Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przygody kawalera Charmentall-Intrygii antykrólewskie Tom II
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 21:48, 15 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział VIII

W którym wyjaśnione jest, co tymczasem działo się z panami de Morce i de Saudier

Francois obudził się tego ranka z okropnym bólem głowy. Wczorajszej nocy wypił sobie trochę wina z Fryderykiem, więc teraz dręczył go kac. Takie były skutki zakrapianej kolacji. Baron de Morce już kiedyś przeżywał podobne męki, wiedział więc, jak sobie radzić w takiej sytuacji. Zażądał, aby oberżysta przyniósł mu szklankę soku ze świeżo wyciśniętych cytryn i kieliszek rumu. Do tego miskę zimnej wody i ręcznik do robienia okładów. Polecił aby to samo karczmarz zaniósł do pokoju Fryderyka. Wraz z czekoladą. Potem Francois wypił kieliszek znakomitego trunku, szklankę cudownego, kwaskowatego, chłodnego soku i położył się na łóżku z zimnym, mokrym okładem na głowie. Dodam, że w głowie Francois huczało i szumiało. Czuł się, jakby ktoś założył tam kuźnię i pilnie wykonywał terminową pracę. Uczucie nie do pozazdroszczenia!
O ile jednak Francois dopiero po pewnym czasie poczuł się nieco lepiej, to z Fryderykiem nie było tak źle. Wypił o wiele mniej niż jego kompan. Rana postrzałowa, goiła się całkiem dobrze. Mógł już wstawać i chodzić, lecz w ograniczonym zakresie. Lekarz jednak zapewnił go, że już wkrótce będzie mógł dosiąść konia. Czas mu się niesamowicie dłużył, lecz wiedział, że nie może nic na to poradzić. Dlatego zadowalał się jedynie rozmowami z Francois, który niedawno przyjechał do tej samej oberży. Niedługo po nim zjawił się również sam Trechevile, który cudem ocalał z opresji, w jakiej przyjaciele go musieli zostawić. Kapitan przekazał im obu swoje polecenia. Mieli tu czekać na niego i Raula, kiedy ten (z drobną pomocą swego dowódcy) zakończy zadanie, po czym upewniwszy się, że z Fryderykiem wszystko w porządku, kapitan odjechał. Francois i Fryderyk bardzo chcieli z nim jechać, ale jednak pan de Saudier nie był w stanie tego dokonać, a Francois został po to, żeby się nim opiekować. Trechevile uważał, że nad chłopakiem należy czuwać dzień i noc. W każdej chwili jego stan mógł się pogorszyć, zatem lepiej by miał przy sobie przyjaciela, mogącego w razie potrzeby sprowadzić pomoc. Trechevile obawiał się również tego, że ludzie ministra mogą dopaść Fryderyka i dobić go. Francois zgodził się z argumentami kapitana i pozostał z przyjacielem w oberży.
Co prawda nic złego się nie wydarzyło i bandyci Colgena nie pojawili się, ale Francois uznał, że lepiej dmuchać na zimne i wciąż czuwał przy Fryderyku. Poza tym to wiadomo, że leczenie jest skuteczniejsze i przyjemniejsze pod troskliwym okiem przyjaciela, niż tylko pod stanowczym okiem lekarza. Bowiem na to, czego lekarz zabroni, przyjaciel zezwoli. Czyli na takie atrakcje jak wino i inne rozrywki .
Jedno tylko niepokoiło naszego pana de Morce. Mianowicie fakt, że lekarz, kiedy z nim rozmawiał o chorobie przyjaciela i operacji, jaką na nim musiał przeprowadzić, był dziwnie zaniepokojony. Miał taki wyraz twarzy, jakby coś okrywał. Coś niezmiernie ważnego, czego nie powinien ukrywać, ale do czego powiedzenia zmuszało go sumienie. Wyglądał tak samo, jak fryzjer króla Midasa, którego męczyła tajemnica królewskich oślich uszu. Co prawda pan baron nie podejrzewał przyjaciele o posiadanie takiego specyficznego narządu słuchu, lecz na pewno lekarz coś przed nim ukrywał. Cokolwiek to jednak było, nie puszczał pary z ust.
Francois, mimo początkowych niepokojów, ostatecznie postanowił się tym nie przejmować i spędzał wiele czasu w pokoju Fryderyka pocieszał go, dodawał otuchy powtarzając wielokrotnie słowa Trechevile’a. Chłopaka bardzo niepokoił los Raula. Ciągle o niego wypytywał. Francois sam również się bardzo niepokoił o Charmentalla, lecz nic na jego temat nie mógł powiedzieć. Nie miał pojęcia, co się działo z Raulem od momentu, gdy się z nim rozstał aresztowany przez straż miejską. Pod absurdalnym zarzutem. Jak można było jego, barona de Morce posądzać o taki czyn. Oczywiście został uniewinniony i zwolniony, ale stracił Raula z oczu. Przyjaciel bez niego podążył na miejsce spotkania spiskowców.
- Najgłupsze w tym wszystkim jest to, że całe to oskarżenie było zmyślone od początku do końca – tłumaczył późńiej Fryderykowi Francois – Podobno poraniłem w karczemnej bójce jakiegoś szlachcica do tego stopnia, że go zabiłem. Tak więc mnie przymknęli do czasu wyjaśnienia sprawy. Ale na szczęście owa, niby moja ofiara zjawiła się i wszystko wyjaśniła. Natychmiast mnie wypuścili, a ja przyjechałem tutaj. Zaraz po mnie dotarł tutaj Trechevile, który przekazał polecenia opieki nad tobą, sam zaś pognał, aby pomóc Raulowi. Mam nadzieję, że jego obecność pomoże naszemu kochanemu Gaskończykowi.
- Ja również mam taką nadzieję – powiedział Fryderyk – Oby zdołał mu pomóc.
Obaj przyjaciele tak właśnie rozmawiali ze sobą poprzedniego dnia. Tego zaś nasi spotkali się w pokoju de Saudiera i zaczęli rozmowę na sprawy bardziej przyziemne.
- Jak tam nasz bohater? – zapytał Francois wchodząc do pokoju – Nadal robisz z siebie ofiarę losu?
- Nie, skądże. Już mnie ta rola znudziła. Wolę już udawać bożka. Przynajmniej ktoś by mi się kłaniał i oddawał mi cześć – odpowiedział Fryderyk uśmiechając się złośliwie do przyjaciela.
- O! Widzę, że humor ci powrócił – zaśmiał się wesoło Francois, kiedy usłyszał słowa przyjaciela – A w sumie to nawet zaostrzył. To bardzo dobrze. Wnoszę z tego, że wraca ci zdrowie, a kiedy wróci ci całkowicie, będziemy mogli dokończyć nasze zadanie.
- O ile dobrze pamiętam, to nasze zadanie mieli dokończyć Raul i Andre.
- Owszem, ale póki co jeszcze ich nie ma. Więc istnieje możliwość, że polegli na polu chwały. A w takim przypadku naszym obowiązkiem będzie dokończenie naszej misji. Nie sądzisz, że mam rację?
- Myślę, że ją masz. Ale jednocześnie uważam, że lepiej będzie, jeśli Raul i Andre dokończą zadanie bez naszego wsparcia. No i że w ogóle nie polegną na tym.... jak ty to nazwałeś? A tak! Na polu chwały!
Francois usiadł na krześle niedaleko łóżka Fryderyka. Bowiem Fryderyk, chociaż czuł się lepiej, musiał jeszcze dużo leżeć i odpoczywać. Tak więc toczyli oni rozmowę na siedząco i leżąco.
- Wiesz, co ci powiem, mój Fryderyku? – zagadnął go Francois.
- Nie. Nie wiem, co mi powiesz, mój drogi Francois – odpowiedział Fryderyk z uśmiechem na twarzy – A wiesz dlaczego?
- Nie, nie wiem. Dlaczego?
- Bo jeszcze tego nie powiedziałeś.
Francois parsknął śmiechem.
- Tobie to rzeczywiście humor się zaostrzył. Może częściej powinieneś dostawać kulkę, to niedługo będziesz nie do pokonania w grach słownych.
Fryderyk lekko trącił go w ramię.
- No bo czy ty sądzisz, że ja wróżbitą jakimś jestem, czy co? Skąd mam wiedzieć, co mi chcesz powiedzieć? Czy ja jestem „pan wszystkowiedzący”?
- Z tego co wiem, to nie. Ty jesteś „niewiele wiedzący”.
Fryderyk rzucił w niego poduszką. Francois złapał ją w locie i odrzucił do niego. De Saudier więc włożył ją sobie pod głowę i położył się.
- No więc, jak wspomniałem na początku rozmowy, chciałem ci coś powiedzieć. Coś, czego ty się nie możesz się nawet domyślić – mówił Fransois, nie zrażony czynem przyjaciela.
- A powinienem wiedzieć? – zapytał wesołym tonem Fryderyk.
- Niekoniecznie.
- Więc po co o to pytałeś?
- Mniejsza o to. Chciałem ci powiedzieć, że jesteś w bardzo dobrej sytuacji.
- Dlaczego? – zdumiał się Fryderyk.
- Bo leżysz tu sobie tak spokojnie, o nic się nie martwisz, wszyscy spełniają twoje życzenia i starają dogodzić. Jesteś rozpieszczany jak małe dziecko – wyjaśnił przyjacielowi Francois.
- I to cię tak nęci? Jak chcesz, mogę się z tobą zamienić.
- Nie, nie, dziękuję bardzo. Wolę nie mieć ran od kuli. Po prostu zazdroszczę ci, że możesz sobie tak spokojnie odpoczywać, a inni muszą ci dogadzać. Choroby za to ci nie zazdroszczę.
- Pewnie, że nie zazdrościsz. W końcu nie ma czego zazdrościć.
Do pokoju wszedł oberżysta wnosząc tacę z zamówiony przez barona de Morce napojami. Postawił ją na stole, ukłonił się pokornie, życzył powrotu do zdrowia i wyszedł.
- No, nareszcie. Mamy już rum, kubek soku cytrynowego i dla wzmocnienia czekoladę. Bardzo dobrze. Marzę o soku z cytryny! A może wolałbyś filiżankę gorącej czekolady? – zapytał przyjaciela de Morce.
- O, bardzo chętnie – odpowiedział de Saudier.
Francois nalał sobie kwaskowaty sok a Fryderykowi, podał filiżankę z czekoladą.
- Ile słodzisz? – zapytał.
- Wrzuć dwa kawałki. Dość duże – poprosił chory.
Francois osłodził i zamieszał .
- Ponieważ w życiu nam ostatnio nie wydarzyło się nic ciekawego, więc zapytam, czy może coś interesującego ci się przyśniło? – zapytał de Morce
- Owszem, ale same głupstwa. A tych nie można zaliczyć do rzeczy interesujących – odpowiedział Fryderyk.
- Raczej nie. Ale wiesz, nawet głupstwo może być ciekawe. Ja na przykład mam często sny z kobietami. Nie będę ci zdradzał szczegółów, ale powiem ci jedno. Powiem ci, że to, co one w tych snach wyrabiają, to ummmm…! Naprawdę paluszki lizać.
- A co one w tych snach robią? – zapytał wyraźnie zainteresowany Fryderyk.
- Kto?
- No jak, kto? No, te kobiety?
- Chyba nie muszę ci tłumaczyć.
Patrząc na uśmiechniętą minę Francois, Fryderyk stwierdził, że faktycznie nie powinien pytać o szczegóły.
- A wracając do snów, to co ci śniło ostatnio? – zapytał de Morce.
- Że jestem hermafrodytą – odpowiedział de Saudier z kpiną w głosie.
- Czym?
- No nie wiesz? To ten z mitologii greckiej.
- A, już wiem. A raczej nie „ten”, tylko „ta”.
- No cóż, to zależy od punktu widzenia. On bowiem nie był do końca ani jednym ani drugim. A tobie, mój drogi Francois, to co się śniło?
- A mianowicie tej nocy, tak dla odmiany, zamiast kobiety, przyszedł do mnie bocian.
- Bocian? – zdziwił się Fryderyk.
Wydawało mu się, że jego przyjacielowi mogą się śnić różne dziwne rzeczy, ale na pewno nie bociany.
- A tak, bocian – odpowiedział mu Francois najzupełniej poważnie.
- I coś zapewne ci powiedział, co?
- Dlaczego tak myślisz?
- Ponieważ osoby, jakie widzimy we snach, prawie zawsze coś do nas mówią.
- „Prawie”, mój drogi. Prawie zawsze, kochasiu. A to wielka różnica. Ale tym razem masz rację…
- Jak zawsze – zażartował sobie Fryderyk.
- Jak rzadko – odpowiedział Francois złośliwym tonem i ciągnął dalej – No więc, bocian podszedł do mnie, bo leżałem wtedy w łóżku (zarówno w śnie, jak i na jawie) i słodziutkim głosem do mnie rzekł:
- Może byś się napił?
Francois otrząsnął się.
- Słucham? Tak bocian nie mógł do mnie powiedzieć.
- Nie mówię, że ci tak bocian powiedział, tylko się pytam, czy byś się napił tego soku, którą trzymasz w ręku.
- Racja – odpowiedział Francois i wypił łyk soku cytrynowego – No więc, bocian powiedział mi…
- No, co ci powiedział, mój przyjacielu?
- „Za niespełna rok ojcem zostaniesz” – wyjaśnił Francois.
- No proszę, to niezwykłe – zażartował sobie Fryderyk słysząc słowa przyjaciela – Nasz pan de Morce widzi we śnie bociana i dowiaduje się, że będzie ojcem. Czyż to nie jest niezwykłe?
- Owszem, a ja natomiast powiedziałem mu…
- „Chcesz w dziób?”
Francois zdumiał się.
- To było do mnie?
- Nie, skądże. Ja się tylko zastanawiam, czy tak odpowiedziałeś temu bocianowi – wyjaśnił Fryderyk.
- Jeśli cię to interesuje, to nie tak mu odpowiedziałem – rzekł Francois.
- A jak mu odpowiedziałeś?
- Mianowicie rzekłem mu tak: „Mój kochany bocianku. To co mówisz jest bardzo miłe, ale może tak łaskawie mi wyjaśnisz, kim będzie mamusia tego dziecka, które mi wywróżyłeś?”
- To ciekawe – powiedział Fryderyk – A co on ci na to odpowiedział? Bo chyba coś ci odpowiedział.
- A gdzie tam odpowiedział. Obudziłem się, zanim zdążył cokolwiek wyklekotać. Próbowałem zasnąć dalej i usłyszeć odpowiedź, ale niestety, nie udało się mi już.
- Zasnąć?
- Nie, znaleźć tego bociana i usłyszeć odpowiedź.
- Szkoda.
- Ano szkoda. Bo chętnie bym się dowiedział, czy to będzie moja kochana Luiza.
- A, Luiza. No oczywiście, a jakaż inna miałaby być? – zakpił sobie de Saudier.
- Oczywiście, czy mogłaby być inna?.
- Skoro nie mogłaby być inna, to po co pytasz?
- Dla pewności.
Nagle do pokoju wszedł karczmarz i powiedział, że dwóch panów pragnie się widzieć z panami de Morce i de Saudier.
- A kim oni są? – zapytał Francois.
- Nie wiem, nie podali nazwisk.
- Wprowadź ich tutaj.
Karczmarz nie zdążył ich zawołać, gdyż owi jegomoście sami wkroczyli do pokoju.
- No, co tam chłopaki? Wszystko w porządku? – zapytał jeden.
- A ty Fryderyk, nadal się wylegujesz w łóżku? – dodał drugi – Może byś tak łaskawie wstał i nas ugościł?
Francois i Fryderyk spojrzeli zdumieni na drzwi i po chwili wybuchli radosnym śmiechem.
Przybyszami okazali się Trechevile i Raul.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 14:10, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 11:51, 16 Mar 2013    Temat postu:

O, chwilę mnie nie było, a już tyle do czytania, fajnie! Cieszę się, że Fryderyk będzie miał okazję osobiście zdradzać swoje sekrety, komu sam zechce... Jednak dyskrecja lekarza wiele znaczy.

No i po scenach walk, pościgów, podstępów i rozlewu krwi przyjaciele znowu razem.

Nie chce mi się wierzyć, że na tym zakończą się ich przygody, więc czekam mniej lub bardziej cierpliwie na więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 11:52, 16 Mar 2013    Temat postu:

Czekamy na dalsze przygody dzielnych muszkieterów.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zorina13 dnia Sob 11:58, 16 Mar 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 18:22, 16 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział IX

W którym autor musi, aczkolwiek niechętnie, przenieść się na chwilę do Wersalu

Autor, jak sam to zapowiedział w tytule rozdziału, musi niestety na chwilę opuścić naszych bohaterów, aby opisać, co się w tym czasie działo w Wersalu. Wiemy, że takie przerywanie akcji bywa niekiedy uciążliwe, ale niestety jako autor niniejszej opowieści musimy od czasu do czasu podjąć takie działanie aby moje dzieło wydało się bardziej interesujące. Tym czytelnikom, którzy nie lubią przerywania akcji, natychmiast wyjaśniamy, że mogą oni śmiało opuścić ten rozdział. Nie jest on na tyle ważny dla akcji, iż opuszczenie go spowoduje problemy ze zrozumieniem treści mojego opowiadania. Obiecujemy też, że niedługo powrócimy do naszych bohaterów i proszę o odrobinę cierpliwości.
Oto Wersal. Królewska siedziba Ludwika XV i jego żony, królowej Marii Leszczyńskiej. Najpiękniejszy, najwspanialszy pałac w Europie. To szanowny czytelnik zapewne już wie. Dowiedzmy się więc, my i nasi czytelnicy czym zajęci jest w tej chwili Ich Królewskie Moście?
Oto sala tronowa. Niestety, jest tutaj jedynie król. W otoczeniu dworzan wysłuchuje raportu jednego z ministrów. Zostawmy go przy tym zajęciu. Zajrzyjmy do królowej. Ciekawe, gdzież ona się ukryła. O, jest! Przebywa w swoich prywatnych apartamentach.
Królowa w chwili, którą tu opisujemy, siedziała na fotelu. Na jej twarzy malował się smutek. Była załamana. Zdawała sobie sprawę z konsekwencji, jakie pociągało za sobą dostanie się wykradzionego dokumentu w niepowołane ręce. Francji groziłaby wojna! Istnieje taka możliwość, a raczej nie możliwość, lecz pewność. To pismo było strasznie niebezpieczne. Jego opublikowanie grozi katastrofą. Dlaczego więc Ludwik nie zniszczył tego pisma? Traktat i tak nie został zrealizowany. Pozostał jednym z tych licznych dokumentów, które miały nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Trzeba było go po prostu zniszczyć! A nie umieszczać w archiwum. Zapanowałby raz na zawsze spokój. A teraz co?! Wojna może objąć cały kraj. Najwięcej stracą biedni, prości ludzie. I tak jest im ciężko a teraz jeszcze i to! A skarbiec królewski? Czy wytrzyma takie obciążenie? Zaiste, głupota królów w sprawach dokumentów najwyższej wagi jest chwilami karygodna.
Rozważanie królowej zostały przerwane przez służącego pytającego, czy Najjaśniejsza Pani raczy przyjąć panią pułkownikową Helenę de Saudier. Królowa ucieszyła się bardzo i kazała natychmiast ją wprowadzić.
Po chwili do saloniku królowej weszła pani Helena.
- Witam Waszą Królewską Mość – powiedziała pani de Saudier, dygając.
- Witaj, moja droga. Witaj, Heleno. Nawet nie wiesz, jak twoja obecność jest mi teraz bardzo potrzebna.
- Naprawdę, Miłościwa Pani?
- O, tak, Heleno. Bardzo naprawdę. Jestem teraz pogrążona w prawdziwej rozpaczy. Sama już nie wiem, co mam teraz robić.
Królowa z rozpaczą dotknęła czoła.
Helena de Saudier uklękła przy królowej i ujęła jej dłoń. Patrzyła w jej twarz i myślała sobie, jaka ona biedna. Ona, ta kobieta, którą los ustanowił królową Francji. Ach, jakże strasznie ona jej współczuła. Zrobiłaby wszystko, żeby ulżyć jej w cierpieniu. Nawet zamieniłaby się z nią miejscami. Tylko, czy to by w czymś pomogło? Ona jako królowa również nie mogła uratować Francji przed groźbą wojny, a z kolei Maria Leszczyńska jako pani pułkownikowa nadal martwiłaby się tą sprawą. Cóż... zdecydowanie każda z nich była na odpowiednim miejscu i z godnością znosiła przeciwności losu.
- Proszę się uspokoić, Wasza Królewska Mość – powiedziała pani Helena – Wszystko jakoś się ułoży.
- Jakoś się ułoży? Jakoś się ułoży. Dobre. Zgoda, niech będzie. Ułoży się, ale jak?! – zapytała królowa ze smutkiem – Jakoś?! Każdy może przyjść i powiedzieć, że wszystko „jakoś się ułoży”. Dobrze, ale jak to „jakoś” będzie wyglądać?! I czy ułoży się po naszej myśli? A co, jeśli nie? Jeśli wszystkie nasze plany obrócą się wniwecz i wybuchnie ta nieszczęsna wojna? Co wtedy? Nasza ukochana Francja poniesie duże straty. Zginą nasi wierni poddani.. I jeśli wierzyć wersji twoich przyjaciół, nasi wrogowie przeprowadzą zamach stanu. Burbonowie mogą być zrzuceni z francuskiego tronu! Mój królewski małżonek zostanie uwięziony lub zabity. A co ze mną? Kto się o mnie upomni? Nikt. Kto się tutaj liczy z moją ojczyzną? To, że wniosłam Francji w posagu Lotaryngię i to, że po śmierci mego ojca stanie się ona częścią Francji, to jeszcze za mało, by naród francuski mnie obronił. Nie zapominaj, że wciąż jestem jedynie cudzoziemką w obcym kraju. Zapewniam cię, że tutaj nikt się o mnie nie upomni. Zgniję w lochu w jakimś ponurym zamczysku. I co się stanie z moim nienarodzonym dzieckiem?
Królowa bowiem była przy nadziei, o czym jednak wiedziały tylko nieliczne, zaufane osoby, w tym pani de Saudier.
Upadła na fotel i zaniosła się płaczem.
Helena de Saudier wzięła Marię Leszczyńską za rękę i głaskała ją po niej długo, próbując uspokoić przyjaciółkę.
Maria Leszczyńska nagle przestała płakać i uspokoiła się.
- Właściwie, to dlaczego ja płaczę nad sobą? – zapytała sama siebie retorycznie – Boże, jaka ja jestem samolubna. Powinnam płakać nad moimi poddanymi. To oni najwięcej będą cierpieć, kiedy wybuchnie wojna i do tego jeszcze zostanie przeprowadzony przewrót pałacowy. To o nich powinnam się najbardziej martwić. Oni najwięcej ucierpią na wskutek wojny z wrogiem i wojny domowej. Boże, dziękuję ci, że zesłałeś na mnie opamiętanie. Pokora jest potrzebna nawet królowym. Przede wszystkim królowym! Nie mogę myśleć tylko o sobie. Zbyt hojnie Bóg mnie obdarował i zbyt wysoko podobało mu się mnie postawić, żebym teraz miała kierować się egoizmem. Myśleć tylko o sobie i swych najbliższych.
Podniosła się z fotela i dodała:
- Dość tych łez. Trzeba się opamiętać. Nawet gdybym nie była żoną króla, to i tak powinnam martwić się o innych, a nie tylko o siebie. Jestem królową Francji. I właśnie dlatego, że jestem królową Francji, to tym bardziej muszę myśleć o moich poddanych. O tym kraju, mojej nowej ojczyźnie. No, dość już tych łez, Mario, jesteś kobietą, ale i również królową. Jeśli nawet jako kobieta możesz sobie pozwolić na rozpacz, to i tak jako króla musisz być dzielna.
Tu zwróciła się do Heleny de Saudier.
- Nie wiesz może, moja droga, jak przebiega odzyskanie tego dokumentu? Czy już został zniszczony?
- Nie wiem, Najjaśniejsza Pani – odpowiedziała królowej pani Helena – Mój bratanek i jego przyjaciele jeszcze nie wrócili z misji. Wiadomości również żadnej nie wysłali. Nie wiem, co się z nimi teraz dzieje. Oby tylko nic złego.
- Również mam taką nadzieję – powiedziała królowa ze smutkiem w głosie – A powiedz mi, czy może twój bratanek i jego przyjaciele dowiedzieli się, kto stoi za tym spiskiem?
- No cóż, nie ma jeszcze stuprocentowej pewności – zaczęła Helena de Saudier, ale królowa jej przerwała.
- Nie chcę stuprocentowej pewności. W dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym. Więc jak? Co wiesz?
- Prawdopodobnie stoi za tym minister Colgen – rzekła Helena de Saudier.
- A więc jednak – powiedziała królowa – On od początku wydawał mi się co najmniej podejrzany. Ale Jego Królewska Mość, a mój małżonek, nie pozwalał złego słowa powiedzieć o tym krętaczu. A teraz wiem nareszcie, że on przeciwko nam spiskuje.
- Wasza Wysokość, pragnę przypomnieć, że nie mamy jeszcze dowodów jego winy – pani Helena próbowała zachować zdrowy rozsądek.
- Jak długo jeszcze będziemy się zasłaniać ich brakiem? – zapytała królowa – Aż nas strąci z tronu i założy koronę na swoje czoło? Nie ma mowy. Od dawna podejrzewałam tego łotra, że sprzeniewierza państwowe pieniądze i knuje przeciwko nam. Teraz widzę, że miałam rację.
Królowa podniesiona na duchu serdecznie pożegnała się z przyjaciółką i natychmiast udała do apartamentów króla. Przekazała mu to, co usłyszała od Heleny de Saudier. Reakcja jej małżonka była jednak inna, niż się spodziewała.
- Ależ moja kochana – odpowiedział Ludwik XV wysłuchawszy tych słów z typowym dla siebie stoicyzmem – To poważny zarzut. A my nie mamy dowodów na ich potwierdzenie.
- A kradzież dokumentu? A niemiecki sekretarz? – zapytała Maria Leszczyńska.
- To jeszcze nie dowodzi jego winy. Pamiętaj, że Colgen jest naszym kuzynem. Pomimo tego, że parę razy okradł skarb państwa wiemy, że jest nam wierny i nigdy by nas nie zdradził.
- Ale Najjaśniejszy Panie… - zaczęła królowa, ale król jej przerwał gestem dłoni.
- Dosyć, moja Pani. Dosyć. Jestem królem Francji i nie mogę oskarżyć mojego najlepszego ministra na podstawie domysłów moich muszkieterów i twojej przyjaciółki. Będą dowody, to wtedy wam uwierzę. Póki co nie chcę więcej słyszeć żadnych oszczerstw pod adresem mojego wiernego ministra.
- Najjaśniejszy Panie....
- Dość! Sprawa zamknięta. I nie mówmy już o tym.
Królowa chciała coś jeszcze powiedzieć, ale król uciszył ją jednym gestem. Zdenerwowana więc wyszła z komnaty i udała się do swojego pokoju. Zastała tam Helenę de Saudier o dziwo bardzo uradowaną. Jednakże na widok smutku królowej uśmiech zniknął z twarzy pani pułkownikowej.
- Co się stało, Wasza Wysokość? – zapytała.
- Król mi nie uwierzył – powiedziała Maria Leszczyńska cała roztrzęsiona, siadając na fotel – Nie uwierzył mi! Rozumiesz? Mnie, swojej własnej żonie! To oburzające. I tak jak ty wysuwał argumenty, że nie mamy dowodów winy ministra i że nie mamy pewności. Podobnie jak ty wspominałaś o tym. A kiedy przedstawiłam mu poszlaki wskazujące na łotrostwa Colgena, to powiedział, że na przypuszczeniach nie może opierać swoich decyzji. Śmieszne. On nie może się opierać na pogłoskach? Przecież wsadzano już ludzi do Bastylii na podstawie mniejszych dowodów dla dobra Francji! Jego Królewska Mość jest głupcem i wkrótce zapłaci za to najwyższą cenę. Tylko czemu wraz z nim będą musieli płacić jego poddani, no i ja również? To niesprawiedliwe!
- Świat rzadko kiedy jest sprawiedliwy, Wasza Wysokość. Ale mam też pomyślne dla nas nowiny – powiedziała Helena de Saudier.
- A jakież to?
- Przed chwilą otrzymałam list od mojego bratanka, Fryderyka de Saudier. Pisze mi o sukcesie i sposobie w jaki go osiągnęli.
- Naprawdę?! Udało im się?! Zniszczyli dokument?! – dopytywała się królowa, od razu odzyskując dobry nastrój.
Szybko otarła łzy i radośnie spojrzała na panią Helenę.
- Mówże wreszcie, co on tam pisze. Każesz mi czekać w nieskończoność?
- Spokojnie, Wasza Wysokość. Po kolei - uspokoiła ją Helena de Saudier z uśmiechem na twarzy - Wszystko po kolei. Może najlepiej będzie, jak spokojnie przeczytam ten list Waszej Królewskiej Mości?
- Tak, chyba tak będzie najlepiej – powiedziała królowa – Czytaj więc, Heleno.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 14:20, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:31, 16 Mar 2013    Temat postu:

Podoba mnie się charakter Mari Leszczyńskiej.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:11, 16 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział X

Colgen dzieli skórę na niedźwiedziu, choć jeszcze go nie upolował

W tym samym czasie, gdy Jej Królewska Mość królowa Maria Leszczyńska niepokoiła się przebiegiem misji swoich wiernych żołnierzy, minister Colgen również się niepokoił, choć robił to z zupełnie innych powodów. Chodził on nerwowo po pokoju i zastanawiał się, jaki będzie raport jego wysłanników. Drażniło go dosłownie wszystko, łącznie z jego niemieckim sekretarzem, który na każde pytanie odpowiadał jedynie „Javohl” lub „Ja, herr minister”.
- Już ja mu kiedyś wsadzę to jego „Javohl” do gardła. I to tak, że aż się nim udławi, dureń jeden – pomstował na swego sekretarza Colgen.
Dzisiaj odwiedził ministra hrabia de Bernice przekazując mu wieści, że muszkieterowie królowie zostali wyeliminowani z rozgrywki. A właściwie to prawie wyeliminowani, niestety. Wszyscy bowiem zostali zmuszeni do zaprzestania kontynuowania misji. Wszyscy poza Charmentallem, który jako jedyny ocalał z zastawionych nań pułapek i nawet próbował ukraść wysłannikom ministra dokument. Na całe szczęście to mu się nie udało. Niestety, dokument został mocno uszkodzony. Dokładniej mówiąc oderwano jedną jego część, tę z królewskimi podpisami i pieczęciami. Trzeba więc było znaleźć fałszerza, który umiałby podrobić brakujące części dokumentu. A to już bardzo skomplikowana sprawa.
Colgena jednak najbardziej zabolało to, czego dowiedział się chwilę później. Mianowicie, że jego własna córka spiskowała z muszkieterami. Był tym głęboko urażony. Żeby rodzone dziecko opowiedziało się przeciwko ojcu! Ach, ci podli muszkieterowie. Żeby jego córkę przeciągnąć na swoją stronę? Cóż to za nędznicy! Doprowadzili do tego, że ukochane dziecko stało się jego wrogiem. Tego już za wiele! On im tego czynu nigdy nie daruje! Zemści się na nich. Oj tak, zemści się. A jego zemsta będzie straszna. I wyjątkowo okrutna. Będą błagać go o litość, której on im nie okaże. Poczują, co to znaczy zadzierać z nim.
Następnego dnia po południu powrócili jego wysłannicy: Febre i hrabina de Willer. Przywieźli ze sobą również Luizę. Kiedy Colgen ją ujrzał nie był w stanie zapanować nad sobą.
- A! Tutaj jesteś, ty nędznico!.
Podszedł do niej i popatrzył na nią w milczeniu. Gdy nie zareagowała na jego słowa, uderzył ją w twarz.
- Podła zdrajczyni!
Wściekłość, ból i gorycz opanowały jego umysł. Ograniczały zdolność logicznego myślenia. Nie panował nad swoimi słowami i czynami.
- Jak mogłaś?! Jak mogłaś zdradzić własnego ojca i spiskować z jego wrogami! Córka tak nie postępuje!
Luiza spojrzała na niego i powiedziała spokojnym, acz zdecydowanym tonem:
- Ty nędzny potworze! Przez ciebie nie żyje moja matka. To ty ją zabiłeś! Ojciec tak nie postępuje.
Gdyby piorun teraz uderzył w Colgena w sam czubek głowy, to na pewno zrobiłoby to na nim mniejsze wrażenie, niż słowa Luizy. A więc ona wie? Nie, to niemożliwe. Pewnie blefuje. Albo mówi, co jej ślina na język przyniesie.
- Kto ci naopowiadał tych bzdur? – próbował się bronić Colgen – Twoja matka zmarła przy porodzie.
- Och, nie! Mój ty kochający i czuły ojczulku. Nie zmarła w ten sposób. Ja znam prawdę. Wiem wszystko. Wiem więcej niż ci się wydaje. Wiesz, co jeszcze wiem?
- Słucham. Co jeszcze niby wiesz, ty głupia dziewczyno?
Luiza pochyliła się nad nim i szepnęła mu coś do ucha.
Colgen wzdrygnął się przerażony. A więc jednak ona wie. Więc zna prawdę.
- Skąd to wiesz? I od kogo?
- Raul mi powiedział. Opowiedział mi wszystko, co zrobiłeś. Rozpoznał mnie. A ja jego nie! Nie poznałam go, choć serce mi drżało na sam jego widok. Zresztą niby w jaki sposób miałabym go rozpoznać?! Dzięki tobie nie miałam takiej możliwości. Ale wiedziałam, od samego początku wiedziałam, że jest on mi jakiś dziwnie bliski, choć nie potrafiłam tego sobie wytłumaczyć. Nawet mój charakterystyczny pieprzyk na szyi się zgadzał z opisem tego, jaki miała jego siostra. Raul wszystko mi wyjaśnił. Wiem już wszystko! Z początku mu nie uwierzyłam, ale potem podsłuchałam kilka rozmów z twoimi zbirami i wszystko stało się dla mnie jasne. Zrozumiałam wreszcie, kim jestem i co ty nam zrobiłeś. Myślisz, że po tym wszystkim, co mi opowiedział, mogłam pozostać wobec ciebie lojalna? Nigdy!
- Jak to nigdy?! – ryknął Colgen – A to, że cię wychowałem jak rodzoną córkę, to co?! To już się dla ciebie nie liczy?!
- Nie musiałbyś tego robić, gdybyś nie zabił mojej matki! – krzyknęła Luiza.
- Nie ja ją zabiłem!
- Ale to przez ciebie ona nie żyje! Przez ciebie! Nie zapomnę ci tego nigdy, ty morderco, ty bestio! Nie zamkniesz mi ust! Choćbyś nawet mnie uwięził, to mnie nie powstrzymasz. Mój ukochany i jego przyjaciele mnie uwolnią! A ty dasz głowę pod katowski topór, ty, ty … morderco kobiet i dzieci!
- Dosyć! – krzyknął Colgen i uderzył ją ponownie w twarz.
Luiza spojrzała na niego z nienawiścią. Colgen przeraził się tego spojrzenia. Zbyt dobrze je znał. Zbyt dobrze pamiętał, jak matka Luizy tak na niego patrzyła, kiedy jej groził. Przerażony cofnął się o kilka kroków, po czym zasłoniwszy sobie oczy palcami powiedział spokojnym tonem:
- Zamknąć ją w jej pokoju. I dopilnować, żeby go nie opuszczała.
Luizę więc odprowadzono do pokoju i zamknięto na klucz. Uczynił to hrabia de Bernice.
- No i co ja teraz mam zrobić?! – zawołał Colgen, kiedy dziewczyna została już wyprowadzona – Co ja mam zrobić?! Głupia smarkula wszystkiego się dowiedziała! Nie możemy jej wypuścić. Wygada wszystko, gdy tylko się stąd wydostanie. A wówczas będziemy skończeni.
- Więc jej nie wypuszczajmy – powiedziała hrabina de Willer spokojnym tonem, jakby nie pojmowała powagi całej sytuacji.
- I co?! Mam ją trzymać na uwięzi?! Całe życie?! – krzyknął Colgen.
- A czemu nie? – zapytał Febre obojętnym tonem – Posiedzi sobie trochę w pokoju o chlebie i wodzie, to zaraz zmięknie.
- Ty sobie możesz siedzieć o chlebie i wodzie – zawołał gwałtownie hrabia de Bernice, wchodząc do pokoju – Ale nie ona.
- Zamknij się, de Bernice – warknął Febre – Nie wiesz nawet, o czym mówisz. Zobaczysz, że po takiej diecie od razy by zmiękła.
- Może to i racja – pomyślał Colgen – Ale nie, nie! Nie pozwolę na to. Ostatecznie wychowałem ją jak córkę. Nie robiłem tego po to, by ją teraz trzymać na uwięzi. Ale puścić jej też nie mogę. Co mam robić? Radźcie! Co mam robić?!
- Zamknąć gdzieś i pilnować – powiedział Febre – Jak posiedzi w zamknięciu kilka dni, to od razu zmięknie i będzie potulna jak baranek.
- Popieram Febra – dodała hrabina de Willer – Ma w tym wypadku rację. A najlepiej by było również dokonać na niej hipnozy. Wówczas nie tylko wmówimy jej, co tylko chcemy, ale również zmusimy ją do wydanie jej wszystkich tajemnic.
- Zgadzam się – dodał hrabia de Bernice – Hipnoza to świetny pomysł.
- Bardzo dobry – potwierdziła hrabina.
- Bardzo dobry. Tylko, że zapomniałaś, moja droga, że w dzieciństwie sama za pomocą chytrych sztuczek, uodporniłaś ją na hipnozę – mruknął niezadowolony Colgen.
- Na pański wyraźny rozkaz. Nie chciał pan przecież, żeby jakiś pana wróg mógł panu zbałamucić córeczkę i uczynić z niej posłuszną sobie lalkę.
- Owszem, nie zaprzeczam, zrobiłaś to na mój rozkaz. Ale jednak teraz się to na nas mści. Bo jeśli nawet uda ci się ją wprowadzić w trans, w co wątpię, to i tak nic z niej nie wyciągniesz.
- Więc jest inny sposób, by zmusić ją do rozmowy o swoich przyjaciołach, a zarazem do milczenia w kwestii naszej sprawy – rzekł Febre.
- A to jaki? – Colgen nadstawił ucha.
- Wystarczy oddać ją mnie i moim ludziom. My już mamy swoje sposoby na rozwiązywanie języka – powiedział Febre uśmiechając się złośliwie.
- Nie ma mowy – warknął Colgen – Nie pozwolę, byście ją maltretowali lub bili. Mimo wszystko nadal kocham ją jak córkę i nic tego nie zmieni.
- A kto tu mówi o maltretowaniu? – zapytał Febre, uśmiechając się cynicznie – My ją wręcz będziemy pieścili. Bardzo pieścili.
Hrabia de Bernice, zrozumiawszy aluzję, doskoczył do Febra. Złapał go za kołnierz i zawołał:
- Uprzedzam cię, Febre! Jeśli ją tkniesz, to cię z moich rąk nawet sam Lucyfer nie wyrwie!
- Lucyfer i tak się kiedyś o nas wszystkich upomni – zaśmiał się z kpiną Febre, jeszcze bardziej rozdrażniając w ten sposób swego adwersarza.
- Jeśli zdenerwujesz mnie jeszcze raz, to upomni się o ciebie znacznie prędzej. Nawet w tej chwili!
- Spokój! – ryknął wściekły Colgen, uspokajając ich obu – De Bernice, puść go! A ty Febre, skończ z tymi głupimi pomysłami. Te sprzeczki do niczego prowadzą. Później pomyślimy o tym, co zrobić z Luizą. Teraz chcę wysłuchać relacji z waszej wyprawy.
Hrabia de Bernice musiał więc puścić Febra, zaś ten złożył z hrabiną de Willer dokładny raport ze swych działań. Minister bardzo się ucieszył na wiadomość, że wszystko się udało. Zaś faktem, że Charmentall uniknął pułapek i chciał im przeszkodzić, nie przejął się w ogóle.
- Co tam jeden muszkieter – zawołał Colgen, machając pogardliwie ręką – To tylko jeden człowiek. Poza tym już za późno. Kości zostały rzucone. On i tak już nie przeszkodzi naszym planom. Dokument został dostarczony. Już wkrótce wybuchnie wojna z Hiszpanią. Król jest młody i głupi, nie umie prowadzić wojen. Kraj powoli pogrąży się w chaosie. Łatwo będzie więc w takiej sytuacji zorganizować przewrót pałacowy i przejąć władzę. To będzie prostsze niż posmarowanie masłem pajdy chleba. Nikt nam nie przeszkodzi. A może sam zagubiony w zawiłościach polityki i wojny król odda władzę w moje ręce? Teoretycznie na jakiś czas? W rzeczywistości zaś na dłużej, a nawet na bardzo, bardzo długo. Na zawsze!
- Mimo wszystko ten Charmentall może nam jednak bruździć – powiedziała hrabina de Willer.
- Zgadzam się – dodał Febre – Może najlepiej będzie, jak go zlikwiduję.
- Jeszcze nie teraz. Później. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż przejmowanie się nim. Poza tym na razie nawet nie wiemy, gdzie on jest – przypomniał im Colgen.
- To się dowiemy tego.
- Powiedziałem, później, Febre. Później. Teraz co innego mam w głowie.
O tak! Minister Colgen miał zdecydowanie coś ważniejszego na głowie niż przejmowanie się jednym człowiekiem. Znawcy tematu nazywali to dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Bowiem pan minister właśnie planował, co zrobi, gdy tylko uzyska władzę. Jakie wprowadzi zarządzenia, jakie prawa i obowiązki. Jakie podatki wprowadzi w tym kraju. O tak, już dawno powinien zastanowić się nad tym. Rozpocząć realizację planu. Odkąd król odmówił mu najwyższych urzędów w tym kraju i godności księcia. A jemu, jako najwierniejszemu słudze króla (w końcu jego rodzina służy Burbonom od wielu lat, do tego byli spokrewnieni z nimi), najbardziej należały się zaszczyty i honory. A tu odmowa. Taki afront dla wiernego sługi? O nie! On, Colgen nie pozwoli sobą pomiatać! Skończyło się rozpieszczanie małego Ludwiczka. Teraz to on, niedoceniony pan minister będzie wydawał rozkazy. Dosyć rządów głupiego młodzika. Teraz rządzić będzie ten, kto sobie na to zasłużył, czyli on, minister Jean Pierre Colgen. I kiedy tylko zacznie on rządzić, to cały świat to odczuje!
Oczywiście najpierw trzeba pozbyć się króla. Ale z tym na pewno nie będzie większych problemów. Jego prywatna gwardia już sobie poradzi z tymi głupimi muszkieterami. Potem porwie się króla i królową do prywatnego zamku. Tam zmusi króla do podpisania korzystnego dla Colgena aktu abdykacji. Potem Colgen zostanie formalnie koronowany na króla Francji i wszystko będzie tak, jak sobie wcześniej wymarzył. Och, cóż to za piękne marzenia.
Opowiedział o nich Febrowi, hrabinie de Willer i hrabiemu de Bernice, którzy znali je bardzo dobrze, ale oczywiście wysłuchali z cierpliwością.
Mieli w tym interes, gdyż Colgen zapytał ich, by mieć stuprocentową pewność, co chcą otrzymać za wierną służbę.
Febre powiedział, że pragnie otrzymać tytuł księcia i duże ziemie. No i oczywiście chce być kapitanem gwardii pałacowej.
- Mówisz i masz, mój przyjacielu – odpowiedział Colgen – A ty, de Bernice?
- Chce odzyskać ziemię, które mi się należą. Wie pan, panie ministrze, o jakie ziemie mi chodzi?
- Tak, wiem. I to wszystko?
- Chcę poślubić Luizę.
- Rozumiem. Poślubisz ją, na pewno poślubisz. Dotychczas oponowałem, gdyż była moją córką. Teraz jednak, ponieważ się mnie wyparła, to nie obchodzi mnie jej wola. Dostaniesz ją za żonę. Chcesz czegoś jeszcze?
- Tak. Chcę dostać głowę Francois de Morce – odpowiedział de Bernice.
- Czemu tak bardzo zależy ci na jego śmieci? – zapytał Colgen nie rozumiejąc jego motywacja.
- To już moja prywatna sprawa, panie ministrze. Nie chcę nikomu o tym mówić.
- Jak chcesz. A ty, hrabino? Masz jakieś życzenia?
- Owszem, panie ministrze, ale pozwoli pan, że wyjawię je na osobności? - zapytała hrabina de Willer.
- Jak sobie pani życzy – odpowiedział Colgen i zawołał do Febra i de Bernice’a – Wy dwaj, wyjdźcie. De Bernice, idź do Luizy i oświadcz się jej. Jeśli odmówi, oświadcz się ponownie. A jeśli nadal odmówi, to przekaż mi jej odmowę. Jasne? Już ja coś wymyślę.
Febre i de Bernice ukłonili się pokornie i wyszli z pokoju.
- No, teraz jesteśmy sami, hrabino – powiedział minister – A zatem, czego pani sobie życzy za wierną służbę?
- Mam kilka życzeń – odpowiedziała hrabina – I wolałabym, by nie dotarły do uszu osób postronnych.
- Spokojnie, nikt się o nich nie dowie. Proszę więc mówić – uspokoił ją Colgen.
- Po pierwsze, kiedy pan obejmie władzę, chcę zostać księżną z wszelkimi zaszczytami, jakie się z tą godnością wiążą.
- Załatwione – odpowiedział Colgen – Nie jest to zbyt wygórowane życzenie. Co dalej?
- Po drugie, kapitan Andre Trechevile, mój osobisty wróg, dowodca królewskich muszkieterów, ma zostać ścięty, a wszystkie jego ziemie przekazane mojej skromnej osobie i podniesione do godności księstwa.
- Następna osoba, która chce załatwiać prywatne porachunki – odpowiedział Colgen – Zgoda. Coś jeszcze?
- Tak. Po trzecie, chce otrzymać na własność małą wieś Rouchebant, ze wszystkimi przylegającymi do nich ziemiami – wyrecytowała hrabina de Willer.
- Rouchebant? – zdziwił się Colgen – Zdaje się to tylko mała wioska. A te przylegające do niej ziemie to w większości bagna, skały i jaskinie. Na co pani te ziemie?
Hrabina jednak milczała. Miała swoje powody, by posiadać tę ziemię. Znajdowały się na nich pewne niezwykle drogocenne przedmioty ukryte przez bandytów. Nie odnalezione do tej pory, gdyż wszystkich pochwycono i powieszono. Według pogłosek miejscowej ludności skarby wciąż znajdowały się na tym terenie. Wystarczy je tylko znaleźć. Hrabina doskonale zdawała sobie z tego sprawę i chciała za wszelką cenę zdobyć te kosztowności. Nie zamierzała jednak mówić o tym swemu pryncypałowi.
- To moja prywatna sprawa – odpowiedziała dumnie hrabina – Ja się nie interesuję motywami pańskiego postępowania. Proszę więc nie interesować się moimi powodami, dla których zachowuję się tak, a nie inaczej.
- Zgoda – odpowiedział nieco zdziwiony tą odpowiedzią Colgen – Załatwione. Jak tylko dojdę do władzy, dostanie pani te wszystkie nominacje.
- Czemu nie teraz? – zapytała hrabina.
- Pani raczy żartować, hrabino – powiedział, uśmiechając się złośliwie minister – Jeżeli ja pani dam teraz te nominacje, to wówczas jaką ja mam gwarancję, że pani mnie nie zdradzi i zostawi?
- No cóż, właściwie żadną – odpowiedziała hrabina de Willer – Ma pan rację. Ale mimo wszystko o jedną nominację proszę natychmiast.
- Nie – powiedział stanowczym tonem Colgen – Powiedziałem, jak dojdę do władzy. To ma być nagroda.
- To, co pan teraz wypisze, to będzie tylko zaliczka. Nic więcej. Żeby mieć gwarancję mojej wierności – zaśmiała się Paulina de Willer.
- Gwarancję? To znaczy, że teraz jej nie mam?
- Będzie ją pan miał, jeśli pan wypisze to, o co pana poproszę. Zaznaczam, że mówię „proszę”, a nie „żądam”. A to duża różnica.
- Jak dla kogo – mruknął Colgen – W pani wypadku znaczy to jedno i to samo. Ale nieważne. A może wypisze ją nieco później, hrabino?
- Później? – zdziwiła się hrabina – A któż mi zaręczy, że później nie będę gnić w Bastylii?
- Słowo honoru ministra – odpowiedział Colgen.
- Teraz to pan raczy żartować, panie ministrze – powiedziała, uśmiechając się złośliwie Paulina de Willer.
Colgen popatrzył na nią, a potem podszedł bez słowa do stołu, wziął papier, namoczył pióro w kałamarzu i zaczął pisać.
- Jaka to ma być nominacja? – zapytał.
- Nadanie mi ziem we wsi Rouchebant – odpowiedziała hrabina.
Colgen był bardzo zdumiony, ale napisał wszystko co trzeba i złożył swój podpis. Następnie wręczył dokument hrabinie i powiedział:
- Proszę. Ale to tylko zaliczka. Całość nagrody odbierze pani po zakończeniu całej sprawy.
- Zgoda. Tyle mi na razie wystarczy – rzekła z uśmiechem hrabina de Willer, kłaniając się nisko.
Po chwili weszli do pokoju Febre i de Bernice.
- I co? – zapytał Colgen – Przekonałeś ją?
- Ale gdzie tam – odpowiedział de Bernice machając załamany ręką – Uparta jak osioł.
- Ma to po swoim ojcu – dodał Febre – Mówiłem, że trzeba ją przycisnąć.
- Sam się przyciśnij, Febre – mruknął de Bernice zły jak osa – Będziesz torturować kobietę?
- Nie pierwszyzna to dla mnie – uśmiechnął się w szatański sposób Febre.
- Ale może być ostatnią rzeczą, jaką zrobisz w swoim życiu!
- Spokój! – zawołał Colgen – Febre w jednym ma rację. Trzeba ją przycisnąć. I już ja wiem, jak to zrobimy. De Bernice!
- Tak, mój panie? – zapytał hrabia de Bernice.
- Odwieziesz jutro Luizę do klasztoru w Saint Denis. Niech tam siedzi do czasu, aż zdecyduje się wyjść za ciebie. Musi być pod ścisłym nadzorem. Oprócz ciebie, hrabiny i mnie, nie będzie jej wolno nikogo widywać. Oczywiście oprócz zakonnic. Damy jej ultimatum: albo ślub z tobą, albo reszta życia spędzona w zakonie na modlitwach i umartwianiu się.
- Rozumiem – odpowiedział de Bernice – Liczę jednak na to, że okaże się rozsądna i przyjmie moje oświadczyny.
- Ja również – powiedział Colgen – Zaś ty, Febre, udasz się pojutrze do Bastylii i wyciągniesz stamtąd tego idiotę Raberica.
- Dlaczego nie jeszcze dzisiaj lub jutro? – zapytał Febre.
- Ten kretyn spartaczył swoje zadanie – odpowiedział minister złym tonem – Niech więc za karę odsiedzi trochę. Potem go uwolnimy. Może on nam się jeszcze przydać.
- Tak jest – odpowiedział Febre kłaniając się ministrowi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 14:39, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:16, 16 Mar 2013    Temat postu:

Mam nadzieję że ten minister dostanie za swoje.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 20:49, 16 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XI

Spotkanie dawnych kochanków

Paulina de Willer poszła do swoich apartamentów. Było bardzo późno, więc zamierzała jak najprędzej udać się na spoczynek. Rozmyślała jeszcze o swej podopiecznej. Dwa dni temu de Bernice odwiózł Luizę do klasztoru. Hrabina była pewna, że pod wpływem surowej dyscypliny narzuconej przez siostry zakonne, Luiza zmieni zdanie i zgodzi się wyjść za de Bernice’a.
Czego ona od tego chłopaka chce?, myślała sobie hrabina. Mężczyzna przystojny, odważny, szczerze ją kocha. A niedługo będzie wielkim panem. Czegóż więcej chcieć?
Hrabina wiedziała oczywiście, że Luiza kocha się w młodym baronie de Morce, ale nie mogła zrozumieć, czemu dziewczyna woli jego od de Bernice’a? Przecież on był o wiele przystojniejszy od pana de Morce. Do tego miał przychylność przyszłego monarchy, podczas gdy młody pan baron niedługo może popaść w niełaskę. Czyżby Luiza wolała miłość przyszłego skazańca zamiast człowieka cieszącego się łaskami i wpływami? No cóż, możliwe, że hrabina nigdy nie zrozumie młodych ludzi.
Hrabina de Willer weszła do swojego pokoju i usiadła na łóżku. Dzień był nieco męczący. Ale na szczęście się już skończył i można było wreszcie ułożyć się do snu.
Paulina de Willer z pomocą służącej zdjęła z siebie suknię i bieliznę, przywdziała nocną koszulę, po czym odesłała dziewczynę i już miała się położyć spać, gdy nagle usłyszała, że okno w jej pokoju głośno stuknęło. Widocznie nie było domknięte. Podeszła więc i zamknęła je szczelnie. Potem wróciła do łóżka, ale okazało się, że w jej pokoju ktoś jest. Przy łóżku stał bowiem jakiś człowiek, którego twarz ukryta była w cieniu.
- Kim jesteś?! Jak śmiesz tu wchodzić?! – zawołała kobieta przerażona i oburzona jednocześnie.
Nieznajomy jednak nie przejął się jej krzykiem.
- Raul miał rację, kiedy mi o tobie opowiadał. A ja mu nie wierzyłem. Jednak nadal jesteś piękna. Piękna, a zarazem bardzo okrutna. Nic się nie zmieniłaś.
Tajemniczy przybysz zbliżył się do niej i hrabina ujrzała jego twarz, którą oświetlił cienki blask jej świecy, którą trzymała w ręce.
- Boże! – krzyknęła na jego widok i upuściła świeczkę – Andre! Andre Trechevile!
- Nie, moja kochana – odpowiedział spokojnie Trechevile, gdyż to był on – Andre Trechevile nie żyje. Zabiłaś go swoją zdradą wiele lat temu. Człowiek, którego widzisz przed sobą jest zaledwie cieniem tego, kim był kiedyś. Odebrałaś mu miłość, wyrwałaś z piersi serce i podeptałaś butami. Uwiodłaś, oszukałaś i zamordowałaś mojego brata.
Paulina de Willer podbiegła do szuflady swego nocnego stolika i wyciągnęła z niego pistolet. Ale Trechevile był szybszy. Podbiegł do niej, wykręcił jej rękę i wyrwał broń.
- Nieładnie, moja kochana – powiedział Trechevile wciąż zachowując spokój – Wiesz, że nie lubię, kiedy kobiety bawią się bronią.
Hrabina spojrzała na niego z przerażeniem i zawołała:
- Czego ode mnie chcesz? Jesteś duchem, który przyszedł mnie prześladować po swej tragicznej śmierci?
- Nie, nie jestem duchem, chociaż powinienem już dawno strzelić sobie w łeb – odpowiedział Trechevile siadając na jej łóżku – A ty bardzo dobrze wiesz, dlaczego.
Hrabina stała oparta o nocny stolik i patrzyła na niego z przerażeniem. Pierwszy raz od bardzo dawna czegoś się bała. Dotąd tylko drwiła sobie ze wszystkiego, co dla każdej innej osoby byłoby straszne. Drwiła sobie nawet z samego Boga. W tejże jednak chwili drżała na całym ciele z przerażenia.
- Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie? Wtedy na rynku miasta? Kiedy kat cię chłostał i zostawił małą pamiątkę na twej ślicznej rączce – mówił Trechevile wyraźnie delektując się jej strachem.
Hrabina nie odpowiedziała i złapała się za ramię.
- Wiedziałem, że o tym pamiętasz – powiedział Trechevile uśmiechając się ironicznie – No cóż, wspomnienia tak szybko nie znikają, nieprawdaż? Zwłaszcza takie wspomnienia.
- Czego ode mnie chcesz, na Boga? – zapytała hrabina.
- Na Boga? – zapytał zdumiony Trechevile – Dziwne słowa w twych ustach, pani. Powinno chyba być: na demona. Albo na coś innego, diabelskiego. Może np. na Lucyfera lub na Belzebuba.
- Więc na Belzebuba i wszystkie inne diabły, czego ode mnie chcesz? – zapytała wyraźnie rozdrażniona hrabina.
- O, to już lepiej – zaśmiał się Trechevile – No cóż. Muszę powiedzieć pani, że z państwa planów nic nie wyszło.
- Co to znaczy? – zapytała zdumiona hrabina.
- To, że ten wasz tak starannie opracowany plan wywołania wojny Francji z Hiszpanią się nie powiódł – powiedział Trechevile zbliżając się do niej powoli i groźnie zarazem – Tak, moja pani. Tak. Plan był w istocie genialny. Wywołać wojnę, a podczas niej przeprowadzić przewrót pałacowy i dzięki niemu przejąć władzę. Piękny plan. Niestety, miał on jedną maleńką wadę. Otóż nie przewidzieli państwo, że my, królewscy muszkieterowie, o wszystkim się dowiemy i przeszkodzimy wam w tym.
Hrabina spojrzała na niego przerażona. Wydawało się jej, że się przesłyszała.
- Nie, nie, moja pani. Nie przesłyszała się pani. Dobrze pani słyszy. Dokument, który skradliście państwo z królewskiego archiwum, został zniszczony. Jego kopia również. Nie ma już żadnych pretekstów do wybuchu wojny. Przykro mi, ale obawiam się, że w najbliższych dniach będzie panował we Francji pokój i Jego Królewska Mość Ludwik XV. Pana ministra z całą pewnością to nie zachwyci, lecz cóż.... Trudno dogodzić wszystkim. Poza tym to nie interesy pana ministra są ważne, ale dobro naszej ukochanej Francji. I ja tego dobra strzegę, jak zresztą każdy porządny Francuz.
Hrabina patrzyła na niego nadal przerażona.
- Kim ty właściwie jesteś, Andre? – zapytała – Karą boską, która mnie będzie prześladować do końca moich dni? Nemezis?
- Możliwe – powiedział Trechevile z mściwym uśmiechem – Możliwe, że jestem twoim Nemezis. Ale jeśli nim jestem, jak to sugerujesz, to wiedz jedno. Nie pozwolę, byś jeszcze komukolwiek zniszczyła życie.
- Nikomu nie zniszczyłam życia.
- Czyżby? A ja? A mój brat? A ci dwaj nieszczęśnicy, który pozabijali się w pojedynku o ciebie?
- Nikt im nie kazał się o mnie bić.
- Możliwe. Ale ja znam cię, moja pani. I wiem, do czego jesteś zdolna. Dla własnych korzyści potrafisz zabić niewinną osobę, która nigdy ci nic złego nie zrobiła. Ale ja nie mam zamiaru na to dłużej pozwalać, moja pani. O, nie. Te czasy, kiedy mogłaś robić z mężczyznami co chciałaś, skończyły się. Te sztuczki oszukały wielu, w tym mnie, ale nie oszukają już innych. Z wiekiem przybywa ci lat. Coraz więcej lat, moja pani. Od dawna nie masz już dwudziestu wiosen i coraz trudniej ci oszukasz mężczyzn urodą, której resztki ci jeszcze pozostały.
Hrabina patrzyła na niego z niechęcią.
- Tak, moja pani. To prawda. Nie ukryjesz tego przed makijażem i pudrem – mówił dalej Trechevile zbliżając się do niej – Taka jest prawda i musisz się z nią pogodzić. Nie umkniesz przed czasem. On dopadnie cię i w końcu staniesz się tak stara, że śmierć się wreszcie o ciebie upomni. A wtedy wrócisz do piekła, diablico! Tak, właśnie do piekła, czyli do miejsca, z którego najwyraźniej nigdy nie powinnaś była wychodzić. Tam jest twoje miejsce, demonie przeklęty. Wracaj do piekła, po co masz dręczyć ludzi? Na cóż ci to? A może tak bardzo lubisz pastwić się nad innymi?
Hrabina patrzyła na niego z nienawiścią, ale nic nie mówiła. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- Milczysz? Nie wiesz, co mi odpowiedzieć? – zapytał Trechevile ironicznie – Wiesz, że za to, co zrobiłaś mnie i moim bliskim, a także innym ludziom, powinienem cię udusić gołymi rękami? I nikt by mnie za to nie potępił?
Paulina de Willer spojrzała na niego przerażona.
- Potrafiłbyś zabić kobietę, Andre? – zapytała.
- O nie, Paulino! O nie! Droga Paulino, skoro wróciliśmy do imion, wierz mi lub nie, ale kobiety bym nie skrzywdził. Szkopuł wszakże w tym, że ty już dawno przestałaś być kobietą, a stałaś się demonem. Masz już tylko kobiecą postać, ale nic poza tym z człowieka już nie posiadasz. A usunięcie takiej istoty jak ty, będzie dla świata przysługą. Nie uważasz?
Hrabina spojrzała na niego ze strachem. On nie blefował. Wiedziała, że Trechevile jest gotowy zrobić to, co zapowiadała. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, czego można się po nim oczekiwać. Mimo wszystko próbowała jakoś zyskać na czasie.
- Nie zrobisz tego – powiedziała ze strachem.
- O! A to niby dlaczego? – zdziwił się Trechevile.
- Ponieważ mnie kochasz, Andre. Nadal mnie kochasz.
Właściwie sama nie wierzyła w to, co mówi. Ale tak powiedziała. Miała nadzieję, że odwiedzie go to od zbrodni.
Trechevile złapał ją za ramiona.
- Tak, masz rację, Paulino. Kocham cię. Kocham, a zarazem nienawidzę. Nienawidzę cię za wszystko, co zrobiłaś mnie i mojemu bratu. Ale wybaczam ci to. Wybaczam. Przebaczam to, że mnie oszukałaś, zdradziłaś, że obiecałaś mi swą rękę, a wyszłaś za mego brata. Przebaczam ci też to, że chciałaś nas pozbawić majątku. Ale tego, co zrobiłaś później i co chciałaś zrobić naszej ojczyźnie, dalibóg, nie przebaczę.
Paulina de Willer chciała się wyrwać z jego objęć, ale okazało się to niemożliwe.
- Jesteś dla mnie jak wino, Paulino – mówił dalej Trechevile – Wciągasz mnie, uzależniasz od siebie, sprawiasz, że szaleję. Przez ciebie staję się chory, tracę zmysły. Ale nadal nie umiem przestać cię kochać. Nie potrafię. Nie umiałbym przy tobie żyć, ale życie bez ciebie też jest udręką. Dlaczego w ogóle pojawiłaś się w moim życiu? Musiałaś się zjawić? Żyłbym sobie w spokoju bez najmniejszych problemów. Byłbym dziś wicehrabią i pewnie niańczył dzieci mego brata. A tak co? Kim ja jestem? Wrakiem tego, kim byłem kiedyś. Zaledwie cieniem hrabiego Andre Trechevile’a. Tak, wrakiem. I to przez kogo? Przez ciebie! Nienawidzę cię, ale i kocham. Tak, mieszasz mi w głowie, a ja pozwalam na to. Bo cię kocham. Bo wciąż cię kocham.
To mówiąc Trechevile objął ją mocno i pocałował w usta.
Paulina wbrew swojej woli całowała go namiętnie, jednocześnie sięgając po pistolet, który Trechevile’a zostawił na stoliku. Chwyciła go i chciała go nim uderzyć w głowę.
Trechevile jednak był ostrożny i w ostatniej chwili złapał ją za rękę i wykręcił ją, zabierając pistolet ze sobą.
- Mówiłem ci już, że nie lubię, jak kobiety bawią się bronią – powiedział z kpiną w głosie – Nie rób tego nigdy więcej.
To mówiąc podszedł do okna i otworzył je.
- Wiem, co planujecie i dam ci dobrą radę. Nie pomagaj już więcej Colgenowi. Jeśli nadal mu będziesz pomagać, zginiesz – mówił Trechevile, przekładając jedną nogę za okno – Pamiętaj, że jeśli będę chciał cię dopaść, to wiem gdzie jesteś. Wystarczy wejść tu w nocy i udusić cię we śnie. Wiesz, że nie zawaham się tego zrobić. Wiesz o tym. Lepiej zatem przyjmij moją radę, a wyjdziesz z tego cało. Przemyśl to sobie. A teraz żegnaj.
To mówiąc wyskoczył przez okno i zniknął w mroku nocy.
Paulina de Willer stała jeszcze przez chwilę przerażona i ogłupiała. Instynktownie zamknęła okno za dawnym kochankiem. Następnie podeszła do łóżka i upadła na nie wstrząśnięta tym wszystkim, co ją przed chwilą spotkało.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 14:52, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 8:44, 17 Mar 2013    Temat postu:

Ale ten kapitan jest męski.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 15:03, 17 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XII

W którym autor wyjaśnia wreszcie czytelnikom zaistniałą sytuację

Autor niniejszej powieści pragnie przeprosić szanownych czytelników za utrzymywanie pewnych faktów w tajemnicy, ale niestety było to konieczne. Dzięki temu mogliśmy utrzymać Drogiego Czytelnika w tak błogiej niepewności, niezwykle zresztą lubianej przez miłośników tajemnic. Jeśli niektórych to zraziło, to przepraszamy za to bardzo, lecz cóż, nie było innego wyjścia. Tylko w ten sposób prowadzona fabuła przyciągnąć może uwagę czytelnika i zainteresować go naprawdę naszym dziełem. Za tego też powodu trzymaliśmy wszystko, co ważne, w tajemnicy. Teraz jednak, ponieważ już minął okres trzymania w tajemnicy sprawy zniszczenia dokumentu, to umowa o milczeniu nas już nie obowiązuje. Możemy więc spokojnie przejść do tak długo oczekiwanych przez czytelnika wyjaśnień.
A więc cała sytuacja wyglądała następująco:
Hiszpańscy posłowie nie otrzymali dokumentu. Nigdy go nie dostali w swoje ręce. Zamiast nich dokument przechwycili Raul Charmentall i Andre Trechevile, bo to właśnie oni byli tymi Hiszpanami, którzy spotkali się z Febrem i hrabiną de Willer. I to właśnie ci dwaj bohaterscy muszkieterowie odebrali od nich dokument. Dlatego też hrabinie wydawało się, że zna ludzi, którzy przybyli dokonać transakcji. Ponieważ było ciemno, nie rozpoznała ich twarzy, lecz ich głosy wydawały się jej niezwykle podobne do innych znanych jej już głosów. Ale jednak nie zdołała sobie przypomnieć, do czyich.
Teraz na pewno Drogi Czytelnik zapyta, skąd nasi bohaterowie wzięli stroje hiszpańskich posłów i pieniądze na dokument?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Otóż zabrali je oni Hiszpanom. Odnalezienie ich nie było wcale takie trudne, jakby się komuś mogło wydawać. Ludzie nie mówiący zbyt dobrze po francusku, na francuskiej prowincji wyróżniali się. Do tego ich zagraniczne stroje i bogato odziana służba od razu rzucała się w oczy, nawet najbardziej tępemu chłopu.
Raul i Trechevile bez problemów więc znaleźli hiszpańskiego ambasadora i jego sekretarza. Pokonanie ich, związanie, odebranie strojów i pieniędzy było już nieco trudniejsze, gdyż Hiszpanie byli bardzo biegli we władania bronią białą. Na szczęście muszkieterowie okazali się od nich lepsi i sprytniejsi. Samo przebranie się w kostiumy i ucharakteryzowanie się na Hiszpanów już nie stanowiło większych trudności. Ambasador hiszpański był starszy, zaś ten drugi (jego sekretarz) młodszy. Przedstawienie więc tym łatwiejsze było do zrealizowania.
Najtrudniejszą częścią ich planu było jednak odebranie owego feralnego dokumentu. Przecież podczas transakcji Febre i hrabina de Willer od razu ich rozpoznają. Ale i na to Trechevile znalazł rozwiązanie. Napisał list, w którym poprosił, by spotkanie odbyło się w nocy i w pobliżu lasu. Miał nadzieję, że ich wrogowie dadzą się nabrać i w ciemności nie rozpoznają twarzy dwójki muszkieterów. I tak się też stało. Nikt się nie poznał na tej maskaradzie. Jedynie hrabina miała pewne wątpliwości z powodu głosów rzekomych Hiszpanów, ale na szczęście to nie zniweczyło ich planu. Wszystko się udało.
Jedyne ryzyko stanowił prawdziwy dokument, który nadal był w rękach fałszerza. Co prawda, nie miał on pieczęci i podpisu, ale zawsze można było je podrobić jeszcze raz. Na szczęście okazało się, że Trechevile zna tego fałszerza i wystarczyło do niego pojechać, po czym za sporą sumę wykupić i zniszczyć oryginał. Tak więc wszystko zostało już załatwione.
Kiedy transakcja się już dokonała, nasi bohaterowie uwolnili Hiszpanów i nakazali im, pod groźbą utraty życia, wracać do swego kraju i nie mówić nikomu o tym, co się wydarzyło. Hiszpanom najwyraźniej zależało na swoich głowach, więc kiwnęli nimi potakująco i odjechali.
Raul i Trechevile, zniszczywszy kopię i oryginał owego feralnego dokumentu, postanowili odpocząć trochę, po czym pojechać po Francois i Fryderyka. Wieczorem, na drugi dzień po zakończeniu akcji, oboje usiedli w oberży przy butelce dobrego wina. Siedzieli patrząc w ogień płonący w kominku.
Wszystko wydawało się być w porządku. Raul zauważył jednak coś niepokojącego na twarzy swojego przyjaciela. Jakiś dziwny smutek i przygnębienie.
- Stryjku Andre, co się z tobą dzieje? – zapytał.
- Nic – odpowiedział Trechevile wymijająco.
Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę na temat. Jednak Raul nie ustępował.
- Nie oszukasz mnie, stryjku. Ja bardzo dobrze widzę, że tobie coś jest. Ale nie wiem, co. Może mi łaskawie odpowiesz? – dopytywał się Raul nie chcąc odpuścić.
- A po co mam ci odpowiadać? Co ci niby przyjdzie z tych wieści? – zapytał nieco zaczepnie Trechevile.
Po prostu chcę wiedzieć – odpowiedział szczerze Raul.
- No dobrze. Ale obiecaj, że to, co teraz ci powiem, zachowasz dla siebie – powiedział Trechevile głęboko wzdychając – Tylko i wyłącznie dla siebie.
- Obiecuję.
- Nikt się o tym nie dowie. Nawet Francois i Fryderyk. Rozumiesz mnie?
- Słowo oficera muszkieterów – zaklął się Raul.
- A więc słuchaj – zaczął Trechevile konspiracyjnym tonem – Pamiętasz, jak opowiadałem wam historię mojej nieszczęśliwej miłości?
- Pamiętam – powiedział Raul – Pamiętam i to bardzo dobrze. Ale co to ma do rzeczy?
- Widzisz, powiedziałem wam, ze ta kobieta zginęła.
- Tak, to prawda. Tak właśnie nam powiedziałeś.
Trechevile zarumienił się na całej twarzy, nim przeszedł do dalszej części swojej opowieści. Wyraźnie wahał się przed powiedzeniem swemu wychowankowi tego, o co ten go wypytywał. Czuł jednak, że nie może dłużej w sobie tego dusić. Potrzeba podzielenia się z kimś tą okropną tajemnicą była silniejsza od wstydu, jaki czuł kapitan królewskich muszkieterów w związku z nią. Dlatego też ostatecznie postanowił opowiedzieć swemu wychowankowi, jaka wygląda prawda.
- No więc.... W sprawie tej kobiety, to ja was... Ja… Okłamałem was.
- Okłamałeś? – zdziwił się Raul.
Czego jak czego, ale tego w żaden sposób się nie spodziewał. Jego dowódca, jego przyjaciel, jego opiekun miałby go okłamywać? To tak samo, jakby nagle w grudniu odwołali Boże Narodzenie. Nie, to chyba niemożliwe! Chociaż… jeśli go okłamał, to musiał mieć jakiś ważny ku temu powód. Raul chciał więc go za wszelką cenę poznać.
- Tak, okłamałem – mówił dalej Trechevile – Ta kobieta nie została ścięta.
Raul spojrzał na niego zdumiony. Wciąż to był dla niego prawdziwy szok. Wszystkiego się spodziewał po swoim opiekunie i dowódcy, ale nie tego, że byłby on w stanie go okłamać.
- Jak to? – zapytał zdumiony – Skoro nie została ścięta, to co się z nią stało?
Trechevile popatrzył na niego smutnym wzrokiem, po czym wziął głęboki wdech i zaczął mówić:
- Miała być ścięta, ale nie dopuściłem do tego. Wstawiłem się za nią u sędziego. Przekupiłem go i złagodził wyrok. Śmierć poprzez ścięcie zastąpiono chłostą, wypaleniem czarnej lilii i wygnaniem. Po tym wydarzeniu wszelki słuch o niej zaginął. Dlatego nie myślałem o niej już więcej. Myślałem nawet, że ona nie żyje, lecz na własne nieszczęście pomyliłem się w tej kwestii. Ona wciąż żyje. Mimo pewnych początkowych wątpliwości teraz już wiem to na pewno. Ona nadal żyje. Powiem więcej. Nawet przebywa blisko nas.
- Blisko nas? – zdziwił się Raul.
Trechevile pokiwał poważnie głową.
- Owszem, to prawda. Nawet bardzo dobrze ją znasz.
- Ja ją znam?
Raul nie mógł wyjść ze zdumienia. On miałby znać osobiście kobietę, która skrzywdziła jego opiekuna i dowódcę? To chyba niemożliwe. Chociaż… Skoro możliwe jest to, że stryjek Andre go okłamał, to przecież wydaje się również bardzo prawdopodobne, iż on sam, Raul Charmentall, może znać kobietę, która odebrała szczęście jego opiekunowi. Oczywiście nie miał pojęcia, że to właśnie ona jest tą kobietą, ale to niczego nie zmieniało. Mógł ją znać jak najbardziej, nawet nie mając o tym pojęcia.
- Owszem i myślę, że znasz ją bardzo dobrze, Raulu. To guwernantka ukochanej twego przyjaciela.
Raul był w szoku, kiedy usłyszał słowa swego opiekuna i dowódcy.
- Guwernantka Luizy? Ale przecież to....
- Tak, właśnie o niej mówię. To hrabina Paulina de Willer.
- Paulina de Willer? – zdumiał się Raul.
Sądził, że prócz faktu, iż Trechevile go okłamał, to nic nie jest w stanie go bardziej zdumieć. Okazało się, że coś ma jednak taką właśnie moc. Wieść, że kobietą, która zniszczyła psychicznie jego mentora, opiekuna i wiernego przyjaciela jest tą samą kobietą, która od jakiegoś czasu jest ich wrogiem. Hrabina Paulina de Willer. Osobiście spodziewał się po tej występnej kobiecie wszelkich niegodziwości, lecz jednak tego to nie. To już raczej przekraczało jego wszelkie, nawet najśmielsze wyobrażenia. Wieść ta kompletnie go zaskoczyło.
Trechevile pokiwał smutno głową i ciągnął dalej swoją opowieść.
- Tak, Paulina de Willer. Ona sama. To właśnie moja dawna ukochana. Moja niedoszła żona. Oczywiście teraz nosi inne nazwisko niż wtedy, gdy ją poznałem. Ale imię najwidoczniej lubi, skoro je zachowała. Moja kochana Paulina. Miałem ją poślubić, miała mi dać szczęście. A ona co zrobiła? Nie tylko, że nie dotrzymała danego mi słowa i wyszła za mego brata, ale go zabiła i podstępnie chciała mnie i moją siostrę wyzuć z majątku. Doprowadziła do śmierci dwóch zakochanych w niej szlachciców. Zrobiła tyle złego! A pomimo to ja nadal….. Ja nadal....
Nie potrafił tego powiedzieć na głos. Na szczęście jego wychowanek w mig domyślił się, o co mu chodzi.
- Nadal ją kochasz? – dokończył za niego Raul.
- Tak. Kocham. Nienawidzę, a zarazem kocham – powiedział Trechevile, po czym zakrył twarz, aby wychowanek nie widział jego łez.
Raul patrzył na niego ze współczuciem. Pierwszy raz widział, by wielki Trechevile płakał. Różne rzeczy się zdarzały, różne tragiczne sytuacje, a mimo to kapitan muszkieterów zachowywał spokój. . A teraz ten człowiek płakał jak bóbr. Raul nie czuł jednak do niego pogardy, ale raczej ogromne współczucie. Uważał, że nawet mężczyzna może czasem płakać.
- Rozumiesz teraz, że kiedy zobaczyłem ją dzisiaj, po wielu latach, od razu ją poznałem – mówił Trechevile – Poczułem ogromny wstrząs. Mam wrażenie, że ona mnie też poznała.
- Miejmy nadzieję, że nie – powiedział Raul.
- Że nie co?
- Że cię nie poznała. Bo wtedy to popsuje nam plany.
- Jakie plany? Dokument zniszczony, zarówno kopia i oryginał. Nie ma się czego obawiać. Francja jest bezpieczna. Wojna nie wybuchnie.
- Więc czym się martwisz? – zdziwił się Raul.
- Tym, że kiedy następnym razem się spotkamy, moja miłość do niej może zwyciężyć mój rozum.
Nalał sobie szklankę wina i wypił ją duszkiem.
- A jeśli stanie się tak, jak mówisz? – zapytał z trwogą Raul – Jeśli serce zwycięży rozum. To co wtedy?
Trechevile dopił wina do końca, popatrzył na niego i powiedział:
- Wtedy będziemy mieli bardzo poważne kłopoty, mój drogi wychowanku. Bardzo poważne kłopoty.
To mówiąc znów sobie nadal wina.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 19:42, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:00, 17 Mar 2013    Temat postu:

Kapitan ciągle kocha tą wredną kobietę -nieodganione są zakamarki ludzkiej duszy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 21:24, 17 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XIII

Hermann Grusner w akcji

- Wprost nie mogę w to uwierzyć, że wam się to udało! – zawołał wesołym głosem Fryderyk de Saudier – No nie mogę uwierzyć i już.
- Ja również – powiedział Francois uśmiechając się – To wprost graniczy z cudem!
- Owszem, cud to był wielki – odpowiedział radośnie Raul – Macie rację, przyjaciele. Choć przyznam się, że sceptycznie podchodzę do kwestii cudów.
- Ja również. Ale jak widać nawet cuda się zdarzają, moi kochani – dodał Trechevile, nalewając im wina do szklanek.
Nasi czterej muszkieterowie mieli powody, by być z siebie dumni. Przed godziną byli u audiencji u króla i królowej, którzy pogratulowali im wspaniałego sukcesu w tej niezwykle trudnej tajnej misji. Król obiecał, że wyda polecenie, by nagrodzono ich oddanie ojczyźnie i królowi Orderem Świętego Michała. Pomimo, że nie wszyscy spełniali wymagania niezbędne dla otrzymania tego najbardziej zaszczytnego dla szlachcica francuskiego wyróżnienia. Na razie jednak król, namówiony do tego przez swą królewską małżonkę, przyznał naszej czwórce miesiąc urlopu. Muszkieterowie mogli go wykorzystać wedle swego uznania. Nasi bohaterowie bardzo się ucieszyli z takiego obrotu spraw. Bardzo bowiem niepokoił ich los Luizy, która, żeby im pomóc, naraziła się swojemu ojcu. Obawiali się, że za pomaganie im, może ją spotkać bardzo dotkliwa kara. Oczywiście wiedzieli, że Colgen nie zabije własnej córki, ale też nie oczekiwali, żeby był wobec niej miły. Zwłaszcza po tym, jak zdradziła jego i sprawę, którą on reprezentuje. Byli jednak pewni, iż nie zrobi jej krzywdy i ta pewność dodawała im otuchy.
Zastanawiali się, jak okrutny pan minister ją ukarał? Trechevile, kiedy pozostali zapytali go o zdanie w tej sprawie, odpowiedział:
- A co się robi z nieposłusznymi córkami? Zamyka w klasztorze. To przecież proste. Założę się o moją szpadę (a zapewniam was, iż jest to bardzo drogocenna szpada), że tam właśnie należy szukać naszej zguby.
- Ale w którym klasztorze może się ona teraz znajdować? – zapytał Francois?
- Ba! Żebym ja to wiedział – powiedział Trechevile rozkładając ręce – Gdybym miał chociaż cień możliwości odgadnięcia tego, to wierzcie mi, nie siedziałbym tu z założonymi rękami, lecz pomógłbym wam ją uwolnić. Naprawdę, zasłużyła sobie na to, by ją ratować. Biedna dziewczyna. Najpierw sądziłem, że ona jest szpiegiem Colgena, ale teraz widzę, że się myliłem. Zwracam Luizie honor, niesłusznie ją podejrzewałem. Musimy się dowiedzieć, gdzie ona jest i uratować ją. Jesteśmy jej to winni. Nie możemy jej pozostawić samej. Na pewno jest teraz w kiepskiej sytuacji.
- To prawda – stwierdził Raul – Biedna Luiza. Tak się poświęcała, by mi pomóc. Aż mnie strach bierze, gdy pomyślę sobie, co się z nią mogło stać po tym, kiedy ci nędznicy odkryli, że jest ona naszą wspólniczką.
- Nie przesadzaj – rzekł Fryderyk klepiąc go przyjaźnie po ramieniu – Słyszałeś, co powiedział Andre? Na pewno nie zrobili jej nic złego.
- Ale trzymają ją w zamknięciu – powiedział Raul nie dając się pocieszyć – Już to samo w sobie jest złe.
- Wiesz, czasem więzienie jest lepsze niż wolność – filozofował Fryderyk.
- Może dla ciebie! – zawołał Francois zdenerwowany słowami przyjaciela – Może dla ciebie, gamoniu! Ale na pewno nie dla niej!
Rozmowa ta toczyła się w oberży „Pod Złamaną Szpadą”, gdzie nasi muszkieterowie poszli się pokrzepić winem i dobrym posiłkiem, a przy okazji zastanowić nad tym, co powinni zrobić. Narada jednak, choć bardzo się starali, nie doprowadziła do znalezienia wyjścia z tej sytuacji.
W końcu Francois powiedział, że ma dość czekania i zerwał się z krzesła.
- Nie pozwolę, żeby ona była w niewoli! Pójdę do domu Colgena i zmuszę go, by uwolnił Luizę!
To mówiąc chwycił za szpadę. Ale Raul położył mu rękę na jednym ramieniu, a Trechevile na drugim i siłą posadzili go na krześle.
- Siadaj narwańcu – uspokoił go Trechevile – Wiele jej nie pomożesz tym samoim porywczym zachowaniem.
- To wolisz, żebym tu siedział i pił spokojnie wino, kiedy ona siedzi gdzieś sama w pustym, ciemnym, zamkniętym pokoju?! – krzyknął Francois.
- Może nie rycz tak na całą karczmę?! – zapytał lekko poirytowany Raul – Nie wszyscy muszą słyszeć, o czym rozmawiamy.
- Racja, przepraszam – powiedział zawstydzony Francois i ściszył głos – Ale co mamy robić?
- Obawiam się, że teraz nic nie możemy zrobić – odpowiedział Fryderyk.
- Jak to nic?! – zawołał głośno Francois, ale Raul i Trechevile oraz Fryderyk spojrzeli na niego takim spojrzeniem, że aż się od razu uspokoił i ściszył głos.
- Ale przecież musi być jakiś sposób, żeby jej pomóc?
- Obawiam się, że Fryderyk ma rację – rzekł Trechevile patrząc na dno szklanki – Nie mamy żadnych wskazówek , które by nas doprowadziły do miejsca, gdzie ona jest uwięziona. Brakuje nam punktu zaczepienia. A bez niego nie ruszymy się z miejsca.
- Przecież sam mówiłeś, że jest pewnie zamknięta w klasztorze – przypomniał Francois.
- Owszem, ale to niewiele nam daje – powiedział Trechevile – Wiesz, ile jest klasztorów we Francji? Mamy przetrząsać je wszystkie? Poza tym mógł ją wywieźć za granicę. Nie mówiąc już o tym, że w kwestii klasztoru mogę się mylić. Colgen równie dobrze mógł nie umieścić jej w klasztorze, ale w zupełnie innym miejscu. I co wtedy? Chodzenie po omacku jest zbyt powolne, zbyt niebezpieczne i zbyt męczące. Nie mówiąc już o tym, że nie starczy nam na nie urlopu.
- Ale coś przecież trzeba zrobić!
- Tu się z tobą zgadzam. Trzeba coś zrobić. Ale póki nie wiemy nic na ten temat, musimy się na razie uspokoić i przerwać nasze działania.
- Przerwać? – zdumiał się Francois – Czyli zrezygnować?
- Nie, bynajmniej nie zrezygnować. Musimy tylko na razie nie robić niczego głupiego, rozumiesz? – wyjaśnił Trechevile stanowczym tonem – Narwanym zachowaniem nic nie osiągniemy. A tak możemy nawet coś zyskać.
- Zyskać? Niby co? – prychnął Francois.
- A choćby to, że spokojnym zachowaniem będziemy wzbudzać mniej zainteresowania ze strony osób postronnych – stwierdził Raul, rozglądając się wymownie dookoła.
Rzeczywiście, na naszych bohaterów było zwrócone bardzo wiele par oczu, które z wyraźnym zainteresowaniem, a przynajmniej zdumieniem patrzyły na zachowanie młodego barona de Morce.
Francois zrozumiał, że nieco przesadził tak głośno pokrzykując, więc usiadł spokojnie i zaczął powoli sączyć wino ze swojej szklanki.
Ponieważ jednak nasi przyjaciele nie potrafili teraz nic wymyślić, więc poszli spać do swoich pokoi. Pomyśleli sobie, że rano przyjdą im do głowy lepsze pomysły.
Jednakże rano nie tyle przyszły im do głowy nowe pomysły, co przyszło do nich coś zupełnie innego. A mianowicie było to…. Ale o tym zaraz opowiemy. Nie należy bowiem zbyt wiele zdradzać czytelnikom od razu, bo wówczas powieść staje się nieciekawa, czego my, jako autor niniejszej historii, staram się za wszelką cenę uniknąć.
Trechevile wstał wcześnie rano. Kiedy się obudził, z jego przyjaciół nie spał tylko Francois. Najwyraźniej niepokój o ukochaną nie pozwolił mu na długi sen, aż do rana. Natomiast Fryderyk i Raul jeszcze smacznie spali. To znaczy Raul spał, gdyż poszedł spać późno w nocy, jako ostatni. Nie mógł zasnąć i długo jeszcze rozmyślał o różnych sprawach, jakie niedawno wydarzyły się w jego życiu. Fryderyk natomiast był najbardziej spokojny z nich wszystkich i spał jak kamień. Nie myślcie jednak sobie, moi drodzy czytelnicy, że były mu obojętne losy panny Luizy Colgen. Bynajmniej, on również się o nią niepokoił. Ta odważna dziewczyna, narażała własną reputację (nie mówiąc już o życiu), żeby oni mogli wykonać swoją misję. Jakżeby mógł o tym zapomnieć? Nigdy! Ale był wyczerpany ostatnimi wydarzeniami i potrzebował dłuższego snu, aby wróciły mu siły i i chęć do działania. Nie zrozumcie go proszę źle, lecz po prostu musiał się biedak wyspać po tym wszystkim, co ostatnio przeszedł. A nie było to zbyt przyjemne doświadczenia. Oblężenie w oberży, rana postrzałowa… No cóż, nie należy to chyba do przyjemnych przejść. A zatem, ponieważ jeszcze czuł się zmęczony po tych przejściach, więc uznał za słuszne się porządnie wyspać. I mam nadzieję, że szanowny czytelnik przyzna mu rację. W końcu taka walka to nie byle jaka sprawa.
Jak już więc powiedzieliśmy obecni byli tylko Trechevile i Francois. Zeszli oni na dół zamówić śniadanie u karczmarza. Zrobili to po cichu, pozwalając w ten sposób swoim przyjaciołom pospać sobie przez jakiś czas. Na dole oberżysta powiedział im, że czeka na nich pewien człowiek.
Rzeczywiście, czekał. Był to człowiek około trzydziestoletni, niski, o ciemnych włosach, uniżenie kłaniający się co jakiś czas.
- Witamy szanownego pana – powiedział Trechevile siadając na krześle przy stoliku i dając znak tajemniczemu przybyszowi, żeby też to zrobił.
Przybysz, choć z lekkim wahaniem, usiadł na krześle naprzeciwko Trechevile‘a.
- Można wiedzieć, co tu pana sprowadza? – zapytał kapitan muszkieterów patrząc na przybysza uważnie.
- No cóż, Herr Trechevile – odezwał się ów człowieczek z wyraźnym niemieckim akcentem.
- Niemiec – powiedział do siebie po cichu Francois – Coś mi to przypomina. Tylko nie wiem, co.
- No cóż, Herr Trechevile, sprowadza mnie tu troska o naszą wspólną Freundin , której grozi poważne niebezpieczeństwo – wyjaśnił człowieczek, patrząc uważnie na Trechevile’a.
- Jaką wspólną przyjaciółkę? – zapytał Trechevile, który rozumiał po niemiecku.
- Luizę Colgen – odpowiedział człowiek.
Francois aż podskoczył na krześle, na którym siedział, kiedy padło to nazwisko.
- Powiedział pan, Luiza? – zapytał, jakby nie wierząc w to, co usłyszał.
- Jawohl, tak właśnie powiedziałem – powtórzył przybysz, patrząc na nich z zadziwiającym wręcz spokojem.
- I co z nią? Jak się czuje? Jest bezpieczna? – dopytywał się Francois.
- Może spokojnie, co? Wszystko po kolei – uspokoił go Trechevile.
- No dobrze – uspokoił się Francois – Niech pan mówi, panie…..
Teraz dopiero sobie przypomniał, że w ogóle nie spytał przybysza o jego nazwisko.
- Jak pan się nazywa? – zapytał, naprawiając swój błąd.
- Grusner. Hermann Grusner, wielmożny panie. Jestem starym sługą pana ministra i znam pannę Luizę od dziecka – odpowiedział przybysz, kłaniając się mu z krzesła.
- A więc, drogi panie Grusner, można wiedzieć, co pan wie o pannie Colgen? – zapytał Trechevile.
- Bitte sehr – odpowiedział Grusner – No więc, panna Luiza Colgen jest zamknięta w swoim pokoju na cztery spusty. Ludzie pana ministra pilnują jej dzień i noc. Ale można ją uwolnić.
- Jak?! – zapytał wyraźnie zainteresowany Francois.
Trechevile patrzył na Grusnera nieco podejrzliwym wzrokiem. Wydawał mu się też dziwny spokój jego rozmówcy. Grusner mówił, że zna Luizę od dziecka, dał do zrozumienia, że jest jej przyjacielem. A przecież, o ile on Trechevile zna się na ludzkiej naturze, kiedy osoba bliska wpada w tarapaty przyjaciele się o nią niepokoją, są zdenerwowani. Grusner zaś jest taki spokojny. Wystarczyło tylko wspomnieć zakochanego w pannie Luizie Francois. Tymczasem ten Niemiec, choć podawał się za człowieka bliskiego Luizie, wyglądał na mało przejętego jej losem. Nie, to nie było dziwne. To było podejrzane. Dlatego też kapitan patrzył na Niemca z lekkim niepokojem.
- Widzą panowie, sytuacja wygląda tak – zaczął wyjaśniać Grusner – Fraulein Luiza jest trzymana w swoim pokoju. Mają z nią kontakt tylko nieliczni. Mogę się pochwalić, że też jestem jednym z tych nielicznych. Pomyślałem sobie, że mogę pójść i powiedzieć, że mam polecenie zaprowadzić pannę Luizę na modły do kościoła. A zamiast na mszę, przyprowadzę ją tutaj. Potem musicie panowie uciekać z nią gdzieś w bezpieczne miejsce. Rozumiecie, panowie?
- Rozumiemy! – odpowiedzieli chórem Francois i Trechevile.
- Jaką mamy jednak pewność, że jest pan tym, za kogo się podaje? – zapytał Trechevile patrząc na Grusner podejrzliwie.
- No cóż, niestety nie mam żadnego dowodu, by potwierdzić swoją tożsamość, Herr Trechevile – odpowiedział Grusner lekko zmieszany pytaniem kapitana muszkieterów – Ale mogę was zapewnić o jednym. Tylko ja wiem, gdzie w obecnej chwili znajduje się Fraulein Luiza. Jeśli mnie nie zaufacie, to nie znajdziecie nikogo innego, kto cokolwiek wam powie o dziewczynie. Rozważcie to.
Rzeczywiście, słowa Grusnera zawierały w sobie jakąś prawdę, trudno było temu zaprzeczać. Ale mimo wszystko jakoś to nie pasowało Trechevile’owi. Zresztą, on zawsze był podejrzliwy, zwłaszcza wobec życzliwych ludzi, którzy w taki spontaniczny sposób ofiarowali swoją pomoc. Tacy właśnie „życzliwi” ludzi budzili w nim lęk, połączony z nieufnością. Z doświadczenia kapitan muszkieterów wiedział , że ludzie są raczej niechętni do takiej bezinteresownej pomocy obcym. Poza tym nigdy nie wierzył we wzniosłość jakichkolwiek uczuć. Życie nauczyło go bycia ostrożnym, zwłaszcza w kontaktach z obcymi sobie ludźmi.
Nagle jego rozważanie przerwał jakiś rumor przy schodach. Obrócił się w tamtą stronę. To Raul zszedł właśnie na dół i nagle stanął jak wryty, potykając się o tylne stopnie schodów i wpadając na nie.
- Raul, co ci się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha! – zawołał wesoło Francois patrząc w jego stronę.
- Tak jakby go zobaczył – odpowiedział Raul, patrząc w stronę stolika.
Francois śmiał się z miny Raula, natomiast Trechevile zrozumiał, że coś jest nie tak. Podszedł do Charmentalla i zapytał:
- Co ci się stało? Czemu tak pobladłeś?
- Widzisz tego gościa, co siedzi przy stoliku? – zapytał Raul, wskazując na Grusnera.
- Tego? To Hermann Grusner, sługa Colgena – wyjaśnił Trechevile – Mówi, że Luiza jest więziona w domu ministra, ale że można ją stamtąd wydobyć i że on przybył tu właśnie po to, żeby nam w tym pomóc. Mówi, że jest starym sługą ministra i chce pomóc panience Luize.
- No, co do tego pierwszego, że gość nazywa się Grusner i pracuje dla Colgena, to ja się zgodzę. Ale z tym drugim, że chce nam pomóc uwolnić Luizę, to już nie.
- A to czemu? – zapytał zdumiony Trechevile.
- Widziałem już tego typka u hrabiny de Willer.
Nazwisko to mocno wstrząsnęło do tej chwili spokojnym Trechevile’m. Przeraził się on nie na żarty.
- Hrabiny de Willer? Jesteś pewien? – zapytał nie wierząc własnym uszom.
- Jestem tego na sto procent pewien – wyjaśniał Raul – Byłem wtedy z wizytą u hrabiny de Willer i Luizy. Rozmawialiśmy, piliśmy czekoladę, aż tu nagle wchodzi ten pan i mówi, że chce rozmawiać z hrabiną na osobności. Ona zaś przeprosiła nas, po czym wyszła do drugiego pokoju rozmawiać z nim. Nie wiem, o czym tam dyskutowali, bo gadali po niemiecku (a ja niestety nie znam tego języka), ale jeśli ten gość ma zamiar nam pomóc, to ja jestem Hiszpanem. Przekonaliśmy się już na własnej skórze, że hrabinie de Willer nie można ufać. A skoro jej nie można ufać, to tym bardziej ludziom, którzy się z nią przyjaźnią.
Trechevile spojrzał się na Grusnera, który właśnie, wtrącając do rozmowy niemieckie słówka, opowiadał Francois o pannie Luizie i o tym, jak ciężko ona znosi swoją niedolę, jaka na nią teraz spadła.
- To co robimy? – zapytał Trechevile.
- Zawołaj tu Francois. Niech przyjdzie tutaj. Obserwujmy razem przez chwilkę naszego nowego znajomego. Zobaczymy, co zrobi. Może rzeczywiście chce nam pomóc (w co, szczerze mówiąc, mocno wątpię). Ale jeśli chce nas oszukać marny jego los.
- Francois! Chodź tutaj na chwilkę! – zawołał młodego barona Trechevile.
Baron de Morce wstał z krzesła i podszedł do nich.
- O co chodzi? Przerywacie mi jego opowieść o Luizie – marudził, podchodząc do nich.
- To bardzo ważne. Porozmawiamy na górze? – zapytał Raul.
- Dobrze, tylko prędko, Grusner ma pomysł, jak uratować Luizę. Ten pomysł jest genialny.
- Nie wątpię – mruknął złośliwie Trechevile.
Przyjaciele udali się razem do pokoju Raula, gdzie przez małą dziurkę w podłodze, jaką Raul wyciął nożem w desce, obserwowali Grusnera. To, co on zrobił, przeszło ich najśmielsze oczekiwanie. Zobaczyli, że Grusner otworzył butelkę wina, która stała na stole i dosypał im do niej czegoś, co na pewno nie było cukrem. Potem szybko zakorkował butelkę i postawił na stole, jak gdyby nigdy nic.
- Masz teraz tego swojego miłego pana Grusnera – mruknął złośliwym tonem Trechevile.
- Nie mogę w to uwierzyć – powiedział Francois patrząc na co, robił Niemiec – A wydawał się taki zacny i sympatyczny oraz uczciwy.
- Bo ci opowiadał o Luizie? To jeszcze żaden dowód, że jest uczciwy – powiedział Trechevile z kpiną w głosie – Widocznie Colgen go przysłał, by nas tu wszystkich otruć.
- Ale za co?
- Za co, za co? Pytasz, jakbyś nie wiedział. Przecież to nasza czwórka przeszkodziła mu w intrydze i doprowadzeniu do wojny francusko-hiszpańskiej, podczas której łotr ten chciał przeprowadzić zamach stanu i przejąć władzę. Rozumiesz? Wszystko układa się teraz w logiczną całość. Ta napaść na karetę królowej, to zamieszanie z dokumentem, ten Niemiec, którego widziano, kręcącego się w pobliżu archiwum królewskich dokumentów. Założę się, że to był właśnie on. Ilu bowiem niemieckich sekretarzy pracuje w Wersalu? Teraz wszystko stało się jasne.
Raul i Francois patrzyli na niego, zaczynając wszystko rozumieć. Dotąd mieli oni pewne wątpliwości, czy ich podejrzenia są słuszne. Co prawda, Luiza poświadczyła te podejrzenia słowem honoru, ale też była możliwość, że Colgen o niczym nie wiedział i ktoś to robi wbrew jego woli, zaś panna Luiza tłumaczy sobie to wszystko co się dzieje planem swojego ojca. Ale teraz już nie było najmniejszych wątpliwości. Colgen to wszystko uknuł. I widocznie knuje swoje plany dalej, skoro przysłał tu swego sekretarza.
- To co robimy? – zapytał Raul.
- Jak to, co? Nadziejemy go na szpadę i po kłopocie – zawołał Francois, kładąc dłoń na rękojeści swojej broni.
- Uspokój się, mój narwany przyjacielu – uspokoił go Trechevile, kładąc mu rękę na dłoni - Zrobimy to inaczej. Obudź Fryderyka. Będzie nam potrzebny. Miejcie w pogotowiu pistolety i szpady. Zapolujemy sobie na Niemca.
I uśmiechnął się swoim niezwykle szatańskim uśmieszkiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 20:05, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:35, 17 Mar 2013    Temat postu:

Na miejscu Luizy też bym chyba wolała klasztor... Sporo czasu do ślubów wieczystych, na pewno by ją znaleźli. Przyznaję uczciwie, że bardziej podoba mi się Trecheville niż Raul, co nie znaczy wcale, że Raul mi nie pasuje. Szkoda tylko, że Trecheville odłożył egzekucję na później... szkoda czasu i zachodu. Może harbina mogłaby się potknąć i np. spaść z balkonu? Trecheville miałby czyste sumienie.
Ale skoro hrabina jeszcze żyje, to pewnie namiesza w życiu bohaterów. Z punktu widzenia czytelnika to nawet dobrze - czyta się fajnie i szybko, ale boję się, że przez to za szybko się też skończy, a my nadal będziemy chciały więcej. Czyli zmieniam zdanie i głosuję za przeżyciem hrabiny - niech miesza.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pon 19:42, 18 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział XIV

Wyznanie pana Grusnera

Natychmiast obudzono Fryderyka i kiedy się ubrał wyjaśniono mu wszystko, co się stało. Młodzieniec wściekł się, kiedy usłyszał, co chciał im zrobić Grusner. Od razu więc chciał pędzić i przebić go szpadą, ale zaplątał się we własny płaszcz, który naprędce założył na plecy i wywrócił się z hukiem. Na szczęście Trechevile i Raul zdołali go podnieść i uspokoić.
- No co, już ochłonąłeś, narwańcu? – zapytał Trechevile – Mam nadzieję, bo to, co zaraz zrobimy, wymaga precyzji i dokładnego myślenia. A twoje zachowanie nie tylko, że nam nie pomoże, a wręcz utrudni zadanie.
- Dobrze, już dobrze – mruknął Fryderyk – Poniosło mnie, ale już dobrze. A więc, co robimy?
- Posłuchajcie, plan jest taki – zaczął Trechevile.
I wyłuszczył im całą swoją strategię, którą wszyscy uznali za genialną.
- Doskonały plan! – zawołał Raul.
- Sprytny i przebiegły – dodał Francois.
- Podły i doskonały – zakończył Fryderyk.
- Więc do dzieła, chłopcy! – rzekł wesołym głosem Trechevile, klaszcząc w dłonie.
Przyjaciele natychmiast przystąpili do wykonania swoich zadań. Dla pewności jednak jeszcze raz go omówili na spokojnie i dokładnie. A kiedy już wszyscy znali swoje role, Trechevile zszedł na dół i podszedł do Grusnera, który już się niecierpliwił.
- No, nareszcie, Herr Trechevile – zawołał nieco znudzony czekaniem – Zawsze pan tak każe długo na siebie czekać?
- Nie, drogi panie. Nie zawsze – odpowiedział Trechevile usilnie starając się zachować spokój – Tylko wtedy, kiedy wzywają mnie obowiązki i nie mogę się od nich wykręcić.
To mówiąc usiadł na krześle naprzeciwko niego.
Kilka minut później przysiadł się do nich również Francois.
- O, widzę, że przynieśli wreszcie tę butelkę burgunda, którą zamówiłem – zawołał wesoło de Morce – Napijemy się?
- Ależ oczywiście – odpowiedział wesoło Trechevile – Otwórz butelkę.
Francois wykonał polecenie i już chciał nalać wina do szklanek, kiedy nagle Trechevile zawołał wesoło:
- Ale, ale, mój drogi. Chyba o kimś zapomnieliśmy.
- Ach tak, rzeczywiście! – dodał Francois – Zapomnieliśmy o naszym drogim przyjacielu.
- To prawda – odparł Trechevile – Sami chcieliśmy się napić, a o naszym kochanym Merkurym zapomnieliśmy. Zasłużył on na to, by go uczcić najlepiej, jak się tylko da.
- Właśnie - rzekł Francois – Niczym ojciec powrót syna marnotrawnego.
Nalał więc szklankę wina i podał ją Grusnerowi, który widząc to przeraził się nie na żarty.
- Nein, nein, danke schon – bronił się desperacko – Ja nie piję. Abstynent od urodzenia.
- Proszę pana, panie Grusner – zaśmiał się Trechevile – Nie odmawiaj waść nam. Kto w dzisiejszych czasach nie pije?
- Ja nie piję – powiedział Grusner.
- Panie Grusner, niech mnie pan nie rozśmiesza – zaśmiał się Francois – Co to za Niemiec, który nie lubi sobie czasem wypić?
Hermann Grusner przeraził się nie na żarty. Trechevile już nie miał najmniejszych wątpliwości, że w winie jest trucizna. Udawał jednak, że tego nie wie i dalej grał kogoś, kto nie ma o tym pojęcia.
- Herr Trechevile, ja naprawdę nie mogę. Jestem uczulony na wino – tłumaczył się Niemiec.
Kapitan muszkieterów był jednak nieugięty.
- Pij, drogi przyjacielu – powiedział, podsuwając mu szklankę z zatrutym winem.
Grusner w końcu nie wytrzymał i potrącił szklankę z winem, wylewając je na podłogę.
- To obraza dla munduru, panie Grusner – powiedział zły Trechevile, zachowując jednak kamienną twarz.
- Właśnie, drogi panie – dodał udając oburzonego Francois – Czemu pan to zrobił?
- Bo.... – Grusner był tak zdenerwowany, że nie wiedział nawet, co ma wymyślić – Bo, bo, bo, bo…..
Jąkał się bez możliwości wymyślenia jakiejkolwiek wymówki.
- Bo może być zepsute. Albo zatrute.
- Zatrute? A skąd to panu przyszło do głowy? – zapytał udając zdumionego Trechevile, patrząc na Grusnera podejrzliwie.
- No bo….. Bo….. Bo teraz tyle zatruć w okolicy, i w ogóle – jąkał się Grusner.
- Ale skąd panu przyszło do głowy, że akurat ta butelka jest zatruta? – zapytał Francois.
- Bo…. Widziałem jak karczmarz, przed otwarciem jej, wsypał coś do butelki – powiedział Grusner szeptem muszkieterom na ucho.
- Poważnie? – zapytał ironicznym tonem Trechevile udając, że wierzy w całą tę historię – No to faktycznie lepiej nie pić tego wina. Co powiesz, Francois?
- Tak, to racja – powiedział Francois – Chociaż ja osobiście uważam, że to wino nie jest zatrute. Co więcej, powiem, że według mnie jest ono bardzo dobre. Napijemy się?
- Z chęcią – rzekł Trechevile i razem nalali sobie wina do szklanek i wypili duszkiem.
Grusner uśmiechnął się potajemnie dziwnym uśmieszkiem.
Trechevile i Francois zaś spojrzeli na niego i powiedzieli:
- Jest dobre. Bardzo dobre.
- Czyli, że nie jest zatrute? – zapytał Grusner zaciekawionym tonem.
- Nie, raczej nie – odpowiedział Francois – Nawet na pewno nie. Jest zupełnie bezpieczne. A wie pan, skąd to wiem?
- No, skąd? - zapytał Grusner.
- A stąd – odpowiedział Fryderyk wyciągając kolejną butelkę wina spod stołu – Proszę. Oto wino, które pan zatruł. Kiedy pan nie patrzył, podmieniłem butelki. I co pan na to, panie Grusner?
Hermann Grusner zerwał się ze swego miejsca i podskoczył szybko do drzwi oberży chcąc uciec. Ledwo jednak otworzył drzwi, a wpadł prosto na Fryderyka, który wyszedł przez okno w swoim pokoju i zszedł po ścianie na sam dół, zaskakując tym samym Grusnera.
- Wybiera się pan gdzieś, panie Grusner? – zapytał Fryderyk.
Grusner zamknął mu drzwi przed nosem i rzucił się w głąb karczmy. Na drodze stanął mu jednak Francois. Niemiec jednak odskoczył i popędził schodami na górę. Szybko musiał jednak się wycofać, gdyż wpadł prosto w objęcia Raula, który czaił się na schodach. Musiał więc tyłem schodzić, gdyż Raul popychał go w dół i nie chciał przepuścić. Hermann Grusner próbował się jeszcze wymknąć muszkieterom, ale w końcu cała czwórka osaczyła go i musiał się poddać.
Złapali go i przywiązali do krzesła mocnym sznurem. Potem Francois i Fryderyk otworzyli mu usta i wlali nieco zatrutego wina, którym on chciał ich uraczyć. Grusner wił się i szarpał, ale przemocą zmusili go, by połknął wino. Niemiec krztusił się nim, ale musiał je przełknąć. Nie miał wyjścia, poddał się nie on, lecz jego przełyk.
- No cóż, panie Grusner – powiedział spokojnym, lecz mściwym tonem Trechevile – Żarty się skończyły. Zatrute wino, którym chciałeś nas tu wszystkich wykończyć, wypiłeś ty sam. I teraz ty umrzesz w straszliwych męczarniach, jakie nam chciałeś zadać. Ale nie popadaj w zwątpienie. Nie jesteśmy mordercami.
- Odniosłem inne wrażenie – mruknął Grusner.
- Twoje wrażenia nas nie interesują – powiedział Trechevile zły, że mu Niemiec przerwał – Krótko mówiąc, moglibyśmy cię zostawić, żebyś zdechł jak szczur, bo prawdę mówiąc zasłużyłeś sobie na to. Ale nie zrobimy tego. Musisz tylko nam powiedzieć całą prawdę o sobie, a podamy ci antidotum. Karczmarzu, przyniósł pan odtrutkę od aptekarza?
- Tak jest, panie kapitanie – odpowiedział pokornie oberżysta, przynosząc Trechevilowi zamówioną odtrutkę.
- No więc tak, mój niemiecki przyjacielu – zaczął znowu Trechevile – Zrobimy tak. Ty mówisz, kto cię przysłał i po co, oraz gdzie jest panna Luiza Colgen, a my w nagrodę dajemy ci za to antidotum. Lecz uważaj. Czas ucieka. Antidotum zadziała jedynie w określonym czasie po zażyciu trucizny. Potem będzie bezużyteczna.
Na stole ustawił klepsydrę, której piasek powoli zaczął się sypać.
- Więc jak widzisz, masz mało czasu. Więc się decyduj. Mów szybko wszystko, co chcemy wiedzieć. Jeśli się zgodzisz, to my w zamian damy ci dalsze lata życia.
- A jeśli odmówię? – zapytał Grusner, patrząc na nich podejrzliwie – Wtedy pozwolicie mi tu zdechnąć?
- Wolę nie używać aż tak prostackich słów, ale jeśli tak to wolisz nazywać, to niech ci będzie – odpowiedział spokojnie Trechevile.
- Więc jak będzie, Szwabie przeklęty? – zawołał groźnie Francois – Będziesz gadał? Czy może mają mi puścić mi nerwy?
- Uważaj, bo jak jemu puszczą nerwy, to wówczas skróci twoje męczarnie – powiedział Raul ostrzegawczym tonem – Albo sprawi, że się one zwiększą.
- Racja. Także uprzedzam. On nie żartuje. Jak się zdenerwuje, to za niego nie ręczę – dodał groźnym tonem Fryderyk.
Nie wiadomo, czy Grusner przeraził się tych słów, ale wiedział bardzo dobrze, że w tej sytuacji, w jakiej się znalazł na nic się nie przyda stawianie oporu. Oni mieli go w garści i jeden fałszywy ruch wystarczył, żeby go to zostawili, aby on umarł w okropnych męczarniach, które sam chciał im zadać. A Grusner nie miał najmniejszego zamiaru tak umierać. W ogóle nie miał zamiaru jeszcze umierać. Chciał sobie jeszcze trochę pożyć i skorzystać z tego życia. A wiadomo, że nieboszczyk nie korzysta z życia, bo go nie ma.
Doszedłszy więc do wniosku, że opór nie ma żadnego sensu, zawołał:
- Gut, gut. Poddaję się. Powiem wszystko.
- I bardzo słusznie – powiedział Trechevile uśmiechając się.
- Bardzo to rozsądna decyzja z twoje strony, drogi przyjacielu – dodał Francois.
- Mądra, a zarazem spontaniczna – dodał złośliwym tonem Fryderyk.
- Racja. Rzadko kiedy można zobaczyć dobre decyzję podjęte w tak krótkim czasie – powiedział Raul, uśmiechając się do Fryderyka.
- Dobrze, panowie, wystarczy tych głupich złośliwości – przerwał im Trechevile, gdyż wiedział, że jego muszkieterowie mogli by tak wymieniać się złośliwymi uwagami o swoich wrogach bardzo długo, a na to nie mieli czasu. Trucizna zacznie działać za godzinę, do tego czasu muszą z niego wycisnąć wszystko co wie, inaczej będzie po wszystkim.
- Mów więc, Grusner. Wszystko, co tylko wiesz – rzekł Trechevile stanowczym tonem – Żarty się skończyły. Mów, a ocalisz życie.
- Ale od czego mam zacząć? – zapytał Grusner, niepewny, co ma mówić.
- Najlepiej od tego, kto cię wynajął! – zawołał Raul.
- I gdzie jest Luiza? – dodał, niemalże krzycząc Francois.
- Powoli, przyjacielu, powoli. Do wszystkiego dojdziemy – uspokoił go Raul - Myślisz, że mnie na jej losie nie zależy? Że ona mnie nie obchodzi? Owszem, jej los też mnie obchodzi, nie mniej, niż ciebie.
- A czemu jej los cię tak obchodzi, mój drogi? – zapytał Fryderyk – Przecież nie jesteś w niej zakochany?
- Nie jestem, ale nie o to tu chodzi – odpowiedział Raul – Ona mi pomogła. Naraziła własne życie, żebym ja mógł uciec i zniszczyć dokument. Dlatego jej los mnie obchodzi.
- Dobrze, moi drodzy, ale zdążycie o tym podyskutować później – przerwał im wywód Trechevile – Na razie potrzebujemy pewnych informacji, a nie waszych punktów widzenia. Więc mów, Grusner. Kto ci kazał tu przyjść?
- Herr Colgen – odpowiedział Grusner.
- Tak myślałem – mruknął Raul – A któżby inny mógł to zrobić?
- Czemu kazał nas otruć? – zapytał Francois.
- Wy sami powinniście już to wiedzieć – mruknął Grusner – W końcu to wy jesteście jego wrogami.
- Kim jesteś u Colgena? – pytał się Trechevile.
- Jestem jego sekretarzem – odpowiedział Grusner.
- To ty byłeś tym niemieckim sekretarzem, który kręcił się koło archiwum królewskiego? – zapytał Raul.
- Tak.
- To ty ukradłeś ten traktat? – spytał Trechevile.
- Javohl, meine Herr. Ja to zrobiłem.
- Dla Colgena?
- Ja.
- Colgen mówił ci, po co mu ten dokument?
- Nein, ale ja się domyśliłem tego.
- Domyśliłeś się? – pytał dalej Trechevile.
- Więc po co mu był ten dokument? – spytał Raul.
- Chciał wywołać ogromną wojnę! Taką wojnę, która by ogarnęła cały kraj. Na której nikt nie zwróciłby uwagi na ministra, więc taki dostojnik mógłby sobie robić, co chce. Wojnę, podczas której nikt nie będzie zwracał uwagi na zamieszki w stolicy. Wówczas prywatna armia Herr Colgena pokonała by tę garstkę obrońców, która by została w pałacu u boku króla. Król by zginął, Colgen by się szybko koronował, wcześniej oczywiście podrobiłby testament, w którym Ludwik XV mianuje go swoim zastępcą.
- Ciekawe – mruknął Raul – W takim wypadku Colgen został by władcą legalnie i formalnie.
- Przecież to niemożliwe! – zawołał zdumiony Francois – Arystokracja nigdy nie wyraziłaby na to zgody.
- No, nie załóż się – powiedział jak zwykle logicznie myślący Trechevile – Nigdy nie polegaj na wierności arystokracji. Uwierz mi, oni za pieniądze są gotowi sprzedać własną duszę, a co dopiero ojczyznę. Więc nie miej pewności co do tego, czy za pieniądze nie poparli by Colgena.
- Mój ojciec jest patriotą i na pewno by nie poparł tego łajdaka Colgena – zawołał żarliwie Francois.
- Nie wątpię w to, mój drogi – uspokoił go Trechevile – Znam go osobiście i wiem, że można na niego zawsze liczyć. Ale na tym świecie są mniej lojalni od twojej rodziny.
- A pozostali członkowie rodu Burbonów? – zdziwił się Raul – Czy oni by nie zareagowali na przewrót pałacowy?
- Herr Colgen jest członkiem rodziny królewskiej – pospieszył z wyjaśnieniami Grusner – Dalekie to pokrewieństwo, co prawda, ale jednak. Poza tym nie zapominaj, Herr Charmentall, że lud Francji wyniszczony wojną, łatwo przeciągnąć na swoją stronę.
- To prawda – rzekł Trechevile – Jeśli lud się zbuntuje, król będzie zgubiony. Mogliby sami powołać na tron Colgena, a cała Europa musiałaby to uszanować. I nikt by palcem nie kiwnął w obronie pokrzywdzonych monarchów. Ale to już nieistotne, bo ten plan został udaremniony. Mówmy już o czymś innym. W końcu mamy tu inne sprawy na głowie.
- A no tak, faktycznie – zaśmiał się Francois – Jedna z tych spraw właśnie siedzi związana na krześle.
„Sprawa” ta cały czas wierciła się próbując się wydostać z krępujących ją więzów, jednak nic to nie pomogło. Francois i Fryderyk związali go tak mocno, że jego szarpanina nic nie pomogła. Musiał więc zrezygnować z pomysłu uwolnienia się.
- Szarp się, szarp, wredny Szwabie – mruknął złośliwie Francois – Nic ci to nie pomoże. Moich węzłów nie rozwiążesz tak łatwo. Lepiej powiedz, gdzie jest Luiza Colgen? To cię puścimy.
Grusner milczał. Wiedział bardzo dobrze, jaka kara go czeka, jeśli się z tego wygada.
- Głuchy jesteś?! Pytam się, gdzie ona jest?! – krzyknął na niego Francois – Gadaj zaraz, bo mi puszczą nerwy! Gdzie ona jest?!!!!
Ostatnie słowa wykrzyczał prosto w jego twarz, szarpiąc go za ramiona.
Grusner milczał jak głaz.
Trechevile wiedział jednak, jak rozwiązać mu język.
- Słuchaj, gamoniu – powiedział groźnym tonem – Jeśli mi zaraz nie powiesz, gdzie jest panna Colgen, to wówczas rozbije tę buteleczkę z antidotum i zanim oberżysta przyniesie następne (jeśli w ogóle każę mu po nie pójść) to zdążysz już dołączyć do swoich przodków. Pamiętaj, że to antidotum działa tylko wtedy, gdy jest podane w określonym czasie po zażyciu trucizny. Zastanów się. Ten czas niedługo upłynie. Spójrz na klepsydrę. To jak będzie?
Niemiec zerknął na klepsydrę, w której istotnie, sporo piasku się już przesypało.
Grusner zrozumiał, że Trechevile nie żartuje i jest gotów spełnić swą groźbę. Nie należało więc przeciągać struny, żeby nie stracić życia, więc westchnął przerażony i zawołał, kiedy tylko zobaczył, jak kapitan muszkieterów chce rozgnieść buteleczkę w dłoniach, krzyknął:
- Nein, nein! Błagam, tylko nie to!!! Zgoda, wszystko powiem, tylko jej nie rozbijajcie.
- No widzisz, przyjacielu – zawołał wesoło Trechevile, zadowolony z takiego obrotu spraw – Więc mów. Gdzie ona jest?
- Zamknięta w klasztorze Saint Denis – wydyszał Grusner – Trzymana pod kluczem.
- W klasztorze? – zawołał przerażony Francois.
- Miałem rację. Nieposłuszne córki zamyka się w klasztorach – powiedział Trechevile tonem, który oznaczał: „A nie mówiłem?”.
- Jest tam sama? – spytał Francois.
- Nie, klasztoru pilnuje oddział żołnierzy – odpowiedział Grusner.
- Ilu? – zapytał Raul.
- Będzie z szesnastu, może więcej.
- Phi! Szesnastu. Też mi coś. Co to dla nas? – zaśmiał się wesoło Fryderyk.
- To wszystko? Nie ma nikogo więcej w zakonie, prócz niej i tych szesnastu? – zapytał jak zwykle podejrzliwy Trechevile.
- Tak, oczywiście – wyjaśnił Grusner niepewnym głosem.
Trechevile wyczuł w tym głosie wahanie, a więc i kłamstwo, więc ścisnął mocniej buteleczkę z antidotum.
Grusner jęknął z przerażenia.
- Hrabia de Bernice! – krzyknął zalewając się potem – Tylko on i nikt więcej! Błagam, litości! Nic więcej nie wiem!
Tym razem Trechevile doszedł do wniosku, że Niemiec mówi prawdę.
Postanowił więc dłużej go nie dręczyć i przestał ściskać buteleczkę tak mocno.
- To co robimy, przyjaciele? – zapytał.
- Jak to co? Jedziemy do tego klasztoru i uwalniamy Luizę – zawołał bojowym głosem Francois – Przy okazji załatwię moje osobiste porachunki z de Bernicem. Już i tak zbyt często wchodził mi w drogę.
- Słusznie. Im szybciej pojedziemy, tym lepiej – dodał Raul.
- Więc na koń panowie i jedziemy! – zawołał Trechevile pełen zapału do walki.
- Hej, panowie! A co ze mną?! Chyba mnie tak nie zostawicie?! – krzyknął przerażony Grusner.
- A no tak. Zapomniałem – powiedział Trechevile uśmiechając się złośliwie – Przepraszam bardzo.
To mówiąc odwiązał Grusnera od krzesła i ruszył za przyjaciółmi.
- Danke schon. Ein moment! A antidotum?! – zawołał Grusner widząc, co się święci.
- Antidotum bierzemy ze sobą. Może nam się jeszcze przydać – odpowiedział najspokojniej w świecie Trechevile.
- A co ze mną? – pytał przerażony nie na żarty Grusner.
- Tobie życzymy miłego życia, którego nawiasem mówiąc, niewiele ci zostało – zakpił sobie Trechevile.
- Przecież pan obiecał!
- Obiecał, obiecał. Obiecanki cacanki, a głupiemu radość. Puszczę cię, a ty polecisz do Colgena i wszystko mu wyśpiewasz. A wtedy nici z naszego planu. Albo ponownie spróbujesz nas otruć, ale tym razem skutecznie. Niby po co mam cię ratować?
- Bo pan obiecał!
- Wiesz, stryjku. Może jednak powinniśmy go uratować? – zapytał Raul, któremu zrobiło się żal Grusnera.
- Ach, Raul, mój kochany. Nie możemy ratować wszystkich, napotkanych, otrutych zbirów – powiedział Trechevile.
- Ale to jeden otruty zbir – poprawił go Raul.
- No może i tak. Ale jeśli go uratujemy, to któż nam zaręczy, że on nas więcej nie spróbuje otruć?
- Daję słowo honoru, Herr Trechevile – powiedział Grusner składając palce do przysięgi.
- Ty nie masz honoru, gnido – mruknął z pogardą kapitan muszkieterów – Więc twoje obietnice nic nie znaczą.
- Ale stryjku, nie możemy pozwolić, by on tak po prostu zdechł tutaj. Przecież daliśmy mu słowo – przypomniał Raul.
- Właśnie – dodał Francois – A sam nas uczyłeś, kapitanie, że należy przestrzegać danego słowa. Jakże więc teraz mamy go zostawić? On zginie!
- On by się nie wahał nas zostawić! – krzyknął zły Trechevile patrząc na Grusnera.
- Może i tak, ale jeśli go teraz zostawimy, to będzie tak, że zniżymy się do jego poziomu. Tak jakbyśmy stali się nim – przypomniał Raul – To twoje słowa, stryjku. Pamiętasz je?
Trechevile wzruszył się tymi słowami, łzy stanęły mu w oczach i przytulił do siebie Raula.
- Dziękuję ci, chłopcze, że chociaż ty nie zdziczałeś podczas tej walki – powiedział, tuląc go do siebie – Cieszę się również, że nie zapomniałeś o moich lekcjach, choć ja przez chwilę bym o nich zapomniał. Masz rację. Musimy go uratować. Nawet ze świadomością, że on by dla nas tego nie zrobił. Więc uratujmy go.
- Gadu, gadu, a ja tu umieram – zawołał Grusner, wyraźnie zirytowany całą tą sceną.
- O, przepraszam, kolego. Już ci pomagam – powiedział Trechevile przepraszającym tonem i podszedł do niego.
- Otwórz gębę, Szwabie – mruknął Francois.
Kiedy Grusner otworzył usta, to Trechevile wlał mu do ust antidotum.
- Uff, zdążyliśmy – odetchnął z ulgą Trechevile.
- Owszem. Pięć minut później i by było po nim – mruknął Fryderyk z lekkim żalem, jakby chciał powiedzieć, iż wolałby, żeby jednak Grusner umarł.
- No więc chodźmy. Nie marnujmy więcej czasu. Luiza czeka! – zawołał Francois.
Cała czwórka wybiegła z oberży, wskoczyła na konie i odjechała w stronę klasztoru Saint Denis.
W oberży został jedynie Grusner, patrząc na oberżystę nieco zdumiony tym, co go przed chwilą spotkało.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 20:37, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:23, 18 Mar 2013    Temat postu:

Czekam na ciąg dalszy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4  Następny
Strona 2 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin