Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Morderstwo w austriackim zaciszu
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:42, 17 Lip 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Zapraszam do przeczytania genialnego kryminału opowiadającego o jednej z przygód wielkiego detektywa Polski dwudziestolecia międzywojennego - Henryka Spryciarskiego i jego przyjaciół: lekarza Janka Dobrowolskiego, dziennikarza Jerzego Pisarskiego oraz zwariowanej policjantki feministki (o duszy romantycznej) Katarzynie Raptus. Zapraszam do czytania i komentowania.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:44, 17 Lip 2013    Temat postu:

Rozdział I

Pojawia się ofiara

Eleonora Abner, matka przełożona zakonu benedyktynek Nenneberg w Salzburgu, była kobietą w średnim wieku, o siwych włosach oraz przyjemnych rysach twarzy, znaną z niezwykłej pobożności oraz niemalże gołębiego serca. Cała okolica uważała ją za osobę dobrą, wrażliwą i życzliwą wobec innych ludzi bez względu na to, kim by oni nie byli. Mimo, iż poświęciła swe życie Bogu, daleko jej było do dewotki i umiała okazać wielką wyrozumiałość wobec problemów innych ludzi. Siostry zakonne, będące pod jej opieką, nigdy się na nią nie skarżyły i mogły bez obaw powierzyć jej każdy swój sekret wiedząc doskonale, że w przeciwieństwie do wielu innych matek przełożonych, nie każe im ona wykonywać ciężkich prac w ramach kary za zbytnie zajmowanie się sprawami doczesnymi. Matka przełożona klasztoru benedyktynek w Salzburgu daleka była bowiem od bigoterii. Jej hasłem było pomaganiem bliskim. Sama czuła powołanie do życia w zakonie, lecz nigdy żadnej dziewczyny nie namawiała do tego, by porzucała życie doczesne i zamykała się w klasztorze na resztę życia. Zdecydowanie milsze jej sercu były dziewczęta, które nie wybierały wcale takiego losu, a wręcz przeciwnie – zostawały pomiędzy ludzi, by potem objąć szlachetne stanowisko kochającej żony i matki. Uważała bowiem, że takie zachowanie bardziej podoba się Bogu niż leżenie krzyżem przed świętymi obrazami przez kilka godzin. Oczywiście, zgodnie z zasadą zdrowego rozsądku, swoje poglądy zachowywała dla siebie. Czasy po tzw. wielkiej wojnie, zwanej też światową, były bowiem wciąż niespokojne, a wypowiadanie głośno swych poglądów nie zawsze kończyło dobrze dla tego, kto to robił.
Matka Eleonora siedziała właśnie przy biurku i czytała list od jednej ze swoich byłych postulantek, która zrezygnowała ze służby w zakonie, a w obecnej chwili była szczęśliwą żoną i matką. Kobieta ta pragnęła polecić matce przełożonej do zakonu córkę swojej dobrej znajomej. Owa córka bardzo chciała zostać mniszką, aby w ten sposób zmazać z siebie jakieś tajemnicze winy z przeszłości. Autorka listu nie znała wszystkich szczegółów całej sprawy, wiedziała jednak dość, by zrozumieć losy biednej dziewczyny i współczuć jej do tego stopnia, że postanowiła jej pomóc poprzez umożliwienie dziewczynie zostanie służką Boga.
Autorka listu, którego lekturze poświęcała się właśnie Matka Eleonora, prosiła zatem swoją dawną przyjaciółkę, by ta zaopiekowała się dziewczyną i przyjęła ją na łono zakonu benedyktynek. Starsza pani uśmiechnęła się lekko czytając te słowa. Kobiecie na swój sposób imponowało to zaufanie, jakie dawna postulantka pokładała w jej skromną osobę. Co prawda uważała, że klasztor to nie jest odpowiednie miejsce do ukrywania się przed problemami świata doczesnego, jednak w tym jednym, jedynym wypadku postanowiła zrobić wyjątek i dać zadość prośbie autorki listu.
Kiedy skończyła czytać uśmiechnęła się ponownie i odłożyła pismo na biurko. Następnie skierowała swój wzrok w stronę wpatrującej się nią młodej panny lat ok. siedemnastu, blondynki z niezwykle zielonymi oczami. Było to osoba, której dotyczyła treść listu, panna Elsa Berker. Wpatrywała się ona swymi oczami koloru morza w pogodę w matkę przełożoną i wzrokiem pytała się jej, czy prośba zawarta w liście zostanie przez nią pozytywnie rozpatrzona.
- No cóż, kochanie – powiedziała Matka Eleonora łagodnym głosem – Przeczytałam właśnie list od szanownej pani baronowej.
Gwoli ścisłości należy zauważyć, że autorka listu do matki przełożonej ze zwykłej postulantki stała się bowiem panią baronową. Awans społeczny godny podziwu.
- I jaką decyzję matka podjęła? – zapytała panna Elsa z wyraźnym niepokojem w głosie.
Miała powodu do lęku. Jeśli jej prośba zostanie odrzucona, wszystkie problemy zaczną się od nowa, a tego chciała za wszelką cenę uniknąć. Co prawda pani baronowa wypowiadała się o matce przełożonej w samych superlatywach, czy jednak słowa te pokrywały się z prawdą? Jeśli Matka Eleonora odmówi przyjęcia jej do klasztoru, wszystko przepadnie i nic wtedy nie zdoła ją uwolnić od konsekwencji grzechów, które popełniła.
Matka przełożona uśmiechnęła się do Elsy z lekkim politowaniem. Wiedziała, że ta czeka z niepokojem na jej decyzję. Postanowiła więc zaspokoić ciekawość dziewczyny i powiedziała:
- Mam wielką przyjemność oznajmić ci, moje dziecko, że postanowiłam przychylić się do twojej prośby. Chociaż, jak już to wcześniej w rozmowie z tobą zaznaczyłem, nasz klasztor to nie miejsce, w którym można by się schronić przed problemami świata doczesnego.
Panna Elsa rozpromieniła się. Nie mogła wprost uwierzyć we własne szczęście. A więc jednak została przyjęta. To było cudowne! Wspaniałe! Niesamowite! To oznacza koniec jej kłopotów i to raz na zawsze.
- Dziękuję, Wielebna Matko – zawołała, padając przed nią na kolana – Nie zawiedziesz się na mnie, obiecuję ci to. Będę twoją najlepszą uczennicą, będę wiernie służyć naszemu Panu, będę…
- Dość, już dość, moja droga – przerwała jej tyradę obietnic Matka Eleonora z uśmiechem politowania – Nie obiecuj za dużo, gdyż możesz potem nie dotrzymać słowa. A czego jak czego, ale nasz Pan nie lubi niedotrzymanych obietnic.
- Niech mnie prędzej grom z jasnego nieba spali! – zawołała doniosłym tonem panna Elsa uderzając się zaciśniętą w pięść dłonią o piersi.
- Dobrze, już dobrze – zaśmiała się matka przełożona.
Zbyt dobrze miała w pamięci scenę, gdy ona sama wstępowała do klasztoru i jakie obietnice wtedy składała, byleby tylko zechciano ją przyjąć do tego świętego przybytku. Rozumiała więc pannę Elsę, ale mimo to uważała, że nie powinna ona się tak zachowywać.
Podeszła więc do niej i pochyliła się nad nią.
- Wstań już, kochanie. Nie musisz przede mną klękać. Pamiętaj, że u nas klęka się tylko przed Bogiem.
To mówiąc pomogła jej wstać i usiąść ponownie na krześle.
- Poza tym nie powinnaś klękać za często w stanie, w jakim się obecnie znajdujesz.
- Racja, to prawda – panna Elsa zarumieniła się lekko wiedząc doskonale, o co chodzi Wielebnej Matce.
Panna Berker tuż po przybyciu do klasztoru zwierzyła się matce przełożonej z pewnej niezwykłej tajemnicy, która już od jakiegoś czasu leżała jej na sercu. Ciężko jest żyć z takim brzemieniem i Elsa musiała się komuś zwierzyć. Uznała więc, że pani baronowa, jako dobra znajoma jej matki, będzie odpowiednią powiernicą tajemnic i zwierzyła się jej ze swojego problemu. Nie chciała go nikomu więcej powierzać, ponieważ jednak miała wstąpić do klasztoru, to uznała, że matka przełożona powinna również znać jej sekret. Powierzyła go jej więc. Matka Eleonora oznajmiła zaś, że nikomu nie wyzna tego, co panna Berker powierzyła jej w sekrecie. Oprócz tego zgodziła się przyjąć ją jako postulantkę do swego klasztoru. Wyglądało na to, że życie zaczyna się dla panny Elsy na nowo.
- Zatem, moja córko, możesz już pójść do siebie. Siostra Margaretta wskaże ci twój pokój.
- Dziękuję, Wielebna Matko. Bardzo dziękuję.
Panna Elsa nie mogła przestać dziękować matce przełożonej. Tak bardzo była szczęśliwa ze spełnienia jej prośby. Ciągle kłaniała się z radości i wdzięczności, jednocześnie cofając się do tyłu, przez co omal nie wpadła na drzwi, ale w ostatniej chwili spostrzegła się i odwróciła, po czym nacisnęła klamkę i wyszła, jednocześnie kłaniając się jeszcze z kilka razy.
Matka Eleonora została wówczas sama z własnymi myślami. Dręczyły ją obawy i wątpliwości. Czy aby nie popełniła błędu? A co, jeśli okazując tej biednej dziewczynie litość, ściągnęła na cały zakon nieszczęście? Może jej miękkie serce stanie się niedługo przyczyną wielkiej tragedii? Być może panna Berker sprowadzi nieszczęście na wszystkich, którzy zechcą jej pomóc? Matka Eleonora miała nadzieję, że tak się nie stanie. Byłoby bowiem jej przykro, gdyby musiała odprawić tę dziewczynę. Ostatecznie polubiła Elsę. Gdyby jednak było to koniecznie, Eleonora Abner wiedziała, że prędzej wybierze dobro klasztoru aniżeli dobro pojedynczej osoby.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 22:43, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:12, 17 Lip 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Hubert bardzo ciekawe.
Jak zwykle twoje postacie są bardzo plastycznie opisane.
Trochę to nietypowe by dziewczyna w ciąży wstępowała do zakonu.
Czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:36, 17 Lip 2013    Temat postu:

Zapowiada się ciekawie. Co dalej?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:01, 17 Lip 2013    Temat postu:

O, jak miło widzieć coś nowego! Cześć, Hubert Smile Przychylam się do chórku: i co dalej? Na razie nie mamy jeszcze na scenie głównych bohaterów...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 2:01, 18 Lip 2013    Temat postu:

Rozdział II

List z Salzburga

Henryk Spryciarski, gdy tylko udało mu się znaleźć nieco wolnego czasu, z wielką chęcią odwiedzał swego najlepszego przyjaciela, Janka Dobrowolskiego, chirurga wojskowego i patologa. Przyjaźń, jaka łączyła tych dwóch panów była zbudowana praktycznie na zasadzie przeciwieństw. Fredro rzekłby nawet o nich „Tych dwóch ludzi - ogień, woda” i miałby całkowitą rację, gdyby tak rzekł, bo prawdę mówiąc, tych dwóch najlepszych przyjaciół z wojska dzieliło praktycznie wszystko. Henryk z natury był realistą i w dużej mierze pesymistą, Janek z kolei zwykle podchodził do życia w sposób optymistyczny, a jakby tego było, również i romantyczny (przyjaciele nazywali go wręcz idealistą i nie wykluczone, że było w tym dużo prawdy). Henryka znano m.in. ze skąpstwa (choć objawiało się ono tylko wobec niego samego, dla przyjaciół bywał nad wyraz hojny), Janek natomiast bywał szczodry nawet wtedy, kiedy nie było go na to stać. Henryk miał mieszkanie skromne, Janek bogato urządzone. Henryk doskonale strzelał z rewolweru, Janek był lepszy w walce na szable. Henryk bywał narwany i zdolny do wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. Janek z kolei spokojny, opanowany, chwilami nawet nadwrażliwy.
W kwestiach politycznych dwaj przyjaciele również mieli różne zdanie. Henryk był zdecydowanie pochlebnego zdania o Piłsudskim i władzy sanacyjnej, co jednak nie było równoznaczne z tym, że pochwalał wszystkie poczynania Marszałka i jego politycznej kliki. Janek zaś, jak na prawdziwego idealistę przystało, uwielbiał Piłsudskiego i bezkrytycznie wierzył we wszystko, co on mówił, dlatego też Henryk nie raz spoglądał na przyjaciela z prawdziwym politowaniem. Czuł, że gdyby Janek nie miał tak wrażliwej i spokojnej natury, to na pewno byłby wśród tych fanatycznych zwolenników Marszałka, którzy pobili posła Jerzego Zdziechowskiego czy też wśród tych, który nieomal zabili słynnego pisarza i publicystę Tadeusza Dołęgę-Mostowicza tylko za to, że ośmielił się on pisać negatywnie o ich idolu. Gdyby więc Henryk nie znał Janka pomyślałby, że przyjaciel jego był pośród tych oto bojówkarzy. Wiedział jednak, że pan Dobrowolski był ostatnim człowiekiem zdolnym do samosądów. Co innego on sam. O tak! Ileż to razy pan Henryk Spryciarski miał okazję wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę i robił to. Fakt, zabijał jedynie niegodziwców i zwyrodnialców, lecz czy to umniejszało jego winę? Czy czyniło go przez to lepszym? Czy walka o to, by tego zła mniej było na świecie może być usprawiedliwiona takimi oto poczynaniami? To pytanie, jak na razie, pozostawało w jego umyśle bez odpowiedzi.
Jak widać Henryk Spryciarski i Janek Dobrowolski różnili się od siebie praktycznie we wszystkim, począwszy od charakterów, a skończywszy na poglądach politycznych. Pytanie zatem, jak tych dwóch panów mogło w ogóle zostać najlepszymi przyjaciółmi? No cóż… Na to zebrało się już kilka czynników.
Przede wszystkim wspólne przygody i odbyte walki w służbie I Brygady. Piechota, ta szara piechota.... co prawda obaj służyli w kawalerii dochodząc stopni oficerskich (Henryk rotmistrza, Janek porucznika), to jednak hymn I Brygady był im bliższy niż jakakolwiek pieśń państwowa. To był właśnie czynnik numer jeden. Wspólna, bojowa przeszłość.
Później były również wspólnie rozwiązane zagadki kryminalne, które z obu panów uczyniły duet nie do pokonania. Tak bowiem jak Sherlock Holmes potrzebował doktora Watsona, tak Henryk Spryciarski potrzebował Jana Dobrowolskiego. Czuł się bez niego dziwnie pusty i tylko w duecie z nim był w stanie rozwikłać nawet najbardziej skomplikowaną sprawy. Janek był mu niezbędny do życia. Pomagał mu, podnosił na duchu, dodawał sił. To czynnik numer dwa.
Następnie ta sprzeczność charakterów, która zamiast ich skłócić ze sobą, łączyła obu panów jeszcze mocniej. Dzięki tak różnym osobowościom uzupełniali się oni i w walce ze złem tego świata nie mieli sobie równych. To czynnik numer trzy.
Reszta zaś to wspólne umiłowanie odrodzonej ojczyzny, pociąg do przygód i rozwiązywania zagadek kryminalnych, chęć pomagania ludziom oraz jeszcze wiele innych spraw, o których wiedzieli już tylko oni sami i które na zawsze pozostały ich wyłączną tajemnicą.

***

Tego dnia, a był piękny lipcowy dzień 1929 roku, jeden z tych pięknych letnich dni, kiedy nie nadszedł jeszcze Wielki Kryzys, a Centrolew nie atakował tak mocno władzy sanacyjnej, Henryk Spryciarski i jego partnerka z policji, panna Katarzyna Raptus, odwiedzili Janka Dobrowolskiego w jego mieszkaniu. Obaj panowie zamieszkiwali piękną kamienicę w centrum Warszawy, na ulicy Miodowej 5. Janek miał swoje lokum piętro wyżej od Henryka i było ono urządzone o wiele piękniej niż mieszkanie Spryciarskiego, co z kolei potrafiło zdziwić, gdyż Henryk był człowiekiem co najmniej zamożnym (odziedziczył spory majątek po rodzicach zmarłych w Anglii), Janek natomiast mimo dość dużej pensji pozwalał sobie nieraz na wydatki chwilami przekraczające jego możliwości. Nigdy jednak nie miał długów. Nikt też nigdy nie widział, żeby odwiedzali go komornicy.
Sekret jego sukcesów pieniężnych pozostawał tajemnicą dla każdego, nawet dla Henryka, który jednak pewnego razu ujrzał na ramieniu przebierającego się w salonie Janka wytatuowaną piramidę z okiem w środku i otoczoną blaskiem. Domyślił się zatem, że to, co owa piramida symbolizuje, może być przyczyną materialnego powodzenia Janka. Ostatecznie członkowie organizacji pieczętującej się takim oto znakiem dbają o swoich. Możliwe więc, że to było właśnie przyczyną zawsze dobrego prosperowania jego przyjaciela. Jakkolwiek jednak było, Henryk nie zamierzał go o to wypytywać uważając, że to już prywatna sprawa jego przyjaciela, w którą nie należy ingerować.
Tego dnia Henryk i Kasia odwiedzili Janka, który przyjął ich u siebie z prawdziwą radością. Co prawda wciąż nie zdołał się polubić z panną Raptus, która miała o nim mniemanie Don Juana i babiarza, to jednak zawsze cieszył się na widok Henryka, którego traktował jak brata. Kiedy się zjawił, zaprosił go na wspólną partyjkę szachów, najpierw jednak racząc gości filiżanką jak najlepszej herbaty, jaką posiadał w swych zbiorach.
- Czy oprócz nas ktoś jeszcze do ciebie przyjdzie? – zapytała Katarzyna pogardliwym tonem – Jakaś twoja nowa znajoma?
- Nie. Raczej nie. Jak już, to znajomy – odciął się jej Janek.
Kasia lekko się zakrztusiła herbatą.
- Znajomy?
Janek domyślił się, co sobie pomyślała jego przyjaciółka i celowo rozwijał żart.
- A tak, znajomy. Mój dobry znajomy.
Kasia spojrzała na niego błagalnie.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że obecnie wolisz chłopców?
- A gdyby tak było, to co? Masz z tym jakiś problem?
Panna Raptus zamilkła nie wiedząc, co ma powiedzieć. Tymczasem Janek wybuchnął gromkim śmiechem.
- Spokojnie, nie musisz się obawiać. To nie to, co myślisz. Po prostu Jerzy mówił, że być może wpadnie do mnie z wizytą po pracy.
Kasia słysząc jego słowa odetchnęła z ulgą. Mimo swoich postępowych poglądów, w sprawach seksualnych była ona prawdziwą konserwatystką uważającą, iż związki nie pasujące do kategorii hetero są wbrew naturze.
- Tym lepiej, że Jurek przyjdzie – powiedział Henryk uśmiechając się radośnie – Będzie nas czterech do brydża.
- Mnie w to nie mieszajcie – zarzekła się Kasia kończąc powoli herbatę – Mam zamiar oddać się lekturze ciekawej książki i wolałabym, byście mnie od niej nie odrywali.
- Jak sobie życzysz, moja droga – powiedział Janek usłużnym tonem – Mój gabinet jest do twojej dyspozycji.
- Dziękuję. Nie omieszkam skorzystać – mruknęła panna Katarzyna złośliwym tonem.
Kiedy trójka przyjaciół skończyła już pić herbatę oraz zajadać ciasteczka, które Janek wyjął jako dodatek do tegoż wspaniałego napoju, Kasia poszła z książką (którą zabrała ze sobą z domu) do gabinetu Janka i po chwili utonęła w jej lekturze. Janek zaś rozłożył szachownicę i razem z Henrykiem rozpoczęli partyjkę. Gra toczyła się długo, w końcu grało ze sobą dwóch prawdziwych umysłowych geniuszy. Ostatecznie jednak Janek zastosował taktykę znaną już Tatarom jako „pozorowana ucieczka”. Wprowadził nią Henryka w błąd i nim ten się spostrzegł, jego armia została pozbawiona wodza, którego skoczek Janka zbił bezlitośnie z szachownicy.
Henryk przegrał tę walkę z kretesem. Na jego korzyść przemawiał jedynie fakt, iż Janek okupił to zwycięstwo poważnymi stratami. „Pyrrusowe zwycięstwo” jednak, choć w życiu nie było pożądane, to w szachach uchodziło za zupełnie normalną rzecz.
- No i znowu wygrałeś! – zawołał wściekle Henryk, gdy jego król padł pod ciosem wrogiego konia – Już po raz kolejny, odkąd się znamy, pokonujesz mnie w szachach. Jesteś dla mnie zdecydowanie za dobry.
- Cóż, przyjacielu. Jeśli nie lubisz przegrywać, to zagraj z kimś, kto jest od ciebie gorszy – odpowiedział wesoło Janek, pakując pionki do szachownicy – Może z Kasią. Ona zdaje się nie umie grać w szachy tak dobrze, jak ja.
- Umiem, jeśli cię to interesuje! – odezwał się z gabinetu Janka znajomy kobiecy głos – I jeśli zechcesz, możemy to sprawdzić!
Janek roześmiał się i powiedział:
- Bardzo chętnie, moja droga, ale powiedz tylko, kiedy by ci pasowało. Umówię cię na najbliższy termin.
- Nie mam chorej wątroby, abyś mnie mógł umawiał na terminy – odezwała się znowu panna Katarzyna złośliwym tonem – A tak w ogóle, to nie kłóćcie się tak głośno, bo jestem zajęta czytaniem bardzo poważnej i pouczającej lektury.
Janek prychnął w złośliwy sposób, który dowodzi, że jego skromnym zdaniem „Dumy i uprzedzenia” Jane Austin bardzo trudno zaliczyć do poważnej i pouczającej literatury.
- Odkąd przestała być zwariowaną emancypantką i przeciwniczką mężczyzn, stała się niepoprawną romantyczką – mruknął Janek.
- Zawsze nią taka była – odpowiedział Henryk, który znał młodą kobietę lepiej, niż jego przyjaciel – Tylko skutecznie się z tym kryła.
- Mogłaby się dalej z tym kryć – prychnął Janek w pogardliwy sposób – Bo ten jej romantyzm chwilami staje się męczący.
- No właśnie. Sam już nie wiem, czy wolę ją taką, jaka jest teraz, czy taką, jaka była kiedyś – dodał załamanym tonem Henryk.
- Te książki szkodą jej na mózg.
- Najpierw trzeba ten mózg mieć. A trudno go mieć po czytaniu takich powieści dla kucharek.
Henryk szepnął to wszystko sposób konspiracyjny, aby Kasia pod żadnym pozorem go nie usłyszała. Najwidoczniej jednak nic to nie dało, gdyż chwilę później Spryciarski ledwie co zdążył uchylić głowę przed lecącym w jego stronę pociskiem, który okazał się być jabłkiem. Pocisk ten przeleciał parę metrów nad podłogą i walnął w głowę Jerzego Pisarskiego, który akurat wszedł do środka.
- Co się tu dzieje? Zaczęła się wojna? Kto tu prowadził ostrzał? – zapytał przerażony masując sobie głowę.
- Kaśka – odpowiedział Janek uśmiechając się na widok znajomego dziennikarza – Ale nie ty miałeś oberwać, a Henryk.
- O! No proszę! A wolno wiedzieć, za cóż to nasz Henryś miał oberwać po swojej ślicznej główce?
- Mianowicie za to, że powątpiewa on w inteligencję naszej wspólnej przyjaciółki.
- O! Poważnie? Myślałem, że tego tematu się nie porusza.
- Bo się nie porusza! A w każdym razie nie w mojej obecności! – zawołała panna Katarzyna z pokoju, w którym właśnie przebywała.
- Nie ważne – Janek machnął na to obojętnie ręką, po czym wstał i uścisnął dłoń Jerzego – Cieszę się, że cię widzę, Jurek. Co nowego w „Gazecie Warszawskiej”? Ciągle naskakujecie na biednego Marszałka?
Jurek uśmiechnął się lekko znając zamiłowanie Janka człowieka, o którym właśnie była mowa.
- Sam wiesz, jak to jest. Ja do niego nic nie mam, ale endecy, który finansują nasze pismo... sam rozumiesz.
- A Centrolew? Szykuje jakiś atak?
- Któż to może wiedzieć? Nawet jeśli szykuje, to przecież chyba jego politycy nie będą się z tym afiszować w gazetach.
- Też fakt. Co tam masz?
Janek zauważył bowiem w ręku Jerzego pewien kawałek prostokątnego papieru, który wyglądał na list. Jurek dopiero teraz przypomniał sobie o nim.
- Ach to! Byłbym zapomniał – zawołał i podał list Jankowi – Spotkałem na schodach listonosza. Dał mi to do ciebie.
- O! List do mnie? Ciekawe, co to jest? – zapytał Janek, rozrywając kopertę.
- Może wyznanie miłosne? – zaśmiał się Henryk.
- O tak – dodał Jerzy szczerząc wesoło zęby – To na pewno coś w rodzaju: „Drogi panie, musisz być moim mężem, inaczej sobie podetnę żyły”.
- To mi bardziej przypomina szantaż niż wyznanie miłosne.
- Możliwe. Zauważ wszak, że jedno jest niewiarygodnie bliskie drugiemu.
Janek popatrzył na przyjaciół z lekką złością. Ci z kolei zrozumieli, że nieco przesadzili.
- No nie gniewaj się, Janku. My tak tylko sobie żartujemy z tobą – Henryk poklepał przyjaciela po ramieniu – Poza tym nie ty pierwszy dostajesz takie zawiadomienia od zakochanych kobiet.
- Co racja to racja – odrzekł Janek już lekko udobruchany – Sam wielki Victor Hugo musiał raz odpowiadać przed sądem za zachowanie jednej nawiedzoną fanki, która na jego oczach podcięła sobie żyły, bo nie chciał on z nią współżyć na dywanie w swoim salonie.
- Ty byś na pewno takiej okazji nie przepuścił – Henryk uśmiechnął się lekko do przyjaciela.
- Najpierw bym musiał takie okazje mieć – mruknął Janek powoli otwierając list – Kobiety w dzisiejszych czasach wolą pisarzy aniżeli lekarzy.
- Czy ja dobrze słyszę? Ktoś tutaj dostał list miłosny? – zapytała Kasia wychodząc z pokoju zaintrygowana rozmową prowadzoną przez przyjaciół.
- Nie, źle słyszysz – odpowiedział Janek – Owszem, dostałem list, ale nie miłosny i nie od kobiety, lecz od mojego drogiego kuzyna z Austrii.
- Austrii? – zapytali jednocześnie Henryk, Kasia i Jerzy.
- O tak – wyjaśnił Janek – To mój kuzyn i zarazem bliski przyjaciel. Jest arystokratą, ale nigdy nie wyparł się pokrewieństwa ze mną, ubogim krewnym, w dodatku Polakiem.
- Zakładam, że z wzajemnością? – zapytała Kasia z kpiną w głosie.
Nikt nie zwrócił na nią uwagi.
- Posłuchajcie tylko, co pisze: „Mój drogi kuzynku”, zawsze się tak do mnie zwraca w listach, „nie wiesz nawet, jak wielką przykrość sprawia mi fakt, że widzimy się tak rzadko. Niestety, odległość pomiędzy naszymi krajami uniemożliwia zbyt częste odwiedziny. Postanowiłem to jednak zmienić i niniejszym zapraszam cię co najmniej na miesiąc do mojej wiejskiej posiadłości koło Salzburga.”
Na twarzy Janka pojawił się tajemniczy uśmiech pełen nostalgii.
- Salzburg, cóż to za cudowne miasto – powiedział, po czym kontynuował czytanie listu – „Otóż liczę na to, że mi nie odmówisz, gdyż ostatnio widzieliśmy się chyba dwa lata temu, podczas mojego ślubu...”
- Ślubu? – zapytała Kasia.
- Później wam to wyjaśnię – odpowiedział Janek i czytał dalej – „…podczas mojego ślubu i od tego czasu moje dzieci oraz małżonka nie mogą się doczekać spotkania z Tobą. Szczególnie dzieci uwielbiają te Twoje żarty. Zaś moja kochana Maria Augusta chętnie by z Tobą wymieniła kilka zdań i poglądów na życie. Ostatnia rozmowa bardzo ją pozytywnie zaskoczyła. Nie wiedziała, by ktoś mógł mieć aż tak potężną wiedzę. Nie zwlekaj więc i przyjeżdżaj niezwłocznie, najlepiej ze swymi przyjaciółmi...”
- Przyjaciółmi? Ma na myśli nas? – zapytał Henryk zdumiony.
- Owszem. Trochę mu o was opowiadałem – wyjaśnił Janek i czytał dalej – „najlepiej ze swymi przyjaciółmi, o których mi tyle opowiadałeś. Bardzo chętnie bym ich poznał, zwłaszcza, że mamy tutaj w Salzburgu pewien problem, który wymaga profesjonalnego rozwiązania. Słyszałem, że Ty i Twoi przyjaciele jesteście detektywami. Do tego wybitnymi detektywami. Dlatego też mam nadzieję, że pomożecie nam w pewnej arcydelikatnej, ale jakże kłopotliwej sprawie. Nie ociągajcie się zatem i przyjeżdżajcie jak najszybciej. Bilety są już w kopercie, na dworcu w Austrii zgłosi się po was mój służący z samochodem i zawiezie was prosto do celu. Życzę miłej podróży. Podpisano: baron Georg Ritter Ludwik von Trapp”.
- Von Trapp? Nazwisko to jest mi skądinąd znane – powiedział Henryk, po czym próbował sobie przypomnieć, gdzie już je słyszał.
- To jeden z najsłynniejszych austriackich arystokratów. Ma małą firmę, na której nieźle zarabia – wyjaśnił Janek – A ma na kogo pracować. Żona i siódemka dzieci.
- Siódemka? – zapytała Kasia nie dowierzając własnym uszom.
- Ale przecież podobno byłeś niedawno na jego ślubie? – zapytał Jerzy nic już z tego wszystkiego nie rozumiejąc.
- Dwa lata temu, ale co to ma do rzeczy?
- Mianowicie to, że jak to możliwe, iż twój kuzyn ma siódemkę dzieci, a całkiem niedawno brał ślub? Chyba, że urodziły mu się rok po ślubie siedmioraczki kanadyjskie.
Jerzy uznał to za dobry żart, w przeciwieństwie do Janka, który powiedział poważnym tonem:
- Tak to jest możliwe, mój mało rozgarnięty przyjacielu, że ma teraz drugą żonę.
- Ach, drugą – zawołał Jerzy waląc się otwartą dłonią w czoło – Teraz wszystko wydaje się jasne. A co z pierwszą żoną?
- Agathe? Zmarła przy porodzie siódmego dziecka.
- Tak. Ciekawe, dlaczego umarła? – mruknęła złośliwe Kasia, której zawsze na sercu był los kobiet – Może dlatego, że twój kochany kuzynek zachędożył ją na śmierć? Nawiasem mówiąc nie da się ukryć, że to twój krewny. Macie bardzo podobne zainteresowania. Tylko jedno wam w głowie.
Janek spojrzał na nią wzrokiem bazyliszka, po czym powiedział:
- Oszczędź sobie tych swoich złośliwych komentarzy, moja droga. Mój kuzyn po prostu bardzo lubi dzieci.
- Lubi dzieci, ale chyba płodzić – prychnęła Kasia z pogardą.
Henryk i Jerzy parsknęli śmiechem. Janek udawał, że tego nie zauważył.
- Więc jak będzie, przyjaciele? – zapytał – Jedziemy?
- Też pytanie. Oczywiście, że jedziemy – zawołał Henryk wesoło, jakby mieli zaraz wziąć udział w szarży kawaleryjskiej – I to, jak wyraził się twój kuzyn: „Niezwłocznie”.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 22:45, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 6:52, 18 Lip 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Ciekawe w jaki sposób powiążesz to z tą zakonicą.
Czekamy na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:59, 18 Lip 2013    Temat postu:

Ja już chyba widzę powiązanie, ale poczekam, zanim coś powiem Smile Bardzo podobają mi się odniesienia historyczno-polityczne. Zupełnie inaczej czyta się coś, co jest tak solidnie osadzone w realiach. Dzięki za tę dodatkową przyjemność Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 20:50, 18 Lip 2013    Temat postu:

Rozdział III

Podróż do kraju dzieciństwa

Drużyna detektywistyczna Henryka Spryciarskiego miała to do siebie, że kiedy coś postanowiła, to zawsze to robiła. Realizacja planu wyjazdu do Austrii była dla nich łatwa. Henryk i Kasia dzień wcześniej od otrzymania listu od Georga von Trappa wzięli miesięczny urlop, więc mogli go wykorzystać jak tylko chcieli. Janek równie łatwo zdobył miesiąc wolnego od swojej pracy – był w końcu weteranem I Brygady, która wciąż cieszyła się wielkim szacunkiem polskiego społeczeństwa. Z Jerzym sytuacja była już nieco inna. Miał on nieco cięższą sytuację materialną, jak i również nie zawsze mógł sobie pozwolić na urlop wtedy, kiedy tego chciał. Na szczęście był on niezwykle poczytnym dziennikarzem i pisał tylko genialne artykuły, zwłaszcza ostatnio. Dzięki temu zdobył przychylność swoich szefów i mimo początkowych obaw otrzymał urlop i to na cały miesiąc.
- Tylko wróć do nas w sierpniu – powiedział redaktor naczelny patrząc na niego z uśmiechem – Bez ciebie nasza gazeta nie prosperuje tak dobrze. Wiesz przecież.
- Wiem, panie redaktorze – odpowiedział Jerzy zadowolony z ofiarowanych mu komplementów – I mogę pana zapewnić, że wrócę do pracy na czas.
- Mam nadzieję. Jesteś filarem „Gazety Warszawskiej”.
Jerzy wyszedł więc z redakcji niezwykle zadowolony i poszedł do przyjaciół zawiadomić ich, że jest gotowy do podróży i może jechać razem z nimi.
Czwórka dzielnych detektywów nie namyślając się dłużej ruszyła w podróż do Austrii. Dotarła tam bez najmniejszych problemów, następnie na dworcu kolejowym w Wiedniu przyjaciele przesiedli się do samochodu przysłanego im przez barona von Trappa. Autem zaś dojechali do Salzburga. Wszystko więc zapowiadało się pomyślnie.
Jedynym problemem dla czwórki przyjaciół mogła być bariera językowa. Janek wychowany w Austrii znał doskonale niemiecki, Henryk zaś od dziecka miał niesamowitą zdolność do języków obcych, więc w ich przypadku problem nie istniał. Co do Kasi i Jerzego sprawa już mogła wyglądać nieco inaczej. Na całe szczęście panna Raptus studiowała niegdyś w Wiedniu, więc opanowała język niemiecki do perfekcji. Jerzy z kolei znał niemiecki dzięki kilku aktorom, z którymi niegdyś występował w teatrze warszawskim. Dlatego wszelkie problemy znikały nim się jeszcze pojawiły.
Z wycieczki do Salzburga najbardziej zadowolony był Janek. W końcu to właśnie w tym mieście spędził najpiękniejsze chwile swego dzieciństwa. Matka Janka, a siostra matki barona von Trappa, przyjeżdżała z synem dość często do Salzburga na wakacje. Choć jej mariaż był swego rodzaju mezaliansem (w końcu nie można było inaczej nazwać ślubu austriackiej arystokratki z polskim ubogim szlachcicem) to mimo wszystko pani Dobrowolska z domu von Trapp, była zawsze mile widziana w Salzburgu. Duża część arystokratycznej rodziny wyparła się krewnej, która popełniła mezalians, ale nie matka barona Georga. Siostry von Trapp zawsze były sobie bliski. Istniała bowiem między nimi ogromna więź, która przeszła potem na drugie pokolenie, czyli na Janka i Georga. Obaj już jako mali chłopcy byli serdecznymi przyjaciółmi. Dostojny kuzyn nauczył się również ojczystego języka swego uboższego, polskiego krewnego, by w ten sposób lepiej się z nim złączyć emocjonalnie. Janek i Georg w chwilach dzieciństwa zawsze byli nierozłączni, choć większa część rodziny patrzyła na ich przyjaźń niechętni, w końcu ubogi krewny to nie to samo, co bogaty. Jednak nic nie zdołało zniszczyć męskiej przyjaźni tych dwóch chłopców. Janek czuł się zatem szczęśliwy, że wrócił do miejsca swych dziecięcych zabaw i młodzieńczych przygód. To w końcu w Salzburgu się wychowywał, poznał pierwszych prawdziwych przyjaciół, a także przeżył swą pierwszą miłość. Wspomnień więc, związanych z tym miejscem, było wiele, a radości jeszcze więcej.
Kiedy tak jechali pociągiem przez Polskę do Wiednia, Janka ogarnęły nagle wspomnienia. Przypomniał sobie jak dwa lata temu wydarzyło się coś, co zmieniło jego życie diametralnie i pozwoliło mu poznać człowieka, który stał się mu bliskim przyjacielem, a w późniejszych latach miał zostać wielkim, polskim pisarzem.
Tego dnia, a był to 8 marca 1927 roku, Janek przebywał na wsi w dworku szlacheckim swego dobrego kolegi z wojny polsko-bolszewickiej. Kiedy obaj panowie wesoło pili piwo i wspominali frontowe przygody, do dworku przybył pewien chłop z rannym człowiekiem na swojej furmance. Ów ranny człowiek został porwany w biały dzień ze środka miasta, wywieziony poza nie i ciężko pobity. Następnie oprawcy wyrzucili go nieprzytomnego do gliniaki i odjechali. Dziękować Bogu, że pobity odzyskał przytomność i wydostał się na tyle mocno z glinianki, by zostać zauważony przez jadącego furmanką chłopa, który zatrzymał się i zabrał go do miejscowego dworku szlacheckiego, aby udzielono mu tam pomocy. Janek jako lekarz natychmiast pomógł pobitemu i w ten sposób ratując tajemniczemu człowiekowi życie. Potem oddał go do szpitala w Warszawie, gdzie pobity odzyskał już zdrowie.
Pobity człowiek nazywał się Tadeusz Mostowicz herbu Dołęga. Pochodził ze znanej szlachty ziemskiej i był dziennikarzem. Janek znał doskonale jego artykuły krytycznie wyrażające się o władzach panujących od maja 1926 roku i o samym Marszałku. To właśnie przez nie tajemniczy napastnicy porwali pana Tadeusza, pobili go ciężko, a o mało nawet nie zabili. Dziennikarz Mostowicz mocno się im naraził i mimo licznych ostrzeżeń wystosowanych do niego nie zaprzestał swej działalności. Janek znał dobrze te artykuły i bardzo mu się one nie podobały, ale uważał, że pobicie autora za ich pisanie było zbrodnią, która spotkać się musi jedynie z potępieniem.
Tadeusz Mostowicz gdy dowiedział się, kto go opatruje, początkowo nie był chętny wobec jego opieki medycznej. Janek jako porucznik ułanów i zwolennik Marszałka był mu co najmniej niemiły. Mostowicz nigdy bowiem nie pałał miłością do piłsudczyków, tym bardziej po tym, co go spotkało. Dlatego najpierw zareagował niechęcią wobec Janka i zażądał pomocy lekarza o poglądach wyznawanych przez Narodową Demokrację. Dopiero kiedy urażony do bólu Janek wyjaśnił mu, z trudem panując nad gniewem, że znalezienie lekarza o odpowiednich poglądach politycznych może się przedłużyć, a im dłużej czekają z operacją, tym więcej ryzykują życiem pana Mostowicza, dziennikarz zmienił do niego nastawienie i pozwolił się zoperować piłsudczykowi. Po operacji miał wszak powiedzieć:
- Cóż to za ironia losu. Jedni piłsudczycy obijają mi mordę i o mało nie posyłają mnie na tamten świat, a inni z kolei opatrują mnie po tym wszystkim i ratują życie. Los naprawdę bywa chwilami złośliwy.
- Nie inaczej, panie Mostowicz – powiedział Janek chowając z uśmiechem narzędzia chirurgiczne do torby – Nie inaczej.
Kiedy Tadeusz Mostowicz wrócił ze szpitala natychmiast porzucił pracę dziennikarską. A w każdym razie oficjalnie oznajmił, że już nigdy więcej nie będzie pisać o polityce. Odwiedził potem Janka dziękując mu za ocalenie życia. Obaj panowie obiecali sobie być już na zawsze serdecznymi przyjaciółmi bez względu na to, jakie przeszkody natury politycznej będą ich dzielić. Pan Mostowicz obiecał również, że kiedy napisze jakąś książkę (zamierzał on bowiem poświęcić się pracy pisarskiej) i będzie je wydawał w gazetach, Janek będzie miał zawsze jej darmowe egzemplarze . Jeśli zaś wyda książkę w całości w formie powieści, wyśle jedno wydajnie z osobistą dedykacją Jankowi Dobrowolskiemu, najszlachetniejszemu ze wszystkich piłsudczyków. Janek wzruszony bez wahania zgodził się na to.
- Kto wie? Może kiedyś moja skromna osoba zainspiruje pana do napisania jakieś powieści? – zażartował sobie podczas tej rozmowy Janek.
Mostowicz uśmiechnął się wówczas tajemniczo i odpowiedział:
- Być może, panie Dobrowolski... Być może...
Kilka lat później, gdy powstała powieść „Znachor” Janek wcale się nie zdziwił, gdy jej bohater Rafał Wilczur pobity przez bandytów zostaje wrzucony do glinianki i ocalony przez chłopa. Za to mocno go zdziwiło podobieństwo jego charakteru do osobowości postaci Justyna z powieści „Ich dziecko”. Czyżby pan dziennikarz Mostowicz, znany później jako pisarz Tadeusz Dołęga-Mostowicz, stworzył postać Justyna wzorując się na osobie Janka Dobrowolskiego? Czemu by miało to być niemożliwe? W końcu, jak się po latach okazało, Jan Brzechwa w 1940 roku użył osoby Franciszka Fiszera jako pierwowzór swego najsłynniejszego bohatera, profesora Ambrożego Kleksa. Więc Dołęga-Mostowicz mógł śmiało użyć Janka jako pierwowzór Justyna z „Ich dziecka”. Czy jednak tak było, czy nie, to już miało pozostać na zawsze tajemnicą wielkiego polskiego pisarza. Podobnie również jak i to, że w innej powieści znakomitego pisarza „Profesor Wilczur” pojawia się doktor Kolski noszący imię Jan, a swoim oddaniem pracy oraz słabością do płci pięknej bardzo przypominał doktora Dobrowolskiego. Choć Janek osobiście uważał, że nigdy nie zachowałby się w taki sposób, jak Justyn wobec niewiernej żony lub Jan Kolski wobec koleżanki z pracy, która początkowo go nie kochała, a potem zaczęła nie wiedzieć czemu, darzyć uczuciem, to musiał przyznać, że niektóre cechy obu tych postaci mają z nim wiele wspólnego.

***

Jadąc samochodem do Salzburga Janek opowiedział przyjaciołom o swoim kuzynie i jego drugiej żonie, aby w ten sposób naświetlić im choć trochę sytuację rodzinną swego kuzyna.
- A więc, kiedy Agathe zmarła niedługo po urodzeniu siódmego dziecka, biedny Georg załamał się kompletnie. Nigdy jeszcze nie widziałem go w takim stanie. Przestał się śmiać i cieszyć życiem. W jego domu raz na zawsze umilkła muzyka i śpiew. A przynajmniej miały one raz na zawsze umilknąć, ale sprawy się nieco skomplikowały. Gdzieś w 1925... Albo nie.... to był chyba 1926… Tak, to był na pewno rok 1926. Pamiętam to dobrze, gdyż miesiąc wcześniej Marszałek dał łupnia siłom rządom podczas tej trzydniowej zawieruchy majowej.
- Wiem o czym mówisz. W końcu sam brałem w tym wszystkim udział – przypomniał przyjacielowi Henryk.
- Ja również brałem w tym udział, jeśli łaskawie raczysz o tym pamiętać – odpowiedział Janek i ciągnął dalej swoją opowieść – No więc, jak już mówiłem, w 1926 roku mała Marysia von Trapp zachorowała ciężko na serce. Należało sprowadzić do niej guwernantkę, by sprawowała nad nią pieczę przez całą dobę. Z trudem, bo z trudem, ale jednak Georg znalazł ją. Była to Maria Augusta Kutschera. Kobieta równie piękna, co sympatyczna.
Uśmiechnął się lekko na jej wspomnienie.
- Swego czasu skończyła ona szkołę specjalnego nauczania i wychowania. Następnie jednak, nie wiedzieć czemu, wstąpiła do zakonu benedyktynek Nenneberg w Salzburgu. Nawiasem mówiąc, to bardzo piękny budynek, warty bliższego poznania i ciekawy pod względem architektonicznym. Ale mniejsza z tym. Marii Auguście nie było jednak dane zostać zakonnicą. Cierpiała ona bowiem na częste migreny spowodowane zbyt długim przebywaniem w ciasnych i dusznych pomieszczeniach zakonnych. Migreny były nie do zniesienia i poszła do lekarza, który zalecił jej dużo spacerów i przebywania na świeżym powietrzu, co oczywiście nie łączyło się to zupełnie z zasadami zakonu. Maria Augusta musiała więc szukać sobie innego zajęcia. Została zatem guwernantką dzieci Georga. Szybko zdobyła sobie przyjaźń całej tej zwariowanej, acz rozkosznej siódemki jego dzieci, a po roku stała się panią von Trapp. Byłem na ich ślubie dwa lata temu. Wspaniałe przyjęcie, mówię wam. Georg i Maria to wzorowe małżeństwo, chociaż ona jest młodsza od niego o całe dwadzieścia lat…
- Ile?! – zawołała zdumiona Kasia, słysząc te słowa.
Myślała bowiem, że się przesłyszała.
- Dwadzieścia lat – powtórzył Janek.
- Dwadzieścia lat? A niech mnie! Myślałam, że idealne małżeństwa z tak dużą różnicą wieku zdarzają się tylko w powieściach.
- Widzisz zatem, że nie tylko. Także więc postarajcie się być mili i czarujący – powiedział Janek.
- Miły i czarujący? Czy my kiedykolwiek byliśmy inni? – zapytał wesoło Jerzy.
Na tych słowach przerwali rozmowę, gdyż szofer oznajmił im, że dojechali już na miejsce. Wysiedli więc z samochodu i oczom ich ukazał się niezwykły widok: piękny, stary dworek arystokratyczny, zbudowany z przepychem, ale również i klasycyzmem. W drzwiach dworku stał wysoki, czarnowłosy mężczyzna lat ok. czterdziestu czterech, ubrany w fioletowy garnitur, czarne spodnie i bawarską czapkę. Podszedł do nich z uśmiechem na ustach i zawołał po niemiecku:
- Janek, kuzynku! Jakże miło mi cię znowu widzieć.
- Ciebie również, Georg – odpowiedział Janek w tym samym języku, ściskając mu dłoń.
- A to, jak zakładam, twoi słynni przyjaciele, o których tyle mi opowiadałeś? – zapytał von Trapp, wskazując na pozostałych.
- Oczywiście – zaśmiał się Janek i przedstawił ich po kolei – To jest Henryk Spryciarski, najlepszy detektyw policyjny w całej Polsce. Co tam w Polsce! Na całym świecie! A to panna Katarzyna Raptus, jego partnerka z policji. Zaś ten przystojny blondynek to Jerzy Pisarski, dziennikarz z „Gazety Warszawskiej”.
- Miło mi państwa poznać. Jestem baron Georg Ritter Ludwik von Trapp – przedstawił się arystokrata – I zaszczytem dla mnie jest gościć państwa w mym domu. Ale nie stójmy tak na dworze. Zapraszam was do środka. Poznajcie moją rodzinę.
Von Trapp wprowadził przyjaciół do środka. Z wewnątrz dwór wydawał się jeszcze bardziej przyjemny niż z zewnątrz. Salon był szeroki na kilkadziesiąt metrów, udekorowany najładniejszymi obrazami i innymi dziełami sztuki. Pokoje gościnne na piętrze biły w oczy wygodą i gościnnością. A sala balowa wyglądała na to, jakby tylko czekała, by urządzić w niej jakieś przyjęcie.
W salonie nasi bohaterowie natknęli się na grupę dzieci w różnym wieku, od osiemnastu do ośmiu. Przewodziła im kobieta w wieku najwyżej dwudziestu czterech lat o miłej i sympatycznej twarzy, przypominającej Jankowi twarz Maryi Dziewicy z obrazu Rafaela Santi. Kobieta trzymała na rękach małe niemowlę, które (sądząc po wyraźnym niezadowoleniu, że jest choć przez chwilę pomijane) było płci żeńskiej. Cała gromadka bawiła się wesoło, ale wejście głowy rodziny przerwało zabawę i spowodowało małe zamieszanie, nad którym von Trapp z trudem zapanował. Każde dziecko chciało coś powiedzieć i uważało, że rewelacje innych mogą poczekać, bo jego sprawa jest ważniejsza. W końcu jednak ojciec zdołał uspokoić tę zwariowaną gromadkę, po czym powiedział:
- Zobaczcie tylko, kogo wam przywiozłem.
To mówiąc Georg von Trapp wskazał na Janka i jego przyjaciół.
- Wujek Janek!!! – krzyknęły chórem dzieci i obskoczyły go dookoła.
Von Trapp następnie przedstawił po kolei wszystkich przyjaciół Janka, z którymi dzieci przywitały się wyjątkowo grzecznie, choć z figlarnym wzrokiem w oczach. Następnie baron klasnął w dłonie, a wszystkie dzieci ustawiły się w rzędzie od najstarszego do najmłodszego.
- Pozwólcie moi drodzy goście, że przedstawię wam moje dzieci – rzekł baron von Trapp – Ten wysoki osiemnastolatek o nordyckiej urodzie to mój pierworodny, Rupert.
- Bardzo mi miło państwa poznać – rzekł chłopak uprzejmym tonem.
- Mnie również – odpowiedział Henryk z uśmiechem na ustach.
- Ta sympatyczna panna o kruczoczarnych włosach to Agathe.
- Witam serdecznie – rzekła panna Agathe dygając.
- Śliczna, nie powiem – mruknął Jerzy do Janka – Na oko dałbym jej szesnaście lat.
- I tyle ma – wyjaśnił mu po cichu Janek.
- Ach, no tak! – zaśmiał się delikatnie Jerzy.
To mówiąc utkwił swój wzrok ponownie w pięknej córce barona, która również lustrowała go wzrokiem i widząc jego uważne spojrzenie zarumieniła się jak piwonia.
- To Maria Franciszka – rzekł von Trapp, wskazując na wysoką piętnastoletnią blondynkę, która dygnęła nisko.
- A to Werner – rzekł, wskazując dłonią na drugiego, a zarazem ostatniego chłopca w tym całym gronie, w wieku czternastu lat.
Werner uśmiechnął się figlarnie i podał po kolei rękę wszystkim, natomiast Kasi ucałował dłoń. Widać było jednak, że nie zrobił tego z grzeczności, ale dla psoty.
- Jestem Werner, proszę szanownej pani – zwrócił się do Katarzyny – I muszę panią uprzedzić, że wszyscy wokoło zgadzają się z tym, że jestem niepoprawny, więc lepiej radzę się pani mnie strzec.
- Będę uważać – powiedziała Kasia, nie mogąc się jednak powstrzymać od śmiechu.
Ten chłopak był strasznie zabawny.
- A oto Hedwiga, najbardziej wrażliwa dziewczynka, która jeszcze nie jest pielęgniarką – zaśmiał się Georg, wskazując dłonią na dwunastoletnią dziewczynkę o orzechowych oczach i niezwykle pięknych blond włosach.
- Bardzo słusznie, mój drogi tatku, że jestem wrażliwa – powiedziała Hedwiga – Musi być troszkę wrażliwości na tym świecie. Czyż nie tak, wujku? – zapytała Janka kierując na niego swój proszący wzrok.
- Oczywiście, moja droga. Oczywiście – odpowiedział zapytany.
- To zaś Johanna, nasza poetka – powiedział Georg, wskazując na następne z kolei dziecko, którą była posiadaczka pięknych czarnych loczków i niebieskich oczu, a także zaledwie dziesięciu wiosen.
- Choć poezja dziś nie w modzie, będę pływać po jej wodzie – odpowiedziała śmiało dziewczynka.
- Ona tak często – wyjaśnił po cichu Georg. – Nie przejmujcie się tym.
- Nam to nie przeszkadza – powiedział z uśmiechem Henryk.
- Mnie tym bardziej – dodała wesoło Kasia.
- A to jest Martina – rzekł Georg, wskazując na ostatnie w rządzie dziecko.
Była to mała, sympatyczna siedmiolatka o niebieskich oczach i włosach koloru słońca.
Martina jedynie dygnęła, ale nic nie powiedziała.
Kasia uśmiechnęła się do niej i pochyliwszy się zapytała:
- Ty jesteś Martina, prawda?
Dziewczynka skinęła potakująco głową.
- A ile masz lat?
Martina pokazała swój wiek na palcach.
- Masz siedem lat?
Dziewczynka skinęła głową.
- No, to jesteś już prawdziwą damą.
Mała Martina uśmiechnęła się do niej szeroko.
- A ja? Zapomniałeś o mnie, kochanie? – zapytała kobieta z niemowlęciem na rękach.
Baron zaśmiał się delikatnie, po czym powiedział radosnym tonem:
- Ależ skąd, kochanie. Nigdy bym o tobie nie zapomniał. Panowie... panno Raptus.... To moja żona, Maria Augusta von Trapp.
- Bardzo mi przyjemnie panią poznać, pani baronowo. Janek dużo nam o pani opowiadał – powiedział Henryk, całując jej dłoń.
- A nam opowiadał o państwu – odpowiedziała baronowa von Trapp podając rękę Kasi, a potem Jerzemu.
- Opowiadał? Ale mam nadzieję, że same porządne rzeczy – rzekła z lekkim powątpiewaniem Kasia.
- Mogę państwa zapewnić, że wyrażał się o was w samych superlatywach – odparła Maria Augusta z anielskim uśmiechem na ustach.
- Śmiem w to wątpić – mruknęła po cichu panna Katarzyna.
- A to najmłodsza potomkini rodu von Trappów – rzekł Georg, wskazując na niemowlę – Rosemarie. Słodka, nieprawdaż?
- Aż chce się ją zjeść – powiedział Henryk dotykając delikatnie dłoni niemowlęcia.
- No, z tym jedzeniem to ja bym uważał – zaśmiał się Janek, który wiedział już sporo na temat najmłodszej córki swego kuzyna – Ona potrafi ryczeć lepiej niż syrena strażacka. Ale co się dziwić, ma to po ojcu.
- Moja krew – powiedział z dumą von Trapp.
- Może pójdziemy do jadalni i porozmawiamy? – zapytała Maria Augusta – Każę podać herbatę i ciastka.
- Nie! Pogoda jest taka piękna. Lepiej zjedzmy na werandzie – zaproponował Georg.
Jednocześnie latorośl barona von Trappa wpadła na pomysł, by popływać łódką po jeziorze z wujkiem Jankiem. A Janek, chcąc nie chcąc, musiał im ustąpić, gdyż po pierwsze bardzo lubił te dzieciaki, a po drugie chciał jakoś zrekompensować sobie pracę lekarza wymagającą bezwzględnego poświęcenia się pracy i zrezygnowania z przyjemności takich jak zabawy z dziećmi. Pożyczył więc od Marii Augusty gitarę, by mógł dzieciaczkom coś wesołego zaśpiewać, po czym cała wesoła grupa ruszyła łodzią na wodę. Wraz z nimi wybrał się również Jerzy, bardzo mu bowiem przypadła do gustu panna Agathe.
Tak więc Georg i Maria zostali na tarasie z Henrykiem i Kasią.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 22:47, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:08, 18 Lip 2013    Temat postu:

I ulubiony Mostowicz Smile
Mam nadzieję, że masz tego więcej, bo dobrze się czyta Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 2:19, 19 Lip 2013    Temat postu:

Rozdział IV

Zlecenie

Gdy Janek z Jerzym i dziećmi zniknęli nad jeziorem, państwo von Trapp uraczyli swoich gości herbatą oraz ciastkami na werandzie swego domu. Baron prócz tego poczęstował Henryka winem porzeczkowym domowej roboty. Henryk, jako miłośników dobrych trunków, nie odmówił sobie wypicia kieliszka lub dwóch z gospodarzem, panie wolały natomiast zostać przy herbacie. Jednak oprócz raczenia się smakołykami gospodarz z żoną i gośćmi toczyli ze sobą rozmowę na niezwykle poważny temat.
- A więc, skoro nasze dzieci zniknęły i mamy chwilę czasu dla siebie, możemy poważnie porozmawiać o prawdziwym celu zaproszenia państwa tutaj – powiedział Georg von Trapp rozsiadając się wygodnie na krześle z kieliszkiem wina w ręku.
- Pan baron ma zapewne na myśli problem, o jakim pisał w liście do mego przyjaciela – rzekł Henryk.
Baron von Trapp pokiwał potwierdzająco głową upijając przy tym nieco trunku z kieliszka.
- Otóż to, moi państwo. Otóż to. Chodzi tu o pewną sprawę, która jest, jakby to ująć, dość delikatnej natury. Ale w tej sprawie to chyba lepiej objaśni państwa moja żona.
Maria Augusta odłożyła filiżankę z wypitą już herbatą na stolik, po czym zaczęła mówić:
- W naszej okolicy mieszka od urodzenia pewna młoda dziewczyna. To córka mojej dobrej znajomej, którą poznałam nim jeszcze zostałam żoną Georga. Dziewczyna ta nazywa się Elsa Berker.
- Zakładam, że to jej dotyczy sprawa, dla której nas państwo wezwaliście – powiedziała Katarzyna sącząc powoli herbatę i nie odrywając wzroku od baronowej von Trapp.
- I bardzo dobrze pani zakłada, panno Katarzyny – odparła Maria Augusta von Trapp – Właśnie o nią mi chodzi. Otóż panna Berker.... ona.... Powiem to wprost. Panna Berker jest ofiarą prześladowania.
- Prześladowania? A któż ją prześladuje? – zapytał Henryk wyraźnie zainteresowany całą sprawą.
Maria Augusta rozłożyła bezradnie ręce.
- W tym właśnie sęk, że nie wiadomo. Elsa swego czasu wdała się w romans z pewnym mężczyzną. Należy dodać, że z żonatym mężczyzną. Proszę jednak jej źle nie osądzać. Elsa początku nie wiedziała, że jej kochanek ma żonę. To był dla niej ogromny szok, gdy poznała prawdę. Ma się rozumieć, że po jej odkryciu nie chciała ona już mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. Ale on nie ma zamiaru odpuścić. Śledzi ją, prześladuje, napastuje na każdym kroku. Zażądał również, by zrobiła coś, co napawa ją wstrętem.
- A o co tak dokładniej ją prosił? – zapytał Henryk analizując dokładnie w głowie wszystkie dane, jakie właśnie otrzymał od pani von Trapp.
Baronowa jednak po raz kolejny rozłożyła bezradnie ręce.
- W tym właśnie sęk, że nie mam pojęcia. Elsa mimo moich usilnych próśb nie chciała mi powiedzieć, o co chodzi. Najwyraźniej nie uważa mnie za osobę godną zaufania.
- Nie mów tak, kochanie – przerwał jej Georg, ściskając dłoń żony – Na pewno to nie prawda.
Żona uśmiechnęła się do męża, po czym powiedziała:
- Możliwe. Ale mniejsza z tym. Otóż Elsa niedawno przyszła do mnie i poprosiła mnie o pomoc. Chciała się ukryć przed tym człowiekiem, ponieważ on wciąż nie dawał jej spokoju. Poradziłem jej zatem, by udała się do miejsca, w którym nie będzie mógł zrobić jej krzywdy.
- Co to za miejsce? – zapytała Kasia.
- Klasztor Nenneberg w Salzburgu.
- Czy to aby nie ten sam klasztor, w którym odbywała pani nowicjat, pani baronowo? – zapytał Henryk z uśmiechem na twarzy.
- Widzę, że jest pan bardzo dobrze poinformowany, panie Spryciarski – odparła pani von Trapp z uśmiechem na ustach.
- Droga pani baronowo… mam po prostu bardzo dobrze źródło informacji.
Maria Augusta zaśmiała się delikatnie.
- Domyślam się, że to źródło informacji nazywa się Jan Dobrowolski i jest kuzynem mojego męża. Czyż nie tak?
Henryk delikatnie dotknął dłonią ust na znak, że nie może wyjawić tej tajemnicy. Pani baronowa zaśmiała się delikatnie, po czym powiedziała:
- Ma pan rację. Właśnie o tym klasztorze mowa. Poleciłam jej, żeby wstąpiła do niego. Napisałam nawet list do matki przełożonej, Eleonory Abner, żeby przyjęła Elsę do siebie jako postulantkę. Wiem, że wysłuchała mojej prośby i dziewczyna jest już tam ukryta.
- Pani baronowo, nie chcę być bezczelna… ale… - rozpoczęła Kasia, lecz nie wiedziała, w jaki sposób zakończyć swoją myśl.
Na szczęście sama pani baronowa zachęciła ją, by ta mówiła śmiało i bez krępacji. Kasia więc dokończyła swoją myśl.
- Widzi pani, pani baronowo… to wszystko, co pani mówi, brzmi naprawdę interesująco, ale jednak wciąż nie wytłumaczyła nam pani, na czym właściwie ma polegać nasze zadanie?
- Właśnie – dodał Henryk – Skoro dziewczyna jest w klasztorze, to powinna być teraz bezpieczna. W jakim celu zatem państwo nas tutaj wezwali?
- Już wyjaśniam. Chcemy, byście znaleźli państwo prześladowcę panny Berker i postawili go przed sądem – odpowiedział von Trapp i spojrzał na swoją żonę szukając w niej potwierdzenia swych słów.
Pani von Trapp pokiwała głową na znak, że dokładnie o to im chodzi.
- Rozumiem. Mamy złapać tego łajdaka. Ale czy to naprawdę konieczne? – zapytał Henryk – Skoro Elsa Berker nie wniosła oskarżenia…
- Nie wniosła oskarżenia, ponieważ się go boi – wyjaśniła baronowa von Trapp takim tonem, jakby tłumaczyła coś małemu dziecku – Ponoć to wysoko postawiony człowiek. Może skrzywdzić ją i jej bliskich. Elsa obawia się go i żyje w ciągłym strachu. A nie powinno tak być. Nie powinno.
- Aha! To co innego – rzekł Henryk z zawadiackim uśmiechem – To wszystko wyjaśnia.
Po czym spojrzał na Kasię i dodał:
- Chyba teraz już wiemy wszystko, co wiedzieć powinniśmy.
- Nie całkiem – odpowiedziała panna Raptus – Otóż nadal nie wiemy, jak nazywa się prześladowca panny Berker.
Baronowa von Trapp lekko się zmieszała.
- Problem polega na tym, że ona nie chce zdradzić jego nazwiska.
- Nie chce zdradzić nazwiska człowieka, który ją prześladuje?! – wykrzyknęła zdumiona Kasia patrząc na panią baronową.
Ta odpowiedziała jej smutnym spojrzeniem.
- Otóż to. Nie wiem, dlaczego to robi, ale milczy za każdym razem, gdy się ją o to zapytała. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego to robi.
- Może nadal go kocha? – zasugerował Henryk.
- To przecież bezsensu! – krzyknęła Kasia oburzona już samym takim pomysłem – Chronić kogoś, kto chce cię skrzywdzić? Gdzie tu logika?
Henryk spojrzał na nią z politowaniem. Ta dziewczyna musiała się jednak jeszcze dużo nauczyć o świecie i o prawach, jakie w nim panują.
- A od kiedy to miłość ma coś wspólnego z logiką? Zapewniam cię, że jedno i drugie to dwie różne rzeczy i rzadko kiedy ze sobą współdziałają.
Kasia lekko się żachnęła.
- Nieważne. Więc pani każe nam szukać kogoś, kogo nawet nazwiska nie znamy?
- Właśnie tak.
- To przecież niewykonalne. Nierealne, niemożliwe i niewiarygodnie głupie – mruczała Kasia i po chwili się rozchmurzyła i rzekła – Więc na co jeszcze czekamy? Szukajmy go zatem!
- Miałem nadzieję, że to powiecie – uśmiechnął się von Trapp.
- Od czego państwo zaczniecie? – zapytała rozpromieniona pani von Trapp.
- Powinniśmy najpierw odwiedzić ten klasztor i porozmawiać osobiście z panną Berker – rzekł Henryk, w którego głowie rodziła się już strategia przyszłych działań.
- Postaram się państwu to umożliwić – powiedziała Maria Augusta i spojrzała uważnie na parę detektywów – Ale czy mam rozumieć, że państwo przyjmują tę sprawę?
- Ależ naturalnie – powiedział uśmiechnięty Henryk racząc się kolejnym kieliszkiem porzeczkowego wina.
- Oczywiście – dodała Kasia uśmiechając się figlarnie.
Nagle rozmowa się urwała i czwórka jej uczestników zwróciła swój wzrok na sunącą powoli przez taflę jeziora łódź, w której płynęli Janek oraz dzieci barona von Trappa. Dzieci śpiewały właśnie wesołą piosenkę, a Janek przygrywał im do tego na gitarze. Zobaczywszy ojca młoda latorośl pana barona chórem zerwała się ze swoich miejsc na łodzi, stanęła w niej i zaczęła wesoło machać rękami w jego stronę. Tym samym jednak wywrócili swój środek transportu i wszyscy pasażerowie łódki wylądowali w wodzie. Na szczęście dzieci umiały pływać, a woda nie była zbyt głęboka, więc nie skończyło się to katastrofą. Zamiast tego dzieciom zafundowano mnóstwo śmiechu.
Georg i Maria Augusta patrzyli na to wszystko z uśmiechem na twarzy. W końcu jednak baron wstał i z trudem zachowując na twarzy resztki powagi zawołał:
- No dobrze, dosyć już tej kąpieli! Wychodzić natychmiast z wody!
Dzieci wykonały polecenie ojca śmiejąc się przy tym do rozpuku. Jedynie Janek nie wyglądał na człowieka zachwyconego całą tą sytuacją. Jedna z dziewczynek, Hedwiga, podeszła do niego i lekko poklepała go po ręce.
- Nie przejmuj się, wujku – powiedziała – Podobno taka kąpiel dobrze robi na cerę.
- Może na cerę tak, ale na pewno nie na zdrowie – mruknął Janek i głośno kichnął – O, widzisz?! Już kicham.
- Coś ty narobił, kuzynku? – zapytał Georg podchodząc do Janka i z trudem powstrzymując się wybuchnięcia śmiechem.
- To nie moja wina, kuzynku – tłumaczył się Janek – Starałem się, naprawdę. Starałem się najlepiej jak mogłem, ale ta łódź się przewróciła.
Kuzyn jednak spoglądał na niego z lekkim niedowierzaniem.
- Przewróciła się? Tak sama z siebie się przewróciła?
Janek czuł się jak na policyjnym przesłuchaniu.
- Cóż..... masa ciał twoich dzieciaków jej w tym dopomogła.
- Masa ciał, powiadasz? Być, może. Nigdy nie byłem dobry z fizyki – zaśmiał się Georg patrząc na dzieci – Nie ważne.
Po czym zaczął uważnie rozglądać się w tym małym tłumie.
- Słuchaj, Janku, a gdzie jest Agathe? Nie widzę jej tutaj.
- Bo z nami nie płynęła. To znaczy płynęła, ale tylko przez chwilę. Później wysiadła i została na brzegu z Jerzym. Rozmawiali o czymś. Nie wiem, o czym. Nie wtrącałem się.
- Rozumiem – rzekł Georg kiwając głową.
Po czym odwrócił się do dzieci i odesłał je do domu, by się przebrały i wysuszyły. Jego twarz zaś wyrażała lekką troskę o najstarszą córkę. Troskę połączoną z delikatną ojcowską zazdrością. W końcu jego najstarsza córka nigdy nie miała jeszcze żadnego chłopaka. Baronowi trudno było więc jakoś przyjąć do wiadomości fakt, iż ma ona adoratora, a przynajmniej młodego chłopca, któremu najwyraźniej się podobała i to co gorsza, z wzajemnością.
Tymczasem Janek podszedł do Marii Augusty.
- Mario, chciałem cię serdecznie przeprosić – powiedział.
- Przeprosić? Ale za co? – zapytała Maria Augusta patrząc na niego zdumiona.
- Chyba trochę zamoczyłem twoją gitarę.
To mówiąc obrócił ów instrument do góry dnem i wylał z niego cały strumień wody. Baronowa von Trapp patrzyła na tę scenę lekko zdegustowana.
- Tak, ale tylko trochę – powiedziała spokojnym tonem nie do końca wiedząc, czy ma się śmiać, czy też płakać.

***

Jerzy i Agathe wrócili do domu dopiero w okolicach obiadu. Przedtem spędzili miło czas rozmawiając ze sobą o Szekspirze oraz rolach, jakie Jerzy kiedyś grał w jego sztukach. Rozmowa była tak przyjemna, że aż żal było im ją przerywać. Musieli jednak to zrobić, gdyż pora obiadu się zbliżała wielkimi krokami, a oboje nie chcieli jej przegapić.
Później, kiedy już wszyscy domownicy udali się na spoczynek, cała czwórka dzielnych detektywów udała się do pokoju Henryka, aby się naradzić.
- Ja wiedziałem! Ja wiedziałem, że mój kochany kuzynek nie zaprosiłby nas wszystkich tutaj, gdyby nie miał w tym żadnego interesu – powiedział z kpiną Janek, gdy Henryk mu wszystko wyjaśnił.
- Chyba źle go oceniasz, mój drogi – odpowiedział Spryciarski – Nie wydaje mi się, żeby twój kuzyn był aż tak interesownym człowiekiem.
- Może i nim nie jest, ale kiedy tylko może, robi interesy. A to będzie transakcja wiązana: on nam funduje wakacje, my mu rozwiązanie zagadki.
- Nie pomyślałem o tym w taki sposób – rzekł Henryk uśmiechając się lekko – Ale chyba możemy się zgodzić na to zgodzić. Ostatecznie wszystkie strony na tym korzystają.
- To prawda – odrzekł Janek – Przyznam się, że i mnie zaintrygowała cała ta sprawa.
- Mnie również – powiedziała Kasia.
- Że o mnie nie wspomnę – dodał z uśmiechem Jerzy.
- Jednego tylko wciąż nie rozumiem – powiedział Janek chodząc po pokoju.
- Mianowicie? – Henryk spojrzał na niego z uwagą.
- Dlaczego panna Berker wciąż ukrywa nazwisko tego człowieka? O co jej chodzi? W co ona pogrywa? To wszystko jest co najmniej dziwne.
- To niezwykłe, nie powiem – odparła Kasia zastanawiając się nad jego słowami – Ale możliwe, że robi to wszystko dlatego, ponieważ wciąż go kocha.
- Kocha?! Nie żartuj sobie, moja droga pani psycholog – zakpił sobie Janek – Kryje go, bo go kocha?!
- Właśnie! – dodał Jerzy – Czy jak się kogoś kocha, zaraz go trzeba kryć?!
Janek parsknął śmiechem.
- Prawdę mówiąc ja zwykle kryje kobiety, z którymi się kocham. Hehehehehe. Kryje je, rozumiecie?
Zrobił zrozumiały znak rękami. Henryk i Jerzy spojrzeli na niego i szybko pojęli żart, gdyż również zaczęli się śmiać. Jeśli chodzi o Kasię, to ona również pojęła, o co chodzi, ale nie uznała tego żartu bynajmniej za zabawny, gdyż mruknęła tylko jedno słowo. Babiarz.
- Hej! – zawołał oburzony Janek – Tylko nie babiarz, ty zwariowana sufrażystko!
- Tylko nie sufrażystko, ty lekarzyno od siedmiu boleści! – odcięła mu się Kasia.
- Tylko nie od boleści!
- Uciszcie się oboje, natychmiast! – zawołał wściekły Henryk zły, że kłótnia przyjaciół przerywa mu myślenie – Własnego głosu nawet nie słychać przez te wasze wrzaski!
Janek i Kasia natychmiast się uspokoili, choć panna Raptus jeszcze długi czas, tylko na pokaz, okazywała swoją niechęć wobec przyjaciela. A gdy Janek nie patrzył, pokazała mu język.
Henryk spojrzał na Kasię, Janka i Jerzego uważnie.
- Posłuchajcie! Mój plan jest taki. Jutro ja i Kasia pójdziemy odwiedzić klasztor Nenneberg i przesłuchamy pannę Elsę. Może powie nam coś konkretnego.
- Szczerze mówiąc, mocno wątpię – mruknął Jerzy.
Henryk spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
- Ja też, ale spróbować chyba nie zaszkodzi.
- Słusznie – powiedział Janek – Może jednak ulegnie naszym argumentom i da się przekonać do współpracy?
- A zatem uzgodnione – dodała Kasia – Jutro rozpoczynamy śledztwo.

***

- I jak ci się, kochanie, podoba mój kuzyn i jego przyjaciele? – zapytał baron von Trapp swoją żonę, kiedy oboje udali się na spoczynek.
- Bardzo mili i sympatyczni – odpowiedziała Maria Augusta kładąc się na łóżku obok niego – Jedno mnie tylko zastanawia.
- Co mianowicie, kochanie?
- Dlaczego twój kuzyn ma lewą dłoń owiniętą jakąś dziwną przepaską? Zranił się w nią czy co?
Baron popatrzył na żonę.
- On nie jest ranny. Nosi tę opaskę od jakiegoś czasu. Zawsze na lewej dłoni. Nie umiem jednak tego wyjaśnić.
Baronowa von Trapp wciąż jednak miała nadzieję, że może jej mąż coś wie na ten temat i dalej go wypytywała.
- Ostatnio, gdy u nas był, nie zwróciłam na to uwagi – mówiła – Ale teraz widzę to wyraźnie i nie wiem, co mam o tym myśleć.
Georg niestety również nie miał pojęcia, co o tym wszystkim myśleć. Westchnął więc tylko i powiedział:
- Janek to niezwykły człowiek. Lubi roztaczać wokół siebie aurę tajemniczości. Nie wykluczone więc, że coś ukrywa. Ma najwidoczniej na dłoni coś, co nie chce pokazywać ludziom. Cokolwiek jednak to jest, nie możemy go zmuszać, by to upubliczniał. Niech cię jednak ciekawość z tego powodu nie trapi. Być może kiedyś sam na to powie.
- Mam nadzieję, że tak, kochanie – odpowiedziała Maria Augusta – Wiesz, jaka jestem ciekawska.
Georg zaśmiał się lekko.
- Oj tak, najdroższa – powiedział całując czule jej usta – Doskonale to wiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 22:49, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 8:05, 19 Lip 2013    Temat postu: Morderstwo w austriackim zaciszu

Ciekawe o co chodzi z tą przepaską na dłoni Janka ?
Wstąpił do tajnego bractwa ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:07, 19 Lip 2013    Temat postu:

Akcja się rozwija. Co dalej?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 11:24, 19 Lip 2013    Temat postu:

Najwyraźniej muszę się dokształcić o masonach. Czekam na kolejne części. Ciekawe, co powie Elsa - o ile coś powie - i gdzie i kiedy pojawi się tytułowe morderstwo.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:29, 19 Lip 2013    Temat postu:

Rozdział V

Rozmowa nie przynosi efektu

- Pragnę, żebyście wiedzieli, że robię to tylko i wyłącznie na prośbę pani baronowej von Trapp – powiedziała Matka Eleonora do Henryka i Kasi – Jak zapewne państwo wiecie, nasz klasztor jest miejscem zamkniętym przed światem i ludźmi. Ze względu jednak na obecną sytuację, jak i również na prośbę pani baronowej, a i dlatego, że leży mi na sercu los panny Berker, pozwalam wam z nią porozmawiać.
- Dziękujemy, Wielebna Matko – rzekła Kasia – Przykro mi, że naruszamy w ten sposób zasady klasztoru, ale sama Matka rozumie...
Matka przełożona uśmiechnęła się do niej i dała dziewczynie znak ręką, że nie musi się ona przed nią tłumaczyć.
- Ja doskonale panią rozumiem. Mnie również leży na sercu los tej biednej dziewczyny i chciałabym tak samo jak pani baronowa, by człowiek, który ją prześladuje, odpowiedział za swoje czyny przed sądem. I to nie tylko Boskim, ale i ludzkim.
- Możemy więc zobaczyć tę pannę Berker? – zapytał Henryk patrząc uważnie na przeoryszę.
Matka Eleonora pokiwała głową na znak, że tak.
- Zaraz ją zawołam. Ale jednak proszę, nie męczcie jej państwo zbytnio. Proszę pamiętać, że ona jest ofiarą, nie winowajczynią.
Henrykowi trudno było powstrzymać się od śmiechu, kiedy usłyszał te słowa.
- Proszę wybaczyć, ale za kogo nas Matka ma?
Przeorysza wstała z krzesła, wyszła z pokoju i po chwili wprowadziła do pokoju Elsę Berker ubraną w mnisi habit, po czym przedstawił jej detektywów.
- Siostro Elso… To są pan Henryk Spryciarski i panna Katarzyna Raptus. Przysyła ich pani baronowa von Trapp. Przyszli oni w sprawie twego prześladowcy, moje dziecko.
Panna Berker nie wyglądała jednak na zadowoloną z ich obecności.
- A oni tutaj po co? – zapytała opryskliwym tonem – Przecież powiedziałam już, że nie chcę więcej o tym człowieku wspominać. Mam go serdecznie dość. Im szybciej o nim zapomnę, tym lepiej. Pani baronowa jest miła, ale nie powinna się rządzić za moimi plecami. Nie chcę z tym państwem rozmawiać.
Detektywi jednak nie dali się zbić z pantałyku jej opryskliwym tonem.
- Mimo wszystko, moja pani, nalegalibyśmy, żeby jednak przeprowadzić z panią tę rozmowę – rzekł Henryk.
- Im szybciej ją zaczniemy, tym szybciej będzie miała pani miała spokój – dodała Kasia dobrodusznym tonem.
Panna Raptus liczyła, że w ten sposób zdoła ona ugłaskać niepokorną zakonną postulantkę. Ponieważ nie dało to jednak rezultatu, Henryk podszedł do całej sprawy po męsku.
- Naprawdę nalegamy na rozmowę – rzekł – Nie wyjdziemy stąd, póki nie zechce pani z nami szczerze porozmawiać.
Ton jego głosu wskazywał jednoznacznie, że nie uznaje on w tej kwestii odmowy. Panna Elsa najwidoczniej zauważyła to, gdyż spokorniała i powiedziała:
- Dobrze. Niech tak będzie. Zgadzam się na przeprowadzenie rozmowy z państwem. Ale prędko. Nie mam zbyt wiele czasu.
- Zostawię was samych – powiedziała Matka Eleonora i wyszła zamykając za sobą drzwi.
Detektywi zostali z młodą postulantką sam na sam. Dziewczyna popatrzyła na nich z lekką irytacją.
- Więc słucham, co państwo chcą wiedzieć?
- Chcemy znać nazwisko pani prześladowcy, panno Berker – odpowiedziała Kasia.
- W takim razie niepotrzebnie pani baronowa was trudziła – rzekła oburzonym tonem Elsa – Co miałam w tej sprawie powiedzieć, już powiedziałam. Nie mam nic więcej do dodania. Ten człowiek mnie nie obchodzi. Między nami wszystko skończone.
- Obawiamy się jednak, że on tak nie uważa – rzekł Henryk.
- Trudno – wzruszyła ramionami panna Elsa – To jego problem, co on myśli.
- Obawiam się, że to również i pani sprawa – powiedział stanowczym tonem Henryk – Sama pani się skarżyła, że on panią prześladuje.
- Prześladuje mnie, to prawda – powiedziała Elsa – I co z tego? Tu w zakonie nic mi nie zrobi. Może i ma szerokie wpływy, ale tutaj jego uprawnienia nie sięgają, więc jestem bezpieczna.
- Aha, więc to osoba wysoko postawiona? – zawołała Kasia natychmiast podchwytując ukryty sens tej wypowiedzi.
Panna Berker w mig się zorientowała, że powiedziała za dużo. Wściekła fuknęła jak obrażona kotka i powiedziała:
- Nic więcej o nim nie powiem! Rozumiecie państwo?! Nie chcę go znać, mam go dość! Mówienie o nim sprawia mi ból!
- Jeśli nikt panią nie ochroni, moja droga panno, to może spotkać panią o wiele większy ból! – przekrzyczał ją Henryk coraz bardziej tracąc do tej dziewczyny cierpliwość – Łudzi się pani, że prześladowca przestraszy się potęgi zakonu i da jej spokój?! Jeśli tak, to jest pani w błędzie! Tutaj zabije panią równie łatwo, jak w każdym innym miejscu!
- Nieprawda! Nie wierzę w to! Bóg mnie ochroni!
- Bóg nie będzie panią strzegł, jeśli pani sama nie będzie się strzec! Niech się pani nie łudzi! Znam takich ludzi jak on. Nie odpuszczą, póki nie osiągną swego celu! A najwyraźniej, jak wynika z opowieści pani von Trapp, jego celem jest całkowite zniszczenie pani.
- Niemożliwe. Nie tknie mnie tutaj. Zresztą, on nawet nie wie, że tu jestem.
- Nie liczyłbym na to. Skoro, jak sama pani zaznaczyła, jest to osoba wysoko postawiona, to w takim wypadku zdobycie informacji nie będzie dla niego wielką trudnością.
- Obawiam się, że mój partner ma rację – poparła nagle Henryka Kasia, za co on spojrzał na nią z wdzięcznością – Jedynym więc dla pani ratunkiem jest zdradzenie nazwiska tego człowieka, który panią prześladuje.
- Nie! Już powiedziałam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Jeśli się upieracie, by go ukarać, to już wasza sprawa, ale mnie w to nie mieszajcie.
- On może panią zabić! – krzyknęła na nią Kasia.
Ta dziewczyna strasznie ją denerwowała. Jej głupota chyba nie znała granic. Podobnie jak jej ośli upór. Kasia sama była uparta, dlatego też nie znosiła tego, gdy ktoś był bardziej uparty od niej.
- Właśnie! On panią zabije! – dodał wściekły Henryk.
- Więc mnie chrońcie! – ryknęła Elsa Berker tracąc cierpliwość.
- Nie ochronimy pani, jeśli będzie nam to pani utrudniać! – krzyknęła Kasia.
- Właśnie – dodał Henryk – Jak mamy panią chronić, skoro nam pani w tym nie pomaga?!
- Nie wiem, jak. Ale albo mnie chrońcie, albo dajcie mi święty spokój.
- Więc pani nie zdradzi jego nazwiska? – zapytał z naciskiem Henryk.
- Nie.
- Trudno. Widzę, że na darmo się trudziliśmy. Skoro nie chce pani pomsty na łajdaku, który panią skrzywdził…
- Bóg powiedział: „Zemsta należy do mnie”.
- Tak, ale po to powołano tak zwanych stróżów prawa, by go strzegli na ziemi. A w tym wypadku pomsta i wyrok dla tego łotra, to będzie jedno i to samo – zakończył swoją wypowiedź Henryk.
Elsa westchnęła głośno i powiedziała:
- To wszystko, moi państwo. Nie mam nic więcej do powiedzenia.
- Ale za to my mamy! – zawołała Kasia ze wściekłością w oczach – Jest pani głupia i kiedyś będzie pani żałować swojego oślego uporu! Nie chce nam pani powiedzieć tego nazwiska, pani sprawa! Lecz jeśli to się dla pani źle skończy, tylko siebie będzie pani mogła o to winić!
Elsa najwyraźniej zignorowała jej wywód, gdyż jedynie powiedziała:
- Myślę, że państwo powinniście już wyjść. Czas na modły, a nie chcę się na nie spóźnić.
Henryk i Kasia zrozumieli, że nic tu nie zdziałają. Elsa Berker była uparta i nie zamierzała zdradzić nazwiska swego prześladowcy. Trudno, jej problem. Ukłonili się więc grzecznie i wyszli z pokoju. Gdy jednak opuszczali pokój, złość ogarnęła ich ponownie.
- Co to za głupia dziewczyna! – złościła się panna Katarzyna, kiedy schodzili po schodach – Dlaczego ona nie chce nam powiedzieć, kim jest ten mężczyzna? Myśli, że klasztor ją ochroni? Jest albo ślepa albo głupia.
- Nie wykluczone, że jedno i drugie – odpowiedział Henryk obojętnym nieco tonem.
- Szkoda, że ona jest taka uparta – mówiła dalej Kasia – Mogłaby powiedzieć jego nazwisko. Łaski nam nie robi.
- Widzisz jednak, że nie chce nam powiedzieć.
- Ano, nie chce. Jest głupia jak but.
- Nie tylko głupia, ale jeszcze kłamczucha – stwierdził Henryk z ironią.
- Kłamczucha? Jak to? – zdziwiła się Kasia spoglądając na niego uważnie – Co masz na myśli?
Henryk uśmiechnął się do niej tajemniczo.
- Powiedziała nam, że jej prześladowca nie wie, gdzie ona jest, prawda? Że nie znalazł jej w klasztorze i nie ma możliwości, by się tu dostał?
- Tak powiedziała.
- Kłamie. Jeśli jej nie znalazł, to co to jest?
To mówiąc Henryk wyjął zza pazuchy kartkę papieru, napisaną ręcznie drobnym pismem.
- Skąd to masz? – zapytała Kasia.
- Wypadło z jej kieszeni. Podniosłem więc i schowałem. Nawet nie zauważyła.
Pokazał kartkę Kasi. Był to list krótki, aczkolwiek niezwykle treściwy. Dziewczyna przeczytała go bardzo szybko:

„Jestem tutaj. Znalazłem Cię. Myślisz, że się przede mną ukryjesz? Nie licz na to! Niedługo Cię odwiedzę i zmuszę, byś się zgodziła na moją propozycję. Lepiej dla Ciebie, byś ją przyjęła, bo jeśli odmówisz, marny Twój los.
W. Z.”

- Nie powiem, ciekawy liścik – mruknęła Kasia.
- Ciekawy jak cholera – dodał ze złością Henryk chowając go do kieszeni – Takich psycholi to się powinno wieszać bez wyroku.
- Ale skoro ją znalazł i jej grozi, to dlaczego ona nadal ukrywa jego nazwisko? Czyżby nadal go kocha?
- Może. Albo przemawia przez nią po prostu czysta głupota. Zresztą co to za różnica?
- A co może oznaczać zwrot: „Byś zgodziła się na moją propozycję”?
- To, że Elsa Berker jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie i tylko my możemy ją ocalić.
Henryk i Kasia nim wyszli z klasztoru porozmawiali jeszcze przez chwilę z Matką Eleonorą. Poprosili ją, by panna Elsa nie wychodziła poza mury klasztoru, zwłaszcza wieczorami. Dodali też, aby pilnowano dziewczyny dzień i noc. Detektywi obawiali się bowiem, że wbrew ostrzeżeniom Elsa będzie lekceważyć niebezpieczeństwo i wpakuje się w niepotrzebne kłopoty. Przeorysza obiecała więc czuwać nad bezpieczeństwem Elsy i spróbować namówić ją, by jednak wyznała, kim jest jej prześladowca.
Po tej rozmowie detektywi udali się do domu von Trappów. Zastali wszystkich w salonie przy drugim śniadanie, podczas którego Janek i Jerzy grali w karty.
- I jak tam nasza słodka postulantka? – zapytał Janek nieco złośliwym tonem.
Trochę dąsał się na przyjaciół, że nie zabrali go ze sobą i chciał im to w jakiś sposób okazać.
- Ech! – machnął ręką Henryk siadając na kanapie.
- Uparta jak osioł. Nic nie powiedziała – wyjaśniła Kasia ze złością zdejmując płaszcz – Ciągle ukrywa nazwisko swego prześladowcy.
- To było łatwe do przewidzenia – mruknął Janek nie przerywając gry z Jerzym – Psychologia się kłania. Miłość zmusza nas do chronienia osób, które kochamy. Nawet jeśli te osoby nas krzywdzą.
- O! Nie wiedziałem, drogi kuzynie, że znasz się również na psychologii – powiedział Georg z figlarnym uśmiechem na twarzy.
Janek wiedział, że kuzyn sobie z niego stroi żarty, ale jednak postanowił iść za ciosem i rzekł:
- Wiesz, nie jestem doktorem Freudem, ale jednak to i o owo o psychologii wiem.
- A co mianowicie?
- Mianowicie to, że serce, które formalnie jest organem niezbędnym do życia, potrafi nieraz napełnić się głupim uczuciem, zwanym potocznie miłością. Ta zaś wypacza człowiekowi psychikę, a kobiecie to już tym bardziej. Zakochana osoba uważana obiekt swoich westchnień za anioła w ludzkiej skórze i choćby ten jego anioł okazał się być Mesaliną zamiast Galateą, to jednak i tak zakochany będzie ją czcił, szanował i ubóstwiał. Poczytajcie sobie „Lalkę” Prusa, to zobaczycie, co miłość robi z człowieka. Ja wam to mówię. Lepiej się nigdy nie zakochiwać.
- No proszę. Lekarz, psycholog, opiekunka do dziecka, intelektualista, a do tego jeszcze i filozof. Dziwne, że jeszcze kawaler – powiedziała z figlarnym uśmiechem Maria Augusta von Trapp.
- Mowa trawa – mruknęła Kasia znudzona tą cała przemową – A co my teraz poczniemy?
- Jak to co? Znajdziemy tego drania sami, bez pomocy panny Berker – powiedział Henryk – Za bardzo się w to wszystko wciągnąłem, żeby teraz tak po prostu zrezygnować. Czy nam panna Elsa pomoże czy też nie, to i tak go znajdziemy go. Macie państwo na to moje słowo.
- Liczę na was, przyjaciele – powiedział Georg.
To mówiąc nalał wszystkim do kieliszków wina porzeczkowego. Następnie wstał trzymając jeden kieliszek w dłoni.
- Wypijmy zatem za pomyślność śledztwa – zaproponował.
I wypili.

***

Wieczór oraz noc w domu państwa von Trapp minęły w miarę spokojnie. Poranek również był przyjemny. Jedyne, co go zakłóciło, to kąpiel małych panienek von Trapp. Najmłodsze pociechy barona, Johanna i Martina, poszły do łazienki i wówczas zaczęła się okropna chlapanina połączona z dzikimi okrzykami. Janek, który właśnie przechodził nieopodal łazienki, usłyszał te dzikie harce i zawołał:
- Hej, co się tam dzieje?!
Drzwi odchyliły się i wyszła przez nie Johanna w różowym szlafroku i z miną niewiniątka na twarzy.
- Tak, wujciu? – spytała niewinnym tonem robiąc przy tym słodki oczka wskazujące, że nie ma ona pojęcia, o co jej rozmówcy chodzi.
- Możecie mi powiedzieć, co do jasnej anielki się tu wyrabia? Hałasujecie i chlapiecie wodą! Toż to szału można dostać!
- My, wujaszku? – zapytała, robiąc niewinną minkę Johanna.
- Tak, wy!
Dziewczynka bawiła się wiązaniem swego szlafroka od niechcenia, po czym powiedziała:
- Przepraszamy bardzo, wujku, ale widzisz... my się bawimy w zatonięcie Titanica.
- Naprawdę?
Janka bardzo zdziwiło to, że ktoś może bawić się w coś takiego. Ale cóż... dziecięca wyobraźnia widać nie zna granic. Musiał przyznać, że zabawa dzieci jego kuzyna nieco go rozbawiła. Dlatego szybko gniew zszedł z jego twarzy i został zastąpiony uśmiechem.
- No tak – wyjaśniała dalej Johanna widząc, że udaje się jej urobić wujka – Ja jestem statkiem, a Martina górą lodową.
- I co?
- Jak to? Właśnie na nią wpadłam i zaczęłam tonąć.
- Aha, rozumiem – powiedział Janek i psotne ogniki zabłysły w jego oczach – Ale wiesz, że może się ocalić tylko połowa pasażerów. I to ta mniejsza połowa.
Dziewczynka pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Wiem, wujku. A co z kapitanem?
Janek zaśmiał się, ale postanowił nie przerywać dzieciom zabawy i odpowiedział Johannie na pytanie:
- Idzie na dno ze swoim statkiem.
- A załoga?
- Część przeżyje, część idzie na dno ze statkiem.
- Maszyny?
- Idą na dno.
- Stoły, meble, krzesła?
- Idą na dno.
- Obrazy?
- Idą na dno.
- A orkiestra?
- Gra do końca.
- A potem idzie na dno?
- Dokładnie
- Dziękuję, wujciu. Już wszystko jest dla mnie jasne.
- A będziecie ciszej?
- Będziemy.
To mówiąc Johanna ukłoniła się grzecznie, imitując dygnięcie (co w przypadku szlafroka wypadło bardzo śmieszne), po czym zniknęła w łazience. Janek zaś wrócił na dół.
Tam zaś wszystko było w najlepszym porządku. W salonie przy kawie i ciastkach znajdowali się gospodarze oraz goście. Nie było tylko Jerzego, który wybrał się na spacer. Rozmowa pomiędzy dorosłymi uczestnikami śniadania toczyła się na różne przyjemne tematy. Janek opowiadał Marii Auguście o Szekspirze i ponadczasowości jego dzieł. Henryk rozprawiał z Georgiem o pannie Elsie i o krokach, jakie podejmie w śledztwie. Dzieci brykały wesoło po pokoju, w czym ochoczo pomagali im najstarsi z rodzeństwa, Rupert i Agathe. Właśnie wesoło bawili się w rodzinę. Rupert udawał ojca, Agathe Marię Augustę, która przybyła do domu von Trappów jako guwernantka, gdy wtem do pokoju wszedł Jerzy z listem w ręku.
- Po raz kolejny robię za listonosza – zaśmiał się – To do pani, pani baronowo.
To mówiąc podał pismo Marii Auguście.
Ta zdumiona natychmiast otworzyła list i zaczęła go czytać.
Georg popatrzył na Jerzego zdziwiony.
- Skąd ma pan ten list?
- Jakiś chłopak mi go wręczył – wyjaśnił Jerzy.
- A powiedział, kto mu go dał? – zapytała Maria Augusta.
- Owszem. Jakaś stara zakonnica.
Maria Augusta tymczasem doczytała list do końca i kiedy to zrobiła pobladła, opadła przerażona na sofę i upuściła list na podłogę.
- Boże... – wyszeptała przerażona – Boże Święty… a więc jednak... a więc jednak ją dopadł... dopadł ją... dopadł.
Wszyscy obecni w salonie spojrzeli zdumieni na baronową von Trapp. Nawet dzieci przerwały swoją zabawę i popatrzyły na macochę uważnie. Georg złapał żonę za rękę.
- Co się stało? Kochanie! Co takiego napisane jest w tym liście, że cię tak przestraszyło?
Maria Augusta spojrzała na męża i na gości, po czym powiedziała z trudem wydobywając z gardła słowa:
- Panna Elsa... ona... ona.... nie żyje. Zabito ją wczoraj w nocy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 22:51, 11 Wrz 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 1 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin