Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przygody kawalera Charmentall - Intrygi antykrólewskie:Tom I
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 23:18, 07 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XIX

W którym dowiadujemy się, jak bardzo szkodliwą wadą jest zazdrość

Raul korzystając z zaproszenia odwiedził pannę Luizę i ze zdziwieniem stwierdził, że różni się ona znacznie od innych kobiet, które dotychczas znał. A mówiąc „innych” oczywiście miał na myśli jedną, konkretną kobietę, która złamała mu serce. Rzecz jasna mowa tu o dobrze znanej czytelnikowi pannie Francesce. Porównywał teraz te obie panny w swoich myślach i zauważył, jak bardzo się one różnią od siebie. Francesca była niezwykle wybuchowa. Często najpierw działała, a potem myślała. Raul nie pamiętał także, by jego wybranka kiedykolwiek rozmawiała z nim o dobrej literaturze, jedynie o tych kiepskich romansach. Ale takich książek (przynajmniej zdaniem Raula) nikt normalny nie zaliczyłby do dobrej literatury, którą warto było poznać. Z Luizą było zupełnie inaczej. Młodzieniec znalazł z nią wiele wspólnych tematów. Odnalazł w tej młodej kobiecie pokrewną duszę. Ach, gdyby tylko nie kochał się w niej Francois. Raul natychmiast skorzystałby z takiej okazji. Bo chyba tylko głupiec by nie skorzystał. Ale jednak jego najlepszy przyjaciel był w niej zakochany, a uczucia przyjaciela były dla naszego Gaskończyka rzeczą świętą.
Pojawił się jednak jeszcze jeden dylemat, który nie dawał naszemu bohaterowie spokoju. Otóż Raul, im częściej widywał pannę Luizę, tym bardziej nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś ją widział. Wiedział, że to bardzo głupie uczucie, ale mimo wszystko czuł to. I to do tego zdawało mu się, iż od dawna przyjaźnili się ze sobą i żyli razem w doskonałej harmonii. Niczym starzy przyjaciele. Oczywiście to raczej mało prawdopodobne, ale jak zwykła mawiać szanowna pani Helena de Saudier (którą on bardzo szanował) przeczucia nie mylą, a jeżeli już, to rzadko. Dlatego też Raul wierzył, że kiedyś, jak już pozna prawdę, to okaże się wówczas, że przeczucia go nie myliły.
Na razie jednak wystarczyło mu to, iż mógł odwiedzać pannę Luizę, toczyć niezwykle ciekawe dysputy na różne tematy, wymieniać poglądy, spostrzeżenia itp. rzeczy, jakie lubią robić ludzie w młodym wieku, kiedy łączy ich przyjaźń.
Co zaś do panny Luizy miała ona podobne odczucia co Raul. Nie przyznawała się jednak do nich nikomu, z wyjątkiem Charmentalla oczywiście. Czuła, że jemu i tylko jemu może swobodnie opowiedzieć wszystko, co tylko zechce. O każdym swym problemie i przeczuciu. On jej nie wyśmieje ani nie wykpi, lecz wysłucha i mądrze doradzi. Tak, to prawdziwie szlachetny człowiek. Był jej jak brat i przyjaciel. Czasami śniła w swoich największych marzeniach, że podobnie jak Viola i Sebastian ze sztuki Szekspira okażą się oni zaginionymi bliźniętami. Jednak wiedziała, iż to tylko zwykłe mrzonki. Chociaż, przyszłość była nie znana.

***

Raul wrócił do swojego pokoju w gospodzie “Pod Złamaną Szpadą”, zjadł obiad i spytał gospodarza o swoich druhów. Dowiedział się, że Trechevile został w koszarach, Fryderyk skorzystał z przepustki i odwiedził hrabinę de Saudier, zaś Francois dostał ponoć jakiś bilecik, po którego przeczytaniu wyleciał z gospody jak z procy i tyle go widziano.
- Ach, prawda, do pana także jest pismo – zawołał gospodarz, przypominając sobie.
To mówiąc wyjął zza pazuchy list i podał je Charmentallowi.
Chłopak natychmiast rozerwał kopertę i odczytał pismo.

Jeśli jest pan człowiekiem honoru, proszę pana bardzo, by raczył pan przyjść w nocy o dziewiątej do bramy Hotelu Luksemburskiego. Jestem zagrożona i potrzebuję pana pomocy. To bardzo ważne.

L.C.


Inicjały na końcu listu dla Raula były odpowiedzią samą w sobie. Odgadł po nich z łatwością, kto jest autorem tego listu. L.C. to znaczy Luizy Colgen. Potrzebowała ona pomocy. A w takim wypadku on, jako szlachcic i muszkieter, a do tego jej najlepszy przyjaciel, musiał natychmiast pośpieszyć jej z pomocą. Dama w opresji to wyzwanie dla honoru muszkietera. Każdy szanujący się człowiek pomaga ludziom w opresji, a zwłaszcza, jeśli tym człowiekiem jest kobieta.
Raul zaczekał więc na odpowiednią porę i punktualnie o dziewiątej był pod bramą Hotelu Luksemburskiego. Luizy jeszcze nie było, więc się nie spóźnił. Co prawda dziwiło go to, że dziewczyna wybrała tę porę i takie miejsce na spotkanie w niezwykle ważnej sprawie. Ale ostatecznie, jeśli taka jest wola, to niech tak będzie. Poza tym Luiza pisze, że jest zagrożona. Pewnie jedynie w nocy ma możliwość wyrwania się spod czujnych oczu ludzi, którzy jej zagrażają i spotkać się z nim, by mu powierzyć swój sekret. Tak, to było jedyne sensowne wytłumaczenie.
Chłopak zatem cierpliwie czekał. W końcu zobaczył jakąś postać w płaszczu z kapturem zbliżającą się w jego stronę. Pomyślał, że to na pewno Luiza, więc ruszył biegiem w kierunku tej osoby.
- Witam cię, pani. Jestem, tak jak było umówione. Cieszę się, że panią widzę – powiedział bardzo mocno przejęty licząc na odpowiedź.
Postać w kapturze jednak nie przemówiła do niego ani słowa. Milczała.
- Mówiłaś pani, że grozi ci jakieś niebezpieczeństwo. Mów więc, o co chodzi – mówił dalej Raul.
Postać jednak nadal milczała.
- Pani, powiedz wreszcie, czy coś ci zagraża?
Postać kiwnęła tylko lekką głową, co oznaczało „tak”.
- Mów więc, pani, kim jest ten łajdak, który ci zagraża?
Zakapturzona postać wciąż milczała.
- Nie wstydź się pani. Mów ze mną otwarcie, kto to jest? – dopytywał się chłopak.
- Raul Charmentall – odezwała się wreszcie postać.
Raul był bardzo zdumiony. Nic z tego nie rozumiał. On sam stanowił zagrożenie dla Luizy? To niemożliwe. To musi być jakiś głupi dowcip.
Nagle postać zerwała płaszcz i odrzuciła go za siebie. Wówczas oczom zdumionego Gaskończyka ukazał się… Francois de Morce.
- To ty, Francois? – zapytał Raul.
- Tak, Raulu. To ja – odpowiedział de Morce, którego twarz i głos wyrażały wściekłość – Widzę, przyjacielu, że moja obecność tutaj cię dziwi.
- Oczywiście – rzekł Charmentall – Spodziewałem się kogoś innego.
- Innego, tak? – zakpił sobie Francois – Za pewne kobiety. Niech zgadnę. Chodzi o pannę Luizę, nieprawdaż?
- Owszem, nie zamierzam tego przed tobą ukrywać. Dostałem dzisiaj list od niej z wieścią, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.
- Kłamiesz, łotrze. Strach cię obleciał. Bowiem zamiast panny Colgen, którą tutaj podstępnie chciałeś zwabić, zastałeś mnie! Ale ja zostałem już uprzedzony, że będziesz tu czekał na nią, by ją porwać. I zastawiłem pułapkę.
- O czym ty mówisz? – Raul był jednocześnie zdumiony i przerażony.
- Dobrze wiesz, o czym mówię, ty nędzniku! Wiedziałeś, że kocham pannę Luizę, ale bezczelnie ją uwodziłeś, a teraz chciałeś ją porwać i zniewolić. Ale to ci się nie uda.
- To zniewaga!
- Boli cię prawda, czyż nie?! Trzeba było się zastanowić nad tym, czy warto bałamucić cudze ukochane!
- Nikogo nie bałamucę. Z Luizą łączy mnie jedynie przyjaźń.
- Dość tej gadaniny! Chwytaj za szpadę i broń się!
To mówiąc Francois schwycił za broń i wymierzył jej ostrze w pierś przyjaciela. Raul patrzył na niego z trudem zachowując stoicki spokój.
- Schowaj broń, przyjacielu – rzekł spokojnym tonem.
Ale Francois nie był skory do słuchania go. Opętała go żądza walki i nie zamierzał z niej zrezygnować.
- Chwyć za szpadę – powtórzył wściekle Francois.
- Schowaj broń, dobrze ci radzę. Pojedynki są zakazane, wiesz o tym. Chcesz wylądować w Bastylii?
- Chwytaj szpadę. Chwytaj szpadę, bo ci łeb odetnę!
- Uspokój się, człowieku.
- Broń się!
- Bóg mi świadkiem, że nie ja chciałem tej walki – rzekł Raul i wyjął szpadę – Stawaj zatem.
Francois natarł zaciekle na Raula, ten jednak skupił się przede wszystkim na obronie i unikaniu walki, gdyż nie chciał zabijać przyjaciela. Robił uniki i parował ciosy, co jakiś czas powtarzając „Schowaj broń, przyjacielu” albo „Uspokój się”. Słowa te jednak nic nie dały, bowiem Francois z natury był bardzo porywczy i słowa do niego nie docierały. A jeśli docierały, to z opóźnieniem. Wolał spory wyjaśniać za pomocą szpady zamiast rozmowy. Z przykrością musimy przyznać, że należało to do jego największych wad. Ale nie martw się, drogi czytelniku, miał on również wiele zalet. Będziemy mieli okazję się o tym przekonać. Na razie jednak toczy się walka.
Raul, mając dość tego całego starcia, wykonał świetny zwrot i nim Francois zdążył się zorientować, to jego szpada poleciała w kąt. A on sam miał na sztychu szpady swego przeciwnika.
- Kończ sprawę – rzekł Francois.
Raul popatrzył na niego załamany.
- Uspokój się. I wysłuchaj mnie – przemówił do niego tonem, którego nie powstydziłby się żaden kaznodzieja.
- Wysłucham cię, ale skamlącego o litość – warknął Francois.
Charmentall popatrzył się z lekkim smutkiem i zawiedzony zachowaniem przyjaciela.
- Podnieś – mruknął do niego i odsunął od niego swoją broń.
De Morce poszedł do swojej szpady i chwyciwszy ją zaatakował jeszcze zacieklej niż poprzednio. Raul z trudem już odpierał jego ciosy, ale mimo wszystko trzymał się dzielnie. Parował i robił uniki, lecz parę razy musiał sam zacząć uderzać, żeby uniknąć przebicia szpadą. W końcu jednak, chwilę po tym jak Francois o mało nie odrąbał mu głowy, zdenerwował się i ruszył do takiego natarcia, że wkrótce ostrze szpady młodego barona pękło na pół. Francois zrozumiał, że nadeszła jego ostatnia chwila.
- Dokończ dzieła – zawołał do niego.
Raul jednak rzucił mu swoją szpadę, a następnie wymierzył jej ostrze w swoją pierś.
- Ty dokończ, jeśli uważasz, że na to zasłużyłem – rzekł – Ale wiedz mi, że nigdy nie zdradziłem naszej przyjaźni. Szanuję pannę Luizę i lubię ją. Jednakże nigdy jej nie bałamuciłem.
- Słowo?
- Słowo szlachcica.
Broń wypadła Francois z ręki i łzy mu stanęły w oczach. Rzucił się Raulowi w objęcia.
- Wybacz mi, przyjacielu – płakał – Ale kiedy usłyszałem, że próbujesz zdobyć serce panny Luizy i chcesz ją porwać, zdenerwowałem się bardzo.
- Ale jak mogłeś uwierzyć w coś takiego?
- Pokazała mi list od ciebie do Luizy.
- Jak to, pokazała? Kto?
- Hrabina de Willer.
Raul był zdumiony.
- Hrabina?
- Tak, ona sama. Powiedziała mi, że odebrała twój list do panny Luizy i że próbujesz tą biedną dziewczynę zbałamucić. Nie wiesz nawet, jak jej słowa były przekonujące.
Raulowi pociemniało w oczach. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Przecież hrabina to taka dobra kobieta, opiekunka i nauczycielka Luizy. Przynajmniej tak mu się dotąd wydawało. Teraz zaś okazało się, że to zwykła, nędzna intrygantka. Napuściła na siebie dwóch przyjaciół. Zapewne to ona również napisała do niego ten list. Ale dlaczego? Co jej z tego przyszło? Co chciała przez to osiągnąć? Wszystko to było mocno podejrzane. Zbyt wiele pytań pozostawało bez odpowiedzi.
- Powiedz mi, Raul – rzekł Francois – Czy możesz mi przysiąc, że nie wzywałeś tu dziś w nocy Luizy i nie chciałeś jej porwać?
- Oczywiście, mój przyjacielu.
- Więc, wybacz mi przyjacielu, mój gniew.
- Mogę ci zresztą, Francois, udowodnić, że mówię prawdę.
- W jaki sposób?
- Mam list potwierdzający moją niewinność.
- List? Jaki list?
- List, który rzekomo napisała do mnie panna Luiza, ale który zapewne jest autorstwa tej nędznej intrygantki.
Francois się bardzo ucieszył.
- Gdzie masz ten list?
- U siebie w pokoju. Chodź, to się przekonasz.
Wrócili więc razem “Pod Złamaną Szpadę” i kiedy Raul pokazał Francois list, jaki otrzymał dziś rano. Ten nie miał już żadnych wątpliwości wobec intencji przyjaciela.
- Ta cała hrabina wydaje mi się niezłą intrygantką – rzekł.
- Mnie także – dodał Raul – Ale po co jej to było? Jaki by miała cel w tym, byśmy się nawzajem pozabijali?
- Nie wiem. Ale myślę, że lepiej powiedzieć o tym Trechevilowi.
- Też tak sądzę.
Rano więc kapitan dowiedział się o wszystkim, co wczoraj zaszło. Bardzo się tym zaniepokoił. Stwierdził, że całej tej sprawie należy się bacznie przyjrzeć. Na razie jednak poradził przyjaciołom, żeby nie odwiedzali panny Luizy i hrabiny de Willer. Bo może być i tak, że obie kobiety zamieszane były w spisek. Co prawda przyjaciele nie bardzo w to wierzyli, lecz ostrożności nigdy za wiele.
Jednocześnie w domu hrabiny zjawił się znany nam już hrabia Filip de Bernice. Wyjawił on hrabinie, że jej plan nie wypalił, zaś obaj muszkieterowie nadal są przyjaciółmi. Jego szanse uzyskania wzajemności Luizy zmalały do zera. Hrabina jednak pocieszyła go.
- Jeszcze nic straconego – rzekła – Ci dwaj są jednak bardziej sprytni niż sądziłam. Ale z lepszymi już sobie radziłam. Wymyślimy coś innego.
- Ale co? – dopytywał się hrabia.
- Na pewno nie będą nas teraz odwiedzać po tym incydencie. Jednakże możliwe, że młody de Morce nie wytrzyma i będzie chciał odwiedzić w nocy swą ukochaną, by jej wyznać swoje uczucia.
- I co z tego?
- To, że my będziemy wtedy na niego czekać. Z naszymi ludźmi, ma się rozumieć. Ponieważ nie możemy zabić naszych muszkieterów razem, więc wykończymy ich po-je-dyń-czo.
Dokładnie i powoli przesylabizowała to słowo, po czym uśmiechnęła się niczym jadowita żmija i dokończyła:
- Najpierw de Morce, a potem kolejno pozostali.
Hrabia de Bernice uśmiechnął się do niej równie podle. Plan ten niezwykle mu się spodobał. A w głowie ustalał już jego szczegóły. Tak, teraz już ten nędzny baronek mu nie ucieknie. Dostanie go on w swoje ręce i wykończy bez pardonu. I Luiza wreszcie będzie tylko jego.
- Podoba mi się twój tok myślenia, pani – rzekł hrabia de Bernice, kiedy już skończył swe marzenia.
- Mnie także – zaśmiała się hrabina de Willer – Mnie także.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:20, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 8:31, 08 Mar 2013    Temat postu:

Ależ szatańska intryga -skłócić najlepszych przyjaciół.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 20:00, 08 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XX

Niefortunne zaloty pana de Morce

Noc już zasłoniła niebo ciemnym płaszczem pełnym złotych gwiazd i wyglądało na to, że cały Paryż pogrążył się już na dobre w głębokim śnie. Wydawałoby się, że nic nie zakłóci spokoju. Było to jednak błędne twierdzenie. W stronę domu przy ulicy Słonecznej kroczył tajemniczy osobnik w ciemnej pelerynie. Na głowie miał kapelusz który nasunął na twarz, aby jej nie było widać, a przy boku szpadę. Podbiegł do bramy i rozejrzał się dookoła, czy nikt go nie zauważył. Kiedy upewnił się, że nie jest przez nikogo śledzony otworzył ją najciszej jak tylko potrafił i wkradł się do ogrodu przylegającego do domu. Następnie przemknął niezauważony przez ogród i dotarł do okna z balkonem. Przyłożył dłoń do ust i wydał z siebie dźwięk przypominający huczenie sowy. Nie było to oczywiście zbyt podobne do sowich odgłosów, jednakże sygnał ów został doskonale odczytany i zrozumiany przez osobę, do której był skierowany. Bowiem z balkonu odpowiedział tajemniczemu przybyszowi podobny dźwięk, po czym opadła z balkonu drabinka sznurowa. Nocny gość złapał ją, po czym szybko wspiął się po niej na balkon niczym bohater sztuki Szekspira.
Gdy znalazł się na nim, westchnął i wszedł do pokoju. Ledwo to zrobił, a stanął oko w oko z piękną właścicielką owego apartamentu. Uśmiechnął się do niej i ukłonił się jej lekko. Dziewczyna jednak odsunęła się od niego, a w jej oczach błysnął lęk. Przybysz zdziwił się widząc w jej obawy. Pomyślał jednak, że dama go nie poznała z powodu ciemności panujących na dworze, więc powiedział:
- Panno Luizo, moja droga, nie musisz się bać, to ja. Francois de Morce.
Zakładamy, Drogi Czytelniku, że od razu rozpoznałeś w tajemniczym przybyszu młodego pana barona, który mimo wyraźnego ostrzeżenia ze strony dowódcy postanowił odwiedzić wybrankę swego serca nie przeczuwając nawet, na jakie niebezpieczeństwo właśnie się naraził, o czym zaraz się dowiemy.
- Nie powinien pan tu przychodzić – rzekła Luiza próbując ukryć swój smutek.
Mimo to Francois wyczuł jej niepokój.
- Dlaczego? – zdziwił się – Przecież się umawialiśmy, że dzisiaj się spotkamy.
- To prawda – przyznała ze smutkiem panna Luiza – Ale pana obecność w tym domu grozi panu śmiercią!
- A czemuż to? – Francois wciąż nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia.
- Ktoś mógłby źle zrozumieć pana intencje i zabić pana jako włamywacza. Poza tym jaki mężczyzna odwiedza kobietę w nocy, kiedy reszta domowników śpi?
- Niech pomyślę... Zakochany mężczyzna.
Baron zaśmiał się i próbował pocałować ukochaną. Ona jednak stanowczo się od niego odsunęła zdenerwowana jego lekkomyślnością.
- Chyba raczej zwariowany – powiedziała.
- Zwariowany? Być może, ale ja wolę określenie „zakochany” – zaśmiał się lekko Francois – Bo ten mężczyzna, którego panna przed sobą widzisz, jest w pannie bardzo zakochany.
- Powiedziałabym raczej, że ten mężczyzna jest niezbyt rozsądny – odezwał się nagle dziwnie znany kobiecy głos.
Z cienia wyszła jakaś postać. Była to hrabina de Willer. I najwyraźniej w przeciwieństwie do panny Luizy była z siebie bardzo zadowolona.
Na jej widok Francois zadrżał ze złości. Niedawno bowiem przez nią o mało nie zabił swego najlepszego przyjaciela. A wszystko przez to, że zasiała w jego sercu ziarno zazdrości. A teraz stała przed nim i śmiała mu się prosto w oczy. Podła kobieta. Jak on jej nienawidził.
- Cóż to pana do nas sprowadza, panie de Morce, o tak późnej porze? – spytała złośliwie hrabina.
Francois z trudem powstrzymał się od rzucenia na nią i zaciśnięcia palców na jej gardle. Nie dał się jednak sprowokować.
- Chciałem życzyć pannie Luizie dobrej nocy – odpowiedział ze zwykle mu obcym, stoickim spokojem.
- Budząc ją ze snu? Dziwny sposób na pożegnanie się, naprawdę. Bardzo dziwny – zakpiła hrabina.
- Może i dziwny, ale jednak skuteczny.
- Niewątpliwie. A może planował pan coś innego, coś bardziej niemoralnego? Coś, co zepsuło by reputację mojej wychowanicy?
- Broń Boże – zawołał oburzony Francois – Nigdy nic takiego mi nie przyszło do głowy.
Hrabina popatrzyła na niego z ironią w oczach. Widać było, że mu nie wierzy, co doprowadzało Francois do pasji. Przez chwilę panowało milczenie.
- Dość tego – rzekła hrabina przerywając ciszę – Czas pouczyć pana, kochany panie baronie, co ja, kobieta staromodna, myślę o takim zachowaniu jak pańskie.
I nim młodzieniec się zdążył zorientować, co się dzieje, to skoczyło na niego kilku służących hrabiny. Przydusili go do ziemi i skrępowali ręce. Nie zdążył nawet chwycić za szpadę, a już był obezwładniony.
- Doskonale, hrabino, brawo – odezwał się nagle kolejny znajomy głos.
Do pokoju wszedł hrabia de Bernice.
- Poszło nawet łatwiej niż myślałem – dodał hrabia z kpiną.
Francois rozpoznał swego rywala do serca Luizy i szarpnął się ze złości. Niestety sznury na jego rękach trzymały zbyt mocno, by mógł się uwolnić.
- Powoli, baronciu, powoli. Bo jeszcze się przemęczysz – zakpił de Bernice – Na pana miejscu leżałbym spokojnie.
Francois zrozumiał, że nie zdoła się uwolnić, więc przestał się szarpać i spojrzał na Luizę.
- Wiedziałaś o tym, pani? – zapytał, choć dobrze znał odpowiedź.
Luiza zaczęła płakać.
- Nie miałam wyjścia, groził mi pistoletem – powiedziała – Przykro mi.
- Mnie także – odparł muszkieter załamany opuszczając głowę.
Nie miał najmniejszej złości do ukochanej. Czuł bowiem w głębi serca że z własnej woli nigdy by go nie zdradziła.
- Obawiam się, że pańska wizyta w tym domu nieco się przeciągnęła, panie baronie – rzekła hrabina de Willer.
- Też tak sądzę – powiedział Francois spoglądając na nią – Mogę już sobie pójść?
- To nie takie proste – odezwał się nagle de Bernice – Widzi pan, baronie, kpił pan sobie z moich ostrzeżeń, więc muszę panu udowodnić, że ja nie rzucam słów na wiatr. Gdybym teraz puścił pana wolno, byłby mnie pan dalej lekceważył, tak jak i moje słowa. Nie zrozumiałby pan ich przesłania.
- Już to przesłanie zrozumiałem.
- Śmiem w to wątpić, szanowny panie. Założę się o co pan szanowny tylko zechce, że jeśli pana teraz wypuszczę, to jutro wróci tu pan znowu.
- Daję słowo, że tak nie będzie.
- Więc wróci pan pojutrze. Albo po tygodniu, po dwóch, po miesiącu czy w ogóle po jakimś krótszym lub dłuższym czasie. Ja was znam, zakochani, wszyscy tacy sami jesteście. Rzucacie obietnicę, po czym najspokojniej w świecie ją łamiecie, powodowani uczuciem. Dlatego mam pewność, że pan złamie swoją obietnicę i jeśli pana wypuszczę, wkrótce znów pana tutaj ujrzymy. Dlatego teraz właśnie upewnię się, że więcej nie będę musiał pana tutaj oglądać. Ani w żadnym innym miejscu.
Zaśmiał się kpiąco i dał znak swoim ludziom.
- Zapewnimy panu baronowi wieczny spoczynek.
Francois zrozumiał, że znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji.
- Obiecał pan, że go nie skrzywdzi! – zawołała przerażona Luiza, domyślając się, co oznaczają te słowa.
- Ja go nie tknę. Służba mnie wyręczy – odpowiedział de Bernice, śmiejąc się złośliwie – Zabrać go i zrobić to, co ustalaliśmy. I żeby go nikt nie znalazł, jasne?
Służba zarechotała i wyprowadziła pana de Morce. Próbował się jeszcze wyrywać, ale uderzono w głowę. Ostatnie, co zdołał ujrzeć przed straceniem przytomności, to obraz panny Luizy płaczącej z bezsilności.
Obudził się jakieś dziesięć minut później. Leżał na ziemi w ogrodzie. Obok niego krzątali się trzej ludzie de Bernice‘a wyraźnie czymś zajęci. Chłopak obrócił głowę i zobaczył z przerażeniem co robili. Jeden służący kopał łopatą dół w ziemi. Więc chcieli zakopać go żywcem? O, niedoczekanie tych łotrów. Już on im pokaże.
Francois zaczął się szarpać i wiercić. Nadal miał skrępowane ręce, a na ustach knebel. Spojrzał ponownie na lokajów swego wroga. Było ich kilku i na pewno byli uzbrojeni, a on został pozbawiony broni. Jednakże gdyby zdołał się uwolnić mógłby spróbować ich pokonać. Nie miał nic do stracenia, a dużo do zyskania. Dużo, bo swoje własne życie. Robił więc wszystko, co było w jego mocy, żeby się uwolnić. Sznury były jednak za mocne. I kiedy już myślał, że nie ma nadziei, przyszedł mu do głowy pomysł. Przysunął się plecami do krzaka i wybrawszy jakąś mocną gałąź zaczął ocierać się o nią więzami. Chciał je w ten sposób rozciąć. Szło to mu bardzo opornie, ale skutecznie. W końcu udało mu się rozciąć węzły. Oswobodził się i zerwał chustę kneblującą mu usta. Zdążył w ostatniej chwili. Właśnie służba skończyła swoje zadanie. Zaraz mieli go wrzucić do dołu i zasypać. Szybko więc położył się na swoje miejsce i udawał skrępowanego.
Kiedy więc podeszli do niego i chcieli zakończyć swe ohydne zadanie, wyrwał im się, silnym kopniakiem wepchnął dwóch z nich do dołu, ogłuszył kolejnego, zabrał mu swoją broń, a następnie zaczął uciekać. Podbiegł do bramy, ale służba i tam była. Widocznie de Bernice spodziewał się, że jego rywal może się tędy wydostać, więc ustawił wszędzie służbę, by pilnowała, aby ucieczka się nie udała. Francois nie pozostało więc nic innego, jak tylko się bronić. Nie było to jednak proste. Wkoło niego byli rozjuszeni ludzie de Bernice’a, a w ich oczach tliła się żądza mordu. On jednak nie miał zamiaru się poddać. Był muszkieterem Jego Królewskiej Mości, a to jak wiadomo, zobowiązuje. Wyrwał zza pasa dwa pistolety i wypalił z obydwu powalając na ziemię dwóch przeciwników. Następnie złapał za szpadę i rozpoczął walkę. Bronił się zaciekle, atakował, kilku nawet powalił, ale nie miał szans na wygraną. Służących było zbyt wielu. Już myślał, że to jego koniec, gdy wtem, zupełnie niespodziewanie…
- Popatrz no, Fryderyku, kogo my tu mamy. Toż to nasz drogi przyjaciel, pan de Morce. I do tego w tarapatach – odezwał się dziwnie znajomy głos, należący do Raula Charmentall.
- To fakt, mój Raulu – dodał następny głos, będący własnością Fryderyka de Saudier.
Francois obejrzał się i zobaczył obu przyjaciół opartych o bramę domu.
- I to przez kogo ma te tarapaty? Przez kobietę – mówił dalej Raul.
- Rzeczywiście, to niezwykłe jak dla niego – żartował Fryderyk.
- A wydawał się takim miłym i statecznym młodzieńcem.
- O tak, to prawda.
- Może zamiast tyle gadać, byście mi wreszcie pomogli?! – zawołał wściekły Francois.
- Pomóc ci, drogi przyjaciele? – mówił z żartem Raul – To nie jest taki zły pomysł. Co ty na to, Fryderyku? Nasz przyjaciel wzywa nas na pomoc.
- A my mu jej nie możemy odmówić.
- Więc jak? Wtrącimy się więc?
- Jestem za – odpowiedział zapytany.
Obaj muszkieterowie otworzyli bramę i wpadli do środka, po czym ruszyli przyjacielowi z odsieczą. Zaatakowali służących z taką zaciekłością, że nim się obejrzeli, ci byli już pokonani. Królewscy żołnierze walczyli niezwykle dobrze i byli śmiertelnie niebezpieczni w walce. Ludzie hrabiego musieli więc ustąpić pola lepszym od siebie szermierzom i uciekli pozostawiając na placu boju rannych i zabitych kompanów.
- Lepiej stąd chodźmy zanim zjawi się ich więcej – zawołał Raul.
- Zgadzam się – dodał Fryderyk.
I cała trójka ruszyła biegiem w stronę swojej oberży. Po chwili wszyscy byli już w pokoju Francois w oberży “Pod Złamaną Szpadą” i z zaciekawieniem słuchali jego historii.
- Ale jedno mnie zastanawia – zapytał baron – Jak wy mnie w ogóle znaleźliście?
- Całkiem przypadkowo – rzekł Raul.
- Właśnie. Przypadkowo przechodziliśmy w pobliżu i usłyszeliśmy twoje strzały – wyjaśnił Fryderyk – Nawiasem mówiąc miałeś wielkie szczęście, chłopie, żeś strzelił. Gdyby nie to, byśmy cię nie usłyszeli.
- I miałeś również wielkie szczęście, że byliśmy w pobliżu – dodał Raul – Aż strach pomyśleć, co by było, jakbyśmy znajdowali się dalej.
- Cudem uniknąłeś śmierci, człowieku – powiedział Fryderyk.
- Nie to mnie najbardziej niepokoi – rzekł Francois – Zastanawia mnie, co się teraz stanie z Luizą?
- Na pewno nic złego – zapewnił przyjaciela Fryderyk.
- Też tak sądzę – dodał Raul – Hrabina jej nie skrzywdzi. Tego jestem pewien. De Bernice także.
- Oby tak było, przyjacielu. Bo inaczej dopadnę go i zabiję, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.
Pomyślał przez chwile, po czym dodał:
- A jednak mieliśmy rację, mój przyjacielu. Hrabina de Willer, to podejrzana osoba. Nie można jej ufać.
- No, po takiej zasadzce, to ja bym się bardzo zdziwił, gdybyś nadal ją lubił – rzekł Raul z uśmiechem na twarzy.
- Do tego jeszcze kuma się z tym łotrem, de Bernicem. Mam wrażenie, że jeszcze zechcą nam zrobić krzywdę.
- Niewątpliwie. Dlatego proponuję, żebyśmy wszyscy trzymali się od tego domu z daleka. Przynajmniej na razie, póki się wszystko nie wyjaśni – zaproponował Raul.
- Zgadzam się z tobą – rzekł Francois zamyślonym tonem – Powinniśmy wszyscy trzymać się z daleko od tego domu. Przynajmniej na razie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:21, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:26, 08 Mar 2013    Temat postu:

Jak długo potrwa owo "na razie"? Wink Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:50, 08 Mar 2013    Temat postu:

Pewnie wkrótce się wydarzy się znowu coś interesującego.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:58, 08 Mar 2013    Temat postu:

Cały czas jest interesująco Smile Jak nie pojedynek, to intryga.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:59, 08 Mar 2013    Temat postu:

To prawda.
Hubert ma prawdziwy talent -czuć w tej jego powieści ten klimat.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:25, 08 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XXI

W którym dowiadujemy się, że dokumenty, które mogą zaszkodzić państwu, należy niszczyć, a nie trzymać w archiwum

- Zginął! Przepadł! Nie ma go!
Takie oto odgłosy dobiegały z kancelarii królewskiej wieczorem, tuż po zakończeniu całego dnia pracy, kiedy to zaufany dworzanin Jego Królewskiej Mości poszedł sprawdzić, czy aby wszystkie dokumenty są na swoim miejscu. Przejrzał on dokładnie każdy papierek, każdy dokument, najmniejszy nawet świstek. Zawsze tak robił, należało to bowiem do jego obowiązków. Była to praca co najmniej nużąca i żmudna, ale dowodziła wielkiego zaufania, jakim obdarzał owego urzędnika król. Dlatego też ów urzędnik wykonywał swoje obowiązki najbardziej skrupulatnie, jak się tylko dało. Tego wieczora też tak było. I gdy już miał stwierdzić, że nic nie zginęło, to zauważył, iż brakuje jednego z najbardziej ważnych dokumentów dla tego kraju. Z początku pomyślał, że się po prostu pomylił w obliczeniach, więc przeliczył wszystkie papiery jeszcze raz. Niestety było tak, jak się tego obawiał. Brakowało jednego traktatu, bardzo ważnego dla Francji, a zarazem wyjątkowo niebezpiecznego. Tak niebezpiecznego, że gdyby wpadł w niepowołane ręce, to konsekwencje, jakie by z tego wynikły, byłyby straszne.
Z największym więc przerażeniem, na jakie stać tylko prawdziwych patriotów, pobiegł do króla i królowej, by przekazać im te straszne wieści. Władcy z początku nie chcieli w to uwierzyć. Pomyśleli, że może to być żart albo fałszywy alarm. Kiedy jednak dworzanin zaczął zapewniać, że wszystko, co mówi to szczera prawda, król przejął się na poważnie.
- To nie wygląda dobrze, moja droga – rzekł Ludwik XV do Marii Leszczyńskiej – Obawiam się, że z tego nie wyniknie nic dobrego.
- Ale to przecież tylko jeden dokument – powiedziała królowa nie rozumiejąc przerażenia swego męża – Jestem pewna, że nie jest on w stanie wywołać wojny. Prawda?
- Właśnie, że jest w stanie – odparł król.
Po czym spojrzał uważnie na urzędnika, który pokiwał znacząco głową.
- To prawda, Najjaśniejsza Pani – rzekł urzędnik – Ten dokument ma w sobie moc wywołania konfliktu na skalę europejską.
- Jak to? Co było w tym dokumencie? – królowa nie pochodziła się ze zdumienia.
Urzędnik spojrzał na Jego Królewską Mość, który dał mu znak ręką oznaczający wyrażenie zgody na wyjaśnienie wszystkiego królowej.
- To był traktat, szykujący Francję do ewentualnej wojny z Hiszpanią. Były w nim plany sojuszu z Anglią i Prusami przeciwko Hiszpanii. Co prawda nie było dotąd okazji, żeby ten plan zrealizować…
- I chwała Bogu – mruknęła Maria Leszczyńska.
- Niestety fakt, iż traktat nie został zrealizowany niczego nie zmienia. Wciąż ten dokument to iskra na prochy. Wystarczy, że teraz ktoś opublikuje ten traktat albo przekaże Hiszpanii lub Austrii, to wówczas będzie koniec! Nastąpi wojna, a jak znam życie, to nasi ewentualni sojusznicy wszystkiego się wyprą i zostaniemy w tym konflikcie sami. To będzie wojna, której wygrać raczej nie zdołamy. A nawet jeśli, to będzie to tylko pyrrusowe zwycięstwo.
- Więc trzeba ten dokument odzyskać – stwierdziła królowa.
Powiedziała to takim tonem, jakby to było oczywiste samo przez się. Król Ludwik oraz urzędnik nie byli jednak tak optymistycznie do całej sprawy nastawieni, jak córka polskiego narodu.
- Tak, odzyskać – powiedział urzędnik – Pytanie tylko, jak to zrobić? Nawet nie wiemy, kto go ukradł. A nawet, jak się dowiemy, to nim to odkryjemy on będzie już z pewnością bardzo daleko. Nie znajdziemy go. Jesteśmy zgubieni.
Król Ludwik XV załamał ręce z rozpaczy. Królowa Maria Leszczyńska spojrzała na niego załamanym wzrokiem. Nie sądziła, że jej małżonek byłby zdolny tak szybko się poddać i nawet nie spróbować walczyć w obronie swojego kraju. Dla niej takie zachowanie było po prostu nie do przyjęcia. Gdyby ona była mężczyzną bez najmniejszego wahania podjęłaby wszystkie możliwe starania, aby tylko obronić kraj, który został jej oddany pod władanie. Francja była dla niej drugą ojczyzną i jeśli jej małżonek nie chciał zrobić wszystkiego, co w jego mocy, by ocalić Francję, to ona to zrobi.
- Mój drogi, jeszcze nie wszystko stracone – powiedziała królowa Maria spokojnym głosem ukrywającym złość – Nie zapominaj, że mamy jeszcze muszkieterów. Naszych wiernych i oddanych muszkieterów.
- Ale o ile mnie pamięć nie myli, to są żołnierze, nie żandarmi. Nie rozwiązują oni zagadek.
- Aleś ty mądry, mój królewski małżonku. Nie są przedstawicielami sprawiedliwości, lecz zapewniam cię, że są nie do pokonania. Na pewno odkryją, kto stoi za kradzieżą. I zrobią wszystko, by ten dokument odzyskać.
- Jeśli wolno wyrazić swoje zdanie... – zaczął urzędnik.
Królowa spojrzała na niego.
- Wyraź ją.
- To więc jeśli wolno mi wyrazić swoje zdanie, Najjaśniejsza Pani, to lepiej ów dokument zniszczyć. Po jego zniszczeniu nic by już nam potem nie zagrażało.
Królowa była bardzo zadowolona z takiego wyjścia. Jednakże jej królewski małżonek nie był do końca przekonany do takiego rozwiązania.
- Może to i dobre wyjście – rzekł – Ale gdyby nadal ten traktat istniał, wtedy mielibyśmy zapewniony sojusz na ewentualną wojnę.
Maria Leszczyńska spojrzała na niego załamując ręce.
- Mężu mój. Na jaką ty ewentualną wojnę liczysz? Nie rozumiesz, że gdyby wojna z Hiszpanią miała zostać zrealizowana, to już dawno by do niej doszło? A skoro dotychczas ta wojna nie została rozpoczęta, to największy dowód na to, że nikt jej nigdy nie rozpocznie? Hiszpania nie przeszkadza teraz żadnemu krajowi Europy. Pojmij to wreszcie. Do wojny nie dojdzie. A nasi sojusznicy prędzej zmienią front niż pozwolą sobie na taki koszt jak wojna po naszej stronie przeciwko Hiszpanii.
Ludwik XV spojrzał na małżonkę niezbyt przekonany jej argumentacją, lecz jednak pokiwał głową na znak zgody.
- Niech i tak będzie – powiedział – Jednak komu powierzyć tę niezwykle trudną misję?
Maria Leszczyńska uśmiechnęła sie w sposób tajemniczy.
- Znam kogoś odpowiedniego do tego zadania. Ci ludzie nie zawahają się przed oddaniem życia za swój kraj. I na pewno nie poniosą porażki.
- Znam ich?
- Oczywiście, mój panie. To ci sami ludzie, którzy już raz mnie uratowali.
- Ta wesoła czwórka? – król odzyskał humor.
- Właśnie o nich mowa – królowa obdarzyła go przyjemnym uśmiechem.
Ludwik XV odwzajemnił uśmiech. Powoli odzyskał wiarę w odnalezienie dokumenty i ocalenie kraju od zguby.
- Tak... wydaje mi się, że będą oni wiedzieli, co robić. Ale czy aby na pewno jesteś pewna, że im się uda?
- Skoro udało im się uratować mnie przed co najmniej dwudziestoma kandydatami na moich aniołów śmierci, to co tam taki dokument? Znajdą go choćby na końcu świata.
- Obawiam się, że rzeczywiście będą musieli go tam szukać.
- Nawet jeśli, to i tak go znajdą. Oni są najlepsi – powiedziała królowa z całą pewnością siebie w głosie.
- Świetnie, sprowadzić mi tu ich – zawołał Ludwik XV do służącego.

***

- I cóż, Grusner, mój przyjacielu? – zapytał Colgen, kiedy jego sekretarz wszedł do pokoju – Masz to?
- Ja, Her Colgen! – zawołał Niemiec.
- No to pokaż!
Grusner wyjął za pazuchy dokument zwinięty w rulonik i przewiązany sznurkiem z pieczęcią. Colgen z chciwością pochwycił go w ręce, rozerwał pieczęć i zaczął czytać.
- Tak, to jest to! Brawo, spisałeś się! – wołał, aż podskakując z radości – Mam to nareszcie. Teraz już nic nie stoi mi na przeszkodzie. Wreszcie zrealizuję wszystkie moje plany. Zakładam, że nie było żadnych trudności, Grusner?
- Nein, Her Minister – odpowiedział sekretarz – Chociaż, nie powiem, był taki eine kleine szczególik, ale nieistotny.
- Mianowicie?
- Herr Trechevile coraz bardziej podejrzliwie na mnie patrzy. Nie wiem, co mam o tym myśleć.
- Przypominam ci, przyjacielu, że nie ty tu jesteś od myślenia, tylko ja – zakpił sobie Colgen – I póki co, tak pozostanie.
- Rozumiem, Herr Minister. Jednakże jeśli ten cały kapitan on coś podejrzewa, to może nam popsuć szyki.
- Nie domyśla się. Aż taki bystry to on nie jest. Ręczę za to. Zresztą, ja bym się tu obawiał kogoś innego, niż Trechevile’a.
- Ja? A kogo, jeśli wolno spytać?
- Charmentalla i tego jego kompana, barona de Morce. Obawiam się, że mogli wpaść na jakiś trop. Zwłaszcza po tym incydencie spowodowanym przez samowolny czyn tego idioty, de Bernice’a. Wiesz, że on chciał tego młodego barona zakopać w ogrodzie domu mojej córki? Zakopać go w ogrodzie. I to żywcem? Przez zwykłą zazdrość.
- O, Herr Good! – zawołał wyraźnie przerażony sekretarz wykonując znak krzyża.
- No właśnie – potwierdził Colgen – Musimy więc działać szybko, jeśli nasz plan ma się powieść.
- Co mam zrobić?
- Ty nic. Ale Febre owszem. Może zrobić i to dużo.
- Was, Her Colgen?
- Przekaż mu, by natychmiast aresztował tego Charmentalla i osadził w Bastylii. Przynajmniej na jakiś czas, póki nie dokonamy transakcji.
- Pod jakim zarzutem, mein minister?
- Nie obchodzi mnie, o co się go oskarży, Grusner. Chodzi o tylko o to, żeby go usunąć na pewien czas z drogi. Za dużo węszy, a to źle. W końcu wpadnie na właściwy trop, a tego sobie nie życzę. Musimy być szybsi i zareagować pierwsi. Kiedy już będzie po wszystkim, będziemy mogli go wypuścić. Bo usunięcie go byłoby bardzo.... że tak powiem, głupie. Na wojnie jego szpada może nam się jeszcze przydać.
- Rozumiem. A jeśli będzie stawiał opór lub próbował ucieczek? – zapytał Grusner zaciekawiony, jaką dostanie odpowiedź.
- On jest mądrym człowiekiem, Grusner – rzekł Colgen, specjalnie przeciągając słowa, by dodać im mroku – Nie będzie tego robił. Dla własnego dobra nie będzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:22, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:32, 08 Mar 2013    Temat postu:

Robi się coraz ciekawiej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:36, 08 Mar 2013    Temat postu:

Chyba już wiem, czego się spodziewać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 13:05, 09 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XXII

Panna Luiza działa

Raul przechadzał się po swoim pokoju i rozmyślał o tym , co wydarzyło się dzisiejszego wieczoru. On wraz Francois, Fryderykiem i Trechevilem zostali wezwani przez króla i królową do sali tronowej. Tam opowiedziano im o kradzieży ważnego dla kraju dokumentu, którego opublikowanie mogłoby wywołać wojnę. Oczywistym wydaje się fakt, że nie można do tego dopuścić. Zadanie czwórki naszych bohaterów miało wyglądać następująco: znaleźć dokument, odzyskać i dostarczyć do archiwum lub zniszczyć, gdy nie będzie innego wyjścia. Niby nic prostszego. Jednakże Raul już u początku tej misji widział bardzo poważne trudności. Nie chodziło wcale o przepustkę, bo otrzymali ją na czas niezbędny do wykonania zadania. Nie myślał też o niebezpieczeństwach. Ich już dawno przestał się bać. To, czy straci życie czy nie, teraz nie miało dla niego żadnego znaczenia. Kraj stał na krawędzi przepaści i jeśli jedynym sposobem uratowania go byłoby oddanie za niego życia, nie zawahałby się przed tym.
Problem polegał na tym, że Raul nie miał pojęcia, jak można ten dokument odzyskać. Jego przyjaciele również. I to było właśnie największą trudnością w całej tej misji. Przecież nie wiedzieli nawet, gdzie ów dokument jest ani kto go ukradł. To były podstawowe pytania, na które powinni umieć sobie odpowiedzieć, by rozpocząć poszukiwania. Ale na razie, jeszcze na nie, nie odpowiedzieli. A ponieważ nie odpowiedzieli, to nie mogli rozpocząć poszukiwań, bo niby jak? W takiej sytuacji to było niewykonalne.
Charmentall dusił się z wściekłości. Ich kraj był zagrożony, złodziej z dokumentem pewnie jest już w drodze, a oni nie mogli zrobić nic, by temu zapobiec. Nic a nic. Bo niby co mogli zrobić? Wiadomo, iż w takiej sytuacji należałoby ścigać, łapać i aresztować drani, jednakże nie wiadomo nawet kogo i gdzie ścigać. Wojna z Hiszpanią wisi na włosku, zaś oni mogą jedynie bezczynnie siedzieć. Myśl ta doprowadzała go do szaleństwa.
Gdyby chociaż mieli jakiś trop, jakąś wskazówkę, cokolwiek, co mogło by ich naprowadzić na ślad tych łajdaków. Ale nic. Nic nie mają. To okropne.
- Boże miłosierny – mówił do siebie w myślach Raul – Ześlij nam pomoc. Jakąkolwiek. Coś, co by nam wskazało drogę poszukiwań.
Wtem drzwi się otworzyły i do pokoju weszła jakaś tajemnicza osoba w płaszczu z kapturem. Starannie zamknęła za sobą drzwi, rozejrzała się dookoła i powiedziała:
- Musi pan uciekać, panie Charmentall.
Raul spojrzał na swego gościa ze zdumioną miną.
- Kim jesteś? – zapytał – I dlaczego muszę uciekać?
- Nie pora na wyjaśnienia. Musi pan się ukryć. Idą po pana.
- Kto?
- Ludzie ministra Colgena. Jest z nimi człowiek w czerni. Chcą odprowadzić pana do Bastylii pod pretekstem zdrady stanu.
- Zdrady stanu? Po co?
- Żeby pan w więzieniu zmiękł i stał się bardziej uległy. Liczą, że wtedy przyjmie pan ich propozycje.
Raul nie posiadał się ze zdumienia. Słowa tajemniczego gościa wydawały mu się co najmniej dziwne, jednakże nie były pozbawione sensu. A więc Colgen był jego wrogiem pomimo tego, iż Raul uratował mu życie? Dlaczegóż by nie? W końcu politycy nie mają przyjaciół. Jedynie sojuszników, których bardzo łatwo zmieniają, jeśli zajdzie taka potrzeba.
- Kim jesteś, mój wybawicielu? – zapytał znowu Raul.
Głos osoby w płaszczu z kapturem wydawał mu się dziwnie znajomy.
- Przyjacielem – odpowiedział nieznajomy.
Raul pogłaskał delikatnie dłonią rękojeść swojej szpady. Po ostatnich wydarzeniach wolał zachować ostrożność, zwłaszcza przy osobach, które z jakiegoś powodu zakrywają przed nim swoją twarz, tak jak teraz to robi jego tajemniczy nocny gość.
- Jesteś przyjacielem? – zapytał nasz muszkieter wciąż wpatrując się uważnie w swego rozmówcę – Ale jakim?
- Życzliwym.
Po tych słowach tajemnicza postać nareszcie zrzuciła z głowy kaptur i ukazała swoją twarz.
Ową tajemniczą postacią była Luiza Colgen.
- Luiza? - zapytał zdumiony chłopak.
Nazywał ją Luizą, a nie panną Colgen. Dziewczyna bowiem powiedziała mu, że kiedy będą na osobności, może jej mówić po imieniu i wcale się przy tym nie ma krępować. Początkowo nie szła mu ta sztuka zbyt dobrze, dość szybko jednak udało mu się tego dokonać.
- Tak, to ja. Luiza Colgen – odpowiedziała dziewczyna.
- Ale skąd ty....
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musisz stąd uciekać.
Wtem do ich uszu dotarł dźwięk mrocznych głosów pytających o niego. Raul i Luiza wyjrzeli zza balustrady i dojrzeli sześć osób rozmawiających o muszkieterze z gospodarzem, który właśnie wskazywał im palcem, w którym pokoju mieszka pan Charmentall. Czterech z owych sześciu ludzi było gwardzistami pana ministra, pozostali zaś to hrabia de Bernice i człowiek w czerni.
- Człowiek w czerni – szepnął Raul mściwym tonem.
Natychmiast skierował swą rękę ku szpadzie. Ale Luiza powstrzymała go.
- Idą tutaj, musimy uciekać – powiedziała.
- Ten człowiek zamordował moich rodziców. Nie pozwolę mu tak spokojnie stąd wyjść.
- Nie masz wyboru, przyjacielu – powiedziała stanowczym głosem Luiza – Twoje życie może ocalić całą Francję. Nie marnuj go więc tak pochopnie. Bo teraz zginiesz niechybnie, jeśli wdasz się z nim w walkę.
Raul nie miał czasu sobie to wszystko dokładnie przemyśleć, gdyż sześciu ludzi właśnie ruszyło w kierunku jego pokoju. Muszkieter złapał więc Luizę za rękę i zdążył w ostatniej chwili schronić się z nią na strychu, po czym oboje położyli się na podłodze i przez szparę w deskach widzieli, jak ich wrogowie chodzą zdenerwowani po pokoju Raula bezskutecznie próbując go w nim znaleźć.
- Nie ma go tu! – zawołał wściekły de Bernice.
- To widzę, ty głupcze! Pytanie tylko, gdzie on jest?! – mruknął wściekły Febre, a następnie skierował się do gwardzistów – Przeszukać pokój.
Gwardziści zabrali się do dzieła. Niczego jednak nie zdołali znaleźć, co było dla Raula oczywiste, gdyż przecież nie było go w pokoju.
- Nigdzie go nie ma – zameldowali.
- Sprawdziliście pod łóżkiem? – zapytał Febre.
- Tam także nic.
- Trudno. Najwyżej zaniesiemy panu ministrowi niewesołą nowinę. Zachwycony nie będzie, to pewne, ale mniejsza z tym. Wyjdźcie stąd, muszę przez chwilę pomyśleć.
Czterej gwardziści wyszli. W pokoju zostali tylko Febre i de Bernice.
- Jak myślisz, de Bernice.... Jak to możliwe, że go tu nie ma choć gospodarz wyraźnie nas zapewniał, że gość nie wychodził ze swojego pokoju? - zapytał Febre.
- Zakładam, że ktoś go musiał ostrzec – wysunął swój wniosek po krótkim namyśle de Bernice.
- No, proszę. Widzę, iż od czasu do czasu i ty potrafisz logicznie myśleć – zakpił sobie Febre – Ale mniejsza o twój intelekt. Dobrze mówisz, ktoś tego drania ostrzegł. I to nie był byle kto. O naszych planach wiedzieli tylko ludzie z naszego otoczenia. Czyli to musiał być ktoś z gwardii.
- Ręczę za moich ludzi.
- Wiem, że jesteś ich kapitanem, de Bernice i honor nakazuje ci tak mówić. Ale nie zapominaj, że faktycznym dowódcą jestem ja. I to ja decyduję o tym, czy warto za tych ludzi ręczyć, czy też nie.
- Nie zapominaj, że formalnie dowódcą jestem ja. Bo ty nie możesz się pokazywać w wytwornym towarzystwie.
Febre prychnął tylko i dalej niczym sęp krążył po pokoju.
- Ty i to twoje wytworne towarzystwo. Jeszcze ono zatańczy tak, jak ja mu zagram. A każdy, kto będzie tańczył nie na tę nutę, zostanie ukarany. Uwierz mi, wiem co mówię.
- Nie wątpię – powiedział de Bernice wpatrując się w niego uważnie – Lecz póki co to towarzystwo, które tak wyśmiewasz, rządzi, więc co za tym idzie ty nie możesz się wychylać.
- Wiem to dobrze bez twojego głupiego gadania – warknął zdenerwowany Febre – Ale to się wkrótce zmieni. Zapewniam cię.
- A co z Charmentallem? I z całą resztą tej jego bandy?
- Nie stanowią dla nas większego zagrożenia. Co prawda minister kazał go zamknąć, a nam się to nie udało, lecz nie ma obawy. Jeśli ten gaskoński wieśniak stanie nam na drodze, to po prostu go usuniemy. Tak jak usunąłem jego głupiego tatusia.
Raul słysząc te słowa o mało nie zdemaskował się. Poruszył się bowiem tak gwałtownie, że nędznicy będący w pokoju usłyszeli go.
- Słyszałeś to? – zapytał Febre rozglądając się dookoła.
- Nie. Ja nic nie słyszałem. A co? – zdziwił się de Bernice.
- Nieważne. Pewnie to na dole. Tak czy inaczej Charmentall na pewno się nam nie wymknie. Prędzej czy później dołączy do swego tatusia.
- No, a ten zdrajca? Przecież on jest groźny. Może nam wszystko zepsuć. Jeśli go nie znajdziemy, musimy liczyć się z porażką.
- Owszem, ale póki jeszcze nic nie wiemy o nim, udajemy, że nic się nie dzieje, zrozumiano? – zawołał do niego Febre – Ty pilnuj swojej gwardii, a ja z hrabiną zajmę się dokumentem i panem Charmentallem. A jak już zdołam ustalić, kto go dzisiaj ostrzegł, to wobec tego gaduły też litości mieć nie będę. Zabiję go jak psa!
Kiedy powiedział te ostatnie słowa wyrwał szpadę i wbił ją ze wściekłości w dach pokoju. Ostrze szpady wbiło się pomiędzy głowy Raula i Luizy. Cudem tylko oboje nie krzyknęli. Na szczęście tego nie zrobili. Zaś Febre wyrwał wściekły szpadę z dachu i schował ja do pochwy.
- No i co tak stoisz?! Ruszaj się! Mamy robotę do wykonania! – zawołał Febre.
To mówiąc wraz z de Bernicem opuścili pokój.
Kiedy już Raul i Luiza upewnili się, że ich przeciwnicy są daleko, odetchnęli z ulgą.
- O mały włos – rzekła dziewczyna – Już myślałam, że nas zauważy.
- Ja też – dodał Raul – A tak właściwie, jak ty mnie znalazłaś?
- Przecież sam mówiłeś, że mieszkasz “Pod Złamaną Szpadą”. Wystarczyło tylko zaczekać na ciebie i zobaczyć, do jakiego pokoju wchodzisz. Reszta już była dziecinnie prosta.
Luiza powiedziała to w taki sposób, jakby informowała go o tym, jaka jest właśnie pogoda na dworze. Raul zaśmiał się lekko słysząc ton, w jakim to mówiła.
- Ale jak wyszłaś z domu sama?
- No cóż... – Luiza wzięła głęboki wdech – Nie było to łatwe. Musiałam się przebrać i wyjść drzwiami dla służby. Musiałam też uważać, by nikt mnie nie zagadał. Służbie ufać nie mogę. Wydaje mi się, że wszędzie w domu są szpiedzy tego diabła.
- Jakiego diabła?
- Mojego ojca. Nazywam go tak z przyzwyczajenia, bo po tym, co mi ostatnio powiedziałeś, to nie ma on prawa żądać ode mnie, bym go tak nazywała. Ale teraz to nie ważne. Przyszłam też do ciebie z ważną wieścią. To mój… ojciec (ach, ten głupi nawyk) ukradł ten traktat. A właściwie nie on, ale Grusner, jego sekretarz. To on go teraz ma. A jutro rano ów łotr, człowiek w czerni oraz moja guwernantka jadą powozem na spotkanie z hiszpańskim ambasadorem w mieście Forell na prowincji, by sprzedać mu dokument i wywołać wojnę. Ja mam jechać z nimi, by wyglądało to na zwyczajną wycieczkę młodej panienki z opiekunką. Musisz jechać za nami i odzyskać traktat za wszelką cenę. Sama bym go ukradła i ci go przyniosła, ale niestety nie wiem, gdzie on jest. Zdaje się, że Grusner ma go wciąż przy sobie i w odpowiednim momencie przekaże go hrabinie de Willer. Musisz nie dopuścić do tego, żeby dokument dostał się w ręce Hiszpanów. Od tego zależy los naszego kraju. Ale to przecież wiesz. Ja będę się starała co jakiś czas cię informować o ich wszystkich poczynaniach. Będę ci pozostawiać wiadomości na każdym postoju, w którym się zatrzymamy. Przekaż te wieści swoim towarzyszom.
Raul aż z radości ucałował Luizę w policzek.
- Jesteś niezrównana, dziewczyno.
- Wiem o tym – zaśmiała się panna Colgen – Ale muszę już iść. Powodzenia. I przy okazji, przekaż to Francois.
I pocałowała go czule w czoło.
Raul lekko zarumienił się i powiedział:
- No, wiesz, ale nie wiem, czy ja jestem odpowiednim pośrednikiem. Poza tym, to nie będzie już to samo.
- W takim razie powiedz mu, że go kocham.
- To mu mogę przekazać. Ale pozwolisz, że odprowadzę cię chociaż kawałek. Bo jeszcze cię napadnie jakiś zbój czy inny zbir.
- Nie boję się zbójów ani innych zbirów – zaśmiała się Luiza – Na takich drani to ja mam to.
To mówiąc wyjęła zza sukienki pistolet.
- Umiem się nim posługiwać, kiedy trzeba.
Raul popatrzył na nią z nieukrywanym podziwem. Zuch dziewczyna.
- To dobrze. Jednakże jak zapewne wiesz, taka pukawka to może być za mało, aby się obronić w ciemnej ulicy.
Luiza uśmiechnęła się wesoło.
- Więc mnie eskortuj, panie muszkieterze.
- A żebyś wiedziała, że to zrobię, panienko. Żebyś wiedziała.
To mówiąc użyczył jej swojego ramienia, które Luiza z radością przyjęła.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:23, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 14:38, 09 Mar 2013    Temat postu:

Luiza jest cudowna.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:46, 09 Mar 2013    Temat postu:

Szybko idzie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 21:40, 09 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XXIII

Uczona przemowa pani Heleny

Kapitan Trechevile bardzo szanował panią Helenę de Saudier. Z jej mężem nieboszczykiem, panem pułkownikiem de Saudier, żył w wielkiej przyjaźni. Cenił w nim szlachetność, odwagę, hart ducha i bystrość umysłu. Podobne cechy posiadała pani Helena. Dlatego też nasz kapitan nie mógł sobie odmówić przyjemności odwiedzenia od czasu do czasu pułkownikowej i porozmawiania z nią na różne tematy. Część ich znajomych podejrzewała, że zamierzają się pobrać, ale ani pani Helena ani kapitan nie mieli takiego zamiaru. Muszkieter czuł się doskonale w w stanie kawalerskim i nie miał zamiaru go zmieniać. Ponadto, po zawodzie miłosnym, jaki go spotkał, (a który dzięki nam czytelnik już na pewno dobrze wie) nie potrafił się ponownie zakochać. A ożeniłby się tylko z miłości. Więc skoro nie był zakochany, to jakże mógł się ożenić? Było to dla niego bezsensowne. Co do pani Heleny, to ona również nie miała ochoty wstępować na ślubny kobierzec, nawet z tak sympatycznym człowiekiem jak kapitan. Zresztą zawsze szanowała kapitana i traktowała go jak brata. Trudno byłoby jej teraz zmienić te uczucia na bardziej intymne. Nie mówiąc już o tym, że uważała, iż dobrze jest tak, jak jest.
Tego wieczoru, gdy Raul zasięgał u Luizy niezbędnych dla swojej misji informacji, kapitan Andre Trechevile udał się na filiżankę gorącej czekolady do pułkownikowej. Kapitan, jak na człowieka dobrze wychowanego przystało, zawsze zapowiadał swoją wizytę. Był więc nie tylko miłym ale i niecierpliwie oczekiwanym gościem.
- Witam panią. Jakże zdrowie ? – zapytał kapitan całując gospodynię w rękę.
- Dzięki Bogu, dopisuje mi – odpowiedziała pułkownikowa.
- Miło mi to słyszeć.
- Proszę. Niech pan siądzie.
Helena de Saudier wskazała kapitanowi jego ulubiony fotel, na którym on natychmiast wygodnie się usadowił.
- Czy poznała pani najnowsze nowiny z dworu królewskiego? – zaczął rozmowę Trechevile.
- Tak. To naprawdę straszne – odpowiedziała pani Helena smutnym głosem – Wiadomo już, kto to zrobił?
- Jeszcze nie. Ale powiem pani, że to właśnie nam, to jest mnie i moim trzem najlepszym muszkieterom, powierzono zadanie odnalezienia owego dokumentu. Wśród tych wybrańców jest również bratanek pani męża.
- Fryderyk?
- Nie inaczej.
Helena de Saudier poczuła się dumna. Co prawda chłopak był zaledwie bratankiem jej zmarłego męża, ale czuła się tak, jakby była jego rodzoną stryjenką.
- Wspaniale. Wreszcie będzie mógł się chłopak wykazać.
- Już się wykazał, łaskawa pani – wyjaśnił kapitan – Podczas obrony Jej Królewskiej Mości.
- A tak, słyszałam o tym incydencie. Niezwykła odwaga.
- To prawda. Ciekawi mnie, jak to możliwe, że w tak młodych ludziach, tyle odwagi.
- Och, mój panie. To przecież proste – pani Helena popatrzyła na Trechevile z lekkim politowaniem.
- Daruje pani, ale nie dla mnie. Mogłaby pani to bliżej wyjaśnić?
- Oczywiście. Z przyjemnością to panu wytłumaczę.
Na twarzy pułkownikowej malowała się radość i zapał do opowiadania. Lubiła ona mówić i niesamowitą przyjemność sprawiało jej to, że ktoś zechce słuchać jej wywodu. Wyprostowała się więc w fotelu i zaczęła mówić:
- Widzi pan, nasze społeczeństwo, a raczej nasza młodzież została wychowana na historiach o walecznych rycerzach i muszkieterach, którzy własne życie potrafili dla ojczyzny poświęcić. My, to jest dorośli, raczymy naszych młodszych wiekiem podopiecznych tymi opowieściami i stawiamy im takie postacie za wzór. Wówczas ci młodzi ludzie czują się tak, jakbyśmy im wskazali to, co w życiu najważniejsze i najpiękniejsze. Starają się więc do tego ideału dążyć. Za wszelką cenę. Musi nasza młodzież dokonać równie walecznych czynów, jakich dokonali bohaterowie z naszych opowieści. W innym przypadku czują się niedowartościowani.
- Albo uważają, że nie są godni być naszymi synami czy bratankami – dokończył Trechevile z lekkim uśmiechem.
- Właśnie, właśnie. O to chodzi – potwierdziła jego słowa pani Helena – I o to chodzi. Nie potrafią żyć ze świadomością, że np. mają już dwadzieścia lat i nie spełnili żadnego szlachetnego lub bohaterskiego czynu. Są z tego niezadowoleni. Za wszelką cenę starają się udowodnić wszystkim dookoła, a zwłaszcza sobie samym, że potrafią dorównać słynnym przodkom. Stanowiącym przykład dla nich. I w tym największy problem.
- Jak to? – zdziwił się Trechevile.
- Bo im bardziej chcą nam to udowodnić, tym bardziej im to nie wychodzi. Albo ich plan się nie udaje, albo też wpadają w poważne tarapaty. Rzucają się w wir przygód i pojedynków, a w końcu giną. A nam, starym i rozsądnym, zostaje tylko opłakiwać młodych zapaleńców i przeklinać samych siebie, żeśmy im w głowę wbili te głupie rycerskie opowieści o wielkich bohaterach.
- Tak to już jest, moja pani – powiedział Trechevile, smutnie spuszczając głowę – Ale nie wszyscy młodzi zapaleńcy giną.
- O tak, na całe szczęście nie wszyscy. Ci młodzi chłopcy zostają mężczyznami, biorą ślub, mają dzieci i poważnieją. A tymczasem dzieci dorastają i co się okazuje? Że postępują one tak samo, jak ich rodzice, gdy byli w ich wieku. Historia zatacza koło.
- Oj, często tak się zdarza, moja pani – rzekł kapitan, popijając czekoladę z filiżanki.
- Zbyt często, mój panie, zbyt często. Może jeszcze cukru?
- Chętnie, ale odrobinę.
Trechevile kontynuował rozmowę. Zmienił jednak jej temat
- Czy pani popiera politykę merkantylizmu?
- Ach, merkantylizm - powiedziała z lekkim lekceważeniem Helena de Saudier - Od czasów Colberta nic innego we Francji nie słychać, tylko „władza absolutna” albo „merkantylizm”. Jakby ludzie myśleli, że tylko taka polityka jest zdolna uratować nasz kraj. Śmieszni są ci urzędnicy z tą swoją władzą absolutną albo merkantylizmem.
- Nie popiera pani władzy absolutnej?
- Moim skromnym zdaniem (ufam, że zachowa je pan dla siebie) władza absolutna nigdy doskonała nie będzie. Co prawda ukróci ona samowolę naszych wielkich panów, ale spowoduje korupcję i powoła do życia różnego rodzaju pasożyty żyjące na koszt państwa. Pasożyty zwane królewskimi urzędnikami. Zresztą, co ja mówię, spowoduje. Ona już to spowodowała. Ale swoją drogą przeciwwaga władzy absolutnej, to jest republika, wprowadzała niemalże to samo okropieństwo, tyle że pod inną nazwą. Nie popieram ani jednego systemu ani drugiego. Uważam, że powinien panować trójpodział władzy. Bo jak król jest jednocześnie władzą ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą, to łatwo o pomyłkę w jednej z tych dziedzin. Ale cóż ja mogę o tym wszystkim wiedzieć? Jestem tylko skromną kobietą. Kto tam się liczy z moim zdaniem?
- Ja na przykład.
- Czyżby? To miło z pana strony. Jednak w tej sprawie lepiej się nie wyrażać. A co do merkantylizmu, to według mnie posiada on wiele wad.
- Jakich to?
Pani Helena znów spojrzała się na swego rozmówcę z lekkim uśmiechem.
- Jak to, jakich? Panie Trechevile, weź pan wysil swój rozum. Chyba, że jest on obecnie na przepustce.
- Rozum nigdy nie ma przepustki – odpowiedział kapitan nieco urażony jej słowami – Nie może jej mieć, gdyż zbyt jest potrzebny.
- To logiczne. Więc skoro nie jest na wakacjach, to niech pomyśli przez chwilę logicznie. Gospodarka, wymyślona przez pana Colberta, mówi nam wyraźnie o wspomaganiu eksportu rodzimego towaru i nakładaniu wysokich ceł na towary importowane zza granicy. Teraz pan pomyśl. Jakby wszystkie kraje postępowały tak samo, to kto wtedy by kupował towary wyprodukowane w innych krajach? Odpowiedź wydaje się prosta - nikt. Bo w ogóle nie dochodziłyby one do granicy, gdyż cła by były zbyt wielkie.
Trechevilowi odpowiedź, że większość krajów niektórych towarów nie jest w stanie produkować i musi je kupować gdzie indziej, jakoś nie chciała przejść przez gardło. Bo jak tu wytłumaczyć zacietrzewionej rozmówczyni, że większość krajów nie może tychże towarów produkować, a to z powodu trudności natury technicznej, a to z powodu braku surowców? Choćby do produkcji broni potrzebna jest ruda żelaza, specjaliści, którzy ją przetapiają na stal, płatnerze, którzy z niej wyrabiają broń, rusznikarze… to bardzo trudna sztuka. Większość krajów musi, po prostu musi to kupować za granicą. Albo wina. Przecież winorośl rośnie tylko tam, gdzie jest ciepło. Jeśli mieszkańcy północnych krajów chcą pić wino, to muszą je kupować w krajach leżących na południu Europy. I żadne cła tu nie pomogą. Przezornie kapitan zachował swoje spostrzeżenia dla siebie, a pani Helena nadal krytykowała niefortunny jej zdaniem, pomysł pana Colberta.
- Rynki zapełnione tylko tym towarem, który jest dostępny w kraju, a rzeczy zza granicy, potrzebne bardzo wielu ludziom, nie docierają w ogóle. Pomyśl pan o losie kobiet pozbawionych dostępu do piór zdobiących nasze kapelusze tylko dlatego, że ptaki, od których pochodzą, mają kaprys przebywania na terytorium będącym pod władaniem Anglii lub Hiszpanii. To okrutne! Albo koronki, czy porcelana? Wysokie cła powodują wysokie ceny na te towary i jeśli ja pragnę kupić sobie modny kapelusz lub częstować gości czekoladą nalaną do porcelanowej filiżanki, to muszę płacić o wiele więcej, niż płaciłabym, gdyby tego cła nie było! To niesprawiedliwe i bardzo, bardzo krzywdzące. Powiem więcej, to barbarzyństwo!
- Z tego co pani mówi, można by pomyśleć, że merkantylizm jest sam w sobie zły – rzekł Trechevile.
- A nie jest? – zapytała Helena de Saudier.
Pan Trechevile nie bardzo wiedział, jak wytłumaczyć pani Helenie istotę merkantylizmu tak, aby jej nie urazić. Starał się mówić bardzo delikatnie i ostrożnie.
- Oczywiście, że nie. Widzi pani, na szerszą skalę to może groziłoby poważnymi konsekwencjami. Ale w obrębie Francji nie grozi to niczym.
- Niczym? A któż panu zaręczy, że kupcy, którzy muszą płacić te gigantyczne cło, nie zbuntują się i nie wstrzymają dostawy towaru do nas? Zostaniemy bez piór, koronek, porcelany, niektórych tkanin i innych niezbędnych do życia rzeczy!
- Mają zdrowy rozsądek. Będą niezadowoleni, ale zapłacą cła, byleby sprzedać swoje towary. Rynki zbytu nie są aż tak rozległe. Sprzedadzą na pewno, może z mniejszym zyskiem, ale nie zrezygnują z tak wielkiego odbiorcy towarów, jakim jest Francja..
- O ho, ho. Taki pan pewien jest, że nie zrezygnują?
- Oczywiście. Zbyt im zależy na sprzedaży i zysku, żeby się buntowali.
- Ale jeśli się zbuntują, to co wtedy? Wojna gospodarcza? – spytała Helena de Saudier.
- Jaka tam wojna, moja pani. Najwyżej drobne niezadowolenie, ale nic poza tym.
- Na pana miejscu nie byłabym tego taka pewna. Ale cóż, nie jestem na pana miejscu.
- I dobrze, że pani nie jest. Każdy lepiej sprawuje się na swoim miejscu. Na cudzym mu nie wychodzi. Dlatego też tyle zamachów stanu się nie powiodło.
- Ja tam myślę, że nie powiodły się dlatego, iż ci, przeciw którym robiono te zamachy stanu, byli zbyt czujni i zbyt wielu agentów mieli na swoich usługach.
- To też możliwe.
- Pan, panie kapitanie, to też jest niewątpliwie okazem takiego agenta do zadań specjalnych.
- Jak to?
- A tak to. Król powierzył teraz panu poważne zadanie do wykonania. Od powodzenia tej misji zależy spokój w naszej ukochanej Francji. Jeśli pan i pańscy towarzysze zawiodą, wówczas wybuchnie wojna, zginie wielu. Tymczasem spiskowcy na pewno, z łatwością przeprowadzą zamach stanu i przejmą władzę.
- Sądzi pani, że tylko po to, wywoływaliby wojnę, aby przeprowadzić zamach stanu?
- Owszem – odpowiedziała pani Helena z miną doświadczonej osoby – Nie wiesz pan, że najłatwiej przejąć władzę, kiedy trwa wojna? Cała uwaga skierowana jest wtedy na pole walki. Nikt nie myśli o spiskach, oczywiście oprócz samych spiskowców. Nie mówiąc już o tym, że gdyby królowi nie udało się prowadzić walki korzystnie dla Francji, to lud byłby niezadowolony i podatny na nawoływania do buntu. Gdy pojawi się ktoś, kto będzie potrafił przemówić do ludzi, to będą gotowi obalić prawowitego władcę a na tronie osadzić nawet pana, choć nie masz pan nawet kropli królewskiej krwi. A jeszcze, kiedy pod pana dowództwem nieprzyjaciel zostanie pokonany, to sukces jest pewny. Zostaniesz pan koronowanym władcą. Pierwszym z nowej dynastii Trechevile’ów.
- No, ale musiałbym w takim wypadku tę wojnę wygrać. A co, jeśli by mi się nie powiodło? Albo też co będzie, jeśli ktoś się upomni o Burbonów i zechce ich przywrócić na tron? Mam na myśli oczywiście władców innych krajów, którzy przecież nie będą obojętni na to, że byle kto rządzi Francją.
- Może zareagują, może nie zareagują. Kto wie. Król Anglii Henryk IV był najpierw wasalem i rycerzem Ryszarda II, a potem go obalił i sam się koronował. I co? Jakoś wszyscy go uznali.
- Ale to miało miejsce w Anglii, w tym barbarzyńskim kraju.
- We Francji może też kiedyś podobnie bywało.
- Wiesz dobrze, pani, że u nas nigdy tego nie było.
- Oj tam, może nie było … ale mogło być! Faktem jest, że tak naprawdę historię piszą zwycięzcy. Jak w starożytnym Rzymie. Wygraj pan wojnę, a lud nawet koronę Francji panu odda.
- Ale jak już powiedziałem, najpierw trzeba jeszcze tę wojnę wygrać. A jeśli się jej nie wygra? To co wtedy?
- Wtedy, jak już mówiłam, koniec. Nie będzie wówczas nikomu po francusku mówić.
- Dlaczego takie czarne barwy?
- A dlaczego takiego różowe?
- Nie wszystko musi się kończyć źle.
- No, niby nie. Ale większość intryg w naszym kraju wywołuje więcej zamieszania niż zaplanowano. A najgorsze są konsekwencje intryg. Konsekwencje są straszne, bo nieuniknione. Każdy czyn ma swoją konsekwencję. Dobry czy zły. I prędzej czy później każdy z nas ponosi konsekwencje tego, co robi.
- Być może ja swoich już doznałem. Konsekwencje, czy raczej karę za głupotę młodości. Ale mniejsza o to. Swoją drogą, nie uważa pani, że to zbrodnia? – zapytał kapitan, nalewając sobie jeszcze czekolady i dosypując cukru.
- Co jest zbrodnią?
- Otóż to, że ludzie potrafią dla zaspokojenia własnych ambicji wywołać wojnę i poświęcić setki ludzkich istnień, byleby tylko osiągnąć swoje nędzne cele – wyjaśnił Trechevile.
- A tak, mój panie, a tak – potwierdziła pani Helena kiwając głową na znak zgody – Zgadzam się z panem całkowicie. To prawdziwa zbrodnia. Ludzie, którzy tak robią, to prawdziwi zbrodniarze.
- I zdrajcy.
- No, nie powiedziałabym tego.
- Nie rozumiem – kapitan był wyraźnie zdumiony.
- To proste – pułkownikowa szybko pośpieszyła z wyjaśnieniem – Otóż moim zdaniem zdrada to często kwestia dat. Na przykład teraz ci spiskowcy, o których mowa, to zdrajcy, a my jesteśmy patriotami. A jeśli (co nie daj Boże) oni przejmą władzę, to wówczas ci zamachowcy będą patriotami, a my zdrajcami. Widzi pan, to wszystko zależy od dat, które szybko się zmieniają.
- Ja bym sądził, że zależy od panujących i rządu, a to zmienia się równie szybko. No i od osądu własnego sumienia.
- To bardzo trafna uwaga. Widzę, mój panie, że mam w panu godnego rozmówcę.
Trechevile był mile połechtany tym komplementem.
- Ja go również mam w pani.
- Miło mi to słyszeć.
Rozmowa toczyła się jeszcze przez chwilę, aż wreszcie kapitan wstał, pożegnał się i wyszedł. Pani Helena zaś jeszcze chwilę siedziała i zastanawiała się nad tym, o czym dzisiaj mówili. Według niej Trechevile podchodził do omawianych spraw z sercem, a ona z rozumem. Uznała więc tę rozmowę za świetny przykład odwiecznej utarczki serca i rozumu. Tym razem jednak oba te czynniki zdawały się zgadzać w wielu sprawach. A bardzo rzadko kiedy to się zdarzało. Zbyt rzadko. Serce zawsze powinno iść w parze z rozumem. Ale niestety tak nie jest. Niestety.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 2:24, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:19, 09 Mar 2013    Temat postu:

Niestety -to odwieczny dylemat walki serca z rozumem.
A może jednak coś będzie między Heleną a kapitanem ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następny
Strona 5 z 6

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin