Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przygody kawalera Charmentall-Intrygii antykrólewskie Tom II
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 10:50, 16 Kwi 2013    Temat postu:

Niejako głodówka protestacyjna...Tyle że głoduje para królewska, a protestuje Colgen. Oby wytrzymali do ataku muszkieterów... zakładam, że nastąpi on niedługo? W końcu zbrojenie już trwa...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Wto 19:26, 16 Kwi 2013    Temat postu: Rozdział XXIII

Rozdział XXIII

Bitwa o zamek Le Vieux Diable

Zamek Le Vieux Diable zbudowano na wzgórzu znajdującym się pośrodku wielkiego, starego lasu. Przez las prowadziła do niego jedna droga. Budowlę z dwóch stron otaczała rzeka. Jej tafla była gładka i mimo nocy, która powoli ciemną kołdrą prawie bezgwiezdnego nieba przysłaniała cały świat, była niezwykle dokładnie widoczna. Strażnicy powoli chodzili po murach i pilnowali, by nikt nie powołany nie przedostał się na teren zamku. Jednakże ich czujna uwaga nie została w żaden sposób skierowana na rzekę. Gdyby wszak tak się stało, to na pewno by zauważyli dużą łódź powoli sunącą w ciemnej wstędze wody w stronę zamku.
W łodzi siedziało czterech mężczyzn. Na głowach mieli kapelusze, zaś u boku szpady. Dwóch z nich wiosłowało, jeden siedział na dziobie łodzi, a czwarty siedział z tyłu i obserwował uważnie teren za nimi. Łódka powoli sunęła przez ciemną powierzchnię rzeki.
- Teraz ostrożnie – powiedział ten, który siedział na dziobie – Dobijamy do brzegu.
Wiosłujący posłuchali go i dopłynęli powoli do brzegu rzeki, po czym wyskoczyli z łodzi i wyciągnęli ją na brzeg, by nie odpłynęła z prądem. Następnie ostrożnie przyczołgali się do murów zamku i przylgnęli do nich. Odczekali chwilę. Upewnili się, że strażnicy ich nie zauważyli.
- Nie spostrzegli nas? – zapytał Fryderyk.
- Przypuszczam, że nie – odpowiedział Trechevile – Może są zajęci obserwacją ptactwa wodnego lub też leśnego, tak dla odmiany?
Wywołało to lekki chichot u wszystkich tych ludzi, w których jak podejrzewamy, Drogi Czytelnik od razu rozpoznał naszych czterech głównych bohaterów. Muszkieterowie właśnie podjęli próbę uwolnienia króla i królowej.
- Strażnicy nie zwrócili na nas uwagi – powiedział Raul.
- Skąd ta pewność? – zapytał Francois rozglądając się dookoła.
- Jakby zauważyli, to już by do nas strzelali.
Francois zastanowił się nad jego słowami.
- Faktycznie, to logiczne rozumowanie.
Trechevile rozejrzał się dookoła.
- Jeżeli będziemy stać i gadać pod murami, to na pewno nas niedługo zauważą – mruknął złośliwie do przyjaciół.
- Słuszna uwaga – powiedział Fryderyk z ironicznym uśmieszkiem – Nie trzeba tyle kłapać dziobem.
- Sam masz dziób, mądralo – prychnął mu w twarz Francois – Ja to mam usta.
- Francois, nie kłóć się z nim – próbował uspokoić przyjaciół Raul.
- Kiedy on mnie obraża.
- Zamknijcie się wszyscy, na miłość boską – zgromił ich cichym, acz stanowczym głosem Trechevile – Myśleć nie można. Przez te wasze kłótnie mogą nas usłyszeć.
- Wybacz – powiedział po cichu Francois.
Trechevile wyjął przyczepioną do swego pasa linę z hakiem. Zmierzył wzrokiem ścianę i ocenił jej wysokość.
- Dorzucisz tam linę? – zapytał Raul.
- Postaram się – odpowiedział kapitan muszkieterów.
To mówiąc wykonał silny zamach ręką i rzucił hak wysoko w górę. Zahaczył nim o mur i pociągnął linę. Trechevile sprawdził jej naprężenie. Było takie jak powinno. Można było się po niej wspinać.
- Wchodzę pierwszy. A wy za mną – polecił przyjaciołom Trechevile.
Zaczął się powoli wspinać na blanki.
- Oby tylko nie spadł – powiedział przerażony Raul.
- Oby nie spadł. Bo inaczej narobi większego rabanu niż moja matka podczas kłótni małżeńskiej – szepnął Francois.
- No właśnie. A hałasu nam tu przecież nie trzeba – dodał Fryderyk.
- Cicho! – szepnął Raul.
Trechevile po chwili był już na górze. Machnął ręką na znak, że można wchodzić. Widząc to Raul zaczął się wspinać, a za raz po nim Francois, a na końcu Fryderyk. W tym czasie Trechevile zabił strażnika, który niespodziewanie się tam pojawił, po czym rzucił sztyletem w drugiego gwardzistę. Rzut był silny, precyzyjny, więc strażnik zginął ugodzony ostrzem prosto w serce.
Przez ten czas Raul, Francois i Fryderyk dotarli już na mury.
- Jesteśmy! – zameldował po cichy Raul.
- Bardzo dobrze. Teraz szybko na dół, po tych schodach. Szybko, póki nas nie zauważyli! – zakomenderował Trechevile – Ja zostanę na górze i dam znać naszym ludziom. Wy otwórzcie bramę. Pospieszcie się.
Jego trzej przyjaciele szybko ruszyli po schodach na dziedziniec zamku, by otworzyć bramę. Niestety zostali zauważeni przez strażników, którzy natychmiast ich zaatakowali. Na ich drodze stanął jednak Raul.
- Wy otwórzcie bramę! Ja zatrzymam to towarzystwo! – zawołał i stanął do walki.
- Uszanujmy jego ostatnią wolę – powiedział Francois i pobiegł w kierunku bramy.
- Ostatnią? – zdziwił się Fryderyk.
- Rusz się!
W czasie gdy na dole rozpoczęła się walka, na górze Trechevile próbował z pomocą krzesiwa rozpalić pochodnię. Szło mu to jednak dość opornie. Iskry wciąż nie chciały się sypać.
- No dalej! No dalej! – wściekał się kapitan – No rozpal się wreszcie! Za co ty mi to robisz, co? No za co?!
W stronę Trechevile podbiegł jeden ze strażników i zaatakował go szpadą. Kapitan jednak nie dał się zaskoczyć i uchylił się w ostatniej chwili przed ciosem, po czym chwycił w obie dłonie niezapaloną jeszcze pochodnię i uderzył nią swego przeciwnika w twarz. Powtórzył cios uderzając go jeszcze w głowę, wskutek czego strażnik z krzykiem zleciał na sam dół.
- Miłego lotu, przyjacielu – powiedział złośliwie Trechevile i powrócił do zapalania opornej pochodni.
Tymczasem na dziedzińcu toczyła się walka. Raul odpierał ataki kolejnych przeciwników, podczas gdy Francois i Fryderyk próbowali podnieść kratę w bramie zamku. Nie było to jednak łatwe, gdyż była ona bardzo ciężka. Powoli jednak i z prawdziwym wysiłkiem podnosili ją w górę.
- Jakie to ciężkie – sapał Fryderyk.
- Podnoś i nie gadaj! – warknął na niego Francois.
W tej samej chwili jeden strażnik dobiegł do nich i zaatakował. Chciał ciąć szpadą twarz Francois. Ten w ostatniej chwili się uchylił, także broń uderzyła w kołowrotek, którym przyjaciele podnosili w górę kratę. Napastnik próbował uderzyć ponownie, lecz Francois wyrwał zza pasa pistolet i strzelił. Strażnik ugodzony kulą między oczy osunął się martwy na ziemię.
- Jednego mniej – mruknął Francois.
Następnie odrzuciwszy bezużyteczną już broń podbiegł do Fryderyka i wraz z nim powrócił do podnoszenia kraty w górę.
- Powstrzymaj ich jeszcze trochę, Raul! - zawołał do przyjaciela de Morce.
Raul właśnie szarpał się z jednym z napastników.
- Nie ma sprawy! Nie musicie się spieszyć! – zawołał kpiącym tonem nie przerywając walki.
W końcu jednak krata była podniesiona w górę, zaś Trechevile wreszcie pokonał uparte krzesiwo zapalając wreszcie z jego pomocą pochodnię. Następnie podbiegł do murów i zaczął nią machać.

***

W lesie nie opodal zamku Le Vieux Diable czekał gotów do walki oddział muszkieterów Jego Królewskiej Mości. Ubrani w swe ukochane błękitne mundury z białym krzyżem i uzbrojeni w broń od Julesa Versnera. Broń ta była w większości ukradziona i przemycona przez granicę. Przechowywał ją dla Versnera oberżysta u którego się ukrywał. Informator kapitana Trechevile’a sprzedawał ją po cichu różnym klientom, przeważnie tym o bardzo podejrzanej reputacji. Jednakowoż muszkieterów nie interesowało pochodzenie muszkietów, pistoletów, noży i haków, w jakie zostali uzbrojeni. Ważne było dla nich jedynie to, że mogli dzięki tej broni uwolnić swego króla z niewoli. Odzyskać swoją godność i miano gwardii królewskiej.
Czekali na sygnał od czterech przyjaciół. Mieli oni wedrzeć się do środka, pokonać straże i dać znak pochodnią, że krata w bramie jest już podniesiona i można dostać się do zamku. Czas mijał, lecz znaku jeszcze nie było. Ostatecznie jednak zadanie kapitana i jego kompanów do łatwych nie należało. Dlatego też muszkieterowie ustalili z Trechevilem, że jeśli w najbliższym czasie nie otrzymają umówionego znaku, wówczas to będzie znaczyło, iż akcja się nie powiodła i żołnierze mają się wycofać.
A tymczasem znaku wciąż nie było.
Nagle na murach zamku ukazał się człowiek machający pochodnią.
- Sierżancie, sprawdźcie, co to jest! Czy to nasz znak? – powiedział jeden z podoficerów.
Sierżant przyłożył lunetę do oka. Zobaczył Trechevile’a machającego zawzięcie pochodnią.
- Tak! To sygnał! – odpowiedział sierżant.
- Słyszycie?! Sygnał! Jest już sygnał! Kapitan Trechevile dał nam sygnał! – zawołał podoficer - Za mną, żołnierze! Za mną!
Muszkieterom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Uderzyli ostrogami konie i pognali w stronę zamku. Żołnierze Colgena za późno ich spostrzegli. Muszkieterowie wjechali już na dziedziniec zamkowy.
- No, nareszcie! Przyjechała kapela! – zawołał wesoło Trechevile.
- Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! – krzyknęli muszkieterowie, wpadając do zamku z obnażonymi szpadami i pistoletami wyjętymi zza pasów.
Padło kilka strzałów, po których paru gwardzistów przeniosło się na tamten świat. Rozpoczęła się bitwa. Muszkieterowie opanowali dziedziniec i mury zamku, zabijając bezlitośnie każdego napotkanego przeciwnika. Walka rozszerzyła się. Muszkieterowie zwyciężali. Po krótkim czasie pokonali większość gwardzistów i prawie cały zamek był zdobyty.

***

Tymczasem w zamku już rozniosła się wieść, że wrogowie pokonali mury, wtargnęli do środka i odnoszą zwycięstwo. Colgen bardzo się przeraził .
- Niech to diabli! – ryknął uderzając pięścią w stół – To znów ci przeklęci muszkieterowie! A myślałem, że się ich pozbyłem na dobre. Popełniłem poważny błąd poprzestając na rozwiązaniu ich oddziałów. Trzeba było wszystkich wsadzić do Bastylii! Miałbym ich teraz z głowy. Wysłać wszystkich żołnierzy do walki! Zgnieciemy ich jak robaki – dodał, ściskając obie dłonie tak, jakby wyciskał cytrynę.
- Javohl! – zawołał Grusner i ruszył wykonać polecenie.
Febre patrzył tylko spokojnie na Colgen i czekał, na jego rozkazy. Colgen jednak mruczał sam do siebie.
- Przeklęci muszkieterowie! Podli! Jak oni śmieli?! Buntować się przeciwko mnie?! Mnie?! Ale to im nie ujdzie płazem. Zapłacą mi za to! Wszyscy, po kolei! Do tego jeszcze ten Charmentall, Trechevile i pozostali. Niech ich zaraza. Trzeba było ich wszystkich od razu zabić, kiedy miałem ku temi okazję, a nie bawić się w sentymenty i spłacanie długów wdzięczności.
Pan minister był na siebie tym bardziej wściekły, że Raul Charmentall przeżył. Był pewien, że bitwa, która się rozgrywała, jest tylko i wyłącznie jego zasługą. Sądził, że to właśnie młody porucznik muszkieterów był inspiratorem wszelkiej wrogiej mu działalności.
Ale skoro młody muszkieter i jego kompani wciąż żyli, to oznaczało to tylko jedno. Raberic ponownie go zawiódł. Nędzny i nic nie warty głupiec. Do niczego się nie nadawał. Trzeba było do tej akcji wysłać Febre’a. Sęk jednak w tym, że Colgen wolał go mieć przy sobie, żeby ten go chronił. Sądził, że Raberic da sobie radę z tak prostym zadaniem. Zwykły nieudacznik z niego i nic poza tym. Cóż.... Raberic zawiódł go ostatni raz. Więcej tego nie zrobi.
- Ten głupiec Charmentall to największa przeszkoda w moim życiu – mówił dalej Colgen chodząc wściekły po pokoju – Niech ktoś wreszcie mi ją usunie z życia raz na zawsze.
Febre uśmiechnął się swym diabolicznym uśmieszkiem, po czym podszedł do drzwi i otworzył je.
- A ty gdzie idziesz? – spytał Colgen zdumiony jego zachowaniem.
- Jak to, gdzie? Na dziedziniec.
- Ale po co?
- Po co? Ażeby wreszcie usunąć z naszego życia największą przeszkodę – mruknął Febre mściwym głosem – Raz na zawsze.
To mówiąc wyszedł.

***

Maria Leszczyńska stała w swoim pokoju niedaleko okna i zastanawiała się, jak się to wszystko skończy? Ona i jej mąż siedzieli zamknięci w pokoju, pilnowani przez całą dobę. Królowa Francji, pomimo swego młodego wieku, zdawała sobie doskonale sprawę, że ich sytuacja jest w tym zamku beznadziejna. A wszystko przez to, że jej królewski małżonek był tak nierozważny i podpisał podsunięty mu przez Colgena dokument. Nie czytając tego aktu, bo był za bardzo zmęczony polowaniem. Nie chciało mu się męczyć oczu czytaniem państwowych papierów! Jakże można było być tak nierozważnym, tak nieroztropnym, tak bezmyślnym, żeby podpisać cokolwiek bez uprzedniego dokładnego sprawdzenia jego treści. Dowodziło to, jak lekkomyślny jest Ludwik XV. Król Francji tak się nie zachowuje. Król Francji nie może być lekkomyślny. Król Francji musi dbać o swoich poddanych i wykazywać się rozwagą i roztropnością. Inaczej nie jest królem, lecz tylko bezmyślnym manekinem na tronie. Marionetką, którą każdy sobie może sterować wedle upodobania. A Maria Leszczyńska nie miała zamiaru być marionetką w czyichkolwiek rękach. Była córką króla Polski. Co prawda ex-króla. Ale zawsze króla. Do tego wniosła w wianie Francji Lotaryngię, której władcą jest jej ojciec. Jaki z tego wniosek? Pochodzi z królewskiego rodu i nie pozwoli sobą pomiatać.
Ludwik XV siedział tylko na krześle załamany tym, co się stało. Milczał ponuro. Jego żona nie miała sumienia go dręczyć dłużej za jego nierozwagę, której konsekwencje doświadczyli oboje na własnej skórze. Stwierdziła, że już wystarczająco dużo usłyszał od niej na ten temat. Teraz należało się zastanowić, co dalej? Co można zrobić? Jak wyjść z tego piekła?
Gdy tak się zastanawiała to usłyszała odgłosy strzałów i walki.
- Co się tam dzieje na dziedzińcu? Heleno, możesz zobaczyć?
- Oczywiście, Najjaśniejsza Pani.
Kobieta podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Po chwili jednak radośnie uśmiechnęła się, odwróciła głowę w stronę królowej i zawołała:
- Wasza Wysokość! Wasza Wysokość!
- Co się tam dzieje, Heleno? Zauważyłaś coś? – zapytała Maria Leszczyńska.
- Wasza Wysokość! – dyszała Helena de Saudier.
Była tak podniecona, że z trudem łapała powietrze w płuca.
- No! Powiesz to wreszcie, czy nie?! – krzyknęła królowa.
Hrabina de Saudier uspokoiła się i złapała się za serce. Po chwili mówiła już spokojnie i z opanowaniem.
- Wasza Wysokość! Muszkieterowie!
- Co muszkieterowie? – zapytała zdumiona królowa.
- Muszkieterowie są w zamku! – dokończyła Helena de Saudier.
- Są w zamku? – uradowała się królowa, zaś król podniósł głowę i spojrzał na nią zdumiony.
- Tak, są w zamku. Wygląda na to, że właśnie przybyli nam z pomocą – tłumaczyła hrabina de Saudier – Prowadzi ich Trechevile i Raul Charmentall.
- Trechevile? Charmentall? – spytała Maria Leszczyńska.
Po chwili przypomniała sobie, że to właśnie ci muszkieterowie i jeszcze dwóch innych ocalili niedawno jej życie. Widać wciąż byli waleczni jak wtedy, gdy obronili ją przed bandytami.
- Moi muszkieterowie – zawołał uradowany Ludwik XV.
Królowa spojrzała na niego z ironią w głosie.
- Tak, twoi muszkieterowie. Ci sami muszkieterowie, których ty tak bezmyślnie wyrzuciłeś ze służby – przypomniała mu.
- Wiem, ale to nieważne. Wierzę, że oni zapomnieli o tym i wrócili, by mnie ratować – rzekł Ludwik XV – Moi kochani muszkieterowie! Wiedziałem, że można na nich polegać.
- Tylko, czy oni nas tu znajdą? – zapytała przerażona Maria Leszczyńska – Zanim mściwy Colgen nie poderżnie nam gardeł?
- Bądź spokojna. Moi muszkieterowie na pewno nas tu znajdą – uspokoił swoją żonę Ludwik XV.
- Mam nadzieję. Ale co, jeśli nie? – w sercu królowej nadal gościły wątpliwości i obawy.
- To wtedy będziemy mieli poważne kłopoty – stwierdziła smutnym głosem Helena de Saudier.

***

Raul zaatakował kolejnego przeciwnika rozcinając mu gardło po kilku ciosach szpady. Obok niego walczył z dwoma gwardzistami Francois. Fryderyk bił się równie dzielnie jak oni , częściej jednak jego ciosy raniły, a rzadziej zabijały.
Młody Charmentall natarł na przeciwnika, który zaatakował Trechevile’a. Wykonał podskok, kilka obrotów po ziemi, wyskoczył przed kapitana i jego przeciwnika, po czym wbił gwardziście szpadę w serce.
- Dobra robota, chłopcze! – pochwalił go Trechevile – I dziękuję ci.
- Dla pana, kapitanie – odpowiedział Raul, po czym rzucił się w wir walki.
Muszkieterowie zwyciężali. Ich przeciwnicy padali jeden po drugim od ciosów ich szpad i noży oraz kul z pistoletów. Gwardziści zaczęli się powoli wycofywać z pola walki. Niektórzy nawet, bojąc się śmierci z rąk żołnierzy króla popełniali samobójstwo skacząc z murów na ziemię, gdyż uważali, że taka śmierć jest mniej bolesna niż powolne konanie od ciosu szpady przeciwnika. Królewscy muszkieterowie zauważyli to szybko i bez problemu wykorzystali tę przewagę.
- Chłopcy, oni uciekają! – zawołał wesoło Fryderyk widząc, co się święci.
- Więc na nich! – krzyknął Trechevile.
Radośnie zaczął machnąć szpadą nad swoją głową, wskazał na przeciwników i zawołał:
- Za Francję! Za króla!
I poprowadził muszkieterów do ostatecznego natarcia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 2:00, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:58, 19 Kwi 2013    Temat postu:

Aż się chce zawołać ułańskie "Urrra!" Ale ich królewskie moście jeszcze w zamknięciu, a Colgen blisko... Z ostatecznymi fanfarami radości poczekam jeszcze chyba jeden rozdział, ale mam nadzieję, że tylko jeden, bo fanfary już drżą w gotowości do rozbrzmienia.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 2:16, 20 Kwi 2013    Temat postu:

Rozdział XXIV

Śmierć demona

Colgen patrzył przerażony przez okno, jak królewscy muszkieterowie rozprawiają się z jego żołnierzami wypierając ich z dziedzińca i murów zamku. Wielu już zginęło, inni poddali się i siedzieli związani pod murem. Jeszcze inni przerażeni skakali z murów do rzeki, gdzie ginęli w nurtach zimnej wody. Minister patrzył na to załamany i wiedział już, że gra jest skończona. Jego osobista gwardia zawiodła. Czy po to Febre zjeździł całą Francję w poszukiwaniu największych łajdaków i zabijaków tego świata, żeby teraz ci nędzni muszkieterowie zniszczyli jego plan? Tak precyzyjnie układany przez długi czas? Żałosne. Cóż, nikomu nie można ufać. Colgen stał załamany pocierając dłońmi skronie.
- Moja własna gwardia... – mamrotał jak w amoku – Moja własna gwardia tak długo zbierana... Rozbita w perzynę przez tych podłych nędzników! Ech, cóż to za ludzi mi sprowadziłeś, Febre? Można się zastrzelić z rozpaczy... Cały plan teraz diabli wezmą.
Nagle przyszło mu coś do głowy.
- Lecz niech nie liczą, że mnie dostaną. Niech nie liczą, że cokolwiek to zmieni. Może i zdobędą zamek, może i pokonają moich ludzi. Ale nie uratują króla i królowej. Nie zobaczą ich nigdy więcej! Ani mnie! Chcą mnie usmażyć w ogniu piekielnym? Proszę bardzo, ale spalimy się w nim razem. Wszyscy!
Rozważania pana ministra przerwało zjawienie się Grusnera z wiadomością, że muszkieterowie zajmują już cały zamek, a gwardziści zapewne zostaną pokonani.
- Walczmy do samego końca! – ryknął Colgen nie próbując już ukryć swojej wściekłości – Rzuć do walki wszystkich żołnierzy! Nawet jeśli musimy przegrać, to zróbmy to z fasonem!
To mówiąc chwycił pistolet leżący na stole i wetknął go sobie za pas.
- A ja? – zapytał Niemiec.
- Co ty?
- A co ja mam zrobić, Herr Minister? – dopytywał się Grusner – Co ja mam robić?
- Co robić? – zapytał już mocno zdenerwowany Colgen – Ty mnie pytasz, co masz robić? Odpowiem ci zatem. Zrób coś użytecznego choć raz!
- Ale co konkretnie mam zrobić? – Niemiec wciąż wydawał się co najmniej zdezorientowany.
Colgen złapał go mocno za koszulę.
- Nie stój bezczynnie i nie panikuj, Zrób coś pożytecznego! Choć raz się na coś przydaj! Chociaż raz!
Zdenerwowany Colgen wybiegł z komnaty.
Grusner był rozwścieczony niewdzięcznością ministra. Wściekły spojrzał w stronę drzwi, przez które wybiegł jego pracodawca, po czym zaczął mówić sam do siebie po niemiecku.
- Grusner zrób to. Grusner zrób tamto. Mam tego dość. Pracuję dla niego, wykonuję wszystkie jego polecenia, a co dostaję w zamian? Niewdzięczność. Ani odrobiny wdzięczności za moją wierną służbę. Mam tego dość! Minister traktuje mnie jak psa. Nie! Nie jak psa! On mnie traktuje gorzej niż psa. Ale ja mu jeszcze pokażę. Nie ujdzie mu to bezkarnie. Mam zrobić coś pożytecznego, tak?! No to zrobię coś bardzo pożytecznego. Bylebyś tylko tego nie żałował, panie Colgen. Przez te wszystkie lata, kiedy ci służyłem, nie miałaś przede mną tajemnic dotyczących tego zamku. Wiem, co tu trzymasz w podziemiach i pozbawię cię tego. Nareszcie Grusner zrobi coś pożytecznego. Dla Grusnera.
Po tych słowach Niemiec wyszedł z pokoju, zajrzał do jednej z komnat. Wszedł. Podszedł do biurka stojącego w rogu. Odnalazł ukrytą szufladę. Otworzył ją i wyjął mały, srebrny kluczyk. Potem zszedł do piwnic zamkowych, podszedł do żelaznych drzwi, otworzył je i wszedł do środka.

***

Raul wraz z przyjaciółmi przedarł się przez wrogi oddział i wpadł do głównego gmachu zamku. Szukał tam króla i królowej. A wraz z nim szukali pary królewskiej Francois, Fryderyk i Trechevile. Cała czwórka muszkieterów biegała po długich korytarzach szukając więźniów Colgena. Po drodze natknęli się na spory oddział gwardzistów, musieli więc się z nimi rozprawić. Nie zajęło to im jednak wiele czasu i kontynuowali poszukiwania. Kilkakrotnie się rozdzielali i znowu spotykali. Nic to jednak im nie dało.
- Odnaleźliście króla i królową? – zapytał Trechevile, kiedy spotkali się po raz czwarty z rzędu.
- Niestety nie – odpowiedział załamanym głosem Francois.
- Jakby zapadli się pod ziemię – dodał Fryderyk.
- Tego to na pewno nie mogli zrobić – powiedział Trechevile rozglądając się dookoła – Rozejrzyjcie się dokładnie. Przecież muszą gdzieś tu być.
- Pobiegnę na górę jeszcze raz. Może zapomniałem zajrzeć do jakiegoś pokoju – zawołał Raul.
- Dobrze, sprawdź jeszcze raz – zgodził się Trechevile – A my rozejrzymy się na niższych piętrach.
- Tak jest! To ja na górę – powiedział Raul i pobiegł na górę.
- A my na dół. Szybko! – rozkazał Trechevile.
I zbiegli na dół.

***

Raul wbiegł na górne piętra zamku Colgena. Zaglądał do wszystkich pokoi, ale nie znalazł ani króla królowej. W jednej z komnat odnalazł kilku dworzan Ludwika XV. Od nich dowiedział się, gdzie znajdują się władcy Francji. Młody muszkieter więc tam popędził, ile miał sił w nogach. Dotarł wreszcie do komnaty, która była więzieniem Ludwika XV i Marii Leszczyńskiej. Drzwi były zamknięte na klucz. Skierował wiec pistolet w stronę zamku w drzwiach i wystrzelił. Kopnął drzwi i otworzył je na oścież. Wpadł do pokoju. Zastał tam już Ludwika XV spokojnie siedzącego na krześle, a także Marię Leszczyńską stającą koło okna. Przy niej stała Helena de Saudier i trzymała mocno dłoń swojej pani próbując ją pocieszyć.
Ich Królewskie Moście obawiali się, że walka tocząca się na dziedzińcu zamku stanie się dla Colgena pretekstem, żeby jak najszybciej pozbawić ich życia. Dlatego też, kiedy usłyszeli, że ktoś się dobija do ich komnaty pomyśleli, że spełniły się ich najgorsze obawy. Sądzili, że to Colgen lub jego zbiry. Gdy zamek został przestrzelony spodziewali się najgorszego. Odetchnęli z ulgą, gdy ujrzeli młodzieńca w mundurze muszkietera. Królowi wydawał się znajomy, lecz nie był w stanie powiązać jego twarzy z nazwiskiem. Królowa od razu rozpoznała młodzieńca, który ją ocalił z rąk bandytów. Zaś Helena de Saudier zaśmiała się radośnie.
- Raul! – zawołała – Jesteś nareszcie! Znalazłeś nas!
- Ale jak ci się to udało, mój chłopcze? – zapytała Maria Leszczyńska patrząc na niego niczym na anioła.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. Musimy stąd uciekać – powiedział Raul – Muszkieterowie pana Trechevile’a walczą w obronie Waszych Królewskich Mości. Ale nie możemy zbyt długo wystawiać ich na próbę. Nie wiemy, jak skończy się walka.
- Słusznie – odrzekł mu Ludwik XV wstając i przybierając królewską pozę - Widzisz, kochanie? Mówiłem ci, że moi muszkieterowie nas nie zawiodą i przybędą po nas.
- Mówiłeś, mój drogi, mówiłeś – przytakiwała mu Maria Leszczyńska, która nie chciała się z nim więcej na ten temat kłócić.
Helena de Saudier podeszła do Raula i powiedziała:
- Raul, przyjacielu, powiedz mi.... Gdzie Fryderyk?
- Jest z nami. Walczy u naszego boku.
- Boże kochany! On może zginąć! – przeraziła się Helena de Saudier – Musicie go ciągle tak narażać? Wystarczająco się już poświęcał dla kraju i króla.
- Pani pułkownikowa wybaczy, lecz my wszyscy walczymy razem ramię w ramię – odpowiedział z dumą Raul – Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To nie jest tak, że tylko jeden się naraża. Narażamy się wszyscy albo żaden nie ryzykuje.
- To nie istotne. Musimy stąd uciekać choćby po to, aby mój siostrzeniec i jego druhowie nie poświęcali się za nas na marne.
- Słusznie mówisz, Heleno – potwierdziła Maria Leszczyńska – Ruszajmy zatem!

***

Febre szukał młodego Charmentalla po wszystkich korytarzach i pokojach zamku. Nie wdawał się w walki z muszkieterami, choć miał ochotę zabić każdego z nich. Teraz nie miał na to czasu. Szukał tylko tej jednej osoby, Raula Charmentall. Tego młodego chłystka, który śmiał rzucić mu wyzwanie i przysiąc zemstę. Już on mu da zemstę. On, Febre go znajdzie i pośle na tamten świat. Znajdzie go na pewno tutaj, na pewno nie opuścił jeszcze zamku. Przypuszczał, że Raul nie ustąpi, dopóki nie odnajdzie króla i królowej. Febre bardzo dobrze znał takich młodych ludzi jak ten muszkieter. Młodych i porywczych a przy tym odważnych. Z łatwością wykorzysta jego zapalczywość do własnych celów. Trzeba odpowiednio rozegrać tę grę.
W chwili, kiedy Febrowi chodziły po głowie takie myśli, usłyszał tupot butów. Ktoś zbiegał ze schodów na dół. Dobra nasza, pomyślał Febre. To pewnie Charmentall szuka władców Francji. Dobrze, bardzo dobrze. Znajdzie więc, ale własną zgubę. Zbir ministra Colgena zaczaił się za ścianą i czekał. Wreszcie tajemniczy człowiek zbiegł po schodach na sam dół. Febre już miał go zaatakować, ale zmienił zdanie. To nie był Raul, lecz Trechevile. Febre poczuł nagle w sercu lęk. Ten człowiek był postrachem bandytów i przestępców w całej Francji. On nakłaniał muszkieterów do współpracy z żandarmerią przy ściganiu złoczyńców. On również pokrzyżował wiele planów Febre’a. Nic zatem dziwnego, że ten nędznik, który nigdy nikogo się nie obawiał, przeraził się. Cofnął się powoli licząc na to, że Trechevile go nie zauważy. Niestety, zauważył go. Kapitan muszkieterów odwrócił się i spostrzegł łotra.
- Febre! – zawołał Trechevile na widok swego dawnego wroga – Wreszcie się spotykamy.
- Andre Trechevile, kopę lat! – powiedział ironicznie Febre – Dawnośmy się nie widzieli, prawda?
- O, tak. Jakieś dwadzieścia lat temu doszło do naszego ostatniego spotkania, prawda? To było na tydzień przed tym, jak zarżnąłeś państwa Charmentall.
- Spełniłem tylko swój obowiązek wobec króla i narodu.
- Chyba raczej obowiązek wobec tego nędznika Colgena – zakpił sobie Trechevile podchodząc powoli do niego.
- Ja jedynie ukarałem winowajców – odparł Febre cofając się przed nim – Gaston Charmentall nie płacił podatków. Był zwykłym złodziejem. Kto nie płaci podatków, jest złodziejem. A on nie płacił.
- Nie bądź śmieszny, Febre. Nie udawaj głupca. Obaj dobrze wiemy, że nie było żadnych zaległości podatkowych. Po prostu Colgen zlecił ci zamordowanie rodziców Raula.
- Pierwszy błąd, mój przyjacielu – powiedział wściekły Febre – Miałem zabić tylko jednego z nich.
- Słusznie. Przepraszam. Tylko jednego – kpił sobie z niego Trechevile – Zaś drugiego z rodziców miałeś uprowadzić i zawieść do Colgena. To była matka Raula. Twój pracodawca chciał z niej zrobić swoją kochankę.
- To już nie moja sprawa, co on chciał z nią zrobić – odparł Febre – Nie mój interes, co zleceniodawca robi z przedmiotem zlecenia.
- Przedmiotem, tak? Kobieta piękna i szlachetna, pełna szacunku i dobroci, to dla ciebie tylko przedmiot? A jej mąż, jeden z najszlachetniejszych ludzi na świecie? To też przedmiot?
- A owszem. Bo każdy człowiek jest przedmiotem, którego pożąda lub nienawidzi inny przedmiot troszkę wyżej stojący na szczeblach drabiny społecznej. Ale nie będę się teraz wdawał z tobą w dyskusję. Mam co innego na głowie.
Po tych słowach Febre chciał odejść.
- Doprawdy? A co może mieć na głowie taki nędzny i podły morderca, jak ty? – zapytał Trechevile zagradzając mu drogę szpadą.
Febre spojrzał wściekle na niego. Najchętniej zabiłby tego zuchwalca gołymi rękami. Lecz przed kapitanem muszkieterów Andre Trechevilem zawsze czuł respekt. Więc odpowiedział:
- Skoro koniecznie musisz wiedzieć, to zamierzam dokończyć pewne zlecenie ministra.
Chciał iść, ale Trechevile nadal zagradzał mu drogę swoją szpadą.
- Czy chodzi o Raula Charmentall? – zapytał kapitan.
- Człowieku, zejdź mi z drogi – wysyczał Febre przez zęby.
- Obawiam się, że nie mogę tego zrobić, człowieku – mówił z wyraźną nutą gniewu w głosie Trechevile – Widzisz, Raul to mój wychowanek i przyjaciel. Nie pozwolę, byś go skrzywdził. Stawaj do walki.
To mówiąc stanął przy drzwiach i skierował ostrze szpady na niego.
- Trechevile, nie bądź głupcem. Zejdź mi z drogi dobrowolnie, bo sam cię usunę – powiedział spokojnie Febre.
Gdybym Trechevile nie był tym, kim był, zginąłby na miejscu. Febre jednak czuł przed nim lęk połączony z szacunkiem. Wolał nie wdawać się w walkę z kapitanem. Z człowiekiem, który już tyle razy pokrzyżował jego plany.
- Nawet nie próbuj! – powiedział Trechevile z groźbą w głosie.
- Lepiej nie stój mi na drodze, starcze, bo i ty wylądujesz w zaświatach.
- Nie groź mi, chłystku, bo się przeliczysz. I nie wyzywaj mnie od starców, bo sam nie jesteś ode mnie wiele młodszy. Poza tym nazywając mnie starcem ubliżasz nie tylko mnie, ale też i każdemu, który poległ dziś z mojej ręki.
- Ubliżałem nawet samemu Bogu, więc co mi tam ludzie. Zejdź mi z drogi, Trechevile.
- Nie.
- Dobrze ci radzę, zejdź mi z drogi, bo zginiesz.
- Zostaw Raula w spokoju.
Febre zrozumiał, że jedynym możliwym sposobem przejścia przez te schody jest pokonanie Trechevile’a. Wycedził przez zęby:
- Jak chcesz. Najpierw wykończę ciebie.
I stanęli do walki.
Rozpoczęła się zacięty pojedynek pomiędzy nimi. Febre nacierał na Trechevile’a, który ze stoickim spokojem odpierał jego ataki. Febre nacierał jednak coraz silniej, więc Trechevile musiał się cofać pod naporem jego ciosów. Cofając się wchodził na górę po schodach cały czas odwrócony do nich tyłem, gdyż musiał odpierać ciosy Febre’a. Nagle poczuł, że traci grunt pod nogami. Okazało się, że nie zwrócił uwagi podczas walki na ostatni stopień, potknął się i upadł. Febre zaś bezlitośnie wykorzystał to i ciął szpadą prawą rękę, którą Trechevile zdołał zasłonić serce. Kapitan muszkieterów jęknął z bólu i wypuścił z rąk szpadę, którą Febre odkopnął do tyłu. Morderca w czerni uśmiechnął się do niego jadowicie.
- Mówiłem ci, staruszku: Zejdź mi z drogi – mruknął uśmiechając się złośliwie Febre – Nie posłuchałeś mnie, więc teraz giń, głupcze.
To mówiąc wymierzył w niego szpadę.
Wtem w jego broń uderzyło coś mocnego i twardego. Tym czymś była inna szpada.
Febre spojrzał się w stronę, skąd wyszło to ostrze blokujące jego cios. Zauważył wówczas młodego muszkietera, który przeszkodził mu w ostatecznym wyeliminowaniu kapitana Trechevile. Tym muszkieterem był Raul Charmetall.
- No proszę, Charmentall – powiedział bardzo zadowolony Febre – A już myślałem, że się nie zjawisz. Wreszcie się spotykamy.
- O tak, Febre. Czas już na to najwyższy – odpowiedział mu Raul – Zabiłeś moich rodziców.
- Tylko ojca. Twoja matka nie miała zginąć – poprawił go Febre.
- Wiem o tym, nędzniku.
Febre spojrzał na niego zdziwiony.
- Wiesz? A skąd?
- Ty i hrabina de Willer macie bardzo długie języki. Za długie – kpił sobie z niego Raul – Wystarczyło tylko podsłuchać to i tamto.
- Hrabina de Willer? – zapytał zdumiony Febre słysząc jego słowa – Co się z nią stało? Gdzie ona jest?
- Jest już na tamtym świecie. Tam, gdzie i ty się znajdziesz za kilka minut - odpowiedział mu Trechevile.
Febre wściekł się. Charmentall i jego kompani zabili hrabinę de Willer. Zabili jego kochankę i najwspanialszą kobietę, którą znał. No cóż... Mówi się trudno. Podobała mu się, nawet bardzo, ale nie będzie się wysilał na to, by udawać, że mu jej brakuje. Nie miał nawet zamiaru udawać, że jej śmierć przyprawiła go o rozpacz.
- Zabiliście hrabinę de Willer, bo nie miała możliwości bronić się przed wami – powiedział, kiedy Raul podnosił rannego Trechevile’a z ziemi – Ale ja nie jestem słabą i bezbronną kobietą, której jedyną bronią są wdzięk i inteligencja. Jestem mężczyzną, który umie się fechtować, o czym zaraz będziesz mógł się przekonać, gaskoński głupcze. Pożałujesz, że wszedłeś mi w drogę.
To mówiąc skierował ostrze swojej szpady w jego pierś.
- Stryjku. Król i królowa są na piętrze nad nami. Jest z nimi pułkownikowa de Saudier. Zabierz ich stamtąd, proszę - wyszeptał Raul do Trechevile’a.
- Nie martw się, zaraz się tym zajmę, chłopcze – odpowiedział kapitan muszkieterów.
I ruszył na górę.
- Walczmy, Febre – powiedział Raul, szykując szpadę do walki – Na śmierć i życie.
- Albo tylko śmierć. Śmierć dla ciebie – odparł Febre, po czym zasalutował mu szpadą.
Raul odpowiedział mu tym samym.
Dwaj przeciwnicy ruszyli na siebie niemalże jednocześnie. Szpady poszły w ruch. Szczęk ścierającego się ze sobą oręża nie ustawał ani na minutę. Raul i Febre raz po raz atakowali lub bronili się przed ciosami. Żaden z nich nie miał zamiaru przegrać. Stawką tu było ich życie, no i reputacja znakomitego szermierza.

***

Grusner otworzył jedną z dwóch skrzyń, które znajdowały się w maleńkim pomieszczeniu w zamkowych piwnicach. Znajdowało się w niej złoto, drogie kamienie, złote naczynia, perły, naszyjniki, złote bransoletki itp. drobiazgi z gatunków tych, przez które ludzie skłonni byli podrzynać sobie nawzajem gardła. Potem otworzył drugą skrzynię. Było w niej to samo, co w pierwszej.
- Cały majątek pana Colgena – powiedział Grusner do siebie.
Co za szczęście. Takie bogactwo! Patrzył teraz na skarby i zacierał z radości ręce.
- Wszystko z rabunku i kradzieży. Ukrywał to przed wszystkimi. Leżało bez pożytku, lecz teraz przyniesie korzyść. I to niemałą. Oczywiście mnie, ma się rozumieć.
Wyjął kilka solidnych worków i zaczął ładować do nich kosztowności.

***

Raul i Febre walczyli coraz zacieklej. Podczas walki przeszli z środku zamku na jego mury. Dalej jednak nie przerywali szermierki. Raul podczas walki przyjmował pozycję obronną i raczej cofał się pod naporem ciosów Febre’a, niż go atakował. Jednakże czasem to on przejmował pozycję atakującego. I wówczas to Febre musiał odpierać ataki. Mur na szczęście był dość szeroki, by zmieścili się na nim obaj szermierze. Ale mimo to i tak dwaj przeciwnicy musieli uważać, by z niego nie spaść. Nie było łatwe, zwłaszcza gdy jednocześnie toczy się pojedynek na szpady.
- Dzielnie walczysz, Gaskończyku! – mruknął Febre.
- Ty też całkiem nieźle, panie morderco – zakpił sobie Raul.
Walczyli dalej.
- Trechevile dobrze cię wyszkolił, jak widzę – powiedział Febre – Niestety obawiam się, że te twoje żałosne umiejętności to za mało, by mnie pokonać.
- To się okaże – odparł mu na to Raul.
Walczyli dalej.
Raul nagle poczuł się zmęczony walką. W dodatku podczas zadawania ciosów stracił na chwilę równowagę. Ledwo ją odzyskał. Więc zrozumiał, że taka dalsza walka poprzez odpieranie ataku jest dla niego niebezpieczna. Zastosował więc podstęp. Odbił kolejny cios Febre’a, po czym uchylił się przed następnym skacząc z muru. Nie spadł jednak, lecz złapał się muru ręką. Wykonał zręczny obrót na ręce, po czym skoczył i wylądował za Febrem. Ten jednak zdaje się przewidział to, gdyż natychmiast obrócił się, odbijając cios, który Raul wymierzył prosto w jego serce.
Podstęp jednak się udał i to Febre został zmuszony do wycofywania się, zaś Raul go atakował. W taki oto sposób dotarli do jednej z wieżyczek zamku. Wieżyczka ta nie była jeszcze ukończona, więc rusztowanie służące do jej do budowy nadal tam stało. Walka przeniosła się na owo rusztowanie.

***

Colgen szybko odkrył, że pokój, w którym byli uwięzieni król i królowa jest pusty. Spóźnił się, ptaszki wyfrunęły. Musiał więc zapomnieć o zabiciu władców Francji. Chciał ich zabić i choć w ten sposób dokuczyć muszkieterom. Okazało się to jednak niemożliwe. Ludwik XV i Maria Leszczyńska uciekli. Colgen musiał więc zrezygnować z tego planu. Cóż.... należy zatem zapomnieć o zemście i ratować własną skórę. To mu tylko teraz zostało.
Pobiegł do swojego pokoju i zaczął się pakować. Pakował wszystkie kosztowności i wszystko, co tylko przedstawiało jakąś wartość. Chciał pobiec również na dół i zabrać dwie skrzynie z kosztownościami i razem z nimi uciec tunelem podziemnym, który prowadził nad pobliską rzekę. Stamtąd zaś już spokojnie można było uciec łodzią za granicę.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Francois de Morce.
- Wybiera się pan gdzieś, panie ministrze? – zapytał z kpiną w głosie.
Colgen obrócił się i zobaczył go.
- Och, mój drogi baronie de Morce – powiedział głupkowatym tonem – Ja się niby gdzieś wybieram? A kto mówi, że się gdzieś wybieram?
- Pański bagaż, panie ministrze – powiedział Francois wskazując na bagaż ministra ostrzem swojej szpady.
- Ach! Ten bagaż! To tylko na wszelki wypadek.
- Wszelki wypadek? – kpił sobie Francois.
Colgen zrozumiał, że nie oszuka młodego muszkietera. Musiał więc wymyślić inną strategię.
- Zgoda. Otóż to. Mam teraz zamiar wyjechać i to nie byle gdzie, bo właśnie za granicę. I nikt, a już na pewno nie taki chłystek jak ty mi w tym nie przeszkodzi!
Minister cofał się powoli tyłem do biurka, na którym położył pistolet przeszkadzający mu w pakowaniu rzeczy osobistych. Powoli dłońmi namacał broń i zacisnął na niej palce.
Francois bacznie obserwował go.
- Obawiam się, panie ministrze, że nie mogę na to panu pozwolić – powiedział – Gdyż, widzi pan, jest pan zdrajcą swego narodu. Spiskował pan przeciwko Miłościwie Nam Panującemu Ludwikowi XV. Musi pana spotkać za to kara.
Colgen cały czas tylko milczał i patrzył na niego spokojnie, choć na jego twarzy malowała się wściekłość..
- Musi pan stanąć przed obliczem prawa – powiedział Francois zbliżając się do niego powolnym krokiem.
- Prawo to ja! – zawołał wściekle Colgen.
- Nie tym razem, panie ministrze.
- Przepuść mnie, dobrze ci radzę.
- Nie ma mowy.
- Przepuść mnie!
- Nie.
Wtem Colgen wyjął szybko pistolet zza pleców, wymierzył w młodego muszkietera i zawołał:
- W takim razie zdychaj marnie, nędzny głupcze!
Wtem padł strzał, lecz to nie minister strzelił. Colgen dostał w dłoń. Upuścił z niej pistolet i upadł na podłogę wijąc się z bólu. W drzwiach zaś obok Francoisa stał Fryderyk, trzymając w ręku dymiący jeszcze pistolet.
Obaj muszkieterowie podbiegli do ministra. Fryderyk szybkim ruchem nogi odkopnął pistolet Colgena, który Francois szybko podniósł i wymierzył w łotra.
- Dobra robota, chłopcy! – zawołał Trechevile, wbiegając do pokoju.
Za nim w drzwiach stali król, królowa i spora grupa muszkieterów.
- Mamy cię, zdrajco! – powiedział Ludwik XV z mściwą satysfakcją – T eraz zapłacisz za wszystkie swoje zbrodnie.
- Pilnować mi go! - dodała Maria Leszczyńska.
Kilku muszkieterów wbiegło do pokoju i wycelowało w Colgena swoje muszkiety.
- A my pędźmy do Raula! – rzekł Trechevile – Może być w niebezpieczeństwie.
- Raul! – zawołał przerażony Fryderyk i ruszył biegiem, niemalże taranując Trechevile.

***

Raul ledwie uchylił się przed ciosem szpady Febre’a. Ten zaś atakował z coraz większą zawziętością. Dwaj przeciwnicy z trudem utrzymywali się na rusztowaniu. Raul uskoczył przed Febrem na deski, które zachwiały się pod jego ciężarem. Febre skoczył za nim, ale trafił na drewnianą belkę. Raul zaś zrobił taki uskok, że trafił obiema stopami na koniec jednej z desek. Ta zaś podbiła się do góry i uderzyła Febre’a w brodę. Przewrócił się na rusztowanie, jednak nie zleciał z niego, lecz prędko się pozbierał. Raul odbijał jego ciosy z taką samą zaciętością, co Febre je zadawał.
- Zginiesz marnie, gaskoński głupcze! – ryknął Febre.
- Nie licz na to, płatny morderco! – odpowiedział mu tym samym tonem Raul.
Nagle Febre uderzył tak, że Raul, odbijając jego cios, stracił równowagę i spadł z rusztowania. Miał jednak szczęście i chwycił się liny. Przeleciał na niej kilka metrów i wylądował na kolejnej belce rusztowania. Febre widząc to złapał znajdującą się w pobliżu linę i poleciał za młodym Charmentallem, który szybko ciął go po prawym policzku.
- Teraz będziesz miał obie strony twarzy jednakowe – zakpił sobie.
Febre wściekły natarł na niego zawzięcie. Charmentall odskoczył w bok, złapał się liny i odleciał na bok. Febre ruszył za nim także na linie. Przez krótką chwilę bujali się na linach i uderzali nawzajem szpadami. Wreszcie znów znaleźli się na belkach rusztowania i nacierali na siebie niczym dwa krogulce.
Obserwowali to z dołu Francois, Fryderyk i Trechevile.
- Idę mu na pomoc! – zawołał Fryderyk.
- Nie!
Trechevile zastawił mu ręką drogę.
- Przecież on może zginąć! – Fryderyk był niemalże bliski płaczu na samą myśl o tym.
- Właśnie! Mamy pozwolić mu umrzeć?! – zapytał równie przerażony Francois.
- Raul da sobie radę – uspokoił ich Trechevile, choć nie do końca wierzył w to, co mówił.
- A co, jeśli nie? – zapytał Francois również przejęty losem przyjaciela.
- Właśnie! Zostawimy go na pastwę losu? – dopytywał się Fryderyk.
Kapitan popatrzył na niego spokojnie.
- To sprawa pomiędzy Raulem a Febrem. Nie możemy się wtrącać. Zresztą, Raul by tego nie chciał.
Wyjaśnienie Trechevile ich przekonało. Jedynie Fryderyk jeszcze miał pewne wątpliwości.
Tymczasem Raul i Febre walczyli dalej nadal zaciekle wzajemnie się atakując. Teraz właśnie trzymając się jedną ręką rusztowania, a drugą ściskając rękojeść szpady, nacierali na siebie bardzo ostro. Raul starał się iść za radą Trechevile i bardziej odpierać ataki, niż samemu atakować. Niekiedy jednak sam przechodził do ofensywy. Zmęczony ciosami przeskoczył na deski rusztowania, a Febre za nim.
Młody Charmentall natarł na przeciwnika. Niestety zaatakował zbyt zaciekle, co spowodowało, że Febre wykorzystał to i wytrącił mu szpadę z ręki, po czym przyłożył mu ostrze swojej do gardła. Trzymając tak młodego Gaskończyka na ostrzu swej broni odkopnął nogą szpadę Raula, która zleciała z rusztowania.
- I co teraz, młody głupcze? – zapytał Febre, patrząc z mściwością w oczach na Raula – Postanowiłeś pomścić na mnie śmierć ojczulka, a teraz co? Sam zdechniesz u mych stóp, do tego jeszcze błagając mnie o litość nad sobą. Będziesz błagać mnie, mordercę swego ojca. A ja ci okażę łaskę. Okażę ci ją i dobiję cię, byś nie musiał cierpieć. I wówczas wszyscy powiedzą: Któż jest mocniejszy nad Febre’a?
- Nie liczyłbym na to – odpowiedział mu butnie Raul.
Febre chciał zadać mu ostatni, śmiertelny cios, chłopak jednak uskoczył i zleciał z rusztowania. Złapał się na szczęście liny i po niej zjechał na niższe piętro. Cały czas trzymając się jej rozejrzał się dookoła. Zobaczył swoją szpadę zaplątaną w sznury. Znajdowała się poniżej jego stóp. Zaczął się zniżać do niej powoli i spokojnie. Tymczasem Febre już pędził do niego, skacząc po piętrach rusztowania. Raul sięgał już palcami po szpadę, zachwiał się jednak i omal nie puścił liny.
- Raul! – zawołał Fryderyk i zasłonił sobie usta z przerażenia.
- Wstawaj, przyjacielu! – krzyknął Francois – Wstawaj i walcz!
- Raul, trzymaj się! Nie daj się mu! – dodał Trechevile.
Zrobił to takim tonem, że aż Francois i Fryderyk spojrzeli się na niego zdumieni jego przerażeniem. Zwykle bowiem kapitan nie okazywał swoich emocji.
Raul usłyszał te słowa, dodały mu sił do walki.
Sięgał palcami po szpadę, zaś Febre stał już coraz bliżej niego. Chłopak był ręką coraz bliżej swej broni, ale Febre już stał za nim. Zamachnął się na niego szpadą. Zaraz wbije ją w Gaskończyka.
- Francois, teraz nadeszła TA chwila! – krzyknął Trechevile.
Francois zrozumiał aluzję i wyjąwszy pistolet wymierzył i strzelił do Febre’a. Nie trafił go, ale trafił obok w kołowrotek do wciągania ciężarów. Febre zachwiał się, zaś Raul zdołał chwycić wreszcie swoją szpadę i uzbrojony był gotowy do walki.
Rozbujał on linę, której kurczowo się trzymał, po czym przeskoczył na belkę na której stał Febre, po czym zaatakował go. Febre obrócił się szybko i odbijał po kolei jego ciosy. Raul nacierał szybko i zaciekle. Miał w oczach zawziętość i złość. Febre powoli był zmuszony ustąpić mu pola. Charmentall natarł na niego i wykonując cios szpadą, którego nauczył się podczas ćwiczeń z Trechevillem (a który, jak wiemy, już raz mu ocaliło życie) wbił ostrze swojej szpady prosto w jego serce.
Febre zacharczał, wyjęczał coś w ucho Raula. Chłopak wyrwał szpadę z jego serca. Wówczas Febre spojrzał na niego ostatni raz, zachwiał się i zleciał z rusztowania na ziemię.
Raul popatrzył się na leżące na ziemi ciało. Po czym powiedział:
- Ojcze, zostałeś pomszczony!
Następnie złapał jedną z lin, która sięgała do ziemi i zjechał na sam dół.
- Raul! – zawołali jednocześnie Francois, Trechevile i Fryderyk.
Fryderyk podbiegł do Raula i przytulił go czule. Nawet zbyt czule jak na mężczyznę. Nie uszło to oczywiście uwadze kapitana i młodego barona.
Raul pogłaskał Fryderyka pieszczotliwie po głowie i powiedział:
- Spokojnie, Francescka, spokojnie. Już wszystko dobrze. Jak widzisz wciąż żyję.
Fryderyk spojrzał się na niego zdumiony.
- Jak ty mnie nazwałeś? – zapytał zdziwiony – Przecież ja nie jestem...
- Oj, daj spokój. Jak długo masz zamiar jeszcze udawać, zwłaszcza, że wiem, kim jesteś.
- Ty wiesz?
- Wiem.
Raul uśmiechnął się przekornie.
Fryderyk patrzył na niego jednocześnie zły i zdumiony.
- Od kiedy wiesz? – zapytał.
- Od początku wiedziałem, ale nie dałem po sobie tego poznać. Zorientowałem się, kiedy Francois rzucił uwagę, że masz zbyt kobiecą urodę. Zacząłem się zastanawiać, bo od samego początku twój głos, ruchy i zachowanie wydawały mi się dziwnie znajome. I szybko się zorientowałem, kim jesteś.
- I nic mi nie powiedziałeś? Pozwoliłeś mi się poniżać i wygłupiać przed tobą udając kogoś, kim nie jestem?
- Chciałem ci dać nauczkę za to, że mnie odrzuciłaś, moja droga. Ale nie czas teraz na takie pogaduszki.
- Słusznie – powiedział Trechevile podchodząc do nich – Ma my teraz inne sprawy na głowie.
- Więc chodźmy je rozwiązać – zawołał wesoło Francois – Raz na zawsze.
- Chodźmy zatem! - zaśmiał się Raul.
I ruszyli.
Po drodze minęli leżące na ziemi ciało Febre’a.
- Tak oto zginął jeden z najbardziej niebezpiecznych ludzi w całej Francji - powiedział Trechevile - I pomyśleć, że ja przez tyle lat chciałem tego dokonać. Lecz nie było mi to pisane. Może lepiej jednak, że ty to zrobiłeś, mój chłopcze. Ty miałeś z nim porachunki, ja ścigałem go jako przedstawiciel prawa. Ja bym musiał go aresztować, ty go pozbawiłeś życia. Dzięki tobie nigdy więcej nikogo nie skrzywdzi.
Pozostali zaś patrzyli na ciało człowieka, który nawet po śmierci budził grozę i strach.

***

Hermann Grusner przeszedł przez podziemny tunel z dwoma workami na plecach oraz trzymając w ręku jeszcze dwa kolejne. Wyszedł niedaleko murów przy rzece. Tej samej, której przypłynęli Raul i jego przyjaciele. Niemiec zamierzał wyciągnąć jeszcze z tunelu łódkę, która była wciągnięta w środek tunelu. Był to środek ucieczki przewidziany przez Colgena w przypadku niepomyślnego rozwoju sytuacji. Jednakże kiedy Grusner ujrzał łódź, którą przypłynęli czterej muszkieterowie stwierdził, że niepotrzebnie się trudził. Załadował wszystkie worki na dno łodzi muszkieterów, dodając do niego również koszyk z prowiantem, który wcześniej sobie naszykował. Potem odbił łodzią od brzegu, wskoczył do niej , ujął wiosła i powoli odpłynął z prądem.
- Żegnaj, ponure zamczysko Le Vieux Diable – szeptał po niemiecku wiosłując tak szybko, jak się tylko da – Żegnajcie dzielni muszkieterowie. I żegnaj ty, ministrze Colgen, nędzna kreaturo. Obym cię już więcej nigdy nie spotkał.
Gdyby ktoś teraz wyjrzał zza murów zobaczyłby łódź wyładowaną czterema workami i koszem, z jednym człowiekiem w środku, który wiosłował ile sił w rękach, by po chwili zniknąć za horyzontem pogrążonym w mroku nocy. Nikt jednak tego nie uczynił.

***

W chwili, kiedy sprytny Niemiec umykał rzeką ze swoim cennym łupem, Colgen był prowadzony przez muszkieterów przed oblicze króla. Tego samego króla, którego chciał zdetronizować i któremu groził śmiercią. Teraz zaś został rzucony pod jego nogi i musiał poniżyć się przed człowiekiem, którego przed godziną planował zabić.
Ludwik XV spojrzał mu prosto w oczy i powiedział ironicznie:
- Witaj, kuzynie. Cieszę się z naszego spotkania. Ponownego spotkania. Tyle tylko, że tym razem role się odwróciły. To ja jestem wolnym człowiekiem, a ty więźniem.
Colgen próbował się tłumaczyć i bronić, a nawet przepraszać, lecz to mu nie pomogło. Po tym, co od niego doznał, król nie zamierzał go słuchać.
- Nie poniżaj się, nędzniku, bo i tak nic ci to nie pomoże – popatrzył na niego – Wiedz, że za to, co zrobiłeś, poniesiesz karę. Zostaniesz publicznie stracony. W taki sposób, jaki prawo przewiduje dla zdrajców i królobójców. Wcześniej jednak w obecności dworu pozbawię cię wszystkich twoich godności.
- Nadszedł kres twojej działalności – dodała królowa – Nikomu już nie wyrządzisz zła.
Colgen wpatrywał się w oboje uważnie. Był przerażony i drżał ze strachu niczym liść osiki.
- Nie.... nie..... Nie! Nie pozwolę na to! Nie będziecie mnie publicznie torturować i zabijać na oczach paryskiej gawiedzi! Nie pozwalam na to.
- Zabrać mi stąd tego nędznika i umieścić tam, gdzie jego miejsce. W lochu - mruknął król machając ręką na Colgena.
Dwaj muszkieterowie pochwycili więźnia pod pachy i podnieśli go z ziemi. Ex-minister jednak wyrwał się im i zaczął uciekać. Wskoczył szybko na mury i biegł nimi próbując uciec z zamku.
- Stój! Rozkazuję ci, stój! – wykrzyknął za nim Ludwik XV.
Minister jednak się nie zatrzymał, król postanowił sam zatrzymać niepokornego więźnia. Wyrwał z rąk Trechevile’a pistolet, wymierzył go i strzelił do Colgena. Strzał był celny.
Colgen dostał kulę prosto w serce. Jęknął z bólu, złapał się za ranę i zleciał z murów prosto na jedną ze swoich flag, jakie wisiały na basztach jego zamku, a która zerwała się pod wpływem wiatru.
Takie widocznie było jego przeznaczenie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 2:31, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:38, 26 Kwi 2013    Temat postu:

A już myślałam, że Grusner pójdzie uwolnić parę królewską... Cóż, Colgen już nie zdąży pożałować straconych kosztowności. Za to nawet król miał swój moment chwały, należycie wykorzystany. No i Francesca w ramionach Raula. Pozostaje połączyć Trecheville'a z Heleną de Saudier, bo oboje zostali niejako bez pary...

Podobały mi się przejścia od sceny do sceny, trochę filmowo, z przerywaniem akcji (w środku pojedynku przeskok do Grusnera czy Colgena). Buduje się lepsze napięcie, bo w każdym z opisywanych miejsc dużo się dzieje.

No i czekam na więcej, bo nie wygląda mi to na końcowy rozdział...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 1:11, 27 Kwi 2013    Temat postu:

Rozdział XXV

Wyjaśnienia

Po bitwie o zamek Le Vieux Diable król i królowa wraz z dworzanami, eskortowani przez swoich wiernych muszkieterów powrócili do Wersalu. Tam jeszcze trwała resztka wiernych Colgenowi oddziałów. Oczywiście nie mieli oni pojęcia o tym, że ich przywódca nie żyje. Kiedy kapitan Andre Trechevile oświadczył, że minister Colgen nie żyje i nie mają komu służyć, ogarnęła ich panika. Zrozumieli, że za to, co zrobili nie mogą liczyć na jakikolwiek akt łaski. Nikt też ich nie obroni. Dlatego poddali się bez walki. Zostali potraktowani bardzo łaskawie. Król przebaczył im winy. Skazano ich na więzienie, oszczędzono zaś śmierci na placu de Greve i zesłania na galery.
Co zaś do naszych muszkieterów, to na razie udali się oni zmęczeni akcją do swych pokoi w oberży „Pod Złamaną Szpadą”. Mieli się oni stawić następnego dnia w pałacu, aby odebrać nagrody stosowne do ich zasług.
Trechevile i Francois poszli do siebie, natomiast Raul i Fryderyk udali się do pokoju Charmentalla. Chcieli oni ze sobą porozmawiać w cztery oczy bez obecności osób postronnych. Weszli do środka, po czym Raul zamknął za nimi drzwi.
- Tu możemy porozmawiać spokojnie i bez świadków – powiedział Raul.
- To dobrze – odpowiedział Fryderyk i zdjąć kapelusz z głowy, po czym rzucił go niedbale na stół.
- Więc co masz mi do powiedzenia? - zapytał Charmentall patrząc na swego kompana.
- To raczej ty mi powiedz, co masz mi do powiedzenia. To był twój pomysł, żeby się rozmówić.
Fryderyk patrzył uważnie w oczy swego rozmówcy.
- No cóż, mój. Po prostu pragnąłbym się dowiedzieć paru istotnych dla mnie faktów.
- Dziwnym zbiegiem okoliczności ja też chce się dowiedzieć od ciebie kilku, bardzo istotnych dla mnie faktów.
- Więc to nie przypadek, ale los. Przeznaczenie.
- O ile oczywiście coś takiego w ogóle istnieje – zakpiła sobie Francesca.
Drogi Czytelnik zapewne pomyślał, że popełniliśmy błąd używając imienia Francesca, ale możemy go zapewnić, że o żadnym błędzie nie może być tutaj mowy. Pan Fryderyk de Saudier to w rzeczywistości panna Francesca de Villervie. Była cały czas przy swoim ukochanym, tyle tylko, że w męskim przebraniu. Ale dlaczego i w jakich okolicznościach do tego doszło, zaraz się o tym dowiemy.
- Więc może mi łaskawie wyjaśnisz, czemu udawałaś mężczyznę? – zapytał Raul.
- Czemu nie? Mogę ci wyjaśnić – odpowiedziała drażliwym tonem Francesca – Jeśli obiecasz, że potem ty mi łaskawie objaśnisz, dlaczego, skoro mnie od razu poznałeś, nie odkryłeś mi tego i pozwalałeś mi się poniżać?
- Poniżać? Ja nie nazwałbym tego poniżaniem się, moja droga – zaśmiał się Raul – To był prawdziwy kunszt aktorski. Nie było w tym żadnego poniżania się.
- To twoja wersja wydarzeń – mruknęła Francesca krzyżując ręce na piersi – Męska wersja wydarzeń. A jak mawiała mojej świętej pamięci matka, taka wersja nic nie znaczy.
- Czyżby? – Raul stworzył na swej twarzy złośliwy uśmieszek – I co jeszcze zwykła mawiać twoja mamusia?
- A mianowicie to, że są trzy rodzaje prawdy: prawda dziecka, prawda kobiety i prawda mężczyzny. A to znaczy: cała prawda, tylko prawda i nic nie warta prawda.
- Uhmm…. A zatem twoja mamusia była całego wrogiem męskiego rodu?
- Można by to tak określić.
- Aha. Rozumiem. No to pogratulować ci otrzymanego wychowania. Tylko pozazdrościć.
To mówiąc Raul zaczął przechadzać się po pokoju.
- A nie uważasz, że to nieco niesprawiedliwe takie potępianie mężczyzn i zwalanie wszystkich win na nich? Jakby byli sprawcami wszystkiego, co na tym świecie złe? – zapytał zatrzymując się przy jednym z krzeseł.
- Czyż nie są? – odpowiedziała pytaniem Francesca.
- O ile mi wiadomo, moja droga, to nie Adam zerwał jabłko z drzewa dobra i zła, ale jego żoneczka Ewa. Według mnie to przez nią ludzie utracili raj. Co powiesz na taki argument?
- Biblię pisali mężczyźni z korzyścią dla siebie.
- Oczywiście.
Raul uśmiechnął się złośliwie.
- Wiesz co? Jesteś jak moja ciotka Helena. Ona też uważa, że mężczyźni są i dobrzy i źli. A także uważa, że nie możemy wszystkich win zwalać na nich. Idealnie się ze sobą zgadzacie. Możecie sobie podać ręce na znak przyjaźni i zgody.
- Serio? No to koniecznie muszę to zrobić, kiedy tylko uda mi się z nią spotkać. Ale przecież, przeżywszy tyle przygód ze mną, przyznasz chyba, że są i dobrzy mężczyźni?
- Dobrzy? A którzy? Trechevile, który na każdym kroku kpi sobie z kobiet?
- A choćby i on.
Francesca wzięła głęboki oddech i powiedziała spokojnie:
- Masz rację. On jest porządny. Pomimo tego, że kpi sobie z kobiet. Ale on ma do tego powód i można mu wybaczyć.
- Wybaczyć? Powód? – zakpił sobie z jej słów Raul – Nie wiedziałem, że jakiemukolwiek mężczyźnie można wybaczyć takie świętokradztwo jak obrażenie płci pięknej, mój ty słodki kwiatuszku.
Francesca spojrzała na niego ze złością, ale powstrzymała się od komentarza.
- No i ten twój kolega, Francois. On też jest w porządnym człowiekiem, choć lekko nerwowym.
- Nerwowy? I kto to mówi, Pani Rozbij W Złości Wazon?
Francesca chwyciła za rękojeść szpady, jaką miała przy boku (cały czas bowiem była w mundurze muszkietera), wysunęła lekko ostrze, ale opanowała się i wsunęła je do pochwy z powrotem. Uspokoiwszy się postanowiła kontynuować rozmowę.
- Odchodzimy od tematu. Pozwolisz, że wrócimy do niego? – zapytała.
- Ależ naturalnie. Ja również niczego innego nie pragnę – odpowiedział jej Raul.
Francesca więc usiadła spokojnie na krześle i dała znak Raulowi, by zrobił to samo.
- Jak już wiesz, udawałam muszkietera – zaczęła swoją opowieść panna Francesca.
- Tak, to prawda. A można wiedzieć, po co?
- Bo chciałam być bliżej ciebie.
- Mogłaś to osiągnąć, gdybyś mi powiedziała, że mnie nadal kochasz. A właśnie, czemu raczyłaś znów nawiązać ze mną kontakt? Czy to prawda, że twój wybranek nie okazał się taki wierny, jak myślałaś?
Francesca zacisnęła zęby z wściekłości, ale musiała potwierdzić, że to prawda.
- Wiedziałem. Najpierw pan muszkieter był zbyt biedny w porównaniu z wielkim panem, a teraz jest bardzo kochany i szlachetny, że przyjmie ukochaną, którą oszukał wielki pan. A skąd wiesz, że ja tak właśnie postąpię.
Francesca obserwowała go uważnie
- Dlatego, że mnie kochasz – odpowiedziała cichym głosem.
- Tak sądzisz? – prychnął Raul – A co ci każe wysuwać takie wnioski?
- Rozpoznałeś mnie w męskim stroju. I to rozpoznałeś, jeśli mam ci wierzyć, już za pierwszym razem, kiedy mnie zobaczyłeś.
- I sądzisz, że to jest dowód miłości?
- Właśnie tak sądzę.
Raul spuścił głowę w dół. Milczał przez chwilę, po czym rzekł:
- Masz rację. Masz rację co do mojej miłości do ciebie.
- Chyba jednak nie mam – powiedziała smutnym tonem Francesca.
- Jak to?
- Gdybyś mnie kochał, powiedziałbyś mi od razu, że mnie rozpoznałeś. Nie kpiłbyś sobie ze mnie, udając niewiedzę. I nie umizgiwałbyś się do Luizy. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale ona kocha Francois. Choć do ciebie, jak zauważyłam, też ma dużo sympatii.
- Owszem, zauważyłem to. Luiza bardzo często okazuje mi swoją sympatię.
Raul uśmiechał się złośliwie napawając się jej tłumioną wściekłością.
- Tak, bardzo często – zakpiła sobie Francesca – A ty tę sympatię odwzajemniasz?
- Owszem, odwzajemniam.
- Czy kokietowanie Luizy i udawanie, że ją kochasz, miało na celu zakpienie sobie ze mnie?
- Możliwe.
Francesca czuła, że powoli traci cierpliwość. Zerwała się ze swojego miejsca i krzyknęła:
- Nie baw się ze mną w zgadywanki! Chcę usłyszeć prawdę! Najprawdziwszą prawdę, choćby nie wiem jak okrutną. Tak czy nie?!
Raul mimo jej krzyków zachował stoicki spokój, po czym odpowiedział:
- Owszem, tak. Przyznaję, że chciałem sobie z ciebie lekko zakpić za to, że mnie tak potraktowałaś.
- Jak ja cię potraktowałam?! A ty jak mnie potraktowałeś potem?! Specjalnie przy mnie kpiłeś sobie z kobiet wiedząc, że mnie ten temat drażni.
- No cóż, może nie byłem zbyt miły wymyślając takie tematy rozmowy, ale ostatecznie musiałem się jakoś odegrać. Sama potraktowałaś mnie bardzo niemiło. Nie sadziłaś więc chyba, że tak po prostu ci daruję taką uczynioną mi zniewagę.
- Zniewagę?! – zawołała Francesca przechadzając się po pokoju – Wy mężczyźni nie okazujecie za grosz wdzięczności. Powinieneś się cieszyć, że jeszcze cię chcę. Wielki mi pan obrażalski.
Francesca w rzeczywistości już nie myślała o tej sprawie w taki sposób, ale teraz Raul rozdrażnił ją tak bardzo swymi wyrzutami, że nie panowała nad sobą i poczuła, że musi mu wygarnąć tak, żeby aż w pięty mu poszło. Szybko tego jednak pożałowała. W końcu prawdę mówiąc wcale już tak nie myślała. Przebyte przygody w stroju muszkietera nauczyły jej pokory oraz tego, że na świecie są mężczyźni dobrzy i mężczyźni źli. Podobnie zresztą jest z kobietami. Choć z trudem jej ta prawda przechodziła przez gardło, to musiała przyznać, że jej ciotka miała rację. I teraz, gdyby nie urażona kobieca duma, to już dawno przeprosiłaby swojego ukochanego Raula i pogodziła się z nim. Niestety, nie mogła tego zrobić. Nie ma nikogo bardziej dumnego niż urażona kobieta. Nie dopuszcza ona do siebie myśli, że może się mylić. Mężczyznom bardzo trudno jest tę dumę pokonać i zmusić do kapitulacji. Dlatego też już dawno zaprzestali takowej walki, w której nie osiągną i tak zwycięstwa.
Raul spojrzał się na Francescę i powiedział spokojnie:
- Cieszyć się? Cieszyć? Niech ci będzie. Zgoda. Więc się cieszę z tego, że porzuciłaś mnie dla jakiegoś hrabiego, potem, gdy okazał się oszustem, łaskawie sobie o mnie przypomniałaś. Niewątpliwie mam z czego się cieszyć. Masz rację. Mam mnóstwo powodów do radości.
Francesce zrobiło się głupio, bo w końcu Raul miał rację. Możliwe, że zrozumiawszy głupotę swego postępowania wobec niego przeprosiłaby go, ale Raul wypalił jeszcze:
- Na szczęście Luiza potrafi lepiej okazywać miłość.
Francesca słysząc ponownie imię znienawidzonej rywalki, zdenerwowała się nie na żarty.
- Oczywiście! Kochana panna Luiza jest dla ciebie o wiele bardziej ważniejsza niż ja. No tak, zapomniałam.
Raul zmieszał się lekko słysząc jej słowa.
- Tego nie powiedziałem.
- Ale tak jest, nieprawdaż? Szkoda tylko, że ożeniwszy się z nią złamiesz serce najlepszemu przyjacielowi.
- Posłuchaj…
- Tylko mi teraz nie mów, że nie wiesz nic o ich miłości. Bo wiesz o niej tak samo dobrze, jak ja.
- Wiem o ich miłości, ale nie o to chodzi.
- A o co chodzi?
- Ja nie mam najmniejszego zamiaru żenić się z Luizą.
Francesa spojrzała na niego wyniośle.
- No proszę, jaki ty jesteś. A Francois ma wobec niej uczciwe zamiary. A ty, jak widzę, postępujesz jak zwykła kanalia.
- Ależ Francesco…
- Nie franceskuj mi teraz. Wiem dobrze, co ci chodzi po głowie. Mam cię dość. Wychodzę!
To mówiąc ruszyła się do drzwi.
- Ale kobieto! Luiza to moja siostra!
Francesca zatrzymała się w połowie drogi. Obejrzała się zdumiona i zapytała, jakby sama sobie nie wierząc:
- Siostra?
- Tak, moja rodzona siostra. Febre ją porwał w dniu, kiedy zabił mych rodziców, a Colgen ją wychował wmawiając jej, że jest jej ojcem oraz to, że matka zmarła przy porodzie, a brata nigdy nie miała. Luiza to moja młodsza siostra, nie ulega wątpliwości. Naprawdę nazywa się Izabella Charmentall. Colgen zmienił jej nawet imię, by nikt jej nie rozpoznał.
- W takim razie skąd wiesz, że to ona?
- Poznałem ją po pieprzyku po prawej stronie szyi. Poza tym ma na łokciu małe znamię w kształcie pręgi.
- O! To weszliście w taką zażyłość, że nawet pokazała ci swój łokieć?
- Nie kpij sobie. Podczas rozmowy się wydało. W dodatku nie pamiętała zbyt wiele o swej przeszłości. Wszystko to połączyłem w całość i doszedłem do wniosku, że to musi być moja siostra. Powiedziałem jej o tym. Nie chciała mi z początku uwierzyć, ale po przemyśleniu moich argumentów zrobiła to, po czym zaczęła nam pomagać w walce z intrygami Colgena. A teraz kocha Francois i trzeba im życzyć dużo szczęścia.
- Tobie też życzę dużo szczęścia, kochany – mruknęła Francesca i ruszyła w stronę drzwi.
- Zaczekaj, wychodzisz? – zawołał do niej Raul.
- Muszę, mój kochany. Wybacz, ale za bardzo sobie dokuczyliśmy, żeby teraz być razem.
- To twoja wersja wydarzeń.
- Nie, Raulu. To prawda. Udawałeś, że kochasz się w Luizie, by mi zrobić na złość. Udawałeś, że mnie nie poznajesz. Kpiłeś sobie ze mnie. Wybacz, ale ja nie mogę mieć takiego męża, który ze mnie drwi. Jutro wracam do domu. Żegnaj.
To mówiąc nacisnęła klamkę od drzwi.
- Francesca!
Dziewczyna odwróciła się niego, a jej oczy ciskały błyskawice.
- No co?
- Nie rozumiesz, że nigdy przed naszą miłością nie uciekniesz? Ja cię kocham, a ty kochasz mnie!
- Nie! Ty mnie nie kochasz! Gdybyś mnie kochał, byś sobie ze mnie nie kpił!
Raul uśmiechnął się do niej z politowaniem.
- O mój Boże.... i jak ja niby mam cię przekonać do siebie, co? Może w taki sposób, najdroższa?
I nim Francesca zdołała zaprotestować chłopak pochwycił ją mocno ramiona i złożył na jej ustach namiętny pocałunek. Dziewczyna próbowała się od niego oderwać, próbowała się lekko bronić, ale słodycz jego ust była tak zniewalająca, że szybko zaprzestała swoich starań. Zdołała tylko wykrztusić z siebie „Raul, nie!”, po czym zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się całować. On zaś porwał ją mocno w ramiona i zaniósł na swoje posłanie. Oboje na nie padli nie przestając pieścić nawzajem swoich warg. Po chwili Francesca jednak pojęła, co Raul chce zrobić. I chociaż jej ciało drżało z namiętności, zasady wpojone przez opiekunki powodowały, że wbrew sercu oraz rozumowi chciała się od niego uwolnić.
- Nie..... nie myśl sobie, że tak łatwo ci się to uda – sapała nieco zła, choć wiedziała, że sprzeciwia się sama sobie – Nie myśl, że ci na to pozwolę.
Raul zły wyjął zza pasa nóż. Francesca przerażona pomyślała, że nadeszła jej ostatnia chwila. Muszkieter jednak najspokojniej w świecie przeciął jej koszulę oraz spodnie rozcinając je na kawałki, po czym odrzucił odsłaniając powoli nagość jej pięknego ciała. Francesca, o dziwo, nie czuła przy tym najmniejszego nawet wstydu. Jedynie zaśmiała się, kiedy pozbawiał ją resztek męskiego odzienia.
- I coś ty narobił, wariacie? – zaśmiała się – I w co teraz biedny Fryderyk się ubierze, co?
- W nic – odpowiedział Raul chowając nóż i samemu się powoli rozbierając.
- Śmiałe... ale jednak trochę za ostre, nie sądzisz – chichotała Francesca czując w sercu wielką radość.
Muszkieter powoli zdejmował koszulę odsłaniając swój tors. Dziewczyna wpatrywała się w niego zafascynowana i powoli przesunęła po nim paluszkami.
- Nie będzie już Fryderyka. Nigdy więcej go już nie będzie, rozumiesz? Przenigdy. Teraz będzie tylko Francesca. Moja Francesca... słyszysz? Moja żona.
Jego dłonie zachłannie i namiętnie pozbawiały go ubrania, by już dłużej nie musieć zwlekać z tym, czego oboje pragnęli. Po chwili byli oboje niczym Adam i Ewa w raju, zaś Raul obejmował ją i namiętnie całował. Francesca tak była zachwycona jego pieszczotami, że nawet nie zwróciła uwagi na to, co on powiedział. Dopiero po chwili się zorientowała i jak to ona, zareagowała lekkim oburzeniem.
- Ejże! – zawołała - Niby jaka żona?
- A co myślałaś? Że posiądę cię teraz, potem zostawię zhańbioną i nie poślubię? – zapytał Raul sunąc dłonią po jej udach.
- A więc chcesz mnie zhańbić jedynie po to, żebym łatwiej się zgodziła za ciebie wyjść? – zaśmiała się dziewczyna.
Udawała co prawda oburzoną, ale w jakiś dziwny sposób sam pomysł się jej niezwykle spodobał.
Raul uśmiechnął się zawadiacko i pokiwał wesoło głową.
Francesca zaczęła go delikatnie okładać pięściami.
- Och! Ty nędzny draniu! Ty łotrze! Nienawidzę cię! Nienawidzę! Niena....
Nie zdążyła dokończyć, bowiem jego wargi zamknęły jej ustami namiętnym pocałunkiem. A ona tylko objęła go mocno za szyję i nie chciała go puścić. Gdy już ten cud rozkoszy minął, wyszeptała za pomocą opuchniętych warg:
- Nie zgadzam się... nie wyjdę za ciebie... Rozumiesz? Cokolwiek teraz nie zrobisz, ja za ciebie nie wyjdę.
- To się jeszcze okażę, kwiatuszku.
- I nie mów do mnie „kwiatuszku”!
- Dobrze, kwiatuszku.
Po chwili porwał ją do krainy rozkoszy. Francesca nawet tam jednak długo protestowała przeciwko małżeństwu z nim. Jednak robiła to już tylko z zasady, by pokazać, że jej ukochany musi się natrudzić, żeby ją zdobyć. Szybko jednak dzielnemu muszkieterowi udało się osiągnąć zwycięstwo nad jej uporem, a ich podróż do raju sprawiła, że stali się jednością.

***

Godzinę później Francesca jeszcze długo głaskała jego ciało niesamowicie zachwycona tym, co między nimi zaszło. Wpatrywała się w jego oczy.
- Boże.... Raul... to było niesamowite – szepnęła.
- Owszem, kochanie – odpowiedział jej ukochany z uśmiechem na ustach – Cudownie niesamowite. Wiesz co? Dochodzę do wniosku, że od razu trzeba było tak z tobą rozmawiać, a nie bawić się z tobą w milutkie rozmowy.
- Wiesz co, kochany?
- No co?
Francesca zaśmiała się lekko.
- Również doszłam do takiego samego wniosku. Szkoda, że nie mieliśmy tyle odwagi, by zrobić to wcześniej. Tyle pięknych chwil bezpowrotnie nam upłynęło.
Raul głaskał powoli jej twarz.
- Nie ma jednak co płakać nad rozlanym mlekiem. Zrobiliśmy to w odpowiednim momencie.
Francesca lekko się zasępiła.
- Jest tylko jeden problem.
- Jakiż to, najdroższa?
Ukochana spojrzała na niego.
- Skąd my teraz weźmiemy zakrwawioną pościel na dowód, że byłam dziewicą w dniu ślubu?
Raul położył się obok niej i zaśmiał się do niej lekko. Dotykał powoli jej spoconego i pięknego ciała zachwycając się każdym jego szczegółem.
- Możemy wsiąść tę pościel, w której to teraz zrobiliśmy. Ja nie widzę w tym żadnego problemu.
- No tak, właściwie to możemy tak postąpić – zaśmiała się Francesca – Masz rację. Tak się rozcina węzeł gordyjski.
Obejmowali się i rozmawiali tak wesoło ze sobą przez dłuższy czas. W końcu jednak postanowili oboje oddać się w objęcia Morfeusza. Francesca jednak przyciągnęła ukochanego na siebie i pocałowała jego usta.
- Kocham cię, najdroższy – wyszeptała.
- Wiem o tym, najdroższa – zaśmiał się lekko – Gdybym tego nie wiedział, nie brałbym sobie ciebie za żonę.
Ona zaś z uśmiechem niewiniątka objęła go mocno rękami za szyję, a nogami za biodra. Powoli także rozchyliła przed nim uda.
- Wierzę ci, kochanie. I zostanę twoją żonę. Ale teraz jeszcze raz pokaż mi, jak bardzo mocno mnie kochasz.
To mówiąc jeszcze mocniej rozszerzyła nogi dając mu do siebie swobodny dostęp. On zaś nie kazał jej na siebie długo czekać i zgodnie z jej życzeniem udowodnił jeszcze raz, jak bardzo ją kochał, a czynił to w najpiękniejszy sposób na całym świecie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 2:59, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 1:58, 28 Kwi 2013    Temat postu:

Rozdział XXVI

Kolejna uczona przemowa pani Heleny de Saudier

Podczas gdy Raul i Francesca wymieniali swoje poglądy dotyczące zaistniałej sytuacji, Andre Trechevile udał się z wizytą do Heleny de Saudier, która po wyzwoleniu z niewoli w zamku Le Vieux Diable wróciła do swego ukochanego mieszkanka. Wcześniej jednak zaprosiła Trechevile’a na filiżankę czekolady o siódmej wieczorem. Spotkania ich przy tym jakże smacznym trunku należały już do tradycji i nie można było ich zaprzestać. Poza tym oboje na tyle mocno się lubili, że nie wyobrażali sobie życia bez spotkania się od czasu do czasu i porozmawiania przy filiżance czekolady oraz ciastkach.
Kapitan królewskich muszkieterów zastał gospodynię oczekującą na niego z gorącą czekoladą i dwiema filiżankami.
- Dobry wieczór, pani pułkownikowo – powiedział Trechevile.
- Dobry wieczór, kapitanie. Zapraszam – odpowiedziała Helena de Saudier i wskazała na miejsce naprzeciwko niej.
Trechevile usiadł na fotelu i sięgnął ręką po filiżankę, do której pani Helena nalała wcześniej czekolady. Kapitan wziął szczypcami dwa kawałki cukru i wpuścił je do filiżanki. Zamieszał i delektował się smakiem ulubionego napoju.
- No i cóż, kapitanie? Jakże się pan czuje po dzisiejszej akcji? – zapytała Helena de Saudier.
- No cóż... Czuję się bardzo zmęczony – kapitan uśmiechnął się do niej przyjaźnie – Zmęczony, ale i zarazem bardzo usatysfakcjonowany.
- Tego się spodziewałam – rzekła pani Helena słodząc swoją czekoladę i mieszając ją łyżeczką – Ale za pewne, gdyby panu kazano, ruszyłby pan już teraz na kolejną akcję. Mam rację?
To mówiąc wypiła łyczek ciepłego napoju.
- No chyba, że tak – odpowiedział jej z uśmiechem Trechevile.
- Tak też myślałam. Wy, muszkieterowie, nie wytrzymacie bez przygód i bez jakieś walki nawet tygodnia. Co tam tygodnia, nawet pół dnia nie wytrzymacie, żeby się z kimś nie pojedynkować. A kiedy brakuje wrogów, bijecie się między sobą.
To mówiąc wypiła kolejny łyk czekolady.
Trechevile uśmiechnął się wesoło i powiedział:
- Pani przesadza, pani Heleno. Aż tak źle z nami nie jest.
- Uhhm! Jasne – powiedziała spod filiżanki Helena de Saudier – Wy, mężczyźni, wszyscy macie ze sobą coś wspólnego. Możecie się różnić prawie wszystkimi cechami, ale jedną macie wspólną.
- O! A jakaż to cecha?
- Skłonności do brawury i bijatyk.
Trechevile obruszył się lekko słysząc jej słowa.
- No wie pani, teraz to pani lekko przesadziła.
- Ależ mój panie, czy ja nie mam racji? Przecież każdy z was, choćby nie wiem, jak spokojny, ma diabła za koszulą. Jeszcze czekolady?
- Tak, poproszę.
Pani Helena nalała kapitanowi i ciągnęła dalej.
- Wiem o was bardzo dużo, ponieważ moja siostrzenica, Francesca….
- Udawała muszkietera i jako Fryderyk de Saudier dokonała walecznych czynów. Tak, wiem – dokończył za nią Trechevile.
- A skąd pan wie? Czyżby jakaś męska intuicja?
Trechevile zaśmiał się wesoło.
- Można by to tak określić. Otóż słyszałem, jak Raul nazwał Fryderyka „Francescą”, a było to tuż po jego pojedynku z Febrem. Widziałem, że tuli ją do siebie i mówi, że wie, kim ona jest. Poza tym miałem przeczucie, że jak na mężczyznę jakoś dziwnie broni honoru wszystkich kobiet podczas naszych rozmów.
- No tak, ona tak już ma. To ją zdradziło – powiedziała sceptycznie pani Helena – Czy po czymś jeszcze pan doszedł prawdy?
- Owszem, tak.
- A wolno co to takiego?
- No cóż, głównie to, że Raul mi powiedział, kim ona jest. Twierdzi, że ją rozpoznał od razu, kiedy zjawiła się w siedzibie muszkieterów ubrana w mundur naszych służb.
- Kiedy to panu powiedział?
- Dzień po przyjęciu ją do służby.
Helena de Saudier zaśmiała się wesoło.
- To nie wątpliwie wielka przewaga.
- Niewątpliwie – odparł równie wesoło Trechevile.
Helena de Saudier odłożyła pustą już filiżankę na stół i wymownie spojrzała na Trechevile’a, który natychmiast chwycił imbryk i nalał jej czekolady.
- Niewątpliwie Francescę mógł zgubić ten przygodny postrzał – mówił dalej Trechevile.
- Który postrzał? Ach ten, już sobie przypominam! – pani Helena wytężyła swoją pamięć – Lekarz, który wyciągał jej kulę na pewno poznał podczas operacji, że jest kobietą. Zresztą byłby chyba ślepy, gdyby się nie zorientował.
- No właśnie – odpowiedział Trechevile – I od razu chciał o wszystkim nam powiedzieć. Tyle tylko, że Francesca przekupiła lekarza, by zachował tę rewelację dla siebie. Nie wiedziała wszakże, iż Raul od dawna wiem, kim ona jest i powiedział mi o tym. Jednak oboje ustaliliśmy, że nie damy niczego po sobie poznać.
- Czyli całą mistyfikację diabli wzięli – zakpiła sobie pani Helena.
- Można by to tak powiedzieć – odpowiedział uśmiechnięty Trechevile.
Helena de Saudier sączyła powoli czekoladę z filiżanki i patrzyła na kapitana muszkieterów swymi orzechowymi oczami.
- Czemu mi się pani tak przygląda? – zapytał Trechevile.
- Patrzę na mężczyznę, który jutro spotka się z królewską wdzięcznością – odpowiedziała Helena de Saudier popijając małymi łykami gorącą czekoladę.
- To chyba wielki szczęściarz ze mnie, nieprawdaż? Nie wiem jednak, dlaczego mówi pani o tym w taki sposób, jakby nie widziała pani w tym nic dobrego?
- Bo nie widzę – odpowiedziała spokojnie Helena de Saudier, pijąc dalej czekoladę – Nie widzę niczego dobrego w obsypywaniu kogoś złotem.
- O! A dlaczegóż to?
- Ponieważ wtedy obdarowani stają się zbyt pewni siebie. A to źle. Nie wolno mężczyzn rozpieszczać.
Trechevile zaśmiał się do niej lekko. Stwierdzenie to mocno go rozbawiło.
- No cóż... Nas ostatnio życie raczej nie rozpieszczało.
- No jasne. A jutro liczycie panowie na wielkie względy i wielkie święto, nieprawdaż?
- Skądże. To, na co się jutro wybieram, to tylko skromne wręczenie nagród za męstwo i odwagę.
- Dobrze, dobrze. Nazywaj to sobie pan, jak chcesz. Ja uważam, że to będzie tylko zwykły zaszczyt uściśnięcia królewskiej dłoni. Nie liczcie na zbyt wiele.
- O, a czemuż to pani tak uważa?
- Bo to prawda. Łaska pańska na pstrym koniu jeździ. W dodatku jest to koń bardzo kapryśny i narowisty. Lubi zrzucać z grzbietu swych łask.
- Nie możliwe, żeby król Ludwik był taki. Przecież ocaliliśmy mu życie, notabene z narażeniem własnego.
- No i co z tego? Królowie mają bardzo krótką pamięć. Dzisiaj pamiętają, jutro zapominają i wsadzają do więzienia. Nie można opierać się na ich obietnicach czy łaskach, tylko brać to, co pewne. A jak brać, to tyle ile się da i nikomu tego nie oddawać.
- I liczyć tylko na siebie – skwitował Trechevile.
- Właśnie – dodała Helena de Saudier.
Trechevile usiadł w fotelu i zaczął się zastanawiać nad sensem tych słów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 3:09, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 2:00, 28 Kwi 2013    Temat postu:

Rozdział XXVII

Królewska wdzięczność

Następnego dnia czwórka dzielnych muszkieterów miała się udać na spotkanie z królem i królową Francji, którzy mieli osobiście im wręczyć medale za bohaterstwo. A także wręczyć inne nagrody. Pojawił się jednak pewien problem. Raul w nocy zniszczył mundur Francesci i dziewczyna nie mogła się stawić na dworze przebrana za Fryderyka. Na szczęście jednak okazało się to niepotrzebne. Królowa bowiem, od samego początku w całą sprawę wtajemniczona, teraz wyjawiła wszystko swojemu małżonkowi, który ubawiony intrygą kazał pannie de Villervie stawić się przed swoim obliczem nie jako Fryderyk, lecz jako Francesca. Dziewczyna, po upojnej nocy spędzonej z ukochanym, owinięta narzutą przekradła się do swego pokoju w oberży „Pod Złamaną Szpadą”, by przebrać się w zapasowy mundur. Znalazła jednak tam suknię, uszytą wedle najnowszej mody. Nie musimy dodawać, że strój ten wysłanej jej ciotka. Oprócz tego do sukni była dołączona karta z wyjaśnieniem. Francesca odetchnęła z ulgą, ucieszyła się bardzo i przebrała. W nowej, pięknej i modnej sukni udała się do pokoju Raula, który właśnie kończył się ubierać. Objęła go mocno i pocałowała. Charmentall uśmiechnął się do niej.
- Dzisiaj idziemy do Wersalu – powiedział Raul do ukochanej.
- Wiem o tym – odpowiedziała mu ona.
- Ale w co ty się, biedaczko, ubierzesz? Przecież nie możesz pójść do króla i królowej jako kobieta.
- Ależ mogę, mój ty głuptasie – zaśmiała się Francesca.
Raul nie posiadał się ze zdumienia.
- Jakże to?
Dziewczyna dała mu do przeczytania liścik Heleny de Saudier. Muszkieter uśmiechnął się wesoło i pocałował jej usta.
- A więc król i królowa o wszystkim wiedzą. To oznacza koniec maskarady.
- Nie inaczej. I koniec noszenia spodni. Tym lepiej. Nigdy ich nie lubiłam. Nie czułam się nigdy mężczyzną.
- Mam nadzieję, że nigdy nie będziesz się nim czuć. W sukni wyglądasz o wiele cudowniej.
- Kłamczuch z ciebie. Przecież doskonale wiem, że najbardziej ci się podobam naga.
To mówiąc Francesca znacząco mrugnęła jednym okiem. Młodzieniec zaśmiał się.
- Nie będę zaprzeczał.
Zakochani zeszli na dół, gdzie przywitali ich Trechevile i Francois. Ten drugi nie był zdziwiony obecnością damy u boku przyjaciela, gdyż kapitan muszkieterów zdążył mu już wyjaśnić całą sytuację. Dlatego teraz radośnie życzył on szczęścia im obojgu.
Jego radość była tym większa, że Trechevile poprzez gołębie powiadomił Gerwazego o pomyślnym zakończeniu sytuacji i kazał przywieść Luizę do Wersalu. Droga była dość daleka, ale wyruszając natychmiast po otrzymaniu informacji, powozem zaprzężonym w szybkie konie, można było zdążyć na czas. Zresztą ceremonia wręczenia nagród została wyznaczona na godziny popołudniowe, więc było dość czasu, by zdążyć. I tak też się stało.

***

W Wersalu już wszyscy na nich czekali. Na placu zebrali się mieszkańcy pałacu królewskiego. Gwardia muszkieterów odzianych w galowe mundury stanęła przed nimi na baczność, ustawiając muszkiety w górę, co miało być symbolem szacunku dla całej czwórki narodowych bohaterów. Czterej bohaterowie patrzyli na to niezwykle wzruszeni. Do tego jeszcze wjechała na dziedziniec kareta z herbem rodu Trechevile. Kapitan spojrzał na słońce.
- No... w ostatniej chwili – zaśmiał się wesoło.
Kareta zatrzymała się i wysiadł z niej Gerwazy, po czym podał on dłoń Luizie, która wyskoczyła z niej i radośnie piszcząc wskoczyła w ramiona Francois, który podniósł ją w górę, wesoło okręcił i pocałował czule w usta. Luiza na chwilkę jeszcze wysunęła się z ramion ukochanego, by rzucić się na szyję Raulowi.
- Raul! Najdroższy braciszku mój. Nawet nie wiesz, że wreszcie cię mogę śmiało tak nazywać.
Raul popatrzył jej uważnie w oczy.
- Moja malutka siostrzyczka. Moja maleńka. Tak bardzo za tobą tęskniłem. Całe dwadzieścia lat. Straciliśmy dwadzieścia lat ze swego życia.
- Wiem o tym, braciszku. Lecz teraz wszystko zostanie naprawione. Nadrobimy stracone lata i wszystko będzie takie, jak kiedyś. A nawet jeszcze lepiej.
- To prawda, siostrzyczko. Nasi rodzice zostali pomszczeni. Zemsta się dokonała. Nic już nie stoi nad nami rzucając na nas mroczny cień. Koniec poszukiwań. Koniec trosk. Nareszcie nasza rodzina jest w komplecie.
Luiza uśmiechnęła się i spojrzała na Francois.
- Zgadza się. I jeśli dobrze pójdzie, to ona się powiększy. Prawda, panie de Morce?
To mówiąc zaśmiała się zalotnie. Francois jedynie uchylił przed nią kapelusza i odpowiedział jej czarującym męskim uśmiechem. Luizie jednak to wystarczyło, bo wciąż była radośnie uśmiechnięta. Po czym spojrzała na Francescę w sposób podobny, co na ukochanego. Ta jedynie zaśmiała się i mrugnęła do niej porozumiewawczo.
- No cóż.... nim jednak nasza rodzina się powiększy czeka nas ostatni obowiązek do spełnienia – rzekł Raul uroczystym tonem – Audiencja u Jego Wysokości króla Francji.
- A zatem spieszmy się – zawołał wesołym tonem Francois – Gdyż jeszcze się spóźnimy. A tego przecież nie chcemy.
- Słuszna uwaga – dodał Trechevile podchodząc do nich – Poza tym królowi nie każe się czekać.
Trzej panowie poprawili kapelusze na swoich głowach i ruszyli przodem przed siebie do środka pałacu. Zaś obie panie spojrzały na siebie wesoło, pokiwały porozumiewawczo głowami i ruszyły za nimi.

***

W sali audiencyjnej było już wszystko przygotowane na przyjęcie bohaterskich obrońców królewskiej pary. Dworzanie Jego Królewskiej Mości czekali uśmiechnięci i patrzyli z podziwem na bohaterskich muszkieterów, mając po cichu nadzieję, że w chwili próby każdy z nich okaże się równie bohaterski i odważny, co ci skromni i szlachetni muszkieterowie. Kilku lokajów stało z boku sali trzymając na poduszkach cztery złote medale, którymi były Ordery Św. Michała. Francois, łasy na wszelkie dobra doczesne, spojrzał na nie z błyskiem w oku.
Raul, Francois, Trechevile podeszli do tronów, na których siedzieli król i królowa, po czym zdjęli kapelusze i uklękli na jedno kolano. Król zaś powstał i spojrzał na nich z uśmiechem. Królowa zrobiła chwilę później to samo. Oczywiście ich wzrok utkwił na dwóch paniach stojących nieco w tyle za trzema dzielnymi muszkieterami. Ich łaska królewska również nie mogła obejść. A przynajmniej jednej z nich, która w męskim przebraniu służyła królewskiej parze równie odważnie i wiernie co jej trzej koledzy właśnie klęczący przed królewskim majestatem.
- Moi panowie.... Wczorajszego dnia przysłużyliście się Francji bardziej niż ktokolwiek z waszej formacji – rzekł król uroczystym tonem – Francja jest z was naprawdę dumna
- I nie tylko Francja – dodała z uśmiechem królowa – My również jesteśmy dumni.
- Właśnie – odpowiedział król i kontynuował swoją przemowę – Chcemy wam tylko powiedzieć, że gdyby wszyscy nasi poddani byli takimi patriotami jak wy, żaden nieprzyjaciel nie stanowiłby by dla nas zagrożenia. Zawdzięczamy wam wiele, a tak niewiele możemy dla was zrobić. Albowiem żadna nagroda nie wynagrodzi wam dostatecznie krwi przelanej w obronie naszej godności, tronu i wolności. Ale co możemy, to dajemy. Te ordery już dawno się wam należały, dlatego przyznajemy je wam jako nagrodę za dawne zasługi. Za obecne zaś otrzymacie wynagrodzenie już za chwilę. Najpierw jednak wręczymy wam spóźnione Ordery Św. Michała, które są najwyższym wojskowym odznaczeniem naszego kraju. Noście je godnie i z honorem.
To mówiąc skinął palcem na lokajów, którzy trzymali na poduszkach złote medale. Podeszli oni do władcy i uklękli przed nim. Król zaś osobiście wziął każdy z nich i zawiesił go na szyi każdego z całej trójki muszkieterów. Następnie spojrzał na Francescę i uśmiechnął się do niej.
- Panno de Villervie. Proszę podejść. Jeden order jest dla ciebie.
Francesca nieco onieśmielona podeszła i dygnęła przed Jego Królewską Mością. Zaś władca Francji zawiesił jej na szyi medal. Po tej czynności Ludwik XV podszedł do Marii Leszczyńskiej i ujął ją za dłoń.
- Teraz czas na nagrody za obecne zasługi – powiedział król Francji uroczystym tonem.
Następnie spojrzał na Trechevile’a.
- Kapitanie Andre Trechevile, służy pan nam wiernie od wielu lat. Ostatnie piętnaście lat odsłużył pan jako kapitan, dokonując wielu bohaterskich czynów w walce z wrogami naszymi i naszego kraju. Od dawna zasłużyłeś na awans. Masz prawdziwe predyspozycje, by zostać generałem. Dlatego też mianujemy cię….. pułkownikiem….
Król uśmiechnął się niczym małe dziecko przyłapane na figlu i szybko dokończył swoją wypowiedź.
- Mianujemy cię pułkownikiem, gdyż jako generał nie mógłbyś spędzać z nami tyle czasu i musiałbyś stale włóczyć się po koszarach i frontach całej Europy, a tego nie chcemy. Dlatego też ofiarujemy ci stopień pułkownika, a także tytuł księcia de Trechevile. Ponieważ jednak, jak słyszałem, wiele wsi i miast niegdyś należących do waszego rodu, zostało straconych przez długi twego brata, niniejszym przywracamy je tobie i dołączamy do twych ziem. Gratulujemy, książę de Trechevile.
- Dziękuje, Wasza Wysokość – odpowiedział Trechevile kłaniając się grzecznie królowi.
Władca Francji zwrócił teraz spojrzenie na Raula.
- Raulu Charmentall. Jesteś porucznikiem muszkieterów i ubogim szlachcicem. Nie posiadasz żadnego majątku ziemskiego. Dlatego też mianujemy cię kapitanem królewskich muszkieterów i nadajemy tytuł hrabiego, a także oświadczamy, że odtąd wszystkie ziemie, należące wcześniej do tego nędznego zdrajcy Colgena, przekazujemy niniejszym jako dziedziczne dobro dla ciebie i całej twojej rodziny po wsze czasy. Gratulujemy, panie hrabio de Charmentall.
- Dziękuję, Wasza Wysokość – odpowiedział Raul kłaniając się królowi.
Król spojrzał teraz na Francois.
- Baronie Francois de Morce, namiestniku królewskich muszkieterów. Kapitanem właśnie mianowaliśmy hrabiego Charmentall. Potrzebuje on jednak swojego zastępcy. O ile nas pamięć nie myli, Raul hrabia de Charmentall nie miał nigdy wierniejszego druha od pana. A zatem to właśnie pana mianujemy porucznikiem królewskich muszkieterów. Pański ojciec z barona staje się od tej chwili hrabią. Zaś pan, panie poruczniku, wicehrabią de Morce. Gratulujemy, wicehrabio.
- Dziękuję, Wasza Wysokość – odpowiedział Francois i podobnie jak jego przyjaciele ukłonił się królowi.
Król spojrzał teraz na Francescę.
- Panno de Villervie. Nie wiem, jak mogę was wynagrodzić za wasze bohaterskie czyny. Nie przewidzieliśmy bowiem, iż jeden z naszych dzielnych muszkieterów okaże się być kobietą. Dlatego nie wiemy, w jaki sposób możemy was należycie uhonorować.
Trechevile zrobił krok w stronę króla.
- Proszę mi wybaczyć śmiałość, Wasza Królewska Mość...
Ludwik XV uśmiechnął się przyjaźnie.
- Nie krępujcie się, Mości Książę. Mówcie śmiało.
Trechevile pochylił lekko głowę na znak szacunku przed królem, po czym powiedział to, co zamierzał powiedzieć:
- Znam tę młodą damę nie od dziś i wiem, że jedynym jej pragnieniem jest poślubić tego oto, obecnego tutaj, kapitana królewskich muszkieterów, hrabiego Raula de Charmentall.
Król uśmiechnął się delikatnie, podobnie jak i królowa, po czym skierował spojrzenie swe na Francescę.
- Czy to prawda?
- Tak, Wasza Wysokość – odpowiedziała Francesca kłaniając się.
Król ponownie się uśmiechnął.
- A zatem uczynimy zadość waszej prośbie i polecamy, abyście się pobrali w ciągu najbliższych dni. Obiecujemy również sfinansować wasz ślub, o ile oczywiście zechcecie na nas ten ślub zaprosić.
Raul i Francesca jedynie zaśmiali się wesoło i pochylili lekko głowami na znak, że nawet nie marzyli o tak wielkim zaszczycie i z wielką radością ujrzą Ich Królewskie Moście na tak ważnej uroczystości.. Trechevile zaś uśmiechnął się ponownie i powiedział:
- Czy wolno jeszcze coś powiedzieć, Wasza Wysokość?
- Ależ naturalnie – odpowiedział król – Mówcie śmiało, Mości Książę.
Trechevile dał znak Raulowi, którzy wziął za rękę Luizę i podprowadził ją nieco bliżej królewskiego tronu.
- Pozwolę sobie przedstawić Waszym Wysokościom – mówił dalej Trechevile – Oto panna Luiza Colgen, córka śp. ministra Colgena.
- Wiemy o tym. Znamy ją – odparła Maria Leszczyńska.
- Lecz Wasza Wysokość, oto kolejna niespodzianka – dodał książę de Trechevile – Panna Colgen to w rzeczywistości panna Izabella Charmentall, siostra pana hrabiego de Charmentall, którą Colgen i jego nędzni słudzy porwali, gdy była dzieckiem. Teraz oto, ta cudownie odnaleziona panna, prosi w imieniu pana wicehrabiego de Morce, swego brata i swoim własnym, żeby mogła wyjść za mąż za świeżo mianowanego porucznika królewskich muszkieterów.
Król i królowa spojrzeli na siebie, a potem na zakochanych, po czym oboje zaczęli się wesoło śmiać.
- Doskonale – powiedziała Maria Leszczyńska klaszcząc w dłonie – Sfinansujemy zatem dwa wesela na raz.
- I w obu weźmiemy udział – dodał radośnie Ludwik XV.
- Będzie to dla nas wielki zaszczyt, Wasza Wysokość – powiedział Francois przytulając do siebie Luizę.
Ludwik XV spojrzał jeszcze raz na swoich najwierniejszych i oddanych muszkieterów.
- My zaś ze swojej strony życzymy was wiele szczęścia na nowej drodze życia, którą właśnie rozpoczynacie – rzekł uroczystym tonem.
- I niech Bóg będzie z wami – dodała królowa spoglądając z uśmiechem na Francescę i Luizę.
Audiencja była skończona, więc trzej bohaterscy żołnierze oraz dwie towarzyszące im panie opuściły salę audiencyjną. Wyszli na plac przed Wersalem śmiejąc się wesoło.
Francois tymczasem oglądał swój złoty order.
- Przyjacielu, jak sądzisz – zapytał księcia de Trechevile – Czy to rzeczywiście jest szczere złoto?
Trechevile przyjrzał się medalowi i zaśmiał się lekko.
- Wiesz co, przyjacielu? Zdziwiłbym się, gdyby tak było.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 3:23, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Nie 2:04, 28 Kwi 2013    Temat postu:

Epilog - czyli wszystko dobre, co się dobrze kończy

I to by było na tyle, jeśli chodzi o akcję naszej powieści. Inny pisarz zakończyłby na tym swoje dzieło, ale my nie jesteśmy innym pisarzem i uważamy, że należy powiedzieć do końca, co się stało z bohaterami naszej powieści. I to też właśnie teraz czynimy.
Trechevile wrócił do swojej posiadłości, po czym posiadając rozkazy od samego króla, wymusił zwrot ziem niegdyś należących do jego rodziny. Nie zajęło mu to na szczęście zbyt dużo czasu i znów stał się panem na włościach, tym razem jednak jako książę de Trechevile. Wyremontował także swój stary zamek i nagrodził Gerwazego oraz pozostałych służących za wierność i lojalność.
Hrabia Filip de Bernice wrócił do zdrowia i wraz z Francois pojechał do ich ojca. Stary baron, niedawno mianowany przez króla hrabią, bardzo ucieszył się na widok obu synów całych i zdrowych. Trudno nam jest opisać ze wszelkimi szczegółami radość i łzy wylane przez ojca i zaginionego syna. Na to, by to wszystko opisać, potrzebowalibyśmy słów nieziemskich, albowiem te ziemskie są zbyt słabe i za mało wzniosłe, żeby odpowiednio opisać całe piękno tej sceny. Powiemy więc tylko tyle, że to była wspaniała i doniosła chwila. Hrabia mianował swego pierworodnego syna kawalerem de Bouthe i nadał duże ziemie, wraz ze wsią Bouthe. Co prawda Filip był starszym synem hrabiego, lecz zrzekł się pierwszeństwa na rzecz swojego brata. Jak powiedział bowiem, nauczył się podczas rekonwalescencji pokory oraz zrozumiał, jak mocno i niesłusznie skrzywdził Francois, dlatego uznał, że rezygnacja z tytułu wicehrabiego oraz możliwości dziedziczenia wszystkich tytułów będzie najlepszą dla niego karą za te wszystkie czyny. Były złoczyńca i sługus ministra Colgena zadowolił się jedynie tytułem kawalera de Bouthe. Został też człowiekiem uczciwym i osiadł na stałe ze swoim ojcem, z który miał wiele do omówienia. Nie musieli się spieszyć, mieli bowiem mnóstwo czasu dla siebie. Do tego świeżo pasowany kawaler polubił swoją macochę do tego stopnia, że nazywał ją pieszczotliwie „mamą”. Była ona bowiem dla niego tak miła i dobra, że nie potrafił obdarzyć ją innym tytułem.
Raul de Charmentall i Francesca de Villervie pobrali się w Paryżu. Tego samego dnia, podczas tej samej uroczystości, zostali połączeni świętym węzłem małżeńskim Francois de Morce i Luiza Colgen (a właściwie Izabella Charmenatall, którą jednak już z przyzwyczajenia wszyscy nazywali Luizą). Na uroczystości podwójnych zaślubin zjawili się wszyscy przyjaciele i krewni par młodych, łącznie z panem Trechevile oraz Heleną de Saudier, którą królowa za wierność w ciężkich dla siebie chwilach mianowała hrabiną. Oprócz tego przybyli ojciec wicehrabiego de Morce i jego brat, by razem świętować tę podwójną radość. Kawaler de Bouthe pogodził się ostatecznie z myślą, że Luiza nigdy go nie zechce i by przeprosić jakoś swoją piękną bratową za uczynione jej krzywdy, podarował jej piękny naszyjnik wysadzany szmaragdami i rubinami.
- Dla mojej kochanej bratowej z nadzieją, że wybaczy mi wszystkie nieprzyjemności, jakie jej uczyniłem – powiedział wręczając jej ten prezent.
Luiza oczywiście z radością przyjęła ów dar i oznajmiła, że wybaczyła byłemu hrabiemu de Bernice wszystkie uczynione przez niego niegodziwości.
Na ceremonii zjawili się zgodnie z zapowiedzią sami Ludwik XV i Maria Leszczyńska. I jeśli wierzyć legendom bawili się równie znakomicie co ich poddani.
Co do Hermana Grusnera, to nie bójcie się o niego, Drodzy Czytelnicy. Spokojnie uciekł do Prus i przy pomocy skarbów, jakie zabrał z zamku Le Vieux Diable przeprowadził rehabilitację swego ojca. Spłacił wszystkie długi, założył własną kancelarię prawną i pracował jako adwokat. Był na tyle popularny, że nawet zaczął brać czynny udział w życiu politycznym swego rodzinnego miasta, a po kilku latach został wybrany na burmistrza.
Ponieważ zaś Grusner był z natury uczciwy, to uznał, że całe zdobyte przez niego złoto nie należy się tylko jemu. Wysłał więc pannie Luizie przez swoich zaufanych ludzi dwa worki złota jako posag dla niej. Dowiedział się bowiem o śmierci Colgen i planowanym ślubie Luizy, którą bardzo lubił. Nie zjawił się osobiście na weselu bojąc się, że król i królowa mogą mu mieć za złe jego udział w intrydze przeciwko nim. Jedynie posłał jej ów wspaniały dar. Napisał też list, w którym wyjaśnił motywy swojego postępowania oraz prosił o przebaczenie. Luiza oczywiście z radością odpisała mu zaznaczając, że Hermann Grusner będzie u nich zawsze mile widziany.
Luiza oprócz posagu w postaci dwóch worków kosztowności, otrzymała od swojego brata sporą część ziem, w tym tereny Saint Denis z owym ponurym klasztorem. Na mocy nadanych jej praw Luiza wraz ze swym mężem natychmiast (z małą pomocą samej królowej) zabrała się za jego reformę. Okrutne i fanatyczne mniszki została wygnane z kraju. Zamieszkały w nim zakonnice o umiarkowanych poglądach religijnych. Sam klasztor zaś stał się również szkołą dla ubogich wiejskich dzieci. Prowadziły go zakonnice oraz uczciwi i najlepsi nauczyciele sprowadzeni z najdalszych zakątków całej Europy. Ponoć do dzisiaj na tych terenach sławi się imię szlachetnej żony wicehrabiego de Morce.
Sam Raul zaś po ceremonii ślubnej odczekał zaledwie dwie godziny wesela, po czym porwał swoją świeżo poślubioną małżonkę do alkowy. Ta się nieco wzbraniała, ale tylko dla zasady, gdyż tak naprawdę bardzo się jej ów pomysł spodobał. Poza tym jej pragnienie cielesnych uciech było w tej chwili tak samo wielkie jak to, które paliło od środka jej męża.
- Wiesz, ukochana – powiedział Raul, gdyż już ją rozbierał – Będzie mi nieco brakował pana Fryderyka de Saudier. W końcu tyle z nim przygód wspólnie odbyłem. Będzie mi go brakować.
- No cóż, mój panie mężu – odpowiedziała z zadziornym uśmiechem Francesca – Zawsze, jeśli tylko zechcesz, może on wrócić. Ale musiałabyś się wtedy pożegnać ze swoją ukochaną panią Charmentall.
Raul potrząsnął głową.
- O nie! Nigdy w życiu. Zdecydowanie wolę cię w takiej postaci, jakiej jesteś teraz, najdroższa pani żono.
- Nie wątpię, że lubisz mnie właśnie w tej postaci, mój słodki panie mężu – powiedziała Francesca z figlarnym uśmiechem na twarzy.
To mówiąc położyła się naga na łóżku i rozłożyła zachęcająco nogi.

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 3:29, 11 Kwi 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:38, 04 Maj 2013    Temat postu:

Ile czytania po długiej nieobecności! Wszystko się rozwiązało, młode pary w swoich objęciach (i nawet "momenty" były...), Trecheville nadal po przyjacielsku z panią de Saudier, de Bernice/de Bouthe zrehabilitowany i też w ramionach rodziny, a nawet Grusner powrócił - choć nie fizycznie - i udowodnił, że faktycznie jest jednak dobrym człowiekiem. Chyba właśnie Grusner mnie najbardziej zaskoczył - oczywiście na plus.

kronikarz56 napisał:
KONIEC


No i ta część w cytacie jakby mi się nie podobała... Sad


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4
Strona 4 z 4

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin