Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Diabeł ubiera się u Prady - Życie po życiu (kontynuacja)

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:33, 20 Cze 2013    Temat postu: Diabeł ubiera się u Prady - Życie po życiu (kontynuacja)

Hejka! Powracam! Smile Dużymi krokami zbliża się zakończenie roku szkolnego, w związku z tym, wracam do swojej pisaniny! Smile
Po przeczytaniu rewelacyjnej książki Lauren Weisbenger (mam nadzieję, że dobrze zapisałam Razz), pt. ,,Diabeł ubiera się u Prady" złapałam wielkiego wena. Książka oczywiście baardzo, a to bardzo mi się podobała, ale poczułam taki niedosyt, przy ostatniej kartce. Postanowiłam więc dopisać własny ciąg wydarzeń, zmieniając nieco pewne wątki (nie wszystko jest tak, jak w książce Smile). Mam nadzieję, że nie zostanie to uznane jako plagiat - nie chcę niczego kopiować, piszę po prostu dla rozrywki kontynuację bardzo dobrej książki! Smile
Enjoy!


I

- Pracowałaś dla tej diablicy? – wyszeptała, wybałuszając oczy z orbit. Wyglądała teraz jak pekińczyk mojej ciotki.
- Tak, pracowałam – rzuciłam, zanurzając usta w puszystej piance macchiato.
Ilekroć wspominałam o mojej zeszłej posadzie – biurze Elias-Clark – ludzie obdarzali mnie takim spojrzeniem, jakbym mówiła, że co najmniej jestem prorokiem.
- I co… tak po prostu to wspominasz? – wydukała Anita, ta, której wysłałam uroczą sukienkę Dolce Gabbany i wężowe czółenka od Vivienne Tam.
- Uff – westchnęłam – Nikomu nie pasuje ta wersja „light”. Każdego pociąga ta druga, mroczniejsza strona mojej pracy. Otóż, droga Anito – jeżeli wyobrażasz sobie wstawanie w środku nocy, o jakiejkolwiek przypadkowej porze, tylko dlatego, że twoja pracodawczyni musi mieć twój podpis pod papierami, jeżeli wyobrażasz sobie bieganie do Starbucksa na dziesięciocentymetrowych szpilkach po dziesięć razy dziennie i jeżeli wyobrażasz sobie ciągłe ubliżanie, wyzywanie i zrównywanie z błotem, to… wiedz, że jesteś w stanie pracować u Mirandy Priestley – zakończyłam, z świergotem wypuszczając powietrze. Poczułam mdlące ukłucie w brzuchu, tak jakby Miranda tym swoim jednym, długim pazurem dźgała mnie w sam żołądek, za moje niegodziwe słowa.
- Współczuję.. – ton głosu Anity był szczerze smutny.
- O, tak. Należy mi się współczucie. Należy mi się masa współczucia, wyrozumiałości. Ba, należy mi się nawet order Najlepszej Asystentki Która Zniosła Mirandę…
Mogłam tak gadać i gadać, smęcić i smęcić, ale nie chciałam całkowicie burzyć wspaniałych marzeń tej dziewczyny, która próbowała wejść w świat mody. Moje wspomnienia z pracy w Elias-Clark nie były zbyt ciepłe, ale.. skoro ta o to młoda panna chciała zacząć staż u Mirandy, musiała zostać odpowiednio wyszkolona. I przygotowana na najgorsze. Pod koniec naszej rozmowy wykonałam jeden szybki telefon do Emily, prosząc ją, o jak najwięcej wyrozumiałości dla nowej stażystki i maksimum poświęcenia (bez żadnego gderania i przewracania oczami). Emily zapewniła mnie, że postara się – choć trochę – umilić jej pobyt w samym środku piekła.
- Kochanie, możesz zdobywać świat! – rzuciłam optymistycznie, dopijając swoją kawę. Nie mogłam dostrzec choć nikłego światełka radości w jej oczach, które wyglądały teraz naprawdę tragicznie smutno.
- Ej, mała – raźnie potrząsnęłam jej ramię – Nie załamuj się. Przed tobą, mhm, naprawdę ciężka, ale niezwykle fascynująca praca. Z Elias-Clark dostaniesz klucz do prawdziwego światka „high fashion”, rozumiesz?
Potakująco ruszyła głową i zmusiła się na słaby uśmiech. Moje serce zaczęło się radować.
- Nie przejmuj się tym, jak bardzo jestem rozczarowana tą robotą. To był naprawdę trudny okres w moim życiu, ale.. było warto. Ludzie mnie kojarzą, są pełni podziwu dlatego, że wytrzymałam z taką kobietą dłużej, niż trzy miesiące. Skłamałabym mówiąc, że nie było cudownych, magicznych chwil..
- Dziękuję Ci, Andrea. Naprawdę ci dziękuję. Pomogłaś mi… a przede wszystkim przygotowałaś na najgorsze. Uff, ręka mnie boli od notowania! Mogłabym napisać chyba biografię tej Priestley! Ile słodzi kawę, co je na śniadanie, co ją wkurza, a co ją względnie zadowala… Dzięki, Andy. Bez ciebie nie dałabym rady.
Nastąpiła naprawdę długa chwila czułości – ściskałyśmy się jak najlepsze przyjaciółki, zupełnie jak za dawnych czasów z Lily. Na samą myśl o tym, poczułam narastającą gulę w gardle. Lily już nie było. Była tylko mogiła, kilka białych chryzantem i zdjęcia. To nadal bolało, ale robiłam wszystko, by jakoś żyć.
Zbliżała się piąta, a ja już o szóstej musiałam być na siedemdziesiątej piątej, by odebrać ostatni – zagubiony w akcji – segregator. Ani mi się śniło przekraczać bramy piekła, ale nie miałam innego wyboru. Na szczęście miałam przy sobie Anitę, która szczerze uradowana zaczynała wierzyć w swoją przyszłość.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:35, 20 Cze 2013    Temat postu: II

II
Elias-Clark

Nie mogłyśmy liczyć na asystę Priestley’owskich taksówkarzy, z pełnym barkiem i niesamowitą przestrzenią. Zadowoliłyśmy się yellow taxi, krążącymi non-stop po Nowym Jorku. Na drżących nogach wysiadłam z taksówki z przestrachem uświadamiając sobie, że to dziwne uczucie wróciło jak bumerang – bałam się. Autentycznie bałam się spotkania z tą wiedźmą, która zamieniła moje życia w ciągu roku w istny koszmar. Z podniesioną głową ruszyłam (dosyć godziwie, bo na dziesięciocentymetrowych Ersace) w stronę drzwi wejściowych. Już w holu przywitał nas uradowany Eduardo.
- Aren’t you something to admire, couse you shine just like a mirror..
Tym razem na odstrzał poszło Mirrors Justina Timberlake’a. Całkiem nowy kawałek, który wstrząsnął (pozytywnie) Ameryką, jak nie i całym światem.
- Eduard..
- Nie przepuszczę cię, moja droga, nie ma tak łatwo!
Zanuciłam kolejny wers hitu Timberlake’a i pociągnęłam za sobą spłoszoną Anitę, która domagała się – przynajmniej wzrokiem – jakichkolwiek wyjaśnień (co ten świr tu robi?). Zawlokłam ją pod same biuro Emily, zapukałam i z uśmiechem na twarzy wparowałam do gabinetu, w którym właśnie… trwała zagorzała dyskusja nad strojem Mirandy. We własnej osobie, dama z piekła rodem, przyglądała się projektom asystentów i agentów od spraw mody, dodatków i makijażu. Jeden niedbały ruch ręką i rozpierzchli się na boki, jak spłoszone sarny, tym samym pozostawiając mnie i biedną Anitę same.
- Andrea – wysyczała. To był najbardziej jadowity syk, jakim obdarzyła mnie w ciągu tej diabelskiej asysty – Co cię sprowadza w moje progi?
- Segregator – wycedziłam, niedbale wskazując palcem na moje dawne biurko – Tam powinien leżeć mój segregator, w którym znajdowały się moje notatki.
- Ależ to nie są już twoje notatki i twój segregator, Andrea.. – usiłowała wyprowadzić mnie z równowagi, pragnęła tego, bym potraktowała ją pięścią. Ja jednak tkwiłam niewzruszenie, oczekując tego, że poda mi moją własność. Myliłam się. Miranda stała jak malowana dama, przyjmując swoją ,,Oh-Ah” pozę. Stojąc w progach swojego biura, byłam przecież jej asystentką – zakpiłam.
- Na co czekasz? – rzuciła, z tym swoim twardym, brytyjsko-francuskim akcentem. Rzępoliła jęzorem jak się patrzy.
- Oczekuję tego, że podasz mi moją własność, Mirando. Masz go w zasięgu ręki.
Na moje słowa zaniosła się najohydniejszym jakim słyszałam w życiu rechotem. Z dystyngowanej, paryskiej damy, przerodziła się w prawdziwą, swojską angielską wieśniaczkę. Rozśmieszyła ją moja śmiała prośba.
- Kpisz sobie ze mnie, Andrea – wysyczała jadowito.
- Nie kpię, Priestley – powiedziałam jej przez nazwisko. Po raz pierwszy.
- Ochrona! – wrzasnęła – Natychmiast chcę tu widzieć ochronę! Nie chcę mieć przed oczami tej gburki! E-m-i-ly!
Po chwili – jak jeden mąż – prawie cała obsługa Elias-Clark, z Emily i ochroną na czele zbiegła się na najwyższe piętro budynku. Łypali na mnie wzrokiem, szef od spraw mody ośmielił się (idealnie, nie powiem) splunąć na moje połyskujące szpilki.
- A więc, moi drodzy – moi drodzy? Brzmi jak dobry żart, Mirando! – Jak widzicie, odwiedził nas pewien.. niesforny gość, który sam się prosi o natychmiastową eksmisję z mojego biura – mojego, MOJEGO, mojego – dzwoniło mi w uszach. Miałam dość tej kobiety i szczerze dziękowałam Bogu, że złożyłam to wypowiedzenie dwa tygodnie temu. Posłałam Anicie żałosne spojrzenie. Zrobiło mi się jej szkoda. Ta dziewczyna dziś miała zacząć
służyć tej diablicy i już miała okazję zobaczyć ją w akcji.
- Nie wstyd ci, Priestley? – ciągnęłam, kusząc się na ciut większą arogancję – Zatrudniłaś nową asystentkę, której pokazałaś się od jak najlepszej strony! Nie ma co! I ciebie ośmielą nazywać guru mody? Ha, ha, ha! Miranda Priestley, największa złośnica i zołza Nowego Jorku! To absolutnie do ciebie pasuje, nie tamto! – wrzasnęłam, czerwieniejąc z gniewu.
- Weźcie mi ją sprzed oczu – wyrzuciła, jakby szeptem. Wyglądała na taką, która była jedną nogą na tamtym świecie. Miała prawdziwy obłęd w oczach, dyszała, jak charcik po wyścigu i zaciskała te grube pazury na miękkiej, skórzanej torbie od Prady. Niech jej przebaczą – pomyślałam.
- Sama się wyprowadzę, kobieto. Nie potrzebuję tej całej masy klakierów. Pław się w luksusie, wasza wysokość. Nie posiwiej się czasem, ani nie przytyj od tłustego śniadania.
Po czym zdobywając się na największą dumę, z uniesionym czołem, wyprostowana (ale nie napięta) jak struna, przeszłam przez próg nawiedzonego biura i wsiadłam do tak dobrze znanej mi windy. W środku włożyłam w uszy słuchawki od mp3 i postarałam się zapomnieć o całym kąśliwym spotkaniu. Było, minęło.

* * *
Wieczorem, korzystając z uprzejmości i dobrego serca moich rodziców, wsiadłam w stare audi i pomknęłam wąską uliczką w stronę dzielnicowego cmentarza, na którym pochowana była Lily. Na siedzeniu pasażera, tuż obok mnie, leżały świeże, białe, jak bezchmurne niebo chryzantemy. W bagażniku wiozłam kilka dodatkowych zniczy, a nawet jej pamiętnik, który tak bardzo lubiła mi (tak, to była nasza tradycja) czytywać, w takie nudne, smętne wieczory. Siadałyśmy wówczas z podgrzewaną herbatą i ryczałyśmy jak bobry. To były cudowne, niezapomniane czasy, których tak bardzo mi brakowało.
Szczerze? Czułam się przegrana. Straciłam pracę, która miała być kluczem sukcesu do New York Times’a. Moja pracodawczyni okazała się kompletną zołzą, diablicą, zarządzająca swoim własnym, prywatnym piekłem (ja byłam jej diablo-złą asystentką, która miała spełniać jej najróżniejsze zachcianki). Potem był wypadek Lily. Presja ze strony rodziców i bolesne rozstanie z Aleksem. Po tym wszystkim, kiedy zaczynałam żyć nadzieją, takim nikłym, ale tlącym się nadal płomyczkiem, zaczęłam wierzyć w przyszłość. Spotkało mnie bolesne, wręcz brutalne rozczarowanie. Moja najukochańsza, najbardziej bliska memu sercu przyjaciółka odeszła, całkiem niepozornie, po cichu – we śnie. Płakałam kilka nocy z rzędu, próbując uświadomić sobie, że nie wrócę czasu. W tym czasie, skomponowałam chyba z pięćdziesiąt rozwiązań, którymi mogłam utrzymać ją przy życiu, a nie skorzystałam z tego. Po tych analizach jeszcze bardziej przygnębiona i zrujnowana, wstrząśnięta płaczem zasypiałam, budząc się przed piątą, łykając kolejne łzy.
Stałam przed jej skromnym nagrobkiem opowiadając, jak minął mi dzień. W międzyczasie wyrzuciłam stare, zeschłe chryzantemy i włożyłam tę nowe. Zapaliłam znicze. Modliłam się, rozmawiałam, modliłam rozmawiałam. Czułam potrzebę więzi z moją biedną, kochaną Lily. Tą szaloną Lily, która żyła w szaleństwie i umarła przez szaleństwo. Nie wiem, dlaczego nigdy nie rozważałam – o zgrozo – takiej ewentualności. Przy jej trybie życia, to było całkiem możliwe. Miałam dosyć kolejnych analiz, zagłębiania się w tą całą chorą, nadal niewytłumaczalną dla mnie sytuację. Chciałam przy niej po prostu być. Przez chwilę. Oddać jej tą cząstkę z dnia, której nie miałam czasu oddać, robiąc nadgodziny u swojej piekielnej szefowej.
- Lily, kochanie, tak bardzo mi ciebie brak. Wiem, czuję to, że tam, po drugiej stronie, jest ci lepiej. Kochanie, trzymaj się ciepło. Kiedyś się spotkamy. Nie wiem, kiedy, ale to z pewnością się stanie. Teraz jest ci dobrze, w niebie nie ma alkoholu, dlatego się o ciebie nie martwię. Pijesz sobie grzecznie miód, albo i mleko, tak? Kochanie, bądź szczęśliwą przez cały czas. Dobrej nocy.
Po takim o to – codziennie odprawianym rytuale – byłam w stanie spokojnie, w zgodzie ze swoim sumieniem, odjechać do domu. Oczywiście rodzice nie wiedzieli, że codziennie odwiedzam Lily na cmentarzu, ale jej babka zdążyła zauważyć to, że ktoś się zajmuje nagrobkiem. Dla mnie to nie była jakaś próba odpłacenia się za brak czasu – była to dla mnie powinność, najzwyklejszy obowiązek. Nie wyobrażałam sobie opcji „zapominam o Lily”. Nie potrafiłam. Nie potrafię. Nie mogę.
W domu czekała na mnie mama, która wraz z maleńkim Izaakiem i Helen poczęstowały mnie domowymi pasztecikami. Kompletnie nie miałam apetytu, ale zjadłam coś, by nie narażać się u rodziców. Widziałam ten smutnie błądzący wzrok ojca, który starał się mi przemówić „wiem, że coś się dzieje”. Z jego strony mogłam liczyć na całkowitą dyskrecję – nie zwierzyłby się matce, że u mnie nie jest tak, jak powinno być. I to kochałam w moim tacie. Był po prostu najlepszy.
W nocy, kiedy razem z rodziną graliśmy w scrabble, zadzwonił mój telefon. Sięgnęłam do kieszeni, by móc odebrać. To dzwonił Aleks. Marnotrawny i niewyrozumiały narzeczony.
- E.. Andy?
- We własnej osobie – powiedziałam to cierpko.
- Ostatnimi.. e.. dniami, miałem okazję wszystko sobie poukładać. Andy.. kocham cię. Nie potrafię bez ciebie żyć, a każda jedna dłuższa rozłąka przyprawia mnie o palpitacje i wprawia w najgorszą depresję. Jesteś dla mnie wszystkim. Proszę, wróć do mnie. Będzie nam ze sobą dobrze, obiecuję, Andy.. – jego wyznanie pulsowało prawdziwym żalem, chęcią przebaczenia i rozpoczęcia wszystkiego od nowa. Nie potrafiłam powiedzieć „nie”. Musiałam mu przebaczyć.
- Och, Aleks, jak dobrze, że jesteś! Tak, oczywiście, zacznijmy wszystko od nowa! – serce załopotało mi w piersi, choć jeszcze przed chwilą, byłam totalnie zrujnowana.
- Będę u ciebie z samego rana. Śpij dobrze, kochanie. Myślę o tobie. Na razie.
Kątem oka zauważyłam, jak pod nosem taty maluje się słaby, nieśmiały uśmiech. Czyżby maczał w tym palce? Miałam szczerą nadzieję, że nie. Liczyłam, że w Aleksie odezwała się najzwyklejsza potrzeba powrotu do swojej ukochanej, a nie odpowiedzialność za to, co mogłabym (głupiego) zrobić.. Zaczęłam się niepokoić.
- Tato?
- Tak, kochanie?
- Czy.. czy przypadkiem nie odbyłeś jakiejś, e... szczególnie poważnej rozmowy z Aleksem? – zapytałam, wstrzymując oddech.
- Nie, kochanie, absolutnie nie odbyłem takiej rozmowy. Byłem pewien, że… e, dzwoni do ciebie Christian. Taki sympatyczny młodzieniec!
Wierzcie mi, po tych słowach totalnie mnie wcięło. A więc ojciec skądś wiedział o naszej przyjaźni, o tym, że znałam w ogóle niejakiego Christiana.
- Skąd wiesz?
- Eee… kiedy, kiedy byłaś.. byłaś gdzieś – uciął, nie mogąc znaleźć słów – Dzwonił tutaj, przedstawił się i… zapytał mnie..
- O co cię zapytał?
- Czy… czy mogłabym zostać jego żoną.
Wściekłość wezbrała we mnie jak potężna lawina. Poderwałam się na równe nogi, obejmując dłońmi pulsującą z bólu głowę.
- Co ty sobie wyobrażasz, tatusiu! – wrzasnęłam – Że będziesz szukał mi męża, co? Kocham Aleksa! I tylko z Aleksem będę, niezależnie, czy ci się to podoba, czy też nie, rozumiesz?! Jak możesz, rozmawiać z tym.. z tym bufonem, na tak osobiste tematy! Aleksa znam już naprawdę długo, jest dla mnie oparciem, jest dla mnie… taki, jaki nie mógłby być dla mnie Christian – ucięłam gniewnie, taksując go wzrokiem.
- Kochanie, e… przepraszam. Nie chciałem, żeby tak wyszło. Po prostu… Christian, ee.. jest… Kochanie, nie zrozum mnie źle. On zapewniłby ci wszystko – porządne wykształcenie, prace. Mógłby nawet pomóc ci ćwiczyć, e, warsztat literacki, jak wy to nazywacie. Jest idealny. Ma maniery..
- Przestań! Zgrywał anioła! To prawdziwy flirciarz, jakiego nie ma w całym Nowym Jorku! Chce mnie mieć na wyłączność, zadurzył się we mnie. Ja do niego nic, absolutnie nic nie czuję, tato! Jak możecie swatać mnie z gościem, którego widziałam zaledwie kilka razy i to w celach służbowych – pominęłam kilka kwestii.. – i to z polecenia Mirandy! Jesteście okropni! – wydusiłam z siebie, gnając na górę, by zanurzyć głowę w miękkich poduchach z pierzem.
- Kochanie.. – głos mojego taty załamał się – Przepraszam.
- Nic do mnie nie mów! – rzuciłam, przeskakując o trzy stopnie na schodach – Dajcie mi spokój! – warknęłam.
Zabarykadowana w przestworzach swojego przytulnego pokoju zasnęłam, nie chcąc myśleć o tym, do czego zdolni są moi bliscy. Do czego zdolny jest mój tato.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:36, 20 Cze 2013    Temat postu: III

III

Z samego rana odebrałam telefon od zrozpaczonej Anity, która została zerwana przez Mirandę na nogi o godzinie trzeciej. Szczerze jej współczując, usiłowałam pocieszyć ją, zapewniając, iż porozmawiam z Em o zachowaniu Mirandy. Miałam dosyć podłości tej kobiety, tego, jak traktowała ludzi – a traktowała ich jak ścierwo, jak gorszy gatunek, jak bezmózgie i niekompetentne asystentki. Obiecałam sobie, że sprawę rozwiąże do końca – albo wygra Priestley, albo ja – pomyślałam.
- Słuchaj, Anita, pomogę Ci, rozumiesz? Możesz mi zaufać. Teraz już nie płacz. Wracaj lepiej do swoich obowiązków – ta kobieta nie toleruje czegoś takiego, jak prywatne telefony w pracy. Jeżeli masz coś ważnego do załatwienia, staraj się to robić w godzinach, kiedy diablica wychodzi z czeluści… to znaczy z biura – wyjaśniłam, drapiąc się po kostce – Głowa do góry, jestem z tobą. Kocham, pa.
Rozłączyłam się z własnej woli. Wiedziałam co robię. Nie chciałam narażać tej biednej dziewczyny. Z bolącym sercem – niestety – musiałam ułożyć stosowną reprymendę dla Emily, która to wcale nie pomagała nowej asystentce. Mając w pamięci ostatnią nocną kłótnię, będąc jeszcze rozgrzaną od tych emocji, postanowiłam zadzwonić już teraz. Gorączkowo wstukałam numer Em, oczekując, że szybko odbierze i zdołam wyperswadować jej kilka rzeczy.
Po dwóch sygnałach wreszcie odebrała.
- Hej, Em. Wiem, że masz mało czasu, także będę się uwijać; Anita nie radzi sobie w pracy. Miranda zerwała ją wcześnie z łóżka, żeby zajęła się jej zachciankami. Tak nie może być, Em! Musisz coś z tym zrobić! Jesteśmy przyjaciółkami, tak? Pomóż Anicie, proszę cię, Em! Obiecałam, że pomogę jej. Mogę na ciebie liczyć?
- Andy, robię, co mogę! Zrozum mnie.. jest naprawdę ciężko. Miranda dostała białej gorączki po ostatnim twoim wybryku i… potrąciła nam z pensji – ucięła smutnie. W tle słyszałam irytujący chrobot grafitu o stół (pisała po nieskazitelnych, idealnie białych meblach Mirandy?!).
Zrobiło mi się niesamowicie głupio. Przez moją arogancję dwie bliskie mi osoby zostały pokrzywdzone – obcięto im pensję. Nie wiedziałam, co tak naprawdę mam powiedzieć. Przy duszy nie miałam ani grosza, żyłam na garnuszku rodziców. Stale poszukiwałam pracy.
- Em, bardzo mi przykro, to znaczy.. przepraszam, naprawdę cię przepraszam! – poczułam ten dziwnie znajomy ucisk w gardle i słony posmak łez w ustach.
- W porządku, Andrea. Chyba też bym wpadła w szał..
- Oddam ci to, co potrąciła – wychlipałam – Wszystko! Naprawdę, Em, Anicie też. Jestem beznadziejna! Ostatnio bardzo wszystko przeżywam, w domu jest coraz gorzej… Moje życie się sypie! – chlip, chlip, chlip…
Po drugiej linii zapanowała krępująca cisza. Słyszałam tylko chrobot grafitu i nerwowe postukiwanie palców o blat stolika (Emily, a może którejś z asystentek?).
- Muszę już kończyć, Em. Nie myśl, że chcę wszystko zbyć. Pieniądze oddam. Naprawdę muszę już kończyć. Do usłyszenia, cześć.
Do mojej „serii porażek” doszło potrącenie pensji przez Mirandę, zaś na mojej liście „do załatwienia” pojawiło się 200-300$. Nie miałam pojęcia, jakim sposobem zdobędę taką kwotę. Pozostawało mi liczyć na hojność i wyrozumiałość mojej siostry. Do rodziców nie miałam po co iść. Zwłaszcza po tym, jak potraktowałam ojca.
W kuchni, kiedy ociężale przyrządzałam sobie jedzenie, zadzwonił dzwonek. Zgodnie z obietnicą zjawił się Aleks, z bukietem róż, paczką pączków, które kupował każdego ranka mój ojciec (każdego, ale każdy, to nie ten, kiedy zdarzają się kłótnie).
Już przy drzwiach rzuciłam mu się na szyję.
- Tęskniłam! – szepnęłam.
- Moja kochana Andy..
Rozmawialiśmy długo, do czasu, aż zjawił się mój ojciec – obrzucił Aleksa wzrokiem pełnym nienawiści, co mu się nigdy nie zdarzało. Poczułam się źle. Między nimi musiało dojść do jakiejś konfrontacji. Bałam się, że to coś poważnego, coś, co może ważyć na nasz związek.
Aleks siedział u mnie ponad dwie godziny. O pierwszej musiałam się zwijać, by odwiedzić na mieście Emily z Anitą i porozmawiać o tym, co ostatnimi dniami zaszło.

* * *
Moja szafa zdecydowanie wyglądała jak siedem nieszczęść. Odkąd wyzbyłam się wszystkich ,,priestley’owskich” ciuchów, żyłam w przekonaniu, że chodzę ubrana jak totalne bezguście. Elias-Clark nauczyło mnie perfekcyjnego podejścia do własnego wyglądu; do ubrań i do makijażu. Wbrew wszelkim konwenansom, przysłowie działu mody ,,Runway” głosiło: TO SZATA ZDOBI CZŁOWIEKA. Nic więc dziwnego, że po stracie wszystkich tych perełek, czułam się naga i kompletnie „zlumpeksiona”, nosząc, zamiast szykownych czółenek od Versace, rozklejające się trampki z Club-Sport. Nie miałam jednak sumienia trzymać tych wszystkich ciuchów, które nie należy tak naprawdę do mnie – wystarczy, że co jakiś czas moje sumienie kołatały prywatne rachunki zapisywane na firmę.
W mojej szafie zachowałam jedynie dopasowany blezer od Balenciagi i dyskretną, przezroczystą kopertówkę od Prady. Owa kopertówka stała się moją nieodłączną wizytówką i za każdym razem, idąc ulicą, ściągałam na siebie mnóstwo spojrzeń. Przypadkowi ludzie z siedemdziesiątej piątej, nadal byli przekonani, że pracuję dla Mirandy Priestley. Często zatrzymywali mnie, gruchając słodko „A co tam u pani Priestley? Jak praca nad kolejną Książką?”. Ależ wspaniale, kochana – miałam ochotę odpowiedzieć tej kobiecinie – Wspaniale. Książki Mirandy dalej się piszą, niestety ja wyleciałam z jej magazynu, bo powiedziałam jej, żeby… Ja już wiem, co wtedy jej powiedziałam. W każdym razie nie miałam ochoty tłumaczyć się ludziom, dlaczego rzuciłam tę diabelną pracę. Zrozumiałam, że nie chcę być niczyją niewolnicą.
Drepcząc w swoich cichobiegach natknęłam się na pannę Stancy, tę, która załatwiała słodkości dla Waszej Wysokości.
- Pani Andrea! – zawołała radośnie, odgarniając kasztanowe pukle. Wyglądała uroczo w czarnej, prostej sukience i białym, koronkowym fartuszku – zupełnie, jak ta kobieta z londyńskiego muralu Banksy’ego.
- Witam – odparłam dosyć sztywno, zdając sobie sprawę, że zaraz, już za chwilę, odkryję przed tą panią niezbyt miłą prawdę.
- Co u pani Priestley? Jak praca nad książką? – „legendarne pytania” – I jak pani sobie daje radę!
- Pani Stancy.. Ja… ja zostałam zwolniona – ucięłam.
- Och, jak to! – zawołała.
- Wie pani, Miranda Priestley wcale nie jest taka, jak każdy sobie ją wyobraża. Tam, w biurze, jej asystenci i pozostali pracownicy Elias-Clark muszą harować, ba, wypruwać z siebie żyły, by jakoś zaistnieć; by zasłużyć sobie choćby na brak komentarza od strony Mirandy – nie, to nie jest ignorancja; to jest względna akceptacja tego, co się jej przedstawia. Gorzej jest jak wrzeszczy, jak poprawia… A tego było na okrągło wiele. Człowiek się wykańczał w tej robocie, ślęcząc nad papierami, odbierając setki telefonów dziennie, a po dwudziestej drugiej robić nadgodziny i prać smrody pani Priestley – to wszystko powiedziałam na dwóch wdechach, zupełnie się nie zastanawiając. To ze mnie – po prostu – wypływało. Zwierzyłam się tej kobiecie na ulicy, nie zważając, na twarze osób, z zainteresowaniem mijających dziwnie trajkocącą kobietę.
- Pani Andy.. Tak mi przykro! Och, to musi być straszne… Nie mogę uwierzyć, że pani Miranda może być aż taką straszną… straszną…
- Zołzą – dokończyłam z uśmiechem. Chciałam pomóc tej zaszczutej przez Mirandę, zupełnie zapracowanej kobiecie – Pani Stancy, pani wyroby nie równają się z niczyimi innymi! Tymczasem śpieszę się, do widzenia!
I minęłam ją, chcąc jak najprędzej dostać się do legendarnego Starbucksa, którego każdy jeden element, nawet ilość stolików, zdążyłam zapamiętać, stojąc długie minuty w kolejce po kawę dla mojej szefowej.
W lokalu czekały na mnie Emily wraz z Anitą. Ta druga trzymała w dłoniach paczkę chusteczek, sącząc swoją karmelową kawę, zaś Emily bębniła palcami w stolik. Widząc te totalnie zmarnowane twarze miałam ochotę się rozpłakać. To było nie do zniesienia; patrzeć na ludzi, którzy wykańczają się przy tej kobiecie.
- Cześć – rzuciłam beztrosko – Jak się macie?
Niepotrzebnie pytałam. To jak się mają, widać było po ich twarzach.
- Biedne dziewczynki… - szepnęłam, siląc się na jak najwięcej czułości.
Emily łypała na mnie wzrokiem (pewnie dalej miała w pamięci tę uciętą pensję), a Anita sięgała po kolejną chusteczkę, by móc otrzeć łzy. Miałam tego serdecznie dosyć.
- Anita, zwolnij się, błagam. Obie się zwolnijcie. Emily, pracujesz tu już tyle, to nie jest praca. To obóz przetrwania, jakiś pieprzony survival, nie widzisz tego? To nie warte naszego zdrowia fizycznego i psychicznego. Wyglądacie na takie, które najsłabszy podmuch wiatru by przewrócił. Dajcie sobie spokój.. Odpuśćcie. To nie jest robota dla normalnych ludzi. Uwierzcie mi, Em..
Patrzyły na mnie tępo, przytykając usta do długich, starbucksowych rurek. Oczy głęboko zapadnięte i niesfornie opadające kosmyki (dobrze, że nie tłuste!) zdawały się wołać o ratunek, za same właścicielki.
- Wykończycie się. Dajcie sobie spokój, proszę – podjęłam kolejną próbę wyperswadowania im tego, co jest lepsze od uganiania się nad zrzędzącą babą.
- Posłuchaj, Andy – zaczęła tępo Emily – Ja i ona nie mamy rodziców, którzy będą nas utrzymywać. Jesteśmy dorosłe. Musimy radzić sobie same, nikt nie będzie się nami opiekował więcej, niż tego potrzebujemy, rozumiesz? W związku z tym same musimy siebie utrzymywać i za coś, och, za coś żyć – załkała, wyrywając paczkę chusteczek należących do Anity.
Na widok dwóch płaczących dziewczyn serce podeszło mi do gardła. Kompletnie nie wiedziałam jak je pocieszyć. Ostatnie tygodnie były salwą niepowodzeń, płaczu i totalnego rozbicia. Sytuacja, która działa się w Elias-Clark przytłaczała mnie na tyle, iż sama mogłam się czuć asystentką Mirandy. Choć te czasy bezpowrotnie minęły chciałam zrobić wszystko, by ta wariatka nie zrujnowała zdrowia psychicznego moich przyjaciółek.
- Przestańcie. Natychmiast – rozkazałam – Dokładnie o trzeciej zjawiamy się w Elias-Clark. Wy, dziewczynki, składacie wypowiedzenie, żądając od Mirandy, by nabazgrała wam dosyć pochlebną opinię, okej?
- Chyba oszalałaś! – wrzasnęła Emily. Ludzie popatrzyli na nas jak wariatki, ale mniejsza z tym. Do upokorzenia i wstydu zdążyłam się już przyzwyczaić – Kiedy złożę wypowiedzenie ta kobieta zostanie na lodzie i tym bardziej nie napisze mi czegoś zjadliwego w tych papierach! Nie, to nie przechodzi- Andy! Pudło! – wrzeszczała.
- A ty, Anita? – zapytałam z nutką nadziei w głosie. Moje latte na mleku sojowym (dawne przyzwyczajenia ze stołówki…) już dawno wystygło.
- Ja się poddaję – chlipnęła – Andy, podziwiam cię, że wytrzymałaś z nią ponad rok. Ten ostatni tydzień był nie do zniesienia. Runway to było moje marzenie, ale definitywnie się z nim minęłam. Czułam się jak w obozie koncentracyjnym. Dość tego.
Skinęłam głową na znak zrozumienia i wdzięczności. Byłam zbyt słaba, by gratulować jej świadomej i dobrej decyzji.
Twardszy orzech do zgryzienia, w postaci nieugiętej i rozkołysanej emocjonalnie Emily, był zbyt trudnym materiałem do negocjacji. Postanowiłam jeszcze raz spróbować przekonać ją, że Runway, to nie całe życie, a pieniądze można zarabiać przyjemniejszy i radośniejszy sposób.
- Zupełnie mnie nie rozumiesz, Andy! Gdzie ja dostanę taką pracę?! Pomyśl, no! Gdybym poszła do jakiegoś innego szmatławca, z rodzaju Glamour (wcięło mnie), to zarabiałbym o połowę mniej! Nie starczyłoby mi na czynsz! Gdzie więc bym mieszkała?! Muszę w centrum, nie ma innej opcji!
- Rób jak chcesz, Em. Wiedz jedno; to, co robisz, nie jest po prostu tego wszystkiego warte. Pomyśl o tym, zanim kompletnie się stoczysz. Ja już idę, minęło trochę czasu. Dzięki za spotkanie, dziewczyny.
Ucałowawszy je na pożegnanie, niemalże na skrzydłach powędrowałam w stronę yellow taxi i pognałam w stronę domu moich rodziców.

* * *
W domu czekał na mnie smaczny i tłusty obiad – żeberka w sosie miodowym. Wszystko stało na stole, jakby czekając na mój powrót, jeszcze gorące i pięknie pachnące. Kiedy podeszłam do stołu zauważyłam niewielką karteczkę, napisaną drobnym, niezbyt starannym pismem ojca.
,,Andy, wiem, że zawsze lubiłaś te żeberka. Zrobiłem je dla ciebie, w ramach przeprosin. Jak zjesz, to powiedz, czy są warte wybaczenia. Twój tata”. Nie mogłam się nie roześmiać. Tato starał się dogodzić swojej niewdzięcznej córze w każdym calu, kusząc się o zrobienie tej apetycznej, dużej i tłustej porcji żeberek. Zabrałam się za jedzenie, nie szczędząc sobie surówki, ani kompotu.

Kątem oka spojrzałam na wyświetlacz motoroli. Na niebieskim ekranie pojawiała i znikała żółta koperta, oznaczająca nieodebrane wiadomości. Wytarłam tłuste palce o serwetkę, po czym kliknęłam klawisz i spojrzałam na krótką wiadomość.
,,Chcę się z tobą spotkać. Christian”.
Prychnęłam ze złością. Czy ten gbur da mi wreszcie spokój, stać go w ogóle na to? Już dawno wyniosłam się z Nowego Jorku, mieszkam poza nim, więc dlaczego mnie gnębi? Czy nie mógłby, tak po prostu się odwalić? Nie chciałam mu robić złudnych nadziei. Zawsze przerywałam te gierki, w dogodnym dla siebie momencie – starałam się mieć na uwadze Aleksa, którego szczerze kochałam. Treściwie i na temat – pomyślałam. Pośpiesznie wstukałam zwięzłą linijkę „odwal się” i kliknęłam „wyślij”. Niech się pocieszy – mruknęłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kamila7997 dnia Czw 21:52, 20 Cze 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:37, 20 Cze 2013    Temat postu:

Dobre, ale więcej będę mogła napisać, kiedy przeczytam "Diabeł ubiera się u Prady". Jakoś do tej pory nie zdążyłam Sad W każdym razie tekst fajnie wyszedł.
Styl też udoskonaliłaś. Jest bardziej "płynny"


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 21:47, 20 Cze 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 6:34, 21 Cze 2013    Temat postu: Diabeł ubiera się u Prady - Życie po życiu (kontynuacja)

Nie czytałam tej książki -jednak myślę ,że uchwyciłaś dobrze klimat tego 'wyścigu szczurów '.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:50, 23 Cze 2013    Temat postu:

Długo trawiłam ostatnią wiadomość, jaka dotarła do mnie od Emily. Wraz z Anitą postanowiły przedłużyć etat u diablicy, ot tak, po prostu. Miałam serdecznie dosyć tłumaczenia Em, jako, że Miranda stała się nieco cieplejsza. Kiepski żart. Cieplejsza? Ta kobieta miała problem z wydukaniem zwykłego „dziękuję”, a co dopiero ze zdobyciem się na odrobinkę uprzejmości. Po prostu miała w sobie coś strasznie mrocznego i rozczarowującego – coś, co nie pozwalało jej na przyjacielskie relacje, ani na słodkie koleżeńskie pogaduszki.
- Em, zwariowałaś! – krzyknęłam w słuchawkę telefonu, nie mogąc znieść tego, co zrobiła.
- Andy, daj spokój. To tylko pół roku. Dlaczego nie mamy spróbować, skoro Miranda naprawdę zmieniła się..
- Przestań, proszę cię, przestań! – przerwałam jej – Nie wierzę w to. Miranda nie mogła się zmienić. Czy naprawdę jesteś taka naiwna, by nabierać się na jej gierki? Robi to tylko dlatego, bo czuje nóż na karku! Lada chwila, a kobiecina straci połowę pracowników i zostanie na lodzie. Nic dziwnego, że tak sobie z wami pogrywa – zakończyłam cierpko.
Emily westchnęła żałośnie. Słyszałam szelest papieru kancelaryjnego i – tak dobrze znany mi – chrobot ołówka, jak dobrze słyszę, firmowego BB EC. To były ołówki produkowane tylko dla Elias-Clark, z wygrawerowanymi inicjałami firmy i nazwiskiem Mirandy. Kilka nawet przemyciłam do domu, żegnając się z szefową.
- Ech, Andy. Naprawdę nie miałyśmy innego wyboru. Za tę robotę dałoby się zabić miliony dziewcząt..
- Rzygam już tym tekstem. Co dzień słyszałam go w pracy, więc oszczędź mi proszę tej mirandowskiej propagandy – warknęłam.
Emily trochę się zraziła. Zapanowała niezręczna cisza. Coraz częściej w czasie rozmowy zaczynałam kłótnię. Nie mogłam ścierpieć tego, jak te dziewczyny dają się manipulować. Ta żmija musiała ukończyć jakiś kurs manipulacji. Bo perswazja to raczej nie była.
- Słuchaj, Andy. Weź zadzwoń do mnie, jak trochę się uspokoisz i zapanujesz nad swoimi nerwami. Tymczasem nie mam ochoty wdawać się w dyskusję z osobą kompletnie rozstrojoną. Do usłyszenia, cześć.
Super – pomyślałam – Fajnie. Moje życie to niekończące się pasmo niepowodzeń.
* * *
Jadąc do ciotki Hany wstąpiłam do McDonalda. Byłam piekielnie głodna, musiałam zjeść coś niezdrowego. Zamówiłam ogromnego bigmaca i tortillę, napakowaną najróżniejszymi dodatkami. To wszystko połknęłam w zaledwie dziesięć minut, popijając obficie coca-colą zero (żeby choć trochę zagłuszyć wyrzuty sumienia). Urządzając sobie taką wyżerkę w pracy miałabym gwarantowany ochrzan od Mirandy i cierpki komentarz od którejś klakierki.
Opakowania po Fast-foodach wrzuciłam do kosza, a kubełek coli wzięłam ze sobą. W końcu poczułam się jak ta stara Andy – nosząca spłowiałe jeansy i jadająca śmieciowe żarcie (bez ograniczeń). Tą Andy kochałam i za tą Andy szczerze tęskniłam.
Wsiadłszy do auta swojego ojca popędziłam w stronę siedemdziesiątej piątej. Miałam kupić cztery (och, ta liczba prześladuje mnie nadal!) starbucksowe kawy dla rodziny. Miałam żywą nadzieję, że na nikogo niepożądanego się tam nie natknę.
Kiedy dojechałam do Starbucksa zauważyłam forda fiestę. W środku siedziała niska blondynka, z nasuniętymi na nos okularami przeciwsłonecznymi. Miranda we własnej osobie! Dlaczego przydarzało się to właśnie mnie! Los posyłał tę diablicę w miejsca, w których – z różnych okoliczności – zjawiałam się i ja. To było irytujące. Zastanawiałam się nad tym, co też Wasza Wysokość może robić pod Starbucksem w porze lunchu, kiedy to zbliża się czas na zjedzenie pełnokrwistego steku i popicie go pellargino. Czyżby osobiście zjawiła się po kawę?
Niedoczekanie moje – miałam się za chwilę przekonać. Miranda siedziała za kółkiem, ale to biedna Anita goniła z czteroma kawami w stronę jej auta. Pewnie jechała do biura z asystentką i postanowiła wysłać ją po świeże kawusie. Cała Miranda – pomyślałam. Steki pewnie jadą do Elias-Clark, a pellargino cudownie bąbelkuje w nieskazitelnie czystej szklance postawionej na biurku. Nie, absolutnie nie chciałam być na miejscu biednej Anity.
Kiedy Wasza Wysokość odjechała spod Starbucksa (z piskiem opon, trzeba przyznać) raczyłam wysiąść z auta i szybkim krokiem ruszyć w kierunku wejścia. Zamówiłam trzy karmelowe i jedną waniliową kawę. Ta ostatnia miała być dla mamy, która delektowała się tylko takim rodzajem kaw. W tej kwestii była wybredna, tak samo jak Miranda.
Swoją kawę wypiłam w Starbucksie, rozkoszując się tą krótką chwilą wytchnienia. Wbrew pozorom miałam mało czasu. Może minęły te piekielne czasy, kiedy zrywałam się z łóżka o czwartej. Jednak nie mogłam zapomnieć o ciężkiej pracy w domu, próbie sklecenia składnego w zdania w największe, najbardziej uciążliwe pytanie, w dzień, czy też w nocy. Zarabiałam w ten oto sposób – pisując do magazynów dla nastolatków. Praca była o tyle komfortowa, gdyż pozwalała mi na pisanie tekstów w domu, bez fatygowania się do redakcji. Poszli mi na rękę, przyznam. Od czasu pobytu w Elias-Clark pałałam gorącą odrazą do różnego rodzaju wielkich korporacji. Nic nie mogło zastąpić domowego zacisza i własnego, przytulnego pokoju.

* * *

Po dwóch tygodniach od ostatniej wizyty Aleksa, poczułam ogromną potrzebę pogadania z moją mamą, która stała się dobrą wróżką od spraw sercowych. Do niej zawsze mogłam się zwrócić z problemem dotyczącym miłości. W moim życiu nadszedł okres „niepokoju zwiastującego burzę”.
- Mamo, co mam zrobić.. – załkałam, kompletnie bezsilna – Aleks chyba sobie mnie odpuścił. Nie pojawia się, ani nie dzwoni od dwóch tygodni.
Mama głęboko westchnęła, przysiadając się na kanapie. Objęła spracowanymi dłońmi moją drobną, acz zaokrągloną twarz i wyszeptała.
- Aleks cię kocha, moja mała Andy. Byłbym głupcem pozostawiając taką inteligentną i wartościową dziewczynę.
Inteligentną i wartościową, też mi coś, pff – pomyślałam ze złością – Jestem głupia jak but od lewej nogi, bo – dałam się zamanipulować głupiej Mirandzie i wciągnąć w to całe bagno Elias-Clark, by stać młodą yuppie, bez życia prywatnego – i w końcu bez ukochanego chłopaka. Do tego doprowadziła mnie ta sławetna praca „za którą milion dziewcząt dałoby się zabić”. Och, doprawdy, cudowna praca. Wyśmienita. Młoda dziewczyno, jeżeli chcesz nosić się w ciuchach od projektantów, to musisz zapłacić pewną cenę – cenę swojego życia i bliskich. Jak cię na to stać, to czuj się w nich dobrze – pomyślałam zgryźliwie.
- Wcale tak nie jest. Przegrałam go. Zamiast o niego zawalczyć, poświęcić mu choć trochę uwagi pozostawiłam go samemu sobie. A wszystko przez Mirandę i jej wymagania. Ta praca odebrała mi przyjaciółkę i ukochanego – teraz już moje łzy płynęły wartkim strumieniem.
Pomimo niedawnej wizyty Aleksa nasze relacje nie były takie, jak być powinny. Coś się skruszyło, a my nie potrafiliśmy tego naprawić.
- Och, kochanie, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Może ten okres nie należy do najlepszego w twoim życiu, ale musisz pamiętać, że zawsze może być gorzej. Dlatego powinnaś doceniać ten czas i spróbować zrobić wszystko, by naprawić to, co nie gra tak jak należy.
Mama zawsze potrafiła przemówić do mojego skołatanego rozsądku. Kiedy ja nie potrafiłam pokusić się o jakieś dobre rozwiązanie problemu, to ona zawsze próbowała mi w tym pomóc. I zawsze jej się to udawało. Była w tym niezastąpiona.
- Postaram się, mamo. Obiecuję ci, że się postaram.
- Nie wiesz, jak bardzo się cieszę z tych słów, Andreah.
* * *
Wrzesień, 2007 roku

Można powiedzieć, że Grecja wygląda cudownie tylko w jednej krasie – gdy jest skąpana w słońcu. Grecja pochmurna, czy deszczowa nie jest tą Grecją, do której ściągają tysiące zagranicznych turystów. Ja na szczęście miałam okazję poznać ją w tej właściwej fazie. To była moja druga wycieczka do Europy – tuż po niesławnym Paryżu. Na szczęście ta wycieczka odbywała się w towarzystwie ukochanej mi osoby – Aleksa. Między nami było już w porządku. Przez ostatni rok zrywaliśmy ze sobą i ponownie się schodziliśmy. Nieustannie byłam w depresji, nie wiedząc, czy mogę zaufać Aleksowi, czy też nie. Okres ten jednak minął i miałam okazję cieszyć się obecnością najbliższego memu sercu.
- Tu jest cudownie, Aleks – szepnęłam, wtulając się w niego.
- Moglibyśmy tu zamieszkać, co?
- Och, nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała! Tu ludzie żyją inaczej; nie śpieszą się. Leniuchują. Mają wyrąbane na swoich szefów. Są w pracy, ale kiedy dostają nagły telefon o imprezie u kumpla, zrywają się, rzadko kiedy powiadamiając szefa. A on i tak ich trzyma, nawet po takim – można by pomyśleć – karygodnym wyskoku. Tu ludzie mają inną mentalność, nie są mściwi. Carpie diem, Aleks, rozumiesz? – zachichotałam.
- Tak, rozumiem. Za to też pokochałem Grecję. Wiesz, moja ciotka też taka była, ale kiedy wyjechała do Ameryki przeszła zupełną metamorfozę. Na gorszę, Andy – uprzedził moje pytanie – Pracuje w firmie, gdzie wyścig szczurów jest na porządku dziennym, a liczy się tylko duży pieniądz.
Wzruszyłam potakująco głową, choć tak naprawdę tego nie rozumiałam. Nie mogłam tego pojąć, choć sama byłam jednym ze szczurów-klakierów, asystujących Najpotężniejszej Diablicy Świata. Ta praca nauczyła mnie, że nawet największa forsa nie jest w stanie zrekompensować straconego czasu i braku kontaktu z rodziną.
- To nie jest dobre na dłuższą metę – ucięłam.
- Oczywiście. Ale ludzie pierwsze muszą czegoś spróbować, aby się przekonać jak jest.
- A twoja ciotka? – zapytałam.
- Co moja ciotka?
- No czy się przekonała?
- Nie.. jeszcze nie. Pracuje tam trzeci rok, ale jeszcze się nie przekonała. To źle.
- Bardzo źle.
Zeszliśmy w dół kamienistą dróżką, prowadzącą na mały ryneczek greckiej prowincji. Było nam cudownie i nie chcieliśmy stracić tego uroczego, greckiego poranka.

* * *
Deborah uwielbiała kwiaty. Była czterdziestoletnią greczynką, upinającą swoje kruczoczarne włosy w bezwładny kok. Posuwała się po swoim ogródku z gracją, dzierżąc w ręku konewkę, co najmniej trzy razy dziennie.
Mówiła dobrze po angielsku, bo jak stwierdziła, jest animatorką w najbliższym kurorcie turystycznym. Oprócz tego mówiła po hebrajsku, niemiecku i francusku.
- Co państwo sobie życzą na obiad? Czy może być sałatka pomidorowa z serem feta? To nasz specjał – powiedziała, odsłaniając w uśmiechu śnieżnobiałego uśmiechu. Miała kształtne, pełne usta. Usta „za które milion dziewcząt dałoby się zabić”, pomyślałam ironicznie.
- Oczywiście – przyznałam z radością, zakleszczając w swoim uścisku dłoń Aleksa – Zjemy po królewsku.
- Raczej po grecku, Andy. Po królewsku byłoby z miseczką kawioru i łososiem norweskim.
- Kochanie, jesteśmy w Grecji. Musimy skosztować lokalnej kuchni. Pani Deborah gotuje wyśmienicie, zresztą..
- Oj, dobrze. Wygrałaś – przerwał Aleks – Chodźmy na hamaki. Zdrzemniemy się, co?
- Nie mam nic przeciwko temu.
I udaliśmy się do ogrodu.

* * *
W ogrodzie było zacisznie, delikatny wiatr muskał nasze rozpalone ciała i otaczające nas drzewa. Hamaki, rozpięte na pniach cyprysów, delikatnie kołysały się w rytmie. Rozkoszowaliśmy się tym błogostanem do czasu, aż nie zadrgały impulsy mojej motoroli.
- Halo – odebrałam, nie siląc się na nutkę uprzejmości.
- Andreah? – silny, brytyjsko-francuski akcent, spokojny głos i mocno zaakcentowane „r” – mogła dzwonić, och, mogła dzwonić tylko i wyłącznie Miranda Priestley!
- Tak? – zapytałam nieco drżącym głosem. Byłam przekonana, że odetnę się od tej kobiety. Tymczasem prześladowała mnie dzień w dzień – jak nie telefonicznie, to w snach. Czyżby udało jej się zniszczyć moją psychikę?
- Mam dla ciebie pewną propozycję, Andreah… Mam nadzieję, że nie pogardzisz nią i skorzystasz, skoro ci ją oferuje - ,,SKORO CI JĄ OFERUJĘ, to musisz z niej skorzystać, BO ROBIĘ TO JA, MIRANDA PRIESTLEY!” pomyślałam gniewnie.
- Co chce mi pani zaproponować? – zapytałam niecierpliwie. Marzyłam o zimnej lemoniadzie i dodatkowym kwadransie lenistwa. Zerknęłam kątem oka na Aleksa – jego błogostan trwał w najlepsze, niczym niezmącony. Szczęściarz.
- Już za tydzień zaczynają się pokazy jesienno-zimowej kolekcji Yves Saint Laurent w Paryżu. Pomyślałam, że mogłabyś pojawić się na tej imprezie i napisać jakąś porządną relację dla Runwaya.
Że co proszę? – pomyślałam – Czyżbym się przesłyszała? Miranda Priestley, we własnej osobie, proponuje mi napisanie relacji z dnia pokazów w Paryżu? Obłęd! Tylko co ja miałam zrobić? Kolejny raz ulec tej diablicy i wpaść w jej sidła, czy olać ją i to konkretnie?
- Proszę mi dać trochę czasu.
- Andreah, ja nie mam czasu – czułam, jak pod wpływem jej głosu zlewają mnie zimne poty.
- Ja proszę tylko o pięć minut czasu, pani Priestley – zażądałam – I ani minuty dłużej.
- Umh.. niech stracę. Pięć minut – po czym rozłączyła się.
Miałam pięć, pięć cholernych minut, żeby zastanowić się co zrobić i dać jej odpowiedzieć. Kompletnie nie wiedziałam, co mam począć. Przystanie na jej propozycję równałoby się z opuszczeniem cudownych wakacji i pośpiesznym lądowaniu w paryskim Hotelu Ritza, a odmowa, ze stratą ogromnej, przyszłościowej szansy. Znajdowałam się w kropce. I jedno, i drugie nie było zbyt dobrym rozwiązaniem. Kolejny już raz musiałam rozczarować mojego chłopca.
- Aleks? – zapytałam lękliwie. Wiedziałam, że ma półprzymknięte powieki i wcale nie śpi.
- Co tam?
- Dzwoniła..
- Dzwoniła Miranda Priestley, z niesamowicie przyszłościową ofertą, dla której jesteś w stanie opuścić mnie i Grecję?
Skąd on to wiedział? Czytał mi w myślach, czy co? A może Priestley tak głośno gadała, że nie sposób było nie usłyszeć.
- Och, Aleks..
- Tak, Andy, rozumiem cię. Doskonale cię rozumiem. Teraz po prostu idź do mieszkania, spakuj swoje rzeczy, wykup najbliższy lot do Nowego Jorku, czy gdzie tam i znikaj. Zostaw mnie tutaj samego z Deborah i jej cudownymi, greckimi przystawkami. Kolejny już raz zostaw mnie samego na długie miesiące, by poświęcać się Runwayowi i tej zrzędzącej babie. Dobry wybór, Andreah – był już piekielnie zły. „Andreah” zwiastowało, że gorzej już być nie może.
Najgorsze było to, że jeszcze nie podjęłam decyzji, a on już był przekonany, że mam zamiar wyjechać. Owszem, chciałam bardzo pojechać do tego Paryża, ale nie kosztem wakacji z moim chłopakiem. Nie, nie zrobię tego – pomyślałam – Muszę podjąć dojrzałą decyzję. Mniejsza z tym, że ledwo starcza mi na czynsz, a od roku próbuję uzbierać na nowego laptopa.
- Muszę cię rozczarować, kochany. Źle mnie osądziłeś. Nigdzie się nie wybieram, zostaję tutaj – przybrawszy triumfalną pozę, sięgnęłam po winogron wrzucając go sobie do ust.
Aleksa zatkało. Leżał po prostu na hamaku, nie mogąc wydusić ani jednego słowa. Moja decyzja wywarła na nim wrażenie.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej – stwierdziłam.
- Zależy ci na mnie i na naszych wakacjach? – zapytał po raz kolejny, wstając z pozycji leżącej do siedzącej.
- Oczywiście – przyznałam.
- Kocham cię – szepnął, rzucając się w moją stronę i zakleszczając w uścisku – Moja mała, dojrzała Andy.
Nagle zadzwonił telefon. Nasza rozmowa nie była zbyt miła, ani też długa. Wyjaśniłam Mirandzie, że muszę podziękować za jej propozycję.
Miałam nadzieję, że Aleks nie słyszy nutki smutku w moim głosie.
Tę decyzję podjęłam dla niego i tylko dla niego.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:58, 23 Cze 2013    Temat postu: Diabeł

Kamilko będzie ciąg dalszy ?
Bo mam wrażenie ,że główna bohaterka ciągle się jednak do końca nie wyzwoliła od swej szefowej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:40, 30 Cze 2013    Temat postu:

dłuugie kolejne części.Smile

Po dwóch tygodniach od ostatniej wizyty Aleksa, poczułam ogromną potrzebę pogadania z moją mamą, która stała się dobrą wróżką od spraw sercowych. Do niej zawsze mogłam się zwrócić z problemem dotyczącym miłości. W moim życiu nadszedł okres „niepokoju zwiastującego burzę”.
- Mamo, co mam zrobić.. – załkałam, kompletnie bezsilna – Aleks chyba sobie mnie odpuścił. Nie pojawia się, ani nie dzwoni od dwóch tygodni.
Mama głęboko westchnęła, przysiadając się na kanapie. Objęła spracowanymi dłońmi moją drobną, acz zaokrągloną twarz i wyszeptała.
- Aleks cię kocha, moja mała Andy. Byłbym głupcem pozostawiając taką inteligentną i wartościową dziewczynę.
Inteligentną i wartościową, też mi coś, pff – pomyślałam ze złością – Jestem głupia jak but od lewej nogi, bo – dałam się zamanipulować głupiej Mirandzie i wciągnąć w to całe bagno Elias-Clark, by stać młodą yuppie, bez życia prywatnego – i w końcu bez ukochanego chłopaka. Do tego doprowadziła mnie ta sławetna praca „za którą milion dziewcząt dałoby się zabić”. Och, doprawdy, cudowna praca. Wyśmienita. Młoda dziewczyno, jeżeli chcesz nosić się w ciuchach od projektantów, to musisz zapłacić pewną cenę – cenę swojego życia i bliskich. Jak cię na to stać, to czuj się w nich dobrze – pomyślałam zgryźliwie.
- Wcale tak nie jest. Przegrałam go. Zamiast o niego zawalczyć, poświęcić mu choć trochę uwagi pozostawiłam go samemu sobie. A wszystko przez Mirandę i jej wymagania. Ta praca odebrała mi przyjaciółkę i ukochanego – teraz już moje łzy płynęły wartkim strumieniem.
Pomimo niedawnej wizyty Aleksa nasze relacje nie były takie, jak być powinny. Coś się skruszyło, a my nie potrafiliśmy tego naprawić.
- Och, kochanie, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Może ten okres nie należy do najlepszego w twoim życiu, ale musisz pamiętać, że zawsze może być gorzej. Dlatego powinnaś doceniać ten czas i spróbować zrobić wszystko, by naprawić to, co nie gra tak jak należy.
Mama zawsze potrafiła przemówić do mojego skołatanego rozsądku. Kiedy ja nie potrafiłam pokusić się o jakieś dobre rozwiązanie problemu, to ona zawsze próbowała mi w tym pomóc. I zawsze jej się to udawało. Była w tym niezastąpiona.
- Postaram się, mamo. Obiecuję ci, że się postaram.
- Nie wiesz, jak bardzo się cieszę z tych słów, Andreah.
* * *
Wrzesień, 2007 roku

Można powiedzieć, że Grecja wygląda cudownie tylko w jednej krasie – gdy jest skąpana w słońcu. Grecja pochmurna, czy deszczowa nie jest tą Grecją, do której ściągają tysiące zagranicznych turystów. Ja na szczęście miałam okazję poznać ją w tej właściwej fazie. To była moja druga wycieczka do Europy – tuż po niesławnym Paryżu. Na szczęście ta wycieczka odbywała się w towarzystwie ukochanej mi osoby – Aleksa. Między nami było już w porządku. Przez ostatni rok zrywaliśmy ze sobą i ponownie się schodziliśmy. Nieustannie byłam w depresji, nie wiedząc, czy mogę zaufać Aleksowi, czy też nie. Okres ten jednak minął i miałam okazję cieszyć się obecnością najbliższego memu sercu.
- Tu jest cudownie, Aleks – szepnęłam, wtulając się w niego.
- Moglibyśmy tu zamieszkać, co?
- Och, nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciała! Tu ludzie żyją inaczej; nie śpieszą się. Leniuchują. Mają wyrąbane na swoich szefów. Są w pracy, ale kiedy dostają nagły telefon o imprezie u kumpla, zrywają się, rzadko kiedy powiadamiając szefa. A on i tak ich trzyma, nawet po takim – można by pomyśleć – karygodnym wyskoku. Tu ludzie mają inną mentalność, nie są mściwi. Carpie diem, Aleks, rozumiesz? – zachichotałam.
- Tak, rozumiem. Za to też pokochałem Grecję. Wiesz, moja ciotka też taka była, ale kiedy wyjechała do Ameryki przeszła zupełną metamorfozę. Na gorszę, Andy – uprzedził moje pytanie – Pracuje w firmie, gdzie wyścig szczurów jest na porządku dziennym, a liczy się tylko duży pieniądz.
Wzruszyłam potakująco głową, choć tak naprawdę tego nie rozumiałam. Nie mogłam tego pojąć, choć sama byłam jednym ze szczurów-klakierów, asystujących Najpotężniejszej Diablicy Świata. Ta praca nauczyła mnie, że nawet największa forsa nie jest w stanie zrekompensować straconego czasu i braku kontaktu z rodziną.
- To nie jest dobre na dłuższą metę – ucięłam.
- Oczywiście. Ale ludzie pierwsze muszą czegoś spróbować, aby się przekonać jak jest.
- A twoja ciotka? – zapytałam.
- Co moja ciotka?
- No czy się przekonała?
- Nie.. jeszcze nie. Pracuje tam trzeci rok, ale jeszcze się nie przekonała. To źle.
- Bardzo źle.
Zeszliśmy w dół kamienistą dróżką, prowadzącą na mały ryneczek greckiej prowincji. Było nam cudownie i nie chcieliśmy stracić tego uroczego, greckiego poranka.

* * *
Deborah uwielbiała kwiaty. Była czterdziestoletnią greczynką, upinającą swoje kruczoczarne włosy w bezwładny kok. Posuwała się po swoim ogródku z gracją, dzierżąc w ręku konewkę, co najmniej trzy razy dziennie.
Mówiła dobrze po angielsku, bo jak stwierdziła, jest animatorką w najbliższym kurorcie turystycznym. Oprócz tego mówiła po hebrajsku, niemiecku i francusku.
- Co państwo sobie życzą na obiad? Czy może być sałatka pomidorowa z serem feta? To nasz specjał – powiedziała, odsłaniając w uśmiechu śnieżnobiałego uśmiechu. Miała kształtne, pełne usta. Usta „za które milion dziewcząt dałoby się zabić”, pomyślałam ironicznie.
- Oczywiście – przyznałam z radością, zakleszczając w swoim uścisku dłoń Aleksa – Zjemy po królewsku.
- Raczej po grecku, Andy. Po królewsku byłoby z miseczką kawioru i łososiem norweskim.
- Kochanie, jesteśmy w Grecji. Musimy skosztować lokalnej kuchni. Pani Deborah gotuje wyśmienicie, zresztą..
- Oj, dobrze. Wygrałaś – przerwał Aleks – Chodźmy na hamaki. Zdrzemniemy się, co?
- Nie mam nic przeciwko temu.
I udaliśmy się do ogrodu.

* * *
W ogrodzie było zacisznie, delikatny wiatr muskał nasze rozpalone ciała i otaczające nas drzewa. Hamaki, rozpięte na pniach cyprysów, delikatnie kołysały się w rytmie. Rozkoszowaliśmy się tym błogostanem do czasu, aż nie zadrgały impulsy mojej motoroli.
- Halo – odebrałam, nie siląc się na nutkę uprzejmości.
- Andreah? – silny, brytyjsko-francuski akcent, spokojny głos i mocno zaakcentowane „r” – mogła dzwonić, och, mogła dzwonić tylko i wyłącznie Miranda Priestley!
- Tak? – zapytałam nieco drżącym głosem. Byłam przekonana, że odetnę się od tej kobiety. Tymczasem prześladowała mnie dzień w dzień – jak nie telefonicznie, to w snach. Czyżby udało jej się zniszczyć moją psychikę?
- Mam dla ciebie pewną propozycję, Andreah… Mam nadzieję, że nie pogardzisz nią i skorzystasz, skoro ci ją oferuje - ,,SKORO CI JĄ OFERUJĘ, to musisz z niej skorzystać, BO ROBIĘ TO JA, MIRANDA PRIESTLEY!” pomyślałam gniewnie.
- Co chce mi pani zaproponować? – zapytałam niecierpliwie. Marzyłam o zimnej lemoniadzie i dodatkowym kwadransie lenistwa. Zerknęłam kątem oka na Aleksa – jego błogostan trwał w najlepsze, niczym niezmącony. Szczęściarz.
- Już za tydzień zaczynają się pokazy jesienno-zimowej kolekcji Yves Saint Laurent w Paryżu. Pomyślałam, że mogłabyś pojawić się na tej imprezie i napisać jakąś porządną relację dla Runwaya.
Że co proszę? – pomyślałam – Czyżbym się przesłyszała? Miranda Priestley, we własnej osobie, proponuje mi napisanie relacji z dnia pokazów w Paryżu? Obłęd! Tylko co ja miałam zrobić? Kolejny raz ulec tej diablicy i wpaść w jej sidła, czy olać ją i to konkretnie?
- Proszę mi dać trochę czasu.
- Andreah, ja nie mam czasu – czułam, jak pod wpływem jej głosu zlewają mnie zimne poty.
- Ja proszę tylko o pięć minut czasu, pani Priestley – zażądałam – I ani minuty dłużej.
- Umh.. niech stracę. Pięć minut – po czym rozłączyła się.
Miałam pięć, pięć cholernych minut, żeby zastanowić się co zrobić i dać jej odpowiedzieć. Kompletnie nie wiedziałam, co mam począć. Przystanie na jej propozycję równałoby się z opuszczeniem cudownych wakacji i pośpiesznym lądowaniu w paryskim Hotelu Ritza, a odmowa, ze stratą ogromnej, przyszłościowej szansy. Znajdowałam się w kropce. I jedno, i drugie nie było zbyt dobrym rozwiązaniem. Kolejny już raz musiałam rozczarować mojego chłopca.
- Aleks? – zapytałam lękliwie. Wiedziałam, że ma półprzymknięte powieki i wcale nie śpi.
- Co tam?
- Dzwoniła..
- Dzwoniła Miranda Priestley, z niesamowicie przyszłościową ofertą, dla której jesteś w stanie opuścić mnie i Grecję?
Skąd on to wiedział? Czytał mi w myślach, czy co? A może Priestley tak głośno gadała, że nie sposób było nie usłyszeć.
- Och, Aleks..
- Tak, Andy, rozumiem cię. Doskonale cię rozumiem. Teraz po prostu idź do mieszkania, spakuj swoje rzeczy, wykup najbliższy lot do Nowego Jorku, czy gdzie tam i znikaj. Zostaw mnie tutaj samego z Deborah i jej cudownymi, greckimi przystawkami. Kolejny już raz zostaw mnie samego na długie miesiące, by poświęcać się Runwayowi i tej zrzędzącej babie. Dobry wybór, Andreah – był już piekielnie zły. „Andreah” zwiastowało, że gorzej już być nie może.
Najgorsze było to, że jeszcze nie podjęłam decyzji, a on już był przekonany, że mam zamiar wyjechać. Owszem, chciałam bardzo pojechać do tego Paryża, ale nie kosztem wakacji z moim chłopakiem. Nie, nie zrobię tego – pomyślałam – Muszę podjąć dojrzałą decyzję. Mniejsza z tym, że ledwo starcza mi na czynsz, a od roku próbuję uzbierać na nowego laptopa.
- Muszę cię rozczarować, kochany. Źle mnie osądziłeś. Nigdzie się nie wybieram, zostaję tutaj – przybrawszy triumfalną pozę, sięgnęłam po winogron wrzucając go sobie do ust.
Aleksa zatkało. Leżał po prostu na hamaku, nie mogąc wydusić ani jednego słowa. Moja decyzja wywarła na niego wrażenie.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej – stwierdziłam.
- Zależy ci na mnie i na naszych wakacjach? – zapytał po raz kolejny, wstając z pozycji leżącej do siedzącej.
- Oczywiście – przyznałam.
- Kocham cię – szepnął, rzucając się w moją stronę i zakleszczając w uścisku – Moja mała, dojrzała Andy.
Nagle zadzwonił telefon. Nasza rozmowa nie była zbyt miła, ani też długa. Wyjaśniłam Mirandzie, że muszę podziękować za jej propozycję.
Miałam nadzieję, że Aleks nie słyszy nutki smutku w moim głosie.
Tę decyzję podjęłam dla niego i tylko dla niego.
* * *
Po powrocie ze słonecznej Italii stanęłam oko w oko z brutalną nowojorską rzeczywistością – co ja mam ze sobą zrobić? Znalazłam się w mieście, które zdążyłam dość dobrze poznać, ale teraz wydawało mi się całkowicie obce. Zewsząd otaczali mnie ludzie – teraz obcy, chociaż nieraz widziałam ich po naście razy dziennie, gdy biegałam po siedemdziesiątej piątej. Starbucks stał się anonimowym budynkiem, na którego patrzyłam z zaciekawieniem. Mój wzrok zdawał się pytać „czy ja tu kiedykolwiek pijałam kawę?”. Straciłam zupełną wiarę w siebie.
Znalazłam chwilkę, by wykonać szybki telefon do Anity – z Em nie miałam ochoty rozmawiać. Pewnie była na skraju załamania nerwowego, ganiając za wizażystkami obmyślającymi kreację Mirandy na jesiennym Heute Couture.
- Jak tam, Anita?
- Och, wiesz, że nawet dobrze? – poczułam nieprzyjemne skurcze w żołądku. Czyżby była aż tak zaszczuta przez tę diablicę, by taić przede mną prawdę o Runwayu? A może naprawdę czuła się tutaj dobrze, a moja piekielna szefowa przepoczwarzyła się w anielicę? Nieprawdopodobne.
- Mówisz poważnie? – zapytałam, a mój głos załamał się, gwałtownie zjeżdżając tonacją w dół.
- Tak, mówię całkowicie poważnie. Powinnaś tu wrócić, Andy.
- Nie, to nie jest dobry pomysł – odparłam zdecydowanie.
- Jak chcesz. W każdym razie, pamiętaj Andy, biurze Mirandy Priestley naprawdę na tobie zależy. Jeżeli zmienisz zdanie, to daj znać. Ściskam, Anita.
Doszłam do wniosku, że jestem na tym właśnie etapie, by dyskretnie, po cichu, wycofać się ze znajomości z Anitą. Spełniłam marzenie tej dziewczyny, znalazła ona wyśnioną pracę, dalej niech sobie radzi sama – pomyślałam. Poczułam się jednocześnie oszukana – Mirandy nie było stać na dobre słowo rok temu, a teraz nagle ją stać? Nie, nie zamierzam tam wracać.
* * *
Czerwiec, 2010 rok

Była końcówka czerwca, lato powoli się rozkręcało, a mnie dopadła choroba. Ostatnie dwa lata minęły bez jakichkolwiek zakręconych wrażeń – po prostu biegałam co dzień tymi samymi ulicami, chcąc zaspokoić ciekawość pewnych dziennikarzy i… strzelając foty napotkanym gwiazdom. Po Nowym Jorku kręciło się ich mnóstwo, stąd też nie narzekałam na brak roboty. Od godziny szóstej byłam na nogach i biegałam po Broadwayu i okolicach. W przeciągu dwóch tygodni udało mi się sfotografować wrzeszczącego Brada Pita i płaczącą Angelinę Jolie, Deepa, Aniston, Gibsona i Mirandę Kerr. Zaczynało się robić naprawdę ciekawie.
Nie mieszkałam już u swoich rodziców. Było mnie stać na średni apartament w centrum Nowego Jorku, pięć minut od redakcji gazety, dla której pracowałam. Całkowicie zeszłam ze swojej działki – pisania – by poświęcić się fotografii. Z dnia na dzień nabierałam doświadczenia. Nie raz czułam wyrzuty sumienia – co mogło być fascynującego w bezceremonialnym robieniem zdjęć różnym ludziom? Przepraszam „sławnym ludziom”. Wielokrotnie dochodziłam do wniosku, że po prostu kradnę ich życie, ich prywatność. Jednak co dzień wstawałam i z entuzjazmem wkładałam do torby mojego Nikona. Ta praca mi się podobała, mimo wszystko, bo nie kradła mojego zdrowia.
Pewnego pięknego, czerwcowego wieczoru, siedząc w małej chińskiej restauracyjce musiałam podglądać zajadającą się kalmarami Alicię Keys. Te zdjęcia były potrzebne mojemu szefowi, który później zleciłby napisanie obrzydliwego, szmacącego piosenkarkę artykuliku. Rzygałam na „People” i nie zazdrościłam jakiemukolwiek dziennikarzowi – a raczej dziennikarzynie – że trudzi się pisaniem dla niego artykułów.
- Andre-ah?
Ten głos wystarczająco zarył się w mojej pamięci, bym nie potraktowała go zdawkowo i wymijająco. Ten głos, jeszcze rok temu, co rok prześladował mnie od godziny szóstej począwszy i wywoływał gęsią skórkę na moim wychudzonym ciałku. Nie mogłam uwierzyć, że znowu na mojej drodze życia pojawia się moja szefowa Miranda Priestley.
Miała na sobie elegancką, mleczną sukienkę. Na ramiona zarzuconą miała pikowaną kurteczkę. Oczy zasłonięte były ogromnymi pilotkami od Balenciagi. Rzuciłam wzrokiem na jej francuski manicure.
Nie odezwałam się. Stałam przed nią jak królowa Nowego Jorku, z założonymi na piersi rękoma.
- Widzę, że znalazłaś sobie dobrą pracę – „dobrą” wypowiedziane zostało takim tonem, jak to zawsze Miranda wypowiadała się o mojej figurze.
- O tak, nawet nie wiesz jak bardzo dobrą. I jak bardzo dobrze płatną. Och, wiesz, Mirando, ta praca jest złota. Nawet więcej – zachichotałam – Oszczędzają mi pobudek w ciągu nocy i cierpkich komentarzy, a także prania mózgu ze strony podwładnych – ucięłam.
Już miałam ją ominąć, kiedy przede mną wyrosły dwa, potężne goryle pani Priestley. Wyglądały jak przygłupy, w tych ciasnych garniturach od Valentino. Z chłopa pana nie zrobisz – pomyślałam.
- Zamierzasz mnie teraz porwać? Ot, tak, w biały dzień, w ruchliwej chińskiej restauracji?
- Nie żartuj sobie. Ci panowie przyszli tutaj ze mną na wypadek, gdyby porwały cię nerwy. Miałam okazję poznać twoje prawdziwe oblicze.
Sięgnęła po swoją torbę i wyciągnęła z niej plik fotografii. Na zdjęciu widniała moja skromna osoba, okładająca brutalnie po twarzy – pałką, konkretnie – jakiegoś biednego, zreumatyzowanego staruszka.
Tego było już za wiele.
- Teraz zamierzasz mnie oczernić, tak? Widzę, że troszkę dałaś za takiego dobrego fotomontera.
- Chyba sobie ze mnie kpisz?! Napadasz starszych ludzi, okradając ich z emerytur! Wiedziałam, że po stracie mojej posady zejdziesz na psy. Ale żeby do tego stopnia?
Jeżeli chciała wyprowadzić mnie z równowagi, to jej się to udało. Stałam przed nią trzęsąc się jak galareta. Co ta kobieta sobie wyobrażała? Że do końca życia będzie pode mną kopała dołki, żeby się odegrać? Och, rozumiem, byłam taką dobrą asystentką, że nie może sobie znaleźć drugiej, równie głupiej męczennicy!
- Andrea, żarty się skończyły. Idę z tym do prokuratury.
- Ja też, Priestley. Ja też idę z tym do prokuratury. Nie pozwolę, by taki babsztyl rujnował mi życia, wymyślając w czasie pracy równie podłe historyjki!
Miranda zaśmiała się jadowicie i wyszła na swoich czternasto centymetrowych szpilkach.
Miałam ochotę splunąć na miejsce w którym stała, jednak z godnością wycofałam się z restauracji, chcąc wyładować swoją złość na zewnątrz.
* * *
Do rozprawy nie doszło. Okazało się, że Miranda postanowiła porzucić swój pomysł ostatecznego zeszmacenia mnie. Ciekawiło mnie, co też mogło spowodować zmianę jej decyzji. Czyżby za tym stała Anita, albo Emily? Nie byłam w stanie w to uwierzyć. Nikt, absolutnie nikt, nie był wstanie przekonać Mirandy w chwili, kiedy jej emocje sięgały zenitu. A musiały sięgać, bo i ja podczas naszego ostatniego spotkania pokazałam różki.
Zaczęłam rozważać decyzję o przeniesieniu się na zachodnie wybrzeże. Jakoś tutaj, na wschodzie, atmosfera i ludzie mi nie służyli. Dawne problemy wracały jak bumerang, przez co wcale nie czułam się dobrze. Wiedziałam, że musiałabym rzucić pracę. Wolałam to jednak zrobić niż męczyć się z tą kobietą.
W sobotę, po dokonaniu wszelkich formalności sprzedałam dom i wykupiłam bilet na Florydę. Postanowiłam odciąć się od Nowego Jorku od tego wszystkiego, co mnie w nim spotkało.
* * *


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:21, 30 Cze 2013    Temat postu: Diabeł ubiera się u Prady - Życie po życiu (kontynuacja)

Bardzo ciekawe ,realistycznie napisane.
Co dalej ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:47, 02 Lip 2013    Temat postu:

Co dalej? Czy ta dziewczyna zmieni swoje życie? odetnie się od wpływu toksycznej byłej szefowej?
Kamilko, nadal jeszcze nie przeczytałam tej powieści. Przeczytałam natomiast Twoję wersję jej kontynuacji i muszę powiedzieć, że jest bardzo ciekawa. Styl masz jeszcze lepszy, "płynniejszy", dojrzalszy Smile Oby tak dalej ...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 9:55, 10 Lip 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin