Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Sosny...
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 14, 15, 16  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Domi
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:03, 31 Mar 2014    Temat postu:

Spokojnie, nie chodzi o to, że ja przepisuję kilka razy, bo nie robię tego... Rolling Eyes Ale po prostu chcę miec pełny pomysł, zanim napiszę, bo potem na serio mi nie idzie... Rolling Eyes Tak zazwyczaj, to wymyślam już całośc co do zdania przed napisaniem... Rolling Eyes na razie mam 50%... a to nie jest wcale trudne... Rolling Eyes Nie przeceniajcie mnie... Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Domi dnia Pon 21:04, 31 Mar 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:49, 01 Maj 2014    Temat postu:

DOBRA! Very Happy Pierwszy kawałek, trzeciej części - tutaj główną rolę grać będzie syn Joe. Histora dla niego jest historią chłopca i jego rodziny prześladowanych za pochodzenie. Zainspirowało mnie do tego takie samo prześladowanie, które dotknęło mojego Mike'a - najbardziej bezsensowne z prześladowań... Rolling Eyes Teraz na razie nie ma jeszcze tego chłopca, jest tylko początek - chciałam, żeby był słodki, ale chyba przesadziłam... Rolling Eyes Według mnie to wprost ocieka miodem... Rolling Eyes Więc, jeśli poczujecie, że jest wam już zbyt słodko, nie pogniewam się na późniejszy komentarz... Rolling Eyes W każdym razie mi Joe i sześcioletnie dzidziusie kojarza się ze skrajną słodyczą i kwintesencją niewinności... Rolling Eyes Mam nadzieję, że nie będzie "wypadków" z kawą podczas czytania... bo babcia mało nie umarła ze śmiechu... Rolling Eyes

***************************************************************

R. 3.

Nowoprzybyły.

Sponad lasów, otaczających żółty domek, przebiło się już złociste światło słoneczne, rozjaśniając błękit nieba do chłodnej, głębokiej, jasnej barwy. Zdać się mogło, że chłód nieba jest wyczuwalny tuż przy ziemi. Nie było wiatru, ale wyraźnie dało się czuć zimno, przejmujące do szpiku kości, jednak naprawdę orzeźwiające. Tej nocy na tym skrawku ziemi mało kto spał. Ulotne piękno tego poranka było najlepszym lekiem na wyczerpane serca. Dzieci już jakiś czas wcześniej pobiegły się bawić, gdyż Mała Sophie powiedziała, że skoro całą noc nie spała czekając na tatę, nie pójdzie spać, kiedy on wrócił. Mama pozwoliła im biec się bawić, będąc niemal zupełnie pewnym, że koło południa oboje i tak zasną, czy będą tego chcieli, czy nie. Podejrzewała również, że jej mąż zaśnie, jednak do końca nie miała pewności kiedy. Z łagodnym uśmiechem pozwoliła mu zabrać się za pracę, którą rozpoczął już przed wyjazdem na spęd. Sama udała się do kuchni, by przygotować śniadanie, jednak co jakiś czas zerkała przez okno na tyły domu. Choć mąż nie wyglądał na zmęczonego, ona czuła, że udaje. Był w tej chwili dzieckiem, które chciało zachować swoją dumę. Zachichotała delikatnie widząc, że przygotowuje narzędzia. Od teraz musiała go pilnować.

Joe ostrożnie ułożył narzędzia na pniu do rąbania drzewa. Następnie oparł się o niego rękami i uniósł delikatnie głowę, by rozejrzeć się po pustej przestrzeni otaczającej jego domek. Poranne słońce przeciskało się przez liście i grało na wodach potoku, wyglądających, jak ułożone z drobnych drżących kryształków. Poranny chłód natychmiast ulżył jego zmęczeniu. Uśmiechnął się delikatnie, unosząc wyżej prawy kącik ust. Teraz mógł już pracować. Niedawno postanowił zbudować sobie warsztat z prawdziwego zdarzenia. Miał w planach pokazać go ojcu, gdy ten wróci. Od tej chwili musiał się więc sprężać. Spęd zajął mu dużo czasu a czekała na niego jeszcze połowa pracy. Z niewymownym bólem i wyczerpaniem popatrzył w kierunku obskurnej szopy, która szpeciła tylną ścianę domu. Zbił ją naprędce trzy lata temu, by mieć gdzie trzymać narzędzia i nie musieć jeździć tak często do Ponderosy po zapasy. Przez ekscesy Małej Sophie nie znajdował nigdy czasu, żeby ją rozebrać. Ale, kiedy zbuduje warsztat szopa nie będzie mu już potrzebna. Poza tym czuł, że denerwowała Alice. A sprawianie jej przykrości było ostatnią rzeczą, której chciał. Z udręczonym wyrazem twarzy podszedł do szopy i odczepił z wystającej deski swoją kurtkę, koszulę i kapelusz, zawieszone tam przez siebie chwilę wcześniej. Rozłożył je jedne na drugich na trawie, dość daleko, od swojego stanowiska pracy. Najpierw kurtkę, potem koszulę a na wierzchu kapelusz. Uniósł wzrok na chmury, które łagodnie płynęły po niebie. Przypominały mu bielusieńkie piórka u podstawy pokryte złotem. Wygładził koszulę, wstał z klęczek i ponownie podążył w kierunku szopy. Przejechał dłonią po włosach, nabrał powietrza w usta i wypuścił je z ciężkim westchnieniem. Otworzył zardzewiałą zasuwkę, którą zrobił ze starego zamka od drzwi. Potem zabrał się za wydobywanie świeżych desek z wnętrza szopy. Musiał samodzielnie je oheblować, by dziecko nie wbiło sobie drzazgi…

Łagodna mgiełka unosząca się w porze świtu nad lasami i polaną, skrystalizowała się już na trawach i liściach. Opadała, przynosząc spod nieba jeszcze większy chłód. Joe przeciągnął hebel wzdłuż trzeciej deski, powoli czyniąc z nierównej i kłującej gładką i czystą powierzchnię. Czuł, że te uciążliwe krople rosy osiadają na jego włosach i skórze, westchnął i mruknął, że przynajmniej się nie męczy przy takiej aurze. Podniósł się znad deski, podrzucił w ręku narzędzie i uśmiechnął niewyraźnie, tworząc z ust prostą kreseczkę. Kiedy cała ta woda spłynie z nieba, nastanie bardzo gorący dzień. Strząsnął z siebie rosę, jak piesek. Zadrżał i wypuścił powietrze. Miał zamiar jeszcze zetrzeć wodę z twarzy, ale, gdy przyłożył wierzch dłoni do czoła, dostrzegł przebijającą się przez światło za potokiem małą, brązowa kropeczkę, która zbliżała się w zastraszającym tempie, stając większa i większa… Joe odchylił się do tyłu, uśmiechając radośnie, ale i z lekkim triumfem. Gdy kropeczka przekroczyła potok, jasnym stało się, iż był to mieszkaniec tego domu – jego malutki syn, którego Alice uważała za najpiękniejsze dziecko płci męskiej w okolicy. Według Bena, Joe wyglądał prawie tak samo w tym wieku, jednak i on uznawał Małą Sophie za prawdziwą kopie taty. Jessie Cartwright był szczuplutkim i drobniutkim chłopcem o wyglądzie dziewczynki. Jego mięciutkie, ciemne loki układały się na główce w ten sposób, że wyglądał, jakby cały czas był w futrzanej czapce. Były też na tyle gęste, by prawie zupełnie zasłonić lekko, zdaniem Joe, odstające uszka, odziedziczone, również zdaniem Joe po wujku Charlie’m, którego Alice nigdy w życiu nie widziała. Maluszek miał też błyszczące ciemne oczy, oczy matki, w których malowało się jej zdecydowanie i odwaga. Mimo, że był w zasadzie mniejszy od rówieśników potrafił walczyć z innymi chłopcami o swoje. Zwykle udawało mu się wygrać. Ale przed jednym nie umiał się obronić…
Gdy chłopczyk dobiegł prawie do domu i zaczął wołać piskliwym głosikiem „Tatusiu!”, Joe uniósł się z miejsca. Nie zdążył jednak zareagować, nim maluch znalazł się jeszcze bliżej i potknął o jego kapelusz leżący na ziemi, gwałtownie poleciał do przodu, zaplątując się następnie w koszulę, której rękawy omotały mu głowę, gdy próbował wstać. Zdezorientowane dziecko zaczęło machać rękami i nogami, by jakoś się uwolnić, przez co owinęło się kurtką, jak kokonem i zaczęło dusić. Dopiero w tum momencie Joe dopadł do niego i delikatnie rozwinął z więzów. Gdy ujrzał już twarz syna zapytał łagodnym głosem:
- Wszystko w porządku?
- Tak, tato – wykrztusił Jessie, podnosząc się i strzepując z siebie ubrania. – Przeżyłem – uśmiechnął się delikatnie.
Ojciec odpowiedział mu uśmiechem, czując jednak w środku coś innego. Ale już nie musiał się martwić.
- Nie jest ci zimno...? – zapytał niepewnie Jessie, patrząc na niego uważnie. Joe wytrzeszczył oczy i zaskoczony spojrzał na siebie, potem na ubrania skotłowane na trawie.
- Nie… - wykrztusił niepewnie. Właściwie było mu zimno, jednak w taki sposób, który zbytnio nie doskwierał. – A ty czemu biegłeś? – zapytał licząc, że dziecko skoncentruje uwagę na swojej opowieści.
- tato – chłopiec skrzyżował ręce na piersiach i przybrał poważną minkę. – Czy mógłbyś coś zrobić z Patty i Nelly Nilson?
- Mam wyrzucić nasze sąsiadki? Myślałem, że bawią się z tobą, Jessie… - jęknął Joe. Jak dotąd był pewny, że jego syn lubi te dziewczynki. Patty i Nelly miały po jedenaście lat i były córkami Engelberta Nilsona, któremu Joe podarował dwa lata temu kawałek ziemi w zamian za uratowanie życia, gdy starał się zapobiec napadowi na dyliżans. Od jakiegoś pół roku mały Jessie często bawił się z tymi dziewczynkami i Joe był pewny, że je lubi. Cały czas zdawało mu się, że chętnie do nich biegał. Jednak…
- Bo bawią – Jessie zmroził ojca spojrzeniem. Tak samo chłodnym i zdecydowanym, jak oczy matki, gdy niegdyś patrzyła na ekscesy swojego brata. – Ale nie zachowują się sprawiedliwie. Ostatnio oszukują przy grach. To się zrobiło zaraz po… - chłopiec się skrzywił, jakby wspomniał coś obrzydliwego. – po tym, jak Patty wpadła do błota – westchnął.
- To była twoja wina? – Joe popatrzył na niego uważniej, niż do tej pory, tymczasem usiłując po omacku zebrać swoje ubrania.
- Nie moja. Sama się potknęła – mina chłopca z poważnej stawała się coraz bardziej niewinna i zasmucona. – Miałem nadzieję, że jak poleży w błocie, to przestanie, ale nie…
- Co miała przestać robić? – Joe składał swoje ubrania, nie odrywając jednak zdumionego wzroku od synka.
- Głaskać mnie po głowie. Obie to robią – teraz mina Jessiego wyglądała na kompletnie udręczoną. – Nelly powiedziała mi, że jestem śliczny. Nie chcę być śliczny, tylko przystojny! – jęknął.
Joe wytrzeszczył oczy i zastygł z rękawem od kurtki w ręku. Zrobiło mu się gorąco, gdyż naprawdę nie wiedział co ma powiedzieć dziecku. Na szczęście Jessie ciągnął dalej, ignorując minę ojca.
- A dzisiaj Patty powiedziała, że mnie kocha i, że się ze mną ożeni. A ja się nie chcę żenić, tatusiu! – chłopiec miał absolutnie smutną i przerażoną minkę. Nie miał już w spojrzeniu zasady, tylko bezgraniczną niewinność. – Próbowała mnie pocałować, ale ja uciekłem. Więcej tam nie pójdę!
- Porozmawiam z Patty. Obiecuję – westchnął Joe, chwytając syna za ramiona. – Ale nie masz się czego bać. Jeśli nie chcesz się z nią ożenić, nie zmusi cię do tego.
- Nie? – minka chłopca się rozjaśniła. – A jest szansa tato, żeby mi zapłaciła? Kiedy uciekałem i przechodziłem pod płotem uderzyłem się i podrapałem – odwrócił się, żeby pokazać rozdarty rękaw swojej koszulki. – Jak to się nazywa, tato? Wiem, że można, bo ten pan, który złamał rękę wujkowi Davida Sandersona zapłacił mu 50 dolarów…
- Odszkodowanie, Jessie – Joe wymówił to głośno i wyraźnie.
– Trudne słowo… - westchnął chłopiec. – Ale się nauczę. Chce 30 centów odkodowania – uśmiechnął się z całkowitą niewinnością.
- Chłopcy! – usłyszeli nad sobą. Obydwaj dostrzegli Alice, wychylającą się przez kuchenne okno, wyraźnie rozbawioną i pełną energii. – Zawołajcie Sophie. Zrobiłam śniadanie.

Pierwszy posiłek w ciągu dnia przebiegał w prawie zupełnie radosnej atmosferze, gdyż Joe cały czas podnosiło na duchu uczucie ulgi, a zimny poranek sprawił, że był trochę mniej śpiący. Gdy po wejściu do domu postanowił się ubrać i przypomniał sobie o tym, że zostawił rzeczy przed domem doszedł do wniosku, że nawet pięciu kłusowników nie zepsułoby jego szczęścia. Jessie też był szczęśliwy, gdyż nabrał pewności, że nie musi się żenić z Patty Nilson, jeśli tego nie chce. Nikt nie znał powodu radości Alice, jednak on był najprostszy – przez uchylone okno słyszała całą rozmowę ojca z synem. Wyłącznie Mała Sophie z naburmuszoną minką grzebała widelcem w talerzu, do nikogo się nie odzywając. Alice widząc, że to nie minie samo, jak zwykle, nachyliła się do córki i delikatnym gestem odgarnęła jej pasmo włosów z twarzy.
- Co się stało, kochanie? – zapytała łagodnym głosem.
- Wiesz mamusiu… Pocałowałam dzisiaj żabę – zaczęła Sophie z wyrazem niewymownego wyrzutu. – Ale nie chciała zamienić się w księcia tak, jak w bajce, którą mi wczoraj czytałaś, chociaż pocałowałam ją trzy razy. Coś chyba nie tak jest z tymi bajkami…
Na dźwięk tego wyznania Joe i Alice popatrzyli po sobie skonsternowani. Żadno z nich nie chciało burzyć dziecku świata marzeń, ale musieli w jakiś sposób wytłumaczyć mu, że całowanie płazów nie pomoże w zdobyciu księcia. Na szczęście Jessie przerwał ciszę:
- Pocałowałaś żabę… To obrzydliwe! – syknął. – Jeszcze bardziej, niż kiedy całowałaś Tommy’ego Granta, albo Stephena Cleva, albo Carla Clarsona, albo…
- Zazdrościsz! – pisnęła dziewczynka, przerywając bratu wyliczankę. – Tommy powiedział, że się ze mną ożeni. Nikomu wcześniej tego nie powiedział… A Stephen zerwał mi cały bukiet kwiatów. Jeden kwiatek mi nawet włożył we włosy i powiedział, że jestem piękna… A Carl biega prawie tak szybko, jak ja. Jesteśmy najlepsi w okolicy. I pomaga mi zbierać jajka, bo świetnie chodzi po drzewach… A Jonah ma już scyzoryk. Wyrył na drzewie nasze imiona. Chodzi już do szkoły i bardzo dobrze pisze…
Joe już w połowie wywodu córeczki spuścił głowę, robiąc się purpurowy, niczym szaty królewskie. Chciał uniknąć wymownego spojrzenia małżonki, mówiącego na sto procent, iż wie po kim akurat Mała Sophie odziedziczyła, akurat tę cechę. Z opowieści już, ale wie. Mieszkając w tak bliskiej odległości od braci, zwłaszcza Adama, Joe nie mógł oszukać jej, że wzięła to po krewnym. Chociaż słuchając słów córeczki miałby na to ochotę…

*************************************************************
W następnej części - dokończeniu trzeciej będzie ten tytułowy "nowoprzybyły" Very Happy Jessie Cartwright uratuje mu skórę i zobaczycie jaki z niego spryciarz Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:52, 01 Maj 2014    Temat postu: Sosny

Urocze ,te dzieciaczki ,takie kochane.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:59, 01 Maj 2014    Temat postu:

Starałam się, żeby były słodkie... Very Happy A przede wszystkim musiały być śliczne Very Happy Tak jakoś uznałam, że tak trzeba... skoro już w rodzinie wszyscy piękni... Rolling Eyes Ale straszne z tych maluchów kruszynki Very Happy W ten sposób jest jeszcze bardziej słodko Very Happy A one kiedyś urosną Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:21, 01 Maj 2014    Temat postu:

Córeczka to wykapany tatuś ... tylu chłopców Wink synek podobny jedynie jeśli chodzi o wlosy i ... jeszcze parę szczegółów Very Happy ale dzieci bardzo milutkie i udane ... zabawny jest zwłaszcza strach Jessie'ego przed ożenkiem i pocałunkami ... przeciwieństwo tatusia, ale może jeszcze mu się odmieni Very Happy Pomysłowe i bonanzowe Very Happy kiedy ciąg dalszy?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:29, 01 Maj 2014    Temat postu:

Spróbuję... Rolling Eyes jak najszybciej... Rolling Eyes a Jessie... Rolling Eyes to chodząca niewinność Rolling Eyes uszka znalazły się tutaj świadomie, gdyż uznałam, że to będzie słodkie Very Happy jego reakcja jest mniej więcej podobna do reakcji Joe na Cayetanę Rolling Eyes czyli sama słodycz... Rolling Eyes a to odszkodowanie jest taką alternatwą dla bonanzowego Zabezpieczenia Very Happy Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:41, 01 Maj 2014    Temat postu:

Czyli spryt też ma po tatusiu Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:42, 01 Maj 2014    Temat postu:

Nie tylko spryt Mr. Green Chyba szybko muszę zacząć pisać następny kawałek... Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 21:28, 01 Maj 2014    Temat postu:

Cytat:
Mam nadzieję, że nie będzie "wypadków" z kawą podczas czytania... bo babcia mało nie umarła ze śmiechu...


To jest dopiero dobra rekomendacja Smile
Mówisz, że masz problem z opisami przyrody... Masz bardzo dopracowane, bogate opisy. Widać też, że obserwację mimiki nie poszły na zmarnowanie Smile

Cytat:
- Zazdrościsz! – pisnęła dziewczynka, przerywając bratu wyliczankę. – Tommy powiedział, że się ze mną ożeni. Nikomu wcześniej tego nie powiedział… A Stephen zerwał mi cały bukiet kwiatów. Jeden kwiatek mi nawet włożył we włosy i powiedział, że jestem piękna… A Carl biega prawie tak szybko, jak ja. Jesteśmy najlepsi w okolicy. I pomaga mi zbierać jajka, bo świetnie chodzi po drzewach… A Jonah ma już scyzoryk. Wyrył na drzewie nasze imiona. Chodzi już do szkoły i bardzo dobrze pisze…


yyy... z tego wynika bardziej, że Sophie nie całuję, tylko jest całowana... Ale grono adoratorów ma bardzo bogate.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:57, 01 Maj 2014    Temat postu:

Bardzo ładny, pełen ciepła i słodyczy fragment. Dzieci Joe urocze i rezolutne Very Happy Piękne i dopracowane opisy przyrody. Widać, że włożyłaś w ten fragment dużo pracy Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:08, 01 Maj 2014    Temat postu:

Opisy przyrody zjawiskowe. Fragment dojrzały i ciepły. Dzieci boskie. Córcia nieodrodna. Laughing Podoba mi się, że zwracasz uwagę zupełnie na inne rzeczy....jak np.: koncentrowanie się na budowaniu nowego warsztatu Rolling Eyes

Jessie też ma wzięcie u starszych Rolling Eyes
Czekam na więcej .... trochę szybciej niż ostatnio ... Very Happy

To co zwróciło moją uwagę to Joe, który strasznie wydoroślał jako mąż i ojciec....to już nie największy babiarz w okolicy....

Czekam na fragmenty z Adasiem Surprised


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Czw 22:10, 01 Maj 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:54, 13 Maj 2014    Temat postu:

Aguś, Joe musiał wydorośleć Very Happy A co oznacza to zwracanie uwagi a inne rzeczy...? Joe buduje warsztat, bo chce się pochwalić Pa jaki jest już duży i dzielny Very Happy
A to jest ten drugi fragment Very Happy Wyszedł koszmarnie długi, ale chyba nie jest tak źle... Rolling Eyes wydawał mi się głupi, ale mama mówi, że nie jest, to wklejam... Rolling Eyes
Temat przewodni, to prześladowanie za pochodzenie, które też dotknęło mojego maleństwa... Rolling Eyes Tak mnie jakoś naszło... Rolling Eyes no i jest juz tytułowy "nowoprzybyły"... Rolling Eyes

***************************************************************
Nowoprzybyły cz. 2

Było już około wpół do dwunastej, słońce świeciło tak mocno i jasno, że wydawało się, jakby chciało oślepić a potem upiec, tych, którzy nieopatrznie wyszli z domu. Jessie Cartwright poprawił kapelusz i zatrzymał się na ścieżce. Szedł właśnie droga, wzdłuż której budowało się maleńkie osiedle nowoprzybyłych, których jednak już w większości znał. Wyszedł niedawno ze sklepu i czuł się praktycznie zupełnie spokojny. Nie rozumiał dlaczego w niecałe pół godziny po śniadaniu tata i Sophie zasnęli, jak kamienie a jemu z mamą do tej pory zupełnie się nie chce spać. Sięgnął powoli do niewielkiej, białej torebki, którą trzymał w rączce, wydobył z niej lukrecję i z wysiłkiem odgryzł kawałek cierpkiego, ciągnącego smakołyku. Chciał pójść dalej, omijając podwórko szkolne, jednak właśnie z tamtej strony usłyszał podejrzane odgłosy. Nie wykonał nawet kroku, nim dotarły do niego gwizdy, śmiechy i szamotanina. Zmrużył oczy, by móc dojrzeć przez słońce źródło dźwięków. Ku jego ogromnemu zdziwieniu dostrzegł zbiegowisko właśnie na szkolnym podwórku. Nie rozumiał co mówią, ponieważ za bardzo się śmiali, ale teraz wyraźnie rozpoznał grupkę pięciu chłopców stojących w zwartym kręgu i wykonujących niepokojące ruchy. Czterech z nich wyglądało na niewiele starszych od Jessiego, ale piąty, wysoki chłopak miał na oko dwanaście lat. Na jego widok Jessie zagryzł zęby. Dobrze znał cała piątkę, ale jego obecność oznaczała kłopoty. Wiedział, że teraz musi coś zrobić. Wyrzucił torebkę i puścił się biegiem w stronę szkoły, nie odrywając wzroku od zbiegowiska. Gdy już go prawie dosięgnął usłyszał głuchy odgłos uderzenia i jeszcze głośniejszy śmiech.
- Tylko nie to! – syknął i przyśpieszył. Jednym susem dopadł do grupki, wczepił się paznokciami w koszulę tego dużego chłopaka i z całej siły szarpnął go w tył. – Co wy robicie?! – wrzasnął.
- Nie twoja sprawa, Cartwright! – odkrzyknął tamten. Jessie nie ruszył się jednak, tylko zerknął za plecy chłopaka. Ledwo dosięgał jego ramienia, więc nie mógł dobrze zobaczyć tego, co jest przed nim. Dostrzegł jednak, że coś bardzo drobnego leży na ziemi, otoczone tą grupką. Miał powody sądzić, że to człowiek, ale także, ze go nie znał.
- No chyba moja! – wrzasnął zdenerwowany. Dwunastolatek podskoczył w górę.
- Ale… - twarz chłopaka przybrała skruszoną minę. – On jest obcy. To… - zaczął.
- Zostaw! – warknął Jessie. W jego głosie dało się słyszeć zdecydowanie a w jego płomiennych oczach drżała taka siła, że nie wiadomo już było, czy spojrzenie owe należy do dziedzictwa jego matki, czy ojca. Jeszcze raz szarpnął tego dużego. Ci chłopcy wiedzieli, że ma sześć lat. Ale on wiedział, że zaraz odejdą. Rozumiał, że to działało. Tylko nie wiedział czemu.
- Chodźcie – westchnął dwunastolatek. Szarpnął się, by wyrwać Jessiemu, potem machnął ręką na resztę i ruszył w stronę drogi. Cała czwórka podążyła za nim. Gdy odeszli, Jessie dostrzegł tego, kto padł ich ofiarą. Na ziemi leżał, wspierając się na chudziutkich rączkach drobniutki, wielkooki chłopiec o delikatnej twarzyczce i puszystych, ciemnych włoskach. Patrzył na niego z mieszaniną obawy i niedowierzania. Wyglądał, jak wystraszona sarenka, którą ktoś wyciągnął z sideł. Jessie nie mógł pojąć jak ktoś tak dorosły, jak tamci mógł dokuczyć a co dopiero uderzyć kogoś tak małego. Wiedział, że teraz musi mu pomóc.
Chłopiec uniósł na niego oczy, które były teraz tak wielkie, że zajmowały jakieś 70% jego twarzy.
- Hej – Jessie uśmiechnął się najszerzej i najcieplej, jak umiał, jednak wyglądało to, jakby nabroił i czuł się winny.
- He-hej… - wyjąkał chłopiec.
- Wstawaj – Jessie wyciągnął rękę do niego, nie przestając się uśmiechać.
Chłopiec jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy, skulił się i zaczął drżeć. Długo się wachał, nim wreszcie podał rączkę Jessiemu.
- Jak się nazywasz? – zapytał Jessie. – Ja jestem Jessie Cartwright.
- Sa-sam Gartner – wykrztusił chłopiec, z całej siły starając się otrzepać swoje ubranie z piasku.
- Ile masz lat? – Jessie przysunął się i zaczął mu w tym pomagać. Dobrze rozumiał, że Sam się boi. – Ja mam sześć.
- Ja też – chłopiec w tej chwili niepewnie się uśmiechnął.
Jessie drgnął i przyjrzał mu się uważnie. Na pierwszy rzut oka był pewny, że Sam jest od niego jakieś półtora roku młodszy. Ale wspominając, jak sam czuł się, gdy zrozumiał, że jest najmniejszy z rówieśników, nie powiedział mu, co myślał. Chłopiec tymczasem z niepokojem odwrócił się i spojrzał na drogę.
- Nie martw się – Jessie podszedł do niego i lekko pociągnął za szelki w swoim kierunku. – Oni nie wrócą.
- Bali się ciebie – Sam uśmiechnął się niepewnie, tym razem bardziej szczerze, niż poprzednio.
- Bo się boją – westchnął Jessie. – Ci chłopcy mieszkają u nas. Ich tatusiowie pracują u mojego.
- Macie pracowników? – buźka chłopca lekko zbladła.
Jessie roześmiał się i zaczął strzepywać mu piasek z włosów. Gdy Sam poczuł dotyk, podskoczył lekko i chwycił rączkami, ręce Jessiego.
- Wiesz… moja siostra mówi, że jesteśmy bogaci. Mówi, że kiedyś nasz dziadek mógłby być, jak król. A ona… - zamyślił się, bo zgubił słowo. Na szczęście Sam odezwał się prawie natychmiast:
- W każdej bajce rozkaz króla trzeba spełnić. Nawet tacy niegrzeczni i duzi chłopcy muszą. Rozumiem czemu oni uciekli. Ale czemu ty mi pomagasz…?
- Widziałem, że masz kłopoty. Tata mówi, że nie wolno iść sobie dalej, kiedy ktoś ma kłopoty, tylko mu pomóc – Jessie szarpnął jeszcze raz chłopca za włosy, by już zupełnie pozbyć się piasku. – Ale co zrobiłeś, że się tak zdenerwowali?
- Przechodziłem – Sam uśmiechnął się słabo. – Wiem, że nie powinienem. Niedawno przyjechaliśmy. Powinienem być w domu. Muszę iść – drżąc ruszył za szkołę.
- Zaczekaj! – Jessie dogonił go i złapał za ramię. – Odprowadzę cię. Powiedz…
Sam popatrzył na niego smutnym wzrokiem. Dopiero Jessie dostrzegł, że jego oczy są barwy intensywnej zieleni. Ciemniejszej i głębszej, niż oczy Sophie. O wiele ciemniejszej…
- O co chodzi? Chciałem cię tylko zapytać co złego zrobiłeś… - wykrztusił Jessie. Poczuł się trochę skrępowany pod wpływem spojrzenia tych oczu. Tak, jakby Sam był z innego świata.
- Nic złego. Tak jest wszędzie. Już trzeci raz się przeprowadziliśmy, ale zawsze tak jest – odpowiedział mu chłopiec, jednak bardzo cicho i smutno.
- Ale dlaczego? – Jessie postanowił patrzeć mu w oczy. Nie bał się ich – to pewne.
- Jesteśmy inni. Tak mówi tata i moja siostra – chłopczyk wyglądał, jakby zamyślił się na chwilę. – I tata powiedział, że wyjedziemy, jeśli bardzo będą nam dokuczać.
- Mój tata mówi, że wszyscy są inni. I, że ludzie się różnią od siebie, bo świat jest tak zrobiony – Jessie też na chwilę się zamyślił. Po chwili uniósł główkę. – To tak, jakbym miał dokuczać wszystkim a oni sobie, bo nie są jednakowi – powiedział. – Cartwright ci mówi, że to nie ma sensu – uśmiechnął się znów, tym razem najłagodniej, jak umiał. – Musieliście coś zrobić.
- Nie... wiesz… mieszkam za szkołą… musimy iść – Sam znowu ruszył przed siebie. Jessie zaś nie ruszył się z miejsca. Nie potrafił zrozumieć tego wszystkiego.
- Pójdę z tobą! – zawołał i dopiero pobiegł za Samem.
- Dziękuję, Cartwright – chłopczyk spuścił głowę.
- Pomogłem ci, więc jesteś moim przyjacielem. Nie wrócą, ale pójdę z tobą. Bałeś się? – Jessie zrównał się z Samem.
- Nie – chłopiec uśmiechnął się słabo. – Ja się już nie boję… Bałem się przedtem…
- Ja bym się bał… - westchnął Jessie. – Jakby tacy dorośli i zupełnie obcy mnie uderzyli. Gdyby nie to, że jestem Cartwrightem, nie miałbym szans…
- Jesteś dumny z bycia Cartwrightem… - Sam na moment skupił się na chmurach. – A ja chciałbym być dumny z bycia Gartnerem.
- Nie jesteś? – Jessie spojrzał na niego wielkimi oczami.
- Nie mogę. Tata nie jest dumny. Ani mama, ani siostra… to i ja nie mogę – Sam znowu spuścił główkę zasmucony.
Jessie chciał go łagodnie pocieszyć, ale właśnie w tym momencie stanęli na wąziutkiej ścieżce, wiodącej w dół pagórka. Na jej końcu znajdował się maleńki domek, zbity z nieoheblowanych i niemalowanych desek, jednak sprawiający miłe wrażenie. Proste okiennice otwarte miał szeroko, Jessie dostrzegł w nich spierające się z prostotą całości koronkowe firanki. Za domkiem rozpoczynał się pas drzew, ciemnozielona głębia ich igieł, czy liści, nie odpychała, ale czyniła dom przytulniejszym. Jessie skojarzył, że dzięki tym drzewom mają cień w podwórku. Ostatnie z tych drzew nie miało igieł, ale liście i ono rozpoczynało ciągnącą się w nieskończoność łąkę. Właśnie za nim Jessie dostrzegł jakiś cień, ale nie zdążył mu się przyjrzeć…
- To jest mój dom. Może nikogo nie ma… Jakby nie było, zapraszam cię, Cartwright – Sam chwycił go za ramię i uśmiechnął się. Jessie dostrzegł, że robi to szczerze. Pomyślał, iż to dlatego, że znalazł się na swojej ziemi. Tylko…
- Cartwright? – obrócił się do Sama lekko zdziwiony.
- Wiesz… tata mówi po nazwisku do swoich przyjaciół… - zaczął chłopiec czerwieniąc się.
- Więc jednak ma przyjaciół? – Jessie pomyślał, że nie do końca rozumie nowego kolegę.
- Trzech – Sam przewrócił oczami. – Kiedy zapytałem dlaczego tak mówi powiedział, że tak mówią dorośli. A ja chcę być dorosły.
- Ja też… - westchnął Jessie. – Mógłbym wyjechać na spęd, jak tata. No i nosić rewolwer – jego buźka rozjaśniła się jeszcze bardziej. – Chciałbym. Szybko już strzelam…
Sam wytrzeszczył oczy i chciał odwrócić się do Jessiego, kiedy nagle obydwaj usłyszeli przeciągły, piskliwy wrzask od strony ostatniego z drzew przed łąką:
- Samuel Gartner! Możesz mi coś wytłumaczyć?!
Jessie dostrzegł, że jego przyjaciel truchleje. Podążył swoim wzrokiem za jego i dostrzegł stojącą pod drzewem, drobniutką, bosą dziewczynkę w białej zwiewnej sukience. Była tak chudziutka, jak Sam i miała identyczne, przerażające oczy. Tylko w tych jej widział ledwie przytłumiony smutek a bardzo wyraźną złość.
- To moja siostra, Abigail… myślałem, że poszła z mamą po zakupy – jęknął Sam. – Uciekaj, ona jest gorsza od taty. Ma dwanaście lat, więc prowadzi dom, kiedy go nie ma.
- Czemu mam uciekać? – Jessie popatrzył zdziwiony na nią i na Sama.
- Idź! – Sam pchnął go mocno w kierunku ścieżki.
- Samuel Gartner! Ile razy mam ci powtarzać, że nie wolno ci rozmawiać z obcymi?! – dziewczynka podbiegła do Sama, schwyciła go z całej siły za ramię i szarpnęła w swoją stronę. – Złoję ci skórę!
Jessie dostrzegł, że Sam zaczyna płakać. Odsunął się dwa kroki. Ledwo złapał równowagę, gdy on go pchnął.
- On mnie uratował, Abbie… chciałem obejrzeć szkołę i złapało mnie pod nią… było ich… tylu… - chłopiec wyciągnął rączkę, pokazując pięć palców. Abigail spojrzała na niego, potem na Jessiego, który zadrżał pod wpływem jej wściekłych oczu.
- Chcesz mi powiedzieć, że taki gówniarz obronił cię przed pięcioma wściekłymi nastolatkami? – ścisnęła go mocniej za ramię. I nie rycz. Co z ciebie będzie za głowa rodziny. Do domu! – chciała pociągnąć go w kierunku podwórka.
- Oni pracują u mojego taty! Boją się jego to i mnie! Nic mu nie zrobiłem! Chcę być jego przyjacielem! – wrzasnął Jessie.
Na dźwięk słowa „przyjacielem”, Abigail odwróciła się gwałtownie. Puściła Sama, który odskoczył, kucnął i zaczął rozcierać rękę.
- Jesteś Cartwright? – zapytała. – Co wam do nas? Nie szkoda, ci czasu? Wy panujecie nad Nevadą a my jesteśmy zawsze pod nogami innych. Jak ta puszka na ulicy, albo gałązka na drodze. Każdy może ją kopnąć, złamać i nic mu za to nie zrobią. Takie jest życie, więc odczep się. za wysoki progi – odwróciła się i chciała odejść.
- Tata mówi, że nie mamy całej Nevady. A jeśli ktoś ma kłopoty trzeba mu pomóc. Jeśli tata, wujkowie, czy dziadek komuś pomogli, zostawali jego przyjacielem. A mama mówiła, że trzeba dawać szansę. Tata wtedy powiedział, że… hmm… chyba, „to kim jesteśmy zależy od nas samych”. Powiedział, że zrozumiem o co chodzi, jak będę dorosły. Ty jesteś dorosła, to pewnie będziesz wiedziała co to znaczy to, co powiedział. Ja wiem tyle, że nie jesteście od nas gorsi, to ludzie są głupi, jak wam dokuczają – Jessie zatrzymał się. Poczuł się dumny z tego, co powiedział. Czuł, że zabrzmiało dorośle.
- Dobrze Nie waż się nic zrobić mojemu bratu. Teraz idę do domu. Dostanie tylko za szwendanie się po mieście. Macie pięć minut – Abigail ruszyła przed siebie, nie odwracając się.
- Gartner – Jessie podszedł do chłopca i podał mu rękę. Lekko seplenił jego nazwisko, ale uznał, że to nie ma znaczenia, jeśli mówi, jak dorosły. Sam tym razem bez wahania podał mu rączkę. – W sobotę u wujka w domu robią potańcówkę. Idziemy z Davidem Sandersem schować się pod okno i popatrzeć. Pójdziesz też?
- W sobotę nie mogę… - chłopiec popatrzył na niego ze smutkiem, ale w jego oczach Jessie dostrzegł też przerażenie, które wyraźnie Sam próbował ukryć. – Mam dużo pracy w tę sobotę. No i Abbie będzie mnie pilnować… - wyjąkał ze smutkiem.
- Może uda ci się wymknąć… Mój przyjaciel też się wymyka. Sam użył kiedyś takiego słowa i mi się podoba. To jedyny chłopak z sąsiedztwa, którego moja siostra nie całuje – Jessie wybuchnął śmiechem.
Sam uśmiechnął się lekko, ale wciąż zerkał z obawą na okno. Przestał dopiero, gdy jedna z firanek gwałtownie się zasunęła a jakiś cień pojawił się w głębi pokoju.
- Gartner? Twoja siostra będzie chodzić do szkoły z Liz… - zaczął Jessie niepewnie.
- Abbie nie będzie chodzić do szkoły. Dla jej dobra. Tata tak powiedział. Mama była nauczycielką, kiedy mieszkała w Europie. Nauczy ją wszystkiego – Sam popatrzył na niego z bardzo poważną minką. – A kto to jest Liz?
- Moja siostra stryjeczna. Mieszkamy prawie razem. To u niej ma być ta potańcówka – zaśmiał się Jessie, licząc, że swoim uśmiechem rozbawi Sama.
- Cartwright… - chłopiec trącił go lekko. – Chyba musisz iść… - wykrztusił.
Jessie popatrzył na niego, ale po chwili uśmiechnął się promiennie. Zdążył postawić tylko krok w stronę drogi, gdy z domu dał się słyszeć piskliwy wrzask Abigail:
- Samuelu Gartner! Pięć minut minęło!
- Idź! – Sam obejrzał się przerażony.
- To pa, pa. Jeśli nie uda ci się przyjść w sobotę, spotkamy się w niedzielę, przy kościele. Poznam cię z Davidem Sandersem. Będzie nas trzech. To cześc, Gartner! – Jessie zachichotał i popędził drogą. Wbrew pozorom bardzo się cieszył, że poznał tak tajemniczą i miłą osobę, jak Sam Gartner. Cieszył się też, że spotkał jego siostrę. Nawet, jeśli była niemiła, była piękna. Kiedy doszedł już do ścieżki usłyszał jej wściekły głos:
- Pamiętaj! Za to, że nie powiem ojcu, jutro za mnie pracujesz!
Zaśmiał się, przebiegł ścieżkę i skręcił za szkołę. Wiedział, że opowie rodzinie to wszystko. Nie mógł przecież trzymać w sekrecie faktu, że się zaprzyjaźnił. Ale jakąś minutę później postanowił, że przedstawi im Sama dopiero w niedzielę w ramach niespodzianki. On sam wie, że zachował się jak mężczyzna…

- No i Gartner ma jeszcze starszą siostrę. Jest prawie taka duża, jak Liz. I jest naprawdę ładna. Sam powiedział, że nazywa się Abigail, ale mówił do niej Abbie. A ona na niego Samuel. Nie rozumiem czemu… I była bardzo niemiła. Nakrzyczała na mnie i prawie uderzyła Gartnera. Ale powiedziałem, że chcę być jego przyjacielem, to go puściła. Ona też mówiła, że im dokuczają. I, że jeśli ktoś złamie gałązkę, nie pójdzie do więzienia. Poznała kim jestem i mówiła, że nie powinienem mieć czasu ratować Gartnera. Zaraz zabrała go do domu. Ale ja powiedziałem, że ludzie są głupi, jak im dokuczają, a jak ktoś ma kłopoty, to trzeba mu pomóc. I wiesz…? Chyba jej pomogłem – Jessie zaśmiał się z niewinną minką.
Był już późny wieczór, ale chłopiec koniecznie chciał opowiedzieć rodzicom o tym, co zrobił dzisiaj rano. Oboje pozwolili mu na to widząc, jak bardzo jest szczęśliwy. Mała Sophie leżała już w łóżku, a oni słuchali opowieści Jessiego.
- Bardzo dobrze zrobiłeś, kochanie. Zachowałeś się, jak dorosły – Alice podeszła do synka i łagodnie go objęła. – jesteś bardzo mądry. Nikt nie zasłużył sobie, żeby ktoś robił mu coś złego. Może uda ci się pomóc im przestać się bać.
- Może… - Jessie uniósł główkę na tatę. W tym samym momencie Alice popatrzyła na niego wyczekująco.
- Joe… - zaczęła.
- Nie… wszystko w porządku – Joe usiadł na krześle i nachylił się do synka. – Wiesz… pani, która uczyła mnie w szkole też miała na imię Abigail… przypomniało mi się, jak kiedyś z Hossem… - zatrzymał się i spojrzał na żonę. Jego wzrok wydawał się być przerażony, wręcz błagalny. Alice uśmiechnęła się lekko. Dopiero po tym Joe znów spojrzał na synka. – Też była okropna…
- Będzie mnie uczyła? – zapytał Jessie niepewnie.
- Nie… wyszła za mąż. Za pana, który pracował u nas. My z Hossem i Adamem pomogliśmy im się ze sobą poznac – uśmiechnął się słodko i łagodnie przyciągnął chłopca do siebie. – On dalej u nas pracuje. Pamiętasz? Przywiózł tobie i Sophie cukierki.
- Ale tato! Pani Meyer jest miła! Mówi do mnie „aniołku” i powiedziała, że jestem do ciebie podobny… - jęknął Jessie. – A kto teraz uczy w szkole?
Joe odetchnął z ulgą, że nie musi tłumaczyć dziecku chociaż jednego…
- teraz nowa pani. Ale bardzo dużo pań i panów uczyło już, od kiedy odeszła pani Meyer. Nawet wujek Adam. No i ja… - zaśmiał się nerwowo.
- Ty?! – chłopiec odskoczył w tył. – Czemu mi nie mówiłeś…? Gartner opowiadał, że jego mama uczyła w szkole w Europie. To musi być ciekawe…
- Dzieci prawie płakały, kiedy odchodziłem… Ale drugi raz już bym nie chciał… - westchnął Joe.
- Szkoda. Wolałbym, żebyś ty mnie uczył.
- Zobaczysz, że ta pani będzie miła. A teraz spać! Twoja siostra jest już w łóżku – Joe popchnął go delikatnie za plecy w kierunku pokoiku.
- Dobranoc – Jessie wyszczerzył ząbki w uśmiechu i wbiegł do środka. Joe uniósł wzrok na żonę.
- Pójdę poczytać im bajkę – powiedziała i weszła do pokoiku za Jessie’m.
Joe patrzył przez chwilę na drzwi a potem obrócił się do stołu i zaczął nerwowo zwijac w kulkę papiery leżące na nim.

- Zasnęli – powiedziała szeptem Alice, wychodząc z pokoiku po kilku minutach.
- Jessie mówi tylko o szkole. Widzę, że nie może się doczekać, kiedy do niej pójdzie – zaczął Joe, wciąż nerwowo gniotąc papiery.
- Co teraz zrobisz? – Alice podeszła do niego i położyła rękę na oparciu krzesła.
- Nie wiem. Dziwna rodzina. Jeżdżą od miasta do miasta, bo wszędzie są prześladowani. Ta dziewczynka chyba mówiąc o gałązce miała na myśli, że jeśli ktoś ich zabije zostanie bezkarny – westchnął Joe.
- Według mnie dwunastolatka nie powinna wymyślić czegoś takiego – Alice usiadła obok. – To dziecko musiało zbyt szybko dorosnąć. Nie wiadomo ile od niej zależało i przez co przeszła…
- Ale dlaczego jedna rodzina jest prześladowana, dokądkolwiek nie pojadą? I dlaczego ich matka nie uczyła nigdy w szkole tutaj, tylko w Europie?
- Może przypłynęła już zamężna… Ale mnie zastanawia jeszcze jedno: Jessie wspominał o tych firankach w oknach… Skoro ich ojciec sam wybudował dom… nie powinni… oni musieli kiedyś… - Alice popatrzyła na męża zdenerwowanym wzrokiem.
- Pojadę jutro do Gartnerów. Może zastanę ich ojca. Musi pracować, jeśli dziś rano go nie było. Ty zapytaj w głównym sklepie. Musieli poznać panią Gartner… - Joe wstał i podszedł do okna. – W niedzielę pewnie dzieci będą w kościele z rodzicami. Jeśli ich dotąd nie znajdziemy.
- Znowu chcesz się bawić w detektywa. Musimy po prostu złożyć wizytę tej rodzinie. Mamy okazję im pomóc – Alice podeszła do niego i położyła mu dłonie na ramieniu. – Rozchmurz się, twój syn ma nowego przyjaciela.
- Dobrze – westchnął Joe…
Noc przypływając nad żółty domek przeganiała wieczór. Niepewność będąc w stanie przerodzić się w nadzieję nie budziła strachu, ale dodawała sił. Samym pragnieniem serca jedna rodzina sprawiła, że druga nie była już samotna...

************************************************************
Potem to się rozwinie... korci mnie, żeby zdradzić moje plany dotyczące siedemnastoletnich Sophie i Sama, ale nie zrobię tego Very Happy Następna cześć dotyczyć będzie syna Hossa, potem córka Joe, córka Willa i syn Clay'a... no i wracamy do początku... Very Happy Nawet może się trochę to wszystko połączyć w pewnym momencie Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:29, 13 Maj 2014    Temat postu: Sosny

Mały jest typowym Cartwrigtem ,nie może patrzeć spokojnie na niesprawiedliwość.
Zastanawia mnie ta rodzina -przed kim uciekają ,kogo się boją ,kim tak naprawdę są.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Domi
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 09 Wrz 2013
Posty: 6459
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hökendorf Pommern :)
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:08, 13 Maj 2014    Temat postu:

O tym będzie później wyraźniej mówione Very Happy ale Jessie im pomoże Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:00, 13 Maj 2014    Temat postu:

Domi, bardzo dobrze napisany fragment Very Happy Jessie nieodrodny syn swojego ojca. Mnie też ciekawi, jaki sekret skrywa rodzina Gartnerów. Szkoda mi małego Sama, straszny z niego smutasek, ale mam nadzieję, że faktycznie w Jessim znajdzie prawdziwego przyjaciela Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Domi Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 14, 15, 16  Następny
Strona 6 z 16

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin