Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Uśmiech losu część III "Droga do nieba"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 46, 47, 48 ... 171, 172, 173  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:33, 11 Gru 2014    Temat postu:

Ewelina otrzyj te łzy krokodyla

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:33, 11 Gru 2014    Temat postu:

Z niecierpliwością czekam na następny odcinek. Smile Tyle ciekawych informacji przed nami.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:40, 11 Gru 2014    Temat postu:

Otarłam łzy ... choć szczerze współczuję ... Joe rzadko pudłował ... musiał to bardzo przeżywać ... a może się już dowiedział, że Doreen żyje, ale nie chce do niego wrócić i jego ambicja nie zniosła tego ciosu ... bo przecież od wypadku trochę czasu minęło i jakoś sobie radził z psychiką. Cierpiał, przyjmował wyrazy współczucia ... nawet wyrzuty sumienia czuł a tu nagle próba samobójcza. Skok raczej wykluczam. Joe nie lubił wysokości.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 23:41, 11 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:47, 11 Gru 2014    Temat postu:

Obawiam się, że tym razem psychika zawiodła Perłę Ponderosy Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:49, 11 Gru 2014    Temat postu:

Biedaczek

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:07, 14 Gru 2014    Temat postu:

Życzę miłej lektury Smile

***
Adam, wstrząśnięty tym, co usłyszał natychmiast wysłał Tommy’ego po Hossa. Sam w ekspresowym tempie przebył drogę z Uśmiechu losu do domu ojca. Jego koń o imieniu Admirer mknął niczym wiatr. W niespełna pół godziny później Adam w pełnym galopie wjechał na podwórze i gwałtownie osadził konia. Pełen najgorszych obaw zeskoczył z końskiego grzbietu. W tej właśnie chwili wyszedł przed dom blady jak ściana Ben. Adam na widok ojca krzyknął chrapliwym głosem:
- Żyje?!
- Tak. Nic mu się nie stało, ale napędził mi niezłego stracha. – Odparł Ben.
- Co zrobił? – Adam pomału uspokajał się.
- Chciał się zastrzelić. W ostatniej chwili złapałem go za rękę. Omal mnie nie postrzelił. – Powiedział Ben rozedrganym głosem.
- Pa, czy Joe powiedział, dlaczego chciał odebrać sobie życie?
- Mówił, że nie może żyć bez Doreen i Joe, potem twierdził, że czyścił broń i tak jakoś wyszło … Boże, jak sobie pomyślę, że gdybym wrócił do domu minutę później to … – w oczach Bena zaszkliły się łzy.
- Uspokój się Pa. Posłałem po Hossa. Zaraz tu będzie. – Adam ujął pod ramię roztrzęsionego ojca. – Wejdźmy do domu.
- Adamie, proszę porozmawiaj z nim. Boję się, że znowu spróbuje.
- Dobrze porozmawiam. Gdzie on jest?
- Na górze. – Odpowiedział Ben wchodząc na schody.
- Pozwól, że sam z nim pogadam – Adam zatrzymał ojca, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Zaczekaj na Hossa.
- Może masz rację. Zrobię, jak mówisz. Zaparzę kawę.
- Świetny pomysł. Wszystkim nam się przyda. – Odparł Adam i szybko zaczął wspinać się po schodach. Przed drzwiami pokoju Josepha przystanął na chwilę, po czym z wahaniem zapukał. Nikt mu nie odpowiedział. Zaniepokojony nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Błyskawicznie omiótł wzrokiem pokój i odetchnął z ulgą. Joe siedział nieruchomo na łóżku ze wzrokiem wlepionym w ścianę. Twarz miał szarą i zapadnięte, szkliste oczy.
- Mogę wejść?
- Po co pytasz skoro wszedłeś.
- Mnie też miło ciebie widzieć – odparł Adam i usiadł na krześle zakładając nogę na nogę. Zapadła cisza. Joe siedział nadal nieruchomo nie zwracając najmniejszej uwagi na brata. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Wyglądał tak jakby mu było wszystko jedno, co z nim się stanie. Adam postanowił wziąć go na przeczekanie. Nic nie mówił, przyglądając się bratu spod oka. Próba sił trwała w najlepsze. Wreszcie pierwszy odezwał się Joe:
- Powiedz, co masz do powiedzenia i idź sobie.
- Jeśli myślisz, że usłyszysz ode mnie kazanie, to jesteś w błędzie. To nie moja rola. Poza tym nie jesteś już smarkaczem, którego trzeba pouczać i pilnować na każdym kroku.
- Ciekawe? – prychnął Joe z ironią.- Więcej masz takich odkrywczych myśli?
- Chcę ci tylko pomóc. – odparł Adam spokojnie.
- To wyjdź.
- Nie. Posłuchaj mnie Joe, czy ci się to podoba czy nie jesteśmy braćmi …
- Przyrodnimi. Zawsze to powtarzałeś. – Joe wszedł Adamowi w słowo.
- To prawda. Nie przeczę. Mimo to jesteśmy rodziną i jesteśmy braćmi. Jeśli myślisz, że nie obeszło mnie to, co chciałeś zrobić to jesteś w błędzie. Obeszło i to bardzo. Nie zamierzam cię jednak oceniać. Nie powiem ci weź się w garść ani tym bardziej nie będę się nad tobą użalał. Za to będę tuż obok i jeśli będziesz chciał porozmawiać zawsze znajdę dla ciebie czas. I jeśli zajdzie taka potrzeba będę cię chronił przed tobą samym. Wiem, że z taką stratą jak twoja nie można się pogodzić. Wiem też, że nosisz w sobie ogromne poczucie winy za śmierć żony i syna, ale uwierz mi to nie ty ją ponosisz. Joe nie miałeś na to wpływu.
- Miałem, Adamie. – Odparł Joe ze łzami w oczach. – To moja wina. Gdybym był lepszy dla Doreen nie pomyślałaby o opuszczeniu Ponderosy i pewnie żyłaby, tak samo, jak mój syn … mój jedyny syn. Nawet nie wiesz, jak strasznie boli świadomość, że ich zawiodłem, skrzywdziłem. Nigdy sobie tego nie daruję. Wszędzie ich widzę. W nocy całymi godzinami leżę w łóżku i nie mogę zasnąć. Zamykam oczy i widzę ich. Przekręcam się z boku na boku i nic, sen nie przychodzi. Wciąż czuje jej zapach na poduszce i wszystko we mnie krzyczy z tęsknoty. Nie potrafię sobie z tym poradzić, może, dlatego pomyślałem o …
- Radykalnym wyjściu – podpowiedział Adam.
- Tak. Ojca nie było. Pojechał z Hop Singiem do Virginia City. Mieli wrócić dopiero późnym wieczorem. Ja siedziałem w salonie i czyściłem broń. Była taka lśniąca i czysta. Złożyłem ją i załadowałem, a potem uświadomiłem sobie, jak niewiele trzeba, żeby być już na zawsze z Doreen i moim synkiem. Uniosłem rewolwer i przyłożyłem do skroni. Poczułem niesamowitą euforię. Pamiętam, jak ściągnąłem spust i usłyszałem obrót bębna. Wystarczyło tylko nacisnąć i byłoby po wszystkim – Joe trząsł się jak w febrze – ale zabrakło mi odwagi. Poczułem uderzenie w dłoń, broń wypaliła, a nade mną stał ojciec i coś krzyczał. Adamie o mało nie zabiłem naszego ojca.
- Już dobrze. Uspokój się. – Powiedział Adam wstrząśnięty wyznaniem Joe. – Posłuchaj mnie, nie zamierzam cię okłamywać, że wszystko będzie dobrze, bo niby skąd mam to wiedzieć. Podobno czas leczy rany, więc musisz zaczekać.
- Mogę się nie doczekać.
- Być może, ale życie, mimo wszystko jest zbyt piękne, żeby je stracić. Wiem coś o tym.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty …
- Oczywiście, że nie, ale wiele lat temu, gdy napadli mnie bandyci i zaginąłem na pustyni byłem bliski śmierci. Wciąż nie pamiętam, co się ze mną wówczas działo, ale pamiętam, że bardzo chciałem żyć. – Odparł Adam z półuśmiechem na ustach. Po tych słowach w pokoju zapadła cisza. Joe spoglądał spod przymrużonych powiek na brata. Nigdy dotąd nie rozmawiali tak otwarcie. Poczuł wewnętrzny spokój i choć wiedział, że każdy następny dzień będzie dla niego nieustającym wyzwaniem, to miał pewność, że w tych zmaganiach z losem nie będzie sam.
- Dziękuję.
- Do usług braciszku. – Odparł Adam i uśmiechnął się ukazując dołeczki w policzkach.
- Chyba powinienem przeprosić Pa – powiedział Joe zakłopotany.
- Przydałoby się. O mało nie przyprawiłeś ojca o zawał serca. Mnie zresztą też.
- Tak, a do tego niewiele brakowało, a postrzeliłbym go. – Odparł Joe robiąc zafrasowaną minę.
- W takim razie chodźmy na dół. Ojciec obiecał zaparzyć kawę – powiedział Adam wstając z krzesła.
- A wiesz, że chętnie napiłbym się – mówiąc to Joe podniósł się z łóżka. Stanął przed bratem i patrząc mu prosto w oczy powiedział cicho – nigdy więcej … uwierz mi.
- Wierzę. – Wzruszenie zadrgało w głosie Adama. – Chodźmy już do ojca.
Joe uśmiechnął się do brata i otworzył przed nim drzwi. Z salonu dobiegały jakieś głosy. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Mieli już zejść na dół, gdy przed nimi pojawił się Ben mówiąc:
- Widzę, że porozmawialiście sobie. To dobrze, ale teraz zejdźcie, bo przyjechał szeryf Reed i Hoss.
- Musieliście wzywać szeryfa? – spytał Joe z ledwie wyczuwalną pretensją w głosie.
- Nikt go nie wzywał synu. Sam przyjechał. – Odparł Ben uspokajająco. – Podobno ma nam coś ważnego do powiedzenia.

***
Szeryf Paul Reed stał na środku salonu w towarzystwie Hossa, który zdążył już nieco ochłonąć po tym, jak Tommy przywiózł mu wiadomość o samobójczej próbie Joe. Gdy ujrzał, jak młodszy brat schodzi po schodach w towarzystwie ojca i Adama odetchnął z ulgą. Ojciec, co prawda zdążył mu powiedzieć, że wszystko skończyło się na strachu, ale usłyszeć, a zobaczyć to zasadnicza różnica.
Mężczyźni przywitali się z szeryfem. Adam ściskając dłoń Reedowi zauważył, że szeryf jest dziwnie spięty i wyraźnie nieswój. Nigdy do tej pory nie widział go w takim stanie. Tym bardziej był ciekaw, z jakimi rewelacjami przyjechał do nich Reed.
Ben tymczasem zaproponował kawę i poprosił wszystkich, żeby usiedli. Jakież było ich zdziwienie, gdy szeryf przecząco pokręcił głową na zaproszenie gospodarza. Nie mógł i nie chciał być dłużej w Ponderosie niż było to konieczne. Cartwrightowie zaintrygowani spoglądali z ciekawością na Reeda. On utkwił wzrok w Josephie. Przez ułamek sekundy pomyślał o Doreen, po czym zaczerpnął powietrza i z kamiennym wyrazem twarzy powiedział:
- Mam dla pana bardzo ważne wieści.
- Odnaleźliście zwłoki mojej żony i syna? – Joe powoli uniósł się z fotela i wpatrzony w Reeda ciężko oddychał.
- Nie.
- Skoro nie, to, co chce mi pan powiedzieć, szeryfie? – spytał Joe zdziwiony.
- Oni żyją. – powiedział Reed, czy wywołał zrozumiale poruszenie.
- Co takiego?! – wyrzucił z siebie Joe i jednym skokiem znalazł się przy szeryfie, chwytając go za poły kurtki – człowieku, o czym ty do diabła mówisz?!
Ben, Adam i Hoss nie wierząc własnym uszom w milczeniu patrzyli na rozgrywającą się scenę.
- Pańska żona i syn żyją – odparł Reed patrząc prosto w oczy Cartwrighta.
- Żyją?! I dopiero teraz mi o tym mówisz?!
- Ze względu na ich bezpieczeństwo nie mogłem nic powiedzieć.
- Wiedziałeś od początku, od dnia tej cholernej katastrofy, że oni żyją i pozwoliłeś mi wierzyć w ich śmierć?! - głos Joe przeszedł w krzyk.
- Nie miałem wyjścia.
- Doprawdy?! – Joe puścił poły kurtki szeryfa. Cofnął się do tyłu, przyglądając się Reedowi z narastająca wściekłością. Lewą dłonią zakrył usta i przymknął oczy, jakby to miało pomóc mu w zrozumieniu słów szeryfa.
- Panie Cartwright proszę zrozumieć … - Reed nie dokończył, bo jego słowa przerwał nagły cios wymierzony przez Josepha. Szeryf zupełnie zaskoczony upadł na podłogę. Hoss w mgnieniu oka doskoczył do brata powstrzymując go przed zadawaniem kolejnych ciosów. Tymczasem Adam pomógł podnieść się Reedowi, który trzymał się za szczękę. Spomiędzy palców spływała mu krew. Hoss nadal przytrzymywał wściekłego Joe, który miotając wyzwiska próbował wyswobodzić się z kleszczowego uścisku brata. Widząc, co się dzieje Ben krzyknął donośnie, żeby wszyscy uspokoili się. W salonie zapadła grobowa cisza. Joe posyłał Reedowi pełne nienawiści spojrzenia. Adam podał szeryfowi chustkę. Reed przycisnął ją do rozciętej, mocno krwawiącej wargi.
- Adamie, przynieś apteczkę, a reszta niech usiądzie. – Powiedział Ben tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Szeryfie, proszę wybaczyć mojemu synowi, ale ta wiadomość jest tak niespodziewana. Czy to prawda?
- Tak. Oboje żyją. – odparł Reed ledwie poruszając ustami. – Katastrofy nie było.
- Nie rozumiem. Byłem razem z synem nad tym urwiskiem. Widziałem roztrzaskany dyliżans i martwe konie. Pana zastępca twierdził, że nikt nie ocalał. Niech pan nam teraz wytłumaczy, po co były te kłamstwa?
- Nie miałem wyjścia. Tylko tak mogłem ocalić życie pańskiej synowej i wnuka – zaczął Reed, opatrując jednocześnie rozciętą wargę, korzystając przy tym z przyniesionej przez Adama apteczki. – Shaner chciał pana zabić, co więcej zależało mu żeby wcześniej pan cierpiał. Chciał zniszczyć wszystkich i wszystko, co w jakikolwiek sposób łączyło się z panem. W jego bandzie miałem swojego człowieka. W ostatniej chwili dowiedziałem się o planowanym zamachu na panią Doreen i jej syna. Shaner dowiedział się o ich wyjeździe do San Francisco i postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. Wypadki przecież się zdarzają. Nikt nic nie podejrzewałby, a on pozostałby poza wszelkimi podejrzeniami. Nie mieliśmy czasu. Nic innego nie przyszło nam do głowy. Pana synowa rozumiejąc tę ciężką sytuację zgodziła się na mistyfikację. W podobny sposób Shaner zamierzał wyeliminować większość pana rodziny, ale spodobała mu się pana wnuczka Elizabeth i to był jego błąd.
- To, co pan mówi zmienia postać rzeczy – odparł Ben – ale dlaczego pan tak długo zwlekał z powiedzeniem prawdy. Od śmierci Shanera upłynęło trochę czasu.
- Cóż, nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Chciałem o wszystkim powiedzieć, ale przyszła wiadomość o odnalezieniu pańskiej wnuczki, a potem zasłabł Benny.
- To prawda, Pa. Przypominam sobie, że szeryf tuż przed tym, jak zemdlał Benny chciał nam coś powiedzieć – wtrącił Adam – tylko, że wtedy do niczego nie mieliśmy głowy.
- Jeszcze tego samego dnia musiałem pilnie wyjechać do Carson City. Miałem wyznaczone spotkanie u gubernatora, który był żywo zainteresowany sprawą Shanera. Potem pojechałem do San Francisco …
- Byłeś w San Francisco, u mojej żony? – przerwał mu rozgorączkowany Joe.
- Joseph, uspokój się – Ben spojrzał groźnie na syna. – Szeryfie, czy to prawda? Był pan u mojej synowej?
- Tak, byłem. Powiedziałem jej, że może już wracać do domu, że niebezpieczeństwo minęło. Zaoferowałem swoje towarzystwo w drodze powrotnej, ale pana synowa odmówiła.
- Odmówiła? – spytał Joe zdziwiony.
- Zdaje się, że była lekko niedysponowana. Chyba jakieś przeziębienie. Tak przynajmniej mi powiedziała. – Odparł Reed nie patrząc na Josepha.
- Jest chora. Muszę natychmiast do niej pojechać. – krzyknął Joe zrywając się z kanapy.
- Spokojnie synu. Najbliższy dyliżans do San Francisco jest jutro w południe – Ben również wstał i podszedł do Joe.
- Nie zamierzam czekać. Muszę natychmiast jechać do mojej żony i syna.
- Pojedziesz, ale nie teraz, nie nocą i nie sam. – Ben próbował przemówić synowi do rozsądku. – Joe, pojutrze jest święto dziękczynienia. Spędźmy je wszyscy razem, a potem pojadę z tobą do Doreen. To tylko dwa dni.
- Tylko? To aż dwa dni. Nie, Pa. Nie mogę czekać. Nawet gdybym musiał całą drogę przemierzyć konno, gdybym musiał czołgać się stąd do San Francisco zrobię to i nikt mnie nie zatrzyma. – Joe oddychał ciężko, a w jego oczach widać było ogromną determinację.
- Proszę nie działaj pod wpływem emocji. – Ben schwycił syna za ramię.
- Już podjąłem decyzję i nic jej nie zmieni. Idę osiodłać konia.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pon 20:14, 15 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18574
Przeczytał: 4 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:14, 14 Gru 2014    Temat postu: Droga do nieba

Piękna ta rozmowa Adama i Joe.
I trudno się dziwić emocjom Joe ,gdy poznał prawdę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:22, 14 Gru 2014    Temat postu:

Czułam, że coś kleisz Rolling Eyes Hm, do śniadania czy obiadu

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:47, 14 Gru 2014    Temat postu:

ADA napisał:
Jego koń o imieniu Admirer mknął niczym wiatr. W niespełna pół godziny później Adam w pełnym galopie wjechał na podwórze i gwałtownie osadził konia. Pełen najgorszych obaw zeskoczył z końskiego grzbietu. W tej właśnie chwili wyszedł przed dom blady jak ściana Ben. Adam na widok ojca krzyknął chrapliwym głosem:
- Żyje?!

Niezwykle dynamiczna, pełna emocji scena.

ADA napisał:
- Mogę wejść?
- Po co pytasz skoro wszedłeś.
Laughing Laughing

ADA napisał:
- Mnie też miło ciebie widzieć – odparł Adam i usiadł na krześle zakładając nogę na nogę. Zapadła cisza. Joe siedział nadal nieruchomo nie zwracając najmniejszej uwagi na brata. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Wyglądał tak jakby mu było wszystko jedno, co z nim się stanie. Adam postanowił wziąć go na przeczekanie. Nic nie mówił, przyglądając się bratu spod oka. Próba sił trwała w najlepsze.

Adam jest wspaniały, ale o tym to wszyscy wiedzą. Ta scena dobitnie to potwierdza. Smile

ADA napisał:
Nie zamierzam cię jednak oceniać. Nie powiem ci weź się w garść ani tym bardziej nie będę się nad tobą użalał. Za to będę tuż obok i jeśli będziesz chciał porozmawiać zawsze znajdę dla ciebie czas. I jeśli zajdzie taka potrzeba będę cię chronił przed tobą samym.

Taki brat to prawdziwy skarb. Cool

ADA napisał:
– To moja wina. Gdybym był lepszy dla Doreen nie pomyślałaby o opuszczeniu Ponderosy i pewnie żyłaby, tak samo, jak mój syn … mój jedyny syn. Nawet nie wiesz, jak strasznie boli świadomość, że ich zawiodłem, skrzywdziłem. Nigdy sobie tego nie daruję. Wszędzie ich widzę. W nocy całymi godzinami leżę w łóżku i nie mogę zasnąć. Zamykam oczy i widzę ich. Przekręcam się z boku na boku i nic, sen nie przychodzi. Wciąż czuje jej zapach na poduszce i wszystko we mnie krzyczy z tęsknoty. Nie potrafię sobie z tym poradzić,

Joe zrozumiał, co stracił. Myśli, że nieodwracalnie. Żal mi go, mimo wszystko. Confused

ADA napisał:
- Widzę, że porozmawialiście sobie. To dobrze, ale teraz zejdźcie, bo przyjechał szeryf Reed i Hoss.
- Musieliście wzywać szeryfa? – spytał Joe z ledwie wyczuwalną pretensją w głosie.

Ten dialog mnie rozbawił, choć pewnie nie powinien. Rolling Eyes

ADA napisał:
szeryf przecząco pokręcił głową na zaproszenie gospodarza. Nie mógł i nie chciał być dłużej w Ponderosie niż było to konieczne.

Wcale mu się nie dziwię. Ciekawa jestem, jak będzie wyglądała ta trudna rozmowa. Szeryf, nie wyjawiając prawdy we właściwym czasie, dał plamę, czy to się komuś podoba czy nie Exclamation

ADA napisał:
- Co takiego?! – wyrzucił z siebie Joe i jednym skokiem znalazł się przy szeryfie, chwytając go za poły kurtki – człowieku, o czym ty do diabła mówisz?!

Zaczęło się.

ADA napisał:
- Panie Cartwright proszę zrozumieć … - Reed nie dokończył, bo jego słowa przerwał nagły cios wymierzony przez Josepha. Szeryf zupełnie zaskoczony upadł na podłogę. Hoss w mgnieniu oka doskoczył do brata powstrzymując go przed zadawaniem kolejnych ciosów. Tymczasem Adam pomógł podnieść się Reedowi, który trzymał się za szczękę.

Należało mu się.

ADA napisał:
- To, co pan mówi zmienia postać rzeczy – odparł Ben – ale dlaczego pan tak długo zwlekał z powiedzeniem prawdy. Od śmierci Sahnera upłynęło trochę czasu.
- Cóż, nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Chciałem o wszystkim powiedzieć, ale przyszła wiadomość o odnalezieniu pańskiej wnuczki, a potem zasłabł Benny.
- To prawda, Pa. Przypominam sobie, że szeryf tuż przed tym, jak zemdlał Benny chciał nam coś powiedzieć – wtrącił Adam – tylko, że wtedy do niczego nie mieliśmy głowy.

Nie broń go, Adamie! Gdyby chciał, to by powiedział. Gdyby w grę nie wchodziły jego osobiste uczucia, z pewnością by nie zwlekał.

ADA napisał:
- Tylko? To aż dwa dni. Nie, Pa. Nie mogę czekać. Nawet gdybym musiał całą drogę przemierzyć konno, gdybym musiał czołgać się stąd do San Francisco zrobię to i nikt mnie nie zatrzyma.

Ależ Joe jest zdeterminowany, nastawiony na działanie i odzyskanie żony oraz syna. Ciekawe, czy mu się uda. W gruncie rzeczy, nie miałabym nic przeciwko temu, żeby żyli długo i szczęśliwie. Joe, po tym wszystkim, z pewnością dojrzał i nie będzie powtarzał starych błędów.

ADA, cieszę się, że zamieściłaś kolejny odcinek. Pięknie przedstawiłaś rozmowę dwóch braci. Joe zawsze może na Adama liczyć, w każdej sytuacji. I na odwrót. Konfrontacja z szeryfem wypadła bardzo przekonująco. Joe rwie się do wyjazdu. Obawiam się w San Francisco przeżyje spore rozczarowanie. Doreen z pewnością nie rzuci mu się na szyję. Ciekawe, jak zareaguje jego syn Question


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pon 1:01, 15 Gru 2014    Temat postu:

Cytat:
Pełen najgorszych obaw zeskoczył z końskiego grzbietu. W tej właśnie chwili wyszedł przed dom blady jak ściana Ben. Adam na widok ojca krzyknął chrapliwym głosem:
- Żyje?!
- Tak. Nic mu się nie stało, ale napędził mi niezłego stracha. – Odparł Ben.

No, Ben naprawdę ostatnio ma życie pełne traumatycznych przeżyć…
Cytat:
Chciał się zastrzelić. W ostatniej chwili złapałem go za rękę. Omal mnie nie postrzelił. – Powiedział Ben rozedrganym głosem.

Biedny Ben, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak bardzo musiało to nim wstrząsnąć.
Cytat:
Może masz rację. Zrobię, jak mówisz. Zaparzę kawę.
- Świetny pomysł. Wszystkim nam się przyda. –

A co, za mało mieli emocji na ten dzień i muszą sobie ciśnienie podnieść?
Cytat:
Błyskawicznie omiótł wzrokiem pokój i odetchnął z ulgą. Joe siedział nieruchomo na łóżku ze wzrokiem wlepionym w ścianę. Twarz miał szarą i zapadnięte, szkliste oczy.
- Mogę wejść?
- Po co pytasz skoro wszedłeś.

Zdumiewająco cięta riposta.
Cytat:
Wreszcie pierwszy odezwał się Joe:
- Powiedz, co masz do powiedzenia i idź sobie.
- Jeśli myślisz, że usłyszysz ode mnie kazanie, to jesteś w błędzie. To nie moja rola. Poza tym nie jesteś już smarkaczem, którego trzeba pouczać i pilnować na każdym kroku.

Czasem wiek nie ma nic do rzeczy.
Cytat:
Przyrodnimi. Zawsze to powtarzałeś. – Joe wszedł Adamowi w słowo.
- To prawda. Nie przeczę. Mimo to jesteśmy rodziną i jesteśmy braćmi.

Kiepski początek rozmowy.
Cytat:
Nie zamierzam cię jednak oceniać. Nie powiem ci weź się w garść ani tym bardziej nie będę się nad tobą użalał. Za to będę tuż obok i jeśli będziesz chciał porozmawiać zawsze znajdę dla ciebie czas.

Chociaż sedno wypowiedzi jest właściwe
Cytat:
Adam ściskając dłoń Reedowi zauważył, że szeryf jest dziwnie spięty i wyraźnie nieswój. Nigdy do tej pory nie widział go w takim stanie. Tym bardziej był ciekaw, z jakimi rewelacjami przyjechał do nich Reed.

Mnie tam jest żal szeryfa. Niezależnie od tego, w którym momencie powie o Doreen.
Cytat:
Oni żyją. – powiedział Reed, czy wywołał zrozumiale poruszenie.
- Co takiego?! – wyrzucił z siebie Joe i jednym skokiem znalazł się przy szeryfie, chwytając go za poły kurtki – człowieku, o czym ty do diabła mówisz?!
Ben, Adam i Hoss nie wierząc własnym uszom w milczeniu patrzyli na rozgrywającą się scenę.

W końcu to z siebie wykrztusił…
Cytat:
Panie Cartwright proszę zrozumieć … - Reed nie dokończył, bo jego słowa przerwał nagły cios wymierzony przez Josepha. Szeryf zupełnie zaskoczony upadł na podłogę. Hoss w mgnieniu oka doskoczył do brata powstrzymując go przed zadawaniem kolejnych ciosów. Tymczasem Adam pomógł podnieść się Reedowi, który trzymał się za szczękę. Spomiędzy palców spływała mu krew.

Dobrze, ze Hoss zareagował w porę
Cytat:
Byłeś w San Francisco, u mojej żony? – przerwał mu rozgorączkowany Joe.
- Joseph, uspokój się – Ben spojrzał groźnie na syna. – Szeryfie, czy to prawda? Był pan u mojej synowej?

Zupełnie jakby coś podejrzewał
Cytat:
Jest chora. Muszę natychmiast do niej pojechać. – krzyknął Joe zrywając się z kanapy.

Teraz jest chętny do pomocy! A jak żona miała migreny to tego nie zauważał Confused
Cytat:
Nawet gdybym musiał całą drogę przemierzyć konno, gdybym musiał czołgać się stąd do San Francisco zrobię to i nikt mnie nie zatrzyma.

Jaka deklaracja…
ADA, bardzo ciekawy odcinek, poruszyłaś ciężki temat…
Druga część jest bardzo dynamiczna, pełna emocji… I w sumie nie bardzo wiem, co mam myśleć o poszczególnych bohaterach…
Czekam na ciąg dalszy Very Happy


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 1:02, 15 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 7:15, 15 Gru 2014    Temat postu:

ADA napisał:
W tej właśnie chwili wyszedł przed dom blady jak ściana Ben. Adam na widok ojca krzyknął chrapliwym głosem:
- Żyje?!
- Tak. Nic mu się nie stało, ale napędził mi niezłego stracha. – Odparł Ben.

Najważniejsze wiadomo, no to teraz głęboki oddech. Very Happy
p.s. Ewelina....mały Joe przeżył i nic sobie nie uszkodził
ADA napisał:
- Pozwól, że sam z nim pogadam – Adam zatrzymał ojca, kładąc mu dłoń na ramieniu. – Zaczekaj na Hossa.
- Może masz rację. Zrobię, jak mówisz. Zaparzę kawę.
- Świetny pomysł. Wszystkim nam się przyda. – Odparł Adam i szybko zaczął wspinać się po schodach.

Rozmowa z Adamem i Pa na granicy emocjonalnego roztrzęsienia. Pomysł by porozmawiać z bratem sam na sam bardzo dobry.
ADA napisał:

Adam postanowił wziąć go na przeczekanie. Nic nie mówił, przyglądając się bratu spod oka. Próba sił trwała w najlepsze.

Pomysł fajny i z góry wiadomo kto wygra tę nierówną walkę.
ADA napisał:
- Przyrodnimi. Zawsze to powtarzałeś. – Joe wszedł Adamowi w słowo.

Ojeju będzie się czepiał słówek. Wink
ADA napisał:
Wciąż nie pamiętam, co się ze mną wówczas działo, ale pamiętam, że bardzo chciałem żyć.

ADA czyżbyś powoli wydobywała wątek Adama na światło dzienne w wiadomym celu?
Rozmowa bardzo fajnie przeprowadzona, ciekawie, dojrzale, ale normalnie i bez zbędnych farmazonów. Very Happy
ADA napisał:

- Tak, a do tego niewiele brakowało, a postrzeliłbym go. – Odparł Joe robiąc zafrasowaną minę.

No, w tedy dopiero mały Joe miałby powód do.... przemyśleń... Surprised
ADA napisał:

- Oni żyją. – powiedział Reed, czy wywołał zrozumiale poruszenie.
- Co takiego?! – wyrzucił z siebie Joe i jednym skokiem znalazł się przy szeryfie, chwytając go za poły kurtki – człowieku, o czym ty do diabła mówisz?!

Informacja może zwalić z nóg. Very Happy...chociaż dobra.
ADA napisał:

- Cóż, nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Chciałem o wszystkim powiedzieć, ale przyszła wiadomość o odnalezieniu pańskiej wnuczki, a potem zasłabł Benny.

Dość dobra wymówka...choć pewnie gdyby nie zemdlał Benny, może byłaby inna?
ADA napisał:

- Odmówiła? – spytał Joe zdziwiony.

Jeśli Doreen nie będzie chciała wrócić...trzeba będzie pochować pistolety. Confused
ADA napisał:

- Już podjąłem decyzję i nic jej nie zmieni. Idę osiodłać konia.

No i robi się ciekawie.... Shocked

Urwałaś w ciekawym momencie ADA. Ciekawe co powie Doreen... powie żegnaj? .... a może ucieszy się, syn rzuci się ojcu na szyję i ...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Pon 7:18, 15 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:58, 15 Gru 2014    Temat postu:

Cytat:
Pełen najgorszych obaw zeskoczył z końskiego grzbietu. W tej właśnie chwili wyszedł przed dom blady jak ściana Ben. Adam na widok ojca krzyknął chrapliwym głosem:
- Żyje?!
- Tak. Nic mu się nie stało, ale napędził mi niezłego stracha. – Odparł Ben.

Niedobry Joe. Tak przestraszyć tatusia

Cytat:
- Co zrobił? – Adam pomału uspokajał się.
- Chciał się zastrzelić. W ostatniej chwili złapałem go za rękę. Omal mnie nie postrzelił. – Powiedział Ben rozedrganym głosem.

No tak! To tłumaczy dlaczego tak dobry strzelec jak Joe chybił z tak niewielkiej odległości

Cytat:
- Pa, czy Joe powiedział, dlaczego chciał odebrać sobie życie?
- Mówił, że nie może żyć bez Doreen i Joe, potem twierdził, że czyścił broń i tak jakoś wyszło

Joe coś kręci … strzelał, ale nie trafił … uszczerbku nie poniósł, tyle, że zdenerwował tatusia

Cytat:
– w oczach Bena zaszkliły się łzy.
- Uspokój się Pa. Posłałem po Hossa. Zaraz tu będzie. – Adam ujął pod ramię roztrzęsionego ojca.

A Ben to mocno przeżywa …

Cytat:
Zaparzę kawę.
- Świetny pomysł. Wszystkim nam się przyda. – Odparł Adam …

Po tych emocjach z pewnością kawa ich uspokoi

Cytat:
Joe siedział nieruchomo na łóżku ze wzrokiem wlepionym w ścianę. Twarz miał szarą i zapadnięte, szkliste oczy.

Jak to dawniej mówili „obraz nędzy i rozpaczy”

Cytat:
- Mogę wejść?
- Po co pytasz skoro wszedłeś.
- Mnie też miło ciebie widzieć – odparł Adam

Sytuacja kiepska, smutno, ale … humor a raczej sarkazm ich nie opuszcza.

Cytat:
- Nie. Posłuchaj mnie Joe, czy ci się to podoba czy nie jesteśmy braćmi …

Do tej pory to Adam na to narzekał

Cytat:
To moja wina. Gdybym był lepszy dla Doreen nie pomyślałaby o opuszczeniu Ponderosy i pewnie żyłaby, tak samo, jak mój syn … mój jedyny syn. Nawet nie wiesz, jak strasznie boli świadomość, że ich zawiodłem, skrzywdziłem. Nigdy sobie tego nie daruję. Wszędzie ich widzę. W nocy całymi godzinami leżę w łóżku i nie mogę zasnąć. Zamykam oczy i widzę ich. Przekręcam się z boku na boku i nic, sen nie przychodzi. Wciąż czuje jej zapach na poduszce i wszystko we mnie krzyczy z tęsknoty. Nie potrafię sobie z tym poradzić …

Cóż, potwierdzę, to jednak wina Joe. Mógł tak się zachowywać, żeby żona nie miała ochoty wyjeżdżać z Ponderosy. Wyrzuty sumienia jak najbardziej zasłużone

Cytat:
Ja siedziałem w salonie i czyściłem broń. Była taka lśniąca i czysta. Złożyłem ją i załadowałem, a potem uświadomiłem sobie, jak niewiele trzeba, żeby być już na zawsze z Doreen i moim synkiem. Uniosłem rewolwer i przyłożyłem do skroni. Poczułem niesamowitą euforię. Pamiętam, jak ściągnąłem spust i usłyszałem obrót bębna. Wystarczyło tylko nacisnąć i byłoby po wszystkim – Joe trząsł się jak w febrze – ale zabrakło mi odwagi. Poczułem uderzenie w dłoń, broń wypaliła, a nade mną stał ojciec i coś krzyczał. Adamie o mało nie zabiłem naszego ojca.

Podkusiło go! Nie pomyślał o skutkach. Celował do siebie a trafiłby Bena Snajperem to on się nie okazał.

Cytat:
- Chyba powinienem przeprosić Pa – powiedział Joe zakłopotany.
- Przydałoby się. O mało nie przyprawiłeś ojca o zawał serca. Mnie zresztą też.

Długo dochodził do tego wniosku. To nic, że o mało co nie zastrzelił ojca … ważne, że jemu jest smutno

Cytat:
… teraz zejdźcie, bo przyjechał szeryf Reed i Hoss.
- Musieliście wzywać szeryfa? – spytał Joe z ledwie wyczuwalną pretensją w głosie.

Dowcip mu powrócił

Cytat:
Cartwrightowie zaintrygowani spoglądali z ciekawością na Reeda. On utkwił wzrok w Josephie. Przez ułamek sekundy pomyślał o Doreen, po czym zaczerpnął powietrza i z kamiennym wyrazem twarzy powiedział:
- Mam dla pana bardzo ważne wieści.

Musiało go to wiele kosztować. Biedny szeryf

Cytat:
- Odnaleźliście zwłoki mojej żony i syna? – Joe powoli uniósł się z fotela i wpatrzony w Reeda ciężko oddychał.
- Nie.
- Skoro nie, to, co chce mi pan powiedzieć, szeryfie? – spytał Joe zdziwiony.

A ten tylko o zwłokach

Cytat:
- Oni żyją. – powiedział Reed, czy wywołał zrozumiale poruszenie.
- Co takiego?! – wyrzucił z siebie Joe … Ben, Adam i Hoss nie wierząc własnym uszom w milczeniu patrzyli na rozgrywającą się scenę.
- Pańska żona i syn żyją – odparł Reed patrząc prosto w oczy Cartwrighta.

Joe jest na razie … oburzony, nie zdziwiony?

Cytat:
- Żyją?! I dopiero teraz mi o tym mówisz?!

Lepiej późno niż wcale

Cytat:
- Ze względu na ich bezpieczeństwo nie mogłem nic powiedzieć.
- Wiedziałeś od początku, od dnia tej cholernej katastrofy, że oni żyją i pozwoliłeś mi wierzyć w ich śmierć?! - głos Joe przeszedł w krzyk.
- Nie miałem wyjścia.
- Doprawdy?!

Trzeba przyznać, że tryb życia prowadzony przez Joe usprawiedliwiał decyzję szeryfa. Jego prywatne motywy pomijam

Cytat:
- Panie Cartwright proszę zrozumieć … - Reed nie dokończył, bo jego słowa przerwał nagły cios wymierzony przez Josepha. Szeryf zupełnie zaskoczony upadł na podłogę.

Pan Cartwright niczego nie rozumie. Jemu nie powiedziano prawdy i to jest ważne. Tylko to

Cytat:
Joe posyłał Reedowi pełne nienawiści spojrzenia.

Facet przywozi dobrą nowinę, a ten obrzuca go spojrzeniami pełnymi nienawiści. Do siebie powinien mieć pretensję

Cytat:
- Tak. Oboje żyją. – odparł Reed ledwie poruszając ustami. – Katastrofy nie było.
- Nie rozumiem. Byłem razem z synem nad tym urwiskiem. Widziałem roztrzaskany dyliżans i martwe konie. Pana zastępca twierdził, że nikt nie ocalał. Niech pan nam teraz wytłumaczy, po co były te kłamstwa?

O! Proszę! Ben zachowuje się normalnie. Jest zaskoczony, ale potrafi kulturalnie zapytać o szczegóły. Joe powinien z niego wziąć przykład.

Cytat:
Nie miałem wyjścia. Tylko tak mogłem ocalić życie pańskiej synowej i wnuka – zaczął Reed, opatrując jednocześnie rozciętą wargę, korzystając przy tym z przyniesionej przez Adama apteczki. – Shaner chciał pana zabić, co więcej zależało mu żeby wcześniej pan cierpiał. Chciał zniszczyć wszystkich i wszystko, co w jakikolwiek sposób łączyło się z panem. W jego bandzie miałem swojego człowieka. W ostatniej chwili dowiedziałem się o planowanym zamachu na panią Doreen i jej syna. Shaner dowiedział się o ich wyjeździe do San Francisco i postanowił wykorzystać nadarzającą się okazję. Wypadki przecież się zdarzają. Nikt nic nie podejrzewałby, a on pozostałby poza wszelkimi podejrzeniami. Nie mieliśmy czasu. Nic innego nie przyszło nam do głowy. Pana synowa rozumiejąc tę ciężką sytuację zgodziła się na mistyfikację.

I wszystko jasne! Spokojnie i logicznie wytłumaczone. I po co było bić szeryfa?

Cytat:
- To, co pan mówi zmienia postać rzeczy – odparł Ben – ale dlaczego pan tak długo zwlekał z powiedzeniem prawdy. Od śmierci Shanera upłynęło trochę czasu.

No! Tutaj, to szeryf będzie miał problem w wyjaśnieniem swojej zwłoki

Cytat:
- Cóż, nie mam dla siebie usprawiedliwienia. Chciałem o wszystkim powiedzieć, ale przyszła wiadomość o odnalezieniu pańskiej wnuczki, a potem zasłabł Benny.

Reed jest wyjątkowo samokrytyczny, choć nie powiedział wszystkiego

Cytat:
Jeszcze tego samego dnia musiałem pilnie wyjechać do Carson City. Miałem wyznaczone spotkanie u gubernatora, który był żywo zainteresowany sprawą Shanera. Potem pojechałem do San Francisco …

Jego chęć wyjaśnienia napotykała tyyyle przeszkód

Cytat:
- Byłeś w San Francisco, u mojej żony? – przerwał mu rozgorączkowany Joe.
- Joseph, uspokój się – Ben spojrzał groźnie na syna. – Szeryfie, czy to prawda? Był pan u mojej synowej?

Jakieś podejrzenia?

Cytat:
- Tak, byłem. Powiedziałem jej, że może już wracać do domu, że niebezpieczeństwo minęło. Zaoferowałem swoje towarzystwo w drodze powrotnej, ale pana synowa odmówiła.
- Odmówiła? – spytał Joe zdziwiony.

Coś takiego? Nie leciała biegiem przed dyliżansem, żeby wrócić do wspaniałego małżonka! Toż to nietakt z jej strony! I to wielki!

Cytat:
- Zdaje się, że była lekko niedysponowana. Chyba jakieś przeziębienie. Tak przynajmniej mi powiedziała. – Odparł Reed nie patrząc na Josepha.
- Jest chora. Muszę natychmiast do niej pojechać. – krzyknął Joe zrywając się z kanapy.

No tak! Jeśli się nie zerwała do powrotnego biegu, to z pewnością jest obłożnie chora! Nic innego! Joe ją usprawiedliwia. Mało tego, nawet martwi się o nią A nawet pragnie osobiście do niej pojechać.

Cytat:
Nie zamierzam czekać. Muszę natychmiast jechać do mojej żony i syna.
- Pojedziesz, ale nie teraz, nie nocą i nie sam. – Ben próbował przemówić synowi do rozsądku. – Joe, pojutrze jest święto dziękczynienia. Spędźmy je wszyscy razem, a potem pojadę z tobą do Doreen. To tylko dwa dni.

Ben jak zwykle jest głosem rozsądku w tej rodzinie. Joe tyle czekał, powinien jeszcze te dwa dni wytrzymać. Czy naprawdę sądzi, że Doreen usycha z tęsknoty za nim?

Cytat:
Tylko? To aż dwa dni. Nie, Pa. Nie mogę czekać. Nawet gdybym musiał całą drogę przemierzyć konno, gdybym musiał czołgać się stąd do San Francisco zrobię to i nikt mnie nie zatrzyma. – Joe oddychał ciężko, a w jego oczach widać było ogromną determinację.
- Proszę nie działaj pod wpływem emocji. – Ben schwycił syna za ramię.
- Już podjąłem decyzję i nic jej nie zmieni. Idę osiodłać konia

Ale co na to koń? Czy wytrzyma tak długą drogę popędzany przez niecierpliwego jeźdźca? No i Doreen. Czy radośnie rzuci mu się w ramiona? Po tym jak ją traktował? Joe nie ma za grosz samokrytycyzmu.

Bardzo ciekawy fragment. Trochę się rozwiązało. Szeryf wreszcie przekazał wiadomość o Doreen i ich synku. Ciekawe, kogo Doreen wybierze i czy przebaczy Joe. Jeśli nie, to nie wiem? Ben sam będzie czyścił broń a Hoss poobcina wszystkie konary drzew rosnących w pobliżu domu. No i jak zachowa się synek Joe. On przecież widzial i pamięta jak tata traktowal mamusię.
Ach! Ten dreszczyk emocji! Może w drodze Joe poniesie jakiś uszczerbek i wzbudzi litość Doreen?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pon 19:07, 15 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:40, 15 Gru 2014    Temat postu:

Zorino to prawda Joe bardzo przeżył całą tę sytuację. Chyba zrozumiał, jak bardzo skrzywdził żonę, ale czy ona mu wybaczy? To być może wkrótce okaże się Confused

Mada
Cytat:
Obawiam się w San Francisco przeżyje spore rozczarowanie.

To bardzo możliwe, nawet więcej niż możliwe Sad

Senszen
Cytat:
Zupełnie jakby coś podejrzewał

Zgadza się. Joe mierzy innych według siebie Rolling Eyes

Aga
Cytat:
ADA czyżbyś powoli wydobywała wątek Adama na światło dzienne w wiadomym celu?

Nie mylisz się Aga. Wciąż myślę, jak to zgrabnie rozpisać Rolling Eyes

Ewelina
Cytat:
Ciekawe, kogo Doreen wybierze i czy przebaczy Joe.
Cytat:
Może w drodze Joe poniesie jakiś uszczerbek i wzbudzi litość Doreen?

Doreen podjęła już decyzję, która dla wszystkich może być zaskoczeniem Confused W drodze do San Francisco Joe nie zostanie wytarmoszony, ale potem wszystko się może zdarzyć Cool

Koleżanki serdecznie dziękuję za wnikliwe, inspirujące i bardzo miłe komentarze.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:52, 15 Gru 2014    Temat postu:

Ewelina napisał:
Jeśli nie, to nie wiem? Ben sam będzie czyścił broń a Hoss poobcina wszystkie konary drzew rosnących w pobliżu domu.


ADA napisał:

Aga
Cytat:
ADA czyżbyś powoli wydobywała wątek Adama na światło dzienne w wiadomym celu?

Nie mylisz się Aga. Wciąż myślę, jak to zgrabnie rozpisać Rolling Eyes




Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 1:37, 18 Gru 2014    Temat postu:

Miłej lektury. Smile


***
- Adamie zrób coś – Ben zrozpaczony spojrzał na swego pierworodnego.
- Pa, Joe nic nie powstrzyma i ja to rozumiem. Na jego miejscu zrobiłby to samo. Nie możesz mieć mu tego za złe. To przecież jego żona i dziecko. Z ich powodu o mało nie odebrał sobie życia.
- Czy ja dobrze zrozumiałem? – spytał szeryf Reed przejęty. - Pana brat usiłował …
- Tak i proszę zachować tę wiadomość dla siebie. – Odparł Adam.
- Nie wiedziałem – powiedział Reed poruszony. – Możecie panowie być pewni mojej dyskrecji.
- Jesteśmy pewni szeryfie. – Adam uśmiechnął się nieznacznie.
- Na mnie już pora. Jeszcze raz przepraszam za zaistniałą sytuację. Mam nadzieję, że mój następca lepiej będzie dawał sobie radę.
- Pan odchodzi, szeryfie? – spytał Ben zaskoczony.- Adamie słyszałeś?
- Nie, nic mi o tym nie wiadomo, a przecież jestem w Radzie Miasta. – Adam wydawał się równie zaskoczony. – Czy burmistrz o tym wie?
- Tak, poinformowałem go dziś rano. Na razie moje obowiązki przejmie John Swift.
- Ale dlaczego? – spytał Hoss przysłuchujący się rozmowie w milczeniu. – Ludzie pana wybrali. Nie można tak sobie zrezygnować.
- Czasami trzeba. Nie jestem dobrym szeryfem. Lepiej będzie dla miasta, jak nad bezpieczeństwem mieszkańców czuwać będzie ktoś inny. Żegnam panów. – Powiedział Reed i z kapeluszem w dłoni skierował się do wyjścia. Adam popatrzył na szeryfa badawczo. Coś mu w tym wszystkim nie pasowało. Nie byłby sobą, gdyby tego nie wyjaśnił.
- Szeryfie, proszę zaczekać. – Zawołał Adam. – Ja też już wychodzę. Moja żona pewnie niepokoi się. Pozwoli pan, że pojadę z panem kawałek. Hoss, a ty?
- Zostanę jeszcze. Pogadam z Joe. Może uda mi się wyperswadować mu jazdę nocą. To zbyt niebezpieczne.
- Próbuj, choć wątpię, żeby chciał cię posłuchać. – Odparł Adam. – Do jutra, Pa i pożegnaj ode mnie Joe.
Adam i Szeryf Reed po opuszczeniu Ponderosy jechali stępa drogą w kierunku Virginia City. Wiał zimny, nieprzyjemny wiatr, a po niebie tuż nad ziemią płynęły ciemne chmury. Wszystko wskazywało na to, że lada moment zacznie padać.
- Nie powinniśmy przyspieszyć? – Spytał Reed patrząc niespokojnie w niebo.
- Spokojnie szeryfie – odparł Adam. – Z tych chmur może, co najwyżej pokropić.
- Zna się pan na tym?
- Każdy ranczer wie, kiedy naprawdę będzie padać, a z tych chmur ulewy nie będzie. Może za kilka godzin, jak wiatr przybierze na sile, a chmury będą bardziej kłębiaste i zwarte.
- Panie Cartwright odniosłem wrażenie, że chciał pan ze mną porozmawiać na osobności. Nie sądzę, żeby pogoda miała być przedmiotem naszej rozmowy. – Powiedział Reed spoglądając na Adama ciekawie.
- Ma pan rację, ale mówmy sobie po imieniu tak będzie łatwiej. – Odparł Adam życzliwe.
- Paul.
- Adam.
- No, dobrze formalnościom stało się zadość. Chciałeś mnie o coś zapytać, więc pytaj.
- Co tak naprawdę skłoniło cię do rezygnacji ze stanowiska szeryfa?
- Przecież wiesz. Zachowałem się nieprofesjonalnie i nie ma dla mnie usprawiedliwienia. Taki ktoś jak ja nie nadaje się na szeryfa Virginia City.
- Rozumiem, że to wersja oficjalna, a ja chciałbym usłyszeć prawdę – upierał się Adam.
- Ależ to jest prawda. Co mam więcej powiedzieć? – Reed zmarszczył czoło.
- Na przykład, co tak naprawdę stało się w San Francisco?
- A co miało się stać?
- Paul, nie odpowiadaj pytaniem na pytanie – odparł Adam.
- Mówiłem już. Byłem u twojej bratowej, żeby …
- Tak, tak. Wiem. Żeby powiedzieć jej, że może wracać do domu, ale to nie wszystko, prawda Paul? – Adam wpatrywał się z natężeniem w twarz szeryfa. Ten po chwili westchnął z rezygnacją i wstrzymał konia. Adam również zatrzymał Admirera. Wyjął nogi ze strzemion, pochylił się lekko w kierunku łba wierzchowca i przytrzymując się przedniego łęku zsunął się z siodła. Poklepał konia po szyi i spojrzał wyczekująco na Reeda, który poszedł w jego ślady. Obaj stali naprzeciw siebie mierząc się wzrokiem. Wreszcie Paul westchnął z rezygnacją.
- Masz rację to nie wszystko. Być może jest powód, dla którego wolałem najpierw porozmawiać z Doreen.
- Od dawna ją kochasz? – zapytał Adam bez zbędnych ceregieli.
- Ty wiesz? – Reed zaskoczony pytaniem Cartwrighta nawet nie próbował wypierać się.
- Trudno się nie domyśleć.
- Nie chciałem tej miłości. Wiedziałem przecież, że Doreen jest kobietą zamężną, że ma, dziecko, ale też wiedziałem, jak mąż ją traktuje. Nie wiem, na co liczyłem jadąc do San Francisco. Może chciałem przekonać się czy ona mogłaby mnie pokochać.
- I, co przekonałeś się?
- Tak i wcale z tą wiedzą nie jest mi lepiej – odparł Paul.
- Wiesz, że nie mogę tego zaakceptować. Bądź, co bądź to żona mojego brata.
- Wcale tego od ciebie nie wymagam. Zresztą Doreen nigdy nie odejdzie od męża. Ona wciąż go kocha, może trochę wbrew sobie, ale kocha. Gdy wreszcie wróci do Ponderosy nie mogę ryzykować spotkania z nią, bo nie chcę jej stawiać w niezręcznej sytuacji. Czy jesteś w stanie mnie zrozumieć?
- To fakt, że dla kobiety wiele można poświęcić. A Doreen jest dobrą, wrażliwą i ciepłą osobą, czego mój brat, niestety nie dostrzega. Może teraz coś zrozumie – westchnął Adam. – To na pewno trudna sytuacja dla wszystkich, ale z rezygnacją z urzędu szeryfa zbytnio się pośpieszyłeś. Nie sądzę, aby Rada Miasta zaakceptowała twoją rezygnację. Już moja w tym głowa. – powiedział Adam z pewnością w głosie.
- Do niczego nie możesz mnie zmusić.
- I nie zamierzam. Możesz odejść, ale pamiętaj, że zrywasz umowę.
- Stać mnie na to – odparł Reed trochę zaczepnie.
- Nie wątpię, ale tu wcale nie chodzi o pieniądze. Nie chcesz chyba, żeby w ślad za tobą poszła opinia niesłownego, chimerycznego szeryfa. Wiesz, że jestem w stanie to załatwić – Adam patrzył na Paula przenikliwym wzrokiem.
- A to już jest szantaż – Reed pokręcił głową.
- Nazywaj sobie to, jak chcesz, ale zostań. Od czasów szeryfa Cofee nie było w Virginia City tak dobrego szeryfa, jak ty i nie są to czcze słowa.
- Dziękuję ci, ale to chyba na wyrost powiedziane.
- Na wyrost nie na wyrost, ale zastanów się jeszcze.
- Chyba nie mam wyboru – bardziej stwierdził niż odpowiedział Reed. – Dobrze, zastanowię się, jednak teraz potrzebuję kilku wolnych dni.
- Co zamierzasz robić? – spytał Adam przytrzymując zniecierpliwionego Admirera.
- Pojadę do Carson City, do brata – odparł Paul.
- Masz brata? Nie wiedziałem. – powiedział Adam robiąc zdziwioną minę. – Starszy czy młodszy?
- Młodszy. Danny ma dwadzieścia sześć lat i jest szeryfem.
- O, rodzinna tradycja.
- Niezupełnie. Tak po prostu wyszło. – Powiedział Reed, a patrząc w niebo dodał – zdaje się, że nie miałeś racji Adamie, deszcz przybiera na sile. Lepiej jedźmy, bo zmokniemy. Ty masz już niedaleko, a ja chcę dotrzeć do Virginia City przed zmrokiem.
- Chyba faktycznie pomyliłem się. – Odparł Adam z uśmiechem na twarzy. – Paul, obiecaj mi jedno - nie rezygnuj pod wpływem emocji.
Reed spojrzał spod oka na Cartwrighta. Nie był w stanie go rozgryźć. Po takim wyznaniu, jakie uczynił, Adam nie powinien podać mu ręki, a on zachowywał się jak najlepszy przyjaciel. Paul pokręcił z niedowierzaniem głową i wreszcie musiał przyznać, że takiemu człowiekowi po prostu nie odmawia się.
- Obiecuję, że jeszcze raz wszystko przemyślę – powiedział.
- To świetnie, bo zbliżają się Święta Bożego Narodzenia i karnawał, a co za tym idzie bale. Dobry szeryf przyda się miastu i okolicom. Przywieź też swojego brata. Wsparcie będzie mile widziane.
- Ale przecież ja jeszcze …- zaczął Reed.
- Wiem, wiem nie zastanowiłeś się. Masz na to trzy tygodnie. To chyba wystarczająco dużo czasu.

***
Rozpadało się w najlepsze, gdy Joseph wbrew radom ojca wybrał się w podróż do San Francisco. Nic go nie było wstanie zatrzymać. W strugach deszczu i zapadających ciemnościach gnał na złamanie karku. Przemoczony do suchej nitki dotarł nad ranem do Reno. Do odjazdu najbliższego dyliżansu miał niecałe cztery godziny. Najpierw zajął się koniem, którego odprowadził do miejscowej stajni, rozsiodłał i porządnie wytarł do sucha. Opłacił boks i obrok na najbliższy tydzień. Miał nadzieję, że wróci wcześniej i to nie sam. Wprost ze stajni udał się do łaźni. Umyty, ogolony i przebrany w suche rzeczy poszedł do najbliższego saloonu, gdzie zamówił śniadanie i kubek gorącej kawy. Tuż przed ósmą wsiadł do dyliżansu, w którym siedziały już dwie młode kobiety i starszy mężczyzna będący ich ojcem. W ostatniej chwili wsiadł zdyszany młody mężczyzna w długim ciemnym płaszczu z wysoko postawionym kołnierzem. Wreszcie woźnica dał znak do odjazdu i najpierw wolno, nieco tylko przyśpieszając, dyliżans przejechał przez miasto. Dopiero na jego przedmieściach nabrał prędkości kierując się do Sacramento, skąd po krótkim przystanku ruszył wprost do San Francisco. Podróż przebiegała bez większych problemów. Dwie siedzące na wprost Josepha panny rzucały w jego kierunku ciekawskie spojrzenia. Zaintrygowane tym przystojnym mężczyzną z nieco chmurnym i nieobecnym wzrokiem, próbowały nawiązać z nim rozmowę. Wkrótce jednak zrezygnowały uznając, że jest to wyjątkowo źle wychowany człowiek. Cóż, bowiem innego można pomyśleć o mężczyźnie, który nie stara się zabawiać pań rozmową, a na pytania odpowiada mniej niż zdawkowo. Aby uniknąć niepotrzebnego zainteresowania swoją osobą Joseph udawał, że śpi. Widząc to piękne panny przeniosły swe zainteresowanie na mężczyznę, który jako ostatni wsiadł do dyliżansu. Szybko jednak okazało się, że miły skądinąd mężczyzna jest księdzem i jako taki wiele stracił w oczach rezolutnych panienek. Rozbawiony sytuacją Joseph wygodniej usadowił się w kącie dyliżansu, który całkiem nieźle resorowany zapewniał względnie wygodną podróż. Drogi, choć utwardzane nadal były wyboiste, a jazdę dyliżansem na dłuższych odległościach trudno wciąż było nazwać rozkoszą. Mimo tych wszystkich niewygód Joe poczuł się zmęczony. Pomału ogarniała go senność. Wreszcie usnął. Śnił mu się dom w Ponderosie. Była wiosna i wszystko rozkwitało wokół. On właśnie wrócił z pastwiska, zsiadł z konia i przywiązał go do palika. Z domu wyszła mu na powitanie Doreen uśmiechając się tajemniczo. Wyciągnął do niej ramiona i wtedy zza jej sukni wyjrzała śliczna, mała dziewczynka. Zaskoczony przystanął pytając: kim jesteś malutka? Dziecko spojrzało na niego ogromnymi oczyma i z żalem odparło: tą, której nie chcesz. Chciał coś odpowiedzieć, ale poczuł gwałtowne szarpnięcie. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą pochylonego księdza, który z troską w głosie łagodnie powiedział:
- Niech się pan obudzi.
- Co się stało?
- Nic takiego, po prostu coś się panu przyśniło. – Odparł ksiądz.- Proszę już nie spać. Dojeżdżamy do San Francisco. Joseph przetarł twarz z resztek snu i wyjrzał przez okno. W oddali widać było światła miasta. Głęboko odetchnął i uśmiechnął się na myśl, że już wkrótce będzie miał w ramionach żonę i syna. Na moment przymknął powieki i wtedy wyraźnie zobaczył twarz dziewczynki ze swojego snu. Poczuł mimowolny skurcz serca i dziwny smutek.

***


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 7:47, 19 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 46, 47, 48 ... 171, 172, 173  Następny
Strona 47 z 173

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin