Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

To i owo o moim mieście
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Eweliny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:51, 06 Sie 2012    Temat postu: To i owo o moim mieście

Kilka słów o moim miescie, raczej żartobliwie.
Ranek następnego dnia nie zapowiadał szczególnie ciekawych wydarzeń. Ot, taki dzień jak co dzień. Pogoda też była jakaś nijaka, nie padał deszcz, ale też i nie świeciło intensywnie słońce.
Kicia wstała, umyła się, ubrała ,zjadła śniadanie i pomaszerowała na zajęcia. Dziś miała mieć pierwszą inwentaryzację w terenie. Obiekt też był godny, bo chodziło o pomnik Tadeusza Kościuszki, bohatera narodowego. Pomnik ten był charakterystycznym, rozpoznawalnym łódzkim zabytkiem i pamiątką po dawnych czasach. Obecnie stojący, co prawda, nie był tym przedwojennym pomnikiem, przy odsłanianiu którego byli obecni jej przodkowie. Przedwojenny pomnik został na początku wojny wysadzony przez hitlerowców, którzy widocznie mieli pretensje do Kościuszki, a może po prostu chcieli pozbawić Polaków wspomnień narodowej chwały. Po wojnie pomnik Tadeusza Kościuszki ten sam rzeźbiarz odtworzył na podstawie zachowanych rysunków i naczelnik znów zaszczycał swoją postacią Plac Wolności w Łodzi.
Stał tu już jednak dość długo i studentom w ramach praktyk, zlecono inwentaryzację tego tak wiele znaczącego dla Łodzian obiektu.
Grupa pod przewodnictwem docenta była gotowa do działania! W planach oprócz inwentaryzacji mieli również oczyszczenie i dokonanie możliwych poprawek obiektu. Wszyscy, włącznie z prowadzącym zajęcia byli pełni zapału i patriotycznej odpowiedzialności.
Rozstawili przenośne rusztowania wokół pomnika. Otoczyły one dość wysoki cokół ze wszystkich stron. Jak zwykle, ich działania przyciągnęły uwagę sporej grupki gapiów.
Studenci nie interesowali się nimi. Robili swoje.
-panno Kiciu!, czy ma pani lęk wysokości, zapytał docent
-nie mam, odważnie stwierdziła Kicia
-to wejdzie pani po rusztowaniach na górę, o widzę, że pani ma spodenki na sobie, to bardzo dobrze, nieco filuternie stwierdził naukowiec,
- wejdzie pani po rusztowaniach na górę, pomierzy pani o to, co zaznaczone na rysunku, a potem szpachelką i taką szczoteczką oczyści pani głowę Naczelnika. Historia będzie pani wdzięczna, pozwolił sobie na mały żarcik i zachichotał.
-nie ma sprawy, mruknęła rzeczowo dziewczyna i wspięła się po rusztowaniach na sam szczyt, to jest na górę pomnika. Spojrzała w dół – i docent i koledzy, nawet sam Hieronim wydali jej się tacy maleńcy, no może nie jak mrówki, ale mniejsi niż zwykle. Kicia stanęła na rusztowaniu i dziarsko wzięła się do zleconej pracy. Pomiary i zapis przebiegły bezproblemowo. Taśmę mierniczą i ołówek miała w kieszeniach spodni. Dokonała stosownych notatek i schowała karteczki do tychże kieszeni. Szpachelkę i drucianą szczotkę miała w torbie przytroczonej do paska. Wzięła szpachelkę w dłoń, wspięła się na palce i zuchwale sięgnęła do głowy bohatera, rozpoczynając czyszczenie. Nagle poczuła, że coś się dzieje! Jakieś trzaski, okrzyki…
Odruchowo chwyciła pomnik za szyję i na szczęście zdążyła opleść postać stojącą na cokole nóżkami, bo rusztowanie, tak precyzyjnie rozłożone przez jej kolegów, pięknie się samo złożyło. Na szczęście nikt nie ucierpiał a przyszli artyści widząc co się dzieje z ich konstrukcją zdążyli rozprysnąć się na boki.
Kicia została sama na cokole, bez możliwości zejścia. Na ześlizgnięcie się po płytach było i za stromo i za wysoko.
-panno Kiciu!, panno Kiciu! Darł się na dole przerażony docent
-żyje pani!, przerażenie było zrozumiałe, bo to on, jako opiekun grupy odpowiadał za konstrukcję i wszelkie wypadki, jakie się przytrafią studentom.
-pewnie, że żyję, jakbym nie żyła to bym wam spadła na te głupie łby, niegrzecznie pomyślała Kicia i chciała kulturalnie powiadomić docenta o swojej niezłej kondycji, ale jak zwykle gdy była zdenerwowana, jej głos przechodził w popiskiwanie. Studenci i docent słyszeli jedynie dochodzące z góry cieniutkie pi, pi, pi… Kici.
-panowie, ona woła o pomoc! ratujmy kobietę! Wrzasnął docent
-ale jak, rzeczowo zapytał jeden z kolegów Kici
-mamy tam wspinać się po nią?, czy co? Bezradnie popatrzył na naukowca.
Z góry rozlegało się coraz intensywniejsze pi, pi, pi… Kicia miała doskonały widok , z tej wysokości widziała niezłą panoramę Łodzi. Jednak nie w głowie było jej delektowaniem się widokiem z góry na swe rodzinne miasto. Ona chciałaby już zejść, bo miała dość gapiów, którzy zamiast przyłączyć się do akcji ratowniczej, masowo robili jej zdjęcia komórkami. W oknach domów otaczających sławetny Plac Wolności, również pojawili się ludzie trzymający aparaty komórkowe skierowane w stronę jej, Kici! Dziewczyna zaczęła bardzo źle życzyć twórcom telefonii komórkowej. Ułatwia życie! Raczej zatruwa! A po pomoc to nie łaska zadzwonić? A oni tylko filmują kobietę w trudnej sytuacji. A jakby tak sami sobie tu wisieli na tym pomniku? Kicia im tego szczerze życzyła .Czuła się prawie jak gwiazda fotografowana ze wszystkich stron.
-ściągnijcie Straż Pożarną, usiłowała wrzasnąć do kumpli, ale znów z jej ust wydobyło się wysokoczęstotliwościowe pi, pi, pi…
Koszmar! Ona na cokole, wszak jeszcze nie zasłużyła na tak zaszczytne miejsce, grupa miotających się bez ładu i składu kolegów, docent siedzący pod jedną z płaskorzeźb zdobiących dolną część obelisku, trzymający się za serce i gapowicze tworzący zwarty pierścień wokół pomnika dzierżący w dłoniach aparaty komórkowe. Gorzej już być nie może!
Mogło.
Kicia niczym średniowieczny hejnalista górująca nad okolicą, ujrzała Misia i tatusia nadciągających od ul. Pomorskiej.
-Przerażenie wróciło jej mowę.
- wezwijcie strażaków, wrzasnęła odzyskawszy zdolność posługiwania się głosem,
- ale jaki to numer? Żałośnie jęknął któryś z kolegów
- po co ci numer, oni są tutaj bliziutko, przy Legionów, złap jakiegoś strażaka, to on będzie wiedział lepiej, co robić niż ty!
Kolega pognał, raz tylko zmyliwszy kierunek. Poganiały go gniewne okrzyki Kici.
Misio i tatuś powoli zbliżali się do zbiegowiska. Prawdopodobnie chcieli „podejrzeć” jak Kicia sobie radzi w terenie. Kicię przejęła zgroza. Wiedziała do czego jest zdolna jej rodzinka. Z niesmakiem ujrzała, jak brat wyciąga komórkę, chcąc uwiecznić to interesujące zapewne zdarzenie, które prawie wszyscy filmują. Tatuś wyciągnął rękę i pokazywał na pomnik i na wiszącą na nim postać. Był krótkowidzem a ponieważ na ulicy zwykle nie nosił okularów, to i nie rozpoznał w wiszącej postaci swojej ukochanej córki. Niestety, okulary miał Misio!. Po zrobieniu kilku jego zdaniem interesujących ujęć, przetarł szkiełka, rozejrzał się i wrzasnął
-tata, to Kicia tam wisi!
-Kicia, gdzie Kicia?, tatuś lubił być dokładnie informowany
-no tam, wysoko, na pomniku, uświadamiał tatusia Misio
-o Boże, jak ona tam weszła?
Kicia, natychmiast zejdź, tatuś ci każe! Schodź szybko. Misio! Ratujmy Kicię! załkał tatuś, który wreszcie dostrzegł problem w dostaniu się Kici na ziemię.
Na szczęście Kicia usłyszała warkot zbliżającego się wozu strażackiego. Mieszkając w wieżowcu wielokrotnie widywała strażaków w akcji, ponieważ sąsiadki często zostawiały garnki na zapalonym gazie i wychodziły do sklepu lub na chwileczkę do kolejnych sąsiadek.
Akcja była typowa. Drabina wysuwana, koszyk, wysunięta dłoń strażaka, kroczek, ostatni rzut oka z lotu ptaka – o! jakiś strażak goni tatusia. (Znając swojego ojca Kicia przypuszczała, że pouczał fachowca gdzie i jak ma rozłożyć drabinę, albo wyrażał wątpliwości, czy sobie poradzi).
Jak dobrze czuć chodnik pod stopami.
Koledzy obstąpili Kicię, rzężący docent wycharczał,
-panno Kiciu, ma pani u mnie szóstkę z praktyk, za zimną krew, szóstkę!
-no, ja myślę, Kicia nie grzeszyła skromnością,
-panie docencie, tu są pomiary zapisane na szkicu, a głowa jest mniej więcej oczyszczona, lepiej nie da rady, bo można uszkodzić
-panno Kiciu, szóstka z plusem, docent schował cenną karteczkę do kieszeni,
-szóstka z plusem! , naukowiec jeszcze nie mógł dojść do siebie.
Do Kici dołączył zdyszany nieco tatuś i Misio.
-co ty tam robiłaś na górze? , zapytał tatuś
-robiłam pomiary, odpowiedziała zgodnie z prawdą Kicia
-to dlaczego tu jest tyle ludzi i straż pożarna? Dociekał tatuś
-oni widocznie też są ciekawi, warknęła Kicia, mająca dość kłopotliwych pytań i jeszcze bardziej kłopotliwych odpowiedzi.
Do sprawy rodzina wróciła wieczorem. Misio zatopiony w Internecie wrzasnął nagle
-Kicia, jesteś gwiazdą na You tube, masz 36 000 wejść!
-A ile za to płacą? Zainteresował się tatuś
-i co ona tam robi? Dociekał
-jak to co? Siedzi na pomniku za darmo, nic nie płacą, cierpliwie tłumaczył Misio
-i oni to dali na you tube? Dziwił się tatuś, przecież to zwykła praca w terenie…
Kicia zapragnęła aby znaleźć się gdzieś daleko od kochanej rodzinki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 0:52, 08 Sie 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ania2784
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 23 Cze 2012
Posty: 4040
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:10, 06 Sie 2012    Temat postu:

Mam taką malutką prośbę, mogłabyś nie przestawać i pisać dalej. Bardzo mi się podobało. SmileSmile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:18, 06 Sie 2012    Temat postu:

To jest wycięty fragment wiekszej całości, kryminałek nieco na wesolo o moim mieście, osiedlu, nawet parafii. Mam w szufladzie dwa takie utwory, ten drugi jest pastiszem? parodią? powieści o wampirach, typu Buffy, Pod osloną nocy itp... też na wesoło...
Pomnik Kościuszki w Łodzi naprawdę stoi, moi Dziadkowie opowiadali, że tam gdzie mieszkali było słychać huk, kiedy go Niemcy wysadzali...
Obok naprawdę stacjonuje jednostka straży pożarnej...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ania2784
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 23 Cze 2012
Posty: 4040
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:39, 06 Sie 2012    Temat postu:

Mam nadzieję, że będziesz kontynuować zamieszczanie swojej twórczości na forum. To się naprawdę świetnie czyta.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:41, 07 Sie 2012    Temat postu: To i owo o moim mieście Kilka słów o mim miescie, raczej żar

Mam pytanie -czy wydarzyło się to naprawdę ?
Umiesz wychwycić absurd i czytało się bardzo fajnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:53, 07 Sie 2012    Temat postu:

Trochę podkolorowane i nie na tym pomniku. Ale mniej więcej. Córka studiuje na kierunku nieco artystycznym, Zajmują sie też takimi rzeczami i w czasie pracy w terenie zdarzają się różne wesołe rzeczy. Tan fragment o Krakowie i tym Lajkoniku to też tylko odrobina fikcji. Artyści fantazję mają. Dlatego zadowolona jestem, że choć kontynuuje naukę, to wzięła sie za prywatną działalność. Zobaczymy jak jej pójdzie, ale mam nadzieję, że wykorzysta swoja szansę...

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 19:53, 07 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:58, 07 Sie 2012    Temat postu:

Toż ten tekst jest taki.. lekki i pełen humoru! Sam niesie się na skrzydłach. Idealny na takie noce.
Biedna Kicia, że też musiała się jej przydarzyć taka przygoda... Swoją drogą, wisząc na takim pomniku musiała mieć widoki.. Cool


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:03, 07 Sie 2012    Temat postu:

Na panoramę Łodzi! Kamilko, gorąco polecam Ci takie właśnie teksty do czytania , lekkie i pełne humoru, bo samo życie jest dostatecznie ciężkie. Jeżeli lubisz okropności, to mogę jutro puścic Ci coś o wampirze, przystojnym oczywiscie i tez na wesoło, bez straszenia...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:09, 07 Sie 2012    Temat postu:

O, poproszę! Z chęcią przeczytam Very Happy.
Brakuje mi teraz dobrej lektury. Skończyłam dawno Orchideę, a tego romansidła Papierowa dziewczyna czytać nie będę, ze względu na..scenki. Nie jestem zwolenniczką jakichś..no. Nie zagłębiając się w ten temat. Jak na mój wiek, to mogłoby..zgorszyć?
W każdym razie przeczytałabym coś.. krwiożerczo śmiesznego Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:25, 07 Sie 2012    Temat postu:

Mówisz i masz, zaraz spróbuję przekleić fragmenty:Historia rodzinna, większość wydarzeń to samo życie

"Kicia wróciła z praktyk w Krakowie nieco zniesmaczona. Cóż, ona rozumie, że ktoś może nie lubić podróży koleją. Podróż była długa i męcząca i w wagonie śmierdziało. Rozumiała, że niektórzy strudzeni jazdą pociągiem naukowcy pokrzepiali się płynami dyskretnie pociąganymi z tzw. małpek. To, co jednak nastąpiło później zadziwiło Kicię. Grupa wysiadła na Dworcu. Zostawili bagaże w hotelu i udali się na wstępne oględziny sławetnego krakowskiego grodu. Przewodnik i zwierzchnik grupy, Cesarz prowadził studentów na rynek, tam, gdzie jak się wyraził biło serce szlachetnego polskiego rodu. Szerokim, gestem zatoczył koło obejmujące rynek, Sukiennice, pomnik Mickiewicza, tudzież inne grupy turystów pałętające się po Krakowie. Tu, tutaj, wykładowca załkał, składał przysięgę Kościuszko, tutaj stąpali nasi przodkowie, ze świętego piastowskiego rodu, tutaj … urwał i wrzasnął:
- A ten co tu robi! Na naszej świętej, piastowskiej ziemi, ten Pohaniec mi tu jakieś podskoki, przytupy, hołubce wycina! Oburzony wzrok Cesarza spoczął na Lajkoniku, który zgodnie ze starą krakowską tradycją tańczył sobie na rynku, przypominając ludziom, nieszczęsny epizod sprzed wieków. Traktowany był przyjaźnie i obdarzany sowicie napiwkami, zwłaszcza przez zagranicznych turystów. Pląsając, ufnie zbliżył się do grupy Łodzian, wśród których docent aż kipiał od chęci pomszczenie niecnych tatarskich postępków.
- panie docencie, może bagietkę? Jedna ze studentek starszego roku, wiedząc, do czego zdolny jest Cesarz (po kuracji zwalczającej stres wywołany podróżą ), usiłowała zażegnać niebezpieczeństwo. - Proszę, świeżutka, chrupiąca.
Cesarz nadgryzł pieczywo, popatrzył na wyginającego się wdzięcznie Lajkonika i przypomniał sobie o misji.
- a ten, Tatarzyn! Co mi tu przytupuje! Po naszej świętej piastowskiej ziemi! Za hejnalistę! Za księcia Henryka! Za Legnicę! Za świętą piastowską krew! - powtórnie krzyknął i bojowo wywijając bagietką ruszył w stronę Lajkonika.
Lajkonik najpierw znieruchomiał, potem jednak trafnie odgadł, że zamiary Cesarza nie są mu przyjazne i rzucił się do ucieczki. Lajkonik, a raczej człowiek hasający w jego przebraniu był dużo młodszy od docenta i zaprawiony w ucieczkach od czasu najazdów na Kraków angielskich turystów. Tamci jednak mniej pewnie stąpali na nogach, zwykle chwiali się, to i ucieczka była łatwa. Tutaj miał do czynienia z żądnym zemsty, lekko tylko zamroczonym naukowcem. Strój noszony przez Lajkonika i atrapa wierzchowca też przeszkadzały. Utworzył się swego rodzaju wąż. Na czele pędził Lajkonik, porzuciwszy figlarne przytupywania i podskoki, za nim gnał Cesarz machający bagietką niczym szablą i krzyczący „Bić Tatarzyna! Na Pohańca! Za Henryka! Za Legnicę! Za nimi biegła męska część grupy, chcąca ocalić żywy symbol tradycji krakowskiej i nie żywiąca urazy do Tatarów. Całość zniknęła Kici z oczu. Z koleżankami słyszała tylko okrzyki - Kupą panowie! Razem! Na Pohańca! Straż, gdzie jest straż! To oni zabili Henryka! Policja! Bić Tatara! Za świętą dynastię Piastów!
I tym podobne. Po kilku minutach chłopcy wrócili, prowadząc docenta zwycięsko dzierżącego w dłoni ogon koński wyrwany Lajkonikowi. Jeden ze studentów trzymał tatarską czapkę, kolejne trofeum bojowe docenta.
- panie docencie, a bagietka? - Spytała jedna z dziewcząt.
- bagietka? a połamała mi się na tym pogańskim łbie, z dumą wyjaśnił docent i dumnie pomachał końskim ogonem. Na bruku zastukały kroki biegnącej Straży Miejskiej. Chłopcy przemocą odebrali docentowi trofea i przycisnęli go do muru, osłaniając własnymi ciałami. Szymek z czapką i ogonem w dłoniach wystąpił i uprzejmie podał je strażnikom mówiąc
- Jakiś człowiek tędy przebiegał i je zgubił. Proszę bardzo. Zadyszany Lajkonik potwierdził swoje prawo własności do powyższych przedmiotów, które zostały mu zwrócone. Strażnicy zażądali wyjaśnień, skąd w posiadaniu łódzkich studentów znalazły się takie skarby, Lajkonik coś wspominał, że brali udział w pościgu i jego zdaniem to znali sprawcę. Spod ściany zaczęło dochodzić jakieś rzężenie. Sytuacja stawała się niebezpieczna.
- panowie, krzyknęła do strażników jedna z dziewcząt (bywała na takich wyjazdach studentka trzeciego roku) panowie, tam za pomnikiem Mickiewicza Angole rozebrali się do naga, chcą wejść na pomnik i robić zdjęcia, a jest dzień i tam jest moja babcia z wnukami i zakonnice z portugalskiego klasztoru! Strażnicy pognali łapać gołych Angoli, a grupa z lekko podduszonym docentem pobiegła w przeciwną stronę, pozostawiając Lajkonika smętnie oglądającego oderwany ogon.
- przyklei się butaprenem i będzie jak nowy. Szymek życzliwie poradził poszkodowanemu. Został za to obdarzony zdecydowanie mniej życzliwym spojrzeniem.
Po obiedzie i krótkim odpoczynku docent odzyskał formę. Grupa udała się na Wawel. Oczywiście, oprowadzając studentów nie zapomniał stwierdzić, że jest to kolejna siedziba świętego piastowskiego rodu, którą rozbudowali niejacy, jak im tam było? A! Jagiellonowie, dodał z lekkim niesmakiem.
No wyjazd do Krakowa zaliczony. Teraz będzie przeprawa z adiunkt Manną...


Wejście królika

Pewnego dnia Kicia stwierdziła, że czuje się bardzo samotna a jej koleżanka musi się pozbyć królika, bo dziadkowie, u których zamieszkała mają alergię, a to jest futrzak.
-Po co ci królik? Retorycznie zapytał tatuś - Króliki hoduje się w celach spożywczych, na pieczeń, pasztet, O! Na przykład taki królik w śmietanie – tatuś łakomie się oblizał.
- Kicia, królik jest mało komunikatywny, nic nie rozumie, tylko rusza pyskiem. Jest głupi. Ma mały móżdżek. - Misio wyjątkowo był zgodny z tatusiem na temat sensu trzymania królika w domu.
- będzie śmierdzieć, i te „bobki”! – wybrzydzała mamusia.
Tak, stanowczo wszyscy byli przeciwni królikowi . Kicia jednak była dziewczęciem o niezłomnym charakterze.
- Jutro przynoszę królika i już! - Ucięła dalszą dyskusję i nie odpowiadała na żadne pytania. Głucha na wszelkie argumenty poszła spać.
Następnego dnia, koleżanka przywiozła Kicię, królika oraz wyposażenie królika składające się z koszyka, dużej klatki, kuwety do wiadomych celów, paczki z jedzeniem, paczki z sianem, paczki z odżywka i szczotką do pielęgnacji sierści. Dziewczęta wniosły to wszystko do mieszkania, po czym Jagusia dyplomatycznie umknęła.
Klatka z nowym mieszkańcem stała na podłodze.
Pierwszy zbliżył się Tatuś. Spojrzał.
- O! królik! - powiedział odkrywczo i wetknął palec do klatki.
Usłyszał gniewne fuknięcie i prędko cofnął rękę.
- Ostry jest - stwierdził z uznaniem.
- Przecież to nie rotwailer - zaprotestował Misio - to zwykły królik, a raczej króliczek.
Kicia podniosła wieko klatki, żeby rodzina mogła obejrzeć nowy nabytek. Królik też im się przyglądał spod krzaczastych brwi, jakby oceniając miejsce do którego trafił. Postanowił lepiej zapoznać się z otoczeniem. Stanął słupka i kilkakrotnie poruszył noskiem wciągając zapachy.
- O! Stanął słupka – wrzasnął Misio.
- O rusza noskiem - pisnęła Mamusia.
- Przecież to królik - zimno stwierdziła Kicia - one zwykle stają słupka i ruszają noskami.
- Fajne ma baki, jak cesarz Franciszek Józef II na portrecie - zaśmiała się Mamusia. - A oczka ma takie lekko wyłupiaste, ale bardzo wyraziste jak Rufus Sevell - dodała
- Kto to jest, Myszko - zazdrośnie zapytał Tatuś - Skąd go znasz?
- Taki angielski aktor, grał w kilku filmach i ma oczy takie same jak nasz króliczek - odparła Mamusia.
- A.. - odetchnął z ulgą Tatuś.
„Nasz króliczek”, w głowie zwierzątka kotłowały się rozmaite myśli, chyba mnie polubili.Jak mnie wieźli w tej okropnej klatce, tak się bałem, tak się bałem, gdzie trafię. Mogłem przecież znaleźć się u złych ludzi! Tyle się słyszy o dręczeniu zwierząt, a ci tutaj nie wyglądają najgorzej. Zaraz im się zaprezentuję! Uwaga! Mały pokaz!
Królik wyskoczył z klatki na dywan. Zrobił słupka z profilu, potem pokazał się en face. Przekicał kilka metrów zachwycony okrzykami - O! kica!
Jeszcze raz stanął słupka, poruszał pyszczkiem kilka razy w różnych kierunkach. Łaskawie wziął z ręki Misia kawałek marchewki i pokazowo schrupał, starając się okazać maksymalny entuzjazm.
- A teraz jabłuszko, jabłuszko - gorączkował się Tatuś.
No nie! jak tak będą mnie tuczyć, to stracę linię i formę, nie będę w stanie kicać z takim wdziękiem – pomyślał królik
A może oni chcą mnie utuczyć w niecnym celu – królika przejęła zgroza i z obawą zerknął na rodzinkę. Zaprezentował przy okazji swoje uwodzicielskie spojrzenie spod krzaczastych brwi i z lekko przekrzywionym łebkiem, to w stylu Dermota Mulroney’ a.
Nie wyglądali na królikożerców, ale pozory mylą! Ostrożności nigdy za wiele!
- A może on woli takie patyczki - grzebała w króliczej karmie Mamusia.
No pewnie, że wolę, ale jednak chciałbym poznać wasze zamiary, pomyślał królik.
Mamusia usiłowała wetknąć mu do pyszczka jadalne patyczki. Robiła to niezbyt zręcznie i zwierzątko ich nie złapało. Cofnęła więc rękę z darem, za co została ostro ofuknięta przez Misia
- Mamuś, tak się nie robi, najpierw mu machasz jedzonkiem przed nosem a potem zabierasz.
- Ale on nie wziął - tłumaczyła się Mamusia.
- Bo jest zestresowany - usprawiedliwił zwierzątko Misio. - O tak, rzuć mu przed pyszczek, to sam sobie weźmie.
Faktycznie, królik apetycznie schrupał rzucony na podłogę patyczek, podejrzliwie zerkając na boki, czy ktoś z rodziny nie dybie na jego sadełko.
- A jak on ma na imię? - rzeczowo zapytał Tatuś.
- Maniek - odpowiedziała Kicia.
- Nie może być Maniek - zaprotestowała Mamusia. - Tak się nazywał brat babci i rodzina się na nas obrazi a w dodatku to imię jednego z sąsiadów w waszym przyszłym mieszkaniu. Też się może na was obrazić.
- No to jak go nazwiemy? - Zapytał Tatuś. - Może Arnold, Rambo, albo Terminator- zaproponował.
Doskonałe imię dla zwierzątka. Mnie się podoba - pomyślał królik.
- Nie, ja proponuję Pasztecik - Mamusia dała propozycję kulinarną.
O nie! Protestuję! Mnie się to bardzo źle kojarzy - jęknął królik.
- Czyżbyś miała jakieś plany co do zwierzątka Myszko – Tatuś jak zwykle lubił wiedzieć dokładnie.
- No coś ty, takiego milutkiego króliczka? Pupilka rodziny! Na pasztet! - Oburzyła się Mamusia. - Prędzej ciebie! – zagroziła Tatusiowi.
Królik odetchnął z ulgą. No cóż, może być Pasztecik. Pasztet. Nawet nieźle brzmi. Są gorsze imiona.
Kicię zamurowało. Pamiętała awanturę i protesty antykróliczkowe! A teraz taka idylla! Co za obłuda! Głośno wyraziła swoje zdanie na temat zmienności opinii niektórych osób.
- Kicia, po prostu przekonaliśmy się, jaki jest milutki i pachnie siankiem - Rozmarzyła się Mamusia. - Wiesz, mój dziadek hodował króliki i jak schodziliśmy do piwnicy, to tam tak samo pachniało. To jeden z zapachów mojego dzieciństwa. Pamiętam, że dziadek bardzo o te króliki dbał, czyścił klatki, jeździł pod Łódź, żeby zbierać odpowiednią trawę, bodajże mlecz… - pogrążyła się we wspomnieniach Mamusia.
- No dobrze, niech będzie Pandare – Pasztecik - zdecydowała o imieniu pupila Kicia, gorąca wielbicielka talentu Johnny’ ego Deppa i filmu Czekolada.

Następnego dnia, u weterynarza, do którego królik został zawieziony w celu przycięcia pazurków i przebadania, odpowiedź na pytanie o imię króliczka wywołała ogólną wesołość.
Z czego się tak śmieją, co ja komik jestem! - Oburzył się ambitny króliczek. A jakbym ja się pośmiał z tego konowała, co nawet dobrze pazurków królikowi nie umie przyciąć, tylko go łaskocze, to dobrze by było? I pokazał dwa przednie ząbki.
Po powrocie Kicia została oblężona przez rodzinę.
- Jak było?
- Nic mu nie jest?
Z troską dopytywali się niedawni przeciwnicy Pasztecika.
- Nie, tylko trzeba być przygotowanym na to, że króliki to właściwie gryzonie, cały czas zęby im rosną i muszą coś gryźć.
- Trzeba mu coś kupić do gryzienia - zatroszczył się oszczędny zwykle Tatuś.
- Tak. Może też stracić przednie ząbki. Po prostu mu wypadną, ale odrastają i czasem może mu wypadać sierść, gdy się stresuje - dodała Kicia.
Wizja bezzębnego i łysego Pasztecika wstrząsnęła rodziną. Patrzyli na puszystą, szaro srebrzystą kulkę ze zgrozą i współczuciem.
- Może jakieś witaminki – zaproponowała Mamusia.
- Kupiłam specjalną karmę, tam jest wszystko - uspokoiła rodzinę Kicia.
Tak, Los Paszteta był przesądzony. Stał się pupilkiem rodziny, jej oczkiem w głowie podziwianym, fotografowanym i omawianym w rodzinnych rozmowach.
Mamusia twierdziła, że w jego oczkach czai się głęboka inteligencja i wszystko rozumie, co się do niego, królika mówi.
Rodzinie wprost brakowało słów, żeby wychwalić pupilka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Sob 21:43, 05 Kwi 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:28, 07 Sie 2012    Temat postu:

Gdy w Łodzi zapada zmierzch

Fragment I

Rzeczywistość niestety potwierdzała jego teorię. Aleksy sam był wampirem. Co prawda według „wampirzych” kategorii stosunkowo młodym, przemienionym pod koniec XVII wieku, podczas podróży na Wołoszczyznę. Młody, przystojny szlachcic z książęcego orszaku, zainteresował się piękną kobietą, żoną bogatego kupca ormiańskiego. Na kolejnej schadzce został pokąsany przez kochankę i przemieniony w wampira. Od tej pory kilkunastokrotnie zmieniał miejsca zamieszkania, miasta, kraje, poznawał nowych ludzi i przeklinał swój los. Przemiana nie była całkowita, Aleksy zmienił się w potwora żywiącego się ludzką krwią, zachował jednak duszę. Nie chciał czynić zła, nie godził się z nim. Nie zabijał dla samej przyjemności mordowania. Starał się wyszukiwać zbrodniarzy, ludzi którzy czynili zło i swój głód zaspokajał ich krwią. Korzystał też z nowoczesnych środków zastępczych, uzyskiwanych syntetycznie (nauka wszak poczyniła wielkie postępy). Nie wszyscy jego współplemieńcy tak postępowali. Większość nie miała skrupułów. Aleksy pamiętał ostatnie spotkanie wampirów, kiedy to Markus, senior tego zgromadzenia chwalił się ilością i jakością zdobytego pożywienia.
- Dopadliśmy dwóch bezdomnych, a policja zamknęła kilku skinów. Oni się zapierali, zaprzeczali, dwóch nawet miało alibi i nic, siedzą do tej pory! zachichotał najstarszy łódzki wampir.
- Albo te smakowite nastolatki, wtrąciła Eliza, wampirzyca z aspiracjami politycznymi, rodzina zgłaszała ich zaginięcie, a zręcznie podrzucone szkolne książki i pocztówki utwierdziły policję o ich ucieczce. Teraz ich poszukują przez jakąś organizację.
Aleksy nie chciał, żeby taki los spotkał Martę. Dziewczyna bardzo mu się podobała, właściwie był w niej zakochany. Od pierwszego wejrzenia. Niewysoka, filigranowa, o ciemnoblond włosach i brązowych oczach ściągała na siebie męskie spojrzenia. No, większości mężczyzn. Od jakiegoś czasu, we wszystkie wieczory, kiedy Marta pracowała po południu, stał pod apteką i patrzył jak wychodzi z pracy. Przeważnie szła z koleżanką. Kilka razy przyjeżdżał po nią jakiś mężczyzna. Aleksemu wydał się raczej antypatyczny. Na szczęście, ten typ od jakiegoś czasu nie pojawiał się już pod apteką. On nie pasował do Marty, pomyślał Aleksy. Tak, te późne powroty były bardzo niebezpieczne dla kobiet. Po ulicach wałęsało się sporo opryszków, gotowych dla kilku złotych pobić a czasem nawet zabić człowieka. Dziewczyna tak śliczna jak Marta mogła też zostać zgwałcona, mogli ją dopaść jego współplemieńcy. Chodziły słuchy o przybyciu do miasta kilku wilkołaków. Na południu miasta osiadły strzygi. Nowe osiedla, sporo pożywienia, zniesienia obowiązującego przed laty zakazu poruszania się nieletnich po mieście w godzinach nocnych, późne powroty z dyskotek, spowodowały, że rozmaite upiory traktowały miasto jak żerowisko. W sobotę miało się nawet odbyć w parku Staromiejskim zebranie w sprawie podziału stref myśliwskich. Oczywiście to nieświadomi zagrożenia ludzie byli zwierzyną.
No! Marta jest już chyba bezpieczna, prawie jest na Zgierskiej…
Co to, na przystanku szaleje pięciu pijanych łobuzów. Ogoleni na łyso, muskularni młodzieńcy popychali i obrzucali wyzwiskami ludzi czekających na tramwaj. Byli bezkarni, bo któż ośmieliłby się zadzwonić na policję. Każdy miał nadzieję, że jeszcze raz kopną kosz na śmieci, zbiją kolejną szybę, no, może komuś przyłożą i pójdą bezkarnie dalej, demolować i niszczyć.
Zamyślona Marta zauważyła ich za późno. Zresztą, gdzie się miała wycofać? Do jakiejś bramy, w której nie wiadomo, kto się czai?
- O! Lalunia! - Wybełkotali rozrabiacy. - Dawaj torebkę! - zażądali.
Chwiejąc się nieco „napakowany” osiłek podszedł do Marty i usiłując objąć ją, jednocześnie chciał zabrać torbę. Marta przycisnęła swoje rzeczy do piersi. W torebce miała telefon, notatki, adresy, dokumenty, karty płatnicze… słowem, wszystko, co najważniejsze dla kobiety.
- No, dawaj torebkę, nalegał bandzior - bo przejadę po buzi czymś ostrym- zagroził.
Dołączyła do niego reszta napastników. Zaczęli otaczać przerażoną dziewczynę. Marta była bliska utraty przytomności. Boże, co robić? O walce z kilkoma osiłkami nawet nie myślała, o pomocy ludzi na ulicy też nie. Tam stali starsi, przerażeni ludzie, którzy już oberwali od opryszków.
Nagle, ten najbardziej agresywny, ten, który był najbliżej Marty zakwilił z bólu, jak dziecko. Ktoś niepostrzeżenie zaszedł go od tyłu, chwycił za ramię, lekko wykręcił mu rękę, złamał ją i odrzucił łobuza kilka metrów w bok, na pobliski trawniczek. Co najdziwniejsze zrobił to z taką łatwością, jakby napastnik był lekki jak piórko. Podpici mężczyźni nie zauważyli, co się stało z ich kolegą. Na jego miejscu stał szczupły, wysoki brunet i spokojnie im się przyglądał.
- Te koleś spieprzaj, bo ci przywalimy – postraszyli.
Aleksy milczał, stał blisko Marty i czekał na dalsze działania chuliganów.
- Jazda, wyskakuj stąd, bo obijemy ryja – zagrozili.
- A gdzie Maciek - zastanowili się.
- Tu stał - zaczęli się rozglądać. Kilka metrów dalej, niewidoczny w słabym świetle lekko ogłuszony Maciek pojękiwał z bólu. Przy upadku uszkodził sobie kolano i stopę i nie mógł się podnieść.
Marta stała oniemiała z przerażenia i nadal przyciskała torebkę do piersi, czekając na atak. Dotarło do niej, że na przystanku coś zaszło. Kątem oka dostrzegła przybysza. Niejasno skojarzyła go ze zniknięciem tego najagresywniejszego napastnika. Ale co on zrobi z pozostałymi? A raczej, co pozostali zrobią z nim? Marcie wracała zdolność logicznego myślenia. Przystojny – oceniła go odruchowo.
Uwaga łobuzów skupiona była teraz na przybyszu. Wprawnie ocenili jakość jego ubrania, gwarantującą obfitość portfela niezłą komórkę i zegarek. Jeden facet stanowił dla ich grupy łatwy łup, zgarną fanty, flekują frajera, no, może jeszcze przelecą tę lalunię i co? Udany wieczór he he he…
Za moment grupka napadniętych ludzi usłyszała krzyki, łomot, coś przelatywało w powietrzu. Światło było słabe, akcja przebiegała błyskawicznie, to i nie bardzo było widać, co się dzieje.
Boże! Zatłuką człowieka - przemknęło przez głowę Marcie. Co robić? Co ja mogę zrobić? Nic nie mogę! Z goryczą pomyślała dziewczyna. Kompletnie nic nie mogę.
Otworzyła zaciśnięte oczy, spojrzała – zobaczyła spokojnie stojącego nieznajomego.
- A tamci? – Zapytała.
- Leżą na trawniku, jęczą więc żyją. Nie mam zamiaru ich opatrywać - zastrzegł nieznajomy.
Ludzie, zbici w grupkę stali nadal na przystanku, wśród odłamków rozbitego szkła, kawałków plastikowego zadaszenia i porozrzucanych gazet. Popatrywali na pobitych opryszków leżących wśród krzewów, na pobliskim skwerze. Na twarzach widzów nie było śladu współczucia. Obojętnie wsiedli do tramwaju, który właśnie nadjechał, pozostawiając pobitych na polu walki. Nikt nie pofatygował się, żeby zadzwonić na pogotowie. Po co? Potem kłopoty, tłumaczenie na policji, a może jeszcze jakiemuś inspektorowi przyjdzie do głowy, że to emeryt Kowalski pobił tych panów, przekraczając przy tym, granice obrony koniecznej!
I wyjaśniaj człowieku potem prokuratorowi, że nie jesteś tym przysłowiowym wielbłądem. No, może od razu nie posadzą, ale co się przesłuchiwany nachodzi to jego. A przecież każdy ma swoje sprawy do załatwienia. Ten tok myślenia był wspólny dla wszystkich widzów z tego przystanku.
Marta nie wsiadła do tramwaju. Stała jak słup i wpatrywała się w nieznajomego. Dobrze, że go nie pobili. Jak on to zrobił? To wspaniałe! Kto to jest? Jak ma na imię? Czy ma żonę? Narzeczoną? Dziewczynę? - Przez jej głowę przelatywały myśli z prędkością huraganu.
Wysoki brunet uśmiechnął się. Już po wszystkim, może przejdziemy się do przystanku taksówek? Spacer dobrze ci zrobi. Ale jak chcesz, możemy wezwać. Mam komórkę - dodał.
- Nie chcę, wolę się przejść - odpowiedziała Marta.
- Spacer dobrze mi zrobi, bezwiednie powtórzyła propozycję nieznajomego. Dziewczynie jeszcze drżały ze zdenerwowania ręce, kiedy sięgała po chusteczkę.
- Z panem, jak widać nic mi nie grozi - dodała żartobliwie. Po głowie chodziły jej ostrzeżenia ciotki Klary dotyczące zagrożeń wynikających z szybkiego zawierania znajomości i wieczornych spacerów z nieznajomymi. Zdusiła te ostrzeżenia w zarodku – jakby chciał mi zrobić krzywdę, to by mnie nie ratował, z narażeniem własnego zdrowia i życia - logicznie pomyślała. Zresztą, jak nie będę zawierać znajomości, to gdzie mam poznać przyzwoitego, zdrowego mężczyznę? Takiego, którego pochwaliłyby ciotki. Do apteki przychodzą schorowani emeryci i cherlawi renciści z drugą i trzecią grupą inwalidzką. Znajomi lekarze obstawieni ze wszystkich stron. Żony, narzeczone, sympatie a nawet kochanki, ku zgorszeniu ciotek.
Dziewczyna wytarła nos i uważniej spojrzała na swojego wybawcę. Tak, zdecydowanie był bardzo przystojny, niczym latynoski amant i głos też miał fascynujący. Głęboki, dźwięczny baryton, przyjemnie brzmiący w kobiecym uchu.
- Nie podziękowałam panu za ratunek – wyszeptała.
- Aleksy, nie pan, nie ma o czym mówić, nic się właściwie nie stało, niech pani uważa, że tam nic nie było, nic się nie działo – dodał.
- Marta, nie pani, ale przecież oni mogli cię zabić – wyszeptała.
- Nie mogli – zaprzeczył.
- No tak, z taką znajomością sztuk walki… Marta jeszcze raz z podziwem spojrzała na swojego wybawcę.
Aleksy nie wyprowadzał jej z błędu. Przecież nie można zabić kogoś kto od długiego czasu nie żyje. No i jak miał jej powiedzieć, że jest wampirem! Co gorsza zakochanym w niej wampirem! Nie, jakoś jej to powie później, przy okazji. Najważniejsze, że nawiązał znajomość, rozmawia z NIĄ, idzie obok niej, ochrania. Marta wyzwalała w nim instynkty opiekuńcze. Wydawała mu się taka bezradna, bezbronna, przerażona a jednocześnie uporządkowana, kompetentna, cierpliwa, życzliwa. Nieraz widział jak obsługiwała ludzi w aptece, cierpliwie tłumaczyła jak zażywać lekarstwo, nieraz zapisywała to na karteczkach, wybierała tańsze zamienniki, doradzała, które lepsze… Tak, ta dziewczyna miała charakter.
Bałuty w towarzystwie Aleksego nie wydawały się takie złowieszcze w nikłym świetle latarni. Szli powoli, wymieniając uwagi na temat pogody, wyglądu Bałut, zachowań ludzkich itd. Dotarli wreszcie do postoju taksówek. Aleksy otworzył przed Martą drzwiczki auta.
- Gdzie jedziemy? - spytał taksówkarz zadowolony ze spokojnego nocnego kursu, bo jakie zagrożenie mogła stanowić taka piękna para.
Aleksy spojrzał pytająco na Martę.
- Jaracza, obok Kilińskiego. Powiem panu, pod którą kamienicą stanąć - odpowiedziała dziewczyna.
Jazda taksówką trwała jej zdaniem zbyt krótko. Ach, ten taksówkarz, mógłby ich obwieźć dookoła Łodzi, nie miałaby nic przeciwko temu. Zapłaciłaby za kurs. Zarabiała przecież doskonale. Przynajmniej wydałaby pieniądze na coś sensownego i przyjemnego.
Aleksy w czasie jazdy milczał, przecierał twarz chusteczką, pochylał głowę. To pewnie po tej walce, pomyślała Marta.
Jesteśmy na miejscu, radośnie zawołał taksówkarz. Gdzie stanąć szefowo?
- O tu, na rogu Jaracza i Piramowicza. Tam trudno manewrować, ulica wąska, tu wysiądziemy - zarządziła.
Aleksy podał taksówkarzowi banknot. Reszty niech pan nie wydaje - mruknął cicho.
- Poczekać na pana, dyrektorze? - zapytał kierowca.
- Nie, dziękuję - odpowiedział pasażer. Marta stała na chodniku zastanawiając się, co dalej? Czy poprosi ją o telefon? O spotkanie? Było zbyt późno, żeby zaprosić go do domu na herbatę, przedstawić ciotkom jako wybawcę.
- No, już pójdziemy. - Stwierdził Aleksy - Odprowadzę cię pod same drzwi, bo chyba masz dziś pechowy dzień - zażartował.
Weszli do bramy dziewiętnastowiecznej kamienicy. Na schodach wyłożonych kamiennymi płytami pobrzmiewało echo ich kroków. Marta mieszkała na trzecim piętrze. Kamienica nie miała windy więc wejście nieco trwało i często kończyło się lekką zadyszką.
Nie dzisiaj! Wchodzili powoli, wymieniając uwagi na temat wyglądu świeżo odrestaurowanej klatki schodowej, która rzeczywiście zyskała sporo na urodzie po ostatnim remoncie.
Są już drzwi mieszkania Marty! Ciekawe, czy ciotki czekają na jej powrót czy już usnęły. Pewnie czekają. Kochane staruszki.
- To tutaj - powiedziała Marta - wiesz, zaprosiłabym cię, ale jest bardzo późno, no i nie mieszkam sama…
- A z kim? - szybko, zbyt szybko zapytał Aleksy.
Jakim prawem o to pytam? Przecież nie chcę uchodzić za gbura, zganił siebie w myślach.
- Z dwiema starszymi ciotkami, uśmiechnęła się Marta. O! Chyba jest zazdrosny pomyślała. To chyba dobrze, pomyślała.
- No to dobranoc, pochylił się nad jej dłonią i po staroświecku pożegnał. Stanął na półpiętrze i patrzył jak Marta otwiera drzwi, wchodzi do mieszkania. Słyszał jej głos i dwa kobiece głosy o coś ją wypytujące. Domyślił się, że staruszki czekając na jej powrót wyglądały przez okno i widziały jak w jego towarzystwie wysiada z taksówki.
No to będzie miała trochę do opowiadania, uśmiechnął się do siebie.
Do przyszłego wieczora Martusiu, szepnął.
Na drugi dzień poranne gazety donosiły o znalezieniu ciężko pobitych pięciu młodych mężczyzn w pobliżu przystanku przy Zgierskiej. Prosiły o zgłoszenie się świadków zdarzenia – „Ktokolwiek wie, ktokolwiek coś widział….”
Marta przeglądając poranną prasę, zastanawiała się, czy ktoś odpowie na apel policji.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:31, 07 Sie 2012    Temat postu:

Gdy w Łodzi zapada zmierzch

Fragment II

W sławetnym tym parku, w zapomnianych podziemiach, gdzie przechowywano za bardzo dawnych czasów towary a czasem inne przedmioty, nieraz zakazane, odbywało się zebranie istot fantastycznych pragnących ułożyć sobie spokojny „żywot” w mieście Łodzi. Obecne były wampiry, wilkołaki, strzygi, wiedźmy, poniemieckie koboldy, utopce zamieszkujące w licznych łódzkich kanałach które tam się przenosiły w miarę wysychania i zanikania licznych rzeczek, które niegdyś płynęły w obrębie Łodzi. Zebranie było bardzo burzliwe, chodziło o ponowny podział obszarów łowieckich. Wampiry, jako najsilniejsze zajęły centrum , Bałuty i Górną – dzielnice miasta, gdzie najłatwiej było o pożywienie i nie było problemu z ukryciem się przed wścibskimi oczami. W dzielnicach tych znajdowały się zaciszne cmentarze, liczne puby, dyskoteki, kawiarnie, otwarte do późnych godzin nocnych. Dominowała stara zabudowa. Panował klimat wymarzony dla tego typu istot. Gorzej było w blokowiskach. Budynki najwyżej pięćdziesięcioletnie nie maja takiej przeszłości jak stare, przedwojenne kamienice. Ich architektura też nie sprzyja zamieszkiwaniu przez istoty fantastyczne. Ale i tu można nieźle się pożywić.
Radzie przewodziła Wampiria – przywódczyni klanu wampirów. Pomimo wyglądu kilkunastoletniej dziewczynki, była jednym z najstarszych wampirów, odrobinę tylko młodsza od Markusa, pamiętającego czasy rzymskie. Obok niej zasiadali: Markus, Eliza, Hert, elita wampirów łódzkich. Dołączył do nich spóźniony Aleksy. Narada dotyczyła obecności na tym obszarze wiedźm. Postanowiono, że powinny wrócić na swoje dawne tereny, na Kielecczyznę, tam, gdzie tradycyjnie odbywały sabaty na Łysej Górze. Wiedźmy protestowały, tłumaczyły, że potrafią tak samo wyglądać jak ludzie, że przybierają postać starszych, dobrotliwych kobiet i są nie do odróżnienia, ale Wampiria była nieustępliwa.
- Za bardzo zwracacie na siebie uwagę! Przy tym ściągacie uwagę i na nas. Ludzie mogą zacząć coś podejrzewać.
- Wy zajmujecie się dziećmi, dowodziła. Zaginionych dzieci poszukują od razu. Zbierają dodatkowych ludzi, plakaty, komunikaty typu „ktokolwiek widział…”. Jest możliwość, że ktoś coś zauważył, skojarzył, jednym słowem - stanowicie zagrożenie dla nas wszystkich! My zajmujemy się młodzieżą i ludźmi w średnim wieku, czasem bezdomnymi. Tych ludzi nikt specjalnie nie szuka, zakłada się, że młodzież zwiała z domu, a jak czasem znajdą zwłoki, to wina spada na satanistów, albo te zwłoki nie nadają już się do badań, ze względu na uszkodzenia spowodowane przez bezpańskie psy, których jest mnóstwo! I można tak ciągnąć bez zwracania uwagi.
- A utopce? - Wrzasnęły dyskryminowane wiedźmy.
- A utopce siedzą sobie w kanałach spokojnie i jak czasem przestraszą bezdomnego, to też ich nikt nie poszukuje. Kto się przejmuje bezdomnymi! Ba, niektóre nawet im się ukazują.
- Utopiec Dyzio to się tak zbratał z jednym bezdomnym przy butelce wina, że wyszli pijani na powierzchnię, na środek placu Wolności i chcieli przyłączyć się do protestujących ludzi – dodała zniesmaczona szefowa.
- Protestu przeciwko czemu? - Markus jako nauczyciel matematyki lubił być dokładnie poinformowany o sytuacji
- Był tak nawalony jak stodoła po żniwach, że sam nie wiedział, ledwo go reszta utopców wciągnęła pod klapę do kanałów. Bełkotał, że on Dyzio jest przeciw i musi to zademonstrować! Na szczęście wszyscy byli tak zaaferowani, że nikt tego nie zauważył, wyjaśniła Eliza, która niektóre zwroty językowe przejęła od swoich wyborców.
- A ten bezdomny? - Rzeczowo zapytała Wampiria.
- A tego bezdomnego zabrała policja, coś bełkotał o dziwnych stworzeniach w kanałach, ale był tak pijany, że nikt mu nie uwierzył, dodała Eliza.
- Tak, orzekła Wampiria, Utopce nie stanowią dla nas zagrożenia. Dla ludzi są stosunkowo mało szkodliwe, nie rzucają się w oczy, a ci którzy ich widzą, nawet z nimi rozmawiają, są uważani za wariatów, dodała.
- A Strzygi? Czarownice nie dawały za wygraną
- A Strzygi zamieniają się w nocy w sowy i latają po mieście. Też nikt nie uwierzy, że ptak będący pod ochroną napada na ludzi. Zresztą jest ich niewiele. One nie wyrządzają wielkich szkód ludziom. Czasem jakiegoś pijaka, lub bezdomnego dopadną, ale rzadko. Bez sensacji! Podkreśliła Wampiria.
- A skąd się wziął tu Strzygoń? Złośliwie zapytały czarownice.
- Ach, ta chwila zapomnienia z Wilkołakiem Reksem, szepnęła Strzyga Ksantypa i pogładziła młodego Strzygonia po łysawym łepku.
- A Wilkołaki, to co, one mogą zostać? A my nie? - Dalej żaliły się wiedźmy.
- Działaniami Wilkołaków zostaną obciążone bezpańskie psy. Moja w tym głowa, pochwaliła się Eliza. Psów jest mnóstwo, schronisko malutkie, nie może ich pomieścić a zwierząt wciąż przybywa, zachichotała. Już ja pilnuję, żeby miasto nie dokładało zbyt wiele do schroniska, a i ludzie nie są zbyt hojni. To doskonała przykrywka do naszej działalności podkreśliła.
Markus zabrał głos.
- Ja też uważam, że czarownice powinny wrócić tam, skąd przybyły. W kieleckim, jak się dzieciak zgubi, to zakładają, że poszedł do lasu i błądzi. Ściągają ludzi, ruszają na poszukiwania w lesie. Nie zaglądają w każdy kąt kamienicy, do piwnic, na strychy, nie szperają po bramach, jak w mieście, nie zakłócają spokoju śpiącym w dzień niektórym Wampirom i Strzygom. Nawet, gdy ktoś nie uwierzy, że ta sympatyczna starsza pani zamieniła się na jego oczach w wiedźmę na miotle, to i tak będzie na nią podejrzliwie patrzył. Większość ludzi nie lubi wścibskich staruszek, niezależnie od tego, czy są wiedźmami, czy nie, dodał filozoficznie.
- A ty Aleksy? Co o tym myślisz? Bo jakoś dzisiaj nic nie mówisz, w głosie Markusa zabrzmiał wyrzut.
- Co? Ja? A, tak, popieram wniosek szefowej i Markusa. Macie rację. Lepiej nie zwracać na siebie uwagi, Aleksy potwierdził ich opinię.
- No to mamy sprawę Wiedźm załatwioną. Jutro odfruwają, postanowiła Wampiria.
- Dlaczego jutro? - Jękliwie zapytały Wiedźmy.
- Co wy macie sklerozę? Przecież jutro jest sobota! Sabaty na Łysej Górze! No nie! I tu też ginie tradycja! Do czego to doszło, Wiedźmom się nie chce latać na zloty czarownic, tylko by łaziły koło przedszkoli i czekały aż im łatwy kąsek wpadnie… No właśnie, gdzie wpadnie? Do ust? Na łopatę, do pieca? Zastanowiła się szefowa Wampirów.
– Nieważne, mają lecieć i już, wrzasnęła i na tym zebranie się zakończyło.
Po zebraniu Markus podszedł do Aleksego.
- Dawno nie rozmawialiśmy… - Zaczął.
- Dawno. - Zgodził się z nim Aleksy.
- Wydaje mi się, że często cię widuję obok kamienicy w której zamieszkaliśmy, Markus przeszedł do sedna sprawy.
- Owszem, mam tam kogoś znajomego, a co nie wolno? - Aleksy nie powiedział całej prawdy, ale też nie mógł wyprzeć się swojej obecności w tamtym miejscu.
- Widziałem cię z dziewczyną - drążył temat Markus.
- Owszem, i co? Nie wolno? - Odparował atak Aleksy.
- Jedzonko? Świeże jedzonko? – Upewnił się wampir.
- Może tak, może nie - enigmatycznie odpowiedział młodszy kolega i zakończył stanowczym.
- Cześć, no to lecę - i dodał -trzymajcie się z daleka od mojej znajomej!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:47, 07 Sie 2012    Temat postu:

Kamilko, mam nadzieję, ze postać ojca Grzesia nie uraża Twoich uczuć religijnych, ale stanowi on połączenie cech charakterystycznych dwóch autentycznych zakonników z naszej parafii, ktorzy również prowadzili katechezę w szkołach, do których chodziły moje dzieci. Byli młodzi, pelni zapału i ogromnie sympatyczni, do tego mieli niesamowite poczucie humoru. Do tej pory jesteśmy w kontakcie.


Gdy w Łodzi zapada zmierzch

Fragment III-

jeszcze w latach pięćdziesiątych, kiedy byłam bardzo młoda ostrzegano mnie, że w Łodzi jest niebezpiecznie - ciągnęła ciotka Natalia w latach sześćdziesiątych wciąż była niebezpiecznie, siedemdziesiątych też a w osiemdziesiątych doszła jeszcze działalność tej, jak to wtedy określano ekstremy solidarności, tak jak wcześniej zagrażała nam działalność tak zwanych zaplutych karłów reakcji i co? I dalej sobie chodzę po moim mieście rzuciła wyzywająco Natalia
- Nie o takie niebezpieczeństwo mi chodzi, uściślił profesor,
- a o jakie?, przybyło łobuzów? Zuchwale zapytała Natalia.
- Czy oglądacie tak modne ostatnio seriale w telewizji? Filmy? Zapytał profesor
- seriale czasem oglądamy, ale które?, tyle ich, że trudno się połapać. ciocia Krysia nieco się zagubiła
- no, te o wampirach – Buffy postrach wampirów, Pod osłoną nocy, Kroniki wampirów, Czysta krew, filmy typu Zmierzch, Van Helsing, Blade wieczny łowca i wiele, wiele innych. Dodał profesor z ociąganiem.

- a oglądamy, oglądamy - przyznał się ojciec Grześ – no! Oczywiście po to, aby młodzież przestrzec przed oglądaniem telewizyjnej tandety, fascynacją satanizmem itp. zastrzegł się duchowny, dodatkowo pełniący obowiązki katechety w jednym z łódzkich liceów.
- Ty tak poważnie o tych serialach? Zapytał mecenas Goldman , który znał profesora jeszcze z czasów szkolnych i wyczuwał, że coś go gnębi
- tak, poważnie. Mamy problem! Wszyscy! Musimy coś zrobić i to sami, bo nikt nam nie uwierzy, dodał z goryczą profesor.
Zwięźle streścił swoje spostrzeżenia, dodał szczegóły rozmowy z Aleksym, nie wspominając oczywiście o nim. Profesor uważał, że tylko ścisła konspiracja gwarantuje sukces w walce. Jedynie ten członek (lub członkini) tajnego stowarzyszenia nie udzieli informacji na brutalnym przesłuchaniu który (lub która) nic nie wie. Pominął więc niektóre fakty i źródło swojej wiedzy o mrocznych sprawach, przytoczył kilkanaście nierozwikłanych przypadków zaginięć z ostatnich tygodni i wytknął pójście na łatwiznę organom ścigania, w kilkunastu innych przypadkach, kiedy winę przypisano zwierzętom, lub stwierdzano ucieczkę z domu.
- no ale dowody, dowody, że wampiry istnieją? Zażądał ojciec Grzegorz.
- i to ma być osoba duchowna! I to właśnie ojciec wątpi! . A dowodów na istnienie diabła ojciec nie potrzebuje aby? Mecenas Goldman , choć jeszcze nieprzekonany, wiernie trwał przy przyjacielu. Reszta zebranych miała niedowierzające miny. Nieco wątpili w prawdziwość obserwacji profesora, lub przypuszczali, że zbliżyły się już do niego pierwsze oznaki uwiądu starczego. Cóż, nie opuszczą przyjaciela w potrzebie , jakakolwiek by ona była.
- To co mamy robić – doktor Miller był zawsze gotów do działania, Natalia poparła go energicznie- ja też zgłaszam się do pełnienia dyżurów.
- Tak, patrole obywatelskie to świetny pomysł, ale jak wytłumaczymy naszą obecność w ustronnych miejscach, zwłaszcza, gdy będziemy dzierżyć łuki, kusze i krucyfiksy, którym to orężem te stwory miałyby być zwalczane – trzeźwo zapytał mecenas Goldman.
- obecność w parkach w nocy? Nie ma problemu, możemy powiedzieć policji, że jesteśmy drużyną paintbolu, teraz to modne - zuchwale odparła obiekcje mecenasa Natalia.
- ci od paintbalu maja takie specjalne pistolety, na farbę, mundury – mecenas w dalszym ciągu nie był przekonany do idei patrolowania parków i cmentarzy – no i są nieco od nas młodsi, podkreślił.
- Ja tam się czuję młodo, Natalia poczuła się w swoim żywiole, chętnie pobiegam i wszystko mi jedno czy z kuszą czy pistoletem, a mundurek to mi Ksawera taki uszyje, że generałowie niech się schowają! Wam też uszyje – obiecała w imieniu Ksawery..
- Ja z krucyfiksem spokojnie mogę chodzić, w moim stroju to nawet wypada – ojciec Grześ był kolejnym przekonanym ochotnikiem do idei patrolowania odludnych miejsc. W razie czego powiem, że prowadzę misję, albo szukam pogan?
Ale czy mi uwierzą? Powiedzą pewnie, że i w dzień tylu pogan zobaczę ile dusza zapragnie, a raczej moja dusza nie pragnie, poprawił się zakonnik. No i w dzień łatwiej zobaczyć poganina niż w nocy, ale jak go rozpoznać? Zastanowił się ojciec Grześ. Czyli byłbym takim współczesnym krzyżakiem? Zapytał z pewnym niesmakiem, pomny haniebnej działalności Zakonu, co oglądał na własne oczy na filmie Krzyżacy
.- raczej krzyżowcem, pocieszył go profesor, to jednak lepiej się nam kojarzy.
- Nie zaszkodzi mieć przy sobie i pojemnik z wodą święconą, tej nie brakuje w naszym kościele. Tylko jak z nią chodzić? W wiadrze trzymać jej nie wypada, a w karabinie śmigusowym wystrzeliwać też nie bardzo uchodzi… Może w kanistrze, tylko to takie nieporęczne w jednej ręce kanister a drugiej krzyż? Trochę niepoważnie może to wyglądać, i proboszcz będzie marudził – zafrasował się zakonnik.
- Tak, musimy opracować plan działania i omówić szczegóły. Faktycznie, nie możemy na samym początku zrobić z siebie idiotów.
- Grupa starszych ludzi z łukami, kuszami, w mundurkach hasająca w nocy po parku, Boże, przecież ktoś zadzwoni na Aleksandrowską, do szpitala dla psychicznie chorych, jęknęła ciotka Klara…
- a wiesz, ty mi podsunęłaś doskonały pomysł, krzyknęła ciocia Krysia – teraz są niesłychanie modne takie grupy rekonstrukcyjne
- to znaczy, co rekonstruują, mecenas Goldman jako prawnik, lubił być dobrze poinformowany
- wszystko co się da – kulturę Indian, Wikingów…
- o, to oni mieli kulturę? Zdziwił się mecenas, a ja myślałem, że tylko rabowali
- chodzi o to, że pewne grupy ludzi ubierają się tak jak Wikingowie przed wiekami, noszą takie same zbroje tarcze itd., inne grupy naśladują styl życia rycerstwa lub szlachty w różnych wiekach, są grupy odtwarzające przebieg bitew – np. tej pod Grunwaldem. Przybywają tam ubrani w zbroje z epoki, z giermkami, nawet bieliznę starają się odtwarzać jaką tamci nosili, i ich niewiasty też gotowały potrawy z epoki! Ciocia Krysia z błyszczącymi oczami , pełna zapału opowiadała o licznych grupach i ich działalności. Nikt się nie dziwił, nie dzwonił na pogotowie, odniosłam wrażenie, że to się podobało .
-To co, mamy polować na te stwory przebrani za Wikingów? W tych ich rogatych hełmach? Jak ja będę w tym wyglądał? Ja mam duży garbaty nos! Taki hełm z rogami zepsuje mi profil. Przestraszył się mecenas Goldman. A jak mnie któryś z klientów zobaczy? Co sobie pomyśli? Zatroszczył się o swoja opinię znakomity prawnik.
-Nic nie pomyśli! Po pierwsze, nie pozna cię. Możesz biegać w hełmie! Po drugie nie będziemy przebrani za wikingów. Po trzecie w mundurze i tak nikt cię nie rozpozna. Poza tym jaka to wspaniała lekcja historii dla młodzieży dodał profesor.
- no właśnie, ja bym taką grupę rekonstrukcyjną zarejestrowała przy muzeum kinematografii albo muzeum archeologicznym. Można też zarejestrować koło seniorów - miłośników historii regionu a przy nim grupę rekonstrukcyjną!
To da się załatwić bez trudu. Trzeba tylko dobrze sformułować i umotywować podanie. Tak, żeby poparli i dali zgodę. Mamy papierek, podpisany przez władze miasta? Mamy! Można ten świstek podsunąć do podpisu komendantowi policji w Łodzi i swobodnie hasamy w dowolnym stroju o dowolnej porze w dowolnym miejscu. Nikt nam nic nie zrobi! A na pewno nie policja ani straż miejska, a o nich głównie chodzi, dodała zwycięsko ciotka Natalia.
- A znajomi? Jak mnie ktoś znajomy zobaczy? Płaczliwie spytała ciocia Krysia
- Po pierwsze ciebie też nie rozpozna w mundurze, po drugie, nikomu, kto cię zna, nie przyjdzie do głowy, że latasz w nocy z kuszą po cmentarzu, po trzecie, nawet jak cię ktoś cudem rozpozna, to się jakoś wytłumaczysz. Po prostu powiesz, że doktor Miller zalecił ci ruch na świeżym powietrzu i dlatego zapisałaś się do grupy rekonstrukcyjnej. Doktor potwierdzi! Zresztą wszyscy wiedzą, że lubisz historię. Nie wiem, kto mógłby cię w tych miejscach rozpoznać, bo nasi rówieśnicy ślepawi, z kataraktami, raczej nie włóczą się nocami po parkach, a ich dzieci i wnuki nie zwracają na nas uwagi. Natalia nie widziała przeszkód.
- Musimy teraz omówić strategię rozpoznawania wampirów i rozprawiania się z nimi, profesor przechodził do konkretów.
Wampir nie może przeglądać się w lustrze! - Odkrywczo stwierdził ojciec Grześ, który zaliczył kilka modnych seriali.
- w nocy to raczej bezużyteczne, nie będzie widać odbicia. Poza tym, kto będzie na tyle odważny, żeby ewentualnemu potworowi podtykać pod twarz lusterko! Nawet gdy domniemany potwór okaże się menelem, to też raczej niebezpieczne. Krysia była nastawiona sceptycznie do tej metody rozpoznawania wampirów..
- no to będziemy kropić! Wodą święconą! Jak trafimy na wampira, to chyba zasyczy – ojciec Grześ był wyraźnie w bojowym nastroju.
-To dobry pomysł, ale nie możemy polewać wszystkich podejrzanych typów spotkanych w parku lub na cmentarzu. Pokropiony menel nie będzie syczał, tylko nas może pogonić i to ostro. Ci, którzy okradają groby z kwiatów, też mogą być niebezpieczni i z pewnością nie przestraszą się krzyża ojca Grzegorza – mecenas był sceptycznie nastawiony do wybranych metod działania grupy operacyjnej.
-tak, musimy działać nieco inaczej, skutecznie i pewnie mruknął zamyślony profesor Radwan
-elegancko i z fasonem ciocia Klara wyrwała się z hasłem reklamowym przedsiębiorcy pogrzebowego, ze swojego ulubionego serialu.
Zebrani spojrzeli na nią z niesmakiem. Taka poważna sprawa a ona tu sobie żarty robi. Poza tym ta aluzja… przecież oni będą działać na cmentarzach!
-To nie jest takie nierozsądne – doktor Miller przy pomocy cioci Klary wpadł na jego zdaniem genialny pomysł. Stanowimy grupę? Stanowimy! Możemy działać w terenie? Możemy! Możemy być grupa rekonstrukcyjną ze Średniowiecza. Wtedy do walki używano mieczy, łuków, maczug ,czy czegoś w tym rodzaju… Możemy więc trzymać w rękach łuki albo kusze, no miecze to raczej ciężkawe, nieporęczne i złomiarze mogą nam je zabrać. To dla nich łakoma rzecz! Dużo żelaza, ciężkie, w skupie dostaliby za kilka mieczy sporo grosza. Na łuki nikt się nie połakomi. Możemy więc biegać sobie z łukami, dużymi i małymi, i możemy z nich strzelać. Jak nas ktoś zapyta, to powiemy, że to na Tatarów albo i Turków. A co? Kiedyś nas najeżdżali. Dlaczego więc nie możemy najpierw strzelać z niewielkich proc lub łuków maleńkimi strzałkami umoczonymi w wodzie święconej, lub natartymi czosnkiem. Takim maleństwem nikogo nie uszkodzimy. Trafimy w człowieka, to przeprosimy, albo uciekniemy, a gdy trafimy na wampira (to z pewnością zadziała), poznamy to po jego zachowaniu i wtedy załatwiamy go grubszą amunicją…
- grubszą. To znaczy jaką? – mecenas Goldman lubił być dobrze poinformowany.
- grubszą w przypadku wampira to znaczy – grubsza drewniana strzała…
- Strzały zwykle są drewniane, pouczyła go Natalia
- ale tu chodzi o strzałę w rodzaju wstrzeliwanego kołka, większa ilość wody święconej,… itd.
Musimy ustalić hasło naszego związku, profesor uwielbiał symbole, hasła, tę smakowitą otoczkę tajemniczości i niesamowitości. Inni uczestnicy zebrania też byli zafascynowani symbolami, hasłami, akcją niczym w najlepszych serialach…
- Może Śmierć wampirom-zaproponowała Ksawera
- może Ghostbusters, jak w filmie, zaproponowała Klara
- to będzie plagiat, zaprotestował mecenas Goldman, stać nas na własne, oryginalne hasło i dodał - przecież Euzebiusz mówił, że nie tylko wampiry tu grasują. Hasło nie może też być takie krótkie - wybrzydzał
- to może nieustraszeni pogromcy wampirów – poparła siostrę Klara
- to chyba też plagiat, zaprotestowała Krysia, był film o takim tytule
- to może skromniej – po prostu - Obrońcy ludzkości zaproponował doktor Miller.
Hasło musi być w miarę zwięzłe, musi zawierać w sobie maksimum treści, mówić o celu stowarzyszenia oraz o jego członkach, a jednocześnie nie może ujawniać prawdziwego celu naszej przyszłej działalności- wyjaśnił profesor
Ba! Nie może nawet budzić skojarzeń z walką z siłami ciemności dodał.
- no to chyba najtrudniejsza część akcji - orzekła Natalia. Klara, ty jesteś humanistka z doktoratem, wymyśl coś!
- Proponuję – Bojowa powojenna młodzież lat pięćdziesiątych taką nazwę podamy w podaniu, a skrócie Bojowa Grupa. A hasło może precz z wrogami Łodzi! Neutralne, mówiące wszystko a właściwie nie określające kogo zwalczamy. Nikt się nie może przyczepić, bo i do czego? Jaki urzędnik przyzna się, że dobrze życzy wrogom miasta które go karmi? Daje zatrudnienie, płaci i to nieźle?- stwierdziła ciotka Klara. Przy rejestracji należałoby podać hasło bojowe. Wyobraźcie sobie minę urzędnika rejestrującego grupę do walki z wampirami. Wziąłby nas za wariatów, zgodziła się z profesorem ciotka Klara. a tak jest w porządku – walczymy? Walczymy! A z czym? To już nasza sprawa. No nie? Ciocia Klara wyjaśniła swoje stanowisko.
- oj! Klaruniu, ty rzeczywiście masz głowę na karku, pochwaliły ją koleżanki.
Członkowie zebrania rozeszli się.
Marta sukcesywnie donosząca Bojowej Grupie herbatę, ciasteczka i odnalezione kawałki sernika, jednym uchem słuchała o zagrożeniach i sposobach walki z wampirami. Pomyślała, że takim wampirem może być na przykład nauczyciel matematyki. Zawsze dziwnie jej się przyglądał i wzdychał, kiedy sprawdzał jej pracę. W zasadzie nawet go lubiła, był sympatyczny, inteligentny i miał niesamowite poczucie humoru. Cóż, Marta była humanistką i matematyka nie była jej ulubionym przedmiotem. Raczej mało ulubionym utrapieniem. Ku jej zdziwieniu pan matematyk kilkakrotnie stwierdził, że jakby Marta się bardziej przyłożyła, to mogłaby mieć „tłustą” trójkę a nawet czwórkę z jego przedmiotu. No tak, to raczej SF, bo czy można z entuzjazmem wziąć do ręki węża lub zjeść karalucha? A z tymi czynnościami właśnie kojarzyła się Marcie nauka matematyki. Od entuzjazmu trygonometrią i geometrią do wampiryzmu daleka droga, więc pewnie i ten profesor wampirem nie jest. Na wszelki wypadek zapyta Aleksego - i będę miała kolejny temat do długiej rozmowy, ucieszyła się Marta.

Rozdział VI

Członkowie Bojowej Grupy przystąpili do realizacji postanowień powziętych na zebraniu. Ponieważ byli ludźmi energicznymi, znającymi przepisy i mającymi znajomości w rozmaitych urzędach, grupa już po trzech dniach rozpoczęła swoją działalność. Mundury były jeszcze niewykończone. Właściwie tylko kobiety je miały. Panowie byli „w cywilu”. Pierwszy wypad na łowy na istoty tajemnicze, krwawe i niebezpieczne dla ludzi nie odniósł pełnego sukcesu. Ojciec Grześ wygarnął z karabinu śmigusowego wodą święconą, do złodzieja kradnącego wiązanki z grobów. Pokropiony niestety nie zasyczał przepisowo, tylko upuścił skradzione mienie, biorąc ojca Grzegorza za konkurencję w okradaniu grobów, obrzucił go bardzo plugawymi wyzwiskami i zbliżył się do zakonnika w wyraźnie złych zamiarach, wzywając przy tym kompanów. Ojciec Grzegorz również wzywał głośno na pomoc zarówno wszystkich Świętych jak i kompanów z Grupy Bojowej. Wynik starcia obu drużyn pozostał jednak nieznany, ponieważ na miejscu zdarzenia pojawili się prawdziwi policjanci, którzy urządzili zasadzkę, zmuszeni do tego wielokrotnymi skargami obywateli na dewastację nagrobków. Ojciec Grzegorz strategicznie przykucnął za najbliższym pomnikiem, stając się niewidocznym dla otoczenia, grupa wspomagająca złodzieja rzuciła się do ucieczki, policjanci popędzili za nimi a grupa wspierająca ojca Grzegorza, z powodu dość zaawansowanego wieku i zadyszki, jeszcze nie dotarła na miejsce zdarzenia, co stanowiło w tym przypadku raczej pozytywną okoliczność.. Kolejną wpadkę zaliczyła Natalia, której pomyliły się łuki i w parku zobaczywszy podejrzany ruch w krzakach wystrzeliła z tego większego, zamiast z próbnego, mniejszego. Okrzyk świadczył, że wysportowana niewiasta trafiła. Niestety nie był to wampir lecz jeden z członków specjalnej grupy operacyjnej policji, która w tych chaszczach zaczaiła się na gruzińską mafię. Funkcjonariusz miał oczywiście hełm i kamizelkę kuloodporną, nikt nie pomyślał wszakże, aby zabezpieczyć mu także tyły, w przenośni i dosłownie. Natalia trafiła go dokładnie w lewy pośladek. Sądząc po okrzykach zaostrzony kołek solidnie natarty czosnkiem oprócz bólu wywoływał również pieczenie. Syku nie było słychać, więc funkcjonariusz tajemniczej jednostki był z pewnością człowiekiem. Natalia była kobietą skromną i nie paliła się do tego, by chwalić się swoją celnością. Przykucnęła za drzewkiem i udawała, że jej nie ma. Nikt jej zresztą nie szukał. Zasadzka była spalona i grupa specjalna (ta państwowa) wróciła do bazy a jeden z jej członków został przewieziony do szpitala, na badania i obserwację. Przecież ci cholerni Gruzini mogli nasączyć ten pocisk jakąś trucizną! Wypadek został oczywiście objęty klauzulą najwyższej tajności.
Najgorzej poszło mecenasowi Goldmanowi. Gdy Natalia z przerażoną Krysią dołączyły do reszty grupy skulonej w parkowych krzaczkach, mecenas wyszeptał
- dobze, ze jesteście
- co się stało, dlaczego tak dziwnie mówisz, konspiracyjnie wyszeptała Natalia
- zgubiłem zięby, jęknął mecenas
- jak to zięby? Jak można zgubić zięby? Zdziwiła się Krysia
- mozna, goniłem jakiegoś obdaltego człowieka, nie wiedziałem, cy to cłowiek, cy nie, chciałem go poklopić i pzewróciłem się i pzy tym wypadła mi scęka a po ciemku nie mogłem jej znaleźć. Okulaly tez zgubiłem, ale mam dwie pary zapasowych w domu. Tylko ta scęka…
- Ja tez szukałem, i nie było - poparł przyjaciela doktor.
- przecież nikt o zdrowych zmysłach nie kradnie, ani nie zabiera sztucznej szczęki, sudzej! Co z nią zrobi? Przecież nie będzie jej nosił zdziwiła się Krysia
- może dla okupu - zasugerowała Natalia
- i tak bym nie zapłacił. Jutlo zlobię sobie nową. Mam znajomego plotetyka - odparł z godnością mecenas.
Grupa rozeszła się do domów. Cóż początki nigdy nie są łatwe, ale od czegoś trzeba zacząć! Następnym razem pójdzie lepiej. Przyjaciele, chociaż nie bardzo byli przekonani o istnieniu tych fantastycznych stworów, żywcem wyjętych z horrorów -postanowili wiernie trwać przy profesorze. Cóż, staruszek ma kaprys prowadzenia walki z wampirami, to niech sobie walczy. Oni, jego przyjaciele nie opuszczą go w potrzebie. Zresztą ruch na świeżym powietrzu dobrze im zrobi, a i zabawią się nieco. Trochę odmiany w ich monotonnym życiu emerytów i ćwierćetatowców.
Za kilka dni, umundurowana grupa, w pełnym bojowym składzie i w bardzo bojowym nastroju stawiła się na kolejny obywatelski patrol. Mecenas błyskał śnieżnobiałymi zębami w nowej szczęce, Natalia nerwowo sprawdzała ułożenie łuków, ojciec Grzegorz sprawdzał, czy ma pełny zapas wody święconej.
- No to w drogę zakomenderował profesor
Śmierć potworom! Rzucił gromko
Śmierć potworom, chórem, dziarsko odpowiedzieli mu podkomendni.
Ruszyli!
Pierwszy sukces! Na Dołach, na cmentarzu, pustym oczywiście o tej porze, ujrzeli postać przemykającą się między nagrobkami. Ojciec Grzegorz, pamiętając ostatnie wydarzenia, strategicznie osłonił tyły grupy. Natalia, słynąca z celności strzałów wystrzeliła do postaci strzałę testową. Zasyczało! Usłyszeli okrzyk bólu, taki nieco dziwny, zwierzęcy. Natalia poprawiła z kuszy, zaostrzonym kołkiem i postać rozsypała się na ich oczach na proch a raczej proszek. Jeśli ktoś z nich wątpił w słowa profesora, teraz był przekonany. Wampiry istnieją! Mieszkają zapewne w różnych miejscach, w tym, i w Łodzi! Jakby nasze miasto nie miało dosyć kłopotów – bezrobocie, brak mieszkań, patologia, pożary, zabytki popadające w ruinę, problemy z odśnieżaniem, niskie płace o stanie nawierzchni dróg nie wspominając. Tylko potworów nam brakowało! Zachęcona pierwszym sukcesem, wręcz pijana zwycięstwem grupa ruszyła na dalsze poszukiwania. To nic, że dwukrotnie zatrzymywał ich patrol policji. Pokazywali papierek podpisany przez łódzkich urzędników i samego komendanta policji, tłumaczyli, że nudzą się na emeryturze i założyli grupę rekonstrukcyjną i tak sobie biegają, dla zdrowia…
- w nocy? Po parku? Z niedowierzaniem zapytał policjant
- a w nocy, zuchwale odpowiedziała Natalia
I ludzi mniej i więcej miejsca i powietrze czystsze od spalin. Noc to najlepsza pora do biegania.
Funkcjonariusz pokręcił głową z niedowierzaniem.
- no, niby racja, powietrze faktycznie jakby świeższe, ale w parkach jest bardzo niebezpiecznie, chuligani, zboczeńcy i tym podobny element…
- tworzymy grupę, dumnie odparł mecenas Goldman
- jesteśmy uzbrojeni, podkreśliła Natalia
- ale, jakby to delikatnie ująć, państwo mają swoje lata, a i to uzbrojenie, to nawet nie przedwojenne, łuki, kusze, na łobuzów to za mało, policjant wyraźnie chciał osłabić bojowego ducha grupy.
- nasi przodkowie pod Cedynią, pod Grunwaldem, pod Wiedniem, gromili gorszych łobuzów, zaprotestował profesor
- tamci też byli uzbrojeni i bojowo nastawieni, ale daliśmy radę, dumnie dodał mecenas
- policjant sceptycznie popatrzył na potomków dawnego kwiatu rycerstwa polskiego i machnął ręką
- a niech tam, na waszą odpowiedzialność, zresztą, jeżeli władze Łodzi się zgodziły, to ja nie mam nic do gadania. Najwyżej mogę ostrzec, zabronić nie mogę, niestety. Funkcjonariusz był zdeklarowanym pesymistą. Może dlatego, że nieraz widywał w czasie patroli ofiary przestępstw. Przeważnie starszych ludzi, kobiety, młodych słabeuszy a nawet dzieci. Pobitych dla marnych kilku złotych lub komórki. Bojowa grupa, pełna zapału wyruszyła na łowy. Pijana zwycięstwem żądna wampirzej krwi, pokonała bądź co bądź pierwszego niesamowitego stwora. Jakże groźnego! A oni, Bojowa Powojenna Młodzież - położyli go jednym, no dwoma strzałami z łuku. Żądni dalszych sukcesów pilnie wypatrywali kolejnych, przemykających się pomiędzy krzaczkami i nagrobkami postaci. Patrolowali ustronne miejsca, parki, skwery, zakamarki łódzkich kamienic, pustostany… Bojowa grupa odnosiła kolejne bojowe sukcesy. Udało się im ustrzelić kolejnych krwiopijców. I to bez żadnych strat po swojej stronie. Profesor promieniał. Ojciec Grzegorz był w wielkiej rozterce – i chciałby pochwalić się swoim udziałem w niweczeniu szkodników rodzaju ludzkiego przed swoim proboszczem. Co tam proboszczem – ta nowina uradowałaby nawet biskupa! A jednocześnie zakonnik podzielał obawy profesora dotyczące rozgłaszania prawdziwej działalności ich grupy. Przecież każdy rozsądny człowiek uważał, że wampirów nie ma! Ba! Niektórzy wątpili nawet w istnienie diabła! A to już podważałoby treści zawarte w Piśmie Świętym. Po co przestrzegać ludzi przed czymś, co nie istnieje? W zasadzie to nikt nie przedstawił oczywistych dowodów na istnienie szatana. Oczywiście dowodów we współczesnym rozumieniu – zdjęcie, ślady, DNA itp. Co prawda wierni deklarujący przynależność do kościoła grzecznie potakiwali, że owszem, wierzą w niszczycielską moc diabelską, ale nawet proboszcz, urodzony optymista miał wątpliwości, czy oni boją się diabła naprawdę, czy potakują przez grzeczność. Najbardziej do zachowania dyskrecji członków Bojowej Grupy przekonała opowieść profesora o innych dawnych bojownikach, którzy zostali zamknięci w szpitalu psychiatrycznym. Doktor Miller dyskretnie podpytał swoich kolegów lekarzy. Dwóch psychiatrów opowiedziało mu o ciekawych przypadkach ludzi, którym wydawało się, że walczyli z wampirami, lub o takich, którzy widzieli czarownice.
-mówię Ci, takie same jak w bajce o Jasiu i Małgosi, zaśmiewali się, niepomni na etykę lekarską.
-i co się z nimi dzieje? niby obojętnie zapytał doktor Miller
-a siedzą u mnie na oddziale, faszeruję ich różnymi lekami, zastrzykami, a oni jak niby już jest im lepiej, myślę, że są podleczeni, no wiesz, o wyleczeniu całkowitym to już nie ma mowy,,, no wyobraź sobie, jak niby już im jest lepiej, można porozmawiać, odpowiadają na pytania – wracają do początku choroby. Nadal twierdzą, ze widzieli wampira albo czarownicę, no to ja znów zaczynam kurację od początku, i tak niektórzy już osiem, dziesięć lat się kurują. Bez efektów, dodał lekarz ze współczuciem.
Doktor Miller, na najbliższym spotkaniu Bojowej Grupy przekazał te opowieści przyjaciołom. Powiało grozą. Oni narażali nie tylko życie, ale i opinię ludzi zrównoważonych, zwyczajnych - w imię dobra ludzkości, w imię dobra mieszkańców Łodzi…
Zagrożona była ich opinia, opinia ludzi porządnych, nie mających konfliktów z prawem a przede wszystkim ludzi normalnych! Nikt nie chce być uznany za wariata! Tak! Zachowanie wspólnej tajemnicy jest równie ważne jak bojowy duch bojowej grupy! Przyjaciół jeszcze silniej połączyła świadomość, że ich wspólna walka jest samotnym bojem kilku osób. Nie mogą liczyć na pomoc z zewnątrz. Przeciwnie, muszą skrzętnie ukrywać, maskować swoją prawdziwą działalność.
Również Aleksy ostrzegał profesora, że wampiry i inne tajemnicze moce mają swoich ludzi w różnych urzędach, organizacjach, stowarzyszeniach i doskonale wiedzą, co się dzieje w mieście. Pracuje dla nich cała sieć informatorów, którzy nawet nie znają swoich mocodawców. Z raportów poskładanych w spójną, logiczną całość, rada wampirów wyciąga wnioski i podejmuje postanowienia decydujące o losach mieszkańców miasta. Ot, takie pozwolenia na otwieranie dyskotek w zupełnie nieodpowiednich miejscach, wypuszczanie przestępców pracowicie łapanych przez policję, błędne oznakowanie ulic, dopuszczanie do dewastacji starych kamienic itd. Aleksy doskonale orientował się w tych podstępach i jego argumenty przekonały, a raczej utwierdziły profesora w decyzji o ścisłej tajemnicy. Wiedza o prawdziwej działalności Bojowej Grupy była pilniej i skuteczniej strzeżona niż tajemnice bankowe i archiwa policji.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 14:08, 08 Sie 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Rika
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 20 Sty 2012
Posty: 4854
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 9:38, 08 Sie 2012    Temat postu:

Kurcze,wklejasz szybciej, niż ja mam czas czytać. Już byłam gotowa z pierwszą częścią a tu niespodzianka! I znowu musi poczekać do wieczora.
Ewelina, piszesz lekko i dobrze się czyta. Nie jestem fachowcem, więc nie wiem, czy to jest dobry styl ale mi się podoba.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 13:23, 08 Sie 2012    Temat postu:

Rika, nie mam wprawy w wklejaniu i wkleiłam części z różnych wersji. Ta o wampirach na wesoło pisana byla w 3 "rodzajach , ja dopiero po 2 części zorientowałam się, że to nie jest ta ostateczna wersja. Ale to nie ma znaczenia, tylko, że na początku Marta pracowała w aptece a później, w kolejnej została uczennicą liceum dorabiającą sobie w wypożyczalni. Ten park z podziemiami naprawdę istnieje - to park Staromiejski zwany u nas parkiem Śledzia. Mieszkałam niedaleko niego, chodziłam tam na spacery...Dom, pod który zajechała taksówką Marta stoi do tej pory. Doskonale znam tę kamienicę, ponieważ od 1941 roku mieszkała tam moja rodzina. Po wyrzuceniu z poprzedniego miejsca zamieszkania, bo mieszkali blisko Getta a Niemcy potem zrobili tam taką wolną strefę. Kamienica była raczej luksusowa, ale właściciel nie zdążył przed wojną założyć windy i na 4 piętrach Niemcy nie chcieli mieszkać. Pozwolono zająć te mieszkania Polakom. Ten gestapowiec też tam mieszkał naprawdę, kiedyś nawet zaszedł do moich Dziadków. Babcia miała pelną bieliznę ... strachu, a on się przeszedł po mieszkaniu, sprawdził , czy okna są szczelnie zaslonięte, życzył dobrej nocy i poszedł sobie. Ja z Rodzicami mieszkałam bardzo blisko Dziadków i codziennie ich odwiedzałyśmy. A styl? Bo ja wiem, robię błędy jak każdy, staram się je eliminować... czasem mi wychodzi. Cieszę się, że się dobrze czyta...

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 13:23, 08 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Eweliny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin