 |
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Śro 20:42, 23 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Camilo, Danny na pewno opowie o swoich perypetiach, ale komu i gdzie to jeszcze nie wiem. Co do Petera i Lizzy, to sprawa nie jest jeszcze przesądzona.
Aga, cieszę się z Twojego zamotania Może jeszcze zostaniesz gorącą orędowniczką związku Lizzy i Petera.
Ewelino, Peter bizonem... dobre
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 18:52, 26 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Patrzył na pobladłe oblicze milczącej dziewczyny i zastanawiał się, czy zaraz mu nie zemdleje. Dopiero miałby pasztet. Prawdę mówiąc mdlejących niewiast bał się jak ognia. Wciąż jeszcze pamiętał swoją matkę tracącą przytomność na zawołanie. Odkąd sięgał pamięcią jego matka „słabowała” i nie mogła zajmować się domem i dziećmi tak jakby chciała. |
Ile ten typ ma lat? Odnoszę wrażenie, że wciąż w nim tkwi malutki chłopiec, który boi się, że sobie z czymś nie poradzi.
ADA napisał: | stan panny Cartwright mocno go zaniepokoił i na myśl, że musiałby ją cucić, oblał go zimny pot. |
Tak, ta sytuacja z pewnością by go przerosła.
ADA napisał: | - Nie. I niech pan z łaski swojej tak się nie zamartwia. Nie spadnę z bryczki – odparła ironicznie Lizzy szarpiąc nerwowo koronkę białej batystowej chusteczki.
- Zapytałem tylko – Peter spojrzał na kobietę spod oka. – Nie musi pani być taka opryskliwa.
- Będę, jeśli tak mi się spodoba. Nic panu do tego – fuknęła ze złością Lizzy. |
Oboje zareagowali niezbyt sympatycznie. Peter zarzucił Lizzy opryskliwość. Ja dostrzegłam tam raczej sarkazm. Ona z kolei postawiła mu się jak zbuntowana nastolatka.
ADA napisał: | - Paradne! – przerwała mu Lizzy gwałtownie. - Wy mężczyźni wszyscy jesteście tacy sami. Uważacie siebie za pępek świata. Otóż nie drogi panie – tu Lizzy dźgnęła Petera palcem w ramię – nie pan jest przyczyną moich łez. A z pana propozycji, co najwyżej mogę się śmiać. |
Toż to erupcja wulkanu! Pompeje w Ponderosie …
ADA napisał: | Mężczyzna miał ranę postrzałową prawego ramienia. Na całe szczęście kula nie uszkodziła kości, a jedynie głęboko rozorała mięsień. Doktor Stone kręcąc z niezadowoleniem głową kończył zszywać ranę. |
Kto go tak załatwił?
ADA napisał: | - Jednego, czego potrzebuje pańska córeczka to spokój. Kąpiel, pełen brzuszek i sucha pieluszka. Oto, czego potrzebuje pańskie dziecko – odparł zdecydowanie doktor. – I zapewniam pana, że do tego nie jest pan jej potrzebny. |
Doktor jest nieprzejednany, a jego argumenty- logiczne.
ADA napisał: | - Paul proszę, nie daj jej zrobić krzywdy. Chcieli mi ją zabrać, słyszysz? Nie pozwól… _ Daniel schwycił brata kurczowo za rękę, a w jego rozgorączkowanych oczach czaił się strach. |
Kolejna niewiadoma …
ADA napisał: | - Powiedział jedynie, że jego żona nie żyje, a teściowie chcieli odebrać mu córkę i dlatego musiał uciekać. Podobno strzelał do niego szwagier. |
Moje oczy wyglądają tak:
ADA napisał: | – Jak pomyślę sobie, na jakie niewygody Daniel naraził własne dziecko, to serce mi pęka. |
Uciekał i do tego był ranny. Poza tym doktor sam stwierdził, że dziecku nic nie grozi. Nie podoba mi się słowo „naraził”. Ze słów Daniela wynika, że oddałby za córeczkę życie. Będę go bronić, choć rozumiem, że Madison jako matka nie potrafi być obiektywna.
ADA napisał: | - Co ty u licha wygadujesz? Karen miałaby nie być córką Danny’ego? Skąd w ogóle coś takiego przyszło ci do głowy?
- Sam nie wiem, ale pomyślałem sobie, że pośpiech, z jakim się żenił i do tego z zupełnie nieznaną mu dziewczyną jest dziwnie podejrzany. |
Wszyscy czekają na wyjaśnienie tej sprawy. Miejmy nadzieję, że autorka nie będzie nas dłużej trzymać w niepewności, ale znając ADĘ, pewnie w kolejnym odcinku nie poświęci Danielowi zbytniej uwagi.
ADA, bardzo ciekawy, pełen emocji odcinek. Jeśli o mnie chodzi, moja niechęć do Petera Rucka nie zmalała ani o milimetr. Nadal uważam, że to kiepski kandydat na męża, sztywniak i bufon. Nie lubię go i nie mam zamiaru polubić, ot co Lizzy pojechała porozmawiać z Kimamą. Jakieś światełko w tunelu?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 1:04, 27 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Mada, dziękuję bardzo za komentarz. Peter, jak widać nic a nic nie zyskał w Twoich oczach. Może jednak za jakiś czas choć trochę zmienisz o nim zadnie. Co do Daniela to być może wspomnę o nim w następnym odcinku.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 9:25, 27 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
ADA napisał: | Peter, jak widać nic a nic nie zyskał w Twoich oczach. Może jednak za jakiś czas choć trochę zmienisz o nim zadnie. |
A czy to jest obowiązkowe? Nie mogę go sobie po prostu nie lubić?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 10:51, 29 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | … wstyd mi, że tak bardzo panów wystraszyłam – powiedziała Lizzy. – Jedyne, czego pragnę to jak najszybciej znaleźć się w domu. Panie Ruck czy mogę pana prosić… |
Wcale się nie dziwię. Po takich oświadczynach?
Cytat: | Patrzył na pobladłe oblicze milczącej dziewczyny i zastanawiał się, czy zaraz mu nie zemdleje. Dopiero miałby pasztet. Prawdę mówiąc mdlejących niewiast bał się jak ognia. Wciąż jeszcze pamiętał swoją matkę tracącą przytomność na zawołanie. Odkąd sięgał pamięcią jego matka „słabowała” i nie mogła zajmować się domem i dziećmi tak jakby chciała. |
Biedak. Pozostał mu uraz z dzieciństwa
Cytat: | Okazało się, jednak, że to „słabowanie” było pani Ruck sposobem na życie i chęcią zwrócenia na siebie uwagi zapracowanego i pomnażającego majątek małżonka. |
Próbować można, ale skutki mogą być opłakane – dzieciom pozostanie uraz, a mąż i tak będzie unikał przebywania w domu, przerażony „słabościami” żony
Cytat: | Nic, więc dziwnego, że stan panny Cartwright mocno go zaniepokoił i na myśl, że musiałby ją cucić, oblał go zimny pot. |
Cóż, każdy ma jakieś słabe strony. Peter obawia się mdlejących kobiet. Można go zrozumieć, ale trochę współczucia mógłby z siebie wykrzesać
Cytat: | Otóż nie drogi panie – tu Lizzy dźgnęła Petera palcem w ramię – nie pan jest przyczyną moich łez. A z pana propozycji, co najwyżej mogę się śmiać.
- To nie było miłe, panno Cartwright.
- Takie właśnie miało być – odparła Lizzy z pasją w głosie. |
Myślę, że to był wyjątkowo mocny cios w ego Petera
Cytat: | - Panno Cartwright… Elizabeth nie jestem pani wrogiem. Nawet, jeżeli po dzisiejszej rozmowie nie ma pani o mnie najlepszego zdania, to proszę pamiętać, że ja zawsze jest gotów pani pomóc.
- Nawet gdyby musiał pan słuchać takich połajanek?
- Nawet wtedy – przytaknął Ruck.
- Zawieszenie broni? – spytała wyciągając do niego dłoń. |
Jak widać ostra reakcja Lizy odniosła dobry skutek. Przynajmniej zaczęli rozmawiać jak ludzie
Cytat: | - Karen mnie potrzebuje. Muszę być przy niej, bo inaczej będzie płakać. Jest jeszcze taka malutka.
- Jednego, czego potrzebuje pańska córeczka to spokój. Kąpiel, pełen brzuszek i sucha pieluszka. |
Danny jest wyjątkowo troskliwym i kochającym ojcem
Cytat: | - Paul proszę, nie daj jej zrobić krzywdy. Chcieli mi ją zabrać, słyszysz? Nie pozwól… _ Daniel schwycił brata kurczowo za rękę, a w jego rozgorączkowanych oczach czaił się strach. |
Danny jest ranny, ale nie zrezygnował z podróży. Czyżby im coś groziło? Czy ktoś chce jemu odebrać dziecko?
Cytat: | - A dziecko? Małej nic nie będzie?
- Mówiłem już. Dziewczynka jest lekko odwodniona, ma odparzoną skórę na pleckach i pupie, ale z tym pani Madison sobie poradzi. Ogólnie dziecko jest w niezłej formie. |
Ciekawe, czy te odparzenia i odwodnienie wystąpiły z winy długiego podróżowania, czy dzieckiem wcześniej kiepsko się zajmowano?
Cytat: | - Powiedział jedynie, że jego żona nie żyje, a teściowie chcieli odebrać mu córkę i dlatego musiał uciekać. Podobno strzelał do niego szwagier. |
Urocza rodzinka
Cytat: | Danny w odróżnieniu ode mnie znamię ma nad kostką prawej stopy.
- No i co z tego?
- Ano to, że Karen też ma takie znamię – Reed ściszył głos, gdy weszli do małego przylegającego do salonu pokoiku, w którym spał Daniel. - Zresztą zobacz sama – Paul wskazał na odkrytą stopę brata.
- Faktycznie. Dokładnie takie samo jak u Karen – stwierdziła Madison. – Nadal jednak nie rozumiem, o co ci chodzi.
- Tylko, o to, że teraz mam zupełną pewność.
- Pewność? – spytała zdziwiona.
- Karen jest dzieckiem Daniela. |
Tak. To z pewnością decydujący dowód ojcostwa Daniela. Znamię na nodze u nikogo innego nie ma prawa występować! Chyba, że jest charakterystyczne … wtedy rzeczywiście, może potwierdzać pokrewieństwo
Cytat: | - Wiem, to głupie z mojej strony, ale jakoś trudno było mi się pogodzić z tym małżeństwem Danny’ego. On tak kochał Lizzy… nadal ją kocha. |
Paul na pewno dobrze zna brata. Jeśli twierdzi, że Daniel nadal kocha Lizzy, to … może mają jakąś szansę na wspólne życie? Czy mają? Mają?!
Opowiadanie jak zwykle bardzo starannie napisane. Doskonale określone postacie, bogato i interesująco. Trochę się wyjaśniło, ale jeszcze sporo tajemnic do odkrycia przed nami. Koleżanka jak widzę stopniuje emocje. Wydziela iście aptekarskimi porcjami. Wiadomo już dlaczego Peter tak reaguje na kobiety, dlaczego jest taki rzeczowy. Cóż, w rodzinnym domu wiele uczucia nie zaznał. Tak jak i jego tata starał się trzymać jak najdalej od „ogniska domowego”. Nie przypuszczam, żeby Lizzy była odpowiednią żoną dla niego. Powinien poszukać niepozornej, spokojnej, miłej dziewczyny o stalowym charakterze i … dobrym stanie zdrowia. Szczęście gwarantowane, jak sądzę No i sprawa Daniela. Czy powtórnie zwiąże się z Lizzy? Przecież i on ją kocha i ona jego również. Może Kimama coś wymyśli, pomoże, bo na razie, to bohaterowie kiepsko sobie radza z miotającymi nimi uczuciami. Całość świetna, ciekawa i emocjonująca. Wzbudza wzruszenie i chęć poznania dalszego ciągu. Miodzio
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Wto 10:55, 29 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 23:37, 29 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Mada napisał: | ADA napisał: | Peter, jak widać nic a nic nie zyskał w Twoich oczach. Może jednak za jakiś czas choć trochę zmienisz o nim zadnie. |
A czy to jest obowiązkowe? Nie mogę go sobie po prostu nie lubić?  |
Oczywiście, że nie jest to obowiązkowe. Nawet przez myśl mi nie przeszło zmuszanie do czegokolwiek miłych czytelniczek. Każdy ma prawo lubić lub nie lubić kogo chce
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Wto 23:48, 29 Mar 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Wto 23:47, 29 Mar 2016 Temat postu: |
|
|
Ewelino serdecznie dziękuję za miły, obszerny i wnikliwy komentarz oraz poświęcony czas.
Cytat: | Ciekawe, czy te odparzenia i odwodnienie wystąpiły z winy długiego podróżowania, czy dzieckiem wcześniej kiepsko się zajmowano? |
To wina długiego podróżowania. Karen miała kochającą matkę. Wspomnę o niej w którymś z odcinków.
Cytat: | No i sprawa Daniela. Czy powtórnie zwiąże się z Lizzy? Przecież i on ją kocha i ona jego również. Może Kimama coś wymyśli, pomoże, bo na razie, to bohaterowie kiepsko sobie radza z miotającymi nimi uczuciami |
Sprawę Daniela postaram się wyjaśnić. Czy Lizzy i Danny będą razem... cóż sama jeszcze nie wiem... rozpatruję dwie opcje. Wszystko pewnie "wyjdzie" w pisaniu. Być może Peter dostanie szansę Kimama tym razem niewiele pomoże. Przekaże Lizzy kilka życiowych mądrości, a czy dziewczyna z nich skorzysta to zobaczymy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 8:19, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
***
- I czego ode mnie oczekujesz Mansi? – spytała Kimama nie przerywając segregacji ziół.
- Jak to, czego? – Lizzy zrobiła ogromne oczy. – Rady, pomocy. On tu jest. Rozumiesz? Przyjechał z żoną i dzieckiem.
- Takie jego prawo. Ma tu brata.
- Wiem – odparła Lizzy ciężko wzdychając. Indianka spojrzała badawczo na posmutniałą dziewczynę. Milczała. Wreszcie ciepły półuśmiech pojawił się na jej surowej twarzy. Wiedziała, co dręczy Lizzy, ale nie zamierzała ułatwiać jej zadania. Krzątała się po chacie jakby nigdy nic. Zioła powiązane w luźne pęczki wieszała pod sufitem w rogu dużej izby, szepcząc przy tym jakieś zaklęcia. Potem podeszła do kuchni i z dzbanka tam stojącego nalała do małego kubka brązowawego naparu. Stanąwszy przed Lizzy powiedziała tylko:
- Wypij.
- Co to takiego? – spytała dziewczyna, kręcąc nosem, bowiem aromat napoju nie zachęcał do jego spożycia.
- Na uspokojenie i jasność myśli. Wypij.
- Jestem spokojna – odparła Lizzy, po czym posłusznie opróżniła kubeczek i skrzywiwszy się dodała: - gorzkie.
- Ale skuteczne. Temu tam też by się przydało – powiedziała Kimama wskazując przez okno Petera Rucka nieruchomo siedzącego w bryczce.
- Komu? Peterowi?
- Tak. Wygląda jak totem z mojej rodzinnej wioski.
- Może faktycznie jest trochę sztywny – odparła Lizzy mimo woli uśmiechając się.
- Jest nieszczęśliwy i tyle.
- Nieszczęśliwy? – prychnęła dziewczyna. – A, co ja mam powiedzieć?
- Mansi, ty sama ściągnęłaś na siebie i Tchórzliwego Kojota nieszczęście.
- Kimamo i ty twierdzisz, że to moja wina? – Lizzy z niedowierzaniem spoglądała na Indiankę.
- W części tak, w części nie – odparła z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Tchórzliwy Kojot też nie jest bez winy.
- On nie zrobił nic złego. Gdy z nim zerwałam nie byłam sobą…
- Wiem – przerwała jej Kimama. – To duchy przez ciebie mówiły. Cienie tych, którzy chcieli cię skrzywdzić, ale też tych, którzy Cię kochali.
- Nie rozumiem Cię Kimamo.
- A, cóż tu jest do rozumienia. Jest świat żywych i świat umarłych. Mansi, życie jest rwącą rzeką. Czasem trzeba do niej wskoczyć.
- Dla mnie jest już za późno. Danny ma rodzinę i życzę mu z całego serca wszystkiego najlepszego.
- On kocha ciebie i ty go kochasz, tylko wciąż się mijacie. Żeby to zrozumieć potrzebny jest wam czas.
- Czas? Chyba żeby zapomnieć, ale to nigdy mi się nie uda.
- Kiedy raz spróbowałaś wody z tej rzeki, nie będziesz już mogła żyć szczęśliwie z dala od niej.*)
- To prawda Kimamo. Kocham Danny’ego i skoro nie mogę go mieć, to nie chcę żadnego innego mężczyzny.
- Tyle tylko, że inni mężczyźni widzą twoją urodę, twoje bogactwo.
- Masz na myśli Petera? – spytała Lizzy uważnie przyglądając się kobiecie.
- Nie, choć on już na zawsze pozostanie związany z nazwiskiem Cartwright, z twoim nazwiskiem.
- Mówisz zagadkami.
- Zawsze tak mówię – odparła Indianka z błyskiem w oczach.
- Nadal nie wiem, co mam robić.
- Ode mnie się tego nie dowiesz. Bądź cierpliwa, a życie samo wskaże ci jak masz postąpić, tylko daj mu szansę. Wsłuchaj się w to, co ma ci do powiedzenia.
- Widocznie jestem głucha, bo nic nie słyszę – Lizzy wzruszyła ramionami.
- Nie jesteś głucha, tylko niecierpliwa. Chcesz wszystko, albo nic i to już, natychmiast. A życie nie lubi być ponaglane. Ono płynie własnym nurtem. – Kimama z ogromną wyrozumiałością popatrzyła na Lizzy. Kochała ją, jak własną córkę. Widziała w niej oczy tamtej, jej niecierpliwość i naznaczenie przeciwnościami losu. Czasem myślała, że duchy przodków specjalnie postawiły na jej drodze tę białą dziewczynę, żeby mogła wrócić do życia i nie popaść w otchłań zła.
- Kimamo – Lizzy schwyciła spracowaną dłoń Indianki i przytuliła do swojego policzka – ja, tylko chcę miłości.
- Miłości? Tak. „Miłość jest tym, czego potrzebujemy. Musimy ją mieć, gdyż nasza dusza karmi się nią. Bez miłości stajemy się słabi. Bez miłości tracimy nasze poczucie własnej wartości. Bez miłości słabnie nasza odwaga. Bez miłości nie możemy już dłużej patrzeć z ufnością na świat. Zwracamy się ku sobie i zaczynamy karmić się naszą osobowością i stopniowo niszczymy samych siebie”.**)
- Ja już to zrobiłam. Zniszczyłam uczucie ukochanego mężczyzny – odparła przez łzy Lizzy.
- Tego nie wiesz i nie dowiesz się dopóki z nim nie porozmawiasz.
- Niby, jak mam to zrobić?! Ot tak pojechać do niego i spytać czy jeszcze mnie kocha i dlaczego nie odpowiedział na mój list? – dziewczyna pokręciła z rezygnacją głową. – Nawet, jeżeli poważyłabym się na coś takiego, to przecież Danny ma żonę. Nie wolno mi burzyć jego szczęścia i spokoju. Nie mogę znowu zadać mu bólu.
- Skąd możesz być pewna, że Tchórzliwy Kojot jest szczęśliwy?
- Ma dziecko. Czyż nie jest to szczęście?
- Tak, to jest ogromne szczęście, ale nie o takie szczęście pytałam.
- Nie wiem, co ci odpowiedzieć. – Lizzy zamilkła, lecz po chwili szeptem powiedziała: - wiesz, Kimamo, gdyby nie moja choroba, to dziecko Daniela mogłoby być także moim dzieckiem…
- Może i tak Mansi, może i tak – odparła Indianka głaszcząc Lizzy po głowie.
- Straszny mazgaj ze mnie – dziewczyna szybko otarła załzawione oczy. – Najwyższa pora wracać do domu. Rodzice będą się niepokoić, a ten tam – machnęła ręką w stronę okna – zaraz porośnie mchem.
- Jedź Mansi i powiedz ojcu i matce o powrocie Tchórzliwego Kojota.
- Tak zrobię, tylko nie wiem, jak – Lizzy uśmiechnęła się smutno.
- Nie martw się. Jak staniesz przed nimi, to słowa same popłyną.
Lizzy z wdzięcznością popatrzyła na kobietę. Wstała od stołu i założyła kapelusz. W drzwiach chaty przystanęła i jakby walcząc z ciekawością zwróciła się do Indianki:
- Już od jakiegoś czasu chciałam cię spytać Kimamo, dlaczego nazywasz Daniela Tchórzliwym Kojotem?
- Bo nim jest – odparła mrukliwie Indianka dając dziewczynie tym samym do zrozumienia, że nie ma zamiaru niczego jej tłumaczyć. Lizzy otworzyła usta, żeby powiedzieć coś w obronie ukochanego mężczyzny, ale Kimama zupełnie zmienionym, pełnym ciepła głosem powiedziła:
- Jedź już Mansi. I jeszcze jedno… twój towarzysz to dobry człowiek, tylko bardzo, bardzo zagubiony. Jeśli zechcesz możesz mu pomóc.
***
Czuł, że dłużej już nie da rady uciekać. Gałęzie drzew smagały go po twarzy i ramionach. Z całych sił przyciskał do siebie kwilący tobołek. Potknął się raz i drugi. Zrobił jeszcze kilka kroków i padł na kolana. Płacz dziecka był coraz głośniejszy. Próbował je uspokoić i wtedy właśnie poczuł na sobie czyjś wzrok. Chroniąc niemowlę spojrzał przez ramię. Ostre szarpnięcie strąciło go w przepaść. Nim spadł na samo dno zdążył jeszcze zobaczyć mężczyznę jakby utkanego z mgły trzymającego na ręku jego córeczkę. Już kiedyś widział tego człowieka, ale gdzie i kiedy nie pamiętał. Tuż obok stała Chloe i patrzyła na niego z lękiem, ale też z ogromną nadzieją. Ta nadzieja pomału gasła w oczach kobiety. Ze smutkiem wyciągnęła ramiona mówiąc do mężczyzny, jakby utkanego z mgły: „Proszę, daj mi ją.” Rozdzierające, głośne i przeciągłe „nie” przeszyło powietrze. Daniel Reed otworzył oczy, gwałtownie łapiąc oddech. Nim zdążył zorientować się, że to on tak krzyczał drzwi pokoju, w którym spał stanęły otworem i pojawił się w nich jego brat Paul.
- Moje dziecko! Gdzie jest moje dziecko?! – krzyczał Danny, jak oszalały.
- Uspokój się! – Paul przytrzymał brata za ramiona. – Mała jest z Madison. Cała i zdrowa.
- Chcę ją zobaczyć. Przynieś mi ją.
- Dobrze, tylko połóż się. Słyszysz, co do ciebie mówię?
- Tak. Przynieś mi moje dziecko – powiedział Danny trochę spokojniejszym, ale stanowczym głosem. Paul skinął głową i wyszedł z pokoju. Po chwili, która dla Daniela była całą wiecznością, wrócił niosąc malutką Karen. Gdy dziewczynka znalazła się w ramionach ojca z zaciekawieniem skierowała na niego wzrok. Przez chwilę patrzyła na niego z ogromnym natężeniem równocześnie otwierając buzię. W sekundę później dało się słyszeć radosne popiskiwanie dziecka.
- Mój skarb kochany. Tatuś jest przy tobie. Teraz już wszystko będzie dobrze – rzekł Danny całując maleństwo w czółko. – Nikt mi ciebie nie zabierze. Nikt.
- Niechby spróbował. Miałby z Madison i ze mną do czynienia.
- Lepiej, żeby tak nie było. To nieobliczalni ludzie – odparł Danny delikatnie kołysząc córeczkę.
- Mówisz o rodzinie swojej żony?
- Tak.
- Opowiesz mi, co się stało?
- Teraz?
- Chwila dobra, jak każda inna, ale jak chcesz możemy pogadać później – powiedział spokojnie Paul.
- Nie. Chce mieć to za sobą. – Danny poprawił Karen przekrzywioną czapeczkę. – Kiedy jadła?
- Pół godziny temu. Razem z moją Eve. Wygląda na to, że dziewczynki polubiły się – stwierdził Paul uśmiechając się przy tym.
- Nie przesadzasz czasem? Obie są takie małe.
- Wiem, co mówię. Mam dłuższy ojcowski staż – odparł Paul z wyższością w głosie.
- Tak o całe pięć miesięcy.
- Miło, że wróciło ci poczucie humoru. Jak ramię?
- Prawie przestało boleć. Długo spałem?
- Coś około dwunastu godzin.
- Widzisz Karen, jaki z twojego taty śpioch – powiedział Danny pochylając się nad córeczką, na której buzi pojawił się uśmiech. Paul z zainteresowaniem patrzył na brata. Nie spodziewał się po nim, aż tak ogromnej troskliwości i czułości. Dawny twardy szeryf stanowy odszedł w niepamięć. Teraz był młody ojciec zakochany bez pamięci w swojej malutkiej córeczce.
- Danielu, nie chcę żebyś pomyślał, że jestem wścibski, ale…
- Jesteś wścibski, jak diabli – przerwał mu, a Karen zagruchała radośnie. – Twoja bratanica też tak myśli.
- Nie powinieneś tak mówić przy dziecku – Paul udał zagniewanego.
- Już dobrze – odparł pojednawczo Danny. – Co chcesz wiedzieć?
- Wszystko – usłyszał w odpowiedzi.
***
-------------------------------------------------------------------------------------
*) Mądrość indiańska.
**) Słowa wypowiedziane przez Kimamę są w rzeczywistości przemyśleniami Dana George’a Salisha (1899-1981), wodza Tsleil-Waututh (Indianie kandyjscy), pisarza, poety i aktora. Cytat zaczerpnięto z książki „Mądrość Indian”, wybór i przekład Maria Głowacka, Wydawnictwo Miniatura, Kraków 1997.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 11:19, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | I czego ode mnie oczekujesz Mansi? – spytała Kimama nie przerywając segregacji ziół.
- Jak to, czego? – Lizzy zrobiła ogromne oczy. – Rady, pomocy. On tu jest. Rozumiesz? Przyjechał z żoną i dzieckiem. |
Lizzy postąpiła bardzo rozsądnie – zdenerwowana, rozżalona, pojechała się zobaczyć z rozważną i spokojną Kimamą
Cytat: | Wypij.
- Co to takiego? – spytała dziewczyna, kręcąc nosem, bowiem aromat napoju nie zachęcał do jego spożycia.
- Na uspokojenie i jasność myśli. Wypij. |
ADA, może coś bliżej? Taki przydatny napitek
Cytat: | Ale skuteczne. Temu tam też by się przydało – powiedziała Kimama wskazując przez okno Petera Rucka nieruchomo siedzącego w bryczce.
- Komu? Peterowi?
- Tak. Wygląda jak totem z mojej rodzinnej wioski.
- Może faktycznie jest trochę sztywny – odparła Lizzy mimo woli uśmiechając się. |
Biedak musiał strasznie sztywno siedzieć. Mięśnie będą go bolały.
Cytat: | Nieszczęśliwy? – prychnęła dziewczyna. – A, co ja mam powiedzieć?
- Mansi, ty sama ściągnęłaś na siebie i Tchórzliwego Kojota nieszczęście. |
Nawet jeżeli to nie zmienia faktu, że jest nieszczęśliwa.
Cytat: | Nie rozumiem Cię Kimamo.
- A, cóż tu jest do rozumienia. Jest świat żywych i świat umarłych. Mansi, życie jest rwącą rzeką. Czasem trzeba do niej wskoczyć. |
No i wszystko jest jasne. Jak rwący, górski strumyk.
Cytat: | - Tyle tylko, że inni mężczyźni widzą twoją urodę, twoje bogactwo. |
Kiedyś ludzie układali swoje plany matrymonialne w dosyć prosty sposób
Cytat: | Masz na myśli Petera? – spytała Lizzy uważnie przyglądając się kobiecie.
- Nie, choć on już na zawsze pozostanie związany z nazwiskiem Cartwright, z twoim nazwiskiem. |
Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że Victorie się w nim zakocha.
Cytat: | Mówisz zagadkami.
- Zawsze tak mówię – odparła Indianka z błyskiem w oczach. |
I na tym polega urok
Cytat: | - wiesz, Kimamo, gdyby nie moja choroba, to dziecko Daniela mogłoby być także moim dzieckiem… |
Jeszcze może być…
Cytat: | Już od jakiegoś czasu chciałam cię spytać Kimamo, dlaczego nazywasz Daniela Tchórzliwym Kojotem?
- Bo nim jest – |
To takie proste
Cytat: | Mój skarb kochany. Tatuś jest przy tobie. Teraz już wszystko będzie dobrze – rzekł Danny całując maleństwo w czółko. – Nikt mi ciebie nie zabierze. Nikt.
- Niechby spróbował. Miałby z Madison i ze mną do czynienia. |
Napastnik na Madison to by sobie zęby połamał… i kilka innych rzeczy
Cytat: | Pół godziny temu. Razem z moją Eve. Wygląda na to, że dziewczynki polubiły się – stwierdził Paul uśmiechając się przy tym.
- Nie przesadzasz czasem? Obie są takie małe.
- Wiem, co mówię. Mam dłuższy ojcowski staż – odparł Paul z wyższością w głosie.
- Tak o całe pięć miesięcy. |
Ojcowie pełna gębą A dziewczynki siedzą cicho i wiedzą swoje
Cytat: | Teraz był młody ojciec zakochany bez pamięci w swojej malutkiej córeczce.
- Danielu, nie chcę żebyś pomyślał, że jestem wścibski, ale…
- Jesteś wścibski, jak diabli – przerwał mu, a Karen zagruchała radośnie. – Twoja bratanica też tak myśli. |
Na pewno taki był przekaz wydany przez dziewczynkę. Na pewno.
ADA, odcinek jest jak zawsze świetny – może nie komentuję ostatnio tak jak powinnam, ale czytam zawzięcie każdy kolejny fragment Naprawdę podziwiam nie tylko umiejętność budowania atmosfery, postaci, tworzenia zgrabnych i ciekawych dialogów czy talent do wyszukiwania ciekawych informacji – ale przede wszystkie, podziwiam Twoją cierpliwość w rozwijaniu poszczególnych wątków
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 14:12, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - I czego ode mnie oczekujesz Mansi? – spytała Kimama nie przerywając segregacji ziół.
- Jak to, czego? – Lizzy zrobiła ogromne oczy. – Rady, pomocy. On tu jest. Rozumiesz? Przyjechał z żoną i dzieckiem. |
Oj! Lizzy powinna zacząć samodzielnie podejmować decyzje, choć oczywiście dobrej rady warto posłuchać. Być może Kimama właśnie to chce jej dać do zrozumienia
Cytat: | - Tak. Wygląda jak totem z mojej rodzinnej wioski.
- Może faktycznie jest trochę sztywny – odparła Lizzy mimo woli uśmiechając się.
- Jest nieszczęśliwy i tyle.
- Nieszczęśliwy? – prychnęła dziewczyna. – A, co ja mam powiedzieć? |
Kimama zna się na ludziach. Od razu poznała się na Peterze. Lizzy znów zaczyna uważać się za pępek świata? Nikt nie cierpiał tak jak ona? Czyżby?
Cytat: | - Kimamo i ty twierdzisz, że to moja wina? – Lizzy z niedowierzaniem spoglądała na Indiankę.
- W części tak, w części nie – odparła z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Tchórzliwy Kojot też nie jest bez winy.
- On nie zrobił nic złego. Gdy z nim zerwałam nie byłam sobą… |
Jednak stać Lizzy na odrobinę samokrytyki. Kimama nazywa Daniela Tchórzliwym Kojotem Ciekawe jak nazwie Petera?
Cytat: | - Dla mnie jest już za późno. Danny ma rodzinę i życzę mu z całego serca wszystkiego najlepszego.
- On kocha ciebie i ty go kochasz, tylko wciąż się mijacie. Żeby to zrozumieć potrzebny jest wam czas. |
To Lizzy nie wie, że Danny jest do wzięcia – atrakcyjny wdowiec z córeczką
Cytat: | - Tyle tylko, że inni mężczyźni widzą twoją urodę, twoje bogactwo.
- Masz na myśli Petera? – spytała Lizzy uważnie przyglądając się kobiecie.
- Nie, choć on już na zawsze pozostanie związany z nazwiskiem Cartwright, z twoim nazwiskiem.
- Mówisz zagadkami. |
Czyżby na horyzoncie miał pojawić się kolejny konkurent do … posagu Lizzy? A Peter jakoś mi bardziej pasuje do Vicky … ceniącej pieniądze, trzeźwo patrzącej na świat … tylko nie wiem jak z dziećmi, ale pewnie doszliby do porozumienia
Cytat: | - Nadal nie wiem, co mam robić.
- Ode mnie się tego nie dowiesz. Bądź cierpliwa, a życie samo wskaże ci jak masz postąpić, tylko daj mu szansę. Wsłuchaj się w to, co ma ci do powiedzenia.
- Widocznie jestem głucha, bo nic nie słyszę – Lizzy wzruszyła ramionami.
- Nie jesteś głucha, tylko niecierpliwa. Chcesz wszystko, albo nic i to już, natychmiast. A życie nie lubi być ponaglane. Ono płynie własnym nurtem. |
No właśnie! Kimama uważa, że Lizzy jest w stanie kierować własnym losem, podejmować samodzielnie decyzje, a nie pytać się innych ludzi, co ma zrobić? Równie dobrze może rzucać monetą
Cytat: | - Ja już to zrobiłam. Zniszczyłam uczucie ukochanego mężczyzny – odparła przez łzy Lizzy.
- Tego nie wiesz i nie dowiesz się dopóki z nim nie porozmawiasz.
- Niby, jak mam to zrobić?! Ot tak pojechać do niego i spytać czy jeszcze mnie kocha i dlaczego nie odpowiedział na mój list? – dziewczyna pokręciła z rezygnacją głową. – Nawet, jeżeli poważyłabym się na coś takiego, to przecież Danny ma żonę. Nie wolno mi burzyć jego szczęścia i spokoju. Nie mogę znowu zadać mu bólu.
- Skąd możesz być pewna, że Tchórzliwy Kojot jest szczęśliwy? |
Nareszcie! Ale jej altruizm niestety obejmuje jedynie Danny’ego i jego rodzinę. Z czasem może się rozszerzy. W każdym razie rozmowa z Dannym jest wskazana. Nie zaszkodzi, a może sporo wyjaśnić
Cytat: | - Jedź Mansi i powiedz ojcu i matce o powrocie Tchórzliwego Kojota.
- Tak zrobię, tylko nie wiem, jak – Lizzy uśmiechnęła się smutno.
- Nie martw się. Jak staniesz przed nimi, to słowa same popłyną. |
Tak. Na pewno Adam podejdzie do problemu z pełnym obiektywizmem. Chociaż może Lizzy i od nich dostanie dobrą radę. Czy z niej skorzysta? Trudno przewidzieć
Cytat: | - Jedź już Mansi. I jeszcze jedno… twój towarzysz to dobry człowiek, tylko bardzo, bardzo zagubiony. Jeśli zechcesz możesz mu pomóc. |
Jak? Poznać go z Vicky? Polubią się? Coś zaiskrzy? Zaiskrzy?
Cytat: | Daniel Reed otworzył oczy, gwałtownie łapiąc oddech. Nim zdążył zorientować się, że to on tak krzyczał drzwi pokoju, w którym spał stanęły otworem i pojawił się w nich jego brat Paul.
- Moje dziecko! Gdzie jest moje dziecko?! – krzyczał Danny, jak oszalały. |
Biedny Daniel. Nie tylko boli go rana, ale również dręczą koszmary senne. Z przeszłości
Cytat: | - Mój skarb kochany. Tatuś jest przy tobie. Teraz już wszystko będzie dobrze – rzekł Danny całując maleństwo w czółko. – Nikt mi ciebie nie zabierze. Nikt.
- Niechby spróbował. Miałby z Madison i ze mną do czynienia.
- Lepiej, żeby tak nie było. To nieobliczalni ludzie – odparł Danny delikatnie kołysząc córeczkę.
- Mówisz o rodzinie swojej żony?
- Tak. |
Brzmi groźnie. Czyżby czaiło się kolejne niebezpieczeństwo?
Cytat: | - Danielu, nie chcę żebyś pomyślał, że jestem wścibski, ale…
- Jesteś wścibski, jak diabli – przerwał mu, a Karen zagruchała radośnie. – Twoja bratanica też tak myśli.
- Nie powinieneś tak mówić przy dziecku – Paul udał zagniewanego. |
Cóż, tata wie lepiej, chociaż ja upierałabym się przy wersji, że Karen życzy sobie, żeby jej stryjek był lepiej poinformowany
Bardzo emocjonujące. Akcja poprawiania wizerunku Petera rozwija się. Poczekamy. Może okaże się zupełnie znośnym facetem. Ciekawe jak Lizzy i Daniel wyjaśnią nieporozumienia? Czy jest możliwość by znów byli razem? Maleńka Karen potrzebuje troskliwej, kobiecej opieki, ale czy Lizzy jest w stanie to zapewnić Bardzo ciekawe rozwinięcie postaci plus zapowiedź niebezpieczeństwa, ale i mżzliwości powrotu uczucia, no i wyjaśnienie zagadki dotyczącej rodziny Daniela. Nowej rodziny – żony i jej krewnych. Bardzo ciekawe
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Sob 14:17, 02 Kwi 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:00, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Senszen dziękuję za tak przemiły komentarz. Aż boję się, że moja wena osiądzie na laurach
Cytat: | ADA, może coś bliżej? Taki przydatny napitek |
No, niestety, ale Kimama recepturę owego napitku trzyma w głębokiej tajemnicy
Cytat: | Nie wiem dlaczego, ale pomyślałam, że Victorie się w nim zakocha. |
Być może kto to wie
Ewelino Tobie również serdecznie dziękuję za obszerny i ciekawy komentarz. Lizzy nadal jest rozchwiana emocjonalnie. Jedno jest pewne - mężczyzną jej życia jest Daniel. Peter i Vicky, jak już wyżej napisałam być może będą razem.
No, dobrze, nie powinnam tego robić, ale ponieważ rozszyfrowałyście mnie Koleżanki to powiem, że Peter "Sztywny" zmięknie pod urokiem siostry Lizzy
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 22:02, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Wątpię, by twoja wena osiadła na laurach, bo chyba ostatnio ma dużo do powiedzenia Najlepiej ja utrzymywać tedy w tym stanie i regularnie dostarczać materiału...A tak na marginesie, jak się miewa Ziutek?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 22:08, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Ziutek ma się wspaniale i przesyła ukłony Wciąż kwitnie jak oszalały. Ma białe kwiaty z blado żółtymi środkami Zdzicha też ma się dobrze. Wczoraj wlazła do środka i przedefilowała po parapecie w poszukiwaniu orzeszków. Nagrałam z nią filmik. Zdzicha - gwiazdą filmową
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 22:11, 02 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Pozdrowienia i ukłony w takim razie i dla Zdzichy i dla Ziutka Zdzicha na pewno już była gwiazdą naszego forum... rozwija jak widać swoją karierę
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
ADA
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Nie 9:28, 03 Kwi 2016 Temat postu: |
|
|
Wklejam kolejny odcinek, który jest kontynuacją rozmowy braci Reed i miał być wklejony razem z poprzednim fragmentem. Niestety Danny nieco się rozgadał i tak powstał osobny odcinek.
***
- Wszystko, powiadasz… – Daniel zamyślił się delikatnie głaszcząc rączkę dziecka. Zapadła chwila milczenia tak ciężka, jak to, co miał wyznać bratu. Spojrzał w niebieskie oczy córeczki, której buzia rozpromieniła się czystym, niewinnym uśmiechem. Poczuł uścisk malutkich paluszków na swoim kciuku. Ten uścisk niczego nieświadomego dziecka dał mu ogromną siłę. Lekko odchrząknąwszy rozpoczął swoją opowieść. – Gdy wyjeżdżałem z Virginia City czułem tylko wściekłość, żal i ból. Wiedziałem jedno - ta, dla której gotów byłem oddać życie znowu mnie odtrąciła i podeptała moje serce. Nie powiedziała mi nawet, dlaczego, tylko po prostu przegoniła jak bezpańskiego psa.
- Danny, ona była chora – wtrącił Paul.
- Masz rację, była chora, tylko, że ja chciałem jej pomóc. Być przy niej, wspierać, pocieszać, gdy wszystko wydawało się jej jedną wielką rozpaczą. Nie dała mi szansy, po prostu nie dała. Tamtego dnia byłem dla niej kimś obcym. W Nowym Jorku zrozumiałem, że nie jestem jej potrzebny. Miała swojego ojca, rodzinę… ja byłem tylko narzeczonym… kimś spoza klanu Cartwrightów. Mimo to gotów byłem żebrać o jedno jej spojrzenie. Jak wiesz dostałem cios między oczy. Jej ojciec jeszcze poprawił, pytając, po co właściwie przyjechałem.
- Niemożliwe. Każdy, ale nie Adam – Paul z niedowierzaniem pokręcił głową. – To nie w jego stylu. Nic nie rozumiem.
- A ja i owszem. Cartwright jest ojcem, tak jak ty i ja. Każdy z nas dla własnego dziecka zrobiłby wszystko.
- Masz rację – przytaknął Paul. – I co było dalej. Dlaczego wybrałeś Kanadę?
- Była daleko to po pierwsze. Po drugie oni tam potrzebują ludzi do pracy. Poza tym Kanada to prawdziwe wyzwanie, a wtedy właśnie tego najbardziej mi było trzeba. Pamiętasz masakrę Indian na Wzgórzach Cyprysowych? *)
- Tak. Nawet u nas ta sprawa odbiła się szerokim echem. Wolfersi nie oszczędzili nikogo, nawet kobiet i dzieci.
- A wiesz, że dochodzenie w tej sprawie wciąż trwa?
- Nie, o tym nie słyszałem – przyznał Paul. – Czekaj, to przecież było siedem lat temu.
- Zgadza się. Gang niby został rozbity, ale wciąż poszukuje się jego członków.
- Chcesz mi powiedzieć, że dlatego zaciągnąłeś się do kanadyjskiej Policji Konnej.
- Dokładnie do Północno-Zachodniej Policji Konnej. A, co miałbyś, coś przeciwko temu?
- Jesteś dorosły… - Paul wzruszył ramionami.
- Braciszku zrozum, mnie było wszystko jedno, a tam w Kanadzie potrzebują ludzi do zaprowadzenia porządku.
- I uznałeś, że bez ciebie sobie nie poradzą?
- Coś w tym stylu.
- Za dolara dziennie?
- Tyle dostaje starszy oficer.
- Jasne. Po zawrotnej karierze szeryfa stanowego, zostałeś szkarłatną kurtką – odparł Paul. – Nasz ojciec przewraca się w grobie.
- Nie zapominaj, że w połowie był Kanadyjczykiem.
- Wybacz. Nie powinienem cię krytykować. I co było dalej?
- Z Virgnia City pojechałem do San Francisco. Tam wsiadłem na statek do Vancouver. Od jednego z pasażerów dowiedziałem się o naborze do Policji Konnej i postanowiłem spróbować. Spełniałem wszystkie warunki. Doświadczenie w służbie, dobry stan zdrowia, znajomość języka angielskiego w mowie i piśmie, opanowana do perfekcji jazda konna. Z zaciągnięciem się nie miałem problemu. Podpisałem kontrakt na rok z możliwością wcześniejszego wystąpienia ze służby.
- Mądrze – wtrącił Paul.
- Po krótkim szkoleniu z grupą świeżo upieczonych policjantów zostałem skierowany do Fortu Calgary,**) założonego niespełna pięć lat temu w związku z rozpoczęciem budowy Kolei Transkanadyjskiej. Mieliśmy stanowić ochronę budowy kolei i utrzymywać porządek w obozowiskach budowniczych. Wiesz doskonale, że duże skupiska samotnych mężczyzn, alkohol i hazard to pewne kłopoty. Konni byli od likwidowania takich kłopotów. Po kilku dniach dostałem rozkaz wyjazdu do małej, leżącej niedaleko Fortu Calgary osady Banff. Rozwój kolei spowodował napływ ludzi. W Banff osiedlało się ich coraz więcej. W trzy tygodnie później, jako dowódca czteroosobowej grupy i ja tam się znalazłem. Banff to wyjątkowa podła dziura. Kilka chałup i jednopiętrowy rozpadający się budynek, szumnie nazwany hotelem. Nie ma tam ani kościoła, ani porządnego sklepu. Lekarza też nie ma. Za to jest zakład pogrzebowy. Wraz z ludźmi zakwaterowałem się w hotelu. Jako dowódca miałem osobny pokój. Na dole było coś w rodzaju saloonu, bo trudno było nazwać to restauracją. Jedzenie było znośne, zwłaszcza, gdy popijałeś je whiskey. Właścicielem hotelu był niejaki Liam Tremblay. Krępy, żylasty, z małymi świdrującymi oczkami, w których mogłeś zobaczyć niczym nieskrywaną chciwość. Miał żonę równie atrakcyjną, co on i dwoje dzieci. Dwudziestoletniego syna i młodszą córkę, która usługiwała zapijaczonym klientom tatusia. Któregoś dnia byłem świadkiem, jak Tremblay zaczął szturchać dziewczynę, bo nie była dość miła dla jednego z tych obwiesiów. Zwróciłem mu uwagę. Myślałem, że rzuci się na mnie, ale nie. Coś tam tylko burczał pod nosem. W każdym razie od tego dnia w mojej obecności powstrzymywał się od upokarzania córki. Przez kolejne dni zaprzątnięty byłem obowiązkami służbowymi. Przyjechali właśnie nowi osadnicy. Trzeba było łagodzić wciąż wybuchające spory. Był początek października. Wracałem po służbie do hotelu. Było strasznie zimno i padał deszcz. Cały przemoczony, marząc jedynie o suchych ciuchach, szklaneczce whiskey i łóżku dotarłem wreszcie na miejsce. W ciemnym korytarzu niewiele było widać. W ostatniej chwili zauważyłem, przy drzwiach mojego pokoju jakiś dziwny kształt. Wyciągnąłem broń, ale kształt tylko cicho jęknął. Pochyliłem się nad nim i wtedy rozpoznałem trzęsącą się, zwiniętą w kłębek córkę Tremblay’a, Chloe.
- To, ta, za którą się wstawiłeś?
- Tak. Była pobita. Zabrałem ją do pokoju, opatrzyłem… - Danny zamilkł na chwilę myślami wracając do tamtego dnia.
- Domyślam się, że było to dzieło kochającego tatusia. – powiedział z ironią Paul.
- Dobrze się domyślasz. Nazajutrz postanowiłem rozmówić się z tym starym capem. Dziewczyna miała dopiero siedemnaście lat, a tyrała jak wyrobnica i jak się później okazało była regularnie bita.
- A, co na to jej matka, brat?
- Nie byli lepsi, a gdy powiedziałem Tremblay’owi, co o nim myślę usłyszałem, żebym się nie wtrącał w rodzinne sprawy, bo popamiętam i nawet szkarłatna kurtka mi nie pomoże.
- Groził ci?
- Tak, ale był pijany. Gdy wytrzeźwiał zaczął mnie przepraszać i obiecywać, że taka sytuacja już więcej się nie powtórzy.
- Ale powtórzyła się, prawda? – Paul, co do tego nie miał wątpliwości.
- Prawda. Którejś nocy obudziło mnie pukanie do drzwi. To była Chloe. Tym razem pobił ją brat. Miała rozcięty łuk brwiowy, sińce na całym ciele, zwichnięty nadgarstek. Wtedy mnie poniosło. Zszedłem na dół. Ten bydlak spity, spał na ławie pod ścianą. Pierwszy raz w życiu straciłem nad sobą panowanie. Gdyby nie moi podwładni zatłukłbym go na śmierć – Danny przymknął powieki ciężko oddychając.
- Co było dalej? Zostawili ją w spokoju?
- Niezupełnie, ale przynajmniej jej nie bili. Zresztą nie mieli, ku temu okazji, bo Chloe, jak tylko mogła schodziła im z oczu. Przez to wszystko zbliżyliśmy się do siebie i którejś nocy doszło, do czego doszło. Byłem jej pierwszym mężczyzną. Potem okazało się, że spodziewa się dziecka. Była przerażona, ale o nic mnie nie prosiła. Powiedziała, że za bardzo mnie kocha, żeby zmuszać mnie do małżeństwa.
- A ty?
- Wtedy jej nie kochałem, jeśli o to mnie pytasz, ale bardzo lubiłem i współczułem jej ciężkiego życia. Wiedziałem, że ten stary cap zatłucze ją, gdy prawda wyjdzie na jaw. A poza tym i to było najważniejsze, miała zostać matką mojego dziecka. – Danny musnął z czułością policzek Karen, śpiącej już od jakiegoś czasu w jego ramionach. Uśmiechnął się smutnie i wrócił do przerwanego wątku. - Na następny dzień poszedłem do starego i poprosiłem o rękę jego córki Chloe. Nawet się nie sprzeciwił. Chyba już wtedy liczył na niezły zarobek. Zaraz po ślubie wyprowadziliśmy się z hotelu. Na obrzeżach Banff znalazłem rozpadającą się chatę, której nikt nie chciał. Trochę ją wyremontowałem i mogliśmy tam zamieszkać. Prawdę mówiąc gdyby to było możliwe to już w dniu ślubu wywiózłbym Chloe z Banff, ale niestety miałem związane ręce. W międzyczasie pojechałem do mojego dowódcy i złożyłem prośbę o zwolnienie ze służby. Nie mogłem liczyć na natychmiastowe załatwienie sprawy, bo w szeregach Policji wciąż brakowało ludzi. Musiałem zaczekać do czerwca. Wtedy zresztą miało urodzić się dziecko. Ustaliliśmy z Chloe, że w miesiąc, najdalej dwa po porodzie wyjedziemy do Vancouver. Wszystko pomału zaczęło się układać. Chloe okazała się wspaniałą gospodynią i dobrą żoną. Żebyś mógł zobaczyć ją w te dni. Zmieniła się, wyładniała. Stała się pewniejsza siebie. To już nie była ta zahukana, przerażona dziewczyna. Chloe okazała się osobą inteligentną z dużym poczuciem humoru. Kiedyś wyznała mi z zawstydzeniem, że nie umie czytać, a pisać potrafi jedynie swoje imię i nazwisko. Poprosiła mnie, żebym ją nauczył, bo nie chce przynieść wstydu naszemu dziecku. Nim na świat przyszła Karen, Chloe już całkiem nieźle czytała. Nawet nie wiesz, jaka była z siebie dumna.
- Mogę sobie wyobrazić – wtrącił cicho Paul.
- Karen urodziła się piątego czerwca nad ranem. Chloe była bardzo dzielna. Nie usłyszałem od niej ani jednej skargi. Gdy po raz pierwszy spojrzałem w twarzyczkę mojej córki poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. I nawet to, że stary Tremblay od jakiegoś czasu dopominał się rekompensaty strat, jakoby poniesionych przez odejście córki nie było w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Chloe po porodzie dość szybko doszła do siebie, a Karen rosła jak na drożdżach. Zaczęliśmy przygotowania do wyjazdu. Przezornie nic nie powiedzieliśmy jej rodzinie. W przeddzień wyjazdu Chloe poczuła się źle. Jakiś czas wcześniej przeziębiła się, ale podekscytowana wyjazdem nie zwracała na to uwagi. W nocy dostała wysokiej gorączki. Ściągnięty z Fortu Calgary lekarz powiedział, że to zapalenie płuc i że nie jest w stanie jej pomóc. Umarła w moich ramionach. Cicho, bez skargi. – W oczach Danny’ego pojawiły się łzy. Paul równie wzruszony opuścił głowę. Chwilę trwało zanim mężczyźni się uspokoili. Daniel zaczerpnął głęboko powietrza i ściszonym głosem kontynuował: – to, co stało się po śmierci mojej żony pamiętam, jak przez mgłę. Pogrzeb Chloe, awanturę z jej ojcem i bratem, którzy zażądali ode mnie pieniędzy za śmierć, jak to się wyrazili „ukochanej córki i siostry”. Powiedziałem im, że nic nie dostaną, a za to jak traktowali Chloe to powinni w piekle się smażyć. Wtedy stary Tremblay zaczął mi grozić. Jeszcze tego samego dnia dowiedziałem się, że ten drań chciał porwać Karen. Po pijanemu przechwalał się, że znalazł bogatych ludzi, którzy chętnie kupią od niego zdrowe, białe niemowlę. Nie miałem, na co czekać. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Osiodłany koń czekał przed domem. Tuż przed wschodem słońca wyjąłem Karen z kołyski, okryłem kocykiem i chustą, którą kupiłem Chloe przywiązałem dziecko do siebie. Było jeszcze ciemno, gdy wyszedłem z domu. Dostrzegłem ich od razu. Starego i jego synalka. Nim Tremblay zdążył zareagować dałem mu w pysk i rzuciłem się do ucieczki. Wtedy na mojej drodze stanął z rewolwerem w ręku młody Tremblay. Wymierzył, nie wiem czy do mnie, czy do dziecka i pociągnął za spust. W ostatniej chwili zrobiłem półobrót i poczułem piekący ból w ramieniu. Tamten chciał strzelić jeszcze raz, ale broń mu się zacięła. To wystarczyło mi, żeby dosiąść konia. Początkowo chciałem dostać się do Fortu Calgary, ale bałem się, że Termblay’owie ruszą moim tropem. Odbiłem, więc na zachód w stronę Kamloops. Myślałem, że tam opatrzę ramię i odpoczniemy z Karen, ale coś mi kazało jechać dalej. Zatrzymywałem się w małych miasteczkach i to jedynie po to, żeby zdobyć jedzenie dla małej. Tak bardzo bałem się, że Karen nie wytrzyma tej szaleńczej ucieczki. I wierz mi Paul, gdyby coś jej się stało nie miałbym, po co żyć.
- Wierzę Danielu – wyszeptał Reed drżącym głosem. – Dzięki Bogu oboje jesteście bezpieczni.
- Tak. Choć prawdę mówiąc sam nie wiem, jakim cudem znaleźliśmy się w Vancouver, a potem na pokładzie statku płynącego do San Francisco. Tam z kolei spotkałem panią Owen, która jechała do Virginia City, do krewnych. Tak nawiasem mówiąc muszę jej podziękować. Sam z dzieckiem nie dałbym sobie rady, zwłaszcza, że pod koniec podróży czułem się naprawdę podle.
- Pani Owen to krewna Lawsonów. Już jej podziękowałem w twoim imieniu. Przesyła ci pozdrowienia i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.
- Dziękuję. Jak dojdę do siebie to złożę jej wyrazy uszanowania - odparł Danny i uśmiechnął się do córeczki, która na moment otworzyła oczka, jakby chciała sprawdzić, czy tata wciąż jest przy niej.
- Dużo przeszedłeś braciszku. Teraz będzie już tylko lepiej – powiedział Paul z przekonaniem. - Jedno chciałbym jeszcze wiedzieć, czy ze strony tych ludzi coś wam grozi?
- Sam nie wiem. W porcie, w Vancouver wydawało mi się, że widziałem starego Tremblay’a. Jeżeli to faktycznie był on, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że dowiedział się, dokąd uciekłem. Chociaż może i nie. Pewnie będziesz się ze mnie śmiał, ale powiem ci, że przez cały czas miałem dziwne wrażenie, jakby ktoś nam pomagał. Wręcz czułem czyjąś obecność. Może to była Chloe.
- Kochała cię – stwierdził bardziej niż spytał Paul.
- Tak, kochała. Tuż przed śmiercią powiedziała mi, że ma świadomość tego, że ożeniłem się z nią z powodu dziecka i nie kocham jej… chciałem zaprzeczyć, chciałem ten jeden jedyny raz skłamać. Spytała mnie, czy miałaby u mnie szanse gdyby nie Lizz.
- Wiedziała o Elizabeth?
- Tak. Mówiłem o niej przez sen.
- Co odpowiedziałeś żonie?
- Że ważne jest tu i teraz, a teraz ją kocham. Ją i Karen.
- Uwierzyła?
- Mam nadzieję, że tak. Jednego tylko żałuję, że nie potrafiłem pokochać jej tak mocno, jak na to zasługiwała…, bo widzisz Paul, ja ją na swój sposób kochałem. Nie tak szaleńczo, nie tak namiętnie jak Lizz, ale kochałem. To była dobra, spokojna miłość. Taka dobra jak Chloe.
***
-------------------------------------------------------------------------------------
*) Masakra na Wzgórzach Cyprysowych – wydarzenie, które miało miejsce w 1873 w okolicach Wzgórz Cyprysowych (ang. Cypress Hills), leżących na granicy dzisiejszych prowincji Kanady Alberta i Saskatchewan, w czasie którego przestępczy gang pochodzący z Stanów Zjednoczonych wymordował około 20 Indian. Począwszy od 1860 wraz z kryzysem na rynku skór i futer Kompania Zatoki Hudsona zaczęła zmniejszać swoją obecność na Ziemi Ruperta. W pustkę po niej powstającą zaczęli wkraczać prywatni operatorzy oraz gangi, najczęściej pochodzący zza południowej granicy. Jedną z takich grup był gang wolfersow. Wolfresi obozowali w opuszczonym przez Kompanię Fort Hamilton. W dniu poprzedzającym wydarzenia gangsterzy zauważyli, iż z ich stada koni zginęło kilkanaście wierzchowców. Podejrzenia padły na grupę Indian Nakoda (Stoney), obozującą nieopodal fortu. W czasie pijackiej nocy zaplanowano odwet. Wczesnym ranem obóz Indian został zaatakowany. W czasie walki zabito pomiędzy 16 a 22 Indian. Wśród ofiar były kobiety i dzieci.(…) To tragiczne wydarzenie przyśpieszyło formowanie i zaangażowanie w akcję Północno-Zachodniej Policji Konnej. Spacyfikowanie gangu wolfersów było jednym z pierwszych zadań policji. Ostatecznie gang został rozpędzony, a wielu jego członków aresztowano, osadzono i skazano za różne przestępstwa. Żadnemu z nich nie udało się jednak udowodnić udziału w masakrze. Ostatecznie dochodzenie w jej sprawie zostało zamknięte w 1882 roku. – za Wikipedią.
**) Fort Calgary (późniejsze miasto Calgary) założono w 1875 r. w związku z budową Kanadyjskiej Kolei Żelaznej.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 19:05, 03 Kwi 2016, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|