Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przygody kawalera Charmentall-Intrygii antykrólewskie Tom II
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 2:24, 12 Mar 2013    Temat postu: Przygody kawalera Charmentall-Intrygii antykrólewskie Tom II

Rozdział I

Podróży etap pierwszy

Jak zapewne dobrze pamiętasz, Drogi Czytelniku, zostawiliśmy ostatnio naszych bohaterów gnających konno przed siebie w stronę małego przygranicznego miasteczka Forres. Tam bowiem, zgodnie ze słowami panny Luizy, miała dokonać się transakcja pomiędzy agentami ministra Colgena oraz wysłannikami króla Hiszpanii.
Wiadomość o miejscu, w jakim dokona się transakcja dotarła do naszych bohaterów nieco później. Panna Luiza, kiedy tylko poznała nazwę miejsca, w jakim ma się owa transakcja odbyć, natychmiast powiadomiła swoich przyjaciół w liściku, który zostawiła u oberżysty z poleceniem, aby doręczył go muszkieterom, kiedy tylko się zjawią. Nie musimy chyba dodawać, że do listu dołączona była moneta, która spotęgowała chęć oberżysty do wywiązania się z zadania. Miał przekazać wiadomość do rąk własnych panu Charmentall lub panu de Morce. Nikomu innemu! Kiedy więc czwórka muszkieterów przybyła do tej samej oberży w kilka godzin później, by zatrzymać się w niej na nocleg, oberżysta przekazał im ów liścik, za co przyjaciele nie omieszkali go oczywiście wynagrodzić. Z jednej maleńkiej karteczki miał więc podwójny zysk, co wprawiło go w doskonały humor.
Po przeczytaniu wiadomości Raul ucieszył się.
- Znamy już miejsce dokonania transakcji. Trzeba wiec tam jechać i nie dopuścić do niej – powiedział z uśmiechem na ustach.
- Spiesz się powoli, mój przyjacielu – odpowiedział mu jak zawsze opanowany głos kapitana Trechevile’a – Jeszcze nie wiemy, w jaki sposób im przeszkodzimy.
- Jak to nie wiemy? – zdziwił się Francois, który zawsze palił się do bijatyki – Dla mnie sprawia jest jasna. W czasie, kiedy oni będą wymieniać pieniądze na dokument, my wpadamy tam, robimy zamieszanie, zabieramy papiery i uciekamy. Dobry plan?
Trechevile spojrzał na Raula i Fryderyka. Ten pierwszy nie wyglądał na zachwyconego planem, zaś ten drugi był nim co najmniej zdziwiony. Kapitan pokiwał znacząco głową. Francois spojrzał na przyjaciół i już wszystko wiedział. Rozumiał, że jego plan nikomu nie przypadł do gustu. Załamany, a także nieco urażony, nie odzywał się już do następnego dnia.
A następnego ranka Raul, Francois, Fryderyk i Trechevile ponownie mknęli na swoich koniach do miejsca spotkania zdrajców i szpiegów. Popędzani poczuciem obowiązku wobec króla i ojczyzny oraz upływającego bezlitośnie czasu. Mieli go coraz mniej. A do ich celu wciąż było jeszcze daleko. Z początku podróżowali w ciszy i w spokoju, później natomiast, znudzeni monotonną ciszą, zaczęli rozmawiać, jak to starzy przyjaciele, o wszystkim i o niczym. Droga mijała im więc nader przyjemnie. Nadszedł wieczór, kiedy dojechali do kolejnego miejsca postoju. Była nią oberża „Pod Niebieskim Tygrysem”. W wesołych humorach i z nową dawką nadziei w sercach nasi bohaterowie zsiedli z koni i oddawszy je pod opiekę stajennych weszli do środka. W gospodzie zjedli kolację, tocząc przy tym wesołą i interesującą rozmowę.
- Ile już pokonaliśmy drogi? – zapytał Francois.
- Trudno mi z całą pewnością stwierdzić – odpowiedział mu Trechevile – Ale jeżeli co dzień tyle przejedziemy, to gdzieś za dwa lub trzy dni powinniśmy być na miejscu.
- O ile w ogóle tam dojedziemy – pesymistycznie mruknął Fryderyk znad szklanki wina.
- Skąd takie ponure myśli, mój drogi? – spytał zdumiony jego słowami Raul.
- No bo jedziemy już dwa dni i praktycznie.... wszystko idzie nam za łatwo. Nie natknęliśmy się jak dotąd na żadne pułapki ani przeszkody.
- A czemu twoim zdaniem powinniśmy ich oczekiwać? – zapytał Francois.
Dla niego sprawa była bowiem jasna. Wszystko idzie dobrze, więc należy się z tego cieszyć, natomiast młody de Saudier jego zdaniem szukał jedynie dziury w całym, co było bardzo irytujące.
- Nie bądź naiwny, przyjacielu – Fryderyk spojrzał na przyjaciela z politowaniem – Colgen ma dostęp bezpośredni do króla i królowej. I jeśli dobrze kalkuluję, to na pewno ma wszędzie na dworze swoich szpiegów.
- Choćby tego Niemca, o którym słyszeliśmy – wtrącił się do rozmowy Raul.
- No właśnie. Więc mimo starań panny Luizy na pewno już wie o tym, że jedziemy za nimi i chcemy im przeszkodzić. Na pewno więc zadbał o to, żeby nam nie poszło zbyt łatwo. Daję głowę, że niedługo natkniemy się na pułapki zastawione na nas przez tego zdrajcę. Zastanawiam się więc, dlaczego do tej pory na żadną się nie natknęliśmy. Nie uważacie, że to dziwne, żeby nie rzec.... podejrzane?
Przyjaciele zastanowili się nad jego słowami.
- Rzeczywiście – zamyślił się nad słowami młodzieńca Trechevile – Coś nam to wszystko zbyt łatwo idzie. Nie, żeby lepiej było, gdybyśmy codziennie wpadali w jakieś pułapki, lecz mimo wszystko Fryderyk ma rację. Ten spokój wydaje mi się zbyt podejrzany. To cisza przed burzą. Masz rację, panie de Saudier. Masz rację. Sztuka, jakiej musimy się podjąć nie polega wszakże na tym, aby nie wiedzieli nasi wrogowie o tym, że ich ścigamy. Ale na tym, by nie wiedzieli, że to panna Luiza jest naszym szpiegiem w ich szeregach. Bo tego, mam nadzieję, jeszcze nie wiedzą. Zaś o naszej misji już ten Niemiec musiał Colgenowi donieść. To więcej niż pewne.
- A tam, skrzeczycie jak stare wrony! – mruknął Francois wyraźnie rozzłoszczony – Co się niby może zdarzyć?
- Wszystko – rzekł Raul ponurym tonem – I nic zarazem.
- No proszę, następny pesymista – zaśmiał się z kpiną Francois, otwierając butelkę wina i nalewając po kolei swoim towarzyszom – Wolałbyś zapewne, aby teraz nasi wrogowie podrzynali nam gardła.
- Nie, dlaczego miałbym to woleć?
- Bo wtedy pewnie czułbyś się bardziej bezpiecznie niż teraz, kiedy jest cicho i spokojnie – zakpił sobie baron de Morce.
- Nie o to mi chodzi. Po prostu zgadzam się ze stryjkiem Andre, że taka cisza najczęściej zwiastuje burzę. I to burzę z prawdziwego zdarzenia. Taką z piorunami i grzmotami.
- No to sobie z tą burzą poradzimy – Francois wciąż nie tracił optymizmu – Przecież radziliśmy już sobie w podobnych sytuacjach.
- Możliwe, ale to może być groźniejsza burza.
- Skończcie już z tą burzą, pomówmy lepiej o słońcu – zawołał Fryderyk, do którego powoli zaczął wracać optymizm – To chyba przyjemniejszy temat.
- Niewątpliwie – zgodzili się z nim pozostali.
Więc zmienili temat rozmowy na sprawy rodzinne. Najpierw zapytali Fryderyka, czy jego piękna kuzyneczka, panna Francesca, ma zamiar wyjść za mąż. Pan de Saudier wyjaśnił, że owszem ma taki zamiar, ale tylko za tego, którego pokocha. I to na pewno nie będzie ten wyfraczkowany laluś dla którego zostawiła Raula.
- Nie wiem czy uwierzycie, ale on miał więcej długów niż włosów na głowie – mówił Fryderyk – A do tego miał jakąś pannę na boku. Rozumiecie więc chyba, że moja kuzyneczka nie mogła kogoś takiego poślubić. Obecnie jednak nie ma stałego zalotnika.
- Znając jej urodę, na pewno szybko go znajdzie – mruknął złośliwym tonem Trechevile, który jak już wspominaliśmy, miał sceptyczne nastawienie do kobiet.
- Biedaczka – rzekł po cichu Raul.
- Biedaczka, dobre sobie. Nie udawaj mi tu Orgona – oburzył się Francois – Ona “biedaczką”?! Dobrze jej tak, za to, że cię tak podle oszukała. Niech ma za swoje. Uwodziła młodego, szlachetnego muszkietera, a potem, jak się on znudził, to szukała radości w ramionach jakiegoś tam barona…
- Hrabiego – poprawił przyjaciela Raul.
- Wszystko jedno. Jednakowoż , uważam, że spotkał ją zasłużony los. Trafiła na łotra. Co prawda sama go sobie wybrała, ale jednak. I tak miała zresztą dużo szczęścia, iż poznała się na nim przed ślubem, bo gdyby to ode mnie zależało, to życzyłbym jej, aby dopiero po miodowym miesiącu dowiedziała się o nim prawdy. I była uczepiona go do końca życia.
Fryderyk poruszył się nerwowo na swoim krześle.
- Wybacz Fryderyku, że ci to mówię, bo w końcu to twoja kuzynka, ale zastanów się, czy ja nie mam aby racji?
- Nie masz – mruknął Fryderyk ze złością w głosie.
- To prawda – dodał Raul – Ostatecznie, ona niczego mi nie obiecywała. To tylko ja sobie coś ubzdurałem w tej swojej pustej głowie. Zawiodły mnie moje przewidywania. Na tym polega cała moja tragedia, jeżeli w ogóle tu można mówić o jakiejkolwiek tragedii.
- Dziękuję ci, Raul – rzekł Fryderyk z wdzięcznością w głosie – Dziękuję ci, że nie potępiasz mojej kuzynki jak to czynią inni.
Mówiąc „inni” spojrzał wymownie na Francois, który zły wypił kolejny kielich wina.
- Nie potępiam twojej kuzynki, Fryderyku, ponieważ w gruncie rzeczy sam jestem sobie winien – mówił dalej Raul – W końcu nigdy nie padły z jej ust deklaracje miłosne pod moim adresem. Więc jeśli cierpiałem, to tylko z własnej winy, gdyż źle pojąłem jej zachowanie względem mnie. Nie można więc w moim przypadku mówić o tragedii.
- Można czy nie można mówić o tragedii, to ja i tak uważam, że to nie było ładnie z jej strony tak się zachowywać – mruknął Francois – Nie uważasz, że mam rację, kapitanku?
- A i owszem, owszem – potwierdził Trechevile, pociągając łyka ze swojej szklanki – Jednakże bardziej niż Francesca na takim małżeństwie cierpiałaby pani pułkownikowa Helena de Saudier.
- A to dlaczego? – zapytał Francois patrząc z zainteresowaniem na Trechevile’a.
- Właśnie, dlaczego? – dodali równie zainteresowani jego słowami Raul i Fryderyk.
- Przecież twoja ciotka, mój chłopcze, zapisała Francesce sporą część swojego majątku.
- To prawda – potwierdził młody de Saudier.
- Otóż to właśnie. Więc jeżeli Francesca wyszłaby za mąż, to jej mąż położyłby łapę na tych pieniądzach.
- O, to na pewno nie tak szybko – zaśmiał się Fryderyk – Najpierw musiałby zmusić moją ciotkę do tego, a to by mu się na pewno nie udało, zapewniam was. Poza tym zawsze testament można zmienić.
- Tak, ale i testatora można usunąć z drogi, żeby nie zmienił testamentu.
- Sądzisz, że ewentualny zachłanny kandydat na męża dla twojej kuzynki mógłby coś takiego zrobić? – zapytał Raul.
- Ludzie w przepływie desperacji robią różne rzeczy. Widziałem nawet ludzi, który za marny grosz sprzedawali własną matki i to z dostawą do domu – wyjaśnił Trechevile.
- No proszę, czego to ludzie nie wymyślą – powiedział zdumiony Raul.
- Może też właśnie dlatego moja kochana ciocia nie zamierza drugi raz wychodzić za mąż i bardzo dokładnie sprawdza kandydatów do ręki Francesci – rzekł Fryderyk.
- A dlaczego to robi? – zapytał Francois – Wiadomo, dba o interesy swojej rodziny, ale czemu aż tak skrupulatnie? Może posiada wielki majątek, że się tak o niego boi ?
- Owszem, ma – wyjaśnił Fryderyk.
Francois nie wyglądał na zbyt przekonanego, więc przyjaciel raczył mu całą sprawę wyłuszczyć.
- Widzisz, jej mąż, świętej pamięci pułkownik Ludwik de Saudier (niech spoczywa w pokoju), a mój stryjek…
- Zamienił na siekierkę kijek – wtrącił wesoło Trechevile.
Fryderyk zaśmiał się lekko słysząc i kontynuował wywód:
- Nie. Otóż on dorobił się całkiem pokaźnego majątku. Wiecie, trochę na wojnie, trochę na giełdzie, trochę w spółce handlowej i tak dalej.... Po śmierci, zostawił ukochanej żonie w testamencie sporą sumę. Żebyście widzieli, ilu potem miała zalotników, gdy została wdową. Zalotnik za zalotnikiem przyjeżdżał, a każdemu (no powiedzmy, że większości) zależało przede wszystkim na przejęciu jej majątku. Swoją drogą, ładny grosz, 200 000 liwrów.
Raul usłyszawszy to otworzył usta ze zdumienia, zaś Francois zakrztusił się winem, które akurat popijał i towarzysze musieli trzepnąć go mocno w plecy.
- 200 000? – wydyszał zdumiony.
- Tak, właśnie tyle – potwierdził Fryderyk.
Jedynie Trechevile nie wydawał się tą sumą zdumiony. Powodem tego był zapewne fakt, że żył on w przyjaźni z hrabiną de Saudier i wiedział od dawna o jej majątku.
- Rozumiecie teraz, skąd tylu chętnych do poślubieni mojej ciotki.
- Ja pojmuję – rzekł Francois z lekką chciwością w głosie – 200 000 liwrów.
- Ale na pewno twoja ciocia przyciągała jeszcze mężczyzn czymś innym, jak np. urodą – rzekł Raul.
- Tak. I jeszcze 200 000 liwrów – mruknął Francois.
- Pewnie tak, ale wiem bardzo dobrze, że przede wszystkim chodziło o pieniądze – powiedział Fryderyk.
- Gdy nie wiadomo o co chodzi, to zazwyczaj chodzi o pieniądze – odrzekł z doświadczeniem w głosie Trechevile.
- Zwłaszcza o takie, jak 200 000 liwrów – dodał Francois coraz bardziej zakochany w tej sumie.
- Jak już wspominałem, to ładny grosz – mówił dalej Fryderyk – Ale cóż, moja szanowna cioteczka uważa (a ja się z nią całkowicie zgadzam), że lepiej już tymi pieniędzmi wesprzeć sieroty czy ubogich aniżeli kasyna albo domy publiczne.
- Słusznie – rzekł Raul – To również wyjaśnia, dlaczego twoja ciocia nie jest tak skora do ponownego zamążpójścia. Szkoda by było, gdyby te pieniądze zostały zmarnotrawione.
- No pewnie. 200 000 liwrów – zanucił znów swoją śpiewkę Francois.
- Możesz się wreszcie uciszyć?! – zawołał wściekle Raul – I tak nie są twoje, więc nie rób sobie głupich nadziei. Ale wiesz Fryderyku – dodał zwracając się do drugiego kompana – Skoro jesteś taki mądry i potrafiłeś mi coś takiego wyjaśnić, to wytłumacz mi, dlaczego Francesca mnie odtrąciła? Ja rozumiem, że się zakochała w nim, ale żeby aż tak od razu mnie zostawiać, nie sprawdziwszy uprzednio, czy ten hrabia jest wobec niej uczciwy? To mi się w głowie nie mieści.
- I nie zmieści się nigdy – mruknął Trechevile popijając wino.
- Dlaczego?
- Otóż dlatego, mój kochany, że kobiet zrozumieć nie można. Po prostu się ich nie da zrozumieć. Choćbyś był mądry jak Salomon, to i tak nie ich nie zrozumiesz.
- Myślę, że nie masz racji – odparł na to Fryderyk, nieco nie zadowolony z takiego punktu myślenia.
- Ależ mam, mój drogi. Zapewniam cię, że mam. W wielu sprawach może nie mam racji, ale w tej mam. Mogę wam to łatwo udowodnić.
- Niby jak?
- Za pomocą logiki, moi drodzy. Logiki. Wiesz, panie mądraliński, jaka jest różnica, pomiędzy próbą zrozumienia kobiety, a próbą podpalenia Sekwany?
- A co to ma do rzeczy? – zapytał Fryderyk.
- Nie pytaj, tylko odpowiadaj.
- Nie wiem.
- Nie ma żadnej! Otóż jednego i drugiego nie zdołasz osiągnąć, choćbyś nie wiem, co robił – rzekł Trechevile i uśmiechnął się figlarnie – Chociaż wiesz, po długich i żmudnych staraniach uda ci się… podpalić Sekwanę. Ale kobiety nie zrozumiesz, nie uda ci się.
Wszyscy czterej parsknęli śmiechem. Co prawda w przypadku Fryderyka był to nieco wymuszony śmiech, ale jego przyjaciołom wystarczył on całkowicie.
- Ale przyznasz chyba, że niektóre kobiety są bardzo dobre i szlachetne? – zapytał Raul.
- Owszem, nie zaprzeczam – odpowiedział Trechevile – Znałem osobiście tylko cztery szlachetne kobiety i to były naprawdę wyjątkowe istoty. Właściwie to niektóre z nich są, bo wciąż jeszcze żyją. Reszta zaś jest diabła warta.
- I kim były bądź są te kobiety? – zapytał Fryderyk.
- Jedna z nich to nasza królowa, Maria. Nie muszę jej wychwalać. Sami wiecie jaka jest szlachetna. Druga to moja siostrunia, pani Henrietta Pirshley. Trzecia to pani pułkownikowa Helena de Saudier. Wszystkie trzy, jak wiecie, wciąż żyją. No i czwarta, to była twoja matka, Raul. Szlachetna kobieta. Anioł prawdziwy. Nie to co moja mamusia, straszliwa dewotka, gorsza niż Święta Inkwizycja. Dobrze, że zmarła młodo, bo inaczej nas wszystkich posłałaby na stos za herezję. Oczywiście wszystkich poza jej najstarszym synkiem, swoim pupilkiem. Tak go wychowała, że wydawało mu się, że jako katolikowi wolno mu wszystko. Ale się doigrał i dobrze mu tak. Zważcie, że mówię tak o nim pomimo tego, że był on moim bratem. Lecz cóż stąd.... nie pałaliśmy do siebie sympatią.
Po zakończeniu tego tematu rozmowa zeszła na inne tory. W końcu jednak się ona zakończyła i każdy udał się do swojego pokoju, na krótką drzemkę. Nazajutrz , wczesnym rankiem mieli zamiar ruszyć w dalszą drogę. Uregulowali zatem rachunek i poszli się do stajni po konie. Nie dotarli tam jednak, gdyż nagle podjechało do nich kilkoro jeźdźców w mundurach gwardii pana ministra Colgena.
- Miejcie broń w pogotowiu – mruknął po cichu Trechevile do swoich towarzyszy.
Raul, Francois i Fryderyk położyli dłonie na rękojeściach szpad i na głowniach pistoletów.
Dowódca gwardzistów zbliżył się do Trechevile’a i zapytał:
- Pan Andre Trechevile?
- Dla ciebie kapitan Trechevile, młokosie – mruknął butnie Trechevile urażony taką poufałością.
- Panie kapitanie – dowódca wyraźnie położył nacisk na słowo kapitanie – Czy pańskimi towarzyszami są może panowie Charmentall, de Morce i de Saudier?
- A jeśli tak, to cóż z tego?
- Musi nam pan ich wydać.
- O, a czemuż to? – zapytał kapitan wyzywającym tonem.
- Są oni oskarżeni o zdradę stanu, zadawanie z podejrzanymi ludźmi, a także warcholstwo.
- Warcholstwo?
- Tak. W ostatniej bójce mocno poturbowali trzech naszych gwardzistów. A pan Charmentall swojego przeciwnika ranił tak groźne, że ten zmarł po kilku godzinach.
Była to rzeczywiście prawda. Vintiere na wskutek ran odniesionych w potyczce z Raulem zmarł jeszcze tego samego dnia. Jednakże tego faktu nasi bohaterowie nie mogli wiedzieć, bo i skąd.
- Wiemy to z bardzo dobrze poinformowanego źródła – dokończył dowódca.
- Ach tak? A czy to „bardzo dobrze poinformowane źródło” zawiadomiło was również, że to właśnie pańscy towarzysze pierwsi wszczęli z moimi ludźmi bójkę i słusznie dostali łupnia? – zapytał Trechevile czując, że z każdą chwilą coraz mniej lubi tego pana.
- Nieważne, kto wszczął. Ważne, kto skończył – odparł hardo dowódca gwardii – A zakończyli ją pańscy ludzie. I to zakończyli ze skutkiem śmiertelnym. Pan minister domaga się zatem sprawiedliwości.
- Od sprawiedliwości jest żandarmeria albo sądy.
- Niech pan nie próbuje być dowcipny, panie kapitanie. Pańscy ludzie są za to odpowiedzialni i mają udać się z nami do Bastylii…
- A panowie zapewne dotrzymają im tam towarzystwa? – zakpił sobie kapitan muszkieterów.
- Gdzie będą oczekiwać wyroku za podburzanie i warcholstwo. To wszystko. Zbierajcie się panowie, gdyż nie mamy czasu.
Raul, Francois i Fryderyk popatrzyli na gwardzistów groźnie, podczas gdy kapitan wciąż zachowywał stoicki spokój.
- Och, obawiam się, że widzę tu małą trudność – powiedział z ironią w głosie.
- O, a to jaką? – zapytał dowódca.
- Ano taką, że ulegacie, moi panowie, pewnemu złudzeniu. Liczycie zapewne, że moi muszkieterowie pozwolą się tak po prostu aresztować? Otóż muszę panów rozczarować: nie mają wcale takiego zamiaru. Nawet najmniejszego.
- Przypominam panu, że jesteśmy na służbie i stawianie nam oporu nie wyjdzie panom na dobre.
- Naprawdę? – Trechevile zbliżył się spokojnym, ale groźnym krokiem do dowódcy gwardii.
Raul, Francois i Fryderyk zrozumieli, że zaraz się zacznie i też wykonali krok do przodu.
- Otóż to, mój panie – rzekł dowódca – Niech pan mi odda tych ludzi. Szkoda czasu.
- O tak, zdecydowanie szkoda czasu. Tu się zgadzamy – odparł Trechevile – Ale ja mam inną propozycję. Oddalicie się stąd natychmiast i radzę panom szybko uciekać, bo jak nie, to poślemy za wami kilka kulek.
- Pan mi grozi, kapitanie?
- Nie grożę, tylko informuję, a to coś zupełnie innego.
- W tym wypadku to jedno i to samo.
- Jeżeli szanowny pan nie odróżnia informacji od groźby, to bardzo panu współczuję.
- Dosyć tego gadania! Chciałem pana oszczędzić, ale skoro pan tak stawiasz sprawę, więc dobrze! Pan też jest aresztowany. Żołnierze, brać ich wszystkich!
W tej samej chwili kapitan wyrwał zza pasa pistolet i wypalił prosto w twarz dowódcy. Gwardzista upadł martwy na ziemię. Był to sygnał do walki. Gwardziści ruszyli do ataku, ale zasypała ich salwa z pistoletów muszkieterów. Kilku napastników spadło z koni na ziemię, reszta uciekła.
- Dobra nasza! A teraz na koń i w drogę! – zarządził w błyskawicznym tempie Trechevile.
Muszkieterowie szybko wykonali polecenie. Wskoczyli na swoje wierzchowce i ruszyli w drogę. Nagle jednak spostrzegli, że w ich stronę pędzi z zawrotną szybkością kolejny oddział gwardii ministra, jeszcze większy niż poprzedni. Przerażeni zawrócili, szybko zeskoczyli z koni, wbiegli do oberży, zamknęli drzwi i zabarykadowali je.
- To zasadzka – zawołał Trechevile – Jesteśmy w pułapce!
- I to w pułapce bez wyjścia – dodał Raul.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 11:57, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 7:42, 12 Mar 2013    Temat postu:

Urwałeś w najciekawszym momencie -mam nadzieję że wyjdą cało z tych tarapatów i żaden z nich nie zginie.
Strasznie ten Francois chciwy na te 200 tysiecy lirów -ile to by było na dzisiejsze pieniądze ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 17:58, 12 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział II

Podróży etap drugi

Nie wiem, Drogi Czytelniku, czy byłeś kiedyś w sytuacji, kiedy siedzisz w jakimś miejscu i drżysz ze strachu, albowiem tuż za twoimi drzwiami znajduje się osoba, której zdecydowanie nie darzysz sympatią, a która chce usilnie wejść do środka i próbuje wyważyć te drzwi dające ci teraz schronienie przed nią. Jeśli nie byłeś nigdy w takiej sytuacji, wówczas jesteś wielkim szczęściarzem. Ale równocześnie nie jesteś zdolny pojąć uczuć, jakie targały naszymi bohaterami, kiedy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Gwardziści pana ministra osaczali karczmę niczym sfora psów klatkę z zającem.
- Otaczają nas ze wszystkich stron! – zawołał Trechevile wyglądając przez okno.
Była to niestety prawda. Czterej wierni druhowie znajdowali się wewnątrz budynku, który był zewsząd otoczony przez wrogów, gotowych bez najmniejszego wahania zdobyć ów budynek. Bez względu na to, ile strat będą musieli w tej walce ponieść. Szanse na ucieczkę dla naszych bohaterów były raczej znikome. Śmierć zaglądała im w oczy. Niech nikt nie myśli jednak, że ogarnął ich z tego powodu strach. Takich bohaterów jak nasi muszkieterowie nie miał prawa ogarniać strach, zwłaszcza wtedy, kiedy od zależały losy ojczyzny. W takim wypadku strach musi ustąpić miejsca poczuciu obowiązku. Tak właśnie postępują prawdziwi bohaterowie i czterej przyjaciele w mundurach muszkieterów wiedzieli o tym doskonale. Odwagi dodawała im świadomość, że Ich Królewskie Moście i Francja na nich liczy. Jeśli będzie trzeba, oni oddadzą życie.
- Jesteśmy odcięci – rzekł Trechevile i spojrzał na swoich towarzyszy.
- To co robimy? – zapytał przerażony Raul.
- Jak to co? Będziemy się bronić! – zawołał odważnie kapitan królewskich muszkieterów.
- Przecież oni mają przewagę! – krzyknął Francois przerażonym głosem – I to chyba we wszystkim. W liczebności, w broni, w koniach …
- Ale nie w rozumie, a to już jest nasza przewaga – odpowiedział Trechevile wciąż nie tracąc dobrego humoru.
- Niewielka pociecha. Obawiam się, że w starciu z naszymi przeciwnikami niewiele nam to da – mruknął Fryderyk.
Trechevile spojrzał na niego tak groźnym wzrokiem, że chłopak natychmiast umilkł. Zaś kapitan muszkieterów niczym rzymski senator na trybunie zaczął mówić dostojnym tonem:
- Niech nikt nie waży mi się tutaj siać defetyzmu. Wciągnęliśmy się w tą sprawę zbyt mocno, byśmy mieli się teraz z niej wycofać. Jak to powiedział Juliusz Cezar: Alea acta est. Musimy walczyć. A poza tym, jak już wam mówiłem, to nie liczebność daje zwycięstwo.
- Może nie, ale na pewno pomaga – mruknął Francois niezbyt przekonany jego słowami.
Muszkieterowie ustawili porządną barykadę pod drzwiami oberży. Nie na tyle jednak mocną, by oprzeć się długo taranowi, jeśli taki ich przeciwnicy by sprowadzili. Ale wystarczy, żeby nie wpuścić przeciwników do środka. Przynajmniej do wieczora. Czterej przyjaciele natychmiast pochwycili za swoje szpady, muszkiety i pistolety, po czym ustawili się z różnych stron oberży. Okna w niej były ustawione na front i tył gospody, co dało naszym bohaterom swego rodzaju przewagę i łatwiejszą możliwość obrony. Od frontu więc ustawili się Raul i Francois, od tyłu zaś Trechevile i Fryderyk. Wybili w szybach okna i odpowiedzieli strzałami na kule nieprzyjaciela. Ich wrogowie nie przerywali ostrzału, wskutek czego muszkieterowie z rzadka jedynie odpowiadali na ich salwy. Ale jednak robili to o wiele skuteczniej, gdyż ich pociski zwykle sięgały celu, choć nie zawsze ze skutkiem śmiertelnym. Ostrzał był na tyle groźny, że niekiedy nasi bohaterowie mieli chęć poddania się i zaprzestania dalszej walki. Jednakże wykluczała to postawa ich kapitana, który niczym Hektor pod Troją dzielnie stał na czele obrony ich bastionu.
Na pewno swego rodzaju pociechą dla czwórki przyjaciół byłaby wieść, iż ich wrogowie nie chcą ich zabić. Rozkaz pana ministra brzmiał tutaj wyraźnie. Mieli oni ich jedynie schwytać i dostarczyć do Bastylii, po czym czekać na dalsze rozkazy. Pan minister wolał bowiem mieć takich ludzi jak oni po swojej stronie niż tak po prostu posłać ich na tamten świat. Ewentualnie mogliby ich zabić, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdyby nie mieli innego wyjścia. Oczywiście gwardziści pana ministra, choć nie można ich było posądzić o żadne szlachetne gesty, a tym bardziej już o delikatność w wykonywaniu rozkazów, to jednak woleli nie pozbawiać życia swoich przeciwników. Zbyt dobrze bowiem wiedzieli, jakby zareagował pan minister na wieść, że ludzie, których chciał dla siebie zwerbować, zginęli nim zdążył im złożyć ofertę pracy dla siebie. Nie mówiąc już o tym, że nagroda gwardzistów by minęła, to już samo narażanie się na gniew człowieka, któremu zawdzięczało się wszystko, nie byłoby rozsądne z ich strony. Stąd więc ich postanowienie, żeby za wszelką cenę wziąć ich żywcem.
Wieść ta na pewno podniosłaby na duchu naszych muszkieterów, gdyby oczywiście mogli o tym wiedzieć. Ale jednak oczywistym jest fakt, że rozkaz pana Colgena nie mógł być im znany. Wskutek czego wszelka pociecha i otucha z tej strony była niemożliwa.
- Gospodarzu – zawołał nasz Hektor karczmy “Pod Niebieskim Tygrysem” – Można prosić o trochę wina? Bo zaschło nam w gardłach.
Oberżysta, co przyznajemy ze smutkiem, nie należał do tych bohaterskich gospodarzy, co to bronią swego domostwa do ostatniej kropli krwi. On nie był ani trochę odważny. Ten pan wolał schować się za ladę, kiedy kule wlatywały przez okno i trafiały blisko niego. Teraz jednak wypełzł ze swojej kryjówki i czołgając się na kolanach dostarczył zamawiane butelki i kieliszki. Trechevile je pochwycił i nakazał mu wracać do kryjówki.
- Hej! – zawołał oberżysta – A kto mi zapłaci?
Możliwość poniesienia finansowej straty przywróciła chwilowo utraconą odwagę chciwemu oberżyście.
Trechevile szybko przetrząsnął kieszenie, ale nie znalazł żadnych pieniędzy.
- Chłopaki, ma ktoś jakieś drobne? – zapytał towarzyszy.
- Ja tu mu zaraz zapłacę! – zawołał Francois mierząc z pistoletu do oberżysty, którego ponownie męstwo opuściło.
- Daj spokój! – powiedział Raul i rzucił gospodarzowi kilka monet, które z trudem udało mu się znaleźć na dnie swojej sakiewki.
Gospodarz szybko je pochwycił i zaraz się wycofał na swoją pozycję za ladą. Zaś czwórka przyjaciół, kontynuując bohaterską obronę, próbowała sama bez jego pomocy otworzyć butelki.
- Per Baccho! Nie podał nam korkociągu! – zezłościł się Fryderyk.
- Też mi problem – powiedział Francois z uśmiechem na twarzy – Popatrz, jak się to robi.
Po czym zwrócił się do oblegających.
- Hej, patałachy!
I pokazał im język.
Padło parę strzałów. Chłopak schował szybko głowę i wystawił szyjkę butelki. Jedna z kul oderwała korek i kawałek szyjki. Francois szybko nalał sobie, a potem towarzyszowi, wina do szklanek, a następnie oboje pociągnęli tęgie łyki. Fryderyk poszedł za radą przyjaciela i po chwili on wraz z kapitanem również raczyli się pysznym napojem. Od razu całej czwórce zrobiło się raźniej i poczuli ogarniające ich ciała przepływy energii oraz odwagi. Trudno nam powiedzieć dlaczego, ale alkohole, zwane też napojami wyskokowymi, mają to do siebie, że dodają one odwagi i hartu ducha temu, kto go pije. Teoria ta sprawdziła się teraz w przypadku czwórki dzielnych muszkieterów.
Ostrzał oberży trwał już kilka minut. Przyjaciele odpowiadali rzadko, ale za to celnie. Nie zmarnowali ani jednej kuli. W tym wypadku były one na wagę złota. Strzelali więc z niebywałą precyzją, po każdym strzale padał jeden przeciwnik. Ranny lub zabity. W końcu jednak, jak się można było tego spodziewać, gwardziści pana ministra ruszyli do ataku na oberżę.
- Uwaga, panowie! Idą tutaj, więc niech wasze strzały będą celne – powiedział Trechevile.
Doszło wtedy do prawdziwego szturmu. Gwardziści próbowali się wedrzeć przez drzwi i okna. Drzwi były jednak mocno zabarykadowane, natomiast okien bronili zaciekle muszkieterowie. Walka była straszna, w ruch poszły szpady, pistolety, muszkiety, noże, a nawet butelki z winem.
- Co za marnotrawstwo – mruknął Francois rozbijając butelkę z winem Anjou na głowie jednego z napastników.
Nasi bohaterowie bronili się zaciekle nie wpuszczając żadnego ze swoich przeciwników do karczmy. Ciosy padały gęsto i nie było gwardzisty, którego by muszkieterowie nie naznaczyli ostrzem swoich szpad. Trechevile nie nadążając z ładowaniem pistoletów walił niekiedy przeciwników kolbą po głowach, często nawet tłukł butelką. Co do tego ostatniego dawało to o wiele więcej szkła niż efektu, ale przeciwnicy byli zmuszeni się wycofać. Wycofywali się powoli.
- Udało się nam – wydyszał Raul ocierając pot z czoła – Na razie mamy ich z głowy.
- No, nie na długo – rzekł Trechevile – Jak się tylko pozbierają po pierwszym szturmie, to przyjdzie pora na następny.
- Wtedy też go odeprzemy – zawołał odważnie Francois nabijając ponownie pistolet.
- Właśnie – dodał Fryderyk również z hartem ducha.
Nie było to jednak takie proste, jak się naszym bohaterom wydawało. Do kolejnego ataku doszło pół godziny później. Ten również został odparty, ale i obrońcy odnieśli rany. Francois był draśnięty w głowę, Raul oberwał w ramię, Fryderyk miał zadrapane policzki i wybity jeden ząb, zaś Trechevile z chlubą pokazywał przyjaciołom podbite oko. Również oberżysta był mocno poturbowany, choć należy zauważyć, że sam był sobie winien. W końcu po co wchodził pod beczkę, by się tam ukryć? Beczka pod wpływem strzału osunęła się i trochę go poobijała. Z trudem doszedł do siebie, powtarzając co chwilę:
- Wandale, rozwalą mi interes!
Trudno było przewidzieć następstwa kolejnego szturmu. Do tego zawsze istniało ryzyko, że gwardziści pana ministra, znudzeni w końcu bezowocnym szturmem, po prostu podpalą karczmę. Z muszkieterami w środku. Należało się z tym liczyć i przygotować na taką ewentualność.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 12:05, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:09, 12 Mar 2013    Temat postu:

Fajne.
Dobry ten oberżysta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 21:09, 12 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział III

Podróży etap trzeci

- Słuchajcie, moi drodzy – rzekł Trechevile do swoich towarzyszy podróży – Dłużej tak nie może być. Nie możemy tu siedzieć całą wieczność. Odparliśmy już dwa ataki. Może odeprzemy jeszcze trzeci i czwarty, ale co dalej? W końcu naszym przeciwnikom znudzi się oblężenie i podpalą tę całą budę z nami w środku. Usmażymy się tutaj, a całą naszą misję diabli wezmą. Nie możemy na to pozwolić.
- To prawda – potwierdzili jego trzej towarzysze.
Francois popatrzył tępo w ścianę.
- Przyznam się, że perspektywa smażenia się tutaj na wolnym ogniu nie jest dla mnie kusząca – rzekł i pociągnął z butelki tęgiego łyka.
- A poza tym – Trechevile zignorował jego komentarz – Podczas, gdy my tu siedzimy i bronimy się, Febre z hrabiną de Willer wywożą w głąb Francji ten przeklęty dokument. Także bardzo prawdopodobne jest to, że zanim dojedziemy na miejsce, transakcja zostanie już dokonana.
- Owszem, istnieje takie ryzyko – powiedział Raul – Ale co możemy zrobić?
- No właśnie, co? – dodał Francois otrząsając się z marazmu.
- Mam pomysł – zawołał Fryderyk.
- Jaki? – zapytali jego kompani patrząc na niego z wyraźnym zainteresowaniem.
- Posłuchajcie. Chwycimy za broń, otworzymy drzwi i ruszymy do ataku. Przedrzemy się przez ich szyki, wskoczymy na konie, po czym pognamy dalej. Spodziewam się, że ruszą za nami w pościg, ale powinniśmy dać sobie z nimi radę. Pamiętajcie, że są już osłabieni po dzisiejszych szturmach. To nam daje dużą przewagę, więc sądzę, iż powinno nam się udać.
Pomysł pana de Saudier nikomu jednak nie przypadł do gustu.
- Nie sądzę, byśmy w ten sposób wygrali – rzekł Raul sceptycznym tonem – Istnieje za to ryzyko, że możemy w ten sposób wszyscy zginąć. Na otwartym polu będą nas mieli jak na talerzu. Tu przynajmniej chronią nas mocne ściany.
- To prawda – dodał Trechevile oglądając dokładnie ściany oberży – A poza tym niezbyt mi się podoba pomysł szturmu na ich muszkiety. Przecież to pewne, że otworzą do nas ogień. Wystrzelają nas jak kaczki. Gdzie ty tu widzisz szansę zwycięstwa?
- Choćby w tym, że nie zdążą do nas wymierzyć i wystrzelić – powiedział Fryderyk, choć po tym, co usłyszał od przyjaciół, sam już swoim słowom nie wierzył.
- Nie liczyłbym na to za bardzo – mruknął kapitan.
- Więc co proponujesz? – zapytał Francois, który znowu musiał się napić czując, że na trzeźwo tego wszystkiego nie przełknie.
- Mam pewien pomysł, ale jest on dość ryzykowny.
- Jaki?
- Mianowicie taki, że jeden z nas, mam tu na myśli mnie, ściągnie na siebie ogień nieprzyjaciela. Dojdzie do groźnej walki, którą reszta wykorzysta na ucieczkę.
- Ale jak mamy uciekać? – zapytał zdumiony pomysłem swego kapitana Fryderyk – Karczma jest przecież otoczona.
- Na to też jest sposób – wyjaśnił Trechevile nie tracąc zimnej krwi – Otóż kiedy ja, to znaczy osoba poświęcająca się, zostanie i przyjmie na siebie ogień nieprzyjaciela, reszta pobiegnie na górę. Tam wejdziecie do wynajętego przez Raula pokoju. Jest tam, jak dobrze pamiętacie, kominek. Wyjdziecie przez niego na dach, a następnie po dachu ześlizgniecie się na dół. Następnie dostaniecie się do stajni, tylko tak, żeby pozostali gwardziści (bo niewątpliwie ktoś pozostanie na zewnątrz) was nie zauważyli. Wskoczycie na konie i już was tu nie ma. Będziecie kontynuować naszą misję. Rozumiecie?
- Oczywiście! – zawołali chórem Francois i Fryderyk.
Jedynie Raul miał smutną minę i nic nie powiedział.
- Co ci jest, chłopcze? - zapytał go Trechevile, który szybko zauważył jego przygnębienie.
- Mam pewne wątpliwości co do tego planu – odpowiedział Raul – A mianowicie takie, co się stanie z tobą, to jest z tym ochotnikiem, który się poświęci i zostanie?
Francuis i Fryderyk, którzy dotychczas się nad tym nie zastanawiali, teraz spojrzeli wymownie na Trechevile’a wyczekując jego odpowiedzi.
- No cóż – odparł kapitan biorąc głęboki wdech – Co do mnie, a raczej, co do tej osoby poświęcającej się, to ta osoba będzie musiała zostać tam, gdzie jest, oczywiście narażając się na to, że może zginąć. I najprawdopodobniej też zginie. Ale cóż, przynajmniej polegnie na polu chwały.
- Niewielka to pociecha, jeśli można wysunąć swoją skromną uwagę – wtrącił kąśliwym tonem Francois – Czy umierasz w łóżku czy na polu chwały, zawsze co śmierć, to śmierć. Wszystko jedno, jak umierasz. Ważne, że umierasz.
- Tutaj się z tobą nie zgodzę, przyjacielu – zaoponował kapitan – Albowiem rodzaj śmierci ma nieraz ogromne znaczenie. Lecz nie czas teraz na rozmowy na tematy etyczne. Pora raczej na działanie. Domyślacie się, że osobą, która tutaj musi zostać, jestem ja sam.
- Nie zostawimy cię tutaj – powiedział stanowczo Raul.
- Musicie, chłopcze, musicie – odpowiedział Trechevile – Nie mamy wyboru.
- Nie sądzisz chyba, stryjku, że zostawimy cię tutaj samego na pastwę tych łajdaków?! – krzyczał Raul ze łzami w oczach – Nie po tym wszystkim, co razem przeszliśmy! Nie możemy cię zostawić!
- Nie tylko możecie, ale wręcz musicie, gdyż jest to konieczne dla powodzenia naszej misji! – zawołał Trechevile.
- Pal licho naszą misję! Nie zostawimy cię tu na zgubę! – odparł butnie Raul.
- Właśnie! – dodał Francois, któremu udzielił się entuzjazm przyjaciele - Jeśli myślisz, że pozwolimy ci tu umrzeć…
- Więc narazicie dobro naszej ukochanej Francji?! – krzyknął wściekłym tonem Trechevile – Zostawicie na zgubę nasz kraj, któremu wierną służbę przysięgaliście?! Tu już nie chodzi o to, czy zostawimy jednego człowieka na pewną śmierć! Tu chodzi o naszą ojczyznę! Jakże chcecie mnie ratować i porzucić jedyną szansę na ocalenie Francji?! Od tej misji zależy bardzo wiele! Nie możemy jej zaniechać! Jeśli przegramy, wybuchnie wojna. A jak wybuchnie wojna, to Colgen wykorzysta chaos, jaki niewątpliwie w stolicy wybuchnie i z pomocą tej swojej nędznej gwardii przejmie władzę. A wiecie, co to oznacza dla wszystkich stronników króla! Nie, moi drodzy, tak nie można. W takich chwilach należy odrzucać sentymenty, a cel uświęca środki. Pamiętajcie o tym.
Wiedział doskonale, że takimi słowami niezbyt przekonał swoich towarzyszy, ale nie miał teraz czasu się nad tym wszystkim zastanawiać.
- Teraz słuchajcie mnie uważnie. Kiedy dam wam sygnał, zrobicie to, co wam już wcześniej powiedziałem.
Raul popłakał się i rzucił się w objęcia Trechevile’a.
- Stryjku, wybacz mi chwile słabości. To, co mówiłem, nie jest bynajmniej oznaką braku patriotyzmu, uwierz mi. Moje słowa są i może mało honorowe, ale dyktowała mi je synowska miłość, jaką do ciebie żywię. Zachowałem się jak zwykły młokos, wiem to. Lecz cóż ja na to poradzę, że tak cię miłuję, iż najchętniej sam bym dał głowę po to, aby cię ocalić? Serce mówi mi, że nie wolno mi cię opuścić za nic w świecie. Lecz ty masz swój rozum, który jest mądrzejszy od mego serca i teraz widzę wyraźnie, że z nas dwóch to ty masz rację. Więc powiem ci, że wypełnimy nasze zadanie! Choćbyśmy mieli przy tym zginąć.
- To mi się podoba, chłopcze! – powiedział ze łzami w oczach Trechevile, a po cichu dodał – To samo powiedziałby mój syn, gdybym go miał….
Lekko poklepał wychowanka po ramieniu, po czym wszyscy przeszli do wykonywania powierzonego im zadania.
Pół godziny później doszło do przewidzianego przez Trechevile trzeciego ataku gwardzistów. Nasi przyjaciele tym razem jednak nie stanęli razem do obrony. Zrobił to jedynie kapitan. Raul, Francois i Fryderyk, na głośny okrzyk Trechevile’a „Już, uciekajcie!” ruszyli biegiem na górę i wykonali to, co już ich dowódca ustalił: wbiegli do pokoju Raula, przecisnęli się przez komin, weszli się na dach i zsunęli się z niego, a następnie dostali się do stajni. Tam było co prawda kilku gwardzistów na straży, ale unieszkodliwienie ich nie stanowiło większego problemu. Kiedy już wszystko było gotowe do drogi , nasza trójka wskoczyła na konie i pognała je jak najszybciej potrafiła. Gwardziści byli już w karczmie, więc nie zdołali ich zauważyć. Raul rzucił jeszcze okiem na oberżę, gdzie, jak się domyślał, Andre Trechevile stawiał zaciekły opór napastnikom. Młodzieniec bardzo chciał mu pomóc, ale cóż... Wiedział doskonale, co powiedziałby jego opiekun, gdyby Charmentall porzucił swoją misję ratowanie kraju dla sprawy prywatnej. Na pewno nie byłby tym zachwycony. Więc chcąc nie chcąc towarzysze broni musieli go zostawić i wykonać swoje zadanie.
Jazda trwała już dwie godziny, a oni nadal pędzili co koń wyskoczy. Co prawda, teraz nieco zwolnili, gdyż pościgu gwardzistów nie było widać. Poza tym, musieli dać wytchnąć swoim wierzchowcom, gdyż takiego tempa długo by nie wytrzymały. Zrobili nawet krótki postój, ale tylko taki, jaki był konieczny. Potem już, nabrawszy nowych sił, zarówno jeźdźcy, jak i wierzchowce, ruszyli możliwie szybko w kierunku wiodącym do miejsca wspomnianego w liście panny Luizy.
Gnali ścieżką, przechodzącą przez pola. Pędzili aż kłębił się za nimi tuman kurzu . Myśleli, że droga jest swobodna i spokojna, niestety przeliczyli się. Zauważyli pracujących na polu chłopów, lecz nie przyjrzeli im się dokładnie. Był to ich poważny błąd. Gdyby bowiem to zrobili, to wówczas zauważyliby, że ci chłopi wyjmuję ze snopów siana muszkiety i otwierają do nich ogień. Konie spłoszone hukiem zaczęły przerażone gnać przed siebie z zawrotną prędkością. Muszkieterowie szybko zrozumieli w jakie popadli tarapaty.
- To zasadzka! – krzyknął Raul przekrzykując świszczące nad ich głowami kule – Uciekajmy!
- Gnać komu życie miłe! – zawołał Francois i pognał swego wierzchowca.
- Pędź, koniku, pędź! – wołał Fryderyk.
Trzej przyjaciele pognali niczym wiatr na swych koniach. Bandyci przebrani za chłopów nadal do nich strzelali aż do chwili, gdy odległość stała się zbyt wielka, by pociski mogły ich dogonić. Wówczas to dopiero zagrożenie minęło. Przyjaciele zatrzymali się wówczas na chwilę, by odpocząć. Ale kiedy chcieli sobie już pogratulować skutecznej ucieczki zauważyli, że Fryderyk trzyma się za pierś i słania na koniu. Jego jednego bowiem dosięgła kula z muszkietu. Raul i Francois przerażeni pognali z nim szybko przed siebie, na zmianę podtrzymując rannego przyjaciela. Dojechali do najbliższego miasta i zatrzymali się w oberży. Tam ułożyli młodzieńca w jednym z pokoi i ruszyli na poszukiwanie medyka.
Szczęściem w nieszczęściu było dla nich to, że w tej samej gospodzie dzień wcześniej zatrzymali się Febre i hrabina de Willer. Raul dowiedział się o tym od oberżysty, którzy przekazał im liścik od panny Luizy z podanym kolejnym miejscem postoju.
- Dobra nasza – szepnął Charmentall – Niedługo ich dogonimy.
Niestety sytuacja nie była tak wesoła, jak mu się wydawało. Stan ich przyjaciela był nie do pozazdroszczenia. Kula bowiem trafiła Fryderyka niedaleko serca. Rana, która z początku wydawała się niegroźna, okazała się bardzo niebezpieczna. Konieczna była szybko operacja. Rannemu groziło wykrwawienie się na śmierć. Francois odnalazł lekarza, najlepszego w całym mieście, który w dodatku okazał się być dobrym znajomym muszkietera. Przybył on szybko i od razu, bez zadawania zbędnych pytań, zabrał się do operacji. Raul i Francois czuwali długo przed pokojem swojego przyjaciela, aż nawet przysnęli na krzesłach. Obudził ich dopiero doktor z wiadomością, że wszystko w porządku i operacja się udała.
- Na pewno? – dopytywał się Raul – Nie przeoczył pan niczego?
Lekarz uśmiechnął się do niego z politowaniem, ale i przyjaźnią w oczach.
- Widzę, że niepokoicie się panowie o swojego przyjaciela, więc nie obrażę się o takie pytania. Oczywiście, że niczego nie przeoczyłem.
- A kula? Wyjął ją pan bez problemów? – pytał Francois.
- No, trudności były, ale nie aż tak poważne, jak myślałem – odpowiedział lekarz – Wasz przyjaciel niedługo poczuje się lepiej. Ale musi leżeć i długo wypoczywać.
- Jak długo? – zapytał Raul.
- Tydzień, może dwa. Trudno mi z całą pewnością powiedzieć. Ale jeśli panom się spieszy, to musicie jechać bez niego. Nie ma innego wyjścia.
- Jak to? – zapytał Francois – Nie możemy się przecież rozdzielać. Nasza siła jest w jedności i w grupie. Rozdzieleni stanowimy łatwy łup dla naszych przeciwników.
Raul uspokoił go i dał mu po cichu do zrozumienia, żeby lepiej nie mówił tego przy lekarzu. Ostatecznie nie powinien on za dużo wiedzieć.
- Możecie się nie martwić, panowie. Ja z nim zostanę i zajmę się nim. Możecie jechać dalej. Ze mną nic mu się nie stanie.
- Dobrze, panie doktorze, a co do kosztów, to… – Francois, ale lekarz mu przerwał.
- Spokojnie, panie baronie, spokojnie. Koszta nie grają tu roli. Można je ustalić nieco później. Na razie liczy się to, że wasz przyjaciel potrzebuje opieki, a ja mu ją zapewnię. Nie możecie ciągnąć go ze sobą z taką raną. Musicie go tu zostawić.
- Ma pan rację – rzekł smutnym głosem Raul – To jedyne wyjście. Francois... Obawiam się, że nie mamy wyboru.
Francois nie był do końca przekonany, ale ustąpił. Kiedy więc już wszystko ustalono doktor udał się na spoczynek i poradził muszkieterom, żeby zrobili to samo. Raul i Francois posłuchali jego rady i poszli spać. Rano zaś odwiedzili Fryderyka i porozmawiali z nim. Przekazali mu to, co poradził im lekarz. Młody de Saudier zaś uznał, bez najmniejszego wahania zresztą, że jest to jedyne wyjście z sytuacji. Przyjaciele nie chcieli go zostawiać. Najmocniej oponował Francois.
- Przecież właśnie o to chodzi tym draniom! Żeby nas rozdzielić! Kiedy będziemy sami, z łatwością nas wykończą! Pojedynczo. Jednego po drugim – wołał.
Ale musiał przyjąć ten fakt do wiadomości. Sytuacja była bardzo niebezpieczna i wymagała szybkiego podjęcia decyzji. Dlatego też decyzja szybko zapadła.
Raul i Francois pojechali dalej sami. Niepokoili się o Fryderyka, niepokoili się o możliwość wykonania swojej misji, a także niepokoili się dziwnym wyrazem twarzy lekarza. Niby był spokojny, ale jego mina mówiła coś zupełnie innego. Tak jakby przemilczał przed nimi jakiś niezmiernie ważny fakt. A jeżeli tak, to jaki? Może to, że rany Fryderyka grożą mu śmiercią? A może było to coś zupełnie innego? Cokolwiek to było, nie byli w stanie tego ustalić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 12:31, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 21:17, 12 Mar 2013    Temat postu:

Mam nadzieję że Fryderyk jednak nie umrze.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 10:34, 13 Mar 2013    Temat postu:

To zostało ich trzech. Fryderyk na razie jest wyłączony z walki. Mam nadzieję, że sobie poradzą.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 19:45, 13 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział IV

Podróży etap czwarty

Raul i Francois jechali już od kilku godzin, zastanawiali się w drodze nad ostatnimi wydarzeniami. Trechevile został sam w karczmie mając naprzeciwko siebie cały oddział wroga, a Fryderyk leżał ranny w oberży pod troskliwą opieką lekarza. Po głowach naszych dwóch muszkieterów krążyły najróżniejsze myśli. Czy ich obaj towarzysze przeżyją? Czy uda im się z tego wyjść z tarapatów, w jakie popadli? Najbardziej bali się o Trechevile’a. Bo ostatecznie Fryderyk miał jakieś szanse na przetrwanie (miał odpowiednią opiekę), ale kapitan raczej nie mógł liczyć na łaskę nieprzyjaciela. A nawet jeżeli miał jakieś szanse na przetrwanie, to były one bardzo niewielkie. Mimo wszystko nasi przyjaciele postanowili nie tracić wiary w to, że już wkrótce wszyscy razem spotkają się i przy winie będą miło wspominać te chwile. Lecz optymizm ten był zaledwie małą kropelką na dnie czary rozpaczy.
- Pewnie już nie żyje – powiedział Raul zamyślonym tonem.
- Kto nie żyje? – zapytał lekko zdumiony jego słowami Francois.
- Trechevile – wyjaśnił Gaskończyk.
Przyjaciel spojrzał na niego.
- Przyjacielu – zaśmiał się de Morce – Kto niby miałby zginąć? Trechevile? Jemu przecież sam diabeł nie dałby rady. Jest niczym orzech, twardy do zgryzienia. Za twardy dla gwardzistów pana ministra. Połamią sobie na nim zęby. Nie mają z nim najmniejszych szans.
- Tak myślisz?
- Ja jestem tego pewien – zawołał wesoło Francois – Zobaczysz, że nim zdążysz się obejrzeć, on będzie razem z nami zdrów i cały. Fryderyk także. Ja ci to mówię. Ja! Baron de Morce. A na moim słowie możesz polegać.
- Obyś się nie mylił, mój drogi, obyś się nie mylił.
Raul powiedział to, ale przyjaciel wiedział, że nie jest on dostatecznie przekonany jego argumentem, więc Francois zamilkł.
Obaj muszkieterowie pojechali dalej. Dotarli do małego miasteczka. Znaleźli tam dość wygodną oberżę i zatrzymali się w niej na noc. Następnego dnia zaś, wypoczęci i wyspani, postanowili ruszyć w dalszą drogę. Najpierw jednak chcieli coś zjeść przed podróżą. Zamówili więc jakieś dobre śniadanie, zaznaczając, by było w miarę tanie.
- Ostatecznie nie przelewa się nam – powiedział Francois bardzo ostrożny w kwestiach pieniężnych, jak to zwykle bywa z ludźmi mającymi ich bardzo dużo.
- Gospodarzu, nie wiesz może, jak daleko jest do miasta Forell? – zapytał Raul oberżystę pożerając jednocześnie pieczywo i kurczaka.
- Oj, panie – zawołał oberżysta, machając ręką – To niedaleko. Zaledwie dwa dni drogi stąd. Musicie się panowie kierować cały czas na południe, a na pewno traficie.
- Dziękuję, panie.
- A swoją drogą, to czy nie lepiej byłoby się wybrać do bardziej ustronnego miejsca? – zapytał oberżysta – Forell to przecież mieścina na prowincji. A tacy panowie są raczej przyzwyczajeni do luksusów.
Raul zaśmiał się słysząc jego słowa, zaś Francois powiedział:
- Jesteśmy właśnie przyzwyczajeni do niewygód, a waść, jeśli jesteś przyzwyczajony do napiwków, to lepiej się od nich odzwyczaj, gdyż z takim wścibstwem dużo ich nie dostaniesz.
- Dobrze, już dobrze, po co tyle złośliwości – oberżysta zaśmiał się i odszedł.
- Nie byłeś dla niego zbyt uprzejmy – powiedział Raul dusząc się ze śmiechu.
- Bo nie miałem zamiaru – odparł Francois, któremu wcale nie było wesoło – Gość jest strasznie ciekawski. Nie lubię takich osób, co to zadają za dużo pytań.
- Ja też, ale mimo wszystko mógłbyś być milszy. Może tylko chciał nam dobrze doradzić.
- Może. Choć śmiem w to wątpić.
Nagle znów podszedł do nich oberżysta.
- Przepraszam panów bardzo, zapomniałem zapytać – powiedział - Panowie są muszkieterami, prawda?
- Nie, Chińczykami – mruknął złośliwie Francois, który nie mógł się powstrzymać od komentarza.
Cała trójka nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- Pyta pan jak dziecko. Oczywiście, że jesteśmy muszkieterami. Czyż tego nie widać? – odpowiedział pytaniem nasz dowcipniś wskazując palcem na swój mundur.
- Owszem, ale musiałem się upewnić. A czy jeden z panów nie nazywa się przypadkiem Charmentall, a drugi de Morce?
- Tak, właśnie tak się nazywamy – powiedział Raul, któremu uśmiech na twarzy zastąpiło zainteresowanie.
- A skąd pan to wie? – dodał Francois równie zainteresowany wiedzą oberżysty, co jego towarzysz.
- Ponieważ mam list do panów – wyjaśnił oberżysta.
- List? Jeden?
- Jeden, ale zaadresowany do obu panów.
- Gdzie on jest? – zapytał Raul.
- Zaraz je przyniosę.
Oberżysta wyszedł i po chwili wrócił z wyżej wspomnianym listem. Raul natychmiast go schwycił, rozerwał kopertę i przeczytał:

Drodzy panowie

Jesteśmy w drodze do Forell, za dwa dni staniemy tam na pewno. Febre i hrabina de Willer mają dokument, hrabina ukrywa go w modlitewniku i nie rozstaje się z nim ani na chwilę. Niedługo do Forell ma przybyć ambasador Hiszpanii ze swoim sekretarzem, aby dokonać transakcji. Należy się pospieszyć, jeśli pragniecie panowie zdążyć na czas. Czekajcie na dalsze instrukcje w karczmie „Pod Złotym Dzwonem” w najbliższym miasteczku. Życzę szczęścia.

Luiza Colgen

PS: Ukłony dla pana Charmentall i dużo pocałunków dla pana de Morce. Jeśli wszystko się uda, mam nadzieję, że nie zapomni on o mnie. Pozdrawiam.

Luiza Colgen,
A być może już wkrótce
Pani de Morce.


- Wspaniała dziewczyna, ta Luiza – powiedział Raul uśmiechając się do przyjaciela – Nie uważasz, Francois?
- Wspaniała to mało powiedziane, mój drogi – odparł Francois rozmarzonym tonem – Ona jest po prostu cudowna.
- I do tego bardzo cię kocha – dodał Raul – A to bardzo duży plus.
- Niewątpliwie.
Spojrzeli się na oberżystę.
- Czego się gapisz? – zapytał Francois.
- Widzę, że ów list wprawił panów w dobry humor – powiedział oberżysta wcale nie przejęty opryskliwym tonem młodego muszkietera.
- A i owszem, mój panie. A i owszem – powiedział rozmarzonym głosem de Morce.
Na samo wspomnienie pięknej panny Luizy Colgen czuł, jak w sercu robi mu się przyjemnie gorąco.
- To czy mogę wobec tego liczyć na…
- Ależ oczywiście – zawołał spontanicznie Raul i wyjął kilka drobnych, które następnie wcisnął mu do ręki.
Oberżysta zaśmiał się, ugryzł jedną monetę, by sprawdzić, czy jest prawdziwa, po czym wrócił do swoich zajęć.
- No co? – zapytał Raul patrzącego niego ze zdumieniem Francois – Zasłużył sobie na te pieniądze. W końcu przyniósł nam dobre nowiny.
- No nie wiem, czy takie dobre – rzekł sceptycznym głosem Francois – Ostatecznie ci dranie mają jeden dzień przewagi nad nami.
- Phi, też mi wielki problem – prychnął Charmentall – Łatwo to da się nadrobić. A poza tym nie udawaj, że się przejmujesz wieściami, jakie otrzymali, bo za dobrze cię znam, żeby się dać na to nabrać.
- Och! Doprawdy?
- Doprawdy. I bardzo dobrze wiem, że żal ci tych kilku monet, które dałem temu oberżyście.
- Broń Boże – zaprzeczył Francois, ale w jego głosie było słychać ukryte kłamstwo.
- Tak, jasne. Nie udawaj, mój drogi, mnie nie oszukasz. Masz tyle pieniędzy, twój ojciec jest bajecznie bogaty, a ty rozpaczasz po stracie kilku monet. Czy wiesz, jak to się nazywa? Chciwość.
- To się nazywa dbaniem o interesy, kochasiu.
- Dobrze, dobrze. Zwał jak zwał. Ja to nazywam chciwością, a ty nazywaj to sobie jak chcesz. Ale nie traćmy więcej czasu. Mamy przecież zadanie do wykonania.
Tak więc, nie tracąc już dłużej czasu na jałowe dysputy Raul i Francois ruszyli w dalszą podróż i gdzieś po południu dotarli do oberży „Pod Złotym Dzwonem”. Ponieważ byli zmęczeni zatrzymali się tam na noc, a rano chcieli ruszać dalej. Oberżysta wręczył im liścik od Luizy. Był on krótszy od poprzedniego, zawierał bowiem jedynie trzy zdania:

Niedługo będziemy w Forell. Zatrzymamy się w oberży „Pod Czerwonym Bachusem”, gdzie zostawię wam dalsze informacje. Życzę powodzenia.
L.C.


- I co o tym sądzisz? – zapytał Raul swojego towarzysza podróży.
- No cóż – odpowiedział Francois przyglądając się listowi – Krótkie, ale treściwe.
- Kwintesencja konkretu i sensu.
- Dokładnie.
Zasnęli z nową nadzieją w sercach, a następnego dnia, uiściwszy rachunek, zamierzali ruszyć w dalszą podróż. Los zaplanował jednak dla nich coś innego. Bowiem, gdy już mieli wyjechać z miasta, zatrzymał ich oddział straży miejskiej.
- Przepraszam panów, czy jeden z panów nazywa się de Morce? – zapytał kapitan straży.
- Baron de Morce – poprawił go Francois bardzo dbały o swój tytuł – Tak, to ja.
- Panie baronie – powiedział kapitan straży – Mam rozkaz od mera miasta, by aresztować pana i postawić przed jego obliczem.
Piorun z jasnego nieba, jeśli by uderzył przed nimi w ziemię, na pewno by bardziej nie zdziwił naszych muszkieterów, jak właśnie ta wiadomość.
- O, a można wiedzieć, dlaczego pan mer mnie do siebie wzywa? – zapytał Francois.
- Sam dokładnie nie wiem – odpowiedział kapitan – Ktoś złożył na pana skargę, drogi panie.
- Skargę? Na mnie? Niby kto? Przecież nikogo tu nie znam.
- Już panu powiedziałem, drogi panie, że nie wiem tego dokładnie. Zakładam, że to zwykłe nieporozumienie. Ale mimo wszystko rozkaz to rozkaz i muszę go wykonać.
- No dobrze. Pójdę z panami. Czy mam oddać szpadę?
- Nie trzeba. Jeśli dasz pan szlacheckie słowo honoru, że nie będziesz pan uciekał, pozwolimy panu zachować szpadę. Resztę broni również.
- Dobrze, daję takie słowo – powiedział Francois ze spokojem w głosie, chociaż tak naprawdę w tej chwili duszę szarpali mu wszyscy diabli.
Jak to możliwe? Aresztować jego, królewskiego muszkietera, człowieka z takim nazwiskiem? To hańba!
Takie właśnie słowa powtarzał sobie w myślach Francois. Był bowiem oburzony tym, że ktoś ośmiela się go aresztować. Jego, królewskiego muszkietera i barona z krwi i kości. Gdyby nie to, że był z nim Raul i fakt, iż Francois nie chciał go narażać na niebezpieczeństwo, to by sobie z tymi strażnikami inaczej pogadał. Ale cóż, nie ma wyjścia. Musiał zachować spokój, chociaż jak wiadomo spokój i rozsądek nie były nigdy jego mocnymi stronami.
- Jedź dalej, Raul. Ja cię dogonię – powiedział do Charmentalla jego przyjaciel.
- Co?! – zawołał przerażony Raul – Nie zostawię cię tutaj! Zaczekam, aż sprawa się wyjaśni.
- To możesz czekać aż do sądnego dnia nawet, a my nie możemy sobie na to pozwolić. Nam przecież się spieszy, nieprawdaż?
Raul pokiwał smutno głową. Niestety to była prawda. Spieszyło się im do tego stopnia, że nie mogli sobie pozwolić na zwłokę.
- To fakt, spieszy nam się i to bardzo.
- No właśnie. Więc nie marudź, ale jedź. Spotkamy się „Pod Czerwonym Bachusem”. Masz na to moje słowo.
To mówiąc odjechał ze strażą miejską.
Raul zaś, bardzo całą tą sytuacją zaskoczony, pojechał dalej. Wiedział bardzo dobrze, że to aresztowanie było kolejnym podstępem Colgena. Fortelem mającym na celu rozdzielenie go z towarzyszami podróży, by samotny stanowił łatwy cel dla jego bandytów. Teraz jednak Raul nie miał już żadnego wyboru. Stało się, musi jechać sam.
Tak też zrobił. Popędzał konia i wieczorem dotarł do oberży „Pod Czerwonym Bachusem”. Odebrał list od Luizy, ale był tak bardzo zmęczony i zdezorientowany, że go nie otworzył. Czekał na Francois. Ale on się nie zjawiał. Charmentall więc poszedł spać licząc na to, iż może jego przyjaciel przybędzie rano.
Kiedy jednak Raul obudził się i poszedł rozejrzeć się, Francois nigdzie nie było. Zapytał karczmarza, czy może nie przybył pan de Morce. Karczmarz jednak powiedział, że nikt o takim nazwisku nie przybył, ani wczoraj, ani dzisiaj.
Chłopak czekał więc do południa. Francois jednak się nie zjawił.
Raul zrozumiał wówczas straszną prawdę. Był teraz sam w tym mieścinie na prowincji, zdany jedynie na własne siły.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 12:58, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:33, 13 Mar 2013    Temat postu:

Bardzo ciekawe.
Liczę że Raul sobie poradzi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 21:06, 13 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział V

Raul spotyka starego znajomego, ale nie jest z tego powodu zachwycony

Nasz bohater po odkryciu, że jest zdany na własne siły, postanowił rozpocząć stosowne działania. Pierwszą rzeczą, jaka mu przyszła do głowy, było przeczytaniu wskazówki od Luizy. Ułatwiła ona mu ściganie Febre’a i hrabiny de Willer, a tym samym zwiększyła szansę na odzyskanie fatalnego dokumentu. Wiedział, że nie może dłużej czekać na Francois. Nie wiadomo było dokładnie, kiedy wróci (a raczej, czy w ogóle wróci), a i czekanie na niego było niemożliwe, ponieważ przez ten czas agenci Colgena mogli w tym czasie sprzedać dokument, co przyczyniłoby się do wybuchu wojny. Plan więc należało przeprowadzić jak najszybciej, a każda minuta zwłoki może Francję drogo kosztować. Tego był pewien.
Raul otworzył list. Po przeczytaniu dowiedział się, że jego przeciwnicy jutro powinno dojechać już do miasta Forell. Oczywiście jutro oznaczało w wypadku Raula „dzisiaj”, bowiem muszkieter oczekując na przyjaciela stracił nieco czasu. Wskoczył więc na konia i pognał przed siebie. Kilka razy zatrzymał się na krótki postój, aż pod wieczór dotarł do Forell. Był tak zmęczony, że prawie natychmiast po wynajęciu pokoju padł zmęczony na łóżko i zasnął. Rano zaś obudził się i zszedł na dół, by zjeść śniadanie. Zapytał oberżysty, czy nie było czasem listu do niego? Odmowna odpowiedź bardzo go zaskoczyła. Więc Luiza nie zostawiła mu żadnych wskazówek. Zasmuciło go bardzo. Wiedział jednak, że Ferbe i hrabina de Willer z panną Colgen prawdopodobnie zatrzymali się tutaj na noc. Ostatecznie w takich małych miasteczkach nie było wielu oberż oferujących przyzwoite warunki. Zwykle jedna na całą okolicę. Pozostałe były raczej podrzędnymi spelunkami. To dawało naszemu muszkieterowi pewną przewagę, choć niestety niewielką.
Gdy tak siedział załamany przy stoliku i nie wiedział, co dalej ma zrobić zauważył, że oberżysta rozmawia z jakąś osobą w płaszczu z kapturem. Była to kobieta. O coś go zapytała, ten zaś wskazał ręką na Raula. Kobieta zasłaniając sobie twarz kapturem, by nikt poza muszkieterem jej nie widział podeszła do niego i zapytała:
- Pan Raul Charmentall?
- Tak, to ja – odpowiedział muszkieter wstając – A kto pyta?
- Mam wiadomość od panny Luizy – mówiła kobieta – Lecz gdzie jest pan de Morce?
- Nie zjawi się. Jestem tu sam. Gdzie jest ta wiadomość?
Kobieta wysunęła z fałdów paszcza rękę z listem, który Raul pospiesznie wziął.
- Proszę się mieć na baczności i nie opuszczać oberży „Pod Walecznym Kogutem”. Niedługo powinien pan znowu dostać instrukcje.
- Przekaż swojej pani, że jestem jej wdzięczny za to, że mi pomaga.
- Przekażę.
I kobieta ruszyła w kierunku wyjścia.
- Nie zaczekasz na odpowiedź? – zdziwił się Raul.
- Nie mogę. Muszę jak najszybciej wrócić do domu. Niech pan pamięta, by nie opuszczać oberży. A jeśli już, to nie na długo. Proszę również zawsze wieczorem być na miejscu i czekać na dalsze wiadomości.
To mówiąc młoda kobieta odeszła ponownie zasłaniając kapturem twarz.
Raul zdziwił się bardzo tym wszystkim, lecz wiedział, że nie ma czasu do stracenia. Musi dowiedzieć się, jakież to wiadomości ma dla niego panna Luiza. Otworzył więc liścik od Luizy. Szybko przeskoczył oczami po jego treści, która brzmiała mniej więcej tak:

Wynajęliśmy mały dom na ulicy Piekielnej 13. Przebywamy tam jako siostrzenica z ciotką i wujkiem, którzy wyjechali na prowincję w celu poprawy zdrowia. Dokument jest pilnie strzeżony. Nie dopuszczają mnie do tajemnicy, ale ja pilnie obserwuję. Wieczorem przyślę przez zaufaną służącą (tą samą, która dostarczyła wam ten list) dalsze informacje. Nie wiem, kiedy przybędzie ambasador. Ale dopóki się nie zjawi, jest szansa na powodzenia waszej misji.
Powodzenia.

L. C.

P.S. Spalcie proszę ten liścik, tak jak i poprzednie. Nie mogą one wpaść w niepowołane ręce.


Raul dla pewności przeczytał liścik kilka razy, by zapamiętać nazwę ulicy, przy której znajdował się ów dom, kryjówka hrabiny i Febre’a. Upewniwszy się więc, że zna ją bardzo dobrze, wrzucił list do kominka, a zanim także pozostałe, które na szczęście powierzył mu Francois na kilka godzin przed aresztowaniem. Przez kilka minut wpatrywał się w tląca kawałki papieru i odwrócił wzrok dopiero wtedy, gdy miał pewność, że one się spaliły. Następnie, stwierdził, że ma dość czasu i może się trochę rozejrzeć po okolicy. Co prawda panna Luiza prosiła go, by nie opuszczał oberży, ale jednak przecież dodała, że wolno mu to zrobić na krótki czas. A on nie miał zamiaru tutaj długo włóczyć się . Na wieczór na pewno wróci do oberży, by odebrać kolejną wiadomość od panny Colgen.
Poprosił więc oberżystę, by jeżeli ktoś przyjdzie i będzie się o niego pytać, to ma ową osobę skierować do jego pokoju i powiedzieć, że on wróci przed zachodem słońca. Potem jeszcze zapytał, jak można dojść do ulicy Piekielnej 13. Dowiedziawszy się wszystkiego, co chciał, udał się tam natychmiast.
Ulica ta w pełni zasługiwała na swoją nazwę. Była mroczna, tajemnicza i przepełniona bardzo niesympatyczną, niesamowitą aurą. Domy przypominały szereg szarych wysokich pudełek z małymi, wąskimi okienkami i odrapanymi drzwiami wejściowymi. Nie miały one w sobie nic z piękna kamieniczek Paryża. Brud, szarość, ciemność czyniły z tej ulicy miejsce niezbyt lubiane przez mieszkańców. Najgorsze były jednak te figury, zdobiące bramy domów, ogrody, a niekiedy nawet same domy. Były to najczęściej maszkarony i rzeźby nawiązujące do okresu gotyku, wiejące grozą. Wiele z nich przypominało w swoim wyglądzie diabły. Inne zaś to przedstawiały ohydne bestie z wilczymi łbami. Nawet w odważnych sercach potrafiły wzbudzić lęk. Nie należy się zatem dziwić, że nasz bohater, chociaż do tchórzy nie należał, poczuł niepokój, kiedy tylko trafił na tę ulicę. Gdyby nie to, że miał do wykonania ważną misję, opuściłby to miejsce i to jak najszybciej. Ale cóż, siła wyższa, musiał pokonać swój strach.
Budynek, w jakim zatrzymała się banda spiskowców, planujących wciągnięcie Francji do wojny z Hiszpanią i przy okazji wzniecenie też wojny domowej, był najładniejszym ze wszystkich domów na tej ulicy. Albo też najgorszym, zależy, jak na to patrzeć. Nie miał na sobie aż tyle szarych kolorów, ale za to posiadał o wiele więcej rzeźb demonów i maszkaronów, niż inne budynki. Otaczał go zaniedbany ogród. Właściciel domu był człowiekiem bogatym, ale nie mieszkał tutaj nigdy, tylko zwykle go wynajmował turystom. A ponieważ turyści się nie skarżyli, więc on nie czuł najmniejszej nawet potrzeby, by dbać o cokolwiek. Był na to też zbyt chciwy pomimo tego, a może właśnie dlatego, że był bardzo bogaty. Jak bowiem wiadomo, ludzi bogatych charakteryzuje wyjątkowa chciwość.
Raul nie znał historii owego domu i nie interesowała go ona w najmniejszym stopniu. Bowiem nie pomogłaby mu w odzyskaniu dokumentu, więc po jakie licho ma on ją poznawać? Odpowiedź wydaje się prosta, tak prosta, że chyba nie musimy jej podawać. Ważne jest jednak to, co teraz zrobił nasz bohater.
Otóż Charmentall wdrapał się na wysoki mur oddzielający ogród od ulicy i zwinnie niczym wskoczył do środka. Miał nadzieję, że nikt go nie zauważył ani nie usłyszał. Na szczęście spadł na ziemię szybko i w miarę swoich możliwości bezszelestnie, więc nikt nie zwrócił na to uwagi. Następnie Raul podkradł się powoli i cicho do domu. Rozejrzał się dookoła. Szukał jakiegoś okna, przez które mógłby wejść do środka, a potem zorientować się w sytuacji. Na szczęście jedno okienko było lekko uchylone. Wystarczająco, by on mógł wejść do środka i dostać się do wnętrza. Przecisnął się i po chwili był w jakimś odosobnionym pokoju. Nikogo tu nie było. Widać los mu sprzyjał. Raul skradał się dalej. Podszedł do drzwi i już miał wyjść, gdy nagle usłyszał znajomy głos, który mówił:
- Nie wiem, mój panie, o co ci chodzi. Przecież wykonujemy polecenia pana ministra. Wszystko idzie po naszej myśli. Czemuż więc pan się irytujesz?
Hrabina de Willer, pomyślał Raul.
- Irytuję się dlatego, że nie dostałem jeszcze tego, na czym tak bardzo mi zależy. Nie dostałem Charmentalla! Nie miałem okazji zabić go osobiście! A mógłbym go już zrobić bez problemu!
To pewnie Febre, przemknęło Raulowi przez głowę.
- A czy pan minister dał panu na to pozwolenie, mój drogi? – zapytała hrabina głosem, z którego biła złośliwość.
- Powiedział, że jak zacznie mieszać się do naszych spraw. A on się w nie wmieszał jak mało kto. Co prawda pan minister wciąż łudzi się nadzieją, że ten młokos dołączy do nas. Cały czas się waha przed wydaniem ostatecznego wyroku śmierci na tego gaskońskiego głupka. Gdyby nie to, zabiłbym tego śmiecia od razu, gdziekolwiek bym go znalazł. Nie wiem, czemu ten stary ramol Colgen jeszcze się waha.
- A ja chyba wiem – powiedziała tajemniczym głosem hrabina de Willer.
- Wiesz? – zapytał zdumiony Febre.
- A wiem.
- Więc dlaczego?
- Z powodu drobnych wyrzutów sumienia.
- Wyrzutów sumienia? To ten stary łajdak ma jeszcze sumienie? – Febre nie krył swojego zdumienia.
- A i owszem. Może to pana dziwi, ale on wciąż ma sumienie.
- To źle. Ja swojego się pozbyłem wiele lat temu. Przeszkadzało mi w wykonywaniu mojego fachu. Dlatego je usunąłem sobie z duszy. Raz na zawsze.
- Nie wątpię. Ale ponieważ on je sobie nie usunął, więc go ono dręczy. Gryzie go gorzej niż wściekły pies.
- Dlaczego?
- To już pan powinieneś wiedzieć najlepiej. W końcu to pan wykonywałeś dla niego tę brudną robotę.
- Jaką robotę?
- Już nie pamiętasz? Brudną robotę. Śmierdzącą robotę. Taką robotę, której tylko ty byś się podjął. Zabicie Gastona Charmentall.
Raulowi aż pociemniało w oczach, kiedy to usłyszał. Gaston Charmentall? Jego ojciec? Chłopak co prawda doskonale wiedział, że Febre zabił jego ojca, ale zawsze myślał, że to był tylko zwykły bandycki napad albo też zlecenie wydanie przez jakiegoś podłego wroga. Ale żeby to zlecił Colgen, tego się Raul nie spodziewał. Ileż jeszcze zbrodni ma swoim koncie ten łajdak? Ilu ludzi jeszcze zlecił zabić temu diabłu w czerni? A ilu zleci jeszcze zabić?
- Nie mów pan, panie Febre, że już tego nie pamiętasz – szydziła sobie hrabina de Willer – Było to co prawda dwadzieścia lat temu, ale takie rzeczy zostają w pamięci na zawsze.
- Nigdy nie mówiłem, że zapomniałem o tej sytuacji – rzekł Febre z kpiną w głosie – Wręcz przeciwnie. Zapamiętałem ją bardzo dobrze. W końcu to właśnie tego dnia ten szczeniak Charmentall odciął mi ucho i zostawił tę bliznę. Oszpecił mnie do końca życia. Czegoś takiego się nie zapomina.
- I pewnie pamiętasz, dlaczego szanowny pan minister zlecił zabójstwo Charmentalla?
- Oczywiście, że tak. Ponieważ kochał się w jego żonie.
Raul był coraz bardziej zdumiony. Słuchał jednak dalej.
- Czyli miłość? – zapytała hrabina.
- Można by to tak nazwać.
- Jak to można?
- Tak to – odpowiedział z naciskiem Febre – Wątpię, by ten łajdak znał kiedykolwiek takie uczucie jak miłość. A zresztą, nawet jeżeli, to już nieistotne. W każdym razie chciał, by ta paniusia była tylko z nim. Ona oczywiście się nie zgodziła. Więc postanowił ją porwać. Ja miałem wykonać to zadanie. Plan był prosty: przyjeżdżam i zabijam Charmentalla pod pretekstem nie płacenia podatków. Ją porywam, a dzieciaki, jeżeli będą stawiać opór, mogę też usunąć. Niestety plan nieco odszedł od pierwowzoru. Pani Charmentall wystąpiła w obronie męża, a jeden z moich ludzi, wyjątkowy nadgorliwiec, strzelił do niej i zabił biedaczkę. Byłem wściekły. Chciałem naprawić mój błąd.
- I porwałeś tę małą?
- Oczywiście. Musiałem jakoś odkupić moją winę. Colgen nie był zbyt tym zachwycony, ale cóż. Przyjął to, co mu przyniosłem. I do dzisiaj się z tego cieszy. Bo wiadomo pani dobrze, co z tą panienką się stało.
- I owszem, mój panie. Doskonale wiem, co się z nią stało.
Rozmowa się urwała.
Raul, doszedłszy do wniosku, że usłyszał już wystarczająco dużo, wyszedł po cichu przez okno i przedostał się po murze na ulicę. Wracając do karczmy rozmyślał cały czas o tym, co właśnie usłyszał. Był bardzo zszokowany. Co prawda, spodziewał się wielu rzeczy po Colgenie. Wiedział, że to człowiek gotowy na wszystko i spodziewał się nawet, że mógł usunąć kilku nieprzychylnych mu ludzi, ale o coś takiego, to go nie podejrzewał. To było straszne. Jego ojciec i matka nie żyją. Siostra porwana. On sam został sierotą. I to wszystko tylko po to, by Colgen mógł zdobyć kobietę, o której by i tak zapomniał, gdyby tylko mu się udało? Nie, nie i jeszcze raz nie. Coś takiego w głowie się nie mieści. Morderstwo dla zdobycia kochanki? To nie tylko podłe, ale również bardzo głupie. Przecież jego matka nigdy nie zachciałaby mordercę swojego męża. Na co on liczył? Na jej przychylność? Jeśli tak, to musiał być bardzo głupi, skoro miał takie śmiałe nadzieje. Ale cóż, ludzie zakochani często nie grzeszą inteligencją. Wystarczy tylko wspomnieć, jak Francois o mało go nie zaszlachtował na ciemnej ulicy, tylko dlatego, że był zazdrosny o Luizę.
No właśnie, Francois. Co się z nim stało? Czy jeszcze go zobaczy? O co właściwie był oskarżony? A zresztą to nieważne, o co go posądzili. Cokolwiek by to nie było, to jego przyjaciel na pewno jest niewinny. Aresztowano go tylko po to, by on, Raul Charmentall został sam w tym ponurym mieście. W ten sposób stawał się łatwym łupem bandziorów Febre’a. Czyż nie to chodziło tym łotrom? Ale niech się strzegą. Zobaczą jeszcze, że żaden Gaskończyk nie poddaje się bez walki.
Zaczynało się ściemniać i powoli zbliżał się wieczór, czyli pora na odebranie wiadomości od panny Luizy. Nie można się było spóźnić, od tego spotkania bowiem zależały losy całej Francji. Charmentall więc skierował swoje kroki w stronę oberży „Pod Walecznym Kogutem”. Przypadkiem wszedł w bardzo ciemny zaułek i o mało co by w nim zabłądził. Na szczęście szybko się ocknął i zamierzał właśnie zawrócić. Gdy wtem, zupełnie niespodziewanie, na plecach poczuł pistolet i ciszę przerwał ochrypły głos:
- Pieniądze albo życie!
Raul nie miał czasu nawet się obejrzeć do tyłu, zresztą nie byłoby to w tym wypadku zbyt rozsądne. Nie zaszczycił jednak tajemniczego swego napastnika odpowiedzią.
- Głuchy jesteś?! – powtórzył ochrypły głos już lekko zirytowany - Powiedziałem „Pieniądze albo życie”!
- Nie dasz mi się zastanowić? – zapytał Raul z kpiną w głosie – Nie wiem, co wybrać. Muszę to sobie dobrze przemyśleć.
- Dowcipny jak zawsze. To dobrze – kpił sobie właściciel ochrypłego głosu – To bardzo dobrze. Lepiej jest umierać ze śmiechem na ustach niż ze strachem.
- To ja mam umrzeć, mój panie?
- Oczywiście, mój panie.
- Więc po co te propozycje typu „Pieniądze albo życie”?
- Dla ozdoby. Przy okazji lepiej to brzmi, kiedy napadający na szlachcica z bronią w ręku bandyta mówi takie słowa, nieprawdaż?
- O tak, to niewątpliwie wielki plus całej sytuacji.
- No właśnie. Więc, mój panie, szykuj się na śmierć.
- A mógłbym chociaż zobaczyć twarz swego mordercy? – zapytał Raul licząc na to, że chociaż trochę zyskać na czasie.
- Właściwie nie wiem, po co ci to, ale proszę bardzo. Możesz zobaczyć moją buźkę.
To mówiąc zbój wyszedł z cienia i stanął przed Raulem.
Charmentall przyjrzał się mu dobrze. Zobaczył wówczas zbójecką gębę pozbawioną jednego oka.
- Nie poznajesz mnie, kochasiu? – zapytał zbój.
- Ależ owszem, poznaję – powiedział Raul mściwym tonem – Ty jesteś Jacques Raberic.
- We własnej osobie. Miło, że jeszcze umiesz rozpoznać starych znajomych.
- To ty jesteś na wolności? – zdumiał się Raul – Myślałem, że wciąż gnijesz w Bastylii albo na galerach.
- Jeszcze nie zbudowali takiego więzienia, z którego nie mógłbym uciec. Zwłaszcza, że miałem bogatego protektora – wyjaśnił Raberic wciąż mierząc do Raula z pistoletu.
- O, a kogóż to? Nie odpowiadaj, niech zgadnę? Pana ministra Colgena?
- Skąd wiesz? – teraz to Raberic się zdumiał, jednak szybko zdołał się opanować – Tak, właśnie jego mam na myśli. Wyciągnął mnie z Bastylii i wysłał tutaj. Spodziewał się, że możesz tu dotrzeć pomimo tylu pułapek, jakie na ciebie i twoich kompanów zastawił. Więc dał mi zadanie. Miałem cię unieszkodliwić do czasu zjawienia się ambasadora hiszpańskiego. Dał mi również pozwolenie na całkowite usunięcie twej skromnej osoby, jeżeli będziesz sprawiał kłopoty. A domyślam się, że będziesz. Więc lepiej szykuj się na śmierć.
- Myślisz Raberic, że ujdzie ci to bezkarnie?
- A dlaczegóżby nie? Nikt nas tu nie widział. Jutro straż miejska znajdzie twojego trupa i pomyśli, że zapuściłeś się tam, gdzie nie powinieneś i padłeś ofiarą napadu bandyckiego. Takie rzeczy się zdarzają, zwłaszcza tutaj. Nikt nie powiąże twojej śmierci ze mną, a tym bardziej z panem ministrem.
- Dlaczego nie zlecił tego zadania temu swojemu cynglowi? Jak mu tam… Febre? Tak on się zwie? Niby czemu on tego nie może zrobić?
Chciał jak najszybciej wymyślić dobry plan, więc musiał zyskać na czasie. W tym celi postanowił zagadać tego łotra najdłużej, jak to sie tylko da.
- Febre? – zakpił sobie Raberic – Temu gamoniowi miałby on to zlecić? Niewątpliwie jest on zabójczo skuteczny, ale cóż, teraz musi ochraniać hrabinę i ten ich dokumencik. Założę się, że o wiele bardziej go teraz interesuje flirtowanie z tą paniusią niż walka z tobą.
- Zdziwiłbyś się, jak bardzo się mylisz.
- Może. Tak czy siak, pożegnaj się ze swoimi przyjaciółmi. I nie mam na myśli tej muszkieterskiej zgrai, która teraz pewnie gdzieś zdycha na prowincji.
To mówiąc Raberic wymierzył w niego pistolet, który teraz tylko, chwilowo opuścił w dół.
Raul na szczęście miał już gotowy plan. Liczyła się szybkość.
Szybkim ruchem pochylił się ku ziemi, złapał kamyk i cisnął nim Rabericowi w twarz. Następnie jednym zwinnym kopnięciem wytrącił mu pistolet z dłoni, który upadłszy na ziemię, wypalił głośno. Potem chwycił za szpadę i ruszył do natarcia. Jednak Raberic też nie próżnował przez ten czas i również pochwycił za swoją. Rozpoczął się pojedynek. Raul, pamiętając lekcje Trechevile’a, po ostrym ataku, przeszedł do taktycznej obrony. Raberic atakował zawzięcie, ale widocznie nie doceniał swego przeciwnika. Charmentall specjalnie osłabiał jego siły, by móc lepiej zadać cios ostateczny. Rzeczywiście, jego metoda skutkowała i Raberic zaczął słabnąć. Raul już wykonał słynny sztych, polegający na tym, że upada się na ziemię, wykonuje obrót na głowie i uderza przeciwnika szpadą w pierś. Nasz bohater wykonał ten cios z niebywałą precyzją. Niestety, ostrze szpady natrafiło na przeszkodę. Była to kolczuga. Raberic nigdy nie zmieniał swoich zwyczajów. Zwłaszcza co do środków bezpieczeństwa.
Łotr zaśmiał się złośliwie i uderzył szpadą. Ostrze przejechało Raulowi po żebrach. Chłopak jęknął z bólu, ale dostrzegł swoją szansę. Wykorzystał ją i ciął swego przeciwnika przez głowę. Nie to był mocny cios, ale poskutkował. Raberic głucho wycharczał coś niezrozumiałego i upadł na ziemię. Charmentall pozbierał się, wytarł szpadę i schował do pochwy. Następnie ruszył z powrotem do karczmy “Pod Walecznym Kogutem”.
Po drodze natknął się na kilku ludzi i paru żołnierzy ze straży miejskiej. Przybiegli oni przerażeni wystrzałem. Raul skierował ich do Raberica radząc im, by się pospieszyli, jeśli chcą go jeszcze żywego odwieść do celi, gdyż w obronie własnej nieźle go zaprawił.
Wrócił do oberży. Właściciel powiadomił go, że była tu przed paroma minutami jakaś dama. Nie widział jej twarzy, gdyż miała płaszcz z kapturem, ale prosiła , by przekazać panu Charmentall ten list. To mówiąc wręczył mu kopertę z listem.
Raul wziął go i zapłaciwszy oberżyście za fatygę udał się do swego pokoju. Upewniwszy się, że jest sam i nikt nie będzie mu przeszkadzał, otworzył list. Znalazł tam kilka zdań:

Jak już wspomniałam dokument hrabina trzyma w swoim modlitewniku, z którego nie spuszcza oka. Ukraść go będzie wyjątkowo trudno. Musi pan się mocno postarać. Hrabina ma modlitewnik w swoim pokoju, dostanie się do niego nie będzie proste.
Mam pewien pomysł. Możesz, mój panie, wejść przez mój pokój. To trzecie okno na lewo, wychodzące na ogród. Hasło: trzy szybkie stuknięcia. Odzew: dwa stuknięcia. Pomogę, jak tylko będę mogła.
Życzę szczęścia.

L. C.

P.S. Ambasador będzie tu za cztery dni. Tyle chyba powinno wystarczyć.


Raul zgodnie ze swoim zwyczajem przeczytał list kilka razy i upewniwszy się, że wszystko już pamięta, wrzucił go wraz z kopertą do ognia w kominku. Dla pewności poprawił palenisko pogrzebaczem. Potem zaczął myśleć.
Luiza miała rację. Cztery dni to wystarczająco dużo, by odzyskać dokument. Trzeba to będzie odpowiednio wykorzystać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 13:17, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:11, 13 Mar 2013    Temat postu:

Raul jest sprytny i pewnie da sobie radę.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zorina13 dnia Śro 21:11, 13 Mar 2013, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 21:12, 14 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział VI

Połowiczny sukces

Ten dzień bardzo dłużył się Raulowi i trudno nam się temu dziwić. Ostatecznie to tej właśnie nocy postanowił podjąć się wykonania wyjątkowo trudnego, ale jakże ważnego dla Francji zadania. A mianowicie wykradzenia owego fatalnego dokumentu i zniszczenia go, zanim narobi on poważnych szkód jego ojczyźnie. Tak, właśnie tej nocy bohaterski muszkieter miał odmienić losy swego kraju. Od powodzenia jego misji zależało życie wielu ludzkich istnień. W wyobraźni miał obraz siebie otoczonego przez wiwatujący tłum. Wszyscy go chwalą, nagradzają i są z niego dumni. Ach, co by to było za życie. Bohater na zawsze zapisany na kartach historii. Cóż by to był za sukces dla niego i całego rodu Charmentallów. O takim sukcesie nie marzył dotąd nikt. Nawet jego ojciec.
Po chwili jednak wizja znikła i przyszło mu do głowy coś innego. A jeśli zawiedzie? Jeśli pomimo tak wielkich chęci mu się nie uda? To cóż wtedy? Wszyscy wówczas okrzykną, że bohater, który zawiódł, to on, Raul Charmentall. Wówczas nici ze sławy i jedyne co go spotkałoby, to hańba na całe życie. To by było dopiero upokorzenie dla niego i sukces tego łotra, Febre’a.
Ale o czym on teraz myśli? Przecież to głupota. Hańba nie jest ważna i najgorsza. Najgorsze stanie się, kiedy ten dokument wpadnie w ręce ambasadora Hiszpanii. Wojna, śmierć i zniszczenie. A do tego jeszcze zamach stanu pana Colgena, który by przejąć władzę, nie zawaha się przed niczym. Nawet przed zdradą. Wybuch wojny, śmierć wielu żołnierzy. I po co to wszystko? Tylko po to, by zaspokoić swoje nędzne ambicje. To jest chore. A ponieważ to choroba, należy ją wyleczyć. Zaś najlepszym lekarstwem będzie uniemożliwienie tych szaleńczych planów.

***

Raul z radością powitał nastanie nocy. Teraz właśnie pojawiły się perspektywy powodzenia jego planu. Nie można było tego zmarnować. Tak więc nie tracąc czasu, punktualnie o godzinie dziewiątej wieczorem, Raul był gotowy. Wiedział, że o tej właśnie porze hrabina de Willer idzie spać. Chciał dać jej jeszcze trochę czasu na zaśnięcie. Dodał do tego jeszcze dziesięć minut, które niewątpliwie zajmie mu dotarcie do celu.
Punktualnie o godzinie dziewiątej trzydzieści poszedł w stronę ulicy Piekielnej 13. Dotarł tam w ciągu dziesięć minut, tak jak planował. Następnie przeszedł przez mur do ogrodu i podszedł do ściany domu. Odliczył trzecie okno na lewo i zastukał trzy razy. Z początku nie usłyszał nic. Przestraszył się, że pomylił okna i za chwilę zostanie złapany na gorącym uczynku, ale jednak po chwili odezwały się dwa stuknięcia. Był to sygnał. Okno się otworzyło i Raul wszedł do środka. Powitała go tam panna Luiza. Była w szlafroku zarzuconym na nocną koszulę. W ręku trzymała świeczkę.
- Witam, Luizo – powiedział Raul.
Jak bowiem dobrze pamiętamy, mówili już sobie po imieniu.
- Witaj – odpowiedziała Luiza – Sam? Więc jednak moja służka mówiła prawdę. Sądziłam przez chwilę, że coś jej się pomyliło. Ale niestety jesteś sam. A gdzie reszta?
- Niestety, nie mogli przybyć. Zatrzymały ich różne … drobne przeszkody.
Luiza westchnęła przerażona.
Raul pospieszył z pociechą dla swojej przyjaciółki.
- Spokojnie, moja droga, to nic poważnego. Wyjdą z tego. Ręczę ci.
Mówił tak, chociaż praktycznie sam sobie nie wierzył w tej kwestii. W głębi swego serca jednak miał nadzieje, iż jego przyjaciołom uda się wydobyć z tarapatów, jak zwykle zresztą.
- A co z moim ukochanym? Co z Francois?
- Nic mu nie jest. Został osadzony w areszcie na wskutek jakiegoś pomówienia. Założę się, że to kolejna intryga tych szakali, Febre’a i hrabiny de Willer.
- Niewątpliwie – rzekła panna Luiza mściwym tonem – Oni są do takich rzeczy zdolni. Ale dosyć o tym. Nie po tu chyba przyszedłeś, żeby mi streszczać całą waszą wyprawę.
- Oczywiście, że nie – odpowiedział jej Raul – Na to będzie jeszcze okazja. Na razie jednak muszę odzyskać ten nieszczęsny dokument. Pisałaś, że hrabina trzyma go w modlitewniku w swoim pokoju.
Luiza pokiwała głową na potwierdzenie jego słów.
- Tak, to prawda.
- Gdzie jest ten pokój?
- Pierwsze piętro, drugie drzwi na prawo. Pospiesz się.
- Nie martw się.
Raul już miał wychodzić, kiedy nagle zatrzymał go głos Luizy, która powiedziała:
- Uważaj na siebie.
Uśmiechnął się i wyszedł z pokoju na korytarz. Szybko odnalazł schody i wszedł po nich na pierwsze piętro. Następnie bez żadnych trudności dotarł do pokoju hrabiny de Willer. Starając zachowywać się jak najciszej, delikatnie nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Te lekko skrzypnęły, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszedł cicho, na palcach i rozejrzał się po pokoju. Zobaczył łóżko, na którym spała hrabina. Co dziwne, we śnie nie wydawała się tak groźna, jak w dzień. Nie miał jednak czasu, by się nad tym dokładniej zastanawiać. Miał zadanie do wykonania.
Po lewej stronie łóżka stał nocny stolik. Na tym stoliku walały się różne damskie fatałaszki niezbędne dla kobiecego rodu: szminka, puder, wachlarz, itp. drobiazgi. Wśród nich leżał również skromnie oprawiony modlitewnik. Wspaniale, właśnie tego przedmiotu nasz bohater szukał. Teraz tylko wydobyć stamtąd dokument i grzecznie się stąd ulotnić.
Delikatnie i powoli, starając się nie budzić hrabiny, podszedł do nocnego stolika, podniósł książeczkę i zaczął ją oglądać. Omal nie umarł ze strachu, kiedy pani de Willer poruszyła się na łóżku i wymruczała coś pod nosem. Na szczęście spała dalej. Odetchnąwszy więc z ulgą szukał dalej. Wreszcie znalazł dokument. Był on zwinięty na czworo. Schował go więc do rękawicy i odłożywszy modlitewnik na miejsce zamierzał odejść. Niestety przez przypadek potrącił małą porcelanową figurkę stojącą na stoliku. Ta spadła i roztrzaskała się o podłogę.. Hrabina obudzona przez hałas ocknęła się i zerwała z łóżka, chcąc zobaczyć, co go spowodowało. Ujrzała Charmentalla. Oczywiście, jak się może szanowny czytelnik domyślić, zaczęła krzyczeć:
- Na pomoc! Złodziej! Zabrał dokument!
Raul nie zamierzał czekać na dalsze rezultaty owej przygody i rzucił się do ucieczki. Liczył na to, że skorzysta z zamieszania i ucieknie. Niestety, przeliczył się. Służba obudzona krzykiem, wypadła ze swych pokoi i zaatakowała naszego bohatera. Raul jednak miał głowę nie od parady. Wiedząc, że osaczony na ciasnym i wąskim piętrze przez służbę nie ma żadnych szans, wskoczył na poręcz i zjechał po niej na dół. Tam jednak też czekali na niego wrogowie. Otoczyli go grożąc mu obnażonymi szpadami. Zeskoczył więc z poręczy i unikając pchnięcia zadał przeciwnikowi mocny cios pięścią. Powstała niewielka luka wśród atakujących. Skorzystał z niej, próbując im uciec. Nadal jednak otaczali go lokaje. Jednego ogłuszył rzucając w niego masywnym kandelabrem, innego powalił stołkiem. Wreszcie jednak musiał użyć szpady, by jakoś utorować sobie drogę. Udało mu się to. Trzech drabów zabił, innych ciężko poranił. Wreszcie jednak przedarł się do drzwi otwartego pokoju Luizy, która już go nawoływała. Wbiegł tam szybko i zamknął je na klucz.
Chwilę później do drzwi zaczęli się dobijać napastnicy.
- Luiza, otwieraj! Wiemy, że on tam jest! – dało się słyszeć głos hrabiny de Willer.
- Pospiesz się – powiedziała Luiza do Raula, któremu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać.
Młodzi ludzie razem szybko otworzyli okno i chłopak wskoczył na parapet.
- Luiza, daję ci ostatnią szansę, otwieraj natychmiast! – krzyczała zza drzwi hrabina de Willer.
- Pospiesz się, zaraz tu będą – ponaglała Raula Luiza.
- Uciekaj ze mną – zaproponował Raul.
- Nie, będę tylko opóźniała ucieczkę. Uciekaj sam – odpowiedziała mu panna Colgen.
- Nie zostawię cię tutaj samej.
- Nic mi się nie stanie. Obiecuję ci.
- Czy na pewno nic ci nie grozi? – zapytał Raul z niepokojem.
- Nic a nic. Hrabina i Febre są łotrami, ale nie ośmielą się skrzywdzić córki swego pryncypała – uspokoiła przyjaciela Luiza.
- Nie jestem pewien, czy się nie ośmielą.
- Dobra, wyważyć drzwi! – krzyczał głos, który Raul rozpoznał jako głos Febre’a.
- No już, uciekaj, marnujesz tylko czas! Uciekaj! – wołała Luiza coraz bardziej przerażona.
Raul pogłaskał ją jeszcze dłonią po policzku i wyskoczył przez okno na ogród. Luiza natychmiast zatrzasnęła okiennice. Charmentall natomiast ruszył biegiem przez ogród, wydostał się przez mur na ulicę, a tam już zaczął biec z niesamowitą prędkością. Obawiając się, aby jego wrogowie nie śledzili go, nie przestawał biec, specjalnie klucząc uliczkami, chcąc w ten sposób zmylić ewentualny pościg. W końcu jednak nie wytrzymał i musiał się zatrzymać, by złapać oddech. Stanął i oparł się o ścianę ciężko oddychając. Nagle usłyszał za sobą okrzyki:
- Zniknął nam z oczu!
- Szukajcie dobrze. Przetrząśnijcie każdy zakamarek. On nie ma prawa uciec. Hrabina nie będzie zadowolona, jeśli wrócimy z niczym!
Raul przeraził się. Więc byli blisko. Jeszcze chwila, a dojdą do miejsca, w którym on się znajduje. A on już jest zmęczony tym ciągłym uciekaniem. Ale nie podda się bez walki.
Nagle zaszło coś, co przerwało jego rozważania . Czyjaś ręka zasłoniła mu usta, a tajemniczy głos powiedział:
- Milcz, jeśli ci życie miłe.
Raul pokiwał tylko głową. Nie rozumiał nic z tego, co się teraz działo, ale wolał w to nie wnikać.
- Szybko, do środka, tędy – wyszeptał tajemniczy osobnik, prowadząc go do drzwi jakiegoś domu.
Potem lekko brutalnie wepchnął go do środka, a sam wszedł jako drugi, rozglądając się bacznie i zamykając za sobą drzwi na klucz. Następnie zatrzasnął na rygiel okiennice, syknąwszy „Cicho” zaczaił się w kącie. Raul zauważył, że ludzie hrabiny przebiegli obok domu, nie zajrzawszy nawet tutaj.
Przez chwilę Charmentall i jego wybawca siedzieli cicho bojąc się, że wrogowie zaraz wrócą. Kiedy jednak niebezpieczeństwo było zażegnane, tajemniczy wybawca podszedł do ledwie widocznego stołu i zapalił świeczkę. Wówczas Raul mógł mu się lepiej przyjrzeć. Zobaczył wysoką postać mężczyzny w wieku ok. czterdziestu ośmiu lat, o włosach lekko przyprószonych siwizną i w mundurze muszkietera.
- Brawurą to ty zawsze grzeszyłeś, mój chłopcze – powiedziała owa postać wesołym tonem – Ale nie byłoby źle, gdybyś też miał trochę więcej rozsądku, który by ci powiedział…
Mówiąc te słowa tajemniczy człowiek zaczął odwracać się powoli twarzą w stronę Raula.
- Który powiedział by ci, że na takie misje nie należy chodzić samemu.
Charmentall przyjrzał się swojemu wybawcy. Od razu rozpoznał jego twarz.
- Stryjek Andre! – wyszeptał i rzucił się mu na szyję.
Kapitan Trechevile (bo to rzeczywiście on był) objął chłopaka mocno, ucałował w oba policzki i zapytał:
- Ładnie to tak, mój chłopcze? Czy tego cię uczyłem?
- Ale czego? – zapytał zdumiony Raul.
- Sam narażasz się na ryzyko, sam zgarniasz laury i nawet nie podzielisz się nimi z przyjaciółmi. Nieładnie, mój drogi, nieładnie. Tak nie postępuje honorowy człowiek.
- Ale wiesz przecież, stryjku, że ja nie mogłem czekać. Ambasador ma przybyć za cztery dni (to jest za trzy dni, licząc od jutra), a moi przyjaciele zostali wyeliminowani z gry…
- Wiem, bo ich spotkałem – przerwał mu Trechevile.
- Spotkałeś? – Raul nie posiadał się z radości.
- Ano spotkałem.
- I co z nimi? Wszystko w porządku? Żyją?
- Ależ oczywiście, że żyją. Dlaczego by mieli nie żyć? Nic im nie jest. Jak już ci mówiłem, spotkałem ich po drodze, kiedy tu do ciebie jechałem. Fryderyk już dochodzi do siebie, chociaż jest nadal słaby, a Francois wydostał się z więzienia. Oskarżyli go o jakąś głupotę, ponoć kogoś niedawno poranił i do śmierci doprowadził. Ale to zwykłe brednie. Wszystko się wyjaśniło. Spotkałem go i skierowałem do Fryderyka. Sam zaś dotarłem tutaj. Pomyślałem, że mogę ci się na coś przydać.
- No i przydałeś się. Bardzo mi się przydałeś. Jak mało kto. Chociaż, jak widzisz (a może nie widzisz, bo jest ciemno), udało mi się wykonać zadanie.
- To wspaniale. Masz dokument?
- Oczywiście, tutaj.
To mówiąc Raul sięgnął ręką do rękawicy, ale zaraz zadowolona mina mu zrzedła. Przerażony wyjął z rękawicy kawałek udartego papieru. Był to fragment dokumentu, zawierający napis:

Podpisano: Ludwik Burbon, piętnasty tego imienia.

Obok znajdowała się pieczęć królewska. Niżej zaś znajdowały się podpisy i pieczęcie króla Anglii i króla Prus.
- Co się stało? – zapytał zaniepokojony Trechevile.
- Nie mam go. Nie mam – zawołał Raul – Musiał mi się podrzeć podczas szamotaniny z tym lokajczyną od siedmiu boleści. Widocznie wyrwał mi całość, a ja tego nie zauważyłem.
- Nie całość. Masz przecież podpis z pieczęcią – sprostował jego wypowiedź Trechevile.
- Co to ma do rzeczy? Przecież to oni wciąż mają dokument.
- Bez podpisów i pieczęci królów ów dokument jest bezwartościowy. I nie stanowi dowodu, że powstał takowy traktat. Każdy mógłby go napisać. Fakt, że my mamy część końcową działa na naszą korzyść.
- Jak to? – zapytał zdumiony Raul.
- Wyjaśnię ci to zaraz. Na razie jednak zniszczmy ten zalążek zła, jaki ci było dane odebrać.
To mówiąc wziął z ręki Raula ów fragment dokumentu, przyłożył do świeczki i patrzył, jak powoli spala się on w jej płomieniu.
- A teraz chodźmy stąd, mój chłopcze. Mamy zadanie do wykonania - powiedział Trechevile.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 13:32, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:16, 14 Mar 2013    Temat postu:

Rzeczywiście połowiczny sukces.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Pią 17:43, 15 Mar 2013    Temat postu:

Rozdział VII

Transakcja zła

- Wy idioci! Patałachy! Durnie! Ofermy! I za co ja wam płacę?! Deklarujecie wierność ministrowi i jego sprawie, a nawet nie umiecie złapać jednego durnego muszkietera! Co z was za bandyci?! Czy te lokajskie wdzianka odebrały wam zmysł myślenia?!
Tak właśnie oto krzyczała na swoich podwładnych hrabina de Willer, kiedy ci przynieśli jej wieść, że wrócili z niczym.
- Robiliśmy co w naszej mocy – tłumaczyli się przerażeni lokaje.
- Nie tłumacz mi tego, sama to zdążyłam to zauważyć. Lepiej powiedz coś innego. Coś, by mi się spodobało.
- Co prawda nie złapaliśmy tego muszkietera, ale odzyskaliśmy dokument.
- No, przynajmniej jeden plus dla nas – mruknęła hrabina – Pokaż mi go.
- Proszę – powiedział lokaj, podając jej ów dokument i wychodząc wraz z innymi swymi towarzyszami.
- No, nareszcie – mruknęła hrabina, biorąc dokument do ręki – I co teraz, panie muszkieterze? Cóż pan teraz powiesz? Nie udała się akcja uratowania kraju przed naszymi rządami, czyż nie?
Nagle jednak śmiech zniknął z jej twarzy. Przyjrzała się dokumentowi dokładnie. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie zobaczyła. Przyjrzała się jeszcze raz. Nie, to nie było złudzenie, tylko prawda. Miała w ręku nie dokument, ale tylko jego większą część, pozbawioną jednak najważniejszej rzeczy. Brakowało tam podpisów królów zawierając pakt oraz ich pieczęci. Część dokumentu zawierająca to wszystko została wyrwana. Ów muszkieter zabrał ją ze sobą.
Hrabiną, jak się można domyślać, wstrząsnął poryw wściekłości. Przez chwilę powtarzała tylko słowo „nie!”, a potem zmięła dokument w rękach i już była gotowa podrzeć go na kawałki, gdy wyrwał go jej Febre.
- Uspokój się, pani – powiedział spokojnie, choć sam z trudem ten spokój zachował – To nam się może jeszcze przydać.
- Jak? Dokument jest niekompletny, ten łajdak wyrwał nam najważniejszą część i założę się o wszystko, co pan zechce, że już ją zniszczył – zawołała hrabina gotując się ze wściekłości.
- To prawda. Nie możemy jednak zapominać o naszej misji.
- Tak?! I jak ją mamy wykonać z podartym dokumentem?! Może mi pan to łaskawie wyjaśni?!
Hrabina była bardzo zdenerwowana.
Na ustach Febre’a ukazał się jednak złośliwy uśmieszek.
- W bardzo prosty sposób – odpowiedział na jej pytanie Febre – Dorobimy resztę dokumentu.
- Niby jak dorobimy?
- Normalnie. W sąsiednim miasteczku mieszka pewien mój znajomy fałszerz. Z łatwością podrabia podpisy i pieczęcie. Po prostu przepisze cały dokument na nowym papierze, dorobi brakującą część i po sprawie – wyjaśnił hrabinie Febre.
Człowiek w czerni był bardzo pewny siebie. Mimo tego hrabina nadal miała wątpliwości co do tego planu.
- Podrobi? Jasne... Ciekawe niby jak? – zakpiła sobie – Przecież on nawet nie wie, jak ta pieczęć wygląda.
- Wie, na pewno wie. A nawet jeżeli nie, to nic to nie znaczy. Wystarczy, by Hiszpanie uwierzyli, że są to pieczęcie króla Ludwika XV oraz władcy Anglii i pruskiego króla, a wywołają wojnę nie zastanowiwszy się nawet, czy są to prawdziwe pieczęcie, czy też fałszywe.
- Ale ktoś może przecież poznać się na tej fałszywce i wyjawić ten fakt – wciąż miała wątpliwości hrabina de Willer.
- Niby kto? Król Ludwik? Nie uwierzą mu. Wiadomym jest, że wyprze się tego dokumentu, by uniknąć wojny. Jego świadectwo nie będzie tutaj wiarygodne, w końcu to osoba stronnicza. Nikt w jego wersję nie uwierzy. A nawet jeżeli uwierzy, to będzie już za późno. Wtedy to my będziemy w tym kraju dyktować prawa.
- Raczej minister Colgen.
- Owszem, ale my razem. Zresztą, któż nam zabroni obalić ministra, gdy ten stanie się nam niewygodny? I wówczas to my będziemy rządzić Francją.
Febre odsłonił przed hrabiną swoje karty, a ona, jak się okazała, miała bardzo podobne zamiary. Też liczyła na to, że po zamachu stanu to nie minister będzie rządził, ale ona, jako królowa Francji. Ach, cóż to byłby za zaszczyt dla niej, skromnej hrabiny, niegdyś złodziejki i oszustki. Takiego wywyższenia nie otrzymał jak dotąd nikt z jej klasy społecznej. Wszyscy będą kłaniać jej się w pas. Kogo zechce, będzie mogła wychłostać za nieposłuszeństwo. A już szczególnie dobierze się do skóry temu łajdakowi, Trechevilowi, kapitanowi muszkieterów od siedmiu boleści. To przez niego ona została upokorzona. Co mu przeszkadzało, że zabiła jego brata i zagarnęła większą część majątku. Przecież chciała go dzielić z nim. On nie chciał, więc trudno, jego strata. Ale skazał ją na hańbiącą karę, której skutki długo musiała znosić. Teraz kochany kapitan gorzko zapłacze. Oj, bardzo gorzko.
Cały ten plan hrabina powierzyła Febrowi, nie zdradzając jednak, że nie ma najmniejszego zamiaru dzielić się władzą królewską z kimś takim jak Febre. On będzie jej pomocnikiem tak długo, aż się jej nie znudzi. Potem każe go ściąć i znajdzie sobie następnego. I tak dalej, i tak dalej. O tym jednak Febre nie miał prawa się dowiedzieć. Jeszcze nie teraz. Dowie się, jak będzie za późno. Za późno dla niego, rzecz jasna. Bo dla niej wręcz przeciwnie.
Na razie jednak wyraziła zgodę na plan Febre’a. Ten zaś wziął ów feralny dokument i postanowił jeszcze dziś rano pojechać do fałszerza, by ten wykonał kopię. Nie wiadomo dokładnie, jak długo potrwa sfałszowanie pieczęci i podpisu, ale mieli jeszcze trzy dni do zaplanowanej transakcji. To dużo czasu. Przez trzy dni może się wiele wydarzyć. Mają szansę na przeprowadzenie planu.
Febre ucałowawszy hrabinę ruszył ku wyjściu. Nagle jednak się zatrzymał i zapytał:
- Hrabino?
- Tak?
- A co z Luizą?
- Jak to co z Luizą? A co ma być?
- Musi zostać ukarana za swoją zdradę – rzekł Febre.
- O tak, to niewątpliwie – odparła hrabina – I zostanie ukarana, gwarantuję ci to.
- Jeśli pani pozwolisz, to ja mógłbym ją…
- Ani się waż! Życie tej dziewczyny jest w rękach ministra Colgena. Od niego tylko zależy, jaki spotka ją los. Nie nam o tym decydować. Kara ją nie ominie, ale ja za jej życie odpowiadam własną głową. Nie zapominajmy, że pan minister ma szczególny sentyment do tej osóbki. Wątpię, by był zadowolony, gdybyśmy podjęli tak ważną decyzję bez jego wiedzy i pozwolenia, a zwłaszcza bez tego drugiego.
- Rozumiem – odpowiedział Febre i wyszedł.

***

Luiza została zamknięta w swoim pokoju. Nie mogła go opuścić, gdyż została zastraszona przez hrabinę, że jeśli ośmieli się to zrobić, zostanie wychłostana. Dla pewności postawiono pod jej pokojem kilku lokajów jako strażników. Dziewczyna jednak nie odważyła się uciekać i dobrze zrobiła, gdyż lokaje mieli wyraźne rozkazy, co mają zrobić w razie próby ucieczki. Zrozpaczona dziewczyna płakała w poduszkę. Dopiero po jakimś czasie udało jej się odzyskać spokój, ale niestety nie na długo.
Niech jednak Drogi Czytelnik nie myśli, że panna Luiza rozpaczała z powodu utraconej wolności. Owszem, to też był powód jej smutku, ale nie najważniejszy. Było coś dla niej o wiele bardziej ważnego. Martwiło ją, że nie będzie mogła pomóc Raulowi. Teraz to niemożliwe. Gdyby nie została zdekonspirowana, to jej pomoc mogłaby jeszcze wiele zmienić, ale teraz nie zmieni nic. To okropne. I ta właśnie rzecz doprowadzała pannę Luizę do rozpaczy.
No właśnie, Raul. Ciekawe, co się z nim stało? Czy żyje? Czy nic mu się nie stało? To był teraz najważniejszy problem.

***

Następnego dnia Febre wyjechał z dokumentem (a raczej, z tym, co z niego zostało) do znajomego fałszerza. Wrócił od niego bardzo uradowany. Okazało się, że ów fałszerz bardzo dobrze wiedział, jak wyglądają pieczęcie królewskie i oświadczył, że z podrobieniem jej nie będzie żadnych problemów. Za dwa dni będzie już wszystko gotowe. Hrabina, gdy to wszystko usłyszała, odetchnęła z ulgą. Czyli wszystko szło zgodnie z planem. Doskonale. Oby tak dalej.
Wieczorem przybył do nich niespodziewany gość. Był to hrabia de Bernice, który był w terenie goniąc za swoimi sprawami. Otrzymawszy jednak od swego pryncypała wiadomość gołębiem pocztowym, że ma zapytać hrabinę de Willer i Febre’a o postępy w wykonywaniu misji. Przyjechał więc na ulicę Piekielną 13, by oświadczyć, że Jego Wielmożność, pan Colgen, zaczął się już niecierpliwić. Tak długo czekał, w końcu go to znudziło, jak długo można przeprowadzać transakcję? Czas to pieniądz, a on nie chce wydawać go na próżno. Minister żąda efektów. I gdzież one są?
- Przekaż panu ministrowi wiadomość, że już wkrótce będzie miał te swoje efekty – odpowiedziała hrabina de Willer usłyszawszy tę całą tyradę słów – Potrzeba nam jeszcze tylko trochę czasu.
- Czasu? – zakpił sobie de Bernice – Czyż nie mieliście go pod dostatkiem? Czyż nie umożliwiliśmy wam łatwą, bezpieczną podróż? Czyż nie unieszkodliwiliśmy tych wścibskich muszkieterów? Ja i moi ludzie prowadziliśmy was jak ślepców! Zostawiłem cały oddział naszej gwardii, by ich powstrzymać przed dalszym przejazdem. Opłaciłem dla pewności zbójów, przekupiłem straż miejską, by aresztowali pod byle jakim zarzutem pana de Morce, gdyby się przedarł przez poprzednie pułapki. Wysłałem Raberica, by usunął Charmentalla z drogi. Czyż nie ułatwiłem wam roboty? A wy co? Prosicie o czas! Daliśmy wam tyle czasu, że mogliście przeprowadzić tę transakcję kilka razy.
- Po pierwsze, to hiszpański dyplomata jeszcze nie przybył. Musimy jeszcze poczekać na niego dwa dni – odezwał się Febre przerywając mu cały jego wywód – A po drugie, to te twoje pułapki niewiele dały. Charmentall przeżył.
- Jak to przeżył?! – zawołał zdumiony de Bernice.
- Niestety, przeżył.
Następnie Febre opowiedział wszystko, co się wydarzyło poprzedniej nocy.
- No to pięknie. Bardzo pięknie. O mały włos, a pozwolilibyście sobie sprzątnąć ten dokument sprzed nosa. Pięknie, bardzo pięknie – narzekał de Bernice – Minister nie będzie zachwycony z waszej działalności. Ośmielę się również zasugerować, że będzie wściekły.
- Ty się tyle nie mądrz, mój drogi, ale lepiej wymyśl, jak wytłumaczysz ministrowi, że twoje genialne pułapki nie zatrzymały naszych muszkieterów – odpowiedziała butnie na jego oskarżenia hrabina de Willer.
- Minister nie spodziewał się, że te pułapki całkowicie ich powstrzymają – mruknął hrabia de Bernice – A poza tym to na waszych barkach spoczywała odpowiedzialność za wykonanie tego zadania, jak i również to na wasze głowy spadnie bura od ministra, gdy się dowie o znikomych postępach w sprawie.
Febre i hrabina byli rozwścieczeni jego słowami, ale nic nie mogli zrobić. Wiedzieli doskonale, że de Bernice ma rację. To oni zawiedli i tylko oni poniosą za to odpowiedzialność. Lepiej więc będzie dla nich, jeśli coś zrobią i to szybko.
- Daj nam, panie hrabio, trochę czasu – powiedział Febre błagalnym tonem – Za dwa dni kopia dokumentu będzie gotowa i wówczas dokonamy transakcji.
- Jeszcze kopia nie jest gotowa?! Pięknie, coraz lepiej! – zawołał de Bernice - Ciekawe, czego jeszcze nie zrobiliście, a co powinniście zrobić już dawno?!
- Nie zabiliśmy cię! – warknął Febre rozwścieczony jego pretensjami – Ale nie martw się, to się da naprawić.
Hrabia de Bernice zauważył, że lekko przesadził ze swoimi pretensjami, więc odchrząknął tylko i mruknął:
- A zatem, co mam przekazać Szanownemu Panu Ministrowi?
- Mianowicie to, że Hiszpanie lekko opóźnili swoje przybycie z powodu kłopotów z powozem (albo wymyśl inny pretekst, on i tak nie sprawdzi), ale już za dwa dni będą w ustalonym przez nas miejscu i wtedy przeprowadzimy transakcję – wymyśliła na doczekaniu odpowiedź hrabina de Willer.
- Oby tak było – rzekł hrabia de Bernice grożąc jej palcem – Nie chciałbym być w waszej skórze, jeśli tak nie będzie.
To mówiąc wyszedł, wsiadł do karety i odjechał.

***

W ciągu dwóch dni fałszerz podrobił całkiem dobrze nie tylko podpis i pieczęć, ale również całe pismo (oryginał zachował dla siebie, tak na wszelki wypadek, jakby ten miał mu być jeszcze potrzebny). Tego samego dnia przybył zaufany człowiek od ambasadora i jego sekretarza. Przyniósł wieści, że Hiszpanie już przybyli i pragną dokonać transakcji. Ale ponieważ nie chcą zwracać na siebie zbytniej uwagi, to proponują na miejsce jej dokonania kapliczkę stojącą tuż przed lasem graniczącym z miastem.. Tam właśnie (to znaczy przed kapliczką) będą czekać o północy i zapłacą za dokument.
- O północy i to jeszcze przed lasem? – zdziwiła się hrabina, gdy usłyszała warunki ambasadora i jego sekretarza.
Ona wolałaby raczej słoneczne południe i karczmę. Dla jej kompana jednak nie stanowiło to żadnego problemu.
- A czemu nie? – zapytał Febre – To nawet lepsze miejsce. Nikt nas przynajmniej nie zauważy i nie zwrócimy na siebie takiej uwagi jak w dzień.
- Zgoda, ale o północy nie zauważą mojej urody – powiedziała hrabina lekko zawiedziona.
Febre zaśmiał się, gdy usłyszał jej argument przeciwko warunkom Hiszpanów.
- Nic nie szkodzi. Ważne, że ja ją widzę i doceniam. Nikogo innego do tego nie trzeba.

***

O północy kareta z Febrem i hrabiną de Willer dojechała na miejsce. Hiszpanów jeszcze nie było, więc musieli nieco poczekać. W końcu jednak, po kilku minutach czekania, dał się słyszeć stukot kopyt i dźwięk kół. To właśnie pędziła w ich stronę kareta z dyplomatami. Gdy tylko podjechała natychmiast stanęła i wyszły z niej dwie postacie. Ambasador króla Hiszpanii i jego sekretarz. Było ciemno i twarze tajemniczych jegomości nie były zbyt widoczne, ale nikt nie miał nawet najmniejszych wątpliwości, że to właśnie oni.
- Nareszcie – pomyślała hrabina i podeszła do jednego z nich.
- Miło mi panów powitać. Mam nadzieję, że podróż była udana? – zapytała po hiszpańsku.
- O tak, moja pani. I owszem, była takowa – odpowiedział ambasador w tym samym języku.
- Tak, nie skarżymy się – dodał drugi z nich, którego głos wydał się hrabinie dziwnie znajomy.
Ponieważ jednak pani de Willer nie miała czasu się nad tym zastanawiać, gdyż czas naglił, przywołała Febre’a, aby podał jej dokument. Febre wykonał polecenie, zaś hrabina przekazała go pierwszemu ambasadorowi. Temu, którego zagadnęła.
- Ile płacimy? – zapytał ambasador chowając dokument zza pazuchę.
- 100 000 liwrów, zgodnie z umową – odpowiedziała mu hrabina po hiszpańsku.
Ambasador dał znak sekretarzowi, ten natomiast powtórzył gest służącemu, który natychmiast podskoczył do karocy i przyniósł z niej skrzynkę z pieniędzmi i wręczył ją hrabinie. Hrabina natychmiast przekazała ją Febrowi.
- Czyli wszystko załatwione? – zapytała pani de Willer uśmiechając się w sposób szatański.
- Oczywiście – odpowiedział jej ambasador.
- Nie przeliczy pani pieniędzy? – zapytał sekretarz, którego głos po raz kolejny wydał się hrabinie znajomy.
- Po co? Między uczciwymi ludźmi nie ma najmniejszych wątpliwości. Poza tym my tego nie robimy dla zysku, ale jedynie przez wzgląd na nasze kraje, nieprawdaż? – stwierdziła ironicznie hrabina.
- O tak, niewątpliwie – potwierdził skwapliwie ambasador.
Następnie dyplomaci ukłonili się hrabinie, wsiedli do karety, zatrzasnęli za sobą drzwiczki i odjechali.
Hrabina de Willer i Febre stali jeszcze chwilę, patrząc na nich i również odjechali.
- No i kłopot z głowy – mruknął Febre ocierając pot z czoła.
- Tak, rzeczywiście – dodała hrabina de Willer spoglądając na niego z uśmiechem.
Febre spojrzał na towarzyszącą mu kobietę i rzekł:
- Wyglądasz pani na nie do końca zachwyconą. Nie rozumiem, o co ci chodzi. Przecież dokument już został sprzedany, muszkieterowie nie zdołali nam przeszkodzić. Wszystko w porządku.
- Niby tak, ale odczuwam niejasne wrażenie, że coś tu jest nie tak. Zbyt łatwo nam to poszło.
- Utarczkę z tymi wścibskimi muszkieterami nazywasz pani czymś łatwym?
- Nie, ale ta cała transakcja moim zdaniem zbyt łatwo się odbyła. A poza tym, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jeden z tych ludzi miał dziwnie znajomy głos.
Febre wybuchnął śmiechem słysząc jej argument. Hrabina zła zadarła nosa i powiedziała:
- Nie widzę powodu do śmiechu. To tylko takie przypuszczenie, ale nie mogę się pozbyć tego wrażenia, że głos pana sekretarza wydawał mi się dziwnie znajomy.
- Daj spokój, moja pani. Przemęczasz się i tyle. Nie płacą nam za nadgodziny. Co zaś do ambasadora i jego sekretarza czy kim on tam był, to po prostu jesteś przewrażliwiona i coś ci się przywidziało. Uspokój się i bądź dobrej myśli. Wszystko jest w porządku.
- Tak, na pewno – odpowiedziała hrabina z lekkim powątpiewaniem w głosie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Czw 13:55, 10 Kwi 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:16, 15 Mar 2013    Temat postu:

Czekam na ciąg dalszy tej historii.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4  Następny
Strona 1 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin