Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Cierpki smak opętania
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 12, 13, 14  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Agi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:49, 12 Lut 2015    Temat postu:

Zacznij, zacznij Very Happy a wena sama przyleci Very Happy

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 23:49, 12 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:06, 24 Sie 2015    Temat postu:

* * * *
Koleżanki ciągnie mnie na dramat. Jednak w bólach i mękach będę rodzić kolejne fragmenty, gdyż jak wiecie idzie mi jak po grudzie,...jak krew z nosa i takie tam, a zaczynanie innego fanfica gdy ten leży odłogiem….zatem bądźcie litościwe.
Fragment taki trochę przypominający, zbierający do kupy wszystkich bohaterów.

* * * *

Elizabeth Wadenheim odłożyła pędzel i powoli wytarła dłonie w miękką ściereczkę. Wsunęła kosmyk włosów za ucho i westchnęła omiótłszy wzrokiem swoje dzieło.

- Centaurea mollis *. –mruknęła pod nosem i usiadła na krześle przy stole.

Podparła podbródek na dłoni i patrzyła długo na łąkę chabrów, która po raz kolejny wyszła spod jej ręki. Obiecała sobie więcej nie malować tych kwiatów, ale ręka niemal bezwiednie kierowała pędzlem gdy głowa była zajęta myślami. Znała te kwiaty, ale nigdy nie poświęcała im większej uwagi. Dopóki ON po raz pierwszy nie porównał koloru jej oczu do tych delikatnych, a jednak silnych niebieskich kwiatów górskich.

To było ponad dwa miesiące temu w dość zaskakującej sytuacji. Szli pieszo. Na początku Thimoteus Langford i Martin Miles. Za nimi pogrążeni w rozmowie rodzice Elizabeth i siostry Yeringhton. Gregory Wadenheim tłumaczył Amandzie rokowania konkretnej kopalni srebra, w którą poważnie zainwestował ojciec Amandy i Nancy. Kathleen Wadenheim próbowała nawiązać niezobowiązującą rozmowę z Nancy Miles. Pochód zamykał Adam Cartwright i Simon Miles. Tuż przed nimi szła Elizabeth –córka państwa Wadenhaim, która miała ochotę na chwilę samotności. Elizabeth lubiła obserwować członków wyprawy. Zastanawiała się na ile wnioski wyciągnięte przez kilkudniowe obserwacje mają pokrycie w rzeczywistości. Na pierwszy ogień poszli Thimotheus Langford i Martin Miles. Obaj poznani w hotelu w wieczór przed wyprawą w góry. Thimotheus przystojny blondyn zachowywał się jak dżentelmen. Nieobce mu były dobre maniery i umiejętność eleganckiego zachowania się w każdej sytuacji. Pochodził z bogatej rodziny i jego ręce nie miały okazji splamić się pracą. Miał młodszego brata Anthony’ego. „Miał” to dobre słowo. Ojciec niemal wyrzekł się syna gdy ten wstąpił do armii i oświadczył, że nie zamierza zrezygnować z wojska. Thimotheus dość pobłażliwie wyrażał się o chwilowej fanaberii brata, która trwała już ponad dwa lata. Na pytanie Elizabeth czy utrzymuje kontakt z bratem Thimotheus odpowiedział niewyraźnie iż być może wkrótce się spotkają zgrabnie zmieniając temat. Jej uwadze nie umknął fakt, że Martin Miles podczas tej pogawędki dokładnie w tym momencie skrzyżował swe spojrzenie z Thimoteusem. Elizabeth jako jedynaczka nie potrafiła zrozumieć zachowania Thimoteusa wobec brata. On zawsze chciała mieć rodzeństwo, ale musiała się pogodzić z rzeczywistością. Thimoteus potrafił oczarować zapewne niejedną damę używając wyszukanych form grzecznościowych. Zawsze pierwszy by służyć ramieniem, dobrą radą, ciekawą opowiastką. Jednak jej wydawał się jakiś taki sztuczny. Wymuskany. Wzbudzał w Elizabeth raczej antypatyczne doznania. Nie umiała tego określić. Coś śliskiego było w jego zachowaniu. Nieuchwytnego. Oczywiście jako dobrze wychowana panienka absolutnie nie dała tego po sobie poznać. Była po prostu uprzejma. Martin Miles wytrawny przewodnik polecony przez Thimoteusa Langforda różnił się pod wieloma względami od swojego brata Simona. Obaj mieli kasztanowe włosy i piwne oczy, ale na tym podobieństwo braci się kończyło. Martin miał proste włosy, zarost okalający ogorzałą od słońca twarz i zaczepne spojrzenie. Uważała, że mógł podobać się kobietom. Miał w sobie coś zawadiackiego, dzikiego, ale i nieokrzesanego. Elizabeth była zmęczona jego złotymi myślami i lekko uszczypliwym tonem jakiego używał w stosunku do brata. Za to Nancy wpatrzona była w męża jak w obrazek. To chyba miłość bo cóż innego? Simon był gładko ogolony, włosy układały mu się lekką falą, a kiedy delikatnie się uśmiechał jego oczy przybierały spojrzenie ciepłego brązu. Mówił mało, ale nie był mrukiem. Po prostu odpowiadał na pytania, ale się nie rozwlekał nad odpowiedzią. Był trochę wycofany, jakby w cieniu brata. Jednak w przeciwieństwie do Adama był bardziej radosny, z głową pełną marzeń, które Elizabeth choć w części poznała. Wszyscy znali. Wszak wieczorem przy ognisku toczyły się ciekawe opowieści, zabawne i te mrożące krew w żyłach. Historie pełne niebezpieczeństw dzikich zwierząt, Indian, bandytów. Gregory, ojciec Elizabeth był zachwycony i chłonął opowieści niczym powietrze. Wtedy Simon powiedział, że oddałby wszystko by wieść życie zwykłego ranczera. Elizabeth pierwszy raz zobaczyła w jego oczach tęsknotę za prostym, zwykłym życiem. Simon zdawkowo mówił o przeszłości, a Elizabeth nie pytała. Jego pochmurne spojrzenie i nostalgiczny wyraz twarzy zniechęcały ją do naruszania tej części jego życia. Adam częściej przebywał w parze z Simonem niż Martinem. Wyraźnie lubili swoje towarzystwo. Simon wypytywał Adama o wszystkie sprawy związane z prowadzeniem rancza, a ten z przyjemnością mu odpowiadał. Wspomniał również o ewentualnej pracy gdyby Simona znudziło życie „w drodze.” Elizabeth wciąż coś ciągnęło do Cartwrighta, ale coraz częściej obserwowała Simona i mimowolnie porównywała obu mężczyzn.

-To jest piękne. –Kathleen oparła dłoń na ramieniu córki.
-Słucham mamo? –Elizabeth potrząsnęła głową spoglądając nieobecnym spojrzeniem na rodzicielkę.
-Kwiaty. –Kathleen głową skinęła na obraz i usiadła obok córki. –Jak długo masz zamiar je malować?
-Nie wiem. Po prostu nie mogę wybić ich sobie z głowy.
-Opowiesz mi co takiego jest w nich fascynującego córeczko?
-Powiedział, że mam oczy w ich kolorze. -Elizabeth zamrugała by zapanować na łzawieniem.
-Kto powiedział? –Kathleen spojrzała na córkę pytająco i westchnęła. Czuła, że zna odpowiedź. Czuła również, że dziś nie doczeka się zwierzeń córki, jednak miała również nadzieję, że po dwóch miesiącach jej córce przejdzie być może chwilowe uczucie do tego mężczyzny.-Opowiesz mi o tym?
-Nie mamo, nie dziś. -Elizabeth wstała i stanęła przed obrazem oplótłszy ramiona.

Kathleen westchnęła i podeszła do córki. Stanęła za nią i objęła ją. –Poczekam aż będziesz gotowa. Za chwilę wróci ojciec. Obiad też jest gotowy. –cmoknęła córkę w policzek i opuściła pracownię.

Klamra we włosach Elizabeth przesunęła się znowu. Zdjęła ją złapała jedną ręką włosy by wpiąć ją ponownie jednak zrezygnowała. Usiadła przy stole i obracała ozdobę w dłoniach. Ciężka srebrna w starym stylu, zdobiona kwiatami. Środki kwiatów wypełniały szafirowe kamyki podkreślając kolor oczu dziewczyny. Klamra z trudem utrzymywała gęste, ciemne włosy Elizabeth, ale ta nie miała zamiaru rezygnować z niej. Budziła wspomnienia, które natychmiast przenosiły ją na szlak.

Elizabeth zatrzymała się na chwilę by poprawić klamrę we włosach na karku. Simon i Adam zatrzymali się tuż za nią.

-Zaraz was dogonię. –powiedziała gdy mężczyźni mijali ją niezdecydowani.

Adam odwrócił się równocześnie z Simonem, ale Elizabeth właśnie schylała się po klamrę, która odpięła się próbując utrzymać grube ciemne włosy.
-Adam pozwól proszę do nas na chwilę. –Gregory pochylał się wraz z Martinem i Timotheusem nad śladami na drodze.
-Idź. –Simon kiwnął głową czekając w pewnej odległości od dziewczyny.

–Co o tym myślisz?-Gregory spojrzał wyczekująco na Cartwrighta.
–Chyba czeka nas małe polowanie. –Adam kucnął i dłonią musnął ślad.
-Musi być niedaleko. –dodał Gregory. –Ślady są świeże.

Tymczasem Simon odwrócił się ponownie spojrzał na dziewczynę. Zdążył tylko zarejestrować jak dziewczyna traci równowagę i próbuje złapać ręką po omacku gałęzie. Chwilę potem z cichym krzykiem zniknęła w zaroślach.

-Elizabeth! – wyszeptał jedynie Simon i w okamgnieniu ruszył w ślad za dziewczyną po śliskim zboczu.

Zjeżdżał w dół zastanawiając się jak długo to potrwa i dokąd zawiedzie ich strome zbocze. Przedramieniem osłonił twarz przed trawami, które smagały go utrudniając widoczność. Kilka metrów przed sobą widział plecy Elizabeth. W końcu stromy zjazd skończył się. Simon błyskawicznie wstał i rozejrzał się.
-Elizabeth?
-Tutaj.
-Nic ci nie jest? –Simon dostrzegł Elizabeth i chwyciwszy rękoma łokieć dziewczyny pomógł jej wstać.
-Nie. –lekko zdyszana dziewczyna próbowała złapać równowagę. Omal nie upadła, ale Simon złapał ją i zakleszczył w ramionach.
-Elizabeth! Simon! Elizabeth! –usłyszeli zaniepokojone okrzyki z góry.
-Wszystko w porządku! –krzyknął Simon zadzierając głowę wciąż trzymając dziewczynę.
-Zrzucimy wam linę! –Elizabeth rozpoznała głos ojca.
-Zaraz do was zejdziemy! –dołączył Adam.
-Nie! –Simon krzyknął. –Pójdziemy wzdłuż strumienia! Spotkamy się pół mili dalej!
-Jesteś pewien Simon?!
-Tak!- odkrzyknął mężczyzna wyciągając dłonią listki z włosów drugą wciąż oplatając dziewczynę w pasie. -Wszystko w porządku panno Wadenheim? –Simon spojrzał w oczy dziewczyny.
-Nic mi nie jest. –Elizabeth wyszeptała zdając sobie sprawę, że z trudem przełyka ślinę.
-Na pewno? –zaniepokojone piwne spojrzenie i troska wymalowana na twarzy Simona sprawiły, że Elizabeth z trudem wydobyła głos. -Bo jeśli…
-Na pewno. Ucierpiała co najwyżej moja duma. –Elizabeth uśmiechnęła się niepewnie, a jej serce zaczęło dziwnie szybciej bić. Cos wyraźnie działo się w jej wnętrzu. Ogarnęły ją miłe doznania nieznane, obce, a jednak przyjemne.–Może mnie pan puścić.
-Wystraszyła mnie panienka. Rodziców pewnie też. –Simon speszony odsunął się. Przez chwilę zastanawiał się co zrobić z rękoma, w końcu oparł je na biodrach i zadarł głowę omiatając spojrzeniem drogę, którą przybyli.
-Myślałam, że pan niczego się nie boi. -Elizabeth uśmiechnęła się promienie, zatapiając się w spojrzeniu Simona, którego oczy niebezpiecznie pociemniały, po czym lekko speszona opuściła wzrok szukając czegoś wśród trawy.
-Myli się panienka. Bałem się jak wszyscy diabli. Tego panienka szuka? –Simon podniósł klamrę i podał dziewczynie.
-Przyczyna nieszczęsnego zdarzenia. –Elizabeth wzięła zgubę muskając niechcący dłoń Simona.
Ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy. Znowu. Elizabeth upięła włosy pod czujnym spojrzeniem Simona. Spojrzeniem, na które dziwnie zareagowało jej ciało. Czuła się przyjemnie, zmieszana, lekko oszołomiona. Jego oczy w świetle słońca nabrały miodowego odcienia. Dopiero teraz dostrzegła listek w jego włosach. Sięgnęła po niego wahając się przez chwilę gdy Simon minimalnie drgnął. Uśmiechnęła się ledwie, a serce nieco szybciej zabiło.
-Centaurea mollis. –powiedział Simon wyciągając z nad ucha dziewczyny zaplątany kwiatek
-Słucham?
-Mają kolor pani oczu.
-Dziękuję, to …miłe. Skąd pan wie?
-Moja mama była nauczycielką. Zbierała kwiaty, robiła zielniki. Wszystkie starannie podpisywała. –Simon wzruszył ramionami i zacisnąwszy szczęki zmarszczył czoło uznając temat za zakończony. -Panie przodem. –Simon ukłonił się z kurtuazją przepuszczając dziewczynę.
-W tych okolicznościach proponuję porzucenie grzecznościowych form. W końcu uratował mi pan życie …Simon. –Dziewczyna wyciągnęła dłoń.-Proszę mi mówić Elizabeth.
-Simon. –mężczyzna ucałował z namaszczeniem dłoń rozbawiając dziewczynę i rozładowując napięcie.


* * * *

Prawie nikt z członków wyprawy nie wiedział, że około sto mil od nich zmierzał w ich kierunku niewielki oddział składający się z kilku żołnierzy transportujących złoto, pod wodzą sierżanta Anthony’ego Langforda.

* * * *

A to kwiatek wspomniany w w/w fragmencie *


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Wto 16:10, 25 Sie 2015, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pon 17:16, 24 Sie 2015    Temat postu:

nie widać, byś tworzyła ten fragment w jakichkolwiek mękach Very Happy Świetnie się czytało taką przypominajkę Smile

skomentuję nieco obszerniej później... ale bardzo się cieszę, że odgrzebałaś to opowiadanie Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:45, 24 Sie 2015    Temat postu:

Aga, powiem tylko, że bardzo się cieszę, że Twoja wena łaskawym okiem spojrzała na "Cierpki smak opętania". Szerzej skomentuję jutro Very Happy I pisz, pisz, pisz Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 10:25, 25 Sie 2015    Temat postu:

Skomentuję, kiedy odzyskam również panowanie nad Wordem. Mąk? Męk? ... no ... cierpienia nie dostrzegłam ... raczej intensywną pracę ... a raczej jej efekty Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:07, 25 Sie 2015    Temat postu:

Aga napisał:
Jednak w bólach i mękach będę rodzić kolejne fragmenty

Skąd ja to znam? A tak na marginesie, to kazałaś nam czekać na ten fragment 6 i pół miesiąca. Rolling Eyes

Aga napisał:
Podparła podbródek na dłoni i patrzyła długo na łąkę chabrów, która po raz kolejny wyszła spod jej ręki. Obiecała sobie więcej nie malować tych kwiatów, ale ręka niemal bezwiednie kierowała pędzlem gdy głowa była zajęta myślami. Znała te kwiaty, ale nigdy nie poświęcała im większej uwagi. Dopóki ON po raz pierwszy nie porównał koloru jej oczu do tych delikatnych, a jednak silnych niebieskich kwiatów górskich.

Przepięknie skonstruowane zdania płyną jak muzyka. I gdzież te wspomniane męki? Smile

Aga napisał:
Tuż przed nimi szła Elizabeth –córka państwa Wadenhaim, która miała ochotę na chwilę samotności. Elizabeth lubiła obserwować członków wyprawy. Zastanawiała się na ile wnioski wyciągnięte przez kilkudniowe obserwacje mają pokrycie w rzeczywistości.

Poniżej tego zdania znalazły się wnioski i obserwacje Elizabeth. Bardzo ciekawie je opisałaś. Cool

Aga napisał:
Elizabeth wciąż coś ciągnęło do Cartwrighta, ale coraz częściej obserwowała Simona i mimowolnie porównywała obu mężczyzn.

Pytanie, na czyją korzyść wypadały te porównania Question

Aga napisał:
-Elizabeth! – wyszeptał jedynie Simon i w okamgnieniu ruszył w ślad za dziewczyną po śliskim zboczu.
Zjeżdżał w dół zastanawiając się jak długo to potrwa i dokąd zawiedzie ich strome zbocze.

Niebezpieczna przygoda zapoczątkowana przez ozdobną klamrę do włosów. Surprised

Aga napisał:
-Zrzucimy wam linę! –Elizabeth rozpoznała głos ojca.
-Zaraz do was zejdziemy! –dołączył Adam.
-Nie! –Simon krzyknął. –Pójdziemy wzdłuż strumienia! Spotkamy się pół mili dalej!

Adam jak zwykle chętny do pomocy, ale Simon ma własny pomysł / plan. Wink

Aga napisał:
-Tak!- odkrzyknął mężczyzna wyciągając dłonią listki z włosów drugą wciąż oplatając dziewczynę w pasie. -Wszystko w porządku panno Wadenheim? –Simon spojrzał w oczy dziewczyny.

Scena jak z romansu … Very Happy

Aga napisał:
-Centaurea mollis. –powiedział Simon wyciągając z nad ucha dziewczyny zaplątany kwiatek
-Słucham?
-Mają kolor pani oczu.
-Dziękuję, to …miłe. Skąd pan wie?
-Moja mama była nauczycielką. Zbierała kwiaty, robiła zielniki. Wszystkie starannie podpisywała. –Simon wzruszył ramionami i zacisnąwszy szczęki zmarszczył czoło uznając temat za zakończony. -Panie przodem. –Simon ukłonił się z kurtuazją przepuszczając dziewczynę.

Nazwą kwiatka i porównaniem – zapunktował, ale po zjeździe stromym zboczem on chce dziewczynę puścić przodem? Chyba zwariował. Shocked Powinien iść jako forpoczta i badać teren, aby zapewnić jej bezpieczeństwo.

Aga, cieszę się, że wróciłaś do tego opowiadania. Czyta się świetnie. Forma wspomnień wypada korzystnie i rozbudza ciekawość czytelnika.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:43, 25 Sie 2015    Temat postu:

Mada napisał:
A tak na marginesie, to kazałaś nam czekać na ten fragment 6 i pół miesiąca. Rolling Eyes

(westchnięcie)
Mada napisał:
Przepięknie skonstruowane zdania płyną jak muzyka. I gdzież te wspomniane męki? Smile

Nawet ne wiesz ile razy poprawiałam ten fragment. Confused
Mada napisał:
Chyba zwariował. Shocked Powinien iść jako forpoczta i badać teren, aby zapewnić jej bezpieczeństwo.

Wahałam się. W końcu idąc za nim również mogła zostać pożarta...koniec końców jakoś tak poszło. Mieli iść ramię w ramię, ale w końcu Elizabeth szła jako przynęta. Mad
Mada napisał:

Aga, cieszę się, że wróciłaś do tego opowiadania. Czyta się świetnie. Forma wspomnień wypada korzystnie i rozbudza ciekawość czytelnika

"fenkju" Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Wto 19:43, 25 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:45, 25 Sie 2015    Temat postu:

Aga napisał:
Nawet ne wiesz ile razy poprawiałam ten fragment. Confused

Ale za to jaki efekt! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:51, 25 Sie 2015    Temat postu:

Hm... dzięki Embarassed

Jako ciekawostkę dodam, że zaczęłam pisać późnym wieczorem niejako z nudów. Dziecko mi "niespokojnie" spało i musiałam czuwać...zastanawiałam się co robić by nie zasnąć ...dziergać nie umiem, w telewizji nic nie było, czytam tylko poza domem.....i zaczęłam pisać. Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Wto 21:18, 25 Sie 2015    Temat postu:

Cytat:
Elizabeth Wadenheim odłożyła pędzel i powoli wytarła dłonie w miękką ściereczkę. Wsunęła kosmyk włosów za ucho i westchnęła omiótłszy wzrokiem swoje dzieło.

- Centaurea mollis *. –mruknęła pod nosem i usiadła na krześle przy stole.

Podparła podbródek na dłoni i patrzyła długo na łąkę chabrów, która po raz kolejny wyszła spod jej ręki

Trudno, temat się przyczepił… i się nie odczepi…
Cytat:
Dopóki ON po raz pierwszy nie porównał koloru jej oczu do tych delikatnych, a jednak silnych niebieskich kwiatów górskich.

Ach… i jest rzep, na który temat się przyczepił Very Happy
Cytat:
Thimotheus dość pobłażliwie wyrażał się o chwilowej fanaberii brata, która trwała już ponad dwa lata.

Rzeczywiście, chwilowe…
Cytat:
Elizabeth była zmęczona jego złotymi myślami i lekko uszczypliwym tonem jakiego używał w stosunku do brata. Za to Nancy wpatrzona była w męża jak w obrazek. To chyba miłość bo cóż innego?

Obserwacje Elizabeth są bardzo dokładne i bardzo ciekawe Smile
Cytat:
Simon wypytywał Adama o wszystkie sprawy związane z prowadzeniem rancza, a ten z przyjemnością mu odpowiadał. Wspomniał również o ewentualnej pracy gdyby Simona znudziło życie „w drodze.”

Między Adamem a Simonem jak widać zawiązała się nić sympatii
Cytat:
Opowiesz mi co takiego jest w nich fascynującego córeczko?

Proces fotosyntezy jest bez wątpienia niesamowity i fascynujący Twisted Evil Laughing
Cytat:
Tymczasem Simon odwrócił się ponownie spojrzał na dziewczynę. Zdążył tylko zarejestrować jak dziewczyna traci równowagę i próbuje złapać ręką po omacku gałęzie. Chwilę potem z cichym krzykiem zniknęła w zaroślach.

Dobrze, ze Simon czekał na Elizabeth i mógł szybko pośpieszyć jej z pomocą
Cytat:
Nic ci nie jest? –Simon dostrzegł Elizabeth i chwyciwszy rękoma łokieć dziewczyny pomógł jej wstać.
-Nie. –lekko zdyszana dziewczyna próbowała złapać równowagę. Omal nie upadła, ale Simon złapał ją i zakleszczył w ramionach.

Co za… szczęśliwy zbieg okoliczności i przyrody Very Happy
Cytat:
-Nie! –Simon krzyknął. –Pójdziemy wzdłuż strumienia! Spotkamy się pół mili dalej!
-Jesteś pewien Simon?!
-Tak!- odkrzyknął mężczyzna wyciągając dłonią listki z włosów drugą wciąż oplatając dziewczynę w pasie.

No właśnie, radzi sobie przecież Very Happy Nie potrzebuje pomocy Very Happy
Cytat:
Prawie nikt z członków wyprawy nie wiedział, że około sto mil od nich zmierzał w ich kierunku niewielki oddział składający się z kilku żołnierzy transportujących złoto, pod wodzą sierżanta Anthony’ego Langforda.

I zaczyna się robić tajemniczo Shocked

Aga, odcinek jest świetny, bardzo się cieszę, ze postanowiłaś wrócić do opowiadania Very Happy Czekam na ciąg dalszy niecierpliwie Very Happy Oby kolejny odcinek powstał w bardziej optymistycznych warunkach Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:51, 25 Sie 2015    Temat postu:

senszen napisał:

Proces fotosyntezy jest bez wątpienia niesamowity i fascynujący Twisted Evil Laughing

Laughing Laughing
senszen napisał:

Co za… szczęśliwy zbieg okoliczności i przyrody Very Happy

Prawdaż? Wink
senszen napisał:
Oby kolejny odcinek powstał w bardziej optymistycznych warunkach Smile

Powstał prawie ale na pewno w bardziej korzystnych warunkach. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:06, 25 Sie 2015    Temat postu:

Cytat:
Koleżanki ciągnie mnie na dramat.

Bardzo dobrze, że ciągnie
Cytat:
Elizabeth Wadenheim odłożyła pędzel i powoli wytarła dłonie w miękką ściereczkę. Wsunęła kosmyk włosów za ucho i westchnęła omiótłszy wzrokiem swoje dzieło.

- Centaurea mollis *. –mruknęła pod nosem i usiadła na krześle przy stole.

Podparła podbródek na dłoni i patrzyła długo na łąkę chabrów, która po raz kolejny wyszła spod jej ręki. Obiecała sobie więcej nie malować tych kwiatów, ale ręka niemal bezwiednie kierowała pędzlem gdy głowa była zajęta myślami.

Bardzo ładna, sugestywna scena, jednakże Elizabeth myślami błądzi gdzieś daleko
Cytat:
Znała te kwiaty, ale nigdy nie poświęcała im większej uwagi. Dopóki ON po raz pierwszy nie porównał koloru jej oczu do tych delikatnych, a jednak silnych niebieskich kwiatów górskich.

No i jasne … to przecież miłość
Cytat:
Miał młodszego brata Anthony’ego. „Miał” to dobre słowo. Ojciec niemal wyrzekł się syna gdy ten wstąpił do armii i oświadczył, że nie zamierza zrezygnować z wojska. Thimotheus dość pobłażliwie wyrażał się o chwilowej fanaberii brata, która trwała już ponad dwa lata.

Ach te ambicje rodziców. Braciszek też nie lepszy, skoro służbę brata uważa za fanaberię.
Cytat:
Jej uwadze nie umknął fakt, że Martin Miles podczas tej pogawędki dokładnie w tym momencie skrzyżował swe spojrzenie z Thimoteusem. Elizabeth jako jedynaczka nie potrafiła zrozumieć zachowania Thimoteusa wobec brata. On zawsze chciała mieć rodzeństwo, ale musiała się pogodzić z rzeczywistością

Elizabeth jest bardzo spostrzegawczą panną. Tak już bywa, że jak się nie ma rodzeństwa to się o nim marzy, a jak się ma …
Cytat:
Wzbudzał w Elizabeth raczej antypatyczne doznania. Nie umiała tego określić. Coś śliskiego było w jego zachowaniu. Nieuchwytnego. Oczywiście jako dobrze wychowana panienka absolutnie nie dała tego po sobie poznać. Była po prostu uprzejma.

Elizabeth coraz bardziej mi się podoba. Potrafi obserwować i wyciągać wnioski
Cytat:
Simon był gładko ogolony, włosy układały mu się lekką falą, a kiedy delikatnie się uśmiechał jego oczy przybierały spojrzenie ciepłego brązu. Mówił mało, ale nie był mrukiem. Po prostu odpowiadał na pytania, ale się nie rozwlekał nad odpowiedzią. Był trochę wycofany, jakby w cieniu brata. Jednak w przeciwieństwie do Adama był bardziej radosny, z głową pełną marzeń, które Elizabeth choć w części poznała.

Z Twojego opisu wyłania się bardzo przystojny mężczyzna z głową pełną marzeń. Ciekawe czy on i Elizabeth? Nie, o nic nie pytam. Będę cierpliwie czekać
Cytat:
Wtedy Simon powiedział, że oddałby wszystko by wieść życie zwykłego ranczera. Elizabeth pierwszy raz zobaczyła w jego oczach tęsknotę za prostym, zwykłym życiem.

Takie wyznanie może urzec dziewczynę. Elizabeth to panna z tzw. dobrego domu. Simon jest zupełnie inny. Nie wiem, co planujesz, ale jeżeli tych dwoje ma być razem, to przed nimi ciernista droga
Cytat:
-Opowiesz mi co takiego jest w nich fascynującego córeczko?
-Powiedział, że mam oczy w ich kolorze. -Elizabeth zamrugała by zapanować na łzawieniem.

I wszystko jasne
Cytat:
Tymczasem Simon odwrócił się ponownie spojrzał na dziewczynę. Zdążył tylko zarejestrować jak dziewczyna traci równowagę i próbuje złapać ręką po omacku gałęzie. Chwilę potem z cichym krzykiem zniknęła w zaroślach.

-Elizabeth! – wyszeptał jedynie Simon i w okamgnieniu ruszył w ślad za dziewczyną po śliskim zboczu.

Niezwykle niebezpieczna sytuacja, ale na szczęście na miejscu był Simon
Cytat:

-Myślałam, że pan niczego się nie boi. -Elizabeth uśmiechnęła się promienie, zatapiając się w spojrzeniu Simona, którego oczy niebezpiecznie pociemniały, po czym lekko speszona opuściła wzrok szukając czegoś wśród trawy.
-Myli się panienka. Bałem się jak wszyscy diabli. Tego panienka szuka? –Simon podniósł klamrę i podał dziewczynie.
-Przyczyna nieszczęsnego zdarzenia. –Elizabeth wzięła zgubę muskając niechcący dłoń Simona. Ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy. Znowu. Elizabeth upięła włosy pod czujnym spojrzeniem Simona. Spojrzeniem, na które dziwnie zareagowało jej ciało. Czuła się przyjemnie, zmieszana, lekko oszołomiona.

Aga, fajnie napisałaś tę scenę. Jest pełna emocji, czaru i rodzącego się uczucia
Cytat:
Prawie nikt z członków wyprawy nie wiedział, że około sto mil od nich zmierzał w ich kierunku niewielki oddział składający się z kilku żołnierzy transportujących złoto, pod wodzą sierżanta Anthony’ego Langforda.

Zrobiło się tajemniczo i niebezpiecznie

Aga, cieszę się, że zdecydowałaś się kontynuować tę opowieść. Zapowiada się świetnie. Idź za ciosem i pisz. Mam nadzieję, że kolejny odcinek będzie najdalej za sześć dni, a nie za sześć miesięcy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:14, 25 Sie 2015    Temat postu:

Będzie nieco wcześniej. Wink ADA to prawda -ciernista droga czeka Simona i Elizabeth jeśli... w ogóle...próbuję ich połączyć i mam nadzieję, że to się uda...no chyba, że Simon kaput. Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:19, 25 Sie 2015    Temat postu:

* * * *
Miałam to wkleić jutro, ale im dłużej coś dostawiam tym więcej chcę wyciąć. Włączyła mi się psychoanaliza amatoroliza Mad

* * * *

-Nie chcę brać w tym udziału.-Simon potarł nerwowo czoło.
-Od kiedy to postanowiłeś wstąpić na ścieżkę cnoty? –Martin zmrużył oczy.
-Mówiłeś, że nie będzie z nim problemu. –wtrącił Thimoteus.
-Bo nie będzie, prawda Simon? –Martin złapał brata za poły kamizelki.
-Odłączcie się od nich tak jak planowaliście. Zróbcie co chcecie, ale mnie w to nie mieszajcie.
-Simon tobie się chyba pomieszało we łbie. –Martin przyciągnął brata i szepnął przez zaciśnięte szczęki. – To złoto! Nie kilka marnych dolarów. Chyba się teraz nie wycofasz?
-Nie zdradzę was, ale…
-Słucham? –Thimoteus powoli podniósł zimny wzrok. –A myślałeś o tym?
-Oczywiście, że nie.
-Simon do diabła! –Martin potrząsnął bratem. – Nie czas na wahanie. Tam jest tylko sześcioro ludzi. Każda para rąk…
-Żołnierzy Martin. –przerwał Simon i wyrwawszy się gładził nerwowo poły kamizelki. –A to znaczna różnica. Nie mam zamiaru zginąć…ani zabić.
-A od kiedy to zrobiłeś się taki święty? –Martin wściekły kopnął przypadkowy kamień.
-Jesteśmy złodziejami Martin. Nie mordercami.
-Postaramy się nikogo nie zabić. –skrzywił się Martin.
-Tam będzie twój brat Thimoteus. Nie rusza cię to? –Simon spojrzał na blondyna.
-Oczywiście, że tak. To mój brat. –parsknął Thimoteus ściągając elegancko i z namaszczeniem rękawice.
-Bierzesz pod uwagę, że zginie? –Simon był zdziwiony zachowaniem Langforda.
-Biorę. Taka cena bogactwa. –lekko odpowiedział Thimoteus.
-Zabiłbyś własnego brata?
-Ja nie. Przecież to mój brat. Martin to zrobi. Tylko w razie potrzeby.
-Widzisz Martin? Ty odwalisz za niego brudną robotę, a on... –Simon spojrzał z wyrzutem na brata.
- Mamy chyba mały problem. –Thimoteus zbliżył się powoli do Simona. Stanął tuż przed Simonem i uśmiechnął się zimno. W jego oczach był stalowy chłód. Podniósł powoli rękę i poklepał po policzku Simona cedząc słowa: -Nasz chłopczyk chce się wycofać.
-Nie wycofa się. –w głosie Martina brzmiała pewność. -Odbiło mu. Czasami odzywa się w nim nieuzasadnione poczucie winy.
-Nie-u-za-sad-nio-ne po-czu-cie wi-ny. –wolno cedził słowa Thimoteus mrużąc oczy. Po chwili zaczął gładzić poły kamizelki Simona. - A może…jest inny powód? Simon? Może…szlachetne spojrzenie oczu panny Elizabeth…
-Pewnie to jest to. Zgłupiał na punkcie baby dlatego zamiast myśleć głową rządzą nim portki.
-Jej w to nie mieszaj. –Simon odtrącił dłoń Thomoteusa i nabrał powietrza, próbując ukryć emocje.
-Wszystko w porządku? –Gregory Wadenheim który właśnie nadszedł spojrzał lekko zaniepokojony na mężczyzn czując dziwne napięcie między nimi.
-W porządku Gregory. –Thimoteus nabrał powietrza i uśmiechnął się promiennie. –Mała różnica zdań na temat wyboru miejsca noclegu. –mówiąc to jednocześnie poklepał po ramieniu Simona.-Prawda Simon?
-Tak. Pójdę poszukać czegoś na opał. –Simon zniknął między drzewami odprowadzany długim spojrzeniem Gregorego Wadenheima.
-Jak podoba się paniom okolica? –Thimoteus zatarł dłonie i rozluźniony podszedł do kobiet pytając o samopoczucie.


Simon obudził się nagle i zaczerpnął gwałtownie powietrza. Serce waliło mu jak młotem. Spojrzał w okienko celi, przez kraty którego zaglądało wschodzące słońce. Usiadł nieco uspokojony. To tylko koszmar. Oparł łokcie na kolanach i zanurzył dłoń w kasztanowe włosy. Zamyślonym wzrokiem wpatrywał się w podłogę. Po raz setny zastanawiał się co mógł zrobić inaczej, a może szybciej. Adam miał rację. Powinien być zdecydowany i pewny swoich decyzji. A on co? Zachował się jak kompletny idiota bez własnego zdania. Chociaż Cartwright nigdy nie nazwał Simona tchórzem ten właśnie się tak czuł. W chwilę po tym jak zdradził plany Martina i Thimoteusa Adamowi tuż po tym jak Martin strzelił do Gregory'ego co zrobił Simon? Simon wyciągnął broń i wymierzył w plecy Adama. Wiedział, że nie jest w stanie strzelić do brata. Nie wiedział czy byłby w stanie zabić Thimoteusa. Wiedział jedno. Był mięczakiem, a jedyne co przyszło mu do głowy to grać na zwłokę. Do dziś prześladuje go wzrok zaskoczonego Adama, przerażone oczy Elizabeth, Amandy i Kathleen. Nawet Nancy była zaskoczona. Chociaż bardzo szybko przystała na plan. „Leciała do Martina jak mucha do miodu”. Hipnotyzował ją, pociągał, przyciągał jak płomień świecy ćmę. Zresztą Martin miał coś władczego w oczach. Coś co sprawiało, że kobiety wariowały na jego punkcie. Simon zawsze uważał go za wszechwiedzącego, wspaniałego, starszego brata. Był na skinienie jego ręki. Jednak podczas wyprawy Simonowi zaczął imponować Adam Cartwright. Mądry, skromny, człowiek. Bardzo go polubił. Był dla niego ideałem faceta. Nie miał na myśli urody. Tej nie oceniał bo nie był kobietą. Ale ta pewność siebie, która z niego biła, zdecydowanie, inteligencja, która imponowała Simonowi, sprawne podejmowanie decyzji, fachowa ocena sytuacji, wszechstronna wiedza, a przy tym przyjemnego usposobienia, życzliwy. Trochę skryty, ale uczynny i pomocny. „Facet miał łeb na karku”. A do tego był ranczerem i w bardzo ciekawy i zajmujący sposób opowiadał. O ranczo, rodzinie o zainteresowaniach, a nawet alternatywnej wizji swojego życia. Simon chłonął wszystko niczym gąbka. [/i]

Simon wstał i podszedł do krat. Dłońmi oplótł chłodne pręty i zamknąwszy oczy czołem przyległ do zimnego metalu. Ból głowy nieco zelżał.

-Przyłóż to powinno pomóc. –Elizabeth wyciągnęła dłoń z bandaną, przyjemnie mokrą, świeżo wyciśniętą w zimnym strumieniu.
-Dziękuję. –Simon zawahał się nim spojrzał w oczy dziewczyny. Siedząc na pniu, oparty łokciem o kolano, przykładał chłodną chustę do czoła patrząc jak Elizabeth myje talerze.
-Jesteś bardzo dzielna Elizabeth.
-Pierwszy szok minął, ojciec ma na szczęście niegroźną ranę. –westchnęła Elizabeth.
-Jesteś dziwnie spokojna jak na…
-Jak na panienkę z dobrego domu? Mylisz się Simonie. Jestem na granicy histerii, ale muszę być silna. Rodzice i tak martwią się wystarczająco. Poza tym…Adam powiedział mi o waszej rozmowie.-Elizabeth spojrzała na mężczyznę.
-Jestem tchórzem. Zawsze byłem. Powinienem coś zrobić.
-Przecież zrobiłeś.
-Taa….wyciągnąłem spluwę i zamiast wymierzyć w Martina przyłożyłem ją Adamowi do pleców.
-Jesteś realistą. Oceniłeś sytuację i wyciągnąłeś wnioski. Gdybyś się zawahał stracilibyśmy sojusznika. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem Simonie.
-Tylko co z tego? Martin ma mnie na oku, Thimoteus najchętniej odstrzeliłby mi łeb...


-Simon przyszedł adwokat i pan Wadenheim. –brzęk kluczy wyrwał Simona z morza wspomnień .

* * * *

Adam od rana załatwiał sprawy w mieście. Podjął gotówkę na wypłaty dla robotników, zakupy w sklepie i odbiór dodatkowych pił. Mimo iż byli gotowi do pracy od tygodnia, Adam wolał być przygotowany na ewentualne niespodzianki. Był oszczędny, ale był również realistą. Wiedział, że piły mogą ulec stępieniu, pęknięciu, a to mogło opóźnić prace. Na dostawę czekałby nawet kilka tygodni. „Przezornego Pan Bóg strzeże” jak mawiał Adam bardzo często swoim młodszym braciom. Trochę czasu spędził u telegrafisty, odebrał pocztę, wysłał dwa telegramy, uzgodnił warunki pracy z kolejnymi chętnymi drwalami. W międzyczasie wstąpił do hotelowej restauracji coś zjeść. Wcześniej sprawdził czy rezerwacja pana Yeringhtona jest aktualna. Mimo iż spotkanie planowali na następny dzień postanowił się przywitać. Jednak najpierw musi coś zjeść. Pierwsze kęsy gulaszu pochłonął szybko, ale po chwili przypomniał sobie z kim przyjdzie mu stanąć oko w oko. Zastygł z widelcem nad talerzem myśląc jak przebiegnie spotkanie z pośrednikami. Czy Matthew Yeringhton skojarzył nazwisko Cartwright? Czy rozważa jak i on tylko zbieżność ich i jedynie? A syn wspólnika Yeringhtona? Pewnie młokos próbujący sił w interesach. Adam przeczesał dłonią włosy i westchnął ciężko. Obok niego siedziała para, małżeństwo w średnim wieku, rozmawiając dość głośno. Adam mimowolnie zwrócił na nich uwagę. Nie znał ich. Pewnie byli przejazdem. Chyba chodziło o problemy z dorastającym synem. Tyle zrozumiał z rozmowy.

-To smarkacz i nie będzie nami rządzić. –podniósł nieco głos mężczyzna.
-Ten smarkacz ma już siedemnaście lat Tom. –kobieta spojrzała na męża.
-Powinnaś mnie wspierać Helen. Po czyjej jesteś stronie?

-Po czyjej jesteś stronie Simon? –Adam złapał mężczyznę za ramię.
-Ja …
-Nie czas na wahanie Simon! Muszę wiedzieć czy mogę na ciebie liczyć!
-Nie strzelę do brata.
-Nikt nie każe ci strzelać. Mamy ich tylko obezwładnić.
-Nigdy nie przeciwstawiłem się bratu.
-Najwyższa pora Simon.
-Porozmawiam z nim.
-Sam w to nie wierzysz Simon. –ton głosu był ostry niczym brzytwa.-Martin jest niebezpieczny. Chcesz mieć naszą krew na rękach?
-Oczywiście, że nie. Ale Adam…ja nie jestem tak jak myślisz. W przeszłości robiłem straszne rzeczy....kradłem razem z Martinem i Victorem, ja…
-Zabiłeś kogoś? –Adam patrzył wyczekująco.
-Nie.
-Więc masz jeszcze szansę by nie przekroczyć tej granicy. Skoro powiedziałeś mi co się święci.
-Może nie powinienem był.
-Pomogę ci jak tylko to wszystko się skończy, ale teraz weź się w garść.
-Co mam robić?
-Najpierw znajdziemy Gregoryego. Jest nas trzech ich dwóch.- Adam ruszył przodem gdy nagle zatrzymał się gwałtownie i spojrzał intensywnie na Simona. –Kim jest Victor?
-Przyjaciel Martina. Był z nami od zawsze.
-Gdzie on teraz jest?
-Nie mam bladego pojęcia.
-Chcesz mi powiedzieć Simon, że najlepszy kumpel Martina nie bierze udziału w napadzie?


-Adam? Będziesz jadł tę bułkę? –Hoss przysiadł się i sięgnął po pieczywo nim brat odpowiedział. –Gdzie lista?
-Lista? –Adam jakby wybudzony ze snu spojrzał na Hossa.
-Lista zakupów. –Hoss przełknął spory kęs.
-Lista…-Adam westchnął i sięgnął do tylnej kieszeni spodni.

Adam patrzył za bratem aż ten zniknął w drzwiach. Po chwili wstał i założył kapelusz i wychyliwszy szklankę jednym haustem dopił wodę. Zapłacił i wyszedł przed hotel. Minął braci ładujących mąkę na wóz. Wszystko chyba załatwił. Sprawnie i bez przeszkód. Adam przystanął i oparł się barkiem o filar budynku banku w bezpiecznej odległości od stacji dyliżansów. Miał jeszcze trochę czasu. Wydawało mu się, że jest wewnętrznie przygotowany na spotkanie z gośćmi. Jednak od rana towarzyszyło mu uczucie zdenerwowania, lekkiego niepokoju. Miał stanąć oko w oko z ojcem Amandy. Nie wierzył w zbieżność nazwisk i od kiedy przeczytał w telegramie ojca, że jednym z pośredników jest Mathew Yerinhgton wspomnienia o wyprawie wracały jak bumerang. Adam spojrzał w stronę saloonu, z którego wytoczyło się głośno kilku mężczyzn. Bełkotali, krzyczeli, próbowali się bić. Jeden wymachując butelką whisky trafił przypadkiem kumpla, a ten zaskoczony padł na ziemię drąc się jak opętany: „Jestem ranny Krwawię! Jestem ranny!”.

Adam przymknął oczy i przejechał dłonią twarz jakby chciał wymazać coś z pamięci. Palcem wskazującym przejechał bo brwi. Nadal czuł małe zgrubienie.

-Jesteś ranny.–Amanda cofnęła dłoń ledwie muskając mokrą bandaną rozcięty łuk brwiowy mężczyzny gdy ten gwałtownie odsunął głowę.
- Krwawisz. –Amanda spojrzała na mężczyznę zaniepokojona jego reakcją.
-Interesuje cię to? –prychnął patrząc w oczy dziewczyny.
-Przecież wiesz. –szepnęła Amanda zbita z tropu jego wzgardliwym zachowaniem.
–Nie dotykaj mnie. –Adam zdołał chwycić nadgarstek Amandy mimo więzów.
-Co ty robisz?
-Amando to niezdrowe interesować się kilkoma mężczyznami naraz nie sądzisz? –Adam spojrzał z ironią na dziewczynę.
-Co to ma znaczyć?
-Czy kiedy Simon trzymał cię w ramionach godzinę temu mówiłaś mu to samo?
-Widziałeś? –Amanda zbladła.
-Widziałem.
-To nie tak. –Amanda zwilżyła wargi.
-A jak Amando? –Adam był bezlitosny. –Zaprzeczysz?
-Nie, ale…
-Nie całował cię?
-Nie. Przytulił, a to dlatego, że…
-Nie pogrążaj się Amando. –Adam pokręcił z politowaniem głową.
-Adam pozwól mi wytłumaczyć. –szepnęła kątem oka dostrzegając zbliżającego się Martina.
-Dość tych amorów. –Martin bezceremonialnie chwycił Amandę za łokieć i postawił do pionu.-Może i Simon ma do ciebie słabość, ale ja nie. Nie prowokuj mnie i nic nie kombinuj, jasne?
-Jasne. –szepnęła dziewczyna.
-Rozwiąż Elizabeth i pomóż Nancy przygotować coś do żarcia.- Martin głową wskazał w kierunku Kathleen i jej córki.


Adam nie mógł rozgryźć Amandy. Była z nimi czy nie? Ze względu na Simona, który ich w ostatecznym momencie zdradził? Adam skrzywił się myśląc o nim w ten sposób. Wcale nie chciał użyć tego słowa. Simon to dobry chłopak, ale mocno się pogubił. Wiedział, że w tamtej chwili nie był na tyle silny by stanąć przeciwko bratu. Czuł, że Simon jest po ich stronie tylko musi się ogarnąć. Miał tylko nadzieję, że zrobi to szybko nim komuś stanie się krzywda. Wiedział, że Elizabeth podoba się Simonowi i nie da jej skrzywdzić. A przynajmniej miał taką nadzieję. Simona i Elizabeth dzieliło wszystko, a łączyła silna sympatia, może nawet zauroczenie, ale czy miłość? „Trudno powiedzieć”. Adam nie widział szans dla nich, ale był ostatnią osobą, która mogła się wypowiadać na temat związków. Jego ojciec był tego żywym przykładem. Trzy kobiety różniące się stanem, wykształceniem, powiązaniami rodzinnymi. Sam zresztą nigdy nie patrzył na kobietę pod kątem wytycznych akceptowanych przez społeczność. „Serce nie sługa rozumu nie słucha”. Kątem oka dostrzegł Amandę i Elizabeth. Amanda szeptem próbowała ją do czegoś przekonać, ale ta nawet nie chciała słuchać. Wcześniej obie wyglądały na zaprzyjaźnione, Amanda zdawała sobie sprawę z rodzącego się uczucia między tym dwojgiem. Więc dlaczego widział ją i Simona przytulonych jak para gołąbków? Może jednak Simon nie jest tak do końca po ich stronie? Poza tym mocno zabolało go to co zobaczył. Coś go trafiło. Po akcji z szopem praczem kiedy, trzymał roztrzęsioną Amandę w ramionach, poczuł się szczęśliwy, potrzebny, oszołomiony, podniecony, zdziwiony natłokiem odczuć. Mnóstwo emocji jak na niego towarzyszyło mu w tej chwili. Może to jej nieco zadziorny charakter? Odwaga? Uroda to niewątpliwe. Satysfakcja kiedy odtrącała adorację Thimoteusa? Bawiło go kiedy Amanda dziękowała za pomoc Thimoteusowi niezmiennym zwrotem. „Poradzę sobie sama”. Thimoteus wyglądał za każdym razem jakby przeżuwał przekleństwo w ustach, albo miał go trafić jasny gwint. I ten jej zadziorny wyraz twarzy. [/i]

Adam zmarszczył brwi. Ich sytuacja była w tamtym momencie fatalna. Gregory ranny, niegroźnie, ale został wykluczony w oczach Adama jako ewentualna pomoc. Martin miał chrapkę na złoto, a Thimoteus stojący na skraju bankructwa nie wahał się ani chwili wiedząc nawet kto stoi na czele konwoju. Kobiety mogły swobodnie poruszać się po obozowisku jednak zawsze w zasięgu wzroku. Dopiero na wieczór wiązano wszystkich. Simon przekonał brata, że Amanda jest z nim. Pytanie ile w tym wszystkich było prawdy, a ile gry. Adam mocno chciał wierzyć w Simona i Amandę, ale ta scena kłóciła mu się z logicznymi wnioskami, które do tej pory wyciągał. Od początku zostali wciągnięci w ich grę. Jako liczna grupa z kobietami nie wzbudzali podejrzeń ewentualnego patrolu. W odpowiednim momencie Martin wraz z kompanami mieli się odłączyć i napaść na konwój. Nie przewidzieli jednego. Gregory podsłuchał ich, ale został zdemaskowany i nim dotarli do obozu na chwilę przed tym jak Adam zawiązał sojusz z Simonem, Gregory był już więźniem, a Simon wyciągnął broń i wymierzył w plecy Adama. Tak więc sytuacja przedstawiała się beznadziejnie.

-Adam zabrakło nam gotówki. –Joe pacnął ramię brata.
-Nie musisz mnie szturchać. –Adam sięgnął po portfel.
-Wołałem kilka razy, nie reagowałeś. Dzięki, wóz prawie załadowany. –mały Joe niemal wyszarpnął gotówkę i pomachał nią Hossowi stojącemu przed sklepem.

Dyliżans w kolorze ciemnego brązu zatrzymał się w tumanach kurzu na stacji w Wirginia City. Drzwiczki otworzył jakiś niecierpliwy pasażer nim woźnica zdążył zeskoczyć. Adam podszedł wolnym krokiem i zmrużył oczy. Potarł szczękę i nabrał powietrza. Rozpoznał go od razu.

-Witam panie Yeringhton. –z napięciem w głosie podał dłoń postawnemu mężczyźnie.
-Dzień dobry panie Cartwright. –Matthew Yeringhton uścisnął dłoń Adama nie dając po sobie poznać żadnych emocji i wskazał ręką na mężczyznę obok. –Nie sądziłem, że dziś się spotkamy. Chyba umawiałem się z pana ojcem na jutro.
-Tak to prawda. Chciałem się upewnić czy z noclegiem wszystko w porządku.
-Dziękuję to uprzejme z pana strony. Proszę poznać mojego towarzysza. To…Jeremy Bardford.
-Witam. –Adam uścisnął dłoń wysokiego szatyna, który skinął i niemal natychmiast odwrócił się w stronę drzwiczek dyliżansu.
-A moją córkę…. –ojciec Amandy spojrzał intensywnie na Adama. -… chyba pan już zna.

Adam zamarł. Tego kompletnie się nie spodziewał. Mimo iż nie dał po sobie poznać miał wrażenie jakby ktoś obuchem przywalił mu w łeb. Sekundę później stanęła przed nim blada i mocno zmieszana Amanda Yerinhgton.

* * * *


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Sob 15:28, 29 Sie 2015, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:46, 25 Sie 2015    Temat postu:

Aga napisał:
Będzie nieco wcześniej. Wink ADA to prawda -ciernista droga czeka Simona i Elizabeth jeśli... w ogóle...próbuję ich połączyć i mam nadzieję, że to się uda...no chyba, że Simon kaput. Laughing


Bardzo mnie to ucieszyło. Nie chcę słyszeć, że Simon kaput. Wystarczy, że z ciekawości rzuciłam okiem na ostatni akapit najświeższego odcinka i zamarłam, gdy ze słowa "zamarł" na moment zniknęło mi jedno "a". O, mateńko wszak chodzi o Adasia Rolling Eyes
Aga dobrze Ci idzie Very Happy poganiaj wenę. Szerzej skomentuję jutro.

p.s. Rozumiem, że następny odcinek wkleisz za 6 godzin Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Agi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 12, 13, 14  Następny
Strona 9 z 14

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin