Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Uśmiech losu część III "Droga do nieba"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 167, 168, 169 ... 171, 172, 173  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 1:22, 25 Lis 2016    Temat postu:

Aga, no co Ty opowiadasz?! Shocked jaki szok Shocked

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 13:37, 25 Lis 2016    Temat postu:

No co wy... ja już myślałam, że to kolejny odcinek Confused
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 18:56, 25 Lis 2016    Temat postu:

Senszen, no, co Ty Wink jaki kolejny odcinek? Shocked Aderato strzeliła focha Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:43, 25 Lis 2016    Temat postu:

ADA napisał:
Gdybyż tylko pozwolił jej odejść, ale nie. On ją śmiertelnie obraził. Z rozmysłem wypowiedział te wszystkie podłe słowa. Szkoda, że Candy lepiej mu nie przyłożył może wtedy nie ocknąłby się tak szybko i ból nie byłby tak okropny.

Nareszcie zaczyna sensownie rozumować. Lepiej późno niż wcale. Pytanie, czy nie za późno? Confused

ADA napisał:
Sięgnął do szufladki szafki nocnej. Tam powinna być buteleczka laudanum, która da mu ukojenie. Zamarł, gdy usłyszał głos ojca:
- Thomasie szukasz czegoś?
- Nie tato. Chciałem tylko wyjąć chusteczkę – skłamał i w myślach podziękował za półmrok panujący w pokoju.

Jak pięciolatek przyłapany na wykradaniu cukierków. Kłamstwo ma krótkie nogi i domyślam się, że za jakiś czas Thomas zostanie zdemaskowany.

ADA napisał:
- Doprawdy? Znieważenie pani Bradford, sprowokowanie Candy’ego do rękoczynów, zepsucie bratu przyjęcia weselnego, wreszcie kompromitacja siebie i rodziny to faktycznie nie jest warte zapamiętania. – Adam mówił spokojnie, jakby od niechcenia.

Adam i ten jego sarkazm. Bezcenny! Cool

ADA napisał:
Po wyjściu z pokoju syna przystanął na chwilę ciężko wzdychając. Musiał przyznać sam przed sobą, że poniósł porażkę. Rozmowa z Thomasem nie przyniosła kompletnie nic.

Nie od razu Kraków zbudowano. Rolling Eyes

ADA napisał:
- Myślisz, że on faktycznie chciał się mnie pozbyć? – Adam uważnie popatrzył na Daniela i nagle zrozumiał, że Thomas wyprowadził go w pole. W ułamku sekundy poczuł ogarniająca, go wściekłość.

No to będzie się działo. Mam nadzieję, że dojdzie/nie dojdzie (niepotrzebne skreślić) do rękoczynów. Jestem w rozterce. Shocked

ADA napisał:
- Ty mi zabraniasz?! – Thomas zaśmiał się nerwowo. – Będę robił, to, co chcę!
- Nie pod moim dachem – odparł Adam dygocząc z nerw.
- Nie muszę tu mieszkać! Mam dość tej twojej cholernej troski! Dławię się nią! – Thomas zupełnie nad sobą nie panował.

Thomas zachowuje się niczym zbuntowany nastolatek. Sad

ADA napisał:
- Zamknij się, bo ci przyłożę! – w głosie Benny’go pojawiła się groźba.
- Spróbuj! Z takim kaleką jak ja łatwo ci pójdzie – odparł kpiąco Thomas.

O tak, zawsze można wyciągnąć argument ostateczny, zagrać na uczuciach. Thomas wrócił do punktu wyjścia. Sad

ADA napisał:
Adam zgiął się wpół przyciskając dłoń do piersi.
- Tato! – krzyknął z niepokojem Benny podtrzymując ojca ramieniem.
- Adam! – pełen przerażenia głos Adeline zmienił się w ledwie dosłyszalny szept.

Aż mnie zmroziło. Powiało grozą, nie ma co! Shocked Shocked

ADA, odcinek naładowany emocjami. Nie wiem, co planujesz dla Adama, ale Thomas chyba powinien już przystopować, bo inaczej tragedia murowana. Crying or Very sad Crying or Very sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 10:34, 26 Lis 2016    Temat postu:

Mada dziękuję za przeczytanie i skomentowanie tego fragmentu opowiadania. Przyznam się, że ten odcinek pisało mi się ciężko, ale teraz będzie już (chyba) "z górki". Kolejny odcinek będzie inny i dużo lżejszy. Uchylę rąbka tajemnicy: głównym bohaterem kolejnego fragmentu będzie Candy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:54, 26 Lis 2016    Temat postu:

Senszen zgodnie z Twoim życzeniem dopuściłam do głosu Candy'ego Wink

W dwa miesiące później.

- Wracam z północnego pastwiska. Jest lepiej niż się spodziewałem – powiedział Candy do Josepha Cartwrighta siedzącego w fotelu za masywnym biurkiem pamiętającym pierwsze lata Ponderosy.
- Zastanawiałem się właśnie, w jakim stanie jest to pastwisko. Zdaje się, że wiosna tego roku przyjdzie wcześniej niż zwykle.
- Dlatego dobrze byłoby nie zwlekać z koniecznymi naprawami. Mogę zaraz pojechać do Paula Reeda i zamówić drewno na ogrodzenia. Popołudniu będę w Virginia City, to zajrzę do składu Hanksa i powiem mu, żeby zarezerwował dla nas tuzin szpul drutu kolczastego.
- Starczy?
- To na początek. Myślę, że potrzebne nam będzie drugie tyle, ale to się okaże, jak obejrzymy pastwiska nad Truckee River.
- A kiedy chcesz tam jechać? Jutro?
- No, właśnie z tym jest problem… - zaczął niepewnie Candy. Joseph zamknął księgę rachunkową rancza, uważnie przyjrzał się swojemu zarządcy i spytał:
- O, co chodzi?
- Chciałem wziąć trochę wolnego… trzy może cztery dni.
- Od kiedy?
- No… od jutra.
- Co takiego? - Joseph wyraźnie zaskoczony przecząco pokręcił głową. – Nie, to niemożliwe. Candy, nie zrozum mnie źle. Wiem, że ciężko pracujesz i oczywiście dam ci wolne, ale nie jutro. Mamy przecież tyle pracy.
- Wiem o tym i nie prosiłbym o wolne gdyby nie wyższa konieczność – odparł Candy.
- A cóż to za konieczność, jeśli wolno spytać?
- Jutro rano przyjeżdża pani Bauman.
- Peggy?
- Tak – odparł z niejakim zakłopotaniem Candy.
- Jednak zdecydowała się odzyskać ranczo matki. – Joseph pokiwał z uznaniem głową.
- Właściwie już je odzyskała. Pozostały do załatwienia tylko formalności.
- Pomogłeś jej w tym? – spytał Joseph, a Candy skinął głową. – Myślałem, że tak tylko mówiła. Wiesz, magia świąt, wspomnienia, a tu proszę taka niespodzianka. Tylko, jak ona da sobie radę? No i jest jeszcze kwestia pieniędzy. To ranczo, jest, co prawda zrujnowane, ale darmo nikt przecież go nie odda.
- Większość sumy pani Bauman dostała od ojczyma. Resztę uzyskała ze sprzedaży biżuterii po matce. Zresztą cena nie była specjalnie wygórowana. Wnuk ostatnich właścicieli nawet się ucieszył, że znalazł się ktoś, kto zechciał kupić ranczo. Już stracił nadzieję, że kiedykolwiek je sprzeda. Każdy rok pogłębiał ruinę. Ziemia leżała odłogiem, budynki niszczały. Tak, więc pani Bauman spadła mu z nieba.
- Wszystko ładnie, pięknie, ale jak Peggy zamierza utrzymać to ranczo. Ona chyba nie wie, na co się porywa. Nim wyjdzie na swoje przez kilka, jak nie kilkanaście lat będzie do niego dopłacać, a to może pochłonąć jej wszystkie zasoby. Ryzyko jest ogromne – westchnął Joseph.
- Masz rację – Candy podrapał się po głowie – ale to było jej marzenie. Powiedziała mi, że od lat marzyła o powrocie do miejsca, w którym była najbardziej szczęśliwa.
- A cóż ona może pamiętać? Gdy Laura, jej matka opuściła te strony Peggy była dzieckiem. Miała pięć może sześć lat.
- Zdziwisz się, jak dużo zapamiętała.
- Doprawdy? – uśmiechnął się Joseph. – A, co takiego mogła zapamiętać.
- Na przykład kucyka, którego podarował jej twój brat. To, jak był dla niej dobry i ile czasu jej poświęcał.
- Fakt. Adam przepadał za Peggy. Gdyby nie pojawił się nasz kuzyn Will, Adam pewnie ożeniłby się z jej matką – odparł Joseph. – No, dobrze. Od jutra masz wolne.
- Dziękuje Joe. Obiecałem pani Bauman, że odbiorę ją ze stacji i pomogę załatwić najpilniejsze sprawy – powiedział wyraźnie uszczęśliwiony Candy.
- Coś czuję, że Peggy wpadła ci w oko.
- Już tam zaraz wpadła – odparł uciekając wzrokiem przed Joseph’em. – To bardzo miła kobieta. Życie nieźle dało jej w kość. Dlaczego miałbym jej nie pomóc?
- A pomagaj sobie, pomagaj – Joe parsknął głośnym śmiechem. – Może jakieś wesele z tego będzie.
- No, wiesz! – Candy spróbował przybrać szczerze oburzoną minę.
- Nie czaruj przyjacielu. Zbyt dobrze cię znam. Lepiej powiedz, gdzie Peggy zamieszka, bo chyba nie w tej zrujnowanej chałupie.
- Na razie zarezerwowałem jej pokój w hotelu.
- W hotelu? Mowy nie ma. Przywieziesz ją do nas. Miejsca jest wystarczająco dużo, a poza tym Doreen i Marie ucieszą się. A Peggie przyjedzie z córką?
- Nie, sama. Helen musi się uczyć. W tym roku ma jakieś ważne egzaminy, ale pewnie przyjedzie tu na Wielkanoc, a na pewno latem.
- Dużo wiesz o planach Peggy i jej córki – zauważył od niechcenia Joseph.
- Pytałeś, to odpowiedziałem – mruknął Candy niezadowolony z uwagi przyjaciela. – Pójdę już i dziękuję za wolne.
- Poczekaj chwilkę. Powiedz mi, o której przyjedzie pociąg?
- Jeśli nie będzie miał opóźnienia, to w południe.
- To w takim razie pokój i dobry obiad będą czekać na Peggy.

***
Na następny dzień, a był to piątek Candy Canaday dziwnie przejęty czekał na przyjazd pani Bauman na peronie dworca w Virginia City. Dawno nie odczuwał czegoś równie niepokojącego. Sam siebie przekonywał, że to jedynie zwykła przyjacielska pomoc, ale skoro tak to skąd wziął się ten niepokój? I niby, dlaczego od bladego świtu nie mógł spać. Do tego dwa razy dokładnie się ogolił, włożył najlepsze świąteczne ubranie i nowiutki czarny kapelusz, który dostał pod choinkę. Czyżby, jednak to uczucie, które gnębiło go od świąt było czymś więcej niż tylko życzliwością? Nie, to niemożliwe, przecież już dawno temu obiecał sobie, że żadna kobieta nie złamie mu serca. Jednak im dłużej nad tym się zastanawiał tym miał większą ochotę wziąć nogi za pas. Na szczęście odgłosy lokomotywy, gwizd, syczenie i wyrzucanie kłębów pary, skutecznie odwróciły jego uwagę od tych, co nieco niepokojących myśli i już po chwili, szedł szybkim krokiem wzdłuż składu pociągu szukając pani Bauman. Zobaczył ją, jak stała na schodkach przedostatniego wagonu rozglądając się z niepokojem. Gdy go dostrzegła oczy jej zajaśniały i uniosła dłoń w powitaniu. Szczupła w skromnym, lecz gustownym zimowym płaszczu i futrzanym toczku na głowie wyglądała nieomal zjawiskowo. Candy przystanął i z wrażenia aż otworzył usta.
- Ty, Canaday uważaj, bo mucha ci wpadnie – krzyknął rozbawiony bagażowy Frank Strap, który znany był z tego, że lubił obserwować ludzi.
- A widzisz, gdzieś tu muchy dowcipnisiu? Lepiej zajmij się bagażami – warknął Candy, po czym zdjął kapelusz i z uśmiechem na twarzy podał dłoń Peggy. – Witam panią, pani Bauman. Jak podróż?
- Witam. Miło mi pan widzieć, panie Canaday, a podróż była całkiem znośna. Miałam sympatyczną współpasażerkę, więc droga mi się nie dłużyła – odparła Peggy, lekko zaróżowiona, przy czym nie wiadomo było, czy spowodowała to zimowa aura, czy emocje, które poczuła na widok Candy’ego.
- Cieszy mnie to. – Odparł mężczyzna i trochę ciszej dodał: – niepokoiłem się. Kobieta samotnie podróżująca zwykle zwraca uwagę.
- Ale jak pan widzi dałam sobie radę. Czy teraz mógłby pan odwieźć mnie do hotelu?
- Ależ oczywiście, ale nie do hotelu.
- Nie rozumiem – niebieskie oczy Peggy wyrażały zdziwienie.
- Mam dla pani niespodziankę. Joseph Cartwright i jego żona zapraszają panią do siebie i nie chcą słyszeć słowa sprzeciwu.
- Naprawdę? To niezwykle miłe z ich strony, ale nie chciałabym robić kłopotu.
- Jaki kłopot?! Przecież należy pani do rodziny. – Odparł Candy i podając kobiecie ramię powiedział do wciąż przyglądającego się im bagażowego: - Frank, przyjacielu bądź tak miły i zanieś bagaż pani Bauman do bryczki.

***
Mniej więcej w tym samym czasie Adam, syn Benny’go Cartwrighta szedł z markotną miną główną ulicą Virginia City. Od rana nic mu się nie układało, a dokładniej od chwili, w której dowiedział się, że Karen, podobnie, jak jego młodszy brat Jimmy z powodu lekkiego zaziębienia musi zostać w domu. Dużo dałby, żeby dotrzymać przyjaciółce towarzystwa. Nawet zaczął pokasływać, ale ojciec natychmiast go rozszyfrował i z niewzruszoną twarzą kazał mu ruszać do szkoły. Biedny chłopak przez całą drogę ciężko wzdychał, tak ciężko, że kamień by zmiękł, ale nie jego ojciec. Benny, jak każdy Cartwright miał swoje zasady, od których niechętnie odstępował. Jedną z nich była obowiązkowość i pilność w nauce, i tego właśnie wymagał od swoich synów. Adam nie miał wyjścia. Musiał zastosować się do ojcowskiego polecenia. Na domiar złego pokłócił się z Randy’m Woodem, który ostatnio za bardzo kręcił się przy Karen. Chyba będzie musiał dać mu w nos. Nie lubił tego bubka, po prostu nie lubił i już. Jakby tego wszystkiego było za mało został upomniany za brak uwagi na lekcji przez nowego nauczyciela pana Rogersa. Nigdy dotąd to mu się nie przytrafiło, a gdy jeszcze przypomniał sobie triumfującą minę Randy’ego z pasją kopnął kamyk, który potoczył się środkiem ulicy i uderzył w kostkę przechodzącego właśnie mężczyznę.
- Auuć!!! – krzyknął przeciągle mężczyzna, a potem schwycił Adama za kołnierz kurtki i wściekłym głosem powiedział: - chcesz w ucho szczeniaku?!
- Przepraszam, nie zauważyłem pana – odparł spokojnie chłopiec – i niech mnie pan nie szarpie. Nie ma pan prawa!
- Co takiego?! Jak śmiesz tak do mnie mówić? Ojciec nie nauczył cię grzeczności?
- Owszem nauczył, ale nic nie mówił o takich indywiduuach, jak pan – wycedził Adam, jednocześnie wyszarpując się mocnego uścisku mężczyzny. Cofając się do tyłu potknął się i upadł na chodnik. Gdy tuż obok siebie zobaczył zabrudzone buciska i równie brudny brzeg skórzanego płaszcza szybko poderwał się do góry. W ułamku sekundy przypomniał sobie, jak ojciec i wujek Daniel rozmawiali o mężczyźnie podobnie ubranym, przez którego doszło do tego całego nieszczęścia z dziadkiem i stryjkiem Thomasem. Adam poczuł jak serce podchodzi mu do gardła. Poczuł także strach, ale dzielnie spojrzał mężczyźnie w twarz, który z wściekłości zrobił się czerwony aż po czubki uszu. Tę czerwień dodatkowo podkreślał rudawy kilkudniowy zarost na twarzy. Teraz Adam miał pewność. To był ten człowiek, o którym mówił tata. Musi, jak najszybciej zawiadomić szeryfa Swifta.
- Jak żeś powiedział srulu?! Ja ci pokaże, co znaczy pyskować dorosłym. Przez tydzień nie usiądziesz na tyłku! – krzyknął mężczyzna wyciągając do niego rękę.
- To najpierw spróbuj mnie złapać! – krzyknął Adam robiąc unik w prawo. Jednak mężczyzna mimo zwalistej postury okazał się na tyle szybki i zwinny, że złapał chłopca za ramię.
- A teraz dostaniesz, co ci się należy!
- Spróbuj! – zagroził Adam - Będę krzyczał, a wtedy wszyscy się zbiegną. Szeryf też.
- Myślisz, że boję się kilku zapitych kowboi? – prychnął ze zniecierpliwieniem. – Krzycz sobie do woli… ale, ale, czy ty przypadkiem nie nazywasz się Cartwright?
- A, co panu do tego?
- Odpowiadaj gnojku, gdy pytam!
- Tak. Nazywam się Adam Cartwright – odparł dumnie chłopiec mrużąc szarozielone oczy w sposób tak charakterystyczny dla mężczyzn z jego rodziny.
- Thomas Cartwright to twój ojciec? Mów! – mężczyzna potrząsnął ramieniem Adama.
- To mój stryj!
- Stryj, powiadasz? – mężczyzna uśmiechnął się ironicznie – i pewnie kochasz stryjka?
- Pewnie tak – odparł Adam bezczelnie się uśmiechając.
- Prosisz się o manto. Ale będę wspaniałomyślny, jeśli powiesz mi gdzie podziewa się twój stryj?
- Nie wiem.
- Co to niby znaczy?
- Niby to, że wyjechał.
- Gdzie wyjechał?
- Nie wiem.
- Czyżby? Tacy rezolutni chłopcy, jak ty zwykle podsłuchują dorosłych – powiedział mężczyzna fałszywie się uśmiechając.
- Ja tego nie robię.
- Jakoś ci nie wierzę.
- To już pana sprawa – rzekł chłopiec wzruszając ramionami.
- A wiesz, że jesteś bezczelny?
- Wiem, ale mój dziadek twierdzi, że to wynika z wrodzonej inteligencji.
- A może głupoty?! Ty naprawdę prosisz się o guza – rozsierdził się mężczyzna i mocniej zacisnął dłoń na ramieniu Adama – posłuchaj mnie uważnie mądralo: twój kochany stryjek zamówił u mnie pewną przesyłkę i jej nie odebrał. Poniosłem przez to straty. Powiedz mu, że jeśli nie odda mi pieniędzy, to puszczę z dymem tę waszą Ponderosę.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 22:20, 02 Gru 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 14:02, 26 Lis 2016    Temat postu:

Ach, wspaniale Very Happy Widzę, że Aderato jednak wzięła się do pracy, co mnie bardzo cieszy Very Happy

Odcinek świetny, postaram się skomentować już niedługo obszerniej i barwniej niż do tej pory Very Happy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:12, 01 Gru 2016    Temat postu:

Przygód Candy'ego ciąg dalszy...

***
Bryczka powożona przez Candy’ego zbliżała się do miejsca, w którym mały Adam natknął się na podejrzanego typa w skórzanym płaszczu. Canaday kątem oka spoglądał na piękną współpasażerkę. Ona podekscytowana rozglądała się wokół, co i raz wskazując mu miejsca, które wiązały się ze wspomnieniami z jej dzieciństwa. Candy niewiele mówił za to wciąż się uśmiechał i potakiwał głową. Jej głos był dla niego niczym piękna muzyka i sam już nie wiedział, co się z nim dzieje. Jednego za to był pewien – pani Bauman była najbardziej uroczą i ciepłą osobą na całym świecie. Nie mógł pojąć, jak można było skrzywdzić tak dobrą i życzliwą istotę jak Peggy.
Dojeżdżali właśnie do centrum miasta, gdy pani Bauman poprosiła Candy’ego, żeby zatrzymał się przy czekoladziarni pana Poyet. Chciała kupić trochę słodkości dla Marie, córki Josepha i choć tak okazać swoją wdzięczność za zaproszenie do Ponderosy. Candy zatrzymał konie. Zaciągnął hamulec okręcając wokół niego lejce. Miał już zeskoczyć na ziemię, gdy pani Bauman przytrzymała go za ramię mówiąc:
- Proszę spojrzeć, jakiś mężczyzna szarpie chłopca!
- Gdzie?
- O, tam, po drugiej stronie ulicy.– Wskazała dłonią Peggy i gdy rozpoznała, kim jest ów chłopiec krzyknęła: – ależ to Adam syn Benny’ego! Panie Canaday proszę coś zrobić!
- Zajmę się tym, a pani niech nie wysiada z bryczki! – odkrzyknął Candy i już zmierzał w kierunku mężczyzny potrząsającego Adamem. Widać było, że chłopiec próbuje ze wszystkich sił przeciwstawić się napastnikowi, ale niestety z marnym skutkiem. Mężczyzna zaśmiewał się obiecując Adamowi, że jeżeli nie będzie mu posłusznym to wcześniejszą groźbę dotyczącą Ponderosy wprowadzi w czyn. Ten widok podziałał na Candy’ego, jak płachta na byka. Rozsierdzony dopadł mężczyzny i krzycząc: - zostaw chłopaka - z całej siły przyłożył mu pięścią w twarz. Ten zachwiał się, ale nie upadł. Zdziwiony spojrzał na Candy’ego i w chwilę później oddał mu cios. Canaday nie pozostał mu dłużny. Początkowo odparowywał każde uderzenie. Wreszcie celnie wymierzona pięść wylądowała na szczęce Candy’ego, który, jak podcięty padł na ziemię. Mężczyzna niewiele się zastanawiając kopnął go w żołądek. Candy zwinął się z bólu. Napastnik wymierzył mu drugiego kopniaka, ale but chybił celu i zsunął się po żebrach. Canaday jak zza ściany usłyszał przerażony głos małego Adama i zobaczył jak chłopiec pochyla się nad nim. Resztką sił wydusił z siebie:
- Biegnij po szeryfa…
- Candy, ale on jest…
- Wiem… biegnij.
Jakimś cudem Candy stanął na nogi. Z rozbitego łuku brwiowego płynęła mu krew. Wierzchem dłoni przetarł twarz i ruszył do ataku, ale wówczas otrzymał potężne uderzenie. Osunął się na kolana i nim stracił przytomność zobaczył jeszcze przerażoną twarz pani Bauman. Jego przeciwnik triumfował, a tłumek gapiów wciąż gęstniał. Wreszcie w sam środek podekscytowanej grupy wkroczył szeryf Swift. Tuż za nim dreptał wystraszony Adam.
- Co tu się dzieje?! – huknął szeryf.
Odpowiedziało mu naraz kilkanaście głosów. Wszyscy, jeden przez drugiego zaczęli opowiadać, co zaszło. Oprawca Candy’ego na widok stróża prawa zaczął rozglądać się za drogą odwrotu. Cofał się krok za krokiem próbując wmieszać się w tłum. Szansę ucieczki miał sporą, bowiem nagle wszyscy skupili uwagę na odzyskującym przytomność Candy’m. Niewiele brakowało, a znikłby prawie niepostrzeżenie, gdyby nie Adam, który co sił w płucach wrzasnął:
- On ucieka! Szeryfie!
- Stój! – krzyknął Swift.
Teraz wypadki potoczyły się błyskawicznie. Mężczyzna roztrącając gapiów rzucił się do ucieczki, ale ktoś z ogromną wprawą podstawił mu nogę. Tym kimś był Adam, który aż krzyknął z zachwytu widząc, jak bandzior wpadł twarzą wprost do ogromnej kałuży. Mężczyzna próbował się jeszcze ponieść, ale szeryf Swift stawiając stopę na jego plecach przydusił go do ziemi mówiąc:
- Rusz się tylko łobuzie, a łeb ci odstrzelę.
- No i kto jest teraz srulem? – spytał niezwykle z siebie zadowolony Adam.
- Chłopcze, jak ty się wrażasz? – szeryf zrobił ogromne oczy.
- Przepraszam, ale ktoś, kto grozi spaleniem Ponderosy nie zasługuje na lepsze miano – odparł chłopiec. „Srul” szarpnął się wlepiając w chłopca mściwy wzrok. Szeryf ponownie przycisnął go do ziemi.
- Chciałeś spalić Ponderosę?! Mów!
- Ależ skąd! Postraszyłem tylko szczeniaka i tyle!
- A przy okazji szarpałeś go i uderzyłeś! – zabrzmiał oburzony kobiecy głos.
- Nieprawda!!!
- Tak?! I może Candy sam się pobił?!
Gwar ucichł, a ludzie rozstąpili się. Wszyscy wpatrywali się w Peggy podtrzymującą na wpół przytomnego Canaday’a.
- I, co tak się gapicie?! Sprowadźcie natychmiast doktora!
Na tak stanowczo i głośno wypowiedziane polecenie kilku mężczyzn ruszyło na poszukiwania lekarza i już po paru chwilach doktor Stone udzielał pomocy Candy’emu, który w międzyczasie całkowicie odzyskał przytomność. Prawdę mówiąc nie wyglądał najlepiej. Paskudnie rozcięty łuk brwiowy wymagał zszycia. Wszystko też wskazywało na to, że mężczyzna miał pęknięte żebra. Nim jednak Candy trafił do gabinetu Stone’a wydarzyło się coś, co było komentowane jeszcze długo po całym zajściu. Otóż wśród gapiów znalazł się niejaki Logan Risdal właściciel składów aptecznych poczynając od Virginia City kończąc na Reno. Risdal był dobrze sytuowanym człowiekiem, poważanym i szanowanym przez współobywateli, co zresztą znalazło swoje potwierdzenie w wyborach do rady miasta. Miał piękną i młodą żonę oraz dwójkę udanych dzieci. Można było więc powiedzieć, że niczego nie brakowało mu do szczęścia. A jednak myliłby się ten, kto tak by sądził. Prawdziwą twarz Risdala mieszkańcy Virginia City mieli ujrzeć za sprawą „srula”, czyli Eddiego Watkinsa.
Risdal zauważył, jak Watkins zaczepił małego Adama Cartwrighta. Nie zamierzał jednak interweniować, tylko obserwował całe zajście z okna apteki. Gdy Eddie zaczął się bić z Candy’m, Risdal znalazł się w grupce gapiów. Podobnie, jak inni przypatrywał się bójce, a nawet dopingował walczących. Wiedział, że Candy nie miał szans z rosłym Watkinsem. Gdy Eddie niby przelotnie spojrzał na Logana ten twierdząco skinął głową i wtedy właśnie Candy otrzymał cios, który zwalił go z nóg. Wydawało się, że wszystko idzie po myśli Risdala, gdy pojawił się szeryf Swift i przy wydatnej pomocy dzieciaka Cartwrightów aresztował Eddiego. Watkins był silnym i bezwzględnym opryszkiem, ale pozbawionym jakiejkolwiek wyobraźni. Posiadał za to odrobinę instynktu samozachowawczego, który dał znać o sobie w momencie, gdy szeryf Swift trzymając mężczyznę na muszce powiedział:
- No, Watkins teraz już się nie wywiniesz.
Eddie, jakby nic nie robiąc sobie ze słów szeryfa spytał:
- O, co konkretnie jestem oskarżony? Bo, chyba nie o szturchnięcie chłopaka? A bójka z tym tutaj – wskazał Candy’ego – to normalna rzecz. Mężczyźni czasem się biją.
- Bez obaw. Znajdzie się parę rzeczy, za które posiedzisz kilka, a może nawet kilkanaście latek.
- Nie rozumiem, o czym pan mówił szeryfie – Watkins przybrał minę niewiniątka.
- Czyżby? – Swift pokręcił z niedowierzaniem głową. – Zastraszanie, ściąganie długów, wyłudzenia, złodziejstwo wreszcie rozprowadzanie nielegalnego alkoholu, handel morfiną, opium i innymi używkami… mam dalej wymieniać?
- Szeryfie to jakieś nieporozumienie. Zarzuca mi pan niewyobrażalnie straszne czyny…
- Daj spokój Watkins. Obaj doskonale wiemy, o co chodzi. Ruszaj!
- Niczego mi pan nie udowodni – odparł Eddie ironicznie się uśmiechając, a spoglądając wymownie na Logana Risdala dodał: - pan Risdal może zaświadczyć, że jestem niewinny niczym niemowlę w dzień narodzin.
- A, co ty możesz mieć wspólnego z jednym z najbardziej szanowanych obywateli Virginia City?
- Niech, pan go sam zapyta?
- Logan, co ty na to? – szeryf utkwił pytający wzrok w Risdalu. Ten wyraźnie zdenerwowany odparł krótko:
- Nie znam tego człowieka i nie wiem, o co mu chodzi. Tak jak inni przybiegłem tu na odgłos toczącej się bójki.
- Nie znasz mnie? – warknął Eddie. – Ale jak znosiłem ci haracze i załatwiałem dla ciebie brudne sprawy to mnie znałeś.
- Zamknij się kreaturo! – wrzasnął Risdal.
- Teraz to kreaturo! Mam ci przypomnieć, o kim mówiłeś „Egzekutor”?!
- Panie Risdal zdaje się, że mamy sobie trochę do wyjaśnienia – zauważył Swift.
- Szeryfie, zna mnie pan od tylu lat. Moja opinia jest nieposzlakowana. Komu pan wierzy mnie, czy tej rudej przybłędzie? – Logan mimo woli podniósł głos.
- To, komu i czy wierzę nie ma tu żadnego znaczenia – odparł Swift. – Teraz pójdziemy do mojego biura i wszystko sobie wyjaśnimy. Reszta ma się rozejść.
- Szeryfie, pan się zapomina. Mam panu przypomnieć, kim jestem.
- Członkiem rady miasta – odpowiedział spokojnie Swift. – Czy w związku z tym uważa pan, że powinienem pana traktować w wyjątkowy sposób?
- Zapłacisz za to szeryfie!
- Risdal, grozisz mi?! – oczy Swifta błysnęły gniewem.
- On jest w tym dobry – wtrącił Eddie. – Myślałeś Logan, że sam pójdę na dno? Twoje niedoczekanie. Powiem wszystko. Nie zamierzam przez ciebie gnić w mamrze. Powiem kim naprawdę jesteś. Niech wszyscy wiedzą jaki z ciebie …
- Nic nie powiesz, mędo! – w dłoni Risdala błysnął colt. Huk wystrzału zaskoczył wszystkich. Twarz Watkinsa przeszył bolesny skurcz. Mężczyzna schwyciwszy się za lewy bok upadł na ziemię. Jednocześnie szeryf doskoczył do Logana i wyrwał mu broń. Jednemu z ludzi kazał sprawdzić stan Eddiego. Watkins mocno krwawił, ale żył. Na szczęście lekarz był na miejscu i mógł od razu zająć się rannym. W międzyczasie szeryf chwyciwszy Risdala za ramię powiedział:
- Loganie Risdal aresztuję cię za próbę zabójstwa Eddiego Watkinsa i za parę innych sprawek. Idziemy!
Risdal wyglądał tak, jakby nic do niego nie docierało. Patrzył przed siebie otępiałym wzrokiem. Teraz gdy stracił wszystko było mu obojętne, co się z nim stanie. Popchnięty przez szeryfa zrobił dwa może trzy kroki, gdy drogę zastąpił mu burmistrz Bradford, z niedowierzaniem pytając:
- Loganie miałeś wszystko, więc dlaczego? Dlaczego to robiłeś?
- Pecunia non olet – odparł Risdal.
- Że, co proszę? – wyrwało się jednemu z kowboi.
- Pieniądze nie śmierdzą – wtrącił z niewinną miną Adam, a widząc zdumienie na twarzach otaczających go ludzi śpiesznie dodał: - to łacińska sentencja, której autorstwo przypisuje się cesarzowi rzymskiemu Wespazjanowi.
- A ty niby skąd to wiesz? – spytał Candy wciąż jeszcze nieco oszołomiony po silnym ciosie Eddiego.
- Człowieku, co się głupio pytasz – zaśmiał się wspomniany kowboj. - Przecież to Cartwright, a Cartwrightowie wszystko wiedzą.
- Nie mogę z panem się zgodzić. Cartwrightowie nie mają monopolu na mądrość całego świata – odparł z poważną miną Adam. – A o tym, że pieniądze nie śmierdzą mówił nam na lekcji historii Pan Rogers.
- No, no – włączył się do rozmowy drugi kowboj - ucieszny z ciebie chłopak. Ucieszny i odważny.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 22:17, 02 Gru 2016, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 0:27, 01 Gru 2016    Temat postu:

Odcinek pełen emocji i prawdziwie... męskiego załatwiania spraw Smile Candy, na swoje szczęście, chyba będzie miał kogoś, kto będzie troskliwie dopytywał się o stan zdrowia Smile

Czytałam jak zawsze z dużą przyjemnością... a mały Adam rzeczywiście, ucieszny chłopak Smile I sprytny Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:39, 01 Gru 2016    Temat postu:

Wszystko wskazuje na to, że Candy znalazł swoją połówkę Wink Smile Amarylis prześliczny i jaki dynamiczny Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:12, 01 Gru 2016    Temat postu:

ADA napisał:
- Jutro rano przyjeżdża pani Bauman.
- Peggy?
- Tak – odparł z niejakim zakłopotaniem Candy.
- Jednak zdecydowała się odzyskać ranczo matki. – Joseph pokiwał z uznaniem głową.
- Właściwie już je odzyskała. Pozostały do załatwienia tylko formalności.

Bardzo interesująca informacja i taka … jakby to ująć – obiecująca, skoro Candy niemal się rumieni. Smile

ADA napisał:
- Fakt. Adam przepadał za Peggy. Gdyby nie pojawił się nasz kuzyn Will, Adam pewnie ożeniłby się z jej matką – odparł Joseph. – No, dobrze. Od jutra masz wolne.

Ależ Joe jest łaskawy! Dał mu wolne, ale coś mi tu zgrzyta. Mam wrażenie (podkreślam, że to tylko wrażenie), iż Joe trochę się wywyższa. Confused

ADA napisał:
- A pomagaj sobie, pomagaj – Joe parsknął głośnym śmiechem. – Może jakieś wesele z tego będzie.
- No, wiesz! – Candy spróbował przybrać szczerze oburzoną minę.

Jak dwie kumoszki na targu. Laughing

ADA napisał:
Do tego dwa razy dokładnie się ogolił, włożył najlepsze świąteczne ubranie i nowiutki czarny kapelusz, który dostał pod choinkę.

Wszystko pięknie, ładnie, ale ja koniecznie muszę wiedzieć, od kogo Candy dostał ten kapelusz. Razz

ADA napisał:
już dawno temu obiecał sobie, że żadna kobieta nie złamie mu serca.

Peggy z pewnością nie zamierza niczego łamać, a tym bardziej serca tak miłego i uczynnego kowboja. Wink

ADA napisał:
Jakby tego wszystkiego było za mało został upomniany za brak uwagi na lekcji przez nowego nauczyciela pana Rogersa. Nigdy dotąd to mu się nie przytrafiło, a gdy jeszcze przypomniał sobie triumfującą minę Randy’ego z pasją kopnął kamyk, który potoczył się środkiem ulicy i uderzył w kostkę przechodzącego właśnie mężczyznę.

Dzieciak nie ma lekkiego życia. Ojciec zmusza go do nauki, nauczyciel gnębi, a koledzy dokuczają. Nic, tylko kopać kamyki! Laughing

ADA napisał:
Owszem nauczył, ale nic nie mówił o takich indywiduach, jak pan
A, co panu do tego?
- Pewnie tak – odparł Adam bezczelnie się uśmiechając.

Mały ma tupet. Trzeba przyznać, że zachowuje się jak urwis – taki Tomek Sawyer. Surprised

ADA napisał:
twój kochany stryjek zamówił u mnie pewną przesyłkę i jej nie odebrał. Poniosłem przez to straty. Powiedz mu, że jeśli nie odda mi pieniędzy, to puszczę z dymem tę waszą Ponderosę.

Gość sam się prosi o kłopoty. Mad

ADA napisał:
Candy niewiele mówił za to wciąż się uśmiechał i potakiwał głową. Jej głos był dla niego niczym piękna muzyka i sam już nie wiedział, co się z nim dzieje.

Wpadł jak śliwka w kompot. Smile

ADA napisał:
Rozsierdzony dopadł mężczyzny i krzycząc: - zostaw chłopaka - z całej siły przyłożył mu pięścią w twarz.

Cóż za akcja! A wszystko to rozegrało się na oczach Peggy. Pewnie Candy będzie mógł liczyć na troskliwą opiekę, współczucie i uznanie. Cool

ADA napisał:
Teraz wypadki potoczyły się błyskawicznie. Mężczyzna roztrącając gapiów rzucił się do ucieczki, ale ktoś z ogromną wprawą podstawił mu nogę. Tym kimś był Adam, który wrzasnął z zachwytu widząc, jak bandzior wpadł twarzą wprost do ogromnej kałuży. Mężczyzna próbował się jeszcze ponieść, ale szeryf Swift stawiając stopę na jego plecach przydusił go do ziemi mówiąc:
- Rusz się tylko łobuzie, a łeb ci odstrzelę.

Nareszcie łobuz dostanie to, na co zasłużył. Adam może być z siebie dumny. Smile

ADA napisał:
– Zastraszanie, ściąganie długów, wyłudzenia, złodziejstwo wreszcie rozprowadzanie nielegalnego alkoholu, handel morfiną, opium i innymi używkami… mam dalej wymieniać?

Wyroku w zawieszeniu raczej nie dostanie. Wink

ADA napisał:
On jest w tym dobry – wtrącił Eddie. – Myślałeś Logan, że sam pójdę na dno? Twoje niedoczekanie. Powiem wszystko. Nie zamierzam przez ciebie gnić w mamrze. Powiem kim naprawdę jesteś. Niech wszyscy wiedzą jaki z ciebie …
- Nic nie powiesz, mędo! – w dłoni Risdala błysnął colt. Huk wystrzału zaskoczył wszystkich.

Zupełnie się nie spodziewałam takiego rozwoju akcji. Shocked Western w pełnej krasie!

ADA napisał:
Risdal wyglądał tak, jakby nic do niego nie docierało. Patrzył przed siebie otępiałym wzrokiem. Teraz gdy stracił wszystko było mu obojętne, co się z nim stanie.

Szkoda żony i dzieci. To rodzina boleśnie odczuje niecne sprawki męża i ojca o „nieposzlakowanej opinii”. Sad Miejscowe kumoszki będą strzępić języki do utraty tchu.

ADA napisał:
- Pieniądze nie śmierdzą – wtrącił z niewinną miną Adam, a widząc zdumienie na twarzach otaczających go ludzi śpiesznie dodał: - to łacińska sentencja, której autorstwo przypisuje się cesarzowi rzymskiemu Wespazjanowi. (…)Cartwrightowie nie mają monopolu na mądrość całego świata – odparł z poważną miną Adam. – A o tym, że pieniądze nie śmierdzą mówił nam na lekcji historii Pan Rogers.

Pan Rogers może być dumny z takiego ucznia. Very Happy

ADA, mnóstwo urozmaicenia w dwóch odcinkach. Sporo się działo. Wątek Candy'ego i Peggy zaczął się interesująco. Rodzina Cartwrightów z pewnością odpowiednio zareaguje na wyczyn małego Adama. I pytanie zasadnicze. Gdzie podziewa się Thomas? Pojechał błagać o przebaczenie czy na kurację odwykową?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:11, 02 Gru 2016    Temat postu:

Mada napisał:
Ależ Joe jest łaskawy! Dał mu wolne, ale coś mi tu zgrzyta. Mam wrażenie (podkreślam, że to tylko wrażenie), iż Joe trochę się wywyższa.

Joe, gdy w opowiadaniu pojawił się Candy, traktował go z dużą rezerwą. Minęły lata. Nabrał do niego zaufania i traktuje go jak przyjaciela. Nie wywyższa się, a ta jego "odzywka", cóż... Joe czasem szybciej mówił niż myślał Wink

Mada napisał:
Wszystko pięknie, ładnie, ale ja koniecznie muszę wiedzieć, od kogo Candy dostał ten kapelusz. Razz

I tu mamy problem, bowiem nie mam pojęcia od kogo Candy dostał kapelusz... chociaż nie... wiem Very Happy od Mikołaja Wink Very Happy

Mada serdecznie dziękuję za poświęcony czas i komentarz. Thomas być może pojawi się w następnym odcinku Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:39, 12 Gru 2016    Temat postu:

***
Benny po całodziennej pracy wrócił do domu zmęczony i głodny. Razem ze stryjami Hossem i Josephem objeżdżał pastwiska Ponderosy wyręczając w tym zarządcę rancza Candy’go Canaday’a, który po bijatyce z Eddim Watkinsem nie czuł się zbyt dobrze. Połamane żebra nieźle dawały mu się we znaki. Doktor Stone zalecił Candy’mu dużo odpoczynku, do czego mężczyzna zastosował się bez szemrania. Taka postawa początkowo wywołała zdziwienie Joe’go Cartwrighta, który doskonale wiedział, że Candy do spolegliwych nie należał. Wkrótce jednak wszystko stało się jasne, gdy okazało się, kto miał otoczyć opieką dzielnego zarządcę. Benny uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak dzień wcześniej Candy potulnie i z uwielbieniem w oczach przyjmował lekarstwo od Peggy. Tych dwoje miało się ku sobie. Tego był pewien. Lubił Peggy, którą traktował, jak siostrę. Przykro mu było, gdy okazało się, że małżeństwo kobiety legło w gruzach, a jej były mąż zachował się jak ostatni łajdak, za którego zresztą zawsze go uważał. Powrót Peggy w rodzinne strony był dla wszystkich swego rodzaju zaskoczeniem, ale jak stwierdził jego ojciec tylko tu mogła powrócić do równowagi po tak bolesnym ciosie. Benny zastanawiał się, jak Peggy da sobie radę z odzyskanym ranczem, które było przecież jedną wielką ruiną. Jak tylko dowiedział się, że kobieta wraca na dobre, wraz z resztą rodziny postanowił udzielić jej stosownej pomocy. Przy okazji zorientował się, że wiele spraw w imieniu Peggy załatwia Candy. Obserwował, więc zarządcę Ponderosy i miał niezłą zabawę, gdy na najmniejsze choćby wspomnienie pani Bauman Candy czerwienił się niczym uczniak. Życzył mu jak najlepiej. Zresztą w stosunku do Candy’ego miał dług wdzięczności. Bądź, co bądź mężczyzna stanął w obronie małego Adama. Na wspomnienie syna Benny westchnął. Był, co prawda dumny z Adama, ale to jeszcze nie znaczyło, że chłopca miałaby ominąć prawdziwie męska rozmowa.
Benny nie zastawszy nikogo w salonie zajrzał do kuchni. Tam też było pusto. O tej porze pewnie Sara karmi Robbie’go – pomyślał i ruszył po schodach do małżeńskiej sypialni. Uchylił cicho drzwi i faktycznie jego żona siedziała na łóżku i trzymała w objęciach najmłodszego synka, który już nakarmiony, przytulony do matczynej piersi spał sobie słodko.
- Nareszcie jesteś, kochany. Już zaczęłam się niepokoić – powiedziała ściszonym głosem Sara.
- Przecież mówiłem ci, że pojedziemy obejrzeć pastwiska nad Truckee River.
- Owszem mówiłeś, ale miałeś wrócić na obiad, więc nie dziw się, że zaczęłam się martwić.
- Przepraszam skarbie, ale po drodze zajrzałem do Candy’ego. Chciałem mu podziękować i dowiedzieć się czegoś więcej na temat wczorajszego zajścia. – Benny podszedł do żony i cmoknął ją w czubek głowy. – Jak nasz synek?
- Najadł się do syta i usnął. Zobacz, jakie robi śmieszne minki.
- Chyba coś mu się śni. Słodziak – powiedział Benny przysiadając obok na łóżku.
- A Candy jak się czuje? – spytała Sara otulając synka kocykiem.
- Twierdzi, że dobrze, ale pokaż mi człowieka z połamanymi żebrami, który tak by się czuł.
- Cały Candy – Sara pokręciła głową ciepło przy tym się uśmiechając. – Pytałeś, czy potrzebna mu jest jakaś pomoc?
- Nie musiałem. Peggy wszystkim się zajęła.
- Naprawdę? – oczy Sary zabłysły ciekawością. – Myślisz, że coś z tego będzie.
- Być może. Pożyjemy zobaczymy – odparł Benny rozbawiony miną żony. – A gdzie podziewa się reszta naszej trzódki?
- Jimmy jest u dziadka, a Adam u twojej siostry.
- Jeśli nasz syn myśli, że w ten sposób uniknie rozmowy to jest w błędzie. - Benny zmarszczył brwi.
- Nie złość się. Przed południem zajrzał do nas Daniel. Miał do ciebie jakąś sprawę. Przy okazji okazało się, że Karen dobrze się czuje, więc pozwoliłam Adamowi do niej pojechać.
- Saro, zbytnio ulegasz naszemu najstarszemu synowi… przecież wyraźnie powiedziałem, że ma siedzieć w domu.
- Kochanie, nie przeczę, że Adam jest moim oczkiem w głowie. I uwierz mi, że nie zamierzałam zmieniać twojej decyzji, ale on jest całą tą sytuacją taki wystraszony. Uznałam, więc, że parę godzin z Karen dobrze mu zrobi. Danny obiecał, że wieczorem go odwiezie. Zdążysz jeszcze z nim porozmawiać.
- Może i masz rację – westchnął Benny.
- Oczywiście, że mam – odparła Sara i półżartem spytała: - masz, co do tego jakieś wątpliwości?
- Nie, żadnych – zaśmiał się cicho. – To teraz powiedz mi, jak tata dziś się czuje?
- Całkiem nieźle. Śniadanie, co prawda zjadł w sypialni, ale potem zrobił nam niespodziankę i zszedł na obiad do salonu, a przed południem bawił się z Robbie’m. Teraz, jak ci już mówiłam jest u niego Jimmy. Myślę, że z tatą jest coraz lepiej. Po prostu potrzebuje jeszcze trochę czasu, żeby dojść do siebie. Sam wiesz, że z sercem nie ma żartów.
- Wiem. Ten atak był wyjątkowo ciężki. Myślałem, że go stracimy. – Benny posmutniał.
- Daj spokój, kochanie. Najważniejsze, że tata naprawdę czuje się lepiej. Zobaczysz wszystko się ułoży – Sara pocieszająco położyła dłoń na kolanie męża. – Przyjdzie wiosna, a z nią optymistycznie spojrzymy na świat.
- Tak mówisz? Myślisz, że mnie to też dotyczy?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi?
- Przecież wiesz…
- Och Benny, jak długo będziesz do tego wracał?
- Chciałem zabić brata. Uważasz, że nie mam, o czym myśleć?
- Ale go nie zabiłeś – odparła stanowczo Sara.
- Tylko, dlatego, że Peter i Danny mnie powstrzymali. Gdyby nie oni udusiłbym go. Czułem, jak robi się wiotki, widziałem jak sinieje… chciałem go puścić i nie potrafiłem otworzyć dłoni – powiedział cicho Benny ze wzrokiem utkwionym we własne ręce.
- Kochany mój, przestań się obwiniać. Jeśli ktoś jest tu winny, to na pewno nie ty.
- Może Thomas?
- Tego nie powiedziałam. Wiesz doskonale, że unikam wypowiedzi na tematy rodzinne, ale jeżeli już tak stawiasz sprawę, to powiem ci coś. Przy całej mojej sympatii do Thomasa uważam, że swoim zachowaniem wyrządził rodzinie krzywdę. Tata omal nie stracił życia, mama jest cieniem samej siebie, a ty, Milton i reszta waszego rodzeństwa robicie sobie ciągłe wyrzuty, że nie dość dobrze opiekowaliście się bratem…
- Bo tak było – wtrącił Benny.
- Doprawdy? Mylisz się. Zrobiliście wszystko, co mogliście zrobić. To Thomas nie chciał waszej pomocy. On zachowywał się tak, jakby za swoje kalectwo chciał ukarać wszystkich wokół. Siebie również. I po części mu się to udało. Popatrz ilu ludzi zranił. Do tego jeszcze obraził Candy’ego i panią Bradford, która gdyby tylko jej pozwolił mogłaby z nas wszystkich najszybciej mu pomóc.
- Ty również myślisz, że Thomas i pani Bradford…
- Tak. Ann mi powiedziała, że przed wyjazdem do Filadelfii pani Bradford wyznała jej, co czuje do Tommy’ego. Powiedziała, że mimo całego upokorzenia, jakiego od niego doznała nie potrafi wyrzucić go z serca. Może kiedyś, z czasem, ale nie teraz.
- Ona naprawdę go kocha – Benny ze smutkiem pokręcił głową. – Gdybyż mój brat potrafił to dostrzec.
- Myślę, że on wie o tym, tylko brakuje mu odwagi, żeby odpowiedzieć na jej uczucie – odparła Sara kołysząc w ramionach dziecko, które na moment otworzyło oczka i cichutko zakwiliło. – Zresztą, jakie to ma teraz znaczenie. Margaret wyjechała, a Thomas żyje wśród Szoszonów.
- To było jedyne wyjście. Gdyby nie Kimama i jej pobratymcy Thomasa mogłoby już nie być wśród nas. I to nie, dlatego, że ja chciałem… no wiesz, ale że on sam stał się dla siebie największym zagrożeniem. Doktor Stone powiedział, że jeżeli ktoś ma mu pomóc to tylko Indianie. Oni znają mnóstwo sposobów na przeróżne dolegliwości, na uzależnienia również. Skoro nasza medycyna nie potrafiła mu już pomóc, to może ta indiańska coś da. Tylko ten brak wiadomości mnie dobija.
- Kimama przecież była w zeszłym tygodniu…
- Tak. I jak to ona niewiele powiedziała.
- Rozmawiała z rodzicami. Z tobą nie musiała – zauważyła Sara. – I myślę, że chyba nie jest tak źle skoro mama po jej wizycie miała lepszy humor.
- Możliwe – odparł trochę bez przekonania Benny. – Wiesz próbowałem, co nieco wydobyć z Kimamy, ale ona popatrzyła na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem i stwierdziła, że dopóki we mnie będzie tyle sprzecznych uczuć nic mi nie powie. Tylko na koniec szepnęła, żebym przestał się martwić.
- To przestań. – Odparła krótko Sara i układając w kołysce wciąż śpiącego Robbie’go powiedziała: - Jesteś zmęczony i na pewno głodny, dlatego teraz pójdziesz i odświeżysz się, a ja przygotuję ci coś dobrego do jedzenia. I nie chcę słyszeć słowa sprzeciwu. Czy to jasne?
- Jasne, mój generale – odparł Benny biorąc żonę w ramiona. – Co ja bym bez ciebie zrobił?
- Nie mam pojęcia – odparła z miną niewiniątka. Benny popatrzył na nią tymi swoimi szarozielonymi oczyma i głęboko wciągnął do nosa zapach werbeny, którą zawsze pachniała. Leciutko dotknął jej ust, a potem oboje zatonęli w długim, głębokim pocałunku.

***
Późnym wieczorem, już po kolacji na podwórze „Uśmiechu losu” wjechała bryczka powożona przez Daniela Reeda. Obok niego siedział wyjątkowo cichy mały Adam. Danny spojrzał na niego z ukosa i uśmiechnął się. Wiedział, że chłopiec bardzo przeżywa czekającą go rozmowę z ojcem. Inny na jego miejscu byłby dumny, że przyczynił się do zatrzymania poszukiwanego przestępcy, ale nie Adam. Wszyscy mówili o tym wydarzeniu i wychwalali małego Cartwrighta pod niebiosa. Chłopiec całym tym rozgłosem był bardzo onieśmielony. Uważał, że nic takiego nie zrobił, żeby zasłużyć sobie na pochwały. Dla niego największe znaczenie miało to, co powie jego tata. A tata, cóż… spojrzał na niego poważnie, a że było już bardzo późno kazał mu iść spać obiecując, że porozmawiają nazajutrz.
- Głowa, do góry Adamie. Zobaczysz wszystko będzie dobrze. Twój tata to równy facet – powiedział Danny i wysiadł z bryczki.
- Wiem wujku, ale i tak się boję. Tata wczoraj nie wyglądał na zadowolonego. Kazał mi siedzieć w domu, a ja nie posłuchałem – odparł zasmucony Adam.
- Chyba nie do końca tak było. Przecież twoja mama pozwoliła ci na wizytę u nas.
- No, tak wujku, ale tata kazał mi nie wychodzić z domu i teraz mi się oberwie.
- A mnie się wydaję, że nie doceniasz swojego taty – odparł Danny. – Zobacz czeka na nas w drzwiach.
- Widzę – westchnął żałośnie Adam, czym rozbawił Daniela. Tymczasem Benny zacierając dłonie krzyknął:
- Szybciej panowie, bo zimno leci do domu.
- Witaj Benny. Wybacz, że późno odwożę ci syna, ale dzieci tak świetnie się bawiły, a poza tym Lizz nie wypuściłaby Adama bez kolacji.
- W porządku Danielu – odparł Cartwright ściskając dłoń szwagra. – A ty, młody człowieku skoro jadłeś już kolację idź do swojego pokoju i zaczekaj tam na mnie. Mamy sobie sporo do wyjaśnienia.
Adam potulnie skinął głową, pożegnał się z ulubionym wujkiem i ze zwieszoną głową ruszył w kierunku schodów.
- Nie moja sprawa, ale nie bądź dla niego zbyt srogi – powiedział Daniel – to świetny chłopak. Możesz być z niego dumny.
- Jestem dumny, ale to wciąż jeszcze dziecko, które przede wszystkim powinno słuchać rodziców. Zapraszam do środka. Sara mówiła mi, że masz do mnie jakąś sprawę.
- To prawda. Chciałem z tobą porozmawiać, ale jest już późno. Muszę wracać do domu. Nie chcę żeby Lizz się martwiła.
- To, chociaż w skrócie powiedz mi, o co chodzi?
- No, dobrze. Pamiętasz, jak we wrześniu rozmawialiśmy o kondycji Ponderosy?
- Pamiętam – odparł Benny.
- Po spędzie mieliśmy się zastanowić, co dalej. Niestety wszystko się skomplikowało. Wypadek Thomasa, ślub Miltona, choroba ojca. Benny mamy coraz mniej czasu. Naprawdę powinniśmy się zebrać i porozmawiać. Wiesz doskonale, że sprzedaż bydła jest na granicy opłacalności. Dzisiaj byłem w Virginia City. Zamknięto kolejne kopalnie srebra. Ludzie zaczynają opuszczać miasto. Nie chcę być złym prorokiem, ale jak tak dalej pójdzie to za kilka lat Virginia City będzie wymarłym miastem, a wymarłe miasto nie będzie potrzebowało naszych krów i drewna z naszych tartaków.
- To czarnowidztwo. Aż tak źle nie będzie.
- Oby. Musimy wreszcie podjąć decyzję. Nie chcę i nie mogę stracić rancza. Zawsze chciałem być ranczerem, ale przede wszystkim jestem mężem i ojcem, i muszę zapewnić rodzinie przyszłość.
- Rozumiem cię Danielu. Wszyscy jesteśmy w podobnej sytuacji. Co powiesz na zwołanie narady rodzinnej na przykład w przyszłym tygodniu?
- Byłoby świetnie, tylko, boję się o ojca. Nie chciałbym, żeby mu to zaszkodziło, a też nie wyobrażam sobie całej tej narady bez jego udziału.
- Faktycznie tata jest jeszcze słaby. Ja też nie chciałbym o niczym decydować poza jego plecami.
- Możemy jeszcze zaczekać – odparł Danny. - Na święta wielkanocne przyjadą Ruckowie. Oni też powinni mieć prawo głosu, zwłaszcza, że część Ponderosy jest własnością Victorii.
- Zdaje się, że masz rację – Benny potaknął głową. - Napiszę do nich. Vicky ma smykałkę do interesów, więc nich ruszy głową.
- To zawsze jest jakiś pomysł – stwierdził Daniel. – Pojadę już. Pozdrów rodziców.
- A ty moją siostrę i dzieciaki. I uważaj na siebie.
Gdy za Danielem zamknęły się drzwi Benny poszedł do pokoju synów. Jimmy spał w najlepsze, jak zwykle z połową kołdry leżącą na podłodze. Adam przebrany w koszulę nocną, był już w łóżku i czytał książkę, choć prawdę mówiąc trudno było mu się skupić na jej treści. Ojciec nigdy go nie uderzył, ale był wymagający i stanowczy. Adam czuł przed nim respekt i teraz pochylił głowę czekając na reprymendę.
- Ciekawa ta książka? – spytał cicho Benny siadając obok syna.
- Tak – wyszeptał Adam.
- A jak było u cioci Elizabeth?
- Fajnie.
- Coś małomówny jesteś. Zwykle masz tyle do powiedzenia.
Adam pociągnął nosem i zamknął książkę. Głęboko zaczerpnął powietrza i szybko wyrzucił z siebie:
- Przepraszam tato. Wiem, że źle zrobiłem i że jesteś na mnie zły.
- O, to dużo wiesz – zauważył Benny. Adam bliski płaczu zagryzł wargi. – Synku, nie jestem na ciebie zły. Po prostu martwię się. Jesteś jeszcze dzieckiem, a ten człowiek był bardzo niebezpieczny i mógł wyrządzić ci krzywdę. Miałeś dużo szczęścia, że w pobliżu znalazł się Candy. Nie chcę nawet myśleć, co mógłby ci zrobić ten bandzior.
- Tato, ale ja przez przypadek na niego wpadłem. Kopnąłem kamień, który uderzył go w nogę. Wtedy on mnie rozpoznał i zaczął dopytywać się o stryjka Tommy’ego. Powiedziałem mu, że stryjek wyjechał, ale on mi nie uwierzył i zagroził, że spali Ponderosę. Potem pobił Candy’ego, a ja pobiegłem po szeryfa. Tatusiu tak bardzo się bałem – zaszlochał Adam i przywarł do ojca. - Myślałem, że ten bandzior zabije Candy’ego, a potem spali naszą Ponderosę. Co byśmy wtedy zrobili? A dziadziuś? On tego by nie przeżył.
- Już dobrze synku – Benny mocno przytulił chłopca do siebie. – Uspokój się. Nic nie grozi naszej rodzinie i nic nie grozi Ponderosie. Byłeś dzielny i jestem z ciebie bardzo dumny. Pamiętaj jednak, że następnym razem może zabraknąć kogoś, kto stanie w twojej obronie, dlatego przyrzeknij mi, że sprawy dorosłych zostawisz dorosłym.
- Przyrzekam tato – wyszeptał Adam.
- Trzymam cię za słowo. A teraz odłóż książkę, bo pora spać.
- To nie będzie kary? – spytał z nadzieją w głosie Adam.
- Nie będzie – uśmiechnął się Benny.
Chłopiec otarł łzy i posłusznie wykonał polecenie ojca. Benny ucałował go na dobranoc, a potem podszedł do łóżka drugiego syna i otulił go kołdrą. Jimmy, coś zamruczał i nie przerywając snu przekręcił się z boku na bok. Benny zgasił lampę i będąc już w drzwiach półgłosem powiedział:
- Śpij dobrze Adamie. Kocham cię synku.
- Ja ciebie też tatusiu – usłyszał w odpowiedzi.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pon 21:58, 12 Gru 2016    Temat postu:

Wspaniale Very Happy Świetny odcinek, dużo nowych wiadomości - i to dosyć szokujących Shocked Emocje w rodzinie Cartwrightów wrzą, inne emocje, dookoła Ponderosy rozkwitają a pozostałe emocje, w wiosce Szoszonów, studzą się. Very Happy

czekam na kolejny odcinek a moje emocje... eee... uprzejmie proszą o ciąg dalszy Smile

Oj, a ja powiedziałam dzisiaj Adze, że nie ma nowych odcinków... ciekawa jestem jej reakcji...
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:25, 12 Gru 2016    Temat postu:

Fakt, emocji trochę się nazbierało różnych, różnistych Wink Zresztą z Cartwrightami inaczej być nie może. Very Happy
Nie martw się, Aga Ci nic nie zrobi Laughing Dzisiaj nie zajrzała na forum, a jeśli zajrzy jutro to wszystko będzie ok. ponieważ jutro nie planuję wklejenia nowego odcinka Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 167, 168, 169 ... 171, 172, 173  Następny
Strona 168 z 173

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin