Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Uśmiech losu część III "Droga do nieba"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 170, 171, 172, 173  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:40, 27 Lut 2017    Temat postu:

W tym, bardzo spokojnym odcinku, Adam prosi Thomasa o pomoc w pewnej sprawie...

***
Minął tydzień od powrotu Thomasa do domu. Wraz z pierwszymi podmuchami wiosny wszystko w „Uśmiechu losu” budziło się do życia. Adam z dnia na dzień nabierał sił, a Adeline promieniała. Benny, wiedząc, że w domu jest Tommy więcej czasu poświęcał na sprawy rancza, na którym zawsze było coś do zrobienia. Tego dnia było wyjątkowo słonecznie i ciepło. Adam i Thomas oparci o ogrodzenie małego padoku przyglądali się, jak ciekawski Brave podrzucając śmiesznie łbem drepcze tuż obok swojej matki. Caro, co jakiś czas szturchnięciem pyska przywoływała synka do porządku. Poczynania klaczy i źrebaka obserwował też najstarszy wnuk Adama. Od chwili, gdy stryj Thomas podarował mu Brave’a niezwykle dumny chłopiec cały wolny czas poświęcał na opiekę nad końmi. Często pomagała mu w tym zajęciu Karen, która podobnie, jak mały Adam bardzo lubiła konie. Teraz właśnie chłopiec czekał na swoją przyjaciółkę. Kieszenie spodni wypchane miał jabłkami, które przeznaczone były dla Caro. Dziadek powiedział mu, że aby zbliżyć się do Brave’a musi pozyskać przychylność jego matki. Klacz szybko zorientowała się, że nie musi obawiać się tego małego człowieka, który przynosi jej smakołyki. Jednak zapobiegawczo uważnie obserwowała Adama i od czasu do czasu, gdy uznała to za stosowne, ostrzegawczo rżała. Teraz właśnie uznała, że należy jej się coś smacznego do jedzenia, bowiem podeszła do chłopca i trącając go pyskiem zażądała jabłka.
- Dziadku zobacz, jaka ona mądra. Wie, że zawsze mam dla niej coś dobrego. Dziadku widzisz? – spytał z wypiekami na twarzy chłopiec. Przystojny, szpakowaty starszy mężczyzna tylko uśmiechnął się i skinął głową na znak, że wszystko dokładnie widzi.
- Pamiętasz Adamie? Tylko jedno jabłko – powiedział Thomas.
- Pamiętam stryjku, pamiętam. Caro, jest łakoma i potrafi żebrać – odparł poważnym głosem chłopiec jednocześnie podając klaczy owoc.
- O tak. To najbardziej łakome zwierzę świata.
- Stryjku, myślisz, że Brave też taki będzie?
- A to już od ciebie będzie zależało. Brave jest przecież twoim konikiem.
- No, tak – uśmiechnął się Adam.
- Chłopcze, musisz mi coś przyrzec – zaczął Tommy.
- Wszystko stryjku.
- Jeśli chcesz, aby twój koń stał się twoim przyjacielem musisz o niego bardzo dbać. Nigdy nie możesz zapomnieć, że jego potrzeby są ważniejsze niż twoje. Nawet wtedy, gdy będziesz bardzo zmęczony i głodny koń jest najważniejszy. Musi być oporządzony, nakarmiony i napojony. Obiecujesz?
- Obiecuję. Będę dbał o Brave’a najlepiej, jak potrafię.
- To świetnie. Mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Czy pod moją nieobecność zajmiesz się także Caro?
- Oczywiście stryjku. Przecież to mama mojego konika – odparł z powagą mały Adam.
- Dziękuję ci. – Powiedział Thomas, a spostrzegłszy Karen, która właśnie wbiegła na podwórze dodał: - zdaje się, że ktoś cię szuka.
- Karen! Tu jestem – Adam pomachał ręką i ruszył w jej kierunku. Dziewczynka przystanęła i promiennie uśmiechnęła się do niego.
- Ładne z nich dzieciaki – zauważył Thomas.
- To prawda. Rosną jak na drożdżach – odparł jego ojciec i westchnął. Po chwili, jakby mimochodem spytał: - kiedy chcesz nas znowu opuścić?
- Ja?
- Prosiłeś Adama, żeby zaopiekował się twoją klaczą, gdy ciebie nie będzie.
- To jeszcze nie znaczy, że chcę was opuścić, tato.
- Zrozumiałem inaczej.
- To nie tak.
- A, jak? Zdradzisz mi swoje plany? Bo przecież jakieś masz.
- Plany? – westchnął Tommy. – Cóż, nie mogę siedzieć wam na głowie.
- Synu, przecież nikt ciebie nie wyrzuca. To jest twój dom.
- Wiem, tato, ale muszę stanąć na własnych nogach.
- To godne pochwały, ale naprawdę nie musisz się aż tak śpieszyć – powiedział ciepło uśmiechając się Adam. – Poza tym mamie będzie przykro i mnie również.
- Tato, chciałem pojechać do Nowego Jorku. Jeszcze przed świętami Victoria obiecała, że załatwi mi wizytę u najlepszego specjalisty od protez. To niejaki Dubois Parmelee.*) Podobno jego protezy są najlepsze, a ja taką właśnie chcę mieć.
- To dobry pomysł.
- Tyle tylko, że nie wiem, czy nie jest na to za późno. Od wypadku minęło siedem miesięcy.
- Spróbować zawsze warto – zauważył Adam – a o pieniądze nie musisz się martwić. Powiedz tylko ile potrzebujesz.
- O nie tato za pieniądze bardzo dziękuję…
- Tommy nie musisz unosić się honorem. Jestem twoim ojcem i chcę ci pomóc.
- Tatusiu bardzo doceniam twój gest, ale nie przyjmę pieniędzy.
- A to niby, dlaczego?
- Po prostu stać mnie na to, żeby opłacić sobie leczenie. Widzisz, jako architekt całkiem nieźle zarabiałem. Po pierwszych sukcesach trochę zaszumiało mi w głowie i zachłysnąłem się możliwościami, jakie dają pieniądze. Wtedy do porządku przywołała mnie Vicky i stała się moim osobistym doradcą finansowym. Moje zarobki dobrze zainwestowała. Najpierw to były papiery wartościowe, a z czasem kupowała w moim imieniu nieruchomości. I tak dzięki jej smykałce do pieniędzy dużo zarobiłem. Dziś mogę żyć, jako rentier.
- Coś takiego! I mówisz, że to wszystko sprawka naszej Vicky – Adam z uznaniem pokiwał głową.
- Owszem. Moja siostra jest niesamowita. Gdyby urodziła się mężczyzną całe Wall Street leżałoby u jej stóp, a tak jest szarą eminencją w banku swojego męża. I zapewniam cię tato, że Peter świetnie na tym wychodzi.
- Nie wątpię w to synu. Zastanawiam się tylko, po kim Vicky odziedziczyła takie zdolności.
- Jak to, po kim? – Thomas wymownie spojrzał na ojca. – Po tobie tato.
- Nie przesadzasz przypadkiem?
- Gdzież bym śmiał!
- Dobrze, dobrze. Lepiej powiedz mi, kiedy chcesz pojechać do tego Nowego Jorku.
- Myślę, że za miesiąc, może półtora, o ile oczywiście Vicky uda się umówić mnie z panem Parmelee.
- Znając twoją siostrę to na pewno się jej uda. Szkoda, że nie pobędziesz z nami dłużej. Prawdę mówiąc miałem nadzieję, że w czymś mi pomożesz – powiedział z niejakim żalem Adam.
- Ależ tato, oczywiście, że ci pomogę. Powiedz tylko, co to miałoby być.
Adam w milczeniu przypatrywał się synowi, po czym lekko pocierając policzek, jak to zwykł robić w chwilach wzruszenia lub zakłopotania cicho powiedział:
- Chcę zbudować dom… dom dla twojej mamy.

***
- Dom? – Tommy był wyraźnie zaskoczony. – A, co z „Uśmiechem losu”?
- Nic. Nadal będzie naszym gniazdem rodzinnym, ale wiesz… twój wypadek i moja choroba, spowodowały, że mama i ja potrzebujemy spokoju i odpoczynku. Trochę to trudne, gdy dom jest pełen ludzi.
- A może łatwiej byłoby gdzieś wyjechać niż od razu budować dom.
- Ale my nie chcemy nigdzie wyjeżdżać. Twoja mama kocha Ponderosę i Tahoe, a poza tym po prostu chcielibyśmy pobyć tylko ze sobą. Mam nadzieję, że mnie rozumiesz?
- Tak, tato. Rozumiem – odparł wzruszony Thomas. - Powiedz mi tylko, jak mogę ci pomóc?
- Pomóż mi zaprojektować i zbudować ten dom.
- Oczywiście. Tylko muszę wiedzieć, jak ma wyglądać i gdzie ma stanąć.
- Nad brzegiem Tahoe, tam gdzie kiedyś dla ciebie i twojego rodzeństwa postawiłem szałas.
- Nasze ulubione miejsce. Bawiliśmy się tam w Indian.
- Milton zwykle był „bladą twarzą”.
- A Benny wodzem Winnemucca – zaśmiał się Tommy.
- Wspaniale wyglądał w pióropuszu – zauważył Adam.
- Zazdrościłem mu go i indiańskiego stroju. Też taki chciałem mieć.
- Zdaje się, że masz. Nanuk już o to się postarał.
- To prawda, ale tamten, który miał Benny był wyjątkowy.
- Dostał go od Białego Orła, mojego przyjaciela.
- Pamiętam go tato i pamiętam, gdy stryj Joe przywiózł wiadomość o jego śmierci.
- Biały Orzeł był wspaniałym człowiekiem. Honorowym i niezwykle dumnym.
- Tak, tacy właśnie są Indianie – przytaknął Tommy. – Tato, a ten dom to, jaki ma być?
- Chcę, żeby wyglądem przypominał dom rodzinny twojej mamy.
- Tyle, że ja nie wiem, jak on wyglądał.
- Nic dziwnego. Ty i Benny byliście tam tylko raz. Na pogrzebie dziadka Toma.
- To był duży dom?
- Nie, mały, ale dość kształtny i lekki w wyglądzie. Miał niewielki salon, z którego przechodziło się wprost do kuchni i dwie również niezbyt duże sypialnie. Podwórze było schludne. W jednym jego końcu stała mała stajnia z przybudówką, a w drugim stodoła. To był najwyższy budynek na farmie Toma Cartney’a.
- Chyba nie będziecie potrzebowali stodoły? – zapytał uśmiechając się Tommy.
- Pewnie, że nie. Ale stajnia i niewielka wozownia musi być.
- Rozumiem, że odtworzymy dom dziadka Toma.
- Tak. Taki właśnie dom chciałbym ofiarować twojej mamie.
- Ja nie widzę większego problemu. Dodałbym tylko pokój kąpielowy z prawdziwego zdarzenia i ubikację. A i kuchnia powinna być wyposażona we wszystkie możliwe udogodnienia.
- Byłoby wspaniale.
- I tak będzie. Wiesz, co tato, jeśli pomożesz mi w rysunku, to dziś po obiedzie możemy zrobić pierwsze plany. Ja lewą ręką nie władam jeszcze tak dobrze, jakbym chciał, ale zawsze coś tam naszkicuję. Ty, tato musiałbyś te moje pomysły odpowiednio rozrysować, tak żeby stały się czytelne.
- Rysujesz lewą dłonią? – spytał zaskoczony Adam.
- To zbyt wiele powiedziane. Raczej skrobię, jak kura pazurem.
- Pamiętam, że gdy byłeś dzieckiem chwytałeś zabawki raz jedną, raz drugą rączką. Nawet zastanawialiśmy się z mamą, czy tak jak twój stryj Joe nie będziesz leworęczny. Ale gdy poszedłeś do szkoły problem sam się rozwiązał.
- To by wyjaśniało łatwość, z jaką szła mi nauka pisania lewą ręką.
- Uczyłeś się u Szoszonów – bardziej stwierdził niż zapytał Adam.
- Tak. Któregoś dnia, gdy lepiej się poczułem wyszedłem przed tipi szamana. Wokół było pusto. Mężczyźni mieli jakąś naradę, a kobiety zajęte były swoimi sprawami. Trochę mi się nudziło, a nie chciałem chodzić po rezerwacie, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Wziąłem, więc do lewej dłoni patyk i tak zacząłem sobie rysować na śniegu. Z nieporadnych kresek zaczęły powstawać równie nieporadne litery. Tak mi się to spodobało, że przez kolejne dni było to moje główne zajęcie. Nanuk przez cały ten czas obserwował mnie. Gdzieś po tygodniu pojawiła się Kimama z tabliczką i kredą. Potem przyniosła kartki papieru, pióro i atrament. Zacząłem żmudne lekcje kaligrafii. Kimama bardzo mnie pilnowała. Za każdy kleks dostawałem witką po dłoni. Czułem się, jak uczniak w szkole.
- To teraz wiem, po co Kimamie potrzebny był papier. A tych kleksów dużo było?
- Sporo i witka często szła w ruch – zaśmiał się Tommy – ale warto było, bo podpisuję się już całkiem zgrabnie. Trochę gorzej jest z rysunkiem i kreśleniem. Gdybym miał protezę, to łatwiej byłoby mi przytrzymać kartkę.
- Mam nadzieję, że w Nowym Jorku dobiorą ci właściwą.
- Też mam taką nadzieję. A tymczasem twoje dłonie tato będą moimi. Benny również może nam pomóc. W końcu ukończył architekturę.
- Na początku wolałbym, żeby o tym planie wiedziało jak najmniej osób. To ma być prezent dla twojej mamy.
- Trudno to będzie przed nią ukryć.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale przynajmniej na etapie projektowania chciałbym zachować tajemnicę. Powiem jej, gdy dom będzie już na papierze. To jak wspólniku? Bierzemy się do pracy?
- Tak, ale jest jeszcze pewna sprawa, którą muszę koniecznie załatwić. Zajmie mi to najwyżej tydzień. Potem już będę do twojej dyspozycji, tato. Myślę, że jeśli się przyłożymy do pracy to w ciągu miesiąca zrobimy projekt. Dom nie jest duży i nie wymaga, nie wiadomo jak skomplikowanych rozwiązań. Przed moim wyjazdem do Nowego Jorku zdążymy jeszcze złożyć zamówienie na niezbędne materiały budowlane, a gdy wrócę ruszymy z robotami pełną parą.
- Dobrze, niech tak będzie.
- No, to wszystko załatwione – stwierdził z zadowoleniem Thomas.
- Owszem. – Przytaknął Adam i z zaciekawieniem spoglądając na syna rzekł: - wybacz, że pytam, ale czy ta sprawa niecierpiąca zwłoki, naprawdę wymaga twojego wyjazdu z domu?
- Tak.
- Daleko?
- Do Filadelfii.

***


_____________________________________________________________
*) W 1863 roku, Dubois Parmlee wynalazł protezę z gniazdem ssącym oraz zamocowanie protez obydwu rąk i nóg. Później Gustav Hermann zaproponował w 1868 roku wykorzystanie aluminium zamiast stali, aby uczynić sztuczne kończyny lżejszymi i bardziej funkcjonalnymi, ale dopiero w 1912 r. Marcel Desoutter, wykonał pierwszą aluminiową protezę. W tym samym roku Dorrance wynalazł hak, protezę ręki, który z modyfikacjami stosowany jest po dziś dzień. W 1898 roku, Vanghetti wynalazł możliwość przeniesienia skurczów zdrowych mięśni do zasilania protezy. – za Wikipedią


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 15:32, 28 Lut 2017, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Wto 0:14, 28 Lut 2017    Temat postu:

Nowy odcinek Very Happy Zostawię sobie na jutro, bo chyba jest smakowity - wnosząc po przypisie Very Happy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:43, 03 Mar 2017    Temat postu:

Akcja nowego odcinka przenosi nas do XIX-wiecznej Filadelfii. Będzie z przypisami Wink Smile

***
Filadelfia przywitała Thomasa Cartwrighta słoneczną i ciepłą pogodą. Było wczesne przedpołudnie i miasto tętniło już życiem. W niczym nie przypominało ono małych, sennych miasteczek Dzikiego Zachodu. Ruch uliczny mógł przyprawić o zawrót głowy. Ludzie śpieszyli w różne strony pieszo, tramwajami, powozami, a nawet bicyklami. Narzekano na uliczny zgiełk, z którego co i raz wyraźnie dało się słyszeć pokrzykiwania woźniców i dzwoniące tramwaje. Już za kilka lat ta uliczna muzyka miała rozszerzyć się o trąbienie i pisk kół automobili zdobywających coraz większą popularność.
Ktoś, kto po raz pierwszy znalazł się w tak dużym mieście mógł czuć się oszołomiony i przytłoczony jego wielkością oraz mnogością przeróżnych instytucji. Filadelfia, która tuż po ratyfikowaniu konstytucji*), dumy Amerykanów, stała się ich tymczasową stolicą, rozwijała się nad wyraz prężnie. Do miasta z roku na rok ściągało coraz więcej ludzi i tak naturalną koleją rzeczy Filadelfia stała się największym ośrodkiem przemysłowym z wiodącą rolą branży tekstylnej. To właśnie tu powstały pierwsze w historii Stanów Zjednoczonych banki, muzea i szpitale pediatryczne. Dla wygody i wypoczynku mieszkańców zakładano piękne parki, a prawdziwej rozrywki dostarczał pierwszy w Ameryce ogród zoologiczny. Architektura Filadelfii była niezwykle zróżnicowana. Zabudowa ścisłego centrum miasta sięgała czasów kolonialnych. Wzdłuż najstarszej ulicy miasta Elfrath’s Alley, będącej również najstarszą ulicą w Stanach Zjednoczonych, rozpościerały się ponad stuletnie domy**) robiące na przybyszach duże wrażanie. Tak Center City, jak i przylegające do niego dzielnice, choćby Society Hill wyróżniały się zwartą zabudową we wspomnianym już stylu kolonialnym, ale również i gregoriańskim. Domy szeregowe tak zwane row houses tak charakterystyczne dla Filadelfii niezwykle szybko znalazły uznanie i budowane były także w innych miastach Ameryki. Thomas Cartwright z racji wykształcenia i wykonywanego zawodu, jak nikt inny potrafił docenić piękno tego miasta. Interesował go zwłaszcza wciąż budowany ratusz, którego uznany architekt John McArthur zmarł przed niespełna czterema miesiącami.***)
Thomas wprost z dworca kolejowego udał się do hotelu, w którym miał zarezerwowany pokój. Tam po podróży odświeżył się, a w hotelowej restauracji zjadł późne śniadanie. Dochodziło południe. Było jeszcze zbyt wcześnie na składanie wizyt i Thomas miał do wyboru udać się na spacer po mieście lub zostać w hotelu. Wybrał to drugie. Pokój, który zajmował oferował wszystkie wygody, a on potrzebował odpoczynku. Czuł się zmęczony długą podróżą, a do tego kikut zaczął mu doskwierać pulsując rwącym bólem. Przysiadł na brzegu łóżka i zaczął masować prawe przedramię. Było lekko opuchnięte. Zmoczył ręcznik w zimnej wodzie i zrobił sobie okład. W końcu położył się na łóżku i przymknął oczy. Miał jeszcze przynajmniej dwie godziny zanim zgodnie z obowiązującymi konwenansami złoży wizytę na Walnut Street w West Filadelfia. Na samą myśl o tej wizycie poczuł, jak zaciska mu się żołądek. Nerwy dały o sobie znać. Nie miał jednak innego wyjścia i musiał możliwie najszybciej załatwić tę, jak to określił jego ojciec, sprawę niecierpiącą zwłoki. Sprawa ta była dla niego niezwykle ważna, o ile nie najważniejsza i nazywała się… Margaret Bradford.
Thomas niewiele pamiętał z zajścia, do jakiego doszło na weselu jego brata Miltona. Z tego, co mu powiedziano miał w niewybrednych słowach zwracać się do pani Bradford i koniec końców śmiertelnie ją obrazić. Gdy wreszcie dotarło do niego, co zrobił na jakiekolwiek przeprosiny było już za późno. Pani Bradford w dzień po wspomnianych wypadkach wsiadła do pociągu i wróciła do rodzinnego domu w Filadelfii. Thomas natomiast nie wiedząc o bożym świecie przechodził drastyczną kurację w indiańskim rezerwacie. Za przyczyną szamana Nanuka zupełnie inaczej spojrzał na otaczający go świat. Zrozumiał, że to, co go spotkało to jeszcze nie koniec świata. Pojął, wreszcie, że jeśli chce w pełni pogodzić się sam ze sobą musi najpierw pogodzić się z tymi wszystkimi, których obraził. Margaret Bradford była właśnie jedną z tych osób.
Sam Thomas nie potrafił określić, co tak naprawdę czuł do tej pięknej kobiety. Wiedział jedno – bez względu na to, jak potoczy się jego życie musi z nią porozmawiać, wytłumaczyć, przeprosić. Liczył się z tym, że może zostać odprawiony z kwitkiem, ale spróbować musiał. Musiał udowodnić pani Bradford, że nie jest takim łajdakiem, za jakiego niewątpliwie go uznała. Przez te trzy miesiące, które spędził wśród Indian dużo o niej myślał i to głównie przez pryzmat wyrzutów sumienia. Podobnie było ze wspomnieniami o jego młodziutkiej żonie. Gdy przypominał sobie twarz Claire, tak ufną i pełną słodyczy chciało mu się wyć z rozpaczy. Nie mógł wówczas wiedzieć, że w krótkim czasie to właśnie pani Bradford zacznie dla niego znaczyć więcej niżby sam przypuszczał. I tak, nie wiadomo, kiedy w myślach Thomasa częściej gościła Margaret niż Clarie. Gdy zasypiał widział jej niebieskie oczy i piękne blond włosy luźnym węzłem opadające na smukły kark.

***
Tymczasem na Walnut Street w rezydencji państwa Alfreda i Emeliny Bonerów wcześniej niż zwykle szykowano obiad. Podyktowane to było tym, że państwo Bonerowie tego właśnie dnia wydawali uroczystą kolację dla dwudziestu najbliższych przyjaciół i partnerów w interesach. Pan domu z tą kolacją wiązał ogromne nadzieje. Liczył, że ogłoszenie zaręczyn jego najstarszej córki Margaret ze znanym przemysłowcem Angusem Thorntonem podbije jego akcje w branży wydobywczej. Obaj panowie znali się od wielu lat, a gdy w 1859 roku w pobliżu Titusville odkryto ropę naftową potrafili odpowiednio wykorzystać tę niepowtarzalną szansę. Łut szczęścia i ciężka praca pozwoliła im wspiąć się na najwyższe szczeble w hierarchii społecznej.
Z wybiciem godziny pierwszej po południu rodzina Bonerów zasiadła do stołu. Posiłek rozpoczęto w milczeniu. Dało się wyczuć napiętą atmosferę. Pani Emelina, co i raz z niepokojem spoglądała to na męża, to na najstarszą córkę, źródło jej niepokoju i utrapień. Dwójka młodszych dzieci, dziewiętnastoletnia Dorothy i dwudziestodwuletni Horacy, jakby przeczuwając nadciągającą burzę nie odzywali się ani słowem. Pierwszy nie wytrzymał pan Alfred i przybierając, jak mu się zdawało beztroski ton, zagadnął:
- Podobno do naszego ogrodu zoologicznego trafił wspaniały okaz lwa. Warto byłoby wybrać się tam w najbliższą niedzielę i obejrzeć tę bestię.
- Ja już widziałem, ojcze – odparł Horacy. – Faktycznie wygląda groźnie.
- Raczej smutno, jak każde zwierzę w niewoli – powiedziała Margaret.
- Nie widziałaś go, więc nie mów. Jest wspaniały. Zobaczyć takiego w naturze, zapolować – rozmarzył się młody mężczyzna.
- Obawiam się, że szybciej to lew by cię upolował – odpowiedziała z ironicznym uśmieszkiem Margaret.
- Nie musisz być taka kąśliwa, siostro. Zwłaszcza, że to ty możesz zostać upolowana.
- Horacy, jeszcze słowo, a popamiętasz mnie – Margaret ze złości aż poczerwieniała.
- Uspokójcie się! Oboje! – krzyknął Alfred. – Jeżeli tak ma wyglądać rodzinny obiad, to lepiej już milczmy.
- Wybacz ojcze, moje zachowanie – powiedział potulnie Horacy. – Nie powinienem czynić siostrze tego typu uwag.
- Już dobrze, synu. Wszyscy jesteśmy podekscytowani dzisiejszym wieczorem. Lepiej jedzmy. Wszystko tak pięknie pachnie.
Po tych słowach ponownie zapadła cisza, przerywana jedynie cichym odgłosem używanych sztućców i naczyń. Nagle, pod wpływem impulsu Margaret odsunęła od siebie talerz i z desperacją w głosie powiedziała:
- Ojcze, nie wyjdę za pana Thorntona. Nie masz prawa tego ode mnie żądać!
- Co takiego?! Chyba się przesłyszałem! – krzyknął Alfred z pasją uderzając dłonią o stół. – Ja nie mam prawa?! Jak śmiesz tak do mnie mówić?! Paradne!!! Ja twój ojciec, nie mam prawa decydować o twojej przyszłości?!
- Alfredzie, proszę zachowaj spokój – wtrąciła drżąc pani Emelina.
- Jestem spokojny, moja droga. Już spokojniejszy być nie mogę. A ty – tu palcem wskazał na Margaret – przyjmiesz oświadczyny Angusa i okażesz mu wdzięczność i wzruszenie.
- Nigdy!
- Doprawdy, moja panno?!
- Nie jestem panną.
- To prawda, nie jesteś. Za to jesteś młodą wdową, na utrzymaniu rodziny.
- Alfredzie… - Emelina prosząco spojrzała na męża.
- A, cóż takiego powiedziałem? Młody Bradford nie raczył jej zabezpieczyć. W testamencie zapisał, że na wypadek jego śmierci spadek należy się żonie, o ile jest matką jego dzieci. – Tu zwracając się do Margaret powiedział: - popraw mnie, jeśli się mylę, ale dzieci mu nie dałaś.
- Uważasz ojcze, że to moja wina? – spytała zupełnie zszokowana Margaret. – Jak możesz, coś takiego mówić? I to przy moim rodzeństwie.
- Nie powiedziałem nic, czego twój brat i siostra by nie wiedzieli. Małżeństwo z Thorntonem zapewni ci bezpieczną przyszłość. Jeżeli urodzisz mu dziecko, w co osobiście wątpię, będziesz opływać w dostatek. Jeśli tak się nie stanie, to i tak będzie ci dobrze. Wystarczy, żebyś była pokorna i uległa. Angus to szczodry i wspaniałomyślny człowiek.
- Być może, ale ja za takiego go nie uważam.
- Tak? – Alfred uśmiechnął się kpiąco. – A, co niby masz mu do zarzucenia? Zważywszy twoją sytuację, Angus robi ci łaskę chcąc wziąć cię za żonę. Każda inna na twoim miejscu z pocałowaniem ręki przyjęłaby tak hojną ofertę. Czy naprawdę jesteś aż tak głupia, że nie rozumiesz…
- Czego ojcze?
- Że nie jesteś wymarzoną partią dla normalnego młodego mężczyzny, który pragnie założyć rodzinę.
- Ale dla starego mężczyzny już tak.
- Nie bądź bezczelna. Thornton jest młodszy ode mnie.
- Tak, o dwa lata i mógłby być moim ojcem – odparła dumnie Margaret.
- Ale nie jest. Za to jest moim przyjacielem i wspaniałym człowiekiem, który od ponad roku czeka na ciebie. Gdy tylko dowiedział się o twojej przykrej sytuacji gotów był jechać do Nevady i tam cię poślubić.
- Nie wątpię. Zwłaszcza, że sam pochował drugą żonę i potrzebował służącej.
- Dość tego! Przyrzekłem mu twoją rękę i słowa dotrzymam – Alfred groźnie spojrzał na córkę. - Zrobisz, tak jak powiedziałem. Chyba, że do końca życia chcesz być ubogą krewną.
- Na niczyjej łasce być nie zamierzam. Zanim zostałam żoną Edgara pracowałam jako nauczycielka.
- I dużo osiągnęłaś. – Alfred zaśmiał się ironicznie. - Mały zimny pokoik przy szkole i marna pensyjka. Ot, tyle żeby nie umrzeć z głodu.
- To nie był mały pokoik, ale całkiem przyzwoity dom, w którym wcześniej mieszkał szeryf z rodziną.
- Nie zamierzam dłużej wysłuchiwać tych bzdur. Wieczorem masz wyglądać pięknie i oczarować przyszłego małżonka.
- Ojcze… proszę.
- Ani słowa! Byłem wystarczająco cierpliwy i znosiłem twoje fanaberie, ale to się skończyło. To wszystko, co miałem do powiedzenia. A teraz chciałbym dokończyć obiad – powiedział Alfred wymownie spoglądając na pozostałych członków rodziny. – Horacy podaj mi sos.
- Proszę – powiedział cicho mężczyzna podając ojcu sosjerkę.
- A, cóż to za mina? – spytał Alfred, ale nie doczekał się odpowiedzi, bowiem w tej właśnie chwili do jadalni weszła służąca państwa Boner, niedawno przybyła do Ameryki młoda Niemka o imieniu Inga.
- Przepraszam, szanownych państwa, że przeszkadzam – powiedziała z mocnym niemieckim akcentem.
- Co się stało Ingo?
- Jakiś pan przyszedł. Nie do końca wszystko zrozumiałam, ale zdaje się, że koniecznie chce z panem rozmawiać. Nie wiedziałem, co mam odpowiedzieć. Oto bilet wizytowy tego pana – odparła służąca podając Alfredowi na małej srebrnej tacce biały kartonik.
- Dobrze, przyjmę go – odparł Alfred spojrzawszy na wizytówkę i wstając od stołu dodał: – to zdaje się jakaś pomyłka. Zaraz to sprawdzę, a wy nie przeszkadzajcie sobie. To potrwa tylko chwilę.

***

I tak, jak wyżej obiecałam przypisy. Dodam tylko, że opis XIX-wiecznej Filadelfii (na ile rzeczywisty?) powstał, ze szczątkowych informacji, jakie znalazłam m.in. w internecie. A jeśli ktoś chce zobaczyć, jak wyglądał w 1890 r. (roku w którym Thomas odwiedził Filadelfię) ratusz w budowie zapraszam na stronę:

[link widoczny dla zalogowanych]


*) Filadelfię założono w 1682 roku. Prawa miejskie nadano w 1701 r. Z racji swego położenia Filadelfia stała ośrodkiem amerykańskiej rewolucji. To tu uchwalono „Deklarację niepodległości Stanów Zjednoczonych” (pełna nazwa The unanimous Declaration of the thirteen united States of America "Jednomyślna deklaracja trzynastu Zjednoczonych Stanów Ameryki") i ogłoszono 4 lipca 1776 r. podczas II Kongresu Kontynentalnego.
**) Historia architektury w Filadelfii sięga czasów kolonialnych i jest mieszanką różnorodnych stylów. Najwcześniejszymi budowlami były drewniane domy, lecz ceglane struktury pojawiły się już około początku XVIII wieku. Przez to stulecie filadelfijskie budownictwo zostało zdominowane przez styl georgiański (np. Independence Hall). Na początku XIX w. budownictwo zostało zdominowane przez style Federal i greckiego. – za Wikipedią.
***) John McArthur Jr (1823-1890) był wybitnym amerykańskim architektem mieszkającym w Filadelfii. Pamiętany szczególnie jako architekt Philadelphia City Hall, którego budowę ukończono po śmierci McArthura w 1901. Ciekawostką jest fakt, że ratusz mający 167,03 m wysokości i 9 pięter do 1987 r. był najwyższym budynkiem w mieście. Ma 20 wind i jedną podziemną kondygnację. Jego powierzchnia wynosi 58 529 m². Na wieży budynku znajduje się zegar o średnicy prawie 8 metrów, zainstalowany na wysokości 110 metrów. Według jego projektów wybudowano m.in. Tenth Presbyterian Church, Wagner Free Institute of Science, First National Bank Building. W czasie wojny secesyjnej dzięki projektowi McArthura zbudowano 24 tymczasowe szpitale wojenne, a Fort Delaware szpital na 600 łóżek.
John Mc Arthur zmarł 8 stycznia 1890 r.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 19:45, 03 Mar 2017    Temat postu:

Same przypisy są bardzo ciekawe, odcinek na pewno również Very Happy Bardzo się cieszę, że widzę nowy fragment Smile Aderato działa prężnie i sprawnie Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:53, 03 Mar 2017    Temat postu:

Działa i owszem. Nawet przyśpieszyła i wiesz dlaczego Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 19:55, 03 Mar 2017    Temat postu:

To się cieszę... mimo tego Very Happy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 22:51, 04 Mar 2017    Temat postu:

Oba odcinki sa bardzo ciekawe, wiele można się dowiedzieć i na temat koni, i na temat rozwoju Filadelfii - piękny, szczegółowy opis Smile Nie trzeba być architektem, by go docenić Smile W obu odcinkach odczuć można nadzieję, że w końcu, po wielu problemach, rodzina Cartwrightów zazna spokoju i kilku lat przyjemnej harmonii. Sprawy ekonomiczne być może nie wyglądają tak różowo, jak by się chciało, ale widać, że Vicky ma prawdziwy talent. A reszta rodziny ma pieniądze, które pomagają ten talent do pomnażania pieniędzy rozwinąć Laughing
Opis małego Adama, z przejęciem karmiącego Caro jest cudowny Very Happy Ma się w końcu wrażenie, że kolejne pokolenie rodzinne rozpoczyna swoje życie.

Brawo, naprawdę czytałam z dużą przyjemnością Very Happy Jak kolejne rozdziały dobrze napisanej, przemyślanej i opracowanej książki Very Happy



Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 22:57, 04 Mar 2017, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:39, 04 Mar 2017    Temat postu:

Senszen, dziękuję za komentarz. Kwiaty, jak zawsze przecudnej urody Very Happy
Rodzina Cartwrightów pomału wychodzi na prostą. Thomas również. Niestety, jak to w życiu idylli nie będzie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 23:41, 04 Mar 2017    Temat postu:

Aderato na to nie pozwoli... Sad

Czekam więc Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:52, 04 Mar 2017    Temat postu:

Aderato... cóż ciągnie ją w bardzo niebezpieczną stronę Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 23:56, 04 Mar 2017    Temat postu:

trzeba ją więc wyciągnąć na herbatkę z innymi wenami. Niech porozmawia, zje kawałek tęczy, wypije nieco zorzy. Od razu lepiej się poczuje Wink
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:01, 05 Mar 2017    Temat postu:

To będzie ciężka sprawa, bo jej koleżanki weny szaleją w wiosce Pajutów Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:02, 08 Mar 2017    Temat postu:

***
Duży przedpokój w rezydencji państwa Bonerów urządzony był z wyjątkowym wyczuciem i smakiem. Jasny, przestronny i niezbyt przeładowany meblami oraz ozdobami sprawiał bardzo pozytywne wrażenie, świadczące o dobrym guście mieszkających tu ludzi. Wszystkie te szczegóły, mimo ogromnego zdenerwowania, nie uszły uwadze Thomasa. Uśmiechnął się lekko, bo taki właśnie wystrój bardzo pasował do Margaret. Gdy w głębi korytarza usłyszał odgłos kroków w pierwszej chwili pomyślał, że to pani Bradford. Niestety była to służąca, która dygnąwszy przed nim szybko oddaliła się do kuchni. Dopiero po chwili dał się słyszeć ciężki chód i wreszcie w przedpokoju pojawił się około sześćdziesięcioletni mężczyzna z wydatnym brzuchem. W dłoni trzymał wizytówkę Thomasa, mierząc go przy tym nieprzyjaznym wzrokiem. Nie zważając na przyjęte konwenansami bez ogródek spytał:
- Czego pan chce?
- Nazywam się… - zaczął Thomas.
- Wiem, jak pan się nazywa i wiem też skąd pan przyjechał. Zastanawiam się tylko, po co? Czyżby stary Bradford pana tu przysłał?
- Nazywam się Thomas Cartwright i chciałbym zobaczyć się z panią Margaret Bradford w niezwykle ważnej sprawie, a jej były teść nie ma z tym nic wspólnego – dokończył niezrażony wrogim przyjęciem Thomas.
- Tu nie ma żadnej pani Bradford.
- Czyżbym aż tak się pomylił? To przecież 4205 Walnut Street, rezydencja państwa Bonerów, rodziców pani Bradford.
- Nie myli się pan. Nazywam się Alfred Boner, a córka moja odkąd została wdową nie używa nazwiska Bradford.
- Proszę wybaczyć nic o tym nie wiedziałem.
- To teraz pan wie, a z Margaret nie może się pan zobaczyć, ponieważ wyjechała.
- Ach, tak – powiedział Thomas nie mogąc ukryć rozczarowania. – A kiedy wróci?
- Nieprędko. Wyjechała do rodziny.
- Daleko?
- Owszem. Bardzo daleko.
- Czy jednak zechce pan powiedzieć mi, dokąd pojechała pańska córka? To, co chcę jej przekazać jest niesłychanie ważne.
- Do Europy i wcześniej jak za pół roku nie spodziewam się jej powrotu. A teraz panie Cartwright żegnam. Jestem bardzo zajęty. Sam pan rozumie, czas to pieniądz – odparł z wymuszonym uśmiechem Boner.
- Rozumiem, jednakowoż mam do pana ogromną prośbę. Czy mógłbym prosić o adres, pod którym obecnie przebywa pani Bradford?
- Boner.
- Proszę wybaczyć. Oczywiście Boner – powiedział Thomas z trudem powściągając gwałtowną chęć wybuchu. – Bardzo pana proszę o ten adres.
- Jeśli to faktycznie, jakaś pilna sprawa to niech pan mi powie. Przekażę córce wiadomość i to ona zadecyduje, czy odezwie się do pana. Bo widzi pan, po tym, co zrobili jej Bradfordowie moja córka nie chce kontaktować się z nikim stamtąd. – W głosie Bonera wyraźnie pobrzmiewało lekceważenie i pogarda.
- Stamtąd? – spytał Thomas mrużąc niebezpiecznie oczy.
- Z tego zapyziałego miasteczka. Z Virginia City.
- Nie zgodzę się z panem – wycedził przez zęby Thomas. - To nie jest zapyziałe miasteczko, a burmistrz Bradford jest najbardziej szanowanym jego obywatelem.
- Ciekawe, czy nadal będzie szanowanym obywatelem, gdy mieszkańcy Virginia City dowiedzą się, jak potraktował swoją synową.
- Nie rozumiem pana. Proszę powiedzieć, o co panu chodzi, a nie rzucać kalumnie na człowieka, który nie może się bronić.
- Panie Cartwright chce pan prawdy? Oto ona. Ten szlachetny człowiek nie zrobił nic, aby naprawić krzywdę, jaką wyrządził mojej córce jego syn ustanawiając tak bardzo krzywdzący Margaret testament. Zostawił ją bez grosza przy duszy, a jego ojciec wykorzystał ją niczym ostatnią służącą.
- Z tego, co wiem córka pańska z nieprzymuszonej woli opiekowała się panem Bradfordem, gdy ten był chory – odparł Thomas.
- Stary cwaniak. Chciał ją do siebie przywiązać.
- Co z pana za człowiek?
- Ta rozmowa nie ma sensu. Niech pan natychmiast opuścić mój dom.
- Panie Boner jeszcze raz bardzo proszę…
- A ja nie proszę, a żądam, żeby wreszcie pan wyniósł się z mojego domu. Niech mnie pan nie zmusza do podjęcia radykalnych kroków. Żegnam – powiedział Boner ostrym, ale jednocześnie przyciszonym głosem. Gwałtownym krokiem podszedł do drzwi frontowych i otworzył je na całą szerokość, po czym znacząco spojrzał na Thomasa. Ten zrozumiał, że nic więcej nie wskóra. Powstrzymując się od komentarza nałożył kapelusz i skinąwszy głową opuścił nieprzyjazny dom. Zza pleców doszedł go odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Na chwilę przystanął i mając świadomość, że być może jest obserwowany, pokręcił z politowaniem głową, po czym ruszył przed siebie w dół jakże malowniczej Walnut Street.

***
- Nareszcie jesteś – powiedziała Emelina na widok wchodzącego do jadalni męża. – Pieczeń już zupełnie wystygła. Każę Indze wstawić ją do pieca.
- Nie kłopocz się moja droga. Nie będę jadł. Straciłem apetyt – odparł Boner ciężko siadając przy stole.
- Jakieś kłopoty? Kto to był Alfredzie? – spytała zaniepokojona Emelina.
- Nikt znaczny. Tak jak mówiłem, to zwykła pomyłka. Odkąd zmarł ten McArthur wciąż na naszej ulicy pojawiają się jacyś nawiedzeni młodzieńcy, którzy koniecznie chcą obejrzeć jego rezydencję. Też mi jest, co oglądać. Dom, jak dom – Alfred wzruszył ramionami. – A ten McArthur niby taki wielki architekt, a od blisko dwudziestu lat budują ratusz*) według jego projektu i zbudować nie mogą.
- Mój drogi, nie mówi się źle o zmarłych.
- Przecież nie mówię źle, jedynie stwierdzam fakt. A poza tym najwyższa pora ukrócić te korowody. Wciąż ktoś tu nam się plącze. Jutro zgłoszę to posterunkowemu. Za coś w końcu bierze pieniądze.
- Tato, a ten człowiek też pomylił adres? – spytała zaciekawiona Dorothy.
- A, czy ja moja panno niewyraźnie mówię? Oczywiście, że pomylił adres. Architekt z bożej łaski. A swoją drogą, jak można być architektem nie mając dło… - tu Boner zamilkł czując, że powiedział za dużo. Było już jednak za późno. Margaret szybko oddychając spytała:
- Czy to prawda, ojcze?
- Nie rozumiem, o co ci chodzi?!
- Czy ten mężczyzna… bez dłoni nazywał się Cartwright? Thomas Cartwright?
- Cóż to za pytanie? – Boner nerwowo zastukał palcami w blat stołu.
- To był on? – spytała przez zaciśnięte usta Margaret i wstała od stołu.
- A nawet, jeżeli to, co? Myślisz, że wpuszczę do domu byle chłystka, bo tobie tak się podoba.
- Pan Cartwright nie jest chłystkiem – odparła siląc się na spokój Margaret.
- Bronisz go? Czyżby ciebie coś z nim łączyło? Doprawdy Maggie nie myślałem, że masz tak kiepski gust. Cóż to za mężczyzna bez ręki?! – prychnął z pogardą Boner.
- Ojcze, jak możesz?! Zapomniałeś już o wuju Ethanie. On nie ma nogi.
- Wuj Ethan stracił nogę na wojnie. Jest weteranem. Nie porównuj, go z tym młokosem!
- Pan Cartwright stracił dłoń w katastrofie budowlanej. Czy to czyni go gorszym?
- Nie bądź bezczelna i natychmiast uspokój się! – krzyknął Boner również wstając od stołu. – Dłużej nie będę tolerował takiego zachowania.
- Nie musisz ojcze – odrzekła Margaret ruszając w kierunku drzwi.
- A ty dokąd?! – Alfred próbował złapać córkę za ramię, ale ta zręcznie mu się wywinęła.
- Domyśl się! – krzyknęła z pasją Margaret.
- Jak śmiesz tak do mnie mówić?!
- Dziecko, opamiętaj się – zawołała przerażona pani Emelina.
- Margaret, jeżeli teraz wyjdziesz z domu, to możesz już nie wracać!
- Jak sobie życzysz ojcze! – krzyknęła dziewczyna i pędem wybiegła z domu.
- Alfredzie biegnij za nią! – Emelina głośno zaszlochała.
- Ani myślę – odparł siadając przy stole. – Wróci szybciej niż stąd wybiegła.
- Ojcze, może jednak pójdę za nią? – spytał wyraźnie poruszony Horacy, podczas gdy Dorothy ciszo płakała.
- O tak synku idź - poparła syna Emelina. - Margaret wybiegła bez płaszcza i kapelusza. Może się zaziębić.
- Siedź! – warknął Alfred nie patrząc na syna.
- Mój Boże, co za wstyd.
- Nie przesadzaj!
- Ale, co ludzie powiedzą?! Nie dość, że młoda wdowa, to jeszcze w samej sukni biega po ulicy. Jak nic uznają ją za niespełna rozumu.
- Doprawdy Emelino, ty jak już coś powiesz… - Alfred zdegustowany pokręcił głową.
- Tak? A o Angusie to nie pomyślałeś? Jak to się rozniesie to on się z nią nie ożeni.
- Ożeni się. Dla niego to czysty interes. I nie martw się. Już Thornton ją utemperuje.
- Alfredzie, przecież to nasza córka.
- Która zupełnie nie ma dla nas szacunku. Ale to się zmieni. Dziś zaręczyny, a ślub tak szybko, jak to możliwe.
Tymczasem Margaret nieświadoma nowych planów ojca przystanęła na środku ulicy rozglądając się wokół. Niestety nigdzie nie było widać Thomasa. Łzy nabiegły jej do oczu i poczuła zupełną bezsilność. Ktoś podszedł do niej i biorąc ją pod ramię przeprowadził na chodnik. I wtedy u wylotu ulicy mignęła jej znajoma sylwetka. Nie, nie mogła się mylić. To był on. Wzruszenie ścisnęło ją za gardło. Nic nie było ważne. W niepamięć poszły jego okrutne słowa. Ruszyła biegiem, roztrącając mijanych ludzi. Nagle poczuła, że brakuje jej tchu i przystanęła z trudem łapiąc oddech. Z naprzeciwka właśnie nadjeżdżał tramwaj.
- Panie Cartwright! Panie Cartwright! Thomas! – zawołała budząc zaciekawienie, a jednocześnie zgorszenie mijających ją osób.
Zgrzyt kół skutecznie zagłuszył jej wołanie. Tramwaj zatrzymał się i po chwili wysiadło z niego kilkoro osób. Ich miejsca zajęli kobieta z kilkuletnią dziewczynką i dwie zażywne starsze panie. Na końcu zaś do tramwaju wsiadł młody, ciemnowłosy mężczyzna. Motorniczy dwa razy zadzwonił dając tym samym sygnał odjazdu. Margaret zebrała wszystkie siły i zaczęła biec, lecz tramwaj przyśpieszył swój bieg zostawiając ją w tyle.
- Thomas! – krzyknęła – Thomas! Zaczekaj!

***
*) Budowę ratusza rozpoczęto w 1879 r. a zakończono w 1901 r. Akcja tego fragmentu toczy się w 1890 r.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 22:13, 08 Mar 2017    Temat postu:

ADA, jaka końcówka dramatyczna! A miałam taką nadzieję, że jednak Margaret dogoni Thomasa Sad Jednakowoż dumna jestem z Thomasa, że przyszedł, że chciał porozmawiać i, przede wszystkim, że opanował się przy panie Bonerze. I spokojnie dokończył rozmowę.
Pięknie natomiast opisałaś atmosferę przy posiłku, jaka mogła panować w bogatej rodzinie miejskiej, w tym okresie.
Czekam więc co dalej zrobi Thomas. I co zrobi Margaret. Bo na takie dictum, jakie dał jej ojciec Evil or Very Mad

Dziękuję za przemiłą lekturę Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:46, 08 Mar 2017    Temat postu:

Senszen, dziękuję bardzo za komentarz. Cieszę się, że tak odebrałaś ten fragment. Z Thomasa i ja jestem dumna Laughing do końca rozmowy z Bonerem zachował zimną krew. Gdyby ta rozmowa miała miejsce przed jego przemianą na pewno nie skończyłaby się w taki sposób. Co zrobi Thomas? Zdradzę Ci, że ja już wiem i być może do końca tygodnia uda mi się wkleić następny odcinek Very Happy

Dmuchawce urocze Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 170, 171, 172, 173  Następny
Strona 171 z 173

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin