Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

To i owo o moim mieście
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Eweliny
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:33, 09 Sie 2012    Temat postu:

Oczywiście, a rodzina lubi opowieści o króliczku? Bo jest jeszcze pokaźny dalszy ciąg. Właściwie to jest kryminalek, tylko jeszcze miałam napisac zgrabne zakończenie, ale musiałam zająć się innymi sprawami, to jest napisać jeszcze coś innego... Ale chyba niedlugo coś wymyślę, Pasztet pracuje nad tym... SmileSmileSmile

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 23:37, 09 Sie 2012, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:53, 09 Sie 2012    Temat postu:

Wreszcie znalazłam czas, by dokończyć czytanie perypetii rodziny Czyżyków. Rodzina, jak każda inna - można by powiedzieć - ale z drugiej strony odbiegająca od "szaraków". Zwariowana, lekko stuknięta, z poczuciem humoru i szalenie przewrażliwiona.
Spodobała mi się najbardziej mamusia i niezbyt "rozgarnięty" tatuś. Kicia jest całkiem w porządku (podoba mi się jej dystyngowanie i podejście do zwykłej kłótni z zaczepnym bratem). Nie mogę również narzekać na Janusza, który wydaje mi się porządnym człowiekiem - może nie jest to najlepszy kandydat dla subtelnej kici (już widzę jego dłonie, jak dwa bochenki chleba..), ale na pewno byłby wspaniałym przyjacielem i ochroną w nocny powrót z pracy ( Wink).
Pasztecik niezwykle sympatyczny króliczek - lubi postawić na swoim, niezależny, ale domagający się pieszczot i zainteresowania. Członek rodziny Czyżyków.
Taki dobry kryminał, otoczony mgiełką humoru. Można nawet pokusić się o stwierdzenie: parodiujący rodziny. Obrazuje co się dzieje w domach (no bo przecież pełno jest takich Czyżyków), jak ludzie przeżywają różne przypadki i jak sobie z nimi radzą. Karykatura społeczeństwa.
Całkiem, całkiem, całkiem (bardzo!) zgrabnie Ci to wyszło, Ewelinko. Czyta się lekko, wzrok sobie "płynie" błogo jak jacht, po rozlanym jeziorze. Miodzio! Wink.
Tekst jest po prostu naturalny, nie zionie sztucznością; nie ma tu patosu, ani kiczu. Przesłodzonej mamusi, ani profesora tatusia. Zwykła (ale niezwykła!) polska rodzina.
Dziękuję za taki deserek na wieczór! Smile Czyta się świetnie, jak lekkie czytadło pani Musierowicz! (I tu przypomina mi się rodzina Borejków z Kwiatu kalafiora)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kamila7997 dnia Czw 22:54, 09 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Josefina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 06 Lip 2012
Posty: 1081
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:53, 09 Sie 2012    Temat postu:

Rodzina właśnie przeczytała pierwszą część i podobało się. Właśnie głośno domaga się dalszego ciągu.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:56, 09 Sie 2012    Temat postu:

*podnosimy z Josefiną laptopy w górę*

Na razie obyło się bez noży! Cool Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:03, 09 Sie 2012    Temat postu:

To i owo o moim mieście

część 8

Następnego dnia, tuż po obiedzie, kiedy najedzonym chłopakom zamykały się oczęta i rozglądali się za miejscem do poobiedniej drzemki, zabrzmiał przenikliwy głos dzwonka.
Myszko, chyba znów ktoś do naszych dzieci, mruknął tatuś. Idź otwórz drzwi, trzeba obejrzeć gościa, ziewnął leniwie.
- Nie, to taki ostry dzwonek, powątpiewała mamusia,
- służbowy. Poszła do drzwi i otworzyła.
- Dzień dobry. Policja. Komisarz Kwiatek. Proszę to moja legitymacja. Człowiek stojący na wycieraczce podetknął mamusi jakąś książeczkę, czy kartonik pod nos. Zrobił to bardzo szybko, tak, że mamusia nie zdążyła nawet pobieżnie jej obejrzeć. W to, że to był policjant jednak nie wątpiła, bo pamiętała go z interwencji na ryneczku i poprzednich przesłuchań lokatorów a właściwie „wywiadu środowiskowego” jak to określił jeden z kolejnych sąsiadów, bardzo biegły w tej dziedzinie.
-proszę do środka, poprosiła niespodziewanego przybysza mama. Chłopakom senność odeszła, jak ręką odjął. Wpatrywali się w gościa jak zahipnotyzowani.
Prawdziwy policjant! Z bliska!
Czyżykowie rzadko mieli do czynienia z policją. Właściwie nigdy nie mieli z nią kontaktu. Niekarani. Spokojni. Raczej bezkonfliktowi i z pewnością nie byli rodziną patologiczną!.
-Czy ktoś z państwa ostatnio zauważył coś podejrzanego? Zapytał funkcjonariusz.
-Myszko, czy zauważyliśmy coś podejrzanego? Zapytał tatuś
-Nie! Stanowczo odpowiedziała mamusia. Nic co odbiegałoby od normy, Nikt podejrzany się ostatnio nie kręcił koło naszego bloku, a przynajmniej my nic nie zauważyliśmy.
-No cóż, na wszelki wypadek zostawię wizytówkę, w razie, jakby państwo sobie coś przypomnieli, dziękuję i przepraszam, policjant pożegnał się i poszedł do kolejnych lokatorów, aby wysłuchać, że ten wieżowiec jest wręcz oazą spokoju, a te parę zwłok, to przypadek i zapewne nieporozumienie. Z pewnością ktoś je podrzucił.
Czyżykowie z uchem przy drzwiach odczekali parę minut, potem odbyli naradę rodzinną. Może trzeba było mu powiedzieć o tym napadzie na Kicię? Przypomniał sobie tata.
-Broń Boże!, wrzasnęły solidarnie Kicia i mamusia
-dlaczego?, przecież cię napadli, zdziwił się tatuś
-Jakoś sobie dałam radę, ktoś mi pomógł, dodała Kicia
-Jak zgłoszę, to mnie będą ciągać po komendach, przesłuchiwać, będą mi okazywać podejrzanych a nawet jak ich rozpoznam, to co? Nie wyrwali mi rączek, nie pobili, nie ukradli portfela z dużą sumą pieniędzy – i co im zrobią? Dostaną wyrok z zawieszeniem za niewielką szkodliwość społeczną czynu, może nawet trochę posiedzą i wyjdą, albo się wyprą, że tam byli! A ja mieszkam na Dąbrowie i nie chciałabym podziękowań za fatygowanie ich na komendę. Co! , będziecie do końca roku i przez cały następny rok odprowadzać i wychodzić po mnie do szkoły i pracy ? Retorycznie zapytała Kicia, bo wiedziała, że leniwym chłopakom nie będzie się chciało aż tak męczyć.
-Właściwie nasz rację, tatuś dziwnie łatwo się zgodził i dodał kilka obraźliwych słów na temat prawa bardziej łaskawego dla łobuzów, niż dla szarego obywatela. Tak, jego kobiety miały rację, słowo Kici przeciw słowom kilku łobuzów, sprawa nie do udowodnienia, chyba, żeby kilku świadków bezstronnych, ale skąd? Nikt nie będzie chciał zeznawać, chodzić wielokrotnie na przesłuchania, na sprawy sądowe zręcznie przekładane przez adwokatów, Swego czasu cała Łódź , właściwie cała Polska obserwowała proces faceta , który przypadkowo zranił śmiertelnie nożem człowieka. Tamten wtargnął na teren jego posesji. Kolejne sądy wydawały sprzeczne wyroki, prawnicy nie mogli ustalić – przekroczył granice obrony koniecznej, czy nie przekroczył, a co się facet nasiedział, to jego. Tak, prawo powinno chronić zwykłego obywatela a nie dbać o to, czy jakiś łobuz jest traktowany zgodnie z przepisami i czy aby mu się krzywda nie dzieje!.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:04, 09 Sie 2012    Temat postu:

Tatuś jest nieco zagubiony w nowej rzeczywistości i przytloczony nadmiarem pracy...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:07, 09 Sie 2012    Temat postu:

To i owo o moim mieście

część 9


Następny dzień rozpoczął się u Czyżyków awanturą. Mamusia pragnęła, nie mamusia sobie życzyła, mamusia żądała!, żeby tatuś tracił swój cenny czas na renowację starego kredensu, pamiętającego czasy wczesnego Gomułki.
-Myszko, po co ci ten rupieć? Gdzie go postawisz? Jakby wszystko dobrze poszło, to i tak zostanie w jednym z mieszkań. Najwyżej pomaluje się go olejną farbą na biało i będzie dobrze. A jak nam dobrze pójdzie i wykończymy domek, to się weźmie ten beżowy kuchenny segmencik i będzie super, kusił tatuś.
-Nie będzie dobrze. Ten kuchenny segmencik ma swoje lata i się rozpada, warknęła mamusia
-Zgadza się, kupiliśmy go zaraz po ślubie, ale ten kredens jest jeszcze starszy! A w segmenciku zmieni się drzwiczki. Może uchwyty, da się nowy blacik i będzie pięknie!
-kiedy się da nowe drzwiczki? Zimno zapytała mamusia, dobrze znając tempo robót domowych tatusia
-no, za jakiś czas, muszę poszukać odpowiednie uchwyty, zawiasy, śrubki – fachowo wyliczał tatuś, ale nie skończył wywodu brutalnie przerwanego przez rozwścieczoną małżonkę.
-a przez ten czas, gdzie ja będę przechowywać żywność, sprzęt kuchenny i tym podobne rzeczy? W segmencie kuchennym otwartym na oścież, bez drzwiczek? Żeby każdy mógł zobaczyć co ja tam mam? Złościła się mama
-już ty sobie Myszko jakoś poradzisz, nieco nieumiejętnie komplementował żonę tatuś.
Nie! Nie mam zamiaru sobie radzić. Chcę nowy segment kuchenny, taki retro, z katalogu! Ma mieć szuflady z organizerami, wysuwane półki-koszyki, wysuwane części i wbudowany piekarnik i kuchenkę! Taką z szufladą, w której można położyć ciasto do wyrośnięcia, bo tam jest ciepło! A na ścianach nowej kuchni maja być relingi! I kafelki z dekorami! Popisywała się nowoczesnym słownictwem mamusia.
- No to po co ci Myszko ten stary kredens? Jest jeszcze starszy od naszego!
- Oczywiście, dużo starszy, ale on jest z drewna a nie z płyty, która się wykrusza! Zmienisz mu szybki na ozdobne, ściągniesz olejną farbę, położysz politurę, dasz stosowne uchwyty i gałki to zobaczysz, jaki piękny mebel będzie. No nie Kicia?
- Kicia, artystyczna dusza potaknęła, chociaż rzadko miewała kontakt z meblami kuchennymi.
- Co, może jeszcze mam odnawiać ten stary stoliczek? Jęknął tatuś
- O! To jest myśl. Ściągnie się olejną farbę, wyrówna powierzchnię papierem ściernym, da politurę, w środku założysz półeczkę szklaną a do drzwiczek i szuflady da się nowe gałeczki.
- mamuś, blacik jest zniszczony, to może się wpasuje jakąś płytkę, taką większą, z dekorem, może hiszpańską, podchwyciła temat Kicia.
- Można dać na drzwiczkach dekupaż i w kredensie i w stoliczku.
- Będzie świetny komplet z kredensem – solidne, drewniane meble, odzyskają drugą młodość, kusiła mamusia
- I jakie pakowne, dodała. Zobaczysz, jak się przyłożysz, wyjdzie cudeńko, teraz mamusia obdarowywała tatę komplementami. Tatuś poczuł się osaczony ze wszystkich stron, na pomoc Misia nie mógł liczyć, bo i on okazał się zwolennikiem renowacji starego kredensu. Nawet królik patrzył wyczekująco na niego i ruszał noskiem, jakby dopingując do czynu. Ponuro zerknął na zgodną w swych pragnieniach rodzinkę i umknął do komórki, gdzie miał piwko ukryte przed Misiem. Usiadł na stołeczku, pociągał łyk za łykiem i snuł posępne rozważania na temat wielkopańskich zachcianek niektórych osób. Tylko by w człowieka orali – rób i naprawiaj. Marudzą bez przerwy – a to półeczka, a to szafeczka. Teraz im się politury zachciało! Na starych meblach! I tego, jak mu tam no de coś tam. A przecież tam jest mnóstwo roboty – nowe zawiasy, nowe zameczki by się przydały, starą farbę trzeba ściągnąć i to kilka warstw. I kto to ma robić – biedny tatuś w którego wszyscy orają, a może orzą? Zastanowił się popijając piwo i dalej snuł rozważania
- W d…ch im się poprzewracało. Za komuny, jak się wprowadzaliśmy, to w kuchni i pokojach były po dwa gniazdka. Do tego w takich miejscach, że nie bardzo pasowało. Nie tam, gdzie chciał lokator, tylko tam, gdzie elektrykowi było wygodnie! A lokator sobie wsadził złodziejkę, no rozgałęźnik, przedłużacz i już mógł korzystać z gniazdka. I wszyscy byli zadowoleni, nikt nie narzekał. A teraz. W kuchni ona (czyli mamusia) chce mieć kilka gniazdek, potrzebne do sprzętu tłumaczy. A jaki sprzęt kobieta w kuchni potrzebuje? Zapytał sam siebie tatuś. Nie powiem - lodówka. Pożyteczny mebelek – piwko można schłodzić, lody wstawić, schabiki się dobrze przechowują, proszę bardzo – jedno gniazdko. Ale reszta. Po co jej światełko pod szafkami! Gniazdko do robota kuchennego! A trzepaczką albo łyżką to nie łaska wyrabiać kremy? Trzepaczką pianę też można ubić, sam widziałem w telewizji! Nie, ona musi nowocześnie robotem kuchennym! Takim co ma funkcję turbo! Mikserem! A tu mi jeszcze wspominają o ekspresie do kawy, mikrofali, zmywarce i młynku do odpadków! Kto to słyszał! Jakieś paniusie ogląda w łódzkiej telewizji w tym programie, no jak mu tam?, „Podaj cegłę”. Damulki pokazują różne duperele, cholera wie, komu to potrzebne i na co? Myszka się naogląda i potem też chce w domu.. Kobitki niezłe, jest na czym oko zawiesić, ale mącą w głowach babom, oj, mącą! Jakieś relingi na ścianach pokazują, zlewy kuchenne z przesuwanym blatem, antyki - a ty człowieku kuj, wierć, zakładaj i jeszcze dobrego słowa nie powiedzą, tylko narzekają, że o dwa centymetry za nisko albo za wysoko, albo wydaje im się, że jest krzywo. A ja przecież mam złote ręce! Wszystko potrafię zrobić! I to jak! Lepiej niż w sklepie. Jakbym chciał to bym taki komplet z tych kredensów i stolików odwalił, że by im oko zbielało! Gębule by pootwierali! Tu tatuś pociągnął kolejny łyczek i kontynuował
-no właśnie, dlaczego nie robię tego? Dlaczego mi się nie chce? I głęboko zastanowił się nad rozwiązaniem tego problemu. Niestety, wraz z ostatnim łykiem piwa uleciało natchnienie i tatuś pozostał z nierozwiązanym (na razie) problemem.
Wychodząc ze swojego azylu, spotkał na schodach Rybaka. Grzecznie powiedział „dzień dobry” starając się przodem wyminąć schodzącego sąsiada. Wyglądało to trochę jak solówka w balecie, a przynajmniej część piruetu. Było jednak zrozumiałe – tatuś mijał ewentualnego dusiciela i zgodnie z zaleceniami podjętymi na naradzie rodzinnej, starał się nie odwracać do niego plecami. Usłyszał burkliwą odpowiedź i człapanie podejrzanego do celu swej podróży, czyli mieszkania kolegi. Przejęty spotkaniem ze zbrodniarzem wpadł do domu, by zrelacjonować swoje wrażenia. Zapomniał przy tym o problemach renowacji i wygórowanych jego zdaniem wymaganiach rodziny.
- Spotkałem Rybaka. Odmruknął mi dzień dobry, pochwaliła się niedoszła ofiara dusiciela
- i co, wystawała mu jakaś apaszka z kieszeni? Wypytywała się żądna sensacji rodzinka.
- z kieszeni to wystawała mu suwmiarka i duży ołówek, rzeczowo stwierdził tatuś
- no tak, ogłuszyłby cię suwmiarką a ołówkiem wydłubał oczy, rozważał Misio
- jak to niebezpiecznie może być na własnej klatce schodowej, wzdrygnął się tatuś
- ledwo ocaliłeś życie , Pyszczku, zakpiła mama,
- szkoda, że nie wołałeś o pomoc, byłby ubaw, i dodała ironicznie
- przecież każdy może iść po schodach z suwmiarką i ołówkiem w kieszeni, a nawet z młotkiem i piłą, to nie czyni z niego mordercy
- potencjalnego może, upierał się Misio
- dopiero jakby zaczął cię walić młotkiem po głowie, albo piłować piłą, realnie oceniła zagrożenie Kicia.
- w każdym razie nie miał przy sobie nic, czym mógłby kogoś udusić, odetchnął tatuś
- jesteś pewien? Przeszukałeś go?
- no coś ty? Miałem mu grzebać po kieszeniach?
- a widzisz? Może miał w nich schowaną apaszkę, albo dwie apaszki, straszył Misio.
- pewnie szedł do Stolarków, zastanawiała się mamusia.
- Stolarek miał zakładać jakieś półki w łazience, albo w przedpokoju, nie pamiętam. Stolarkowa mówiła do sąsiadki z dołu, że miał dzisiaj wiercić, to pewnie szedł mu pomóc.
-popatrz Myszko, tacy mili ludzie jak Stolarkowie przyjaźnią się z Rybakiem, zakałą wieżowca, gorszył się tata
- tak, nawet ta z dołu zachwycała się Stolarkową. Mówiła, że to przemiła kobieta i uczynna, nie tak jak niektórzy a Stolarek człowiek o złotym sercu. Do każdego zagada, uśmiechnie się, zażartuje, uprzejmy – drzwi przytrzyma jak się niesie coś ciężkiego. Wszyscy go lubią. Nie tak jak niektórzy, nigdy nie odmówi, pomoże, naprawi, jak się coś popsuje…
- jak taka złota raczka, to po co ściąga Rybaka, żeby mu półki zakładał? Zwątpił tatuś
- mamuś, czy ta babka mówiąc o przemiłej kobiecie, chciała ci delikatnie dociąć, że nie pożyczyłaś jej forsy?
- hm, być może, no, prawdopodobnie to miała na myśli, zaśmiała się mama
- nie lubię pożyczek! Nie lubię i nie pożyczam od nikogo i nie lubię innym pożyczać, no chyba w sytuacjach ekstremalnych, na przykład wezwali do dziecka prywatnie lekarza i brakuje im na opłatę, albo coś w tym stylu. Ale nie podoba mi się tekst pani pożyczy dwie setki do dwudziestego, bo coś sobie kupiłam, albo muszę wyprawić imieniny. Ja uważam, że jak mam pieniądze , to mogę wyprawiać co chcę, albo kupić co chcę, a jak nie mam, to się muszę bez tego obyć a nie szpanować za pożyczone. W dodatku to ja będę się martwić, czy dłużnik odda dług. A ja sobie planuję wydatki! Pieniądze mam na wszystko wyliczone plus trochę na nagłe przypadki, ale przypadki mojej rodziny a nie popijawy sąsiadów. Co innego kogoś poratować w potrzebie, a co innego pożyczać ciężko zarobione pieniądze tylko dlatego, że dorosła baba nie potrafi rozsądnie gospodarować pieniędzmi. Ciągnęła swój wywód ekonomiczny mamusia, osoba z poznańskimi korzeniami po części przodków.
- Myszko, ale tu ludzie mają niewielkie dochody
- no właśnie, tym bardziej powinni liczyć się z pieniędzmi, zastanawiać się, na co kogo stać. Wiesz, jedna z sąsiadek, ta o tych jak mówisz niskich dochodach wzięła pożyczkę, bo jest proszona na wesele i musi dać kopertę i kupić sobie coś nowego, w czym jej jeszcze rodzina nie widziała! I jak jej ma wystarczyć pieniędzy! Przy takim rządzeniu to i pensja ministra za mała, gorszyła się mamusia.
- to co Myszko, ma nie iść na wesele? Zdziwił się tatuś
- jak jej nie stać to nie powinna kupować sobie nowych ciuchów, raczej coś pożyczyć od życzliwej koleżanki, a jak to bardzo bliska i lubiana rodzina, to zrozumie, a przynajmniej powinna zrozumieć, że nie stać jej na bogatą kopertę.. Zresztą jak chce ich uszczęśliwić, to może dać im coś pamiątkowego, albo taką kopertę, na jaką ją stać a nie robić długi, potem spłacać z opóźnieniami albo brać nowe pożyczki na spłacanie starych itd.
- faktycznie, Myszko twoja chrzestna nie dała ci koperty na naszym weselu, nieco nietaktownie wypomniał tatuś
- nie dała, bo to była emerytka, wydawała na leki i miała do tego wydatki rodzinne i mieszkanie w kamienicy, drogie do utrzymania. Dostałam od niej na prezent ślubny serwis do herbaty i jestem bardzo zadowolona. Mam pamiątkę. Jak mogę mieć pretensję do starszej kobiety o to, że nie dała mi koperty na nową drogę życia. Jak ktoś ma za dużo to może dać, a jak nie ma, to nie da i też dobrze.
- oj Myszko, skąpa jesteś –zgorszył się tatuś.
- nie skąpa, ale rozsądna. Żeby większość tak myślała, może byłoby mniej narzekania na zadłużenia , odparowała cios mamusia. A jak ktoś ma mnie lubić za to, że mu pożyczam pieniądze, to dziękuję za takich sympatyków.
- Wracając do tematu – Stolarkowie, to też starzy lokatorzy? Zapytała tatusia
- Tak, tak jak Rybakowie, odpowiedział tatuś, z młodym Stolarkiem chodziłem do jednej a dziewczęta Rybaków były w starszej klasie.
- I też tacy sympatyczni jak rodzice? Nieco ironicznie zapytała mamusia
- a wiesz, Rybakówny były w porządku, nie rzucały się w oczy, ale nic złego nie robiły. Takie zwykłe, spokojne dziewczęta, nawet miłe, wspominał tatuś.
- a młody Stolarek?, zapytał Misio
- a wiesz, z nim było coś nie tak, Tatuś zmarszczył brwi i usiłował sobie przypomnieć młodość, a właściwie dzieciństwo.
- Nie pamiętam, ale była jakaś sprawa, coś tam było nie tak, ale co?.. Tatuś nie mógł sobie przypomnieć.
- co oznacza „co”, spóźnienie na lekcję, uwaga w dzienniczku za złe sprawowanie, dwójki, czy kradzież z włamaniem, napad, o innych ewentualnościach nie wspomnę. Mamusia też czasem lubiła być dobrze poinformowana.
- nie pamiętam, ale to było coś innego, przenieśli go do innej szkoły, coś tam szeptano, ale nie pamiętam co, spokojny byłem, to i nie gadałem za dużo, usprawiedliwiał się tatuś wyzywany przez mamusię od sklerotyków.
- no, jak go przenieśli, to było coś poważnego, musiał nieźle narozrabiać rozważała Kicia
- no właśnie, to chyba nie było karne przeniesienie, zastanawiał się tatuś, nie pamiętam, nie wiem o co tam chodziło…
- a kto pamięta?, może córka sąsiadki, jest rok młodsza od tatusia, to może ma lepszą pamięć, zapaliła się do wyjaśnienia zagadki młodego Stolarka Kicia.
- Broń Boże! Krzyknął tatuś, wszyscy starzy lokatorzy są podejrzani! Nikogo nie pytać!
Jak wypiję piwko, to sobie może przypomnę, obiecał chytrze tatuś i udał się do kuchni po lekarstwo na sklerozę w postaci puszki ulubionego piweńka.
Rodzinka, nieco niekompletna dalej snuła rozważania. Stolarkowie, tacy mili a dziecko im się nie udało, Rybaki, psy na nich wieszają, a do dzieci nikt nic nie ma! Coś tu nie tak! Wietrzyła jakiś podstęp mamusia. Zaraz, przecież Stolarki mają dwóch synów! Co z tym drugim? Tatuś nic o nim nie wspominał. Żyje? Czy siedzi, a może jest dyrektorem? Nic nie wiemy! A i kumoszki jakoś o nich nic nie mówią. Ciekawe dlaczego?
Rodzina Czyżyków pogrążyła się w domysłach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:11, 09 Sie 2012    Temat postu:

Coraz bardziej czuję Musierowiczowy klimat! Zaczyna pachnieć mi tutaj prawdziwą powieścią, z nutką autentycznej grozy i lekkiego, zdrowego humoru Wink.
Dziękuję za błyskawicznie spełnienie naszych oczekiwań i zaspokojenie wygłodniałych dusz Very Happy. Kolejną część przeczytało się zabójczo szybko i lekko.
Moment kiedy rodzinka przysłuchuje się pod drzwiami, jak i sama narada - przekomicznie!

EDIT: O i dziewiątka! Mamusiu! Jaki dar! Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kamila7997 dnia Czw 23:11, 09 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:15, 09 Sie 2012    Temat postu:

To i owo o moim mieście

część 10

Mamusia popatrywała na Pasztecika, który przechylił łepek i podejrzliwie ruszał pyszczkiem.
- Masz rację, lepiej uważać, mogli być w zmowie, zgodziła się z nim mamusia.
- Jasne, że mam rację, tylko nikt mnie nie słucha. Nie lubię tej baby, jak tu przyszła, to głośno dziwiła się, po co wam królik, i to taki malutki. Pamiętam, że powiedziała, że nie nadaję się na pieczeń, a jakby mamusia chciała ze mnie pasztet zrobić, to musi dokupić sporo wątroby i podgardla a i to wyjdzie niewiele – wstrząsnął się króliczek.
- jak ona śmiała, mnie, ulubieńca rodziny tak potraktować! Niech sobie przerobi na pasztet tego swojego zapchlonego kundla, co tak wyje w łazience – Pasztecik zdecydowanie nie lubił tej sąsiadki. Z dezaprobatą ponownie poruszył pyszczkiem.
- Tak, powiedziała do króliczka mamusia, która była sama w domu i nie miała z kim porozmawiać
- tak masz rację, z tą niedoduszoną trzeba uważać.
- no nareszcie! Ktoś mnie posłuchał! Westchnął króliczek o nieprzeciętnej inteligencji, może zajmiecie się tym idealnym Stolarkiem! Mnie się on bardzo nie podoba. Jak on opowiadał o tym futerku żony z króliczych skórek! Już nie wspomnę, że ma zły gust i jego żonie takie futerko nie pasuje, bo jest za gruba, ale ten sadystyczny błysk w oku, kiedy na mnie patrzył źle o nim świadczył! Tak jakby chciał zrobić ze mnie kołnierz przy tym futerku. To Stolarek a nie Rybak ma wredną mordę, przynajmniej dla mnie. Pasztecik jeszcze kilka razy poruszył pyszczkiem i stanął słupka, żeby podkreślić wagę swoich słów. Ja znam się na ludziach. Od razu rozpoznam, czy ktoś ma dobry charakter, czy nie. Choćby ten zakonnik, który chodził po kolędzie – od razu się na nim poznałem! Pobłogosławił dom, nic nie wspominał o potrawach z króliczego mięska, nie śmiał się z mojego imienia. Przeciwnie - powiedział, że jestem milutki i że św. Franciszek kochał zwierzęta. Pochwalił mnie za prezencję i powiedział jeszcze, że wyglądam na mądrego królika. Ciekawe, czy przyjęliby mnie do zakonu? Ale musiałbym zostawić rodzinkę i jak tu kicać w habicie? Chyba zrezygnuję. Ale na mszę dla zwierząt w Łagiewnikach, na którą zapraszał ojciec Robert koniecznie musi mnie Kicia zawieźć! Pasztecik z zastanowieniem ruszał pyszczkiem i intensywnie rozważał swoje plany na przyszłość.
Mamusia jednak już była myślami przy innym rodzinnym problemie. Wspominała ostatnią rodzinną awanturę. Ach ta Kicia. Znów wpadła na kolejny pomysł. Energia wprost ja roznosi! Postanowiła asystować panu Kamilowi przy jego kolejnym pokazie. Ma to być wielkie widowisko a pan Kamil jest szczudlarzem, co samo w sobie nie jest szkodliwe, chyba, że się złamie nogę. Niestety, pan Kamil wykonuje również pokazy ogniowe, czy jak się to tam nazywa. Kiedyś się mówiło „połykacz ognia”. Decyzja Kici wywołała mnóstwo komentarzy w domu, ze strony złośliwych chłopaków. Tatuś zapalając papierosa proponował Kici „troszkę ogieńka”. Misio, kiedy nie chciał mu zapalić się palnik od gazu, wezwał Kicię i kazał jej pozionąć ogniem na kuchenkę, bo on chce sobie zagotować wodę na herbatkę. Nietaktownie przypomniał precedens sprzed wieków ze smokiem wawelskim, który też takie sztuczki robił. Jakaż to była awantura! Krzyki, wyzywanie od ćwoków, chamów itd. Krzyki niezrozumianej ponownie przez rodzinę Kici słychać było chyba w całym wieżowcu. Rodzina została wyzwana od filistrów, zacofańców, ludzi ograniczonych, Dulskich a nawet nieco gorzej. Kicia wrzeszczała, że jest w tym domu prześladowana, tępiona, niszczy się tu jej osobowość, talent, zdolności, jest tłamszona, dręczona, gnębiona na każdym kroku! Nikt jej nie rozumie, nikt jej nie wspiera i nie pomaga w dźwiganiu ciężarów życia. Nie może na nikogo liczyć i jest sama jak palec. Nie ma miejsca w domu, w mieście a nawet na świecie, które by do niej należało. Nie docenia się jej wysiłku, zdolności i starań. Torpeduje w zarodku wszystkie jej doskonałe pomysły.
- I cóż jest takiego zabawnego w połykaniu ognia? Retorycznie zapytała Kicia
- jasne, że nic. Przecież ja łykam dym, pojednawczo wtrącił tatuś
- i znów sobie ze mnie jaja robicie! Zawyło rozżalone dziecko. Ja poważnie, a tata żartuje
- wcale nie żartuję. Palę papierosy i wciągam dymek, przecież jakbym obgryzał papierosa z palącej się strony, to bym sobie buzię poparzył, tłumaczył tatuś, co wcale nie poprawiło sytuacji.
- nikt mnie nie rozumie. To nie chodzi o łykanie ognia …
- a o co? Przecież ten Kamil połyka ogień, sam mówił, upierał się tatuś.
- to jest symbol! Tłumaczyła, a raczej usiłowała tłumaczyć Kicia
- jak to symbol? To łyka ogień, czy nie łyka? Tatuś jak zwykle pytał o rzeczy „najistotniejsze”
- no łyka, ale to jest symbol, to jest widowisko, które ma coś przekazać… zresztą komu ja to tłumaczę? Rozżaliła się powtórnie Kicia
- i tak sprowadzacie wszystko do prozaicznego „łyka ogień, czy nie łyka”
- Myślę, że większość ludzi na to właśnie zwróci uwagę, a nie na starogrecką i staroceltycką symbolikę, wtrąciła pojednawczo mamusia, która starała się nadążać za aktualnymi fascynacjami Kici. Ostatnio byli Grecy i Celtowie.
- Wiesz, dowiadywałam się u tej mojej znajomej z domu kultury i tam mają kółko tańców celtyckich. Są przyjęcia ale mile widziani są partnerzy. Może by Misia?
Misio podrzucił głowę jak antylopa, która dostała sms o polowaniu.
- Wiesz, te kroki są bardzo trudne i chyba Misio by sobie nie dał rady, ciągnęła chytrze mamusia chcąc połaskotać ambicję Misia.
- no, tańce celtyckie to coś, Kicia przestała wrzeszczeć i zaczęła normalnie rozmawiać.
- a może ja bym się załapał, zaproponował tatuś
- trzeba było parę lat temu rzucić palenie, kondycyjnie nie wytrzymasz, rzuciła bezlitośnie mamusia. Zobacz, jak to wygląda i puściła tacie na You tube pokaz tańca celtyckiego.
- i oni naprawdę to robią? Ze zgrozą zapytał tatuś. Misio w życiu tak nie zatańczy, podsumował bezlitośnie możliwości baletowe syna.
- co! Ja! Pokażcie! Misio uniósł się ambicją.
- a to, no to faktycznie trudne, ale mogę spróbować, łaskawie zgodził się Misio, rzucając tatusiowi nieżyczliwe spojrzenie.
- no i razem wracalibyście z próby, ucieszyła się mamusia, która zawsze martwiła się o bezpieczeństwo swoich dzieci. Tak tańce celtyckie to jest coś, a jakie atrakcyjne i wymagają niezłej kondycji, rozwijają mięśnie, tak to jest to! Chwaliła samą siebie za pomysł mamusia. Chociaż z pomysłami różnie bywa. Mamusia wysiała w dużej donicy maciejkę, aby wieczorem delektować się pięknym zapachem. Maciejka przepisowo zakwitła, miała sporo niepozornych kwiatków, które jednak wieczorem wydzielały upojny zapach. Mamusia zapragnęła podzielić się wrażeniami z tatusiem.
- Pyszczku, zobacz, a raczej powąchaj jak pięknie pachnie na naszym balkonie, zachęciła wieczorem tatusia mama. Tatuś poszedł na balkon, pociągnął nosem i stwierdził, że faktycznie, aromat wspaniały i on, tatuś też ma ochotę na smażoną rybkę! Zaskoczona taką reakcją na upojną woń hodowanych kwiatów mamusia z resztą rodziny pognała na balkon i co się okazało? Sąsiadka, której kuchenne okno wychodziło na tę stronę bloku smażyła filety rybne, których zapach wszędzie docierał! „Zagłuszał ” wszystkie inne wonie! Mamusi, dla której balkon był oczkiem w głowie, oazą elegancji, dobrego gustu i wytwornego smaku promieniującą na cały blok (niczym rezydencja uwielbianej przez rodzinkę Hiacynty z serialu „Co ludzie powiedzą”) – opadły ręce. Zmusiła tatusia do położenia gresu, ustawiła pięknie bejcowaną ławeczkę-kwietnik. Tatuś, chcąc jej sprawić przyjemność, po długich poszukiwaniach kupił do skrzynki na balkonie kwiatki, jakich nikt w bloku nie miał! Dostał sadzonki begonii Tenella (albo begonia tuberosa, Czyżykowie nie potrafili ich rozróżnić). Dwie różne, jedna miała czerwone kwiaty a druga wielkie, kremowo żółte, niczym róże. Obie miały liczne, piękne, ozdobne liście. W każdym razie mamusia była bardzo zadowolona z tych roślinek, które wspaniale się rozrosły i godnie zdobiły balkon Czyżyków. Na drewnianym, pięknie bejcowanym kwietniczku mamusia ustawiła część roślin zwykle rosnących w mieszkaniu, tych, które lubiły świeże powietrze. Balkon, choć maleńki stał się przyjemnym, przytulnym miejscem, gdzie miło było usiąść, poczytać książkę, porozwiązywać krzyżówki lub wypić herbatę. Zdecydowanie był to najpiękniejszy kącik w mieszkaniu Czyżyków, zwłaszcza po zalaniu mieszkania ściekami kanalizacyjnymi, tak skutecznie, że pozostały trwałe plamy w kuchni, pokoju, łazience i przedpokoju. Chłopcy wzięli się za remont, ale szło to powoli. Tatuś pracował na dwie zmiany a Misio studiował i dorabiał sobie do stypendium. Prace remontowe posuwały się więc bardzo powoli, aczkolwiek systematycznie. Zmienił się przedpokój. Wstawiono nowe mebelki. Łazienka została pomalowana na gustowny jasnojagodowy kolor, który w założeniu miał mieć odcień lila róż. Sufity w przedpokoju i łazience też były już śnieżnobiałe. Pozostało tylko tapetowanie przedpokoju, co dla dwóch chętnych do pracy mężczyzn nie stanowiło pracy ponad siły. Cóż mieszkanie Czyżyków zdecydowanie odbiegało od katalogowych wzorów. Dla mamy jednak najprzytulniejszym miejscem była dawna kuchnia jej babci i prababci Kici. Mieściła się w mieszkaniu w starej kamienicy, zbudowanej jeszcze przed pierwszą wojną światową. Były tam wysokie pokoje o rozmiarach przyprawiających mieszkańców blokowisk o zawrót głowy. Kuchnia miała kształt prostokąta, z jednym wielkim oknem o szerokim parapecie i stanowiła łącznik między przedpokojem a dużym pokojem. Duzy pokój, jak sama nazwa wskazuje miał około 30 metrów kwadratowych. Życie rodzinne toczyło się głównie w kuchni. Pomimo, że dwie ściany były „pomniejszone o drzwi a jedna o okno- mieściły się tu dwa kredensy kuchenne słusznych rozmiarów, dwa stoły kuchenne, piec węglowy, wielka komoda, mebel nazywany w Łodzi wodniarką, nie pełniący swojej funkcji, bo w kuchni był zlew, duża szafka kuchenna, ze stojącą na niej kuchenką gazową, okrągły stół ze stertą gazet i kolorowych czasopism i książek i kilka krzeseł. Podłoga była zwykła, drewniana, na podłodze linoleum. Dziwne, ale w tym pomieszczeniu, pomimo nagromadzeniu tylu mebli było mnóstwo miejsca. Meble stanowiły zbieraninę , gromadzoną w czasie wojny, po kolejnych przymusowych przeprowadzkach. Razem, wraz z kwiatami rosnącymi na parapecie dawały jednak efekt przytulnego, przyjaznego wnętrza. Na ścianie półeczka z wiecznie zachrypniętym radiem. Mamusia, przypominała sobie, że ta kuchnia zawsze pełna była ludzi. Przychodzili sąsiedzi, aby porozmawiać i się ogrzać, bo w pierwszych latach po wojnie trudno było o węgiel. Potem przychodziły koleżanki Babci, siostry Babci, koledzy brata Babci, znajomi Pradziadków, krewni, potem koleżanki i koledzy siostry ciotecznej Mamusi i wiele, wiele innych ludzi. Mamusi stanęła przed oczami jej Babcia czytająca książkę przy swoim kuchennym stole, z nieodłącznym stołeczkiem pod stopami, Dziadek wiecznie coś naprawiający i ulepszający. Typowa „złota rączka” potrafiąca zrobić wszystko – od naprawy a nawet samodzielnego wykonania obuwia, po robienie mebli i prace przy instalacji elektrycznej. Piece stawiane przez Dziadka „trzymały” ciepło przez całą noc i ogrzewały duże pokoje, takie, jakie były w starej kamienicy. W kuchni dziadków było przyjemnie, przytulnie i człowiek czuł się tu dobrze i swojsko.

Tak. Uroda mieszkania to jedno, ale trzeba pomyśleć o rozwiązaniu zagadki kryminalnej. Jak wyciągnąć z tatusia sprawy sprzed lat, których nie pamiętał
Reanimacja pamięci przy pomocy uwielbianego piweńka nie przynosiła zadowalających rezultatów.
Rodzinka zgromadziła się wokół stołu. Zanosiło się na poważna rozmowę. Pasztecik, ulubione domowe zwierzątko oczywiście też był obecny, jako maskotka. Siedział dumnie i od czasu do czasu stawał słupka, świadomy znaczenia swej osoby. Tak, on z pewnością doradzi rodzinie! Żeby go tylko posłuchali.
Kicia podrapała zwierzątko po puchatym łepku. W oczekiwaniu na dalsze karesy Pasztecik rozpłaszczył się na podłodze.
-Może trzeba było go nazwać Pomponik? Zastanowiła się mamusia. Ma taki fajny ogonek
Pasztecik poderwał się na cztery łapki.
-pewnie, że Pomponik lepiej! Przynajmniej by się nie śmieli u tego konowała. Część rodziny ujrzała puchaty łepek cyklicznie wynurzający się ponad blatem ławy. To Pasztecik wysoko podskakiwał, chcąc dać wyraz swojej aprobacie dla imienia Pomponik. Cóż. Jego intencje znów były źle interpretowane.
-Zwierzątko chce jeść, zawyrokował Tatuś
-dajcie mu coś do przegryzienia, polecił.
-Dobra, Pasztet, skubnij sobie kukurydzę, niech tam, przy święcie, rzucił po pańsku Misio.
Przy jakim święcie! Czy oni powariowali? Pasztecik trochę się zdenerwował Nikt mnie tu nie rozumie! Nikt mnie nie słucha! Czuję się niepotrzebny, wyrzucony poza margines – rozżalił się nad sobą króliczek. Chociaż… może Pomponik brzmi nieco infantylnie a nawet obscenicznie. Oglądało się programy o języku polskim razem z Kicią! Może ten Pasztet jednak nie najgorzej brzmi? Zastanowiło się zwierzątko. A ta kukurydza? Pyszności! Chyba się nią jednak poczęstuję. Co tam! Zjem całą. Po chwili narada rodzinna była urozmaicona donośnym chrupaniem i mlaskaniem Pasztecika, co znacznie obniżało dramatyzm omawianego tematu.
-Pyszczku!, rozwijała temat mamusia. Skup się i postaraj przypomnieć sobie, co mówili o Rybakach i Stolarkach Twoi rodzice? Przecież oni musieli ich znać!.
-mmmm. Nie pamiętam, mruczał tatuś.
-coś musieli wspominać! Nalegał Misio
-może i wspominali, ale nie słuchałem, tłumaczył się tatuś
-a co robiłeś? Zapytała mamusia
-grałem w piłkę, zaraportował tatuś i nieco się obraził
-to kto w końcu jest podejrzany? Bo na razie to mnie się tu przesłuchuje! Co robiłem? Co słyszałem? To było trzydzieści lat temu i nie pamiętam! Dla mnie to wieki.
-Jak można nic nie pamiętać!, nawet Kicia była zgorszona niewiedzą tatusia.
-przecież jak grałeś w piłkę, to chyba razem z młodymi Stolarkami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:19, 09 Sie 2012    Temat postu:

To i owo o moim mieście

część 11

Na jedenastym piętrze korytarz z licznymi pomieszczeniami gospodarczymi biegł przez całą długość bloku. Można było tam się dostać ze wszystkich klatek schodowych wieżowca. Zwykle wejścia były pozamykane, ostatnio jednak z powodu remontu windy w pierwszej klatce i awarii windy w trzeciej klatce , był ogólnie dostępny. Tam gdzie mieszkali Czyżykowie, ktoś na dole przeprowadzał bardzo głośny remont. Kicia miała zaplanowaną wizytę u weterynarza. Wzięła klateczkę ze zwierzątkiem i żeby dodatkowo nie stresować pupila, postanowiła przejść górą do sąsiedniej klatki i w ciszy zjechać na dół windą. Szła pustym, długim korytarzem w kierunku czwartej klatki. W jednej ręce trzymała torebkę, w drugiej zamkniętą, niewielką przenośna klatkę z Pasztecikiem. W ciszy rozbrzmiewał tylko stukot obcasów najnowszych butów Kici. Nie zauważyła, jak cichutko otwierają się drzwi jednej z komórek i ciemna, schylona postać, z nasuniętą na czoło czapką i podniesionym kołnierzem zaszła ja od tyłu. Nic nie słyszała, bo gdzieś niżej ktoś głośno puścił telewizor a intruz miał na nogach sportowe obuwie i poruszał się bardzo cicho. Zobaczył go królik i zaczął szaleć w klatce. Po którymś walnięciu łebkiem, wieko klatki się otworzyło i Pasztecik wyskoczył na podłogę w tym samym momencie, gdy napastnik opuszczał rękę z baterią wannową na głowę Kici. Kicia , odruchowo schyliła się, chcąc złapać Pasztecika i to prawdopodobnie uratowało jej życie, Cios trafił tylko w lewy bark Kici. Trafił boleśnie, bo Kicia głośno wrzasnęła. Odwróciła się i na widok tajemniczej postaci, którą bezbłędnie skojarzyła z poszukiwanym morderca straciła głos. Z ust wydobywało się jedynie popiskiwanie pi, pi , pi, którego nikt by w bloku nie usłyszał. Kicia zresztą nie miała złudzeń. Mieszkała tu od urodzenia i była pewna, że nawet, gdyby wyła niczym syrena okrętowa wzywając pomocy, niewiele osób pofatygowałoby się, aby jej udzielić. Oczywiście Janusz był chwalebnym wyjątkiem, ale niestety nie było go tutaj. Była tylko ona - Kicia, morderca i maleńki króliczek. Kicia stała jak wryta. Przerażenie sparaliżowało ją zupełnie, nie była w stanie uciekać i bezradnie patrzyła jak morderca podnosi rękę z baterią łazienkową i robi kolejny krok w jej stronę, aby poprawić cios. Z kieszeni ciemnej kurtki wystawał kawałek różowej apaszki! Kicia była zgubiona!
Nikt nie docenił miniaturki angory. Lubą, aczkolwiek niemile widzianą przez rodzinę zabawą Pasztecika było obieganie kolejnych jej członków w kółeczko, przy czym króliczek z upodobaniem zmieniał kierunek obiegania wybranego członka rodziny. Pasztecik nie rzucił się napastnikowi do gardła, nie przygniótł go do ziemi swym półkilogramowym ciężarem, o nie !, on obiegł go w kółeczko, zręcznie podcinając mu nogi. Napastnik, który nie zwrócił uwagi na królika , potknął się o zwierzątko i rozciągnął jak długi, uderzając jednocześnie głową o upuszczoną przy upadku metalową baterię. Uderzenie nie było zbyt mocne, ale w połączeniu z upadkiem dało Kici szansę na ratunek. Odzyskała świadomość, władzę w nogach i przytomność umysłu. Jednym spojrzeniem obrzuciła korytarz, rozciągniętego na podłodze, z wysiłkiem dźwigającego się napastnika i Paszteta, rączo kicającego w stronę najbliższego wyjścia. Kicia bez namysłu pognała za zwierzątkiem. Nie zastanawiała się nad skojarzeniami z „Pędzącym królikiem” tylko myślała jak uratować się przed dusicielem. Dopiero teraz dotarła do Kici świadomość niebezpieczeństwa jakie jej zagraża. To dodało jej sił i zwiększyło prędkość biegu. Wypadli na schody obok maszynowni windy. Potem dziesiąte piętro. Ludzie. Drzwi do mieszkań! Ktoś wychodził, żeby wyrzucić śmieci, ktoś szedł do windy, do sąsiadów. Gwar , ruch, życie. Kicia odetchnęła. Byli bezpieczni. Dziewczyna złapała króliczka i wsadziła go do klatki. Schodziła po schodach, czujnie rozglądając się dokoła. Z radością witała mijanych ludzi, których obecność poprawiała jej poczucie bezpieczeństwa. Do tej pory nielubiana sąsiadka z czwartej klatki, której wiecznie coś przeszkadzało wydała się Kici aniołem dobroci i sympatyczną, pogodną staruszką.
-Kicia kiwnęła głową na powitanie, (bo z gardła po przeżytym szoku nie mogła wydobyć głosu) i szeroko się uśmiechnęła..
-dzień dobry, mruknęła dotychczasowa Baba Jaga i złośliwie zapytała
-a co tak dziecko zęby szczerzysz, jak głupi do sera? I nie czekając na odpowiedź dodała
-a co to za zwierzę w tej klatce? Ludzie to już powariowali! Żeby z królikiem tak się cackać, nosić na spacery? Może jeszcze witaminy mu kupujesz? Oskarżyła Kicię o rozpieszczanie królika.
-a na obiad go! Zachęciła, króliki to są na pieczeń dobre, albo na pasztety, a nie do chowania w domu! dodała.
Kicia nie wdawała się w dyskusję na temat walorów gastronomicznych królika, tylko z klatką w ręce pospiesznie schodziła na dół a potem, zrezygnowawszy z wizyty u weterynarza, wróciła do domu. Stanęła w progu i wykrztusiła
-aa.. aa.. aaa.
-A psik, życzliwie podpowiedział tatuś
Zszokowana Kicia, nie mogąc wydobyć z siebie słowa, unosiła dłoń wskazującym palcem w górę.
-a, rozumiem, sąsiad z góry ma katar, domyślił się tatuś.
-wi…wi..wi…… jąkała się, ciągle zszokowana Kicia.
-co, miałaś widzenie, jak Joanna d’Arc? ironicznie zapytał Misio. Pomogło.
-ty ćwoku, wrzasnęła Kicia która ze zdenerwowania odzyskała głos.
-widziałam mordercę, tego z apaszką , na górze, nieco chaotycznie wyjaśniała swoje skróty Kicia.
-jak to, i żyjesz, nieco nietaktownie zdziwił się tatuś, przecież miałaś iść do weterynarza a nie oglądać zbrodniarzy, dodał.
-- bateria wannową i apaszką chciał mnie załatwić – wyjęczała z trudem Kicia
-apaszką? Weterynarz?, tatuś w dalszym ciągu nie mógł połapać się w sytuacji.
-pojechałam z Pasztetem na górę, bo u nas jeszcze wiercą i na dole jest pełno gruzu. Chciałam przejść górą do czwartej klatki i ten morderca z apaszką chciał mnie ogłuszyć i udusić, cierpliwie wyjaśniała Kicia
-to jak, ogłuszyć, czy udusić, dopytywał się tatuś, który lubił być dokładnie poinformowany.
-a czy to ważne, zaryczała zdenerwowana Kicia
-miał złe zamiary, najpierw chciał mnie ogłuszyć a potem prawdopodobnie udusić, różową apaszką, dodała z obrzydzeniem.
-no ale jak to się stało, że nie ogłuszył i nie udusił? Nietaktownie wypytywał Misio.
Mama zdrętwiała ze strachu słuchała tej rozmowy. Dotarła do niej groza sytuacji. Kicia była jedyną osobą, która widziała mordercę. W dodatku była jedyną żywą osobą, obdarzoną dobrym wzrokiem i słuchem. Mogła go rozpoznać i stanowiła dla niego zagrożenie!.
-dobrze go widziałaś? Zapytała mamusia
-średnio, przyznała Kicia. Tylko sylwetkę, na twarz miał nasuniętą czapkę, podniesiony kołnierz, twarzy właściwie nie widziałam, bo zaszedł mnie od tyłu.
-to jak ocalałaś? Brał namiary na mózg i nie trafił w twoją głowę?, nietaktownie dociekał Misio.
-po co szłaś sama na górę? Zapytał tatuś, do którego dopiero teraz dotarło, co groziło Kici
-trzeba było wziąć któregoś z nas, dodał
Trzeba dzwonić do tego mili.., oj, policjanta stwierdziła mamusia.
–będzie ją przesłuchiwał, postraszył Misio
-Kicia nic nie zrobiła, została napadnięta przez seryjnego mordercę, którego podobnież intensywnie szuka policja. Ci którzy go obejrzeli nie żyją. Ta kobieta, która mu umknęła przypadkowo, nie widziała nawet jego sylwetki a ta babka, która go spłoszyła miała zaawansowaną zaćmę i prawie nic nie widziała. Cały blok o tym wie, więc i do niego zapewne to dotarło. Gdzie ta wizytówka zostawiona przez tego policjanta ?
- Już mam. Dzwonię! Obwieściła wszystkim mamusia.
-Ile zapłacimy za telefon!, zajęczał oszczędny tatuś.
-w takich przypadkach możesz ubiegać się o zwrot kosztów. Musisz tylko złożyć podanie na komendzie i dołączyć biling z wyszczególnionym numerem tego policjanta. Na pewno zwrócą ci za połączenie komórkowe - ironicznie stwierdziła mamusia, którą często denerwowało skąpstwo tatusia.
- szłam korytarzem i coś mnie walnęło w ramię… relacjonowała Kicia.
-a moment przed tym Pasztet zaczął wariować w klatce i otworzyła się pokrywa, ciągnęła opowiadanie
-jak to otworzyła, nie miała prawa, zdenerwował się tatuś, widocznie źle ją zamknęłaś, pouczył córkę.
-i bardzo dobrze – wrzasnęła Kicia,
-Pasztet wyskoczył i zaczął obiegać mordercę w kółeczko. Jak się ten zbrodniarz na mnie zamierzał, to tak fajnie podciął mu nogi, że się wyłożył na podłogę, tak jak Misio w zeszłym tygodniu. Muszę przyznać, że morderca mniej wrzeszczał, dodała złośliwie.
-kiedy upadł, rąbnął głową o baterię wannową, którą chciał mnie załatwić, ale lekko się uderzył i nawet zaczął podnosić, ale ja już nie czekałam, tylko z Pasztetem uciekłam. I to mnie więcej tyle.
Tam odzywa się tylko sekretarka automatyczna. Zostawiłam wiadomość, o napadzie na Kicię i prośbę, żeby przyjechał, obwieściła rodzinie mamusia.
-akurat przyjedzie, zwątpił tatuś, wezwie ją na komendę, dodał
- nie puszczę jej! , a jak morderca coś zrzuci na Kicię z okna, gdy będzie szła na policję, przecież nie wiemy gdzie mieszka,
-albo strzeli do niej z czegoś ,postraszyła mamusia.
-masz rację Myszko, zgodził się z nią tatuś. Kicia jest w niebezpieczeństwie. Musimy jej dobrze pilnować dodał. Do rodziny dotarło, że to Pasztecik uratował Kicię. Patrzyli z podziwem na zwierzątko.
-Zawsze twierdziłem, że nie docenia się mnie w tym domu, pomyślał króliczek. Może jestem niewielki, ale za to mam odwagę, powiem nieskromnie lwa albo tygrysa! Nawet psisko tego Janusza nie podcięłoby lepiej nóg osobnika, który na nas napadł. Przeprowadziłem bezbłędnie tę akcję. Wydostałem się z klatki, co dla króliczka miniaturki bądź co bądź, nie jest łatwe! A potem ten mój refleks! Pokazałem Kici drogę ewakuacji. Nie, nie uciekaliśmy – my wycofaliśmy się na dogodniejszą pozycję strategiczną! Pasztecik ostatnio oglądał sporo programów wojennych i znacznie poszerzył swoje słownictwo. Jakbym był trochę większy, zaciągnąłbym się do komandosów. Bojowo stanął słupka i groźnie poruszył kilkakrotnie noskiem. Niestety, znów jego postawa była źle zrozumiana przez rodzinę.
Nasz kochany króliczek, taki dzielny, taki milutki, rozpływali się nad zwierzątkiem. Trzeba dać mu jego ulubioną kukurydzę, nagrodzić go
- może jabłuszko, zaproponował tatuś
-damy i to i to, niech sam wybiera zarządziła Kicia.
Uwielbiam kukurydzę, jabłuszkiem też nie pogardzę, mogliby jeszcze dołożyć te patyczki z witaminą, ale coś skapią, zgorszył się Pasztecik. Pochwał nieco mało, mogliby lepiej się postarać – stwierdził łasy na komplementy króliczek.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:46, 09 Sie 2012    Temat postu:

I teraz coś dla Kamilki

Gdy w Łodzi zapada zmierzch


fragment IV

Ach! Jak ten czas się wlecze! Dopiero szósta. Do dziewiątej jeszcze tyle czasu. Co tu na siebie włożyć, żeby olśnić Aleksego? Może tę niebieską spódnicę? Do tego te nowe buty? Nie, nie są zbyt wygodne, a może wybierzemy się na spacer?
Dzwonek do drzwi. Otworzyła ciocia Klara.
- O witam sąsiada. Świetnie, że nas pan odwiedził. Upiekłyśmy pyszny serniczek. Z rodzynkami i polewą czekoladową… Jakbym przeczuła…
Z radosnego brzmienia głosu cioci Klary Marta wywnioskowała, że wpadł na herbatkę ich sąsiad. Emerytowany profesor, niegdyś uczący w jednym z renomowanych łódzkich liceów. Matematyk o duszy humanisty. Kulturalny, dobrze wychowany starszy pan, o bardzo szerokich zainteresowaniach – od najnowszych osiągnięć techniki po literaturę współczesną. Interesował się również zjawiskami parapsychologicznymi, paranormalnymi, m.in. UFO i starymi legendami. Marta często przysłuchiwała się jego rozmowom z ciotkami. Starsze panie również były bardzo inteligentne i oczytane. Z panem profesorem Euzebiuszem Radwanem miały mnóstwo wspólnych tematów do omawiania, przy spożywaniu arcydzieł kulinarnych obu sióstr. Wizyty starszego pana stanowiły zarówno ucztę kulinarną, jak i duchową.
Profesor Radwan niestety nie był dzisiaj przepełniony radością jak Marta. Był zmartwiony, bardzo zmartwiony.
- Witam szanowne panie, jak zdrowie? Można na kilka minut? Zwyczajowo zapytał, bo wszystkim wiadome było, że jest on bardzo miłym gościem, szczególnie dla cioci Klary. Ciocia Ksawera też go bardzo lubiła, ale kibicowała siostrze i cieszyła się, że Klara z kimś się przyjaźni i to nie z byle kim, ale z tak interesującym mężczyzną.
Po chwili wszyscy siedzieli przy masywnym, staromodnym okrągłym stole, nakrytym obrusem i szydełkową serwetą. Popijali herbatę, jedli sernik i ciasteczka orzechowe.
- Co pana martwi, profesorze? - Zapytała Marta.
- Nie wiem jak to wyrazić… - Zakłopotał się profesor - Czy widziały panie nowych lokatorów naszej kamienicy, tych, którzy wprowadzili się do dwóch mieszkań, w tej klatce, na którą się wchodzi z bramy?
Kamienica była dziewiętnastowieczna. Narożna. Do frontowej klatki schodowej wchodziło się przez bramę lub eleganckie, ozdobne drzwi z ulicy. Z tego wejścia korzystała między innymi Marta i jej ciotki. Obok tej klatki schodowej szerokiej, reprezentacyjnej, była zbudowana niemal obok niej, przedzielona szklaną ścianą druga klatka schodowa, tak zwana „kuchenna”, wąska, dwubiegowa, o skromniejszym wystroju. Z części mieszkań z klatki schodowej „reprezentacyjnej” można było wejść na klatkę schodową „kuchenną”. Był to relikt czasów, kiedy bogaci lokatorzy zatrudniali służbę. Ponadto do tej kamienicy należały oficyny z trzema wejściami, do których dochodziło się przez bramę i podwórko. W bramie po prawej stronie było przed wojną mieszkanie dozorcy, zajęte dzisiaj przez jakiś szczęśliwców, z lewej wejście na kolejną klatkę schodową, przeznaczoną przed wojną dla zamożnych lokatorów. Do tego architekt zaprojektował trzy wejścia z podwórka do klatek schodowych wiodących do mieszkań w oficynach okalających podwórko. Kamienica ta stanowiła wieczne utrapienie dla Poczty Polskiej.
Nowym pracownikom trudno było się połapać w oznakowaniach kolejnych klatek, numerach mieszkań, które po drugiej wojnie były kilkakrotnie zmieniane. Mieszkania były duże i w kilku przypadkach kwaterunek po prostu dzielił je ustanawiając tzw. mini wspólnoty mieszkaniowe. Polegało to na przydzielaniu dwóch pokojów jednej rodzinie, dwóch pokojów drugiej rodzinie, a kuchnię i łazienkę wraz ubikacją urząd przeznaczał do wspólnego użytkowania przez obie rodziny. Przypominało to bombę z opóźnionym zapłonem, ponieważ wspólna egzystencja dwóch obcych sobie rodzin, o odmiennych przyzwyczajeniach, sposobie bycia, kulturze, potrzebach, stwarzała rozmaite konfliktowe sytuacje. Różnie to się układało. Nieraz zgodnie, nieraz dochodziło do gorszących scen. Obecnie część tych „wspólnot” zlikwidowano, ku radości zainteresowanych.
Klatka, na którą wchodziło się z lewej strony bramy, należała do tych lepszych. Mieszkania tam były też niezłe, przyprawiające swym metrażem o zawrót głowy mieszkańców starych bloków. Ze względu na położenie, metraż i wyposażenie, mieszkania w kamienicy były bardzo drogie. Wszyscy nowi lokatorzy musieli więc mieć duże dochody.
- Chyba nie widziałyśmy, my wychodzimy do sklepu, na spacer, lub do czytelni około południa, zgodnie stwierdziły ciotki.
- Sąsiadka z parteru ich widziała mówiła nam, że dwóch z nich uczy w szkołach, do których chodzą jej wnuki. Według niej, ci nowi są tacy jacyś dziwni… urwały ciotki, które zawsze pouczały Martę, że plotkowanie jest czynnością niegodną damy.
- No właśnie, podchwycił profesor nieświadomy rozterek ciotki Ksawery i ciotki Klary - Oni prowadzą bardzo dziwny tryb życia, do tego pewne oznaki, urwał, jakby zastanawiał się, czy mówić dalej.
- Jakie oznaki? Zaciekawiła się Marta, zerkając nerwowo na zegarek.
- Takie typowe… nie wiem, muszę jeszcze poczytać pewne książki, porozumieć z kolegami, upewnić się… W każdym razie, drogie panie i ty Martusiu, nie zapraszajcie tych nowych do mieszkania, najlepiej ich nie wpuszczajcie i o ile to możliwe unikajcie, dopóki czegoś nie wyjaśnię… - profesor był bardzo tajemniczy.
Nie mógł bardziej zaciekawić ciotek i siostrzenicy,
- Niech pan nam coś powie, dlaczego? Czy to gangsterzy? Zapytały ciotki ze zgrozą.
- Obawiam się, że to coś gorszego! - Tajemniczo odpowiedział profesor. - Z pewnością mi szanowne panie nie uwierzą, ale podejrzewam, że nie są to ludzie w ścisłym tego słowa znaczeniu…
- Jak to, nie ludzie - nietaktownie przerwała mu rozemocjonowana ciotka Klara - kim więc są, kosmitami?
- Nie, nie kosmitami, jak by tu powiedzieć, interesuję się tą dziedziną kilkanaście lat i z początku traktowałem ten temat jako ciekawostkę etnograficzną, zbiór podań, czy baśni. Po dokładnym przeanalizowaniu danych, wymianie materiałów z innymi badaczami, doszedłem do wniosku, że w podaniach o wampirach musi tkwić choć ziarenko prawdy. - Profesor z zażenowaniem rozejrzał się po pokoju, popatrzył na twarze swoich słuchaczek oczekując salwy śmiechu. Nic takiego nie zaszło – sąsiad miał u ciotek i Marty tak wielki autorytet, że przyjmowały jego teorie bez zastrzeżeń. No, może z lekkimi wątpliwościami, co przy tym temacie było zrozumiałe.
- Przemawia za moją teorią ich tryb życia, zachowanie, przedmioty, które noszą przy sobie, reakcja na krzyż i święconą wodę…
- Przepraszam, czy profesor kropił ich święconą wodą i straszył krzyżem? - Ze zgrozą zapytała Marta.
- Nie! Oczywiście nie! Ale często wyprowadzam swojego jamnika na spacer i mijam wielu lokatorów naszej kamienicy. Wiecie, jaka nasza dozorczyni jest religijna. Powiesiła krzyżyk na klatce schodowej, obok swojego mieszkania i zmusza proboszcza naszej parafii, żeby kilka razy w roku, przy każdym kościelnym święcie (nawet tym nie honorowanym przez państwo dniem wolnym), kropił wodą święconą klatki schodowe. Ona bardzo aktywnie działa w Radzie Parafialnej, to proboszcz wzdycha i kropi, bo co ma robić! A ona mu tłumaczyła, że w naszym domu, przed drugą wojną mieszkali bardzo bogaci Żydzi, których wywieziono i zamordowano. Potem do trzeciego piętra te mieszkania zajmowali Niemcy. Mieszkał tu jakiś ważny esesman, który podobnież rozstrzeliwał Żydów w łódzkim getcie. Tak mówią ci Polacy, którzy tu mieszkali w czasie wojny.
- Jak to Polacy mieszkali w naszej kamienicy, razem z Niemcami? Zdziwiła się ciotka Ksawera, miłośniczka historii Łodzi.
- Tak, poszerzano strefę strzeżoną wokół getta i kilkadziesiąt rodzin z ulicy Głowackiego, z tzw. aryjskiej strony wysiedlono. Oni musieli szybko znaleźć jakieś mieszkania, a tu Niemcy nie chcieli mieszkać na czwartym piętrze, bo nie było windy a węgiel trzeba było nosić! I tu u nas zamieszkało kilka rodzin, z których trzy do dzisiejszego dnia tu mieszkają..
- Przypuszczam, że jak wkroczyli Rosjanie, to Niemcy uciekli, stwierdziła ciotka Klara.
- Jedni uciekli, niektórzy nie zdążyli, zostali aresztowani i skazani a niektórzy pozostali, bo nie mieli nic na sumieniu. Nie byli hitlerowcami, nawet pomagali Polakom.
- Rozumiem, ale po co dozorczyni tak stale wyświęca klatki schodowe? Ciotka Ksawera nie mogła tego pojąć.
- Jak to dlaczego? Z wywiezionych Żydów nikt nie przeżył, esesman został powieszony, i dozorczyni twierdzi, że w tym domu straszy. Według niej duchy pomordowanych i zbrodniarzy wróciły tam, gdzie mieszkały za życia, i straszą, może proszą o modlitwę? Zbawienie? - wyjaśnił profesor.
- Tylko nie bardzo wie, czyje to duchy - dodał. Według mnie to działanie nieco bez sensu – zamordowani Żydzi katolikami raczej nie byli, esesman prawdopodobnie był protestantem, w dodatku te duchy są, a raczej powinny być skłócone ze sobą, więc katolicki ksiądz tu niewiele może pomóc. Zresztą oni zginęli w zupełnie innym miejscu, dlaczego mieliby więc straszyć w naszej kamienicy niewinnych lokatorów, którzy nie mieli nic wspólnego z nimi. Nawet rzeczy pożydowskich i poniemieckich nie zagarnęli, bo to, co musieli zostawić bogaci Żydzi zabrali Niemcy, a rzeczy po niemieckich uciekinierach zagarnęli,,, no nie będę wymieniał kto, ale panie domyślają się, i oni też tu nie mieszkają. Po czym ciągnął dalej swoją opowieść:
- I oto dzisiaj szedłem przez świeżo wykropioną klatkę schodową, a tu wchodzą do nas, ci nowi, z tej klatki schodowej na froncie. Weszli, rozglądają się…
- To akurat da się racjonalnie wytłumaczyć, są nowi i ciekawi jak wyglądają inne miejsca kamienicy wtrąciła ciotka Ksawera.
- Oczywiście, sam nie widziałem w tym nic niestosownego, lub dziwnego, ale oni jak weszli na ten teren pokropiony, to ich jakby rzuciło, objawy były takie jak po zetknięciu z prądem 220 Volt, a potem jeden z nich spojrzał wyżej na ścianę i zobaczył krzyż. Chwycił się za gardło, tak jakby go dusiło! I mój piesek zaczął powarkiwać i cofać się, Tak robi, gdy jest bardzo przestraszony. Oni spojrzeli na mnie, czy czegoś nie zauważyłem, ale ja pochyliłem się nad Pikusiem i udawałem, że mu coś jest i jestem tak nim zaaferowany, że niczego nie dostrzegam, poza moim pupilem. Ot taki zdziwaczały ramol, dla którego cały świat to jego jamnik. Za chwilę wyskoczyła dozorczyni, bo ona ma oczy i uszy dookoła głowy i zaczęliśmy rozmawiać o polityce, a ci nowi poszli sobie. Nawet nie powiedzieli dzień dobry.
- To co teraz będzie? - Zapytały ciotki.
- Co mamy robić, jak to sprawdzić, bo może oni należą do sekty satanistycznej, trzeźwo stwierdziła ciotka Klara.
- To też mamy problem, zmartwiła się ciotka Ksawera – tak źle, ale i tak niedobrze – dodała.
- Tak, sataniści są bardzo groźni jeżeli poważnie traktują odprawianie rytuałów. Jeżeli dopiero zaczynają, rysują pentagramy itp., to są groźni najwyżej dla bezdomnych kotów. Przed wampirami natomiast można się zabezpieczyć, ze źródeł wynika, że czasem skutecznie - ciągnął swój wywód profesor.
Rozmowa przerodziła się w bardzo interesujący wykład na temat zwyczajów wampirów, ich trybu bytowania, sposobu obrony przed nimi a nawet zwalczania ich. Niepostrzeżenie mijał czas. W pewnym momencie Marta zerwała się.
- No to ja pędzę! - krzyknęła i pognała do przedpokoju.
- Martuś, jest wieczór, ciemno, my się teraz boimy o ciebie… - ciotki naprawdę były zaniepokojone. Profesor bardzo sugestywnie przedstawił zagrożenia ze strony wampirów.
- Panno Marto, jeżeli pani pozwoli …przyniosłem odpowiedni talizman mający chronić przed wampirami, odstrasza je, profesor szarmancko wręczył jej srebrny medalion zawieszony na ślicznym, misternie wykonanym łańcuszku. -Oczywiście dla szanownych pań również mam takie medaliony – dodał. Profesor Radwan reprezentował prawdziwie staroświecką, niestety zapomnianą elegancję i subtelność.
- Pani Marto i koniecznie czosnek! Wampiry nienawidzą czosnku! - zalecił.
- Ale panie profesorze, ja idę na randkę, nie mogę roztaczać wokół siebie zapachu czosnku - otrząsnęła się ze zgrozą.
- Randka?! Z kim? Znamy go? To ktoś, kto bywał u nas? Kolega ze szkoły! Student! Ktoś z branży medycznej? Inżynier?– zwierzenie Marty zaowocowało serią pytań.
- Opowiem jak wrócę, na razie pa.
- Pani Marto, niech pani uważa na siebie.
- Z Bogiem dziecko – przezornie dodały zaniepokojone ciotki.
Marta wybiegła na klatkę schodową, dochodziła dziewiąta. Nie chciała przybyć na spotkanie zadyszana, ale też i nie chciała się spóźnić. Na pierwszym piętrze zobaczyła znajomą postać.
- Miałeś czekać na ulicy! Jak tu wszedłeś? Przecież jest domofon, a nikomu nie otwierałyśmy. Zdziwiła się, ale w duszy była zadowolona. Brr. Po dzisiejszej rozmowie, czuła mrowienie na plecach.
- Jakoś sobie poradziłem. Bałem się, jest późno. Wolałem wyjść po ciebie jak najbliżej twojego mieszkania - dodał.
- To co robimy z wieczorem? – zapytał.
- Wiesz, nie lubię dyskotek, hałas i nieciekawe towarzystwo, może do kina albo herbaciarni - odpowiedziała mu Marta.
- Jest tak ślicznie, świeci księżyc, jest ciepło, może pospacerujemy, porozmawiamy, popatrzymy na wystawy - zaproponował. - Łódź to jednak ładne miasto.
Szli ulicą Piramowicza w stronę Narutowicza , spacerkiem, obok siebie, powoli. Marta czuła się przy nim bezpieczna. Rozmawiali. Przy Aleksym obawy profesora wydawały się przesadzone, nierealne. Opowiedziała mu o ostrzeżeniach profesora, chociaż była pewna, że podobnie, jak uczyniłby każdy z jej poprzednich chłopaków wyśmieje obawy byłego belfra.
Aleksy popatrzył na nią z troską.
- Ten profesor, jest bardzo rozsądnym człowiekiem, nie kieruje się ślepo regułami logiki i nauk ścisłych. - Pokaż ten medalion - poprosił.
Marta pokazała mu prezent od profesora.
Aleksy o dziwo nie wziął go do ręki, obejrzał z pewnej odległości i aprobująco pokiwał głową.
- Jest bardzo dobry, noś go codziennie. Myślę, że symbol wyryty na nim, ochroni cię przed złem. Chciałbym kiedyś poznać waszego sąsiada. Chyba będziemy mieć sporo do omówienia, zastanowił się - chciałbym porozmawiać z nim w możliwie najbliższym czasie. Może jutro?
Marta zerkała spod oka na twarz Aleksego. Wysoki. Bardzo przystojny, piękne rysy twarzy. Mile brzmiący głos. W ciągu bardzo krótkiej znajomości, zauważyła, że nie musi liczyć się z pieniędzmi. Ta hojność w taksówce, markowe ubranie… Jak to się stało, że taki facet jest sam. Chyba sam? Nieco zwątpiła. Przypomniały się jej ostrzeżenia Dagmary i ciotek przed mężczyznami wiodącymi podwójne życie. Tego tylko brakuje, żeby ten po uratowaniu z łap opryszków złamał jej serce. Jak sprawdzić, czy kogoś ma? Przecież może skłamać, powiedzieć, że jest samotny, a w domu czeka na niego żona, narzeczona itd.
Przecież nie weźmie go na wariograf, co powiedziałaby znajomemu policjantowi - chcę sprawdzić, czy ten mężczyzna ma jakąś kobietę? Nie, nie ośmieszy się.
Może po prostu zapytać, ale po co pytać, jeżeli wątpliwości pozostaną. Przecież ona właściwie nic o nim nie wie! Nie zna jego wieku, nazwiska, zawodu, miejsca zamieszkania! Nie mają wspólnych znajomych, wspólnej przeszłości…
A jednak idąc przy nim, czuje się wspaniale, tak jak powinno być, tak jakby byli stworzeni dla siebie, stanowili te dwie zagubione połówki jabłka ze starej legendy. Wspaniale im się rozmawia a nawet, co jest znacznie trudniejsze wspaniale milczy. Przeszli obok placu Dąbrowskiego podziwiając nową fontannę. Oczywiście wymienili uwagi zarówno krytykujące jak i pochwalne tego obiektu. Fontanna ta była swego czasu wdzięcznym tematem do dyskusji zarówno miłośników Łodzi, dziennikarzy, polityków jak i ludzi, którym i tak nic się nie podoba. Cóż, fontanna jak stała tak i stoi a łodzianie już się do niej przyzwyczaili. Zresztą mieszkańcy tego miasta maja kolejne tematy do przedyskutowania, które pracowicie dostarczają im kolejni włodarze miasta oraz sama rada miejska, nie żałując trudu na wymyślanie kolejnych udogodnień dla mieszkańców i ozdób miejskich. Szli w milczeniu podziwiając pięknie oświetlone wystawy, atrakcyjne, zachęcające do zakupów. Oczywiście, tych, których na takie zakupy było stać. O! wystawa sklepu jubilerskiego. Marta uwielbiała biżuterię. Nie kosztowną, platynową, złotą, brylanty, rubiny itp., nie – ona uwielbiała pięknie wykonaną srebrną biżuterię.. ( Na tę bardzo drogą nie było jej stać) Zwłaszcza ceniła sobie wyroby łódzkich plastyków – srebro i bursztyn! Chociaż Łódź nie leżała nad morzem, tutaj prasłowiański towar eksportowy był nadal wysoko notowany. Przepięknie również wyglądały turkusy i korale oprawione w srebro. Do tego odpowiednio dobrane ciuszki! Przy swoich nikłych dochodach, Marta starannie dobierała biżuterię do swego stroju i uważała, że powstaje interesująca kompozycja, która powinna zrobić dobre wrażenie na mężczyźnie. Ciekawe, czy Aleksy to zauważył, zastanowiła się Marta. Czy tak jak ja, też lubi srebrne wyroby?
- Lubisz srebro? - Zapytała wprost Marta.
- Nie, zdecydowanie nie lubię - odpowiedział Aleksy - Ale uważam, że pięknie wyglądasz w srebrnej biżuterii i powinnaś ją właśnie nosić, zwłaszcza teraz… urwał i zamyślił się.
Martę lekko zamurowało. No to jak? Lubi, czy nie lubi? Nie lubi sam nosić, czy nie lubi na kobietach? Może ma alergię na srebro, chociaż to raczej rzadko się zdarza. Minęli budynek Collegium Anatomicum i doszli do parku Staszica. Marta pamiętała czasy, kiedy jako dziecko przychodziła tu z rodzicami, rzucała kawałki chleba łabędziom pływającym po parkowym stawie. W zimie często zjeżdżała na sankach z niewielkiej górki. Park ten zdobił pomnik patrona, który był słabo widoczny w bladym świetle ulicznych latarni. Podeszli bliżej. Parki nie są bezpiecznymi miejscami do spacerów w godzinach wieczornych, jednak w towarzystwie Aleksego Marta niczego się nie bała. Widziała na własne oczy, jak poradził sobie z kilkoma agresywnymi osiłkami. Widziała! A raczej wyobrażała sobie, bo przecież zamknęła oczy ze strachu a akcja przebiegła błyskawicznie. Może jest komandosem, albo byłym żołnierzem Gromu? Przemknęło jej przez głowę. Raczej nie, nie wyglądał na żołnierza, agenta czy kogoś w tym rodzaju, zdecydowanie nie… to jakim cudem pokonał tych łobuzów wtedy, na tym przystanku? No, byli pijani, mógł ich zaskoczyć, rozrabiali, ale tam były tylko kobiety i starsi ludzie, to ich rozzuchwaliło, … ale mimo wszystko było ich kilku, chyba pięciu, silnych, umięśnionych, potężnych drabów, a on tak błyskawicznie…
Marta ponownie spojrzała z podziwem na towarzyszącego jej mężczyznę. Stanęli przed pomnikiem Staszica. Zza pobliskich zarośli wyskoczyła jakaś pokraczna postać. Marta w nikłym świetle latarni bardzo słabo ją widziała. Zresztą nie przyglądała się zbyt uważnie przybyszowi. Głowę miała teraz zaprzątniętą kolejnym problemem – czy Aleksy ma jakąś dziewczynę? I ona, Marta jest tylko epizodem, czy jest nią poważnie zainteresowany. Zauważyła jedynie, że znajomy Aleksego porusza się nieco dziwnie, ma nieproporcjonalnie długie ręce i nieco pochylony tułów.
- Cześć Aleks - zaskrzeczał stwór. - To dzisiaj nie na zebraniu? - zdziwił się, przecież mieliście być… i urwał, jakby dopiero teraz spostrzegł, że Aleksy nie jest sam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Czw 23:47, 09 Sie 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:49, 09 Sie 2012    Temat postu:

Biedna Kicia - często niezrozumiana przez swoją rodzinę i wyśmiewana przez brata. Szczerze współczułam jej, kiedy ojciec z braciszkiem drwili z niej (kłótnia z połykaczem ognia).
Zaczyna robić się niebezpiecznie - Kicia zostaje napadnięta przez seryjnego morderce. Cudem umyka śmierci, a wszystko za sprawą malutkiego króliczka Pasztecika (swoją drogą; jak taki mały mógł zaradzić kolosowi? Zrzucam to jednak na karb jego sprytu Wink).
Okazuje się, że i tatuś jest dusigroszem - domaga się zwrotu kosztu za wykonanie połączenia na policję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:51, 09 Sie 2012    Temat postu:

Gdy w Lodzi zapada zmierzch

fragment V

Marta spędziła dość niespokojną noc. Nie mogła usnąć, zdawało jej się, że widzi jakieś przelatujące koło okien cienie, nietoperze, jakieś nocne ptaki. Przypomniały się jej baśnie z dzieciństwa w których pojawiały się złe czarownice latające na miotłach. Ciarki jej przeszły po skórze. Ach! Żeby już był dzień. Noc spędziła przewracając się z boku na bok i usnęła dopiero nad ranem. Słońce! Dźwięki miasta budzącego się ze snu. Pobrzękiwanie śmieciarek, wózków transportujących towar do sklepów, gwar ludzi spieszących do pracy i na zakupy. No i czekała na telefon od Aleksego. Może on sam się pojawi? Porozmawiają sobie, pospacerują? Przedstawi go ciotkom. Ciekawe, czy im się spodoba? Och! Jak ona będzie dzisiaj pracować? Po prawie nieprzespanej nocy! Wczoraj była kompletnie rozkojarzona a dziś niewyspana! Poczuła wyrzuty sumienia. Dręczona nimi i poczuciem odpowiedzialności za swoje wyniki w nauce, wierciła się i przewracała z boku na bok, aż nie wiadomo kiedy spokojnie usnęła.
Obudził ją dzwonek do drzwi. Otworzyła ciotka Ksawera.
- A! Pan zapewne do Marty?! – usłyszała - Martusia jeszcze śpi. Pan będzie uprzejmy przyjść nieco później, albo poczekać na nią - dodała.
Do pokoju wpadła (tak szybko na ile jest to możliwe w jej wieku) ciotka Klara.
- Martusiu, jakiś przystojny pan do ciebie. Brunet przedpołudniową porą - frywolnie zachichotała.
- A! Brunet! Która godzina? - krzyknęła Marta.
- dziesiąta trzydzieści, sobota - niczym zawodowa zegarynka zaraportowała ciotka Klara.
- Już wstaję, zaspałam, nie wiem dlaczego? - jęknęła Marta - Niech ciocia zatrzyma tego gościa – poprosiła - chciałabym wiedzieć, co ciocie o nim sądzą - dodała przebiegle.
Ciotce Klarze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pomknęła do przedpokoju i włączyła się do rozmowy.
- Martusia za pięć minut będzie gotowa. Prosimy do środka. Prosimy! - Wciągnęła do przedpokoju nieco oszołomionego Aleksego, delikatnie aczkolwiek zdecydowanie prawie wypchniętego już przez Ksawerę na klatkę schodową. Przebiegła Klara zagadując ofiarę, czyli w tym wypadku niespodziewanego gościa Marty, sprytnie poprowadziła go w głąb mieszkania, do reprezentacyjnego pokoju. Ciotki posadziły przybysza przy stole i usiłowały nakarmić ciasteczkami i napoić herbatą. Na szczęście do pokoju weszła Marta i uwolniła nieco przerażonego Aleksego od gościnności ciotek. Aleksy był jej, Marty gościem i to ona powinna częstować go, zgodnie z zasadą „czym chata bogata”. Ciotki zaniechały wpychania w gościa smakowitości i rozpoczęły rozmowę.
- Pan jest znajomym Marty - odkrywczo stwierdziła ciotka Klara.
- Czy pan z nią pracuje? - badała ciotka Ksawera.
- Ksawuniu, pan nie wygląda na ekspedienta - hamowała ją ciotka Klara.
Ciotunie, pan nie jest na przesłuchaniu - zażartowała Marta. - Poznałam Aleksego…
- No właśnie, przepraszam, nie przedstawiłem się - jestem Aleksy Bohdanowicz - przedstawił się gość ciotkom. Do tej pory, mimo wysiłków nie był w stanie tego zrobić wobec zmasowanego ataku ciotek.
- Poznałam Aleksego kilka dni temu - ciągnęła Marta swoją opowieść o ratunku z rąk opryszków. Nie szczędziła ciotkom opisów, jak młody człowiek dzielnie się uporał z bandytami i opiekował nią, Martą.
Kolejny dzwonek. Profesor ze swoim jamnikiem. Pikuś, zwykle przyjacielski, powarkiwał na Aleksego, nie chciał wejść do pokoju, zapierał się ze wszystkich sił swoimi czterema łapkami. Marta z przyjemnością przedstawiła Aleksego panu Euzebiuszowi. Bardzo ceniła sobie zdanie profesora, który jako długoletni pedagog doskonale znał się na ludziach.
- Jaka szkoda, my już musimy pędzić, ale za godzinkę wrócimy. Pan, panie profesorze będzie łaskaw poczekać, Martusia się panem zajmie - przeprosiły swojego gościa, a raczej prawie domownika ciotki, które spieszyły na zebranie członków klubu miłośników frywolitek i haftów richelieu.
- Do widzenia panom, pa, Martusiu, do zobaczenia… - i już ich nie było. Marta została z dwoma nieufnie przyglądającymi się sobie mężczyznami, no i z powarkującym Pikusiem. Wyszła do kuchni aby przygotować ulubioną herbatę pana profesora. Mężczyźni popatrywali na siebie niczym zawodnicy przed ważnym meczem lub walką. Nieufnie, uważnie, z zastanowieniem.
Trzeba było jednak jakoś rozpocząć rozmowę. Aleksy miał tę przewagę, że wiele słyszał o profesorze. Profesor do tej pory nie wiedział o istnieniu Aleksego. Do gościa Marty należało więc pierwsze posunięcie.
- Panie profesorze, wiele słyszałem o panu od Marty, bardzo chciałem porozmawiać o niektórych sprawach. Dziwnych i ważnych sprawach , bardzo dziwnych a nawet niesamowitych. podkreślił Aleksy.
- Tak, ja też mam pewne hipotezy, nie wiem, czy na ten sam temat, ale być może… - profesor urwał i spojrzał wyczekująco na nowego znajomego.
- Jeżeli rzucę hasło „talizman Marty” czy to będzie ten temat? - odkrył część swoich kart Aleksy.
- Tak - zwięźle odparł profesor.
- Co pan wie? Panie profesorze? - zapytał nowy znajomy Marty.
Zakłopotany profesor potarł dłonią brodę,
- No, jakby tu powiedzieć a nie ośmieszyć się, doszedłem do wniosku, że w naszym mieście są wampiry – profesor Radwan spojrzał na gościa oczekując na wybuch śmiechu lub zakłopotane spojrzenie.
Aleksy zachowywał kamienny spokój.
- Ma pan rację. Są wampiry, wilkołaki, strzygi i inne istoty stanowiące zagrożenie dla ludzi. Muszę przyznać, że stopień zagrożenia nie jest jednakowy - dodał.
Profesora zamurowało. No tak, nie on jeden jest spostrzegawczy, ktoś inny może mieć podobne zainteresowania. Ale przecież on zna większość ludzi interesującymi się zjawiskami parapsychologicznymi, problemami satanizmu itp. zna osobiście lub z Internetu, a o Aleksym nawet nie słyszał.
- No to mamy wspólną płaszczyznę porozumienia, ale jak to udowodnić? - spytał profesor.
- Nie udowadnia się rzeczy realnych, oczywistych dla wtajemniczonych. Problem polega na tym, jak ograniczyć ich szkodliwą działalność, lub jak je zwalczać, choć to prawie niemożliwe, odpowiedział Aleksy.
- No tak. Młody człowieku… O! przepraszam, ja tak z przyzwyczajenia, ile ma pan lat? - zapytał nauczyciel z wieloletnim doświadczeniem.
- Około trzystu - grzecznie odparł Aleksy.
- Pan raczy żartować - zaczął profesor i urwał, zaczynał coś rozumieć - no tak. Zaczynam rozumieć. Być może wampir z duszą, to już bywało, może pan uczynić wiele dobrego – stwierdził - jeżeli będzie pan chciał - zastanowił się.
- Nie chcę szkodzić ludziom. Chcę pomóc - rzucił Aleksy - dla Marty!
- Rozumiem, serce nie sługa - mruknął profesor - a więc wymieniajmy spostrzeżenia panie Aleksy - zaproponował.
- Wystarczy Aleksy, to uprości porozumienie. Zagrożenie jest bardzo blisko, stare opuszczone domy, pobliski dość rzadko uczęszczany cmentarz, właściwie zamknięty dla pochówków, nawiedzone przez duchy stare kamienice, bramy, piwnice, komórki, strychy, zakamarki klatek schodowych, itd. Wymieniał miejsca potencjalnych łowów na ludzi.
- Tak, ja też to zauważyłem, ale nie pomyślałem o komórkach i piwnicach… - profesora wyraźnie fascynowała ta rozmowa. Aleksy wywarł bardzo dobre wrażenie na profesorze. Wyczuł w nim, pomimo jego wampiryzmu – bratnią duszę.
- Tak, ma pan rację, najważniejsze jest to, jak ograniczyć ich działalność – powtórzył. - Ten medalion jest niezły - pochwalił inicjatywę Radwana Aleksy - ale nie przed wszystkimi wampirami chroni! Tylko przed pośledniejszymi, niższego rzędu! Przed tymi najpotężniejszymi nie obroni. Musimy znaleźć dla Marty coś skuteczniejszego. Zaraz panu naszkicuję i powiem, z czego powinno być zrobione. No i Strzygi - przed nimi medalion nie chroni, trzeba odprawić specjalny rytuał, plus zaklęcie. Wilkołaki grasują tylko w określone księżycowe noce, więc będę wtedy przy Marcie i nic jej się nie powinno stać… w przypadku późnego powrotu z pracy lub szkoły.
- Marcie nie, ale innym ludziom - przerwał mu profesor, innych też powinno się ratować - podkreślił.
- Na wilkołaki działa srebrna kula. Niestety, nie na wszystkie, więc jak pan chce je zwalczać? Będzie pan, panie profesorze biegał po parkach z wiatrówką nabitą srebrnym śrutem? Przecież gdy pan zgłosi na komisariacie, że w okolicy będzie grasował wilkołak, to zamkną pana w domu wariatów. Kto wtedy będzie czuwał nad Martą i ciotkami? - powstrzymał profesora Aleksy
- No tak, ma pan rację, muszę chronić te kobiety, one nie mają nikogo bliskiego, zgodził się z nim profesor.
- Wilkołaków jest bardzo mało i one raczej krążą w okolicach Lasu Łagiewnickiego. Można jeszcze wtajemniczyć kilku zaufanych przyjaciół i może zorganizować patrole w Lesie Łagiewnickim w te noce, kiedy księżyc jest w pełni, - zaproponował Aleksy.
- Dwóch, no trzech zaufanych przyjaciół by się znalazło - zapalił się do pomysłu Aleksego profesor - ale czy to wystarczy?
- Na wilkołaki wystarczy, one biegają jak wilki, w takie noce przemieszczają się na duże odległości. One mogą polować poza terenem Łodzi. Cóż nie możemy pomóc wszystkim.
- A Strzygi? Co z nimi? Jak je zwalczyć? - zapytał profesor.
- Ze Strzygami to trudniejsza sprawa, Martę możemy ochronić rytuałem i zaklęciem, ale innych już nie, przynajmniej bez ich wiedzy i zgody. Na szczęście, o ile wiem, na terenie Łodzi są tylko dwie Strzygi i Strzygoń. To niewiele. Może coś wyszukam w starych księgach, ale na razie nic mi nie przychodzi do głowy, zamyślił się Aleksy.
- No i wasi nowi sąsiedzi! Są bardzo niebezpieczni - podkreślił – ale może niedługo się stąd wyprowadzą, bo narzekali na mieszkanie, na wykadzoną i wykropioną klatkę schodową…
- Wiedziałem, wiedziałem, że z nimi coś nie tak - entuzjazmował się profesor - o! Przepraszam, a propos, czy Marta wie? - Zawiesił głos.
- Nie wie, ale dzisiaj jej powiem, nie chcę jej okłamywać.
W tym momencie Marta weszła z herbatą dla profesora.
- O czym tak rozmawiacie? – zapytała. - O czym mam wiedzieć, czy nie wiedzieć?
Potem porozmawiamy, na spacerze - poprosił Aleksy - wtedy wszystko ci wyjaśnię.

Profesor pożegnał się i wyszedł nie czekając na ciotki. Był zafascynowany nową znajomością i chciał uporządkować swoje wiadomości na temat wilkołaków i strzyg, porównać je z tym, czego dowiedział się od Aleksego. Przemyśleć to wszystko.
Marta, typowa kobieta nie chciała czekać na wyjaśnianie tajemnicy. Ona pragnęła wiedzieć teraz, już, jak najprędzej!
- O czym chciałeś powiedzieć?
- To bardzo trudne, nie wiem, jak zacząć.
- O co chodzi? Masz żonę?
- Nie.
- Jesteś poszukiwany listem gończym?
- Nie.
- Jesteś gangsterem, złodziejem, aferzystą, czy kimś w tym rodzaju?
- Nie!
- Jesteś młodszy ode mnie?
- Nie.
- To co może być gorszego?
- Jestem wampirem.
- Ty też!
- Jak to ja też?, to znasz jeszcze jakiegoś innego wampira?! - Aleksy był bardzo zaskoczony.
- Nie znam, ale profesor Radwan wczoraj tak mi napędził strachu tymi opowieściami, a teraz ty tez zaczynasz mnie niepokoić - stwierdziła z wyrzutem Marta.
- Profesor Radwan nie jest wampirem - cierpliwie wyjaśniał Aleksy.
- Oczywiście, że nie jest, przecież wampirów nie ma - stwierdziła Marta - to tylko stare podania – dodała.
Aleksemu ręce opadły. Postanowił, że odłoży na później wyjawienie Marcie prawdy o sobie.
Wróciły ciotki.
- O! Profesor już poszedł - stwierdziły rozczarowane - ale przyjdzie wieczorem? - upewniła się ciotka Klara.
- Przyjdzie - zapewnił ją Aleksy, który poczuł się tu niczym zadomowiony, stary przyjaciel rodziny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kamila7997
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 27 Sty 2012
Posty: 548
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rzeszów
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:07, 10 Sie 2012    Temat postu:

Dziękuję za piękną dedykację i czytelniczą noc Wink.

Biedna Marta. Źle trafiła, prosto w łapska wampira, działającego w zorganizowanej sekcji. A tak oczarował ją Aleksy. Przystojny, młody.. Ciekawe, jak rozwiąże się akcja.
Bardzo ciekawie, Ewelinko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:09, 10 Sie 2012    Temat postu:

Aleksy jest bardzo zakochany i dobre serduszko ma, o ile może miec serce. W każdym razie stara się...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Eweliny Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 3 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin