zadowolona z obrotu sprawy Wink

Cytat:
Danny ma trudne zadanie. Mogę sobie wyobrazić, co czuje będąc przy Joe i nie mogąc mu pomóc. Joe pogrążony jest w żałobie i zdaje się, że nie chce wyjść z tego stanu.


Masz rację, on nie chce Sad Jest młody, buntuje się przed ta tragedią... chciałam, żeby to Dorothy była tą, która pomoże mu, pozwolić Amandzie odejść... ona, już pozwoliła swojemu mężowi i, wie jak można mu pomóc...

Cytat:
Trochę niepokoi mnie stosunek Joe do Adama. Czyżby mu zazdrościł? Przecież Adama też dotknęła tragedia. Owszem ma syna, ale czy to zmniejszy poczucie straty, pustki i osamotnienia? Myślę, że ta tragedia powinna zbliżyć braci, a zdaje się, że ich oddaliła od siebie.


Tak, oddaliła ich. Trochę dalej, wspomnę o tym, że teraz kłócą się z Adamem o wszystko a, jeszcze później, sam Adam opowie Pa, jak na samym początku, Joe w emocjach wykrzyczał mu, że jego sytuacja jest dużo lepsza... na razie, nie dociera do niego, co znaczy stracić ukochaną, z którą się było przez wiele lat...

Cytat:
Dorothy z góry zakłada, że znajomość z Joe nie ma przyszłości. A może jest w błędzie. Oboje przeszli przez niezwykle ciężkie chwile i być może w tym właśnie jest szansa na ich porozumienie. Mogą być dla siebie prawdziwym wsparciem. Często ten, który doświadczył prawdziwej tragedii, jest w stanie zrozumieć drugiego człowieka znajdującego się w podobnej sytuacji.


Ona na razie tak myśli Smile Oszukuje siebie, że jest szczęśliwa, a Joe jej uświadomi, że to nieprawda... Cieszę się, że pozytywnie ją odebrałaś Smile Chcę, żeby była idealną kandydatką na panią Cartwright... anielsko dobrą, serdeczna, opiekuńczą, wyrozumiałą itp. Rolling Eyes Mam nadzieję, że nadal będzie ci się podobać... to pierwsza potencjalna żona dla któregoś z chłopaków, jakiej postać wymyślam samodzielnie Smile

I to ja ci dziękuję za tak szczegółowy komentarz Naprawdę, nie spodziewałam się takiego serdecznego przyjęcia mojego wytworu Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Nie 20:09, 20 Gru 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:47, 20 Gru 2015    Temat postu:

Domi czekam więc na kolejny odcinek. Nie ukrywam, że bardzo interesuje mnie wątek Joe - Adam. Ciekawi mnie, jak go poprowadzisz. Między nimi jest tyle narosłych zadrażnień i pretensji. A to, że obaj stracili ukochane kobiety zamiast łagodzić ich relacje dodatkowo je komplikuje. Przed Tobą niezłe wyzwanie, ale wiem, że świetnie sobie z nim poradzisz Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:07, 23 Gru 2015    Temat postu:

Konflikt będzie przechodzić wzloty i upadki, będą nowe pretensje, wcześniej kilka miesięcy zgody... niektóre sprawy się skomplikują przez bunt Joe Rolling Eyes

Wklejam c.d. Smile Przez ostanie dwa dni, nie miałam do tego głowy, byłam bardzo zajęta... mam tego jeszcze na 8 dni Very Happy
To miało trochę rozjaśnić cierpienie Joe Rolling Eyes Kiedy to pisałam, jesienią, nie miałam pojęcia, że będę mieć podobny problem Laughing

*****

Około godziny szóstej rano, Joe Cartwrighta obudził płacz niemowlęcia. Powoli otworzył oczy, czując, że każda jego powieka waży tonę. Gdy rozmazany obraz nabrał ostrości, dostrzegł nad sobą śnieżnobiały sufit. Niezdarnym ruchem podniósł głowę. Miał przed sobą ścianę, barwy morskiego błękitu a na niej obraz, przedstawiający las w barwach jesieni. Z ulgą opadł na poduszkę i wtulił w nią nos, wdychając zapach świeżo pranej pościeli. Obok łóżka, na małym krzesełku, rozłożone były jego wierzchnie ubrania. Z zaskoczeniem odkrył, że koszula zawieszona na oparciu sprawia wrażenie, jakby ktoś ubrał w nią krzesło.
„Kiedy moje bratanice będą starsze, pokażę im to” pomyślał, w odpowiedzi na uporczywy wrzask dochodzący z parteru. „Będą zachwycone. Ja byłem, kiedy Adam…” odgonił tę myśl, przygryzając wargę.
Ponownie podniósł głowę, ciężką, niczym worek wypełniony podkowami i ostrożnie odgarnął kołdrę, by ocenić, czy ma na sobie skarpetki, czy też znajdują się one w butach. Z ulgą doszedł do wniosku, iż nie musi ich poszukiwać. Ponownie przykrył swoje stopy, by poddać się atakowi kaszlu. Poprzedniego dnia wieczorem, był tak wściekły i załamany, że zamiast pojechać do domu, zdecydował, że przenocuje u Hossa. Holly i Hannah już spały, gdy dotarł do domu brata. Nie był głodny i, gdyby pojechał do domu, nie jadłby kolacji, jednak Honorine nalegała, by poczęstował się pieczenią, która pozostała z ostatniego posiłku jej i Hossa, oraz świeżym ciastem, które akurat wydobyła z pieca. Joe wzbraniał się przed tym, aż autorytet bratowej zwyciężył z niechęcią. W konsekwencji, Joseph zjadł połowę pieczeni i cała blachę ciasta, co wywołało męczący ból głowy, przez który z kolei nie mógł zasnąć połowę nocy. Później, przyśniła mu się Amanda, która wołała go zza przejrzystej ściany, ale on nie mógł się do niej dostać. Obudził się w środku nocy, przerażony, a potem przez jakiś czas płakał. Do rana nie miał już snów. Po kolejnych paru minutach leżenia i wsłuchiwania się w cichnący płacz bratanicy, zdecydował, że powinien wstać, gdyż jest głodny. Z wysiłkiem podniósł się z łóżka, przygładzając delikatnie włosy, które, jak na złość, rozsypały się wokół jego głowy, skręcone w puszyste pierścionki. Gdy z zapałem płukał twarz w misce, dochodzący z dołu dziecięcy płacz ustał. Kilka chwil później, zniechęcony Joseph pojawił się na schodach. W niewielkim saloniku, urządzonym na wzór tego w Ponderosie, zastał Honorine, przytulając malutką Holly, której buźka powoli rozjaśniała się a oczka ponownie stawały błyszczące.
- Wszystko w porządku – uśmiechnął się Hoss. – Przestraszyła się.
- A ja obudziłem – westchnął Joe, poszukując wzrokiem brata. Po paru sekundach, dostrzegł jego sylwetkę w otwartych drzwiach sypialni. Mężczyzna klęczał przy kołysce i zabawiał małą Hannah, potrząsając przed jej noskiem drewnianą figurką konika. Na dźwięk słów Joe, Hoss odwrócił się a na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.
- Dobrze się czujesz, mały bracie? – zapytał z troską tak wyraźną, że Joe pożałował braku lustra.
- Tak – westchnął z rezygnacją. – Poza tym, że jestem głodny, tak.
- Zaraz przygotuję śniadanie – odezwała się Honorine spokojnie. – Tylko nakarmię dziewczynki.
- Nie, ja zrobię śniadanie – odparł Hoss, rzucając nerwowe spojrzenie w kierunku kołyski. – Joe, zajmiesz się przez moment małą? – zapytał z obawą w głosie.
- Oczywiście – twarz Joe rozjaśnił uśmiech. Gdy szedł przez pokój, przez jego głowę przebiegła myśl, że gdyby Amanda żyła, on niedługo zostałby ojcem. Z zaciekawieniem pochylił się nad kołyską, podnosząc, pozostawionego obok przez Hossa, drewnianego konika. Udał, że zwierzak galopuje wzdłuż krawędzi kołyski.
- Zobacz, Honey – zachichotał. – Za parę lat pojedziesz na takim samym koniku, tylko takim dużym – zawiesił dłoń w powietrzu, odmierzając mnie-więcej wysokość kucyka. – Wujek ci to przyrzeka – mrugnął do dziewczynki, jednak, ku swemu ogromnemu zdziwieniu dostrzegł, że maluszek, zamiast obserwować konia, przygląda się jemu samemu a w jego ogromnych, błękitnych oczkach odmalowuje się bardzo wyraźne niedowierzanie.
- Co się stało? – wyjąkał, lustrując wzrokiem swój szary podkoszulek. Gdy nie dostrzegł na nim nic dziwnego, odwrócił twarz, by przyjrzeć się trzymanej zabawce. Zaskoczony dostrzegł, że jedno oko drewnianego konika znajduje się zdecydowanie bliżej jego pyska, niż drugie.
- Masz rację, kochanie – mruknął, chowając go za plecami. – Ten koń ma zeza. Nie warto się nim interesować.
W odpowiedzi otrzymał niedowierzające spojrzenie bratanicy.
- No co…? – jęknął. – Co chcesz?
Nie otrzymując odpowiedzi, westchnął z rezygnacją. Chwilę później, przyszedł mu do głowy kolejny pomysł. Nachylił się nad kołyską, wytrzeszczając oczy. Niewiele to jednak pomogło, toteż przez kolejne pięć minut, pochylał się nad dziewczynką, wykonując serię najróżniejszych min.
- Co ty robisz? – usłyszał nagle nad sobą głos Hossa. Drgnął, odsunął się od kołyski i pogłaskał małą Hannah po główce pokrytej złocistym meszkiem.
- Już nic – westchnął. – Grzeczna dziewczynka – zwrócił się do małej Hannah.
Tymczasem dziecko nie odrywało od niego niedowierzającego spojrzenia.
- Na pewno dobrze się czujesz? – upewnił się Hoss.
- Tak – westchnął Joseph, wstając. – Powiedz… czy ja się bardzo zmieniłem, od kiedy ona po raz ostatni mnie widziała?
- No… raczej tak – odparł Hoss po namyśle i skinął głową w kierunku lustra toaletki Honorine.
Gdy Joe powiódł wzrokiem w tym kierunku, powstrzymał się, by nie przetrzeć oczu z niedowierzania. Z rozpaczą dostrzegł ogromną opuchliznę, ogarniającą jego prawy policzek. Dopiero w tym momencie poczuł przeszywający ból zęba…

Ostrze siekiery uderzyło z brzękiem w kawałek drewna, który rozpadł się na dwie części pod wpływem jego siły. Trzymający siekierę mały chłopiec, zapiszczał z radości. W jego błękitnych oczkach odmalowały się tryumf i duma, gdy odwrócił główkę, by zawołać do siedzącej na stopniach domku Nory Sanders:
- Widzisz? Mówiłem ci, że to potrafię!
- Miałeś rację – odparła Nora z podziwem w głosie. – Ja w twoim wieku bawiłam się lalkami. Ty jesteś już mężczyzną.
- Niektórzy muszą dorosnąć szybciej – skomentował chłopiec.
- Masz rację – zachichotała Nora, odpowiadając na życzenie, łaszącej się do niej lśniąco czarnej kotki, delikatną pieszczotą. – A nie chciałbyś pójść do szkoły? – zapytała chłopca.
- Nie wiem – odparło dziecko, wzruszając beztrosko ramionami. – Może i chciałbym. Muszę zapytać mamy.
- A właśnie! – Nora drgnęła, przerywając drapanie czarnej kotki za uchem i z obawą popatrzyła w okno domku. – Twoja mama powinna zaraz do nas przyjść…
- Masz rację – mruknął chłopiec.
- W tym samym czasie, Dorothy Cohen, wydobywała gorące ciasto z pieca. Spodziewała się, że Nora i tak uzna je za zbyt mało odpowiednie dla gościa, który miał uczynić jej dom i jej życie mniej samotnym. Wczorajszego wieczoru, po wyjściu Nory, Dorothy zadała sobie pytanie, czy rzeczywiście jest samotna. Odpowiedź na nie otrzymała dopiero, gdy obudziła się w nocy i ogarnęła wzrokiem samotne ściany wokół niej. Zdała sobie sprawę, że nie ma z kim podzielić się myślami i obawami. Jednak widok śpiącego w łóżku przy ścianie małego chłopca, odgonił natychmiast podobne myśli. Dorothy, podeszła do niego na palcach, nakryła go mocniej kołdrą i przyjrzała z dumą jego jasnym włoskom i delikatnej buzi. Jej syn z pewnością nie był samotny. A ona była szczęśliwa, mając go przy sobie. Taka odpowiedź w zupełności jej wystarczyła.
- Za chwileczkę będzie. Mama zawsze jest wszędzie na czas – do Dorothy dotarł radosny głosik z podwórka. Uśmiechnęła się i rzuciła przelotne spojrzenie w okno. Jej mały mężczyzna wysypywał właśnie naręcze porąbanych drew na stertę pod oknem. Nora z kolei pochłonięta była głaskaniem Sussie – przeuroczej kotki, należącej do Dorothy. Ta sprawa była już ustalona – do Matta należał Hoddy – młodziutki kocurek o rdzawej sierści, którego on sam znalazł w lesie. Mieli poukładane życie i nic im nie przeszkadzało. Chwilę później, Matt ruszył w kierunku pieńka, by zebrać spod niego kolejne kawałki drewna. Dorothy dostrzegła podziw w oczach Nory, która nieopatrznie odwróciła się w jej kierunku. Westchnęła. Teraz, sama nie będąc pewną dlaczego, poczuła smutek. Pochyliła się nad ciastem, usiłując go odgonić. Jej syn był szczęśliwy. Teraz przyszło jej do głowy to, co zawsze uważała za pewne – to, że jeżeli Matt nie zaakceptuje wybranego jej przez Norę przyjaciela, żadnej znajomości nie będzie. Zdanie chłopca jest najważniejsze. Ta myśl ponownie wywołała na jej twarzy uśmiech.
- Już idę, Noro! – zawołała w kierunku drzwi.

*****

Propozycje? Uwagi? Opinie?

Rolling Eyes Rolling Eyes Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
lucy
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 19 Gru 2014
Posty: 1405
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bytom, Górny Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:18, 23 Gru 2015    Temat postu:

Dalej, proszę!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Domi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin