Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Niespełnione marzenia...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:50, 02 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

Ciekawe ,kto tak krzyczy ,czyżby ktoś potrzebował pomocy ?
Panna Carpenter,bardziej by pasowała do Adama niż Joe ,czy się spotkają ?
A Joe wróci do domu ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:38, 06 Mar 2016    Temat postu:

-Caleb, co ty tam robisz? – zapytała przerażona panna Carpenter, zaglądając do studni i widząc tam tylko głowę sześcioletniego chłopca.

-Potrzebne było pełne wiadro wody, ale okazało się dla mnie za ciężkie, więc… - starał się wytłumaczyć chłopczyk ciężko oddychając i z trudem unosząc się na wodzie.

-Czemu jak jest potrzebna pomoc to nikogo w pobliżu nie ma. – powiedziała Jenny rozglądając się rozpaczliwie wokoło w poszukiwaniu żywej duszy.

-Masz jakąś linę? – spytał Mały Joe.

-Co… - powiedziała rozpaczliwie Jenny - A lina. Tak. – dziewczyna pobiegła do stajni i po chwili przyniosła pożądany przedmiot.

Mały Joe przywiązał jeden koniec sznura do czegoś stabilnego, a drugim końcem obwiązał siebie. Bez namysłu wskoczył do studni i zaczął się spuszczać w głąb niej. Studnia była naprawdę bardzo głęboka, Joe zastanawiał się czy nie braknie liny.

-Dasz radę wspiąć mi się na plecy. – zwrócił się do niego Mały Joe znajdując się dokładnie stopę nad chłopcem, niestety dalej nie mógł się spuść, bo cały sznur się już rozwiązał.

Sześciolatek cały ociężały od mokrego ubrania chwycił za nogę mężczyzny i powoli zaczął się na niego wdrapywać, kiedy jego małe rączki oplotły szyję Małego Joe, ten zaczął przemieszczać się ku górze.

-Następnym razem poproś kogoś starszego żeby ci pomógł. – rzekł do chłopca Mały Joe, gdy już postawili nogi na ziemi.

-Właściwe to mój tata miał to zrobić… - zaczęło dziecko - …ale on jest pijany i śpi. – odparł Caleb.

-Koniecznie muszę poszukać Charlesa i powiedzieć mu, żeby nie dawał Normanowi w tym miesiącu wypłaty. Nie dość, że ten człowiek zaniedbuje swoje obowiązki, to jeszcze wysługuje się małym dzieckiem. – oświadczyła Jenny, więc ruszyli na poszukiwania jej brata.

Znaleźli go przy padoku. Leżał na ziemi po spadnięciu z konia, którego próbował za wszelką cenę ujeździć.

-Kiedyś sobie kark skręcisz. – powiedziała dziewczyna do starszego brata, widząc go w takim stanie.

-To nie jest zwykły koń, tylko mustang. – Charles położył szczególny nacisk na dwa ostatnie słowa – Skoro świt udało nam się go dzisiaj złapać. Czy nie jest piękny? – zapytał, wskazując na narowistego, białego jak śnieg wierzchowca.

Mały Joe nie namyślając się długo, przeskoczył przez ogrodzenie i wskoczył na konia. Ten ani myślał tolerować na swoim grzbiecie jakiegoś intruza, więc zaczął wierzgać i rzucać się na wszystkie strony. Lecz Mały Joe nie od wczoraj ujeżdżał konie, zamierzał pokazać rodzeństwu Carpenter, które dopiero od pięciu osiedliło się na Dzikim Zachodnie, jak to robią prawdziwi kowboje. Wcześniej jak dowiedział się od jednej z ich służących Klary mieszkali w Wielkiej Brytanii wraz z ojcem. Mieli przyjechać tu, wzbogacić się na ropie i wrócić żeby odzyskać swój majątek. Tylko niestety ojciec Charleas’a i Jenny zmarł trzy lata temu, a im się tak spodobało, że już nie chcieli wracać. Koń po kilkunastu minutach zaczął się uspokajać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Śro 18:22, 09 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 16:08, 06 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

Joe jak zawsze odważny i bystry.
Szkoda mi tego malca ,że ma tak podłego ojca ...
Ciekawe co będzie dalej ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:21, 09 Mar 2016    Temat postu:

Po obiedzie Mały Joe w towarzystwie Charlesa udał się na tereny, gdzie teoretycznie powinna być wydobywana ropa. Teren był cały rozkopany. Robotnicy kopali zawzięcie łopatami ziemię która bryzgała na wszystkie strony, tony piachu był wynoszone za pomocą wiader.

-Jest! – dało się nagle słyszeć zza jednego z pagórków.

Cartwright i Carpenter błyskawicznie się tam znaleźli, ale radość nie trwała długo, bo był to zaledwie mały strumyk czarnej cieczy, który po chwili zniknęła w ziemi.

-Dobre to niż nic. – powiedział któryś ze starszych robotników – My znowu trafiliśmy na kamień. – powiedział trzymając w rękach kilka kilofów.

Z pagórka, na którym stali mężczyźni Mały Joe w oddali zobaczył bawiące się dzieci robotników. Nie było w tym nic niezwykłego, ponieważ był środek lata i nie trzeba było chodzić do szkoły, były wakacje najprzyjemniejsza część w ciągu całego roku szkolnego. W pewnym momencie coś błysnęło Joe po oczach, więc podszedł do grupki bawiących się dzieci. Pozostali dwaj mężczyźni zjawili się chwilę później koło niego.

-Mogę to na chwilę pożyczyć? – zapytał się ośmioletniego chłopca biorąc do ręki przedmiot.

-Kevin dostał to od seniora Carpentera jak jeszcze żył. – powiedział mężczyzna z kilofami, który był jego ojcem.

-Do czego ci jest potrzebny korkociąg? – spytał Charles Cartwrighta.

-Zobaczysz jutro. – odparł mu tajemniczo Mały Joe, dla którego zapowiadała się pracowita noc.

***

-Co to właściwie jest? – zapytali się nazajutrz rano panicz i panna Carpenter, kiedy zobaczyli dziwny wynalazek, a któremu przypatrywali się z ciekawością również gromadzący się z każdą chwilą robotnicy.

Dziwne urządzenie stało w miejscu, w którym wczoraj Joe i Charles zobaczyli niewielką ilość ropy. Mały Joe pognał woły, które pociągnęły pewien drąg, ale nic się nie stało. Kiedy już znalazł powód, przez który nie chciało działać jego urządzenie, momentalnie je naprawił i ponowił próbę zademonstrowania swojego wynalazku. Kiedy woły ruszyły wielki pręt, który zwisał z góry konstrukcji, a z wyglądu przypominał śrubę, tak jak ta w korkociągu, zatopił się z niesłychaną łatwością i szybkością w ziemi. Nawet nie minęło pięć minut, kiedy z ziemi wytrysnęła czarna ciecz opryskując wszystkich wokół.

-Dawajcie wiadra, beczki, wszystko co macie! – krzyknął ktoś z tłumu do reszty robotników – Nie do wiary, to ropa, najprawdziwsza ropa. – mówił podekscytowany.

-To jest niesamowite. Joe jesteś genialny. – odparł Charles rozradowany jak małe dziecko.

-To mój prezent pożegnalny. – oświadczył Mały Joe.

-Co już wyjeżdżasz? – zapytało zaskoczone rodzeństwo Carpenter.

-Jestem już zdrowy i w pełni sił, więc na mnie już pora. – odpowiedział im Cartwright, zwracając głową na konia, który czekał już na niego osiodłany i gotowy do drogi.

Był już przygotowany należycie na dalszą podróż. Był spakowany, prowiant oraz bukłak miał uzupełniony, z jego tajemnej skrytki, gdzie trzymał drobną sumkę pieniędzy „w razie czego” na szczęście nic nie zginęło, podczas napaści na niego.

-Odwiedź nas jeszcze kiedyś. – rzuciła na odchodne Jenny machając do niego chusteczką, gdy odjeżdżał.

-I uważaj na bandziorów! – krzyknął za nim Charles.

-Dwa razy nie popełnię już tego samego błędu o to możesz być pewny! – odkrzyknął Mały Joe i zniknął im z pola widzenia. Następnym miastem, gdzie (jak miał się później przekonać) zawita na dłużej było New Heaven.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:02, 12 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

To czekamy na dalsze przygody Joe.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:47, 13 Mar 2016    Temat postu:

Najmłodszemu synowi Bena Cartwrighta nawet przez myśl nie przeszło żeby wracać do Ponderosy, a tym bardziej do Adama. Cały czas jechał przed siebie, raz po raz robiąc postoje. Od czasu, kiedy wyjechał z rancza rodzeństwa Carpenter minęło już może pięć, sześć dni albo i więcej, nie liczył specjalnie ile już czasu upłynęło. Cel, do którego zmierzał miał już mniej więcej wyznaczony. Tam gdzie się wybierał nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby go szukać, więc niczym się specjalnie nie przejmował. Ze dwa dni temu minął już rzekę Kolorado i dalej zmierzał na południe. Pewnego dnia, a właściwie już nocy wjechał do miasta spowitego przez ciemne chmury zapowiadające ulewę. Jedynym miejscem, gdzie dostrzegł z dala jeszcze palące się światło był saloon, więc udał się w tamtym kierunku. Mając nadzieję, że powiedzą mu czy jest tu gdzieś jakiś hotel lub inne kwatery, gdzie mógłby się zatrzymać na postój. Od dwóch dni nie miał nic w ustach, prowiant już dawno mu się skończył, więc liczył na to, że uzupełni swoje zapasy. Minął już drewniany kościół, następnie rzucił mu się w oczy sklep oraz szpital. Już o rzut kamieniem widział drzwi saloonu, gdy nagle usłyszał brzdęk tłuczonego szkła, ale o dziwo nie dochodził on miejsca do którego zmierzał, tylko zza szpitala. Ciekawość nad Małym Joe wzięła górę, zawrócił szybko konia i w miarę cicho udał się w tamtym kierunku. Gdy wyjrzał zza węgła zobaczył drzwi otwarte na oścież, a w środku pięcioro mężczyzn, tak mu się przynajmniej wydawało, bo trzech z nich na głowach miało worki z otworami na oczy i nos. Jedna osoba była ranna lub martwa, bo zauważył kałużę krwi i druga - przywiązana do krzesła. Dwóch z zamaskowanych do worka pośpiesznie wkładało pieniądze, po podłodze walały się jakieś papiery, w jednym z kątów była rozbita lampa i część makulatury już się w najlepsze paliła.

-Ruszacie się szybciej lenie, chyba że chcecie skończyć jako skwarki. – usłyszał podniesiony głos.

-Już prawie kończymy. – powiedział jeden, a drugi dodał: - Został jeszcze skarbiec pełen złota.

Lepiej pójdę po szeryfa, pomyślał Mały Joe, ale gdzie w tym mieście u licha, znajduje się jego biurko, dotarło do niego po chwili. Zaklął w myślach siarczyście, po czym zszedł pomału z konia i zakradł się pod drzwi. Następnie zaszedł od tyłu najbliżej stojącego bandytę. Równocześnie z palcem przy ustach, żeby dać znać przywiązanemu, żeby siedział cicho i ogłuszył rabusia rewolwerem, który trzymał w drugiej ręce. W tej samej chwili do pomieszczenia weszli dwaj pozostali bandyci ze swoim łupem.

-Postawcie to natychmiast i ręce do góry, ale już! – rozkazał im Mały Joe z wycelowaną w nich bronią.

Osoba z lewej strony upuściła worek i w mgnieniu oka podniosła ręce do góry, ale jej towarzysz wcale nie zamierzał być taki posłuszny, i ruszył w kierunku Cartwrighta. Nie minął nawet kwadrans, a w wyniku szamotaniny i kilku wystrzelonych kul, które spowodowały, że przed bankiem pojawił się już spory tłum wyrwanych ze snu ludzi, którzy nim się obejrzał ugasili już połowę palącego się pomieszczenia.

-Nawet nie ma pan pojęcia, jak jesteśmy panu wdzięczni. – powiedział jakiś jegomość w średnim wieku do Małego Joe, który siedział okrakiem na jednym z napastników. Drugi z nich był ranny w głowę, a trzeci oberwał od kul w nogę i w bok mocno krwawiąc.

-Już od jakiegoś czasu regularnie napadają na nasz bank, ale jeszcze nigdy nie udało się nich złapać. – powiedział Flyn Moore, który pełnił w tym mieście godność burmistrza.

-Na jednym z poprzednich napadów został zabity nasz szeryf. – rzekł pastor Zack Spencer.

-W takim razie zobaczmy, kim są ci bandyci. – odparła kolejna osoba, podchodząc do zakrwawionego bandyty i ściągnęła mu z głowy worek.

-Jerry Blackwood??!! – większość ludzi była zaskoczona, bo nie spodziewała się, że jednym z napastników będzie syn sędziego. Kiedy jakaś kobieta zdjęła worek z głowy kolejnej osobie zdziwienie było jeszcze większe, bo był to…

-Ash Watson. – żona pastora o mało nie zemdlała, kiedy zobaczyła swojego najstarszego syna z krwawiącą głowa. Bardziej przeraziło ją to, że jej syn jest złodziejem i mordercą niż to, że był w tak opłakanym stanie.

-Tato, możesz pójść po dr Miller. – powiedział ledwo blady.

-Jak ty śpiesz mówić „tato”, ty szkarado i hańbo mego łona! – krzyczała zrozpaczona i załamana kobieta. Przez tyle lat starała się wychować swoje dzieci na porządnych ludzi. W tej chwili „wstyd” to było stanowczo za mało to co czuła. Nawet nie starała się pohamować łez bezradności, ani tym bardziej nie starała się usprawiedliwić zachowania swojego syna, przecież niczego mu nie brakowało.

- Za nic masz prawa ziemskie, a co dopiero boskie, nie po to Bóg powiedział „Nie kradnij” i „Nie zabijaj”. Żebyś się smażył w piekle, za to coś zrobił. Nie jesteś moim synem, ja nie mam syna. – oświadczył pastor i wyszedł wraz z żoną.

Mały Joe zdjął worek z tego, na którym siedział i o mało zawału nie dostał. Była to dziewczyna, na jego nieszczęście bardzo ładna dziewczyna. Jedyna córka burmistrza - Violleta.

-Czy zgodziłby się pan zostać naszym szeryfem? – zapytał Flyn Moore, kiedy cała trójka trafiła za kratki.

-Co?! JA?! – Mały Joe nie bardzo wiedział co odpowiedzieć na pytanie burmistrza New Heaven.

*************************************************************
Dzisiaj zastępuję koleżankę w pracy i zamiast wrzucić coś na ruszt, żeby żołądek do kręgosłupa nie przyrastał, to całą przerwę na lunch spędziłam, żeby wam to napisać. Bardzo dziękuję za komentarze. Tę notę dedykuję specjalnie dla Zoriny, która co najmniej jeden komentarz zostawia pod każdym rozdziałem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Śro 17:29, 16 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:58, 13 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

Dziękuje bardzo za dedykację ,jest mi szalenie miło.
Joe jak pamiętam sprawdził się jako szeryf ,jest odważny ,młody i bystry ,ale brakuję mi tu rodzinki i pojednania z Adamem ..
Żal mi tych rodziców ,że się dowiedzieli ,że tak naprawdę nie znali swoich dzieci.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:32, 16 Mar 2016    Temat postu:

Mały Joe chodził od ściany do ściany po biurze szeryfa. Bardzo się niecierpliwił i denerwował. Już jakiś czas temu posłał po doktora, a jego ciągle nie było. Jak tak dalej pójdzie, to będzie mu bardziej potrzebny grabarz niż więzienie, pomyślał Cartwright patrząc na jednego z trojga siedemnastolatków zamkniętych w więzieniu. Proces trójki bandytów odbył się w błyskawicznym tempie. Teraz tylko trzeba było czekać na konwój, który ich zabierze do więzienia stanowego. Owszem Mały Joe mógł sam z nimi pojechać, ale przecież nie zostawi miasta bez szeryfa, którym się zgodził być. Nagle w drzwiach stanęła kobieta o nieprzeciętnej urodzie. Na oko była po trzydziestce. Włosy miała upięte w wytworny kok, a jej ciało spowijała niebieska sukienka.

-Szeryf po mnie posłał, więc jestem. – odparła kobieta patrząc się na młodego mężczyznę.

-Najwyraźniej zaszła jakaś pomyłka, Nie przypominam sobie, żebym panią wzywał. –powiedział onieśmielony Joe nie mogąc oderwać od niej wzroku.

-Przepraszam nie przedstawiłam się. – zaczęła kobieta patrząc na niego – Victoria Miller. Jestem w tym mieście lekarzem.

Mały Joe prędzej by się spodziewał tornada albo trzęsienia ziemi, ale na pewno nie kobiety – doktora. Podszedł do celi, otworzył ją i pozwolił wejść tam doktorowi. Sam natomiast oparł się o biurko i przypatrywał się temu jak sprawie zajmuje się postrzelonym przestępcą. Pannie Moore nie umknęło uwagi jak Mały Joe patrzył na dr Miller kiedy tu weszła. W młodej główce zakiełkował pewien plan jak mogłaby się stąd wydostać. Na pewno nie zamierza spędzić reszty życia wraz ze swoim ukochanym Ashem i przyjacielem Jerrym w więzieniu. Victoria Miller po opatrzeniu Asha, który nadal był nieprzytomny już sobie poszła, Jerry w najlepsze spał niczym się nie przejmując. Violleta zobaczyła przez okno Małego Joe rozmawiającego z ojcem Jerry’ego. Nie namyślając się długo rozpięła dwa guziki od swojej sukienki, podeszła do krat i zawołała w kierunku okna:

-Może szeryf dałby mi coś do picia, no chyba, że chce żebym umarła z pragnienia. Do więzienia jest łatwiej eskortować dwie osoby niż trzy!!!

Mały Joe zakończył rozmowę z sędzią, który mu powiedział, że konwój będzie najdalej dziś wieczorem albo jutro rano po odbiór więźniów. Podszedł do swojego biura, na którym znajdowała się w dzbanku lemoniada przyniesiona przez panią pastorową i nalał dziewczynie trochę do kubka. Kiedy do niej podszedł panna Moore wykorzystując swoje wdzięki starała go sobie okręcić wokół małego palca. W najmniej spodziewanym przez Małego Joe momencie wczepiła się zachłannie w jego usta żeby odwrócić jego uwagę. Równocześnie majstrując przy jego spodniach, gdzie znajdowały się klucze od celi przyczepione od jego paska. Już wydawało się, że jej plan zostanie uwieńczony sukcesem, kiedy poczuła na swoich dłoniach coś lodowatego.

-Naprawdę myślisz, że jestem taki głupi. – oświadczył Mały Joe, kiedy Violleta z rękami w kajdankach została przyczepiona do krat celi.

-Żeby cię cholera jasna więzła. – odparła próbując się wyszarpać, ale hałasem, który zrobiła tylko obudziła Jerry’ego.

Mały Joe zadowolony z siebie podszedł do biurka. Usiadł rozparty na krześle, a nogi położył na stole. Nasunął kapelusz na nos i próbował trochę się zdżęmnąć. Przez całą ubiegłą noc nie było mu to dane. Niewiadomo kiedy poczuł szarpnięcie za buta co go gwałtownie obudziło. Zobaczył przed sobą czternastolatkę z koszykiem przykrytym białą chustką.

-To w podziękowaniu od mieszkańców miasta. – powiedziała dziewczynka zdejmując chustę i ukazując same smakołyki znajdujące się w środku. – Ja bym radziła zacząć od pasztetu z zająca. Mama robi go najlepiej na świecie. – zaproponowała, powiedziała jeszcze „smacznego” i wyszła z biura szeryfa. Mały Joe właśnie zamierzał zatopić zęby w pożądanym pasztecie, kiedy usłyszał dochodzący z celi głos Blackwooda:

-Może by się tak szeryf podzielił co.

Cartwright chcąc nie chcąc wstał od biurka, podszedł do celi i podał nastolatkowi pasztet. Sam natomiast wrócił z powrotem i włożył sobie do ust kawałek pieczeni. Kiedy mężczyzna już się najadł rzucił okiem na celę. Panna Moore nadal była naburmuszona tym, że z jej planu nic nie wyszło, natomiast Jerry leżał na podłodze.

-Ej, ty wstawaj! – rzucił do niego Mały Joe, lecz młodzieniec nie reagował. Cartwright trącił jego rękę butem, ale nadal nie było żadnej reakcji. Mężczyzna schylił się, dotknął jego ręki w przegubie i się przeraził, bo nie czuł bijącego pulsu. Ile sił w nogach pobiegł do szpitala. Na całe szczęście dr Miller akurat tam była.

Mieszkańcy miasta zbierali się tłumie, kiedy Jerry’ego przenoszono na noszach do szpitala. Nagle do młodzieńca podbiegła ta sama dziewczynka, która wcześniej przyniosła szeryfowi w koszyku wyroby wszystkich gospodyń w mieście.

-Nie umieraj. Nie możesz umrzeć. Ja chciałam ci pomóc. To szeryf powinien tutaj leżeć nie ty. Tak bardzo cię kocham. To szeryfa chciałam otruć nie ciebie. Nie zostawiaj mnie. Nie zostawiaj zwłaszcza teraz, kiedy noszę w sobie twoje dziecko. – mówiła cała zapłakana i zrozpaczona.

*************************************************************
Z góry zakładam, że "cholera" nie jest to, ani brzydkie słowo, ani tym bardziej przekleństwo, więc chyba może być.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:35, 16 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

Joe sobie całkiem nieźle radzi jako szeryf ..
Zszokowana jestem ,to ten Jerry zrobił dziewczynce dziecko ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:22, 20 Mar 2016    Temat postu:

Dr Miller robiła wszystko co w jej mocy, żeby ocalić życie Jerry’ego Blackwooda. Z tego co się dowiedziała pasztet był nafaszerowany ciemiernikiem zielonym. Gdyby został użyty niewielki kawałek rośliny może by jeszcze udało się uratować nastolatka, ale w potrawie znajdowała się cała sproszkowana roślina. W między czasie młodsza siostra Jerry’ego – Jena powiedziała, że jej brat wcale nie kocha Dakoty Fleming, która spodziewa się jego dziecka. Z tego co mówiła panna Blackwood wynikało, że dziewczynka była w nim bez reszty zakochana, a on ją z premedytacją uwiódł i wykorzystał. Jack Blackwood nie spodziewał się czegoś takiego po swoim synu, nie dość, że złodziej i morderca, to jeszcze zbałamucił siostrzenicę świętej pamięci szeryfa Roya Parkera. Postanowił, że jeśli dr Miller uratuje życie Jerry’emu to siłą zaciągnie swojego pierworodnego przed ołtarz.

-Tak mi przykro. – powiedziała Victoria wychodząc ze szpitala, kiedy już słońce pojawiło się nad horyzontem i zaczynało świtać.

-Żeby się smażył w piekle. – oświadczył ojciec Dakoty, kiedy usłyszał, że syn sędziego nie żyje.

-Gdybym mógł jakoś pomóc… - zaczął niepewnie Jack, jakby nie patrzeć ta dziewczynka nosiła w sobie jego wnuka lub wnuczkę, a on nie chciał tracić kontaktu z dzieckiem. Miał tylko nadzieję, że będzie najlepszym dziadkiem na świecie, bo ojcem to był zdecydowanie beznadziejnym.

Nim minęła godzina pochowano Jerry’ego obok jego matki, która zmarła przy porodzie córki, a nim minęła druga przyjechał konwój i zabrał dwójkę pozostałych bandytów do więzienia stanowego. Mały Joe postanowił im towarzyszyć. I jak się później okazało dobrze zrobił, bo została ponowiona próba ucieczki, podczas której został postrzelony Ash Watson. Oberwał on trzy razy m. in. z broni Małego Joe. Młodzieniec zmarł na miejscu, a jak się później Mały Joe dowiedział z telegramu mu przysłanego: pannę Moore bezpiecznie odeskortowano do więzienia. Kiedy najmłodszy syn Bena Cartwrighta wrócił z powrotem do New Heaven miał nadzieję, że poza uspokajaniem pijaków w saloonie od bójek i polowaniem na bimbrowników będzie się nudził, to się grubo mylił. Właśnie szykował się do wyprawy do hotelu, gdzie miał zjeść posiłek, gdyż była już pora obiadowa. Znaczna część pieniędzy, która znajdowała się w banku należała do właściciela hotelu, więc ten za darmo wynajmował mu pokój.

Mały Joe już wychodził z biura, kiedy wpadła na niego Dakota. Czternastolatka zaczęła go bardzo gorąco i szczerze przepraszać, że chciała go otruć, a on mimo to nie wyciągnął z tego powodu przykrych dla niej konsekwencji.

-Wcale się na ciebie nie gniewam. – oświadczył Cartwright – Gdybym był na twoim miejscu pewnie zrobiłbym to samo, ale obiecaj mi…

-Zrobię wszystko co szeryf zechce, tylko proszę się na mnie nie gniewać. – powiedziała do swoich butów, nie mogąc spojrzeć mu w oczy, za to co chciała zrobić powinna skończyć w więzieniu.

-…że więcej już nigdy tego nie zrobisz. – rzekł Mały Joe podnosząc jej bródkę i patrząc w jej smutne oczy.

-Obiecuję. – odparła dziewczynka i się delikatnie uśmiechnęła, po czym pobiegła do swoich rodziców, którzy stali po drugiej stronie ulicy.

Mały Joe jeszcze dobrze nie zrobił trzech kroków, kiedy na ulicę z salonu wyleciał poobijany brodaty mężczyzna, a za nim trzech następnych z pięściami na niego. Nie można mieć nawet pięciu minut spokoju, mruknął pod nosem Cartwright, przewrócił tylko z bezradności oczami i ruszył w tamtym kierunku. Po kilkunastu minutach czterech mężczyzn trafiło do aresztu, jak się okazało byli to sami przejezdni. Mały Joe właśnie im mówił o grzywnie, kiedy do jego biura wpadł Kevin Walker, jeden z synów największego ranczera na terenie New Heaven, krzycząc coś o koniokradach i o zniknięciu sporej ilości sztuk bydła z ich rancza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 13:52, 20 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

Polubiłam Joe jako szeryfa ,dobrze sobie radzi.
Ale smutno mi ,że szeryf Roy nie żyje.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:13, 23 Mar 2016    Temat postu:

-Szeryfie, co my tu właściwie robimy? – zapytał Paul Walker siedząc w krzakach i wpatrując się w ogrodzenie, gdzie znajdowały się jego najlepsze ogiery na sprzedaż. - Ja nie chcę stracić ani jednego konia. – oświadczył patrząc na Cartwrighta – Jak tak dalej pójdzie nie będę miał czego sprzedać i tylko stratny na tym będę, nie mówiąc już o spłacaniu zaciągniętego w banku kredytu. – poinformował mężczyzna z krzaczastą czupryną i bujnymi wąsami.

-Spokojnie tato, Mały Joe ma plan jak schwytać tych złodziei. – powiedział Kevin, oprócz niego pan Walker miał jeszcze dwóch synów i dwie córki.

-Cicho. – nakazał nagle Mały Joe, gdyż wydawało mu się, że coś usłyszał.

-Kojoty. – powiedział Kevin, który znajdował się po lewej stronie szeryfa – Zastawiamy na nie pułapki, żeby nam kur nie zjadały. – wyjaśnił młodszy z braci.

-Aha. – Mały Joe tylko tyle zdołał powiedzieć, (gdyż nigdy nie widział kojota, do czego bał się przyznać) co prawda na terenie Ponderosy może i były kojoty, ale on nigdy się na nie, nie natknął. – A to co znowu? – wyrwało mu się z ust, kiedy zobaczył zbliżającego się do samotnie chodzącego kurczaka zwierzę przypominające wilka.

-To właśnie jest kojot. – oświadczył z dumą Kevin, przykładając sobie do oka karabin, żeby do niego strzelić. Mały Joe niezmiernie się cieszył, że jest bardzo ciemno, bo pewnie byłoby widać, że jego policzki nabrały odcienia purpury ze wstydu.

-Po pierwsze skąd mam wiedzieć czy to wilk, czy kojot skoro jest ciemno, a po drugie jak strzelisz mój plan diabli weźmie, bo zdradzisz miejsce naszej kryjówki. – oznajmił Cartwright chwytając szybko za broń i uniemożliwiając młodszemu od siebie chłopakowi wystrzał.

W tej samej chwili dało się słyszeć strzał z broni, a po kilku minutach następny. Chwilę potem usłyszeli męski, gruby głos:

-Clem, co ty najlepszego wyprawiasz, chcesz żeby przez ciebie nas złapali.

-No co? –powiedział podnosząc z ziemi martwego kurczaka – Głodny jestem. – odparł chowając go za pazuchę.

-Kojota też będziesz jadł? – zadał głupie pytanie drugi z mężczyzn.

-Nie. – odpowiedział mu tamten – Z tego… - trzymając zwierzę za ogon - …zrobię sobie czapkę. – wytłumaczył.

-Chłopaki ruszcie się, to nie czas na pogaduszki. – dało się słyszeć trzeci głos.

Mężczyźni zbliżyli się do ogrodzenia, po drodze rozglądając się na wszystkie strony, czy hałas spowodowany wystrzałami nie sprawił, że zza rogu zostaną zaatakowani przez właścicieli. Kiedy odsunęli zasuwę, uniemożliwiającą wyjście koni z ogrodzenia, otworzyli na oścież drzwi. Właśnie mieli wyprowadzić konie na zewnątrz, gdy czwarty z mężczyzn zamierzał dosiąść najpiękniejszego i najdostojniejszego ogiera z całego stada.

W tym samym momencie Mały Joe postanowił opuścić swoją kryjówkę wraz z pozostałymi mężczyznami i rozpoczęli atak. Walka była zażarta, trwała dobrą chwilę zanim zostali obezwładnieni złodzieje koni oraz bydła. Podczas tej potyczki jeden z mężczyzn został ranny, drugi związany sznurem, kolejny był martwy, lecz niestety ostatni z nich uciekł.

***

Nazajutrz rano nie było w New Heaven nikogo kto by nie wiedział o udanej nocnej akcji szeryfa. Znowu na pierwszej stronie gazety widniało zdjęcie Małego Joe, a obok artykuł, w którym była opisana kolejna udana akcja nowo mianowanego szeryfa. Najmłodszy syn Benjamina Cartwrighta zawsze dostawał pierwszy numer gazety. Z jednej strony bardzo się cieszył, że ludzie mu ufają i go szanują, ale z drugiej zdawał sobie sprawę, że kiedyś będzie musiał stąd odejść. Paul Walker nie był jedynym ranczerem, u którego ginęły konie lub bydło, więc co i rusz wpadał ktoś do niego, i mu dziękował. Mały Joe wcale nie zamierzał poprzestać na schwytaniu złodziei, chciał również odzyskać przechwycone zwierzęta. Wiedział jak każdy z ranczerów znakował swoje bydło, więc wiedział czego mniej więcej szukać.

Mały Joe najbardziej obawiał się Thomsa, właściciela miejscowej gazety, nie żeby bał się jego samego, tylko tego co zamieszczał w gazecie. Od kiedy był szeryfem w tym mieście nie było dnia, żeby na pierwszej stronie nie było jakiegoś artykułu na jego temat. Nie żeby mu to jakoś specjalnie przeszkadzało, ale New Heaven było większe od Virginia City i bał się, że ktoś życzliwy, kto na rodzinę na terenie Nevady, zechce wysłać tam gazetę, żeby się dajmy na to pochwalić jakiego to mają wspaniałego szeryfa, a wtedy będzie zgubiony. Bo jego rodzina dowie się, gdzie jest i co robi. Na pewno będą chcieli tu przyjechać i go stąd zabrać, a on ani myślał wracać do Ponderosy, ani tym bardziej do Adama. Mały Joe wiedział, że jeśli gazeta nie przestanie zamieszczać artykułów na jego temat, to będzie musiał zrzec się funkcji szeryfa i opuścić to miasto.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 7:42, 24 Mar 2016    Temat postu: Niespełnione marzenia

Orzeźwiające jest to opowiadanie ,bo Joe jest tu głównym bohaterem i świetnie sobie radzi jako szeryf.
Taka miła odmiana ,po tych wszystkich opowiadaniach ,gdzie głównym bohaterem był tylko Adam.
A jednak mi trochę smutno ,że Joe nie chce wracać do domu i się pogodzić z bratem.
Po za tym jest jeszcze ojciec ,Hoss ,Clay i Will ,a Joe jakby w ogóle o nich nie myślał.
I ciągle się zastanawiam ,czemu tytuł to Niespełnione marzenia ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 9:57, 24 Mar 2016    Temat postu:

No, właśnie gdzie jest rodzina Małego Joe. Bracia może by i "odpuścili", ale ojciec? Ben nazywał go swoim beniaminkiem i często go faworyzował. Nie sądzę, żeby nie denerwował się zniknięciem syna.

Z tą ilością opowiadań o Adamie to nie przesadzałabym. Są bohaterzy równie często opisywani, co Adam. Faktem natomiast jest, że najmniej uwagi poświęcamy Benowi i Hossowi, którzy w naszych opowiadaniach grają jedynie role drugoplanowe.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 15:10, 24 Mar 2016    Temat postu:

W zasadzie, jeżeli trzymać się kanonu postaci to... tych głównych bohaterów nie ma zbyt wielu Laughing oczywiście, żałować można, że brak jest u nas opowiadań, gdzie bohaterem jest Jaimie czy Griff... ale jedynym rozwiązaniem jest po prostu takie opowiadania napisać Wink
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin