Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Marzenia i rzeczywistość
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4 ... 47, 48, 49  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Mady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:48, 08 Kwi 2015    Temat postu:

No to trzeba podreptać co jakis czas....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:08, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Zapraszam do przeczytania kolejnego odcinka. Smile

* * * * *

1864.
Niebo przykryły ciemne, groźnie wyglądające chmury. Duszne, ciężkie powietrze miało konsystencję kleju. Jedynie nadchodząca burza mogła uratować sytuację i zesłać zbawienny, oczyszczający deszcz. Elizabeth niepewnie spojrzała w kierunku okna. Firanka, układana przez wiatr, wybrzuszyła się i zaczęła furkotać. Dan wstał od stołu i szybkim ruchem zamknął okno. Rzucił okiem na zewnątrz i po chwili wrócił do przerwanego posiłku. Nie trzeba go było namawiać do jedzenia. Jego przeciwieństwem w tym względzie była z pewnością trzyletnia Maria, która każdą łyżkę owsianego kakao* najpierw dokładnie oglądała, a dopiero potem wkładała do ust i połykała. Wcześniej równie niechętnie zjadła mączne kluseczki, które można było zaliczyć do jej ulubionych potraw. Dan puścił do córeczki oko i głośno zamlaskał. Elizabeth zgromiła go wzrokiem, za to Maria zaczęła się śmiać i o to właśnie mu chodziło. Chciał ją rozbawić. Lubił patrzeć na jej roześmianą buzię. Była jego oczkiem w głowie, miniaturą swej matki. Adam często nazywał ją „Zajączkiem” i Dan musiał przyznać, że to określenie w pełni pasowało do jego córci. Maria była drobna, niewielka jak na swój wiek, delikatna i nieśmiała. Nie chowała się już wprawdzie na spódnicę mamy, ale wciąż wykazywała daleko posuniętą ostrożność zarówno w kontaktach z innymi dziećmi jak i dorosłymi. Grzmot spowodował, że dziewczynka szybko znalazła się na kolanach mamy, szukając tam poczucia bezpieczeństwa. Elizabeth pocałowała ją w czubek głowy, a następnie zaczęła coś szeptać do ucha Marii. Musiało być to przekonujące, bo po chwili dziecko kiwnęło główką. Kobieta odszukała wzrokiem męża.
- Kochanie, przyniesiesz laleczki? – poprosiła spokojnym głosem. – Są w naszej sypialni.
Elizabeth nie musiała dokładnie precyzować miejsca. Dan, być może ze względu na zajmowane stanowisko, zawsze wszystko potrafił znaleźć bez trudu. Tym razem było tak samo. Po chwili wręczył jej dwie lalki wykonane z kolorowej włóczki. Oczy dziewczynki zaśmiały się na sam ich widok, a rączki wyciągnęły i chwyciły zabawki. Dana zawsze rozczulał widok bawiącej się córeczki. Chciałby, aby takie chwile jak ta nigdy się nie skończyły. Wcale nie pragnął, aby jego dziecko szybko dorosło i stało się samodzielne. Krzywił się w duchu na samą myśl, że kiedyś, w przyszłości przyjdzie jakiś nieopierzony młodzieniec i będzie rościł sobie prawo do nazywania jego córci narzeczoną, a później żoną. Już miał się zdenerwować tą odległą wizją, ale głośne pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania. Poszedł otworzyć. Na ganku stał Harvey Limington. Wyglądał żałośnie w popielatej marynarce, luźno wiszącej na przeraźliwie chudej sylwetce. Rzadkie, mysie włosy i druciane okularki czyniły z niego osobnika anemicznego, którego zdmuchnie byle silniejszy powiew wiatru. Dan jako szeryf znał wszystkich mieszkańców miasta. Z Limingtonem się nie przyjaźnił, choć nie miał nic przeciwko niemu. Ten człowiek przybył do Virginia City jakiś miesiąc temu i zaczął pracować jako kasjer. Właściciel banku przyjął go na miejsce poprzedniego pracownika, który niemal z dnia na dzień spakował się i wyjechał do Denver szukać szczęścia. Limington dobrze wykonywał swoje obowiązki, był osobą sumienną, cichą i wycofaną. Nie rzucał się w oczy. Dan zdziwił się, widząc go na swoim ganku.
- Bardzo przepraszam – zaczął się usprawiedliwiać już od progu. – Pada, a ja mam dosyć daleko do domu. Czy mógłbym u państwa przeczekać ulewę?
Dan nie dostrzegł za plecami swego gościa ściany wody, ale przyzwoitość nie pozwalała mu trzymać go na tym ganku. Wykonał zapraszający ruch ręką. Harvey skwapliwie skorzystał z zaproszenia i wszedł do środka. Ponieważ rozpadało się na dobre, mężczyzna spędził u Stevensonów ponad pół godziny. Przez cały ten czas mówił głównie o tym, jak pracował w El Paso**. Żalił się, że z posady wygryzł go jakiś daleki krewny właściciela banku. Elizabeth nie brała udziału w rozmowie. Najpierw położyła do łóżeczka Marię i poczekała, aż dziecko zaśnie. Później zajęła się wyszywaniem monogramu na chusteczce i tylko do czasu do czasu podnosiła głowę znad białego batystu i rzucała krótkie spojrzenia w kierunku Limingtona. Gdy deszcz przestał bębnić o parapety okien, gość czym prędzej wstał i przeprosił za najście, jednocześnie dziękując za udzielenie schronienia. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Elizabeth spojrzała na Dana zaniepokojonym wzrokiem.
- Nie podoba mi się ten człowiek – stwierdziła.
- Fakt, niezbyt urodziwy – przyznał, pocierając szczękę, na której zaczął się tworzyć cień zarostu.
- Nie o tym mówię – prychnęła lekko zniecierpliwiona, czym zaskoczyła swego męża. Zazwyczaj wszystkich traktowała przychylnie.
- Co się dzieje? – od razu się zainteresował. – Czymś ci się naraził? Coś powiedział? Zrobił? – dopytywał.
- Nic z tych rzeczy – nie mogła powstrzymać wzruszenia ramionami. – Po prostu coś mnie w nim niepokoi. Nie umiem tego sprecyzować.
- Jest nieszkodliwy – próbował ją uspokoić. – Nie rzuca się w oczy, nikogo nie zaczepia. Upija się już po dwóch szklaneczkach czegoś mocniejszego. Sama słyszałaś, stracił wymarzoną pracę. Życiowy nieudacznik.
- Pewnie masz rację – zgodziła się z łagodnym uśmiechem. – Jak zwykle.
Dan kiwnął głową. Nie kontynuował tematu, co nie znaczyło, że przestał się nim interesować. Słowa żony obudziły w nim czujność. Postanowił, że przy najbliższej okazji wyśle telegram do szeryfa w El Paso z pytaniem o Harveya Limingtona. Teraz postanowił zrobić wieczorny obchód i zadbać o porządek w mieście.
Deszcz oczyścił powietrze i zmył wszechobecny kurz, ale przy okazji zamienił główną drogę Virginia City w błotnisty, rozmiękły szlak. Szeryf obszedł wszystkie ulice, starając się zachować swe buty we względnej czystości, co oczywiście mu się nie udało. Jego kowbojki, a także nogawki spodni wyglądały nieszczególnie. W drodze powrotnej wdał się w rozmowę z właścicielem hotelu, panem Hobsonem, który zacierał ręce z powodu dochodów, jakich dostarczała mu dobra inwestycja. Hotel prosperował znakomicie, zasilając pęczniejące z dnia na dzień konto w banku. Dan doszedł do wniosku, że ulewa, która przeszła przez miasto, rozwiązała ludziom języki. Wszyscy byli nadzwyczaj rozmowni. Postanowił na koniec zajrzeć do saloonu Silver Dollar. Był już niedaleko, gdy nagle drzwi na piętrze sąsiedniego budynku skrzypnęły i szeroko się otworzyły. Szeryf ujrzał zgrabną figurę Maribel, znanej z ognistego temperamentu dziewczyny pracującej w saloonie. Brunetka okręciła się wdzięcznie, przepuszczając wychodzącego z jej mieszkania mężczyznę. Dan przystanął, chcąc się upewnić, co do tożsamości gościa Maribel. Właściwie nie musiał, bo rozpoznał go od razu. Dziewczyna zniknęła za drzwiami swego mieszkania, a jej adorator zaczął lekko zbiegać po schodach. Wziął ostatni zakręt i stanął oko w oko z szeryfem.
- Dan? – zapytał zaskoczony.
- A co, nie poznajesz mnie? – rzucił kpiąco.
- Oczywiście, że poznaję, tylko nie spodziewałem się … - urwał zmieszany.
- Ja też się nie spodziewałem – zauważył spokojnie Dan.
- No tak… - lekko wciągnął powietrze. - Chyba się pożegnam – stwierdził, rozglądając się na boki.
- Pozdrów ojca – powiedział szeryf, nie ruszając się z miejsca.
- Pozdrowię – obiecał i zaczął szybko się oddalać w kierunku saloonu, przed którym stał uwiązany koń. Po chwili młody mężczyzna wskoczył na jego grzbiet i odjechał. Dan spoglądał za odjeżdżającym jeźdźcem tak długo, zanim nie zniknął mu z oczu. Joe Cartwright nie odwrócił się ani razu. Wiedział doskonale, że szeryf odprowadza go wzrokiem.

* * * * *

Następnego dnia Dan siedział przy biurku, nie mogąc się obudzić. Wprawdzie wypił kawę przed wyjściem z domu, ale wciąż miał wrażenie, że za chwilę zaśnie. Właściwie niepotrzebnie tak się spieszył do biura. Od kilku dni był spokój, nic się nie działo. Być może upał spowodował, że kowboje stali się niemrawi i ospali. Rankiem szli do swoich zajęć, a wieczorami snuli się zmęczeni, nie wszczynali awantur. Ci bardziej energiczni wydawali ciężko zarobione pieniądze na whisky i kobiety. Szeryf spojrzał na zegar. Kwadrans po dziewiątej. Nagle coś go tknęło. Ni stąd, ni zowąd doświadczył przeczucia, że w mieście dzieje się coś złego. Zerwał się z miejsca. Chęć na sen i ziewanie przeszła mu, jak ręką odjął. Chwycił kapelusz, poprawił pas z bronią i ruszył ku drzwiom. Wyszedł na zewnątrz i już wiedział, że się nie pomylił. Ku niemu pędził na złamanie karku pan Ferguson – właściciel banku. Musiał gdzieś po drodze zgubić kapelusz albo w ogóle o nim zapomniał, bo teraz świecił plackiem łysiny, która błyszczała w słońcu.
- Napad! – wrzasnął cienkim głosem. – Napad w banku!
Dan rzucił się w kierunku widocznego z daleka budynku i pokonał tę trasę, wyprzedzając na całej długości pana Fergusona, który sapał, próbując go dogonić. Przed bankiem Stevenson zatrzymał się i wyciągnął broń. Miał dwie możliwości do wyboru. Mógł wskoczyć do środka, licząc, że tym samym zaskoczy bandytów i ich strzały nie będą zbyt celne albo usiłować się wślizgnąć niepostrzeżenie. Przykleił się plecami do ściany i zaczął wolno się przesuwać w kierunku drzwi.
- Szeryfie – wydyszał pan Ferguson.
Zniecierpliwiony Dan uciszył go ręką i kontynuował podchody.
- To niepotrzebne – usłyszał tuż za sobą. – Już ich nie ma w banku.
- Co takiego? – szeryf nie wierzył własnym uszom.
- Wszedłem i zobaczyłem rozrzucone papiery i związanego kasjera – zdawał spóźnioną relację Ferguson. – Czym prędzej pobiegłem po pana.
Dan opuścił broń i pchnął drzwi. W środku rzeczywiście panował nieporządek, a Harvey Limington był nie tylko związany, ale także zakneblowany i czerwony na twarzy. Wyraźnie zaczynało brakować mu powietrza. Dan wyciągnął jakiś gałgan, który wepchnięto kasjerowi do ust. Nożem przeciął mu więzy. Limington zaczął kaszleć i pluć. Jego załzawione oczy były pełne przerażenia. Ferguson podszedł szybko do biurka, przy którym siadywał jako właściciel banku, otworzył stojącą w pobliżu szafeczkę, wyjął brandy i niewielką szklankę, do której nalał alkoholu. Podał ją Harveyowi, który łyknął ożywczy płyn z wdzięcznością. Dan mógł przystąpić do działań służbowych.
- Ilu ich było? – zadał pierwsze pytanie.
- Dwóch – wykrztusił kasjer.
- Jak wyglądali?
- Jeden był wysokim blondynem, a drugi … trochę niższy od niego …, chyba … brunet.
- Czyli rozpoznałby pan ich bez trudu? – upewnił się szeryf.
- No … nie wiem – zmartwił się Harvey. – Mieli zakryte twarze.
- Coś jeszcze pan zapamiętał? Może jakieś szczegóły? – drążył sprawę.
- Nie wiem… wszystko stało się tak szybko – tłumaczył się zakłopotany. – Ten wyższy przystawił mi pistolet do głowy i zabrał wszystkie pieniądze.
Dan podszedł do ściany z metalową obudową, ale zobaczył, że jest cała, nienaruszona.
- Sejfu pan nie otwierał?
- Nie było potrzeby – wyjaśnił.
- Więc większość gotówki ocalała – stwierdził szeryf.
- Niezupełnie … - Harvey omal się nie popłakał. – Miałem przygotowaną górę pieniędzy.
- Co to znaczy? – popędził go Stevenson.
- Pan Hobson miał przyjść o 9.30, aby odebrać zgromadzony kapitał – wtrącił się milczący do tej pory właściciel banku. – Chciał zawieźć te pieniądze do banku w El Paso. Oni tam mają najlepsze zabezpieczenia, kraty w oknach, uzbrojonego strażnika wewnątrz i patrole na zewnątrz. To prawdziwa forteca.
- Ile tego było? – zainteresował się Dan.
- Trzydzieści tysięcy dolarów – wyrecytował kasjer.
- Nieźle się obłowili – Dan pokręcił głową. – Trzeba zorganizować grupę pościgową.
- Powiem ludziom – zaoferował się Ferguson i wyszedł na zewnątrz.
- Taka strata, taka strata – biadolił Limington.
Krzyki na zewnątrz zwróciły ich uwagę. Zanim Dan zdążył wyjść z banku, do środka wparował poszkodowany właściciel hotelu.
- Czy to prawda?! – krzyknął, wybałuszając oczy na szeryfa, a następnie rzucił się do kasjera, chwytając go za klapy marynarki i zaczął nim trząść. – Gdzie są moje pieniądze?!
- Niech się pan uspokoi – Dan uwolnił z jego rąk bladego Limingtona. – Nerwy nic tu nie pomogą.
- Tak pan mówi, bo to nie o pana pieniądze chodzi! – wrzasnął czerwony z wściekłości Hobson. – Ma pan ich znaleźć! Chcę, żeby się smażyli w piekle! Na wolnym ogniu!
- Ognia piekielnego nie mogę panu zagwarantować – stwierdził spokojnym głosem szeryf. – Ale postaram się znaleźć winnych napadu. To mogę panu obiecać. A teraz proszę mi wybaczyć, ale muszę przepytać ludzi. Ktoś na pewno ich widział i wie, w którą stronę pojechali.
W ciągu pół godziny Dan ustalił, co następuje. Okazało się, że niewiele osób zwróciło uwagę na dwóch mężczyzn wychodzących z banku. Napad był, ale obyło się bez strzałów i krzyków, przez co umknął uwadze ogółu. Oczywiście, ludzie widzieli jeźdźców na koniach – blondyna i bruneta, jak wyjeżdżali z miasta, ale obcy nie gnali na złamanie karku, jechali spokojnie, bez pośpiechu. Nikomu nie wydali się podejrzani. Nikt nie zapamiętał szczegółów. Danowi coraz bardziej nie podobała się ta sprawa. Razem z grupą mieszkańców, którzy stworzyli grupę pościgową, ruszył śladami rabusiów. Wrócili późnym popołudniem – bez złoczyńców i bez zrabowanych pieniędzy. Dan wszedł do biura zły jak chrzan, zmęczony i zniechęcony. Zdjął kapelusz i cisnął nim przez całą długość pomieszczenia. Z urazą odrzucił pas z bronią. Tego dnia z pewnością nie mógł zaliczyć do udanych. Napad w banku, długie godziny pościgu i poszukiwań oraz zero rezultatów. Brak efektów uwierał go niczym kamyk w bucie. Gdy usłyszał skrzypnięcie drzwi, odwrócił się z niechęcią wymalowaną na twarzy. Nie chciał z nikim rozmawiać. Jednakże Adam Cartwright, bo to on wszedł do środka, nie miał zamiaru przejmować się miną przyjaciela. Bez słowa usiadł na krześle, oparł się wygodnie i swoim zwyczajem założył ręce. Jego spojrzenie tym razem było pozbawione zwyczajowej kpiny. Adam patrzył z powagą i zastanowieniem.
- Co ci się udało ustalić? – zapytał.
- Niewiele – z niechęcią wyznał szeryf. – Wiem, że złodzieje wyjechali z miasta. Wiem, że było ich dwóch i udali się w bliżej nieznanym mi kierunku.
- Ktoś przecież musiał ich widzieć po drodze – zauważył Cartwright.
- I mnie się tak wydawało – zgodził się Dan. – W trakcie pościgu spotkaliśmy okolicznych ranczerów, kilkoro podróżnych. Pytałem wszystkich, nikt nie widział blondyna i bruneta podróżujących razem czy też osobno.
- To dziwne – zauważył Adam, marszcząc brwi.
- Przepytałem nawet dzieciaki kręcące się przy różnych drogach i płotach, bo tacy mali chłopcy zazwyczaj mają oczy dookoła głowy.
- Coś o tym wiem – Adam pokiwał głową z przelotnym uśmiechem.
- No właśnie – szeryf rozłożył ręce. – Nikt podejrzany czy też obcy nie przejeżdżał. Mam wrażenie, że szukam nie tam, gdzie trzeba – przyznał po chwili, z namysłem spoglądając na przyjaciela.
- Zanim wróciłeś, rozmawiałem z ludźmi w mieście – powiedział Adam, nie zmieniając pozycji. – Cała ta sprawa z napadem wygląda jakoś podejrzanie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie uważasz, że ci złodzieje mieli wyjątkowo dużo szczęścia? – zapytał, mrużąc oczy. – Zbyt dużo szczęścia…
- Trafili na grubą gotówkę, do nikogo nie strzelali, wyjechali niezatrzymywani przez nikogo, nie wpadli w łapy ścigających – wyliczył szeryf.
- No właśnie … zbyt gładko im to poszło… Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.
- Ja też nie – przyznał bez wahania.
- Co myślisz o Harveyu Limingtonie? – Adam przeszedł do sedna sprawy.
- Zabawne, że o niego pytasz – Dan uśmiechnął się jakoś krzywo. – Dziś z samego rana wysłałem do szeryfa w El Paso telegram w tej sprawie.
- Zastanawia mnie ten człowiek i jego udział w tej sprawie – powiedział Adam, poprawiając się na krześle. – Może warto go odwiedzić? Wiesz, gdzie mieszka?
- Tak – pokiwał głową. – Powinniśmy poczekać, aż się ściemni.
- Joe i Hoss są w mieście – przypomniał sobie Adam. – Chętnie się włączą.
- Hoss na pewno – kiwnął głową szeryf. – Co do Joe nie mam już tej pewności. Nie wiem, czy Maribel wypuści go ze swych powabnych rączek.
- Kim jest Maribel? – przyjaciel wydawał się zaskoczony.
- Ranczo, dom, żona, dzieci i … wypadłeś z obiegu – zauważył bezlitośnie Dan. – Chodź, pokażę ci ją, a po drodze porozmawiamy.
Kilka godzin później czterech jeźdźców wyjechało z miasta. Kierowali się ku domostwu, które należało do Harveya Limingtona. Zatrzymali się w bezpiecznej odległości, przywiązali konie i zakradli w pobliże zabudowań. Dan i Adam bez hałasu dotarli do okna. Ostrożnie unieśli głowy i zajrzeli do środka. Następnie spojrzeli na siebie i bezszelestnie wycofali. Musieli coś postanowić.

* * * * *

Przy stole w kuchni siedziało trzech mężczyzn. Byli gotowi do drogi. Mieli wyjechać za kilka godzin, gdy wszyscy w mieście pójdą już spać. Czas oczekiwania umilali sobie grą w karty.
- Za długo tu siedzimy – blondyn rzucił karty na stół. – Powinniśmy się zbierać.
- Nie pękaj – myszowaty z nonszalancją wyciągnął chude nogi.
- Trzymamy się planu – poparł go brunet. – Zbytni pospiech może wszystko zepsuć.
Blondyn pokiwał głową, ale po chwili wstał od stołu z grymasem i skierował ku drzwiom.
- A ty dokąd? – zerwał się brunet, kładąc rękę na rewolwerze.
- A bo co? – rzucił zaczepnie.
- Wychodzimy wszyscy razem, a nie pojedynczo – zauważył myszowaty, przeszywając go spojrzeniem.
- Do sracza też wszyscy razem? – skrzywił się blondyn. – Nażarłem się fasoli i zaraz mnie rozerwie.
- Idź – zezwolił. – Ale dyskretnie, żeby nikt cię nie zobaczył.
- A kto mnie może zobaczyć na tym odludziu? – zdziwił się blondyn.
- Nie dyskutuj - ściął go myszowaty. – Rób, jak mówię.
- Spokojnie, szefie – kiwnął głową i wyszedł, cicho zamykając drzwi.
- Zasraniec – rzucił za nim brunet z nutką wyższości.
Wrócili do przerwanej gry, nie zawracając sobie głowy kompanem. Zaczęli też się zastanawiać, dokąd pojadą. Doszli do wniosku, że musi to być jakieś odległe miejsce, najlepiej w innym stanie.
- Finn coś długo nie wraca – zauważył brunet.
- Jeśli będzie nas opóźniał, trzeba go będzie wyeliminować z gry – stwierdził bez emocji myszowaty.
- Szkoda by było – odrobinę zmartwił się brunet.
- Może nie będzie takiej potrzeby – przyznał łaskawie myszowaty. – Idź, sprawdź, co z nim.
Brunet wymknął się z domu, czujnie rozglądając się na boki. Ciemność rozpraszał nikły blask sierpowatego księżyca. Rozpoznał zarysy wygódki, do której wiodła droga przez chaszcze i jakieś suche badyle. Dotarł do ustronnego budyneczku i lekko zabębnił w drzwiczki z wyciętym serduszkiem.
- Finn, wychodź wreszcie, zaraz musimy jechać – poinformował ściszonym głosem.
Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał wycelowaną w siebie lufę rewolweru, który nie należał bynajmniej do jego kumpla Finna. W chwili, gdy zobaczył gwiazdę szeryfa przypiętą do koszuli nieznajomego, ktoś uderzył go w tył głowy i stracił przytomność.
- Został jeszcze jeden – szepnął Hoss, który był sprawcą niemocy bruneta.
- Harvey Limington – rzucił przez zęby Dan Stevenson, z ulgą opuszczając smrodliwe miejsce. Był zły, że dał się tak oszukać. Kasjer! Druciane okularki, zabiedzona postura, budzący litość wygląd. Sumienny, obowiązkowy, niczym nierzucający się w oczy. Nieźle to sobie wykombinował. Podjął pracę w banku, rzetelnie wykonywał swoje obowiązki, pozował na ofermę. Nikt się z nim nie liczył. A przez ten cały czas czekał na okazję, kiedy będzie mógł się dobrać do grubszej gotówki. Kumple czekali i zjawili się we właściwym momencie. Zaszyli się w domku pseudokasjera i dlatego w żaden sposób pościg nie mógł trafić na ich ślad. Gdy go zobaczył przez okno, jak tylko tu przybyli, aż nim zatrzęsło. Harvey Limington nonszalancko rozparty na krześle w niczym nie przypominał wystraszonego pracownika banku.
Hoss został na straży. Pilnował blondyna i bruneta. Obaj byli już związani, ale ostrożności nigdy za wiele. Dan, Adam i Joe postanowili rozprawić się z kasjerem. Szeryf wszedł do środka z rewolwerem gotowym do strzału. Tuż za nim podążał Adam. Zaskoczony Limington zerwał się z krzesła i rzucił się ku oknu, które naraz eksplodowało tłuczonym szkłem. To Joe rozbił je, aby zdekoncentrować bandytę. Limington usiłował wyciągnąć broń, ale Dan go uprzedził. Padł strzał. Złodziej zatoczył się i upadł, chwytając się za nogę. Nogawka spodni zabarwiła się krwią. Adam szybko podszedł i butem przydeptał dłoń leżącego, który próbował zrobić użytek z rewolweru.
- Tyle szczęścia i na końcu taki niefart – zauważył zimno szeryf, patrząc w oczy wściekłemu z bólu i bezsilności rabusiowi.
- Czym się zdradziłem? – chciał wiedzieć Limington.
- Właściwie niczym – twarz szeryfa nie wyrażała żadnych emocji.
- To jak …?
- W więzieniu będziesz miał czas, żeby to rozgryźć – rzucił, podnosząc z ziemi rannego, nawet nie siląc się na delikatność. Uśmiechnął się przy tym złośliwie. Wiedział, że Limington nigdy się nie domyśli, że do jego ujęcia przyczyniły się przeczucia Elizabeth oraz przenikliwość Adama Cartwrighta.
Pieniądze odnaleźli bez trudu. Wszyscy trzej złodzieje tej samej nocy trafili za kratki. Następnego dnia przed południem na biurko szeryfa z Virginia City trafił telegram od szeryfa z El Paso o następującej treści:

Nikt o nazwisku Limington nie mieszkał w El Paso.
Z opisu jednak wynika, że może chodzić o kasjera Hugh Lewisa,
który zniknął tuż po nieudanej próbie obrabowania banku
przez dwóch zamaskowanych bandytów.


Dan złożył kartkę i uśmiechnął się do siebie. Zapowiadał się przyjemny dzień.

…………………………………………

*Kakao owsiane – napój bogaty w składniki odżywcze, przyrządzany według przepisów aptecznych z prażonej mączki owsianej z dodatkiem odtłuszczonego, mielonego kakao; wzmacniało system nerwowy i podnosiło odporność.

** El Paso – miasto w południowo-zachodniej części Stanów Zjednoczonych, w stanie Teksas. Leży nad rzeką Rio Grande, która wyznacza granicę z Meksykiem. O banku w El Paso można się sporo dowiedzieć z westernu „Za kilka dolarów więcej”.

……………………………………………


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mada dnia Nie 22:46, 12 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:33, 12 Kwi 2015    Temat postu: Marzenia i rzeczywistość

Jakie to banalne ,Joe się pociesza ,zadając się z dziewczyną z saloonu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:42, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Limington to niezłe ziółko. Taki niepozorny to raczej najgorszy, bo nikt nie podejrzewa i może realizować swoje plany.
Dobrze, że Dan zawierzył przeczuciom Elizabeth, bo inaczej to chyba, by mu się nie udało go złapać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:45, 12 Kwi 2015    Temat postu:

Mada napisał:
Niebo przykryły ciemne, groźnie wyglądające chmury. Duszne, ciężkie powietrze miało konsystencję kleju. Jedynie nadchodząca burza mogła uratować sytuację i zesłać zbawienny, oczyszczający deszcz.

U mnie rano tak wyglądało niebo Very Happy , a poważnie opis bardzo fajny. Prawie czuć takie duszne powietrze, tuż przed burzą.

Mada napisał:
Dan puścił do córeczki oko i głośno zamlaskał. Elizabeth zgromiła go wzrokiem, za to Maria zaczęła się śmiał i o to właśnie mu chodziło. Chciał ją rozbawić. Lubił patrzeć na jej roześmianą buzię. Była jego oczkiem w głowie, miniaturą swej matki. Adam często nazywał ją „Zajączkiem” i Dan musiał przyznać, że to określenie w pełni pasowało do jego córci.

Dan zakochany w swojej córeczce. Nic dziwnego. Mało jest urocza, choć może faktycznie trochę nieśmiała.

Mada napisał:
Wcale nie pragnął, aby jego dziecko szybko dorosło i stało się samodzielne. Krzywił się w duchu na samą myśl, że kiedyś, w przyszłości przyjdzie jakiś nieopierzony młodzieniec i będzie rościł sobie prawo do nazywania jego córci narzeczoną, a później żoną. Już miał się zdenerwować tą odległą wizją, ale głośne pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania.

Typowe myślenie mężczyzny, którego córka jest jego oczkiem w głowie. Każdy młody człowiek, który w przyszłości pojawi się w pobliżu jego "Zajączka" będzie odpowiednio prześwietlony.

Mada napisał:
Na ganku stał Harvey Limington. Wyglądał żałośnie w popielatej marynarce, luźno wiszącej na przeraźliwie chudej sylwetce. Rzadkie, mysie włosy i druciane okularki czyniły z niego osobnika anemicznego, którego zdmuchnie byle silniejszy powiew wiatru.

Żałosna postać. Confused

Mada napisał:
Gdy zamknęły się za nim drzwi, Elizabeth spojrzała na Dana zaniepokojonym wzrokiem.
- Nie podoba mi się ten człowiek – stwierdziła.
- Fakt, niezbyt urodziwy – przyznał, pocierając szczękę, na której zaczął się tworzyć cień zarostu.
- Nie o tym mówię – prychnęła lekko zniecierpliwiona, czym zaskoczyła swego męża. Zazwyczaj wszystkich traktowała przychylnie.
- Co się dzieje? – od razu się zainteresował. – Czymś ci się naraził? Coś powiedział? Zrobił? – dopytywał.
- Nic z tych rzeczy – nie mogła powstrzymać wzruszenia ramionami. – Po prostu coś mnie w nim niepokoi. Nie umiem tego sprecyzować.
- Jest nieszkodliwy – próbował ją uspokoić.

Dan zaufaj żonie. Kobiety przecież mają szósty zmysł.

Mada napisał:
Dan przystanął, chcąc się upewnić, co do tożsamości gościa Maribel. Właściwie nie musiał, bo rozpoznał go od razu. (...) Dan spoglądał za odjeżdżającym jeźdźcem tak długo, zanim nie zniknął mu z oczu. Joe Cartwright nie odwrócił się ani razu. Wiedział doskonale, że szeryf odprowadza go wzrokiem.

No, to Joe poszedł po bandzie. Mada zaskoczyłaś mnie zupełnie. Nie spodziewałam się że Joe skorzysta z domu uciech.

Mada napisał:
Szeryf spojrzał na zegar. Kwadrans po dziewiątej. Nagle coś go tknęło. Ni stąd, ni zowąd doświadczył przeczucia, że w mieście dzieje się coś złego. Zerwał się z miejsca. Chęć na sen i ziewanie przeszła mu, jak ręką odjął. Chwycił kapelusz, poprawił pas z bronią i ruszył ku drzwiom. Wyszedł na zewnątrz i już wiedział, że się nie pomylił. Ku niemu pędził na złamanie karku pan Ferguson – właściciel banku. (...)
- Napad! – wrzasnął cienkim głosem. – Napad w banku!

Przeczucie nie zawiodło Dana. Dobrze, że mu zaufał. Zachował się przy tym jak rasowy stróż prawa

Mada napisał:
W środku rzeczywiście panował nieporządek, a Harvey Limington był nie tylko związany, ale także zakneblowany i czerwony na twarzy. Wyraźnie zaczynało brakować mu powietrza. Dan wyciągnął jakiś gałgan, który wepchnięto kasjerowi do ust. Nożem przeciął mu więzy. Limington zaczął kaszleć i pluć. Jego załzawione oczy były pełne przerażenia.

Uwierzyłam, że Limington stał się ofiarą napadu. Rolling Eyes

Mada napisał:
- Tak pan mówi, bo to nie o pana pieniądze chodzi! – wrzasnął czerwony z wściekłości Hobson. – Ma pan ich znaleźć! Chcę, żeby się smażyli w piekle! Na wolnym ogniu!
- Ognia piekielnego nie mogę panu zagwarantować – stwierdził spokojnym głosem szeryf. – Ale postaram się znaleźć winnych napadu. To mogę panu obiecać.

Wspaniała, błyskotliwa i cięta odpowiedź Dana. Super

Mada napisał:
Jednakże Adam Cartwright, bo to on wszedł do środka, nie miał zamiaru przejmować się miną przyjaciela. Bez słowa usiadł na krześle, oparł się wygodnie i swoim zwyczajem założył ręce. Jego spojrzenie tym razem było pozbawione zwyczajowej kpiny. Adam patrzył z powagą i zastanowieniem.
- Co ci się udało ustalić? – zapytał.

Pojawił się Adam. Doskonale. To gwarantuje powodzenie akcji i rozwiązanie sprawy. Nie żebym miała coś do kompetencji Dana, ale Adam to Adam

Mada napisał:
- Joe i Hoss są w mieście – przypomniał sobie Adam. – Chętnie się włączą.
- Hoss na pewno – kiwnął głową szeryf. – Co do Joe nie mam już tej pewności. Nie wiem, czy Maribel wypuści go ze swych powabnych rączek.
- Kim jest Maribel? – przyjaciel wydawał się zaskoczony.
- Ranczo, dom, żona, dzieci i … wypadłeś z obiegu – zauważył bezlitośnie Dan. – Chodź, pokażę ci ją, a po drodze porozmawiamy.

Fakt. Adam trochę zgnuśniał Laughing ale chyba nie zdziwi się gdy dowie się o Joe i Maribel

Mada napisał:
Przy stole w kuchni siedziało trzech mężczyzn. Byli gotowi do drogi. Mieli wyjechać za kilka godzin, gdy wszyscy w mieście pójdą już spać. Czas oczekiwania umilali sobie grą w karty.

Złodzieje umilają sobie czas. Cała rozmowa naprawdę świetna, pokazująca charaktery przestępców.

Mada napisał:
Dotarł do ustronnego budyneczku i lekko zabębnił w drzwiczki z wyciętym serduszkiem.
- Finn, wychodź wreszcie, zaraz musimy jechać – poinformował ściszonym głosem.
Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał wycelowaną w siebie lufę rewolweru, który nie należał bynajmniej do jego kumpla Finna. W chwili, gdy zobaczył gwiazdę szeryfa przypiętą do koszuli nieznajomego, ktoś uderzył go w tył głowy i stracił przytomność.

Ale musiał mieć zdziwioną minę. Wniosek - nigdy nie przeszkadzaj człowiekowi znajdującemu się w świątyni dumania

Mada napisał:
- Tyle szczęścia i na końcu taki niefart – zauważył zimno szeryf, patrząc w oczy wściekłemu z bólu i bezsilności rabusiowi.
- Czym się zdradziłem? – chciał wiedzieć Limington.
- Właściwie niczym – twarz szeryfa nie wyrażała żadnych emocji.
- To jak …?

Bidulek sporo przed nim rozmyślania. Cóż miał wyjątkowego pecha. Trafił na Dana

Mada dynamiczny, bardzo ciekawy odcinek. Jak zwykle doskonale dopracowany. Czekam na jeszcze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:30, 13 Kwi 2015    Temat postu:

Mada napisał:
Dan puścił do córeczki oko i głośno zamlaskał. Elizabeth zgromiła go wzrokiem, za to Maria zaczęła się śmiać i o to właśnie mu chodziło. Chciał ją rozbawić. Lubił patrzeć na jej roześmianą buzię.

Dan jest wspaniałym tatą. Wie jak rozbawić córkę. Mam nadzieję, że jednak żyłka mu nie pęknie kiedy na horyzoncie pojawi się kawaler. Dan zdeka nerwowy może być.

Mada napisał:
Wyglądał żałośnie w popielatej marynarce, luźno wiszącej na przeraźliwie chudej sylwetce. Rzadkie, mysie włosy i druciane okularki czyniły z niego osobnika anemicznego, którego zdmuchnie byle silniejszy powiew wiatru.

Nawet zrobiło mi się go żal.
Mada napisał:

- Nie podoba mi się ten człowiek – stwierdziła.

Intuicja kobieca działa. Mnie zastanawia po grzyba on tu przyszedł? Nie mógł iść do saloonu, jakiegoś hotelu, kościoła?
Mada napisał:

- Co się dzieje? – od razu się zainteresował. – Czymś ci się naraził? Coś powiedział? Zrobił? – dopytywał.

A co Dan taki nerwowy? Lekko zazdrosny?
Mada napisał:
Joe Cartwright nie odwrócił się ani razu. Wiedział doskonale, że szeryf odprowadza go wzrokiem.

Joe ma swoje potrzeby, żona buja się po świecie....nie widzę żadnego problemu by odwiedzał Mirabel. I jeszcze się chłopak wstydzi.
Mada napisał:
Wyraźnie zaczynało brakować mu powietrza. Dan wyciągnął jakiś gałgan, który wepchnięto kasjerowi do ust. Nożem przeciął mu więzy. Limington zaczął kaszleć i pluć. Jego załzawione oczy były pełne przerażenia.

W sumie to założyłam, że chłop omal nie wyzionął ducha to i niewinny.
Mada napisał:
- Tak pan mówi, bo to nie o pana pieniądze chodzi! – wrzasnął czerwony z wściekłości Hobson. – Ma pan ich znaleźć! Chcę, żeby się smażyli w piekle! Na wolnym ogniu!

Jasne ... Dan ma wszystko rzucić i biec w cztery kierunki świata jednocześnie.
Mada napisał:
Jego spojrzenie tym razem było pozbawione zwyczajowej kpiny. Adam patrzył z powagą i zastanowieniem.
- Co ci się udało ustalić? – zapytał.
- Niewiele – z niechęcią wyznał szeryf. – Wiem, że złodzieje wyjechali z miasta. Wiem, że było ich dwóch i udali się w bliżej nieznanym mi kierunku.
- Ktoś przecież musiał ich widzieć po drodze – zauważył Cartwright.
- I mnie się tak wydawało – zgodził się Dan. – W trakcie pościgu spotkaliśmy okolicznych ranczerów, kilkoro podróżnych. Pytałem wszystkich, nikt nie widział blondyna i bruneta podróżujących razem czy też osobno.
- To dziwne – zauważył Adam, marszcząc brwi.

Dobrze, że pojawił się Adam. Nie ma to jak konstruktywna rozmowa po ciężkiej bezowocnej orce.
Mada napisał:
.
- Wychodzimy wszyscy razem, a nie pojedynczo – zauważył myszowaty, przeszywając go spojrzeniem.
- Do sracza też wszyscy razem? – skrzywił się blondyn. – Nażarłem się fasoli i zaraz mnie rozerwie.

Racja nie sądzę by towarzysze chcieli doznać organoleptycznych wrażeń kolegi.
Mada napisał:
.
- Finn, wychodź wreszcie, zaraz musimy jechać – poinformował ściszonym głosem.
Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał wycelowaną w siebie lufę rewolweru, który nie należał bynajmniej do jego kumpla Finna. W chwili, gdy zobaczył gwiazdę szeryfa przypiętą do koszuli nieznajomego, ktoś uderzył go w tył głowy i stracił przytomność.

Jaka sprawna akcja.
Mada napisał:
.
- Czym się zdradziłem? – chciał wiedzieć Limington.
- Właściwie niczym – twarz szeryfa nie wyrażała żadnych emocji.
- To jak …?
- W więzieniu będziesz miał czas, żeby to rozgryźć – rzucił, podnosząc z ziemi rannego, nawet nie siląc się na delikatność. Uśmiechnął się przy tym złośliwie.

Otóż to ....wiele dni na rozmyślania.

Mada fajny długaśny fragment. Cieszę się, że dużo uwagi poświęciłaś mojemu ulubionemu szeryfowi Moc tworzenia była z Tobą Duzo emocji zarówno w relacjach rodzinnych jak w banku i przy okazji poszukiwania bandziorów.

I kolejny rok za nami....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Pon 20:06, 13 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:15, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Cytat:
Niebo przykryły ciemne, groźnie wyglądające chmury. Duszne, ciężkie powietrze miało konsystencję kleju. Jedynie nadchodząca burza mogła uratować sytuację i zesłać zbawienny, oczyszczający deszcz. Elizabeth niepewnie spojrzała w kierunku okna. Firanka, układana przez wiatr, wybrzuszyła się i zaczęła furkotać.

Piękny, malowniczy opis

Cytat:
Jego przeciwieństwem w tym względzie była z pewnością trzyletnia Maria, która każdą łyżkę owsianego kakao* najpierw dokładnie oglądała, a dopiero potem wkładała do ust i połykała. Wcześniej równie niechętnie zjadła mączne kluseczki, które można było zaliczyć do jej ulubionych potraw. Dan puścił do córeczki oko i głośno zamlaskał.

Urocza rodzinna scenka

Cytat:
Maria była drobna, niewielka jak na swój wiek, delikatna i nieśmiała. Nie chowała się już wprawdzie na spódnicę mamy, ale wciąż wykazywała daleko posuniętą ostrożność zarówno w kontaktach z innymi dziećmi jak i dorosłymi. Grzmot spowodował, że dziewczynka szybko znalazła się na kolanach mamy, szukając tam poczucia bezpieczeństwa. Elizabeth pocałowała ją w czubek głowy, a następnie zaczęła coś szeptać do ucha Marii.

Nie ma jak u mamy

Cytat:
Na ganku stał Harvey Limington. Wyglądał żałośnie w popielatej marynarce, luźno wiszącej na przeraźliwie chudej sylwetce. Rzadkie, mysie włosy i druciane okularki czyniły z niego osobnika anemicznego, którego zdmuchnie byle silniejszy powiew wiatru.

Na amanta to on nie wyglądał

Cytat:
Elizabeth spojrzała na Dana zaniepokojonym wzrokiem.
- Nie podoba mi się ten człowiek – stwierdziła.
- Fakt, niezbyt urodziwy – przyznał, pocierając szczękę, na której zaczął się tworzyć cień zarostu.
- Nie o tym mówię – prychnęła lekko zniecierpliwiona …
- Co się dzieje? – od razu się zainteresował. – Czymś ci się naraził? Coś powiedział? Zrobił? – dopytywał.
- Nic z tych rzeczy – nie mogła powstrzymać wzruszenia ramionami. – Po prostu coś mnie w nim niepokoi. Nie umiem tego sprecyzować.

Czasem przeczucia się sprawdzają

Cytat:
- Pewnie masz rację – zgodziła się z łagodnym uśmiechem. – Jak zwykle.

Jak widać zręcznie rzucone słówko poprawia domową atmosferę

Cytat:
Nie kontynuował tematu, co nie znaczyło, że przestał się nim interesować. Słowa żony obudziły w nim czujność. Postanowił, że przy najbliższej okazji wyśle telegram do szeryfa w El Paso z pytaniem o Harveya Limingtona. Teraz postanowił zrobić wieczorny obchód i zadbać o porządek w mieście.

Dan jednak wierzy w instynkt żony. Ponadto jest bardzo dobrym i obowiązkowym szeryfem

Cytat:
Postanowił na koniec zajrzeć do saloonu Silver Dollar. Był już niedaleko, gdy nagle drzwi na piętrze sąsiedniego budynku skrzypnęły i szeroko się otworzyły. Szeryf ujrzał zgrabną figurę Maribel, znanej z ognistego temperamentu dziewczyny pracującej w saloonie. Brunetka okręciła się wdzięcznie, przepuszczając wychodzącego z jej mieszkania mężczyznę.

No, cóż … to jej zajęcie i nie ma w tym nic dziwnego … chyba, że

Cytat:
Dan przystanął, chcąc się upewnić, co do tożsamości gościa Maribel. Właściwie nie musiał, bo rozpoznał go od razu. Dziewczyna zniknęła za drzwiami swego mieszkania, a jej adorator zaczął lekko zbiegać po schodach. Wziął ostatni zakręt i stanął oko w oko z szeryfem.
- Dan? – zapytał zaskoczony.

Szeryf znał większość mieszkańców Wirginia City, chyba, że gość Maribel był

Cytat:
- A co, nie poznajesz mnie? – rzucił kpiąco.
- Oczywiście, że poznaję, tylko nie spodziewałem się … - urwał zmieszany.
- Ja też się nie spodziewałem – zauważył spokojnie Dan.
- No tak… - lekko wciągnął powietrze. - Chyba się pożegnam – stwierdził, rozglądając się na boki … Po chwili młody mężczyzna wskoczył na jego grzbiet i odjechał. Dan spoglądał za odjeżdżającym jeźdźcem tak długo, zanim nie zniknął mu z oczu. Joe Cartwright nie odwrócił się ani razu. Wiedział doskonale, że szeryf odprowadza go wzrokiem.

Ja też się nie spodziewałam! A tak obiecywał poprawę … chyba, że ma jakiś powód … ważny powód … ale jedyny, jaki mi przychodzi do głowy

Cytat:
Nagle coś go tknęło. Ni stąd, ni zowąd doświadczył przeczucia, że w mieście dzieje się coś złego. Zerwał się z miejsca. Chęć na sen i ziewanie przeszła mu, jak ręką odjął.

To szeryf też ma przeczucia?

Cytat:
-Napad! – wrzasnął cienkim głosem. – Napad w banku! …
Zniecierpliwiony Dan uciszył go ręką i kontynuował podchody.
- To niepotrzebne – usłyszał tuż za sobą. – Już ich nie ma w banku.

Niepotrzebne?! A szeryf tak się starał

Cytat:
… Harvey Limington był nie tylko związany, ale także zakneblowany i czerwony na twarzy. Wyraźnie zaczynało brakować mu powietrza. Dan wyciągnął jakiś gałgan, który wepchnięto kasjerowi do ust. Nożem przeciął mu więzy. Limington zaczął kaszleć i pluć. Jego załzawione oczy były pełne przerażenia. Ferguson podszedł szybko do biurka, przy którym siadywał jako właściciel banku, otworzył stojącą w pobliżu szafeczkę, wyjął brandy i niewielką szklankę, do której nalał alkoholu. Podał ją Harveyowi, który łyknął ożywczy płyn z wdzięcznością.

A właściciel banku jeszcze go brandy poił chociaż … rzeczywiście ten kasjer wyglądał jak ostatnie nieszczęście.

Cytat:
- Więc większość gotówki ocalała – stwierdził szeryf.
- Niezupełnie … - Harvey omal się nie popłakał. – Miałem przygotowaną górę pieniędzy.
- Co to znaczy? – popędził go Stevenson.
- Pan Hobson miał przyjść o 9.30, aby odebrać zgromadzony kapitał …
- Ile tego było? – zainteresował się Dan.
- Trzydzieści tysięcy dolarów – wyrecytował kasjer.

A to pech!

Cytat:
- Tak pan mówi, bo to nie o pana pieniądze chodzi! – wrzasnął czerwony z wściekłości Hobson. – Ma pan ich znaleźć! Chcę, żeby się smażyli w piekle! Na wolnym ogniu!
- Ognia piekielnego nie mogę panu zagwarantować – stwierdził spokojnym głosem szeryf. – Ale postaram się znaleźć winnych napadu. To mogę panu obiecać.

Danowi udzielił się sarkazm Adama?

Cytat:
Danowi coraz bardziej nie podobała się ta sprawa. Razem z grupą mieszkańców, którzy stworzyli grupę pościgową, ruszył śladami rabusiów. Wrócili późnym popołudniem – bez złoczyńców i bez zrabowanych pieniędzy.

Coś tu zgrzyta. Rozpłynęli się w powietrzu?

Cytat:
- Co ci się udało ustalić? – zapytał.
- Niewiele – z niechęcią wyznał szeryf. – Wiem, że złodzieje wyjechali z miasta. Wiem, że było ich dwóch i udali się w bliżej nieznanym mi kierunku.
- Ktoś przecież musiał ich widzieć po drodze – zauważył Cartwright.
- I mnie się tak wydawało – zgodził się Dan. – W trakcie pościgu spotkaliśmy okolicznych ranczerów, kilkoro podróżnych. Pytałem wszystkich, nikt nie widział blondyna i bruneta podróżujących razem czy też osobno.
- To dziwne – zauważył Adam, marszcząc brwi.

Adam jak zwykle niesamowicie spostrzegawczy!

Cytat:
- Zanim wróciłeś, rozmawiałem z ludźmi w mieście – powiedział Adam, nie zmieniając pozycji. – Cała ta sprawa z napadem wygląda jakoś podejrzanie.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie uważasz, że ci złodzieje mieli wyjątkowo dużo szczęścia? – zapytał, mrużąc oczy. – Zbyt dużo szczęścia…
- Trafili na grubą gotówkę, do nikogo nie strzelali, wyjechali niezatrzymywani przez nikogo, nie wpadli w łapy ścigających – wyliczył szeryf.
- No właśnie … zbyt gładko im to poszło… Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności.

Adam – mistrz od wyciągania logicznych wniosków

Cytat:
- Joe i Hoss są w mieście – przypomniał sobie Adam. – Chętnie się włączą.

Nie ma to jak rodzinka

Cytat:
- Hoss na pewno – kiwnął głową szeryf. – Co do Joe nie mam już tej pewności. Nie wiem, czy Maribel wypuści go ze swych powabnych rączek.
- Kim jest Maribel? – przyjaciel wydawał się zaskoczony.
- Ranczo, dom, żona, dzieci i … wypadłeś z obiegu – zauważył bezlitośnie Dan. – Chodź, pokażę ci ją, a po drodze porozmawiamy.

No proszę! Panowie też lubią sobie poplotkować. Adam nie znający pań z salonu w Wirginia City? Wzór małżeńskiej stałości … szeryf oczywiście zna te panie ze służbowego obowiązku … li i jedynie, żeby nie było

Cytat:
- Za długo tu siedzimy – blondyn rzucił karty na stół. – Powinniśmy się zbierać.

Chyba ma rację. Po popełnieniu przestępstwa powinno się uciekać. W miarę szybko … a oni sobie spokojnie siedzą i w karty grają

Cytat:
- Wychodzimy wszyscy razem, a nie pojedynczo – zauważył myszowaty, przeszywając go spojrzeniem.
- Do sracza też wszyscy razem? – skrzywił się blondyn. – Nażarłem się fasoli i zaraz mnie rozerwie.

Fakt. W takie miejsce to raczej samotnie się chodzi

Cytat:
- Idź – zezwolił. – Ale dyskretnie, żeby nikt cię nie zobaczył.
- A kto mnie może zobaczyć na tym odludziu? – zdziwił się blondyn.

Różnie bywa. Może ktoś akurat tamtędy przechodzić?

Cytat:
Dotarł do ustronnego budyneczku i lekko zabębnił w drzwiczki z wyciętym serduszkiem.
- Finn, wychodź wreszcie, zaraz musimy jechać – poinformował ściszonym głosem.
Kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał wycelowaną w siebie lufę rewolweru, który nie należał bynajmniej do jego kumpla Finna.

Jak widać lepiej jest nie nachodzić siedzących w przybytku z drzwiami z serduszkiem

Cytat:
- Harvey Limington – rzucił przez zęby Dan Stevenson, z ulgą opuszczając smrodliwe miejsce.

Jak widać poświęcenie szeryfa nie zna granic

Cytat:
Gdy go zobaczył przez okno, jak tylko tu przybyli, aż nim zatrzęsło. Harvey Limington nonszalancko rozparty na krześle w niczym nie przypominał wystraszonego pracownika banku.

A taka bidula była z niego. Jak to pozory mylą

Cytat:
Szeryf wszedł do środka z rewolwerem gotowym do strzału. Tuż za nim podążał Adam. Zaskoczony Limington zerwał się z krzesła i rzucił się ku oknu, które naraz eksplodowało tłuczonym szkłem. To Joe rozbił je, aby zdekoncentrować bandytę. Limington usiłował wyciągnąć broń, ale Dan go uprzedził … Adam szybko podszedł i butem przydeptał dłoń leżącego, który próbował zrobić użytek z rewolweru.
- Tyle szczęścia i na końcu taki niefart – zauważył zimno szeryf, patrząc w oczy wściekłemu z bólu i bezsilności rabusiowi.

Dobrze, że oberwał ten najbardziej winny

Cytat:
Pieniądze odnaleźli bez trudu. Wszyscy trzej złodzieje tej samej nocy trafili za kratki. Następnego dnia przed południem na biurko szeryfa z Virginia City trafił telegram od szeryfa z El Paso o następującej treści:
Nikt o nazwisku Limington nie mieszkał w El Paso.
Z opisu jednak wynika, że może chodzić o kasjera Hugh Lewisa,
który zniknął tuż po nieudanej próbie obrabowania banku
przez dwóch zamaskowanych bandytów.
Dan złożył kartkę i uśmiechnął się do siebie. Zapowiadał się przyjemny dzień.

Nie ma to jak szczęśliwe zakończenie

Interesująca, dynamiczna akcja. Wątki kryminalne, elementy humoru, miłe, rodzinne scenki, a do tego zapowiadające się kłopoty małżeńskie i rodzinne Joe czynią całość bardzo atrakcyjną


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 18:25, 14 Kwi 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:51, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Zorino, może to i banalne. Skoro tak to widzisz, nie będę się spierać.

Camilo, masz rację. Cicha woda brzegi rwie.

ADA napisał:
Każdy młody człowiek, który w przyszłości pojawi się w pobliżu jego "Zajączka" będzie odpowiednio prześwietlony.

ADA, nawet widzę tę scenę oczyma wyobraźni.

ADA napisał:
No, to Joe poszedł po bandzie. Mada zaskoczyłaś mnie zupełnie. Nie spodziewałam się że Joe skorzysta z domu uciech.

Cóż, od półtora roku jest sam. Ni to żonaty, ni to wdowiec, ni to rozwodnik. Żadna panna ani wdowa nie zaryzykuje spotkań z takim osobnikiem, bo jego sytuacja nie została prawnie rozwiązana. Joe ratuje się, jak może. Rolling Eyes

Aga napisał:
Intuicja kobieca działa. Mnie zastanawia po grzyba on tu przyszedł? Nie mógł iść do saloonu, jakiegoś hotelu, kościoła?

Chciał zrobić rekonesans. Wybadać, czy szeryf ma jakieś podejrzenia względem niego lub utwierdzić Dana w przekonaniu, że kasjer to oferma.

Aga napisał:
A co Dan taki nerwowy? Lekko zazdrosny?

Nic z tych rzeczy. Po prostu interesuje się tym, co żona ma do powiedzenia.

Aga, cieszę się, że Twoja sympatia dla Dana wciąż ma temperaturę wrzenia. Wink

Ewelina napisał:
Ja też się nie spodziewałam! A tak obiecywał poprawę …

Joe obiecywał poprawę? Kiedy? Chyba nie w moim fanfiku.

Ewelina napisał:
Danowi udzielił się sarkazm Adama?

Kto z kim przestaje ……

Ewelina napisał:
Chyba ma rację. Po popełnieniu przestępstwa powinno się uciekać. W miarę szybko … a oni sobie spokojnie siedzą i w karty grają

Ewelino, gdyby uciekali zaraz po napadzie, ktoś by ich przyuważył i szeryf szybciej wpadłby na ślad. Wymyślili, że przeczekają pogoń u Limingtona, a w nocy wyruszą i uciekną. Mieli plan. Co z niego wyszło – wiadomo! Smile

Dziękuję wszystkim za ślad w postaci komentarzy, ożywczych niczym wiosenny wiatr pachnący słońcem. Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mada dnia Wto 20:31, 14 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:11, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Właściwie trudno dziwić się Joe. Półtora roku to jednak szmat czasu. A swoją drogą ciekawe co dzieje się z Nanette? Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:12, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Joe obiecywał, że będzie godny Nanette, że dziewczyna będzie z nim szczęśliwa. Nanette uwielbiała "mocne" wrażenia, nie sądzę jednak by do takich należały wizyty małżonka w domu uciech ... choć co prawda, przyznaję, że Joe jest w stanie "zawieszenia" - ni ro żonaty, kawaler już nie, rozwiedziony też nie, wdowiec na szczęście nie ... czyli bidula tzeczywiście jest odcięty od chętnych panien

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:13, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Ja też uważam, że sytuacja Joe usprawiedliwia jego postępowanie....lepiej że płaci za uciechy i oboje wiedzą na czym stoją niż gdyby mamił kolejne panny w okolicy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:14, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Ewelina jak możesz tak śmiać się w głos z biduli Evil or Very Mad To facet, wyposzczony, zdrowy facet Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:28, 14 Kwi 2015    Temat postu:

Trochę diety jeszcze nikomu nie zaszkodziło Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:33, 14 Kwi 2015    Temat postu:

ADA napisał:
A swoją drogą ciekawe co dzieje się z Nanette? Rolling Eyes

Też jestem ciekawa. Wink Może pojawi się w następnym odcinku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:14, 14 Kwi 2015    Temat postu:

To tym bardziej będę czekać z niecierpliwością i ciekawością

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Mady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4 ... 47, 48, 49  Następny
Strona 3 z 49

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin