Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pióro strusia
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 45, 46, 47, 48  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Senszen
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 20:15, 09 Sty 2016    Temat postu:

Aga, ja tam chciałam przemycić delikatnie jeszcze jedną informacje na temat Maurice'a... trochę ją muszę rozwinąć kolejnym fragmencie Rolling Eyes
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:19, 09 Sty 2016    Temat postu:

Delikatniej? To jeszcze można coś delikatnie powiedzieć o Mauricie po jego śmierci?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 20:24, 09 Sty 2016    Temat postu:

w tym momencie to można już mówić wyłącznie delikatnie... tak delikatnie jak delikatne jest piórko szarpane wiatrem Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 3:16, 15 Sty 2016    Temat postu:

Cytat:
Candy zacisnął zęby. Mimo słońca świecącego mu prosto w twarz, oczy miał szeroko otwarte. Praktycznie nieruchome, intensywnie niebieskie, utkwione w twarzy Adama. Oddychał płytko, przez nos, wszystkie mięśnie miał napięte, w zbielałej dłoni mocno trzymał wodze.

Przepiękny, malowniczy opis Candy’ego

Cytat:
- Mieszkańcy lubią plotki.

Jak to mieszkańcy. Wszak muszą się czymś zająć w wolnych chwilach

Cytat:
- Pamiętasz ten dzień, kiedy napadli na Ponderosę i ranili Jamiego? India nawet nie była w pobliżu… a po mieście chodziły plotki, że już nie żyje.
Candy wzdrygnął się gwałtownie.
- To nie był pierwszy raz, kiedy ktoś jej… lub komukolwiek innemu, mieszkającemu w Ponderosie… wmawiał chorobę. I nie był też ostatni.

Jak widać siła plotki jest bardzo duża, ale bez przesady … z drugiej sytony … takie wieści jednak mogą zaniepokoić

Cytat:
Nie była w stanie tam dłużej przebywać od kiedy zobaczyła... Francisa w ramionach innej. I to jeszcze kogoś tak ordynarnego jak Rose Blaze.

Biedna Genevive. Żal mi jej. Tak marzyła o tym jedynym i … tak pechowo trafia – albo żonaty, niezainteresowany, albo łajdak

Cytat:
Na policzki wystąpił jej natychmiast gorący rumieniec zakłopotania – jako dobrze wychowana panna nie powinna nawet myśleć o takich rzeczach jak… nie miała już powodu, by myśleć, że jakikolwiek mężczyzna zechce ją na żonę. Że będzie na nią patrzył… tak jak Adam Cartwright potrafił patrzeć na swoją żonę.

Ach! Te dziewczęce marzenia

Cytat:
- Ojcze – cicho powiedziała, lekko dygając.
- Córko – odpowiedział bezbarwnym tonem. Stał nieruchomo, gęste, siwe brwi ocieniały i tak głęboko osadzone oczy. Były to oczy człowieka, który całą swoja duszę zakuł w kajdany rozsądku. Serce zamknął w żelaznej klatce.

A co oni tak oficjalnie do siebie? Przecież to bardzo bliscy sobie ludzie

Cytat:
- Zawsze wierzyłam, ze posiadasz dużą dawkę zdrowego rozsądku… Mimo Twojej egzaltowanej postawy. Traktowałem to jako nieodłączny element twojej młodości, dzieciństwa, którego nie chciałem zbyt wcześnie przerywać. Zawsze wiedziałem, że doskonale wiesz, czego chcesz od życia.

Chyba tata Genevive jest nadmiernym optymistą

Cytat:
- Jak ja śmiem? – warknął mężczyzna. – Jak ja śmiem? – uniósł laskę i zamachnął się nią dziko.

Co go opętało? Chce bić laską kobietę? Taki dżentelmen?

Cytat:
- Ja mam się miarkować Brown? – Will przełknął z wysiłkiem ślinę. – Lepiej niech ta Twoja córeczka… ta rozpieszczona…
- Dosyć!
- To trucicielka! – ryknął Cartwright.
- Co takiego? – Genevive oparła się ciężko o toaletkę. Ręka jej trafiła na wilgotna gąbkę, zimna woda przeciekła jej między palcami. – Przecież to… absurd… przecież…

A to niespodzianka!

Cytat:
- Jest zdenerwowany, ty też byś był na jego miejscu.
- Najpierw bym się postarał wyjaśnić co się tutaj wyprawia – oschle rzucił Adam. – a nie jechał jak wariat, na złamanie karku…
- Bzdury gadasz – dobitnie podsumował go Hoss. – Gdybyś podejrzewał, że Marie… albo komukolwiek ci bliskiemu… coś się stało, już byś był w połowie drogi do Ponderosy. Albo całe życie źle Cię oceniałem.

Hoss bardzo dobrze zna Adama

Cytat:
- Czy całe miasto zwariowało? – spytał retorycznie Adam. – Wszyscy się zachowują, jakby dotknęła ich lekka… albo nawet i niezbyt lekka histeria. Nie słyszałeś tego, co nam opowiadała Jane Gordon. Minęło ledwie kilka tygodni a miasto zdaje się być pogrążone w anarchii, wszędzie wybuchają spory, kłótnie… Grecka tragedia to przy tym niewinna igraszka. To się nie może dziać naprawdę. Musi być jakieś racjonalne wyjaśnienie.

Po prostu ludzie się nudzą

Cytat:
- A Candy się martwi, że Indii i Cookie coś się stało. – Hoss wtrącił.
- Nie ma powodu – poirytował się Adam. – To nie jest rozsądne. To jest już panika. Nie ma żadnych dowodów… To tylko słowa. I dlatego…
- Czasem słowa wystarczą. – Hoss pokręcił głową. – To przecież nie jest racjonalne. Niepokój o rodzinę… czasem wystarczy drobiazg. Doskonale o tym wiesz.

Niepokój, obawa, przeczucie … wszystko jedno … panowie są zaniepokojeni. Bardzo zaniepokojeni

Cytat:
- Chyba powinnam wyjaśnić, co się stało – usłyszeli za sobą drżący głos. – Obawiam się, że to wszystko, całą ta sytuacja w mieście… to moja wina.
Adam odwrócił się, czując jak narasta w nim poczucie bezradności i odrealnienia. Annie Gordon stała, nerwowo wykręcając niebieskie, niciane rękawiczki. Oczy miała podkrążone, usta blade.

A to niespodzianka! Spokojna pani Gordon? Jak to możliwe?

Cytat:
Pani Blaze była jedną z pierwszych osób, jakie napotkałam w tym mieście. Początkowo wydawała się być miła, potem zaczęła się coraz bardziej wtrącać w moje życie, moje prywatne sprawy.

No tak! Niezastąpiona pani Blake

Cytat:
Ona od początku sugerowała, ze jako rozwódka nie mam prawa uczyć, jako że moja opinia nie jest już nieposzlakowana. Miała zastrzeżenia do mojego sposobu uczenia, cały czas dowodziła, że szkaluje jej córkę, że bez powodu stawiam jej złe oceny, że zazdroszczę Rosie urody, inteligencji… czy czego tam jeszcze – zakończyła kulawo i upiła łyk herbaty. – Panie Cartwright, proszę mi wierzyć, nie mam co zazdrościć Rosie Blaze inteligencji. Dziewczyna nie ma jej w nadmiarze.

Ile zła może narobić jedna wredna baba

Cytat:
Pozornie miła, spokojna, uśmiechnięta. Przyjechała i od razu zaczęła ustawiać wszystkich wedle swojego światopoglądu. Zaprzyjaźniła się z panią Blaze. I nagle… panie Cartwright, nagle stałam się pariasem. Sąsiedzi ledwo odpowiadali mi na „dzień dobry”. Pani Blaze znowu zaapelowała o usunięcie mnie ze stanowiska nauczyciela. Pastorowa nie zaprosiła mnie na szycie…

Dobrany duet – pani Blake i pastorowa. To już lepiej było zorganizować w miasteczku najazd Apaczów. Najechaliby i … odjechali Do tego brak zaproszenia na szycie … to jak policzek

Cytat:
Plotki, które rozpuszcza z taką swobodą pani Blaze wyrządziły już tyle zła. A ona dalej jest traktowana przez wszystkich z jakimś dziwnym pobłażaniem. A przecież za swoje postępowanie już dawno powinna zostać wytarzana w smole i w pierzu.

Oj tak, tak!

Cytat:
- Więc i ja zaczęłam plotkować. – zakończyła nieśmiało, oblewając się rumieńcem wstydu. – Chciałam jej pokazać, do czego doprowadzić mogą plotki, które ona rozpowszechnia. – wyszeptała, pociągając nosem. – Ale wszystko się wymknęło spod kontroli… i dlatego wszyscy są teraz tak rozhisteryzowani.

Taka maleńka słodka zemsta … ale pani Gordon chociaż ma wyrzuty sumienia i wie, że źle postąpiła

Cytat:
- Czyli to tylko plotki, tak? – upewnił się.
- Tylko plotki? – Annie podniosła na niego oczy.
- Ta opowieść, którą nas uraczyła Jane Gordon; że doktor Harper zdesperowany wyjechał za panną Brown… lekarza nie było na miejscu i w związku z tym…
- Doktor Harper wyjechał, rzeczywiście. Choć nie wydaje mi się, żeby to było spowodowane osobą panny Brown – Annie potwierdziła cicho.

Jak widać w każdej plotce jest jednak ziarenko prawdy. Lekarz wyjechał … choć nie wiadomo gdzie i po co?

Cytat:
- Zejdź mi z drogi – warknął Will. – Chcecie wiedzieć, co się stało?
- Najwidoczniej szanowny panie – wtrącił niezrażony niczym pan Schwartz.

Prawie demoluje pokój, chce zbić laską kobietę i jeszcze pyta się, czu chcą wiedzieć dlaczego? Ja też chcę wiedzieć

Cytat:
- Nie pozwólmy aby strach przysłonił nam rozsądek. Pan Schwartz również był mi bardzo drogi, panie Cartwright. Więcej niż drogi. Ale ja nie oskarżam panny Brown o otrucie człowieka – sucho zwrócił mu uwagę Maurice.

Will jednak stracił zdrowy rozsądek. Miejmy nadzieję, że chwilowo

Cytat:
- Nigdy bym nie otruła Peggy, panie Cartwright – wykrztusiła z siebie w końcu Genevive. – Przecież to moja przyjaciółka, też ją kocham, jak siostrę…
- Peggy gorzej się poczuła po podróży. Teraz, od tygodnia się nie widujecie i Peggy czuje się coraz lepiej. To logiczne, że…Peggy jest młoda, nie powinna tak ciężko chorować…

Wiek nie chroni przed chorobą … mogła się czymś zarazić, tak jak pan Schwartz?

Cytat:
- Panie Cartwright, jedyna logiczna rzecz w tej sytuacji to zasięgnąć opinii lekarza. Tylko lekarz powinien się wypowiadać o przyczynach choroby –przerwał mu pan Brown. – I przede wszystkim… trzeba się uspokoić. Margaret czuje się lepiej, to wspaniała nowina. I to jest najważniejsze.

Na chorobach to się lekarz zna, a nie Will!

Bardzo ciekawe, z nieoczekiwanymi zwrotami akcji i w porównaniu do opowiadań koleżanek można rzec bardzo wesołe. Jedynie odrobina chaosu, trochę paniki, ale wszyscy żyją. Na razie …


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 3:23, 15 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 18:15, 15 Sty 2016    Temat postu:

Ewelina, bardzo dziękuje za obszerny i miły komentarz Smile chce tylko sprostować jeden drobiazg... pan Schwartz, zwany również jako mesmerysta ... zachorował... i nie bez powodu drugi pan Schwartz mówi o nim w czasie przeszłym...
Podsumowując - nigdy więcej pomysłu na kradzież tożsamości i nazwiska. Bo zamęt jest niemiłosierny...
A po drugie - mesmerysta zmarł.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:30, 15 Sty 2016    Temat postu:

Pewnie niedokładnie "wczytałam" się w tekst. Była dość późna pora ... cóż, widzę ... a raczej czytam ... w Waszych fanfikach trup się gęsto ściele Sad Skąd ta krwiożerczość?

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pią 19:31, 15 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 19:40, 15 Sty 2016    Temat postu:

ech, to moja wina. chciałam to napisać jakoś delikatnie. I w efekcie to przesadziłam z tą aluzyjnością Evil or Very Mad Tak to sformułowałam, że mało kto by się domyślił o co mi chodziło.

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 19:42, 15 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:33, 15 Sty 2016    Temat postu:

Właśnie, czas przeszły równie dobrze mógł się odnosić do wyjazdy Maurice'a ... w celu kontynuacji kuracji na przykład Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 22:50, 15 Sty 2016    Temat postu:

znaczenie jednak było inne.

Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 22:51, 15 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 3:46, 16 Sty 2016    Temat postu:

***

DWA LATA PÓŹNIEJ

***

Aintonette przeciągnęła się rozkosznie, wdychając zapach siana, nowej książki i świeżo ugryzionego jabłka. Układały się one w najwspanialszą symfonię: zapach beztroskiego lata. Świeciło jasne słońce, cykały koniki polne, delikatny wiatr wprawiał wysokie sosny w delikatne wibracje. Dziewczyna kontrolnie spojrzała w kierunku swojego młodszego kuzynostwa. Synowie wujka Joe, bawili się beztrosko w stogu siana. Na szczęście, była to zabawa nie tylko beztroska ale też i bardzo bezpieczna – chłopcy wyciągnęli się w rozrzuconych słomkach i nonszalancko majtali stopami, pogryzając jabłka. Agnes, córka wujka Hossa, haftowała poduszkę, co pewien czas rzucając spokojne spojrzenia w kierunku swojej młodszej siostry, Emilii. Czteroletnia dziewczynka całkowicie zaabsorbowana była obserwacją szpaków, które szperały pośród trawy i siedziała nieruchomo, jak urzeczona, od kilkunastu minut. Agnes pochwyciła spojrzenie Aintonette i puściła do niej zawadiackie oko. Jako najstarsze z całej kompanii, często przykazane miały pilnować swojego młodszego, często kłopotliwego kuzynostwa. Dzisiejszy dzień był, jak do tej pory, nadspodziewanie spokojny.

- Witaj kuzynko – Aintonette usłyszała nad sobą rześki głos i zaraz obok niej, na siano, zwalił się Clay. Bezceremonialnie wziął od niej nadgryzione jabłko i wbił w nie zęby.
- Clay, nigdy nie słyszałeś o czymś takim jak maniery? – rzuciła oschle Agnes, widząc, że Aintonette patrzy na młodszego kuzyna z widoczną kpiną i dezaprobatą.
- Coś słyszałem… chyba… - Clay przełknął kawałek jabłka. – Ale mnie to nie obowiązuje.
- Ponieważ nie masz zamiaru egzystować z rodzajem ludzkim? Nigdy? – słodko zapytała Aintonette i zatrzasnęła zdecydowanym ruchem czytaną książkę. Clay spojrzał na nią z mieszaniną zachwytu i przerażenia.
- Egzy… co? – wyjąkał? – Mówisz czasem jak pani Blaze. Też jej nikt nie jest w stanie zrozumieć. Skąd ty bierzesz takie słowa? Wymyślasz? Przyznaj się – wyszczerzył do niej w uśmiechu białe zęby.

Aintonette spurpurowiała.

- Ja przynajmniej wiem, co mówię. I nie, nie wymyślam. Takie słowa istnieją. I znaczą dokładnie to, co chce powiedzieć. – uniosła się Aintonette.
- Jak ostatnio byliśmy w mieście z tatą – rzucił jeden z bliźniaków – spotkaliśmy panią Blaze.
- Po gwoździe – uzupełnił drugi. – Od razu zaczęła nawijać.
- Tata się zdenerwował – entuzjastycznie podpowiedział pierwszy. - I mówił pod nosem brzydkie wyrazy.
- Pani Blaze też mówiła brzydkie wyrazy. Tylko nie tak jak tata. Na głos.
- Tata mówił pod nosem. To znaczy tak nam się wydawało.
- Mruczał coś pod nosem, nie słyszeliśmy.
- Ale panią Blaze słyszeliśmy. Mówiła coś o amebach.

Clay zaczął dusić się ze śmiechu, Aintonette spojrzała na Agnes i przewróciła wymownie oczami.

- A właśnie, Cookie, idziesz w tym roku do szkoły? – przypomniał sobie nagle Clay. Cookie spojrzała na niego tymi swoimi niebiesko-szarymi oczami i uśmiechnęła się łagodnie. Wzruszyła lekko ramionami.
- Musisz iść do szkoły. Takie jest prawo – ciągnął dalej Clay. – I będą cię tam uczyli… tabliczki mnożenia… i algebry… i… - gorączkowo szukał w głowie czegoś bardziej skomplikowanego – i imiesłowów. To strasznie trudne, wiesz? A panna Blaze jest strasznie surowa…

Cookie lekko się skrzywiła. Clay uśmiechnął się szerzej. Uwielbiał się z nią droczyć. Nie mógł jej podrzucać myszek czy żab do kieszeni, bo się ich kompletnie nie bała. Nie chciał jej szczypać, bo mała umiała podrapać w odwecie…. A za warkocz jej nie ciągnął, bo coś miał wrażenie, ze tego by już mogła nie zrozumieć. Ale ogólnie, jak na dziewczynkę w tym wieku, była całkiem w porządku. W każdym razie nie paplała jak wszystkie dziewczyny. I po mistrzowsku posługiwała się młotkiem i gwoźdźmi.

- Clay, nie strasz jej – fuknęła Aintonette. – Nie bój się Cookie, na pewno ci się spodoba w szkole. Jakby co, przecież jesteś z nami. Pomożemy ci.
- Właśnie o tym nawijała pani Blaze – przypomniał sobie jeden z bliźniaków. – Że jak tak dalej pójdzie i pan Canaday będzie taki uparty, to Cookie zostanie amebą. A jest już przecież podrzutkiem.
- a pan Canaday wyrzutkiem – uzupełnił drugi i usiadł nagle. – Naughty, o co jej chodziło?

Aintonette wzięła głęboki oddech. Spojrzała na Cookie, której oczy podejrzanie pociemniały. Na zaciekawionych bliźniaków. Na smutną Agnes.

- O nic. Ona nie wie co mówi… przecież ją znacie. Często przekręca słowa. To na pewno nie było nic takiego. – uspokoiła ich wszystkich.

Powiedziała te kilka słów – i poczuła się brudna. Chciała uspokoić kuzynostwo i celowo skłamała. A kłamać nie powinna.

Naughty z dezaprobatą rozmyślając nad własnym problemem moralnym, położyła się z powrotem na brzuchu. Wpatrzyła się w delikatne, oszałamiająco pachnące kwiaty rumianku, które płożyły się jej przed nosem i zaczęła myśleć.

Ją tez jakby mniej cieszył powrót do szkoły. Panna Rose Blaze, która zastąpiła ukochaną przez wszystkich pannę Gordon, była… delikatnie mówiąc… ciężkostrawna. Bardzo hałaśliwa, energiczna bywała często cięta i bardzo ostra. Czepiała się nieistotnych szczegółów i starała się sprawiać wrażenie, że wie wszystko. Początkowo zatrudniona tylko na kilka tygodni, kurczowo trzymała się stanowiska a Rada Szkoły nie kwapiła się do zatrudniania kogoś nowego. Parę tygodni temu Naughty słyszała, jak jej tata rozmawia o tym z mamą. Był zdenerwowany i chodził nerwowo po pokoju.
Nie chodziło oczywiście tylko o to, że panna Blaze nie była najlepszą nauczycielką. Problem polegał raczej na tym, że do pewnego stopnia była bardzo podobna do swojej matki. A pan Canaday prędzej by się napił rycyny niż pozwolił, żeby ktoś taki choć zbliżył się do Cookie... która do pewnego stopnia była bardzo podobna do swojej mamy. A ponieważ Cookie powinna iść do szkoły… pan Canaday chyba chciał się wyprowadzić. I to chyba właśnie było to, co tak denerwowało tatę.

Naughty otworzyła książkę na oślep i przeczytała kilka zdań. Dla dorosłych wszystko było takie skomplikowane. A przecież zawsze jest jakieś prostsze wyjście. W mroku bezradności, mętnym i lepkim obłoku nieporozumień, zawsze, niczym cienka szara niteczka, przebija się droga, którą należy dążyć. Droga lekka niczym pióro strusia, symbol sprawiedliwości i rozwagi. Każdy ma własne piórko, tak jak każdy ma własne serce i własny rozum.
Naughty westchnęła ciężko i swoim oddechem poderwała cieniutką igiełkę sosnową, która spadłą na jej książkę. Brakowało jej Maurice’a, zawsze potrafił powiedzieć, coś, co podnosiło ją na duchu. Jego świat to były jego słowa; barwne, zwariowane, rozbrajające… czarujące i lekko absurdalne. I taki był własnie Maurice. Od początku do końca. Nawet jego nagła choroba wpisała się jakoś naturalnie w ciąg przedziwnych i szalonych zbiegów okoliczności, i dziwnych wypadków, które tamtego roku przewalały się nad Virginia City.

Naughty uśmiechnęła się kątem ust. W policzkach utworzyły się jej dołeczki a w głowie zakiełkował właśnie pomysł.

***

Cookie siedziała na szerokich schodach i całkowicie pochłonięta była łuskaniem groszku. Sprawnie otwierała ciemnozielone, pachnące świeżością łupinki i wysypywała na dłoń jasnozielone ziarenka. Wsypała je do cebrzyka i przełamała trzymaną jeszcze w ręku łupinkę. Podetknęła ją sobie pod nos i rozbawiona, powąchała z radością. Lubiła ten zapach – jasny, zielony, lekko ziemisty.

- Cookie, co porabiasz dziewczyno? – usłyszała za sobą znajomy głos. Griff przyklęknął obok niej, opierając się ciężko na trzymanym w ręku szpadlu.
- Groszek łuskam – uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Groszek powiadasz… - Griff wziął do ręki jedną z łupinek i przegryzł ostrożnie. Chwile żuł, z wyraźnym namysłem. – Nienajgorszy ten gatunek, przyznaję. – stwierdził ostatecznie poważnym tonem.

Cookie wpatrzyła się w niego z uśmiechem.

- Griff, jesteś edukowalny? – zapytała ostrożnie.
- Niektórzy twierdzą nawet, że niereformowalny. – mrugnął do niej spokojnie.

Cookie spojrzała na niego lekko zdezorientowana.

- A tata? – dopytała się
- Co ci chodzi po głowie dziewczyno? – zainteresował się Candy, który jak duch pojawił się wywołany pytaniem córki – Boisz się szkoły? Nie martw się każdy przeszedł przez ten etap… niektórzy co prawda szybciej…
- Będą mnie w szkole ciągnęli za warkocz? – zapytała z obawą Cookie. – Nie chce, żeby mi go… urwali? Jest ładny, taki jak … u mamy.

Griff stłumił w sobie śmiech, widząc poważne oczy Cookie. Candy przyklęknął przy dziewczynce, odgarnął jej grzywkę i pocałował delikatnie w czoło.

- To niemożliwe. A jeżeli spróbują – powiedział łagodnie. – To będą mieli ze mną do czynienia. Możesz to wszystkim powiedzieć.

Griff parsknął w końcu śmiechem, Cookie drgnęły usta a rozbawione oczy zabłysły niebiesko. Przytuliła się ufnie do ojca.
Candy mocno ją objął a potem spojrzał w twarz. Przesunął kciukiem po suchym policzku. Uśmiechnął się do córki.

- Grzeczna dziewczynka. A teraz biegnij do domu i ustaw z powrotem książki tak, jak były.

Cookie lekko się zaczerwieniła. Candy uśmiechnął się szerzej.

- W domu książki możesz sobie układać tak, jak chcesz…
- Kolorami? - bąknęła nieśmiało.
- … ale tutaj, w Pondersoie, Adam na pewno by wolał, żeby książki nie leżały w dziwnych… pozach. – zakończył Candy, z trudem utrzymując powagę.

Cookie kiwnęła głową i wślizgnęła się do środka, przez uchylone drzwi. Griff zatkał usta, próbując powstrzymać napad śmiechu.

- Pójdę się napić wody – wykrztusił z trudem i zniknął.

Candy kiwnął mu głową, wstał i przeciągnął się. Chwile stał z zamkniętymi oczami, chłonąc delikatną atmosferę tego dnia; zapach piasku, rozgrzanego drewna i nagrzanych zielonych liści. Otworzył niechętnie oczy i wzrok jego padł na długi, jasny włos, który przyczepił się do rękawa jego koszuli. Włos był na pewno Cookie… ale momentalnie poczuł falę żalu i smutku. Przez pierwsze tygodnie po śmierci Indii najtrudniejsze były właśnie takie drobiazgi: starannie złożony koc, zwiędła stokrotka włożona między kartki czytanej książki, pojedynczy włos, który leżał na pustej poduszce. Ledwo uchwytny zapach. To była choroba, przypadek... ale nie potrafił sobie tego nijak przetłumaczyć.

- Panie Canaday – usłyszał za sobą wesoły, dziewczęcy głos. Obrócił się i zmusił do lekkiego uśmiechu.
- Panna Cartwright – ukłonił się nieznacznie i mrugnął porozumiewawczo do Naughty. – Czemu to zawdzięczam tą przyjemność?

Naughty uśmiechnęła się, wzięła głęboki oddech i splotła ręce na plecach.

- Wujek Will pisał do nas niedawno, podobno panna Brown znakomicie radzi sobie jako przedstawicielka Ligi Niezależnych Sufrażystek… Podobno odkryła w sobie talent do pisania listów.
- Coś mi się obiło o uszy…
- A Peggy świetnie sobie radzi na kursie dla pielęgniarek… To wspaniały zawód, prawda? Szkoda jednak, że odrzuciła oświadczyny doktora Harpera... Zawsze myślałam, że… - Naughty urwała, zaczerpnęła tchu i wyprostowała dumnie głowę.
- W zasadzie... Panie Canaday – zaczęła i lekko odchrząknęła. – W mroku nieporozumień i ciemnych fluidów… to znaczy w mroku nieporozumień i lepkich fluidów…
- Naughty, coś się stało? – spytał, podnosząc zaskoczony brew.
- W mroku bezradności, mętnym i lepkim obłoku nieporozumień, zawsze, znaleźć można lekkie pióro strusia, symbol sprawiedliwości i rozwagi. Każdy ma własne piórko, tak jak każdy ma własne serce i własny rozum. To znaczy, chyba każdy ma własne piórko, bo inaczej nie można by było ważyć…to by nie było sprawiedliwe, żeby ważyć na jednej szali pióro a na drugiej nasze serce, prawda? Doktor Harper kiedyś mi mówił, ze serca maja różną wielkość i… w każdym razie… I to pióro jest symbolem sprawiedliwości, która… - Naughty zgubiła wątek i na chwile umilkła. - Panie Canaday, proszę, niech pan nie wyjeżdża. – zakończyła. – Przecież nikt nie chce, żeby pan wyjechał… a kiedy Cookie pójdzie do szkoły, to my się nią przecież zaopiekujemy. Bo jest przecież dla nas prawie jak kuzynka… i…
- Naughty – Candy ostrożnie zaczął – chyba za długo dzisiaj przebywałaś na słońcu. Nie mam zamiaru nigdzie wyjeżdżać… O to możesz być spokojna.
- Acha. – Naughty zamrugała zaskoczona.
- A tak na marginesie… też uważam, że jesteście moją rodziną. I zejdź już z tego słońca.


***

Richard Grey wysiadł z dyliżansu i otrzepał delikatnie swój zakurzony kapelusz. Z kieszeni wyciągnął złożoną poczwórnie kartkę, rozwinął ją bez pośpiechu i uważnie przeczytał raz jeszcze treść.

- Co pana sprowadza do Virginia City? - zagadnął wesoło woźnica.
- Odziedziczyłem tutaj kawałek ziemi. - lakonicznie odpowiedział mężczyzna i bez pośpiechu wsunął kartkę z powrotem do kieszeni.
- Bez urazy, ale nie wygląda pan na farmera...
- Nie mam urazy. Wolałbym pracować raczej w zawodzie, który wykonywałem do tej pory.
- A co pan robił do tej pory? - woźnica długim spojrzeniem ocenił porządne spodnie, nieskazitelną kamizelkę i lekko tylko zakurzone buty nieznajomego.
- Jestem nauczycielem. I mam nadzieję, że będę miał dalej szansę ten zawód wykonywać. - Pan Grey enigmatycznie zakończył rozmowę. Schylił lekko kapelusza przed rozmówcą, wziął do ręki torbę podróżną i spokojnym krokiem, uważnie się rozejrzawszy na boki, przeszedł przez pustą drogę.


KONIEC


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 20:59, 16 Sty 2016, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:20, 16 Sty 2016    Temat postu:

Senszen czy ja dobrze widzę? Shocked I to nie godzina wklejenia mnie zaskoczyła.....ale słowo "koniec" Crying or Very sad

p.s. będę czytać dwa razy wolniej... Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Sob 11:21, 16 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 11:26, 16 Sty 2016    Temat postu:

Za długo już to opowiadanie trwało, trzeba było to wszystko jakoś uciąć Rolling Eyes
miłej lektury w takim razie Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:55, 16 Sty 2016    Temat postu:

Senszen, bardzo nieoczekiwane zakończenie... Shocked żal... bardzo żal Crying or Very sad więcej napiszę, jak się uspokoję

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:40, 16 Sty 2016    Temat postu:

Ja ... zbulwersowałam się. Wyludnicie Ponderosę ... chyba dopiero w poniedziałek zdołam skomentować ... muszę odzyskać równowagę ... dojść do siebie ... ochłonąć ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 17:47, 16 Sty 2016    Temat postu:

Ja już bardziej Ponderosy ani Virginia City nie wyludnię. Zapewniam. Przykro mi, że aż tak bardzo się zbulwersowałyście Sad
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Senszen Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 45, 46, 47, 48  Następny
Strona 46 z 48

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin