Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Grom z jasnego nieba
Idź do strony 1, 2, 3 ... 25, 26, 27  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Mady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:59, 11 Maj 2014    Temat postu: Grom z jasnego nieba

* * * * *

GROM Z JASNEGO NIEBA


San Francisco
Adam przechadzał się nerwowym krokiem wzdłuż ulicy. Co jakiś czas zatrzymywał się i rozglądał w poszukiwaniu Josepha. Za kwadrans odchodził dyliżans do Virginia City, a jego młodszy braciszek wciąż się nie pojawił. Był zły na samego siebie, że pozwolił mu się urwać. Joe zapewniał, że wróci nie dalej jak za pół godziny. Od tego czasu minęły trzy kwadranse. Adam prychnął rozzłoszczony na taką niesubordynację i lekkomyślność. Czego właściwie się spodziewał? Jego młodszy brat wciąż jeszcze nie nauczył się, że mężczyzna powinien być odpowiedzialny i swoim zachowaniem budzić szacunek otoczenia. Zastanawiał się, czy doczeka chwili, gdy Joe wydorośleje. Stanął przy dyliżansie, opierając rękę na drzwiach i wzrokiem przeczesując odległy kraniec ulicy. Jego uwagę przyciągnęła pewna para, która majestatycznym krokiem zbliżała się w stronę powozu. Drobna blondynka ubrana w skromną, granatową sukienkę z białym, koronkowym kołnierzykiem oraz przeraźliwie chudy pastor z zawadiacko wygiętym wąsikiem. Mężczyzna otaksował Adama spojrzeniem i po chwili do niego podszedł.
- Moja siostra Lysette – wskazał na stojącą obok dziewczynę - jedzie do Virginia City. Ma być opiekunką pewnej schorowanej niewiasty. Nie mogę jej towarzyszyć, gdyż jeszcze dziś wyruszam do Afryki – tłumaczył spokojnym głosem. – Czy mógłby pan się nią zaopiekować w czasie drogi, jeśli to nie kłopot? – zapytał z nadzieją w oczach, w których również kryła się niepewność.
- Oczywiście – Adam zgodził się natychmiast, ciesząc się, że swym wyglądem wzbudził zaufanie obcego człowieka. – Ja też jadę do Virginia City, więc nie widzę problemu – uśmiechnął się lekko i znowu zerknął na ulicę. – Czekam tylko na brata, który się spóźnia – wyjaśnił usprawiedliwiająco.
- Już jestem – usłyszał tuż za sobą.
Adam odwrócił się z mordem w oczach. Przed nim stał Joe, uśmiechnięty od ucha do ucha, z lekko zamglonym spojrzeniem. Jak gdyby nigdy nic wkładał koszulę do spodni.
- Gdzie byłeś?! – zaatakował go Adam.
- Yyy… – Joe zerknął na stojącego obok pastora i skrzywił się nieznacznie. – No wiesz….
Adam wciągnął głęboko powietrze, po czym bezceremonialnie chwycił Joe i niemal wepchnął go do dyliżansu. Sam również wsiadł do środka, zajmując ostatnie wolne miejsce. Pojazd ruszył. Oprócz dwóch braci Cartwrightów i Lysette, w środku znajdowało się również jakieś starsze małżeństwo i mężczyzna przypominający rewolwerowca. Małżonkowie wyglądali na skłóconych i przez całą drogę ani razu się nie odezwali. Wysiedli też zaraz na pierwszej stacji, nie żegnając się z nikim. Po ich wyjściu Adam przesuwał znudzonym wzrokiem po pozostałych pasażerach. Pannę Lysette dyskretnie obejrzał już wcześniej. Nie była w jego typie. Mimo że wyglądała całkiem ładnie i sympatycznie, nie podobała mu się ani trochę. Jakoś nie wzbudzała w nim żadnych emocji. Siedzący obok niej nieznany mężczyzna nosił najnowszy model colta i bardzo wykwintną, białą koszulę z żabotem – dosyć ekscentryczną jak na podróż dyliżansem przez prerię. Joe spał utrudzony pobytem w mieście, uśmiechając się przez sen. Elegant z coltem wysiadł na kolejnej stacji. Jako że nikt się nie dosiadł, do Virginia City jechali tylko we troje, jeśli oczywiście nie liczyć woźnicy. Panna Lysette nie odrywała oczu od książki, którą czytała z wypiekami na twarzy. Adam nie byłby Adamem, gdyby nie próbował dowiedzieć się, co też tak poruszyło towarzyszkę podróży. Udało mu się wyłapać dwa kluczowe wyrazy – mnich i Ambrosio. Domyślił się, że dziewczyna czyta powieść gotycką Matthew Gregory'ego Lewisa. Zastanawiał się, czy brat Lysette zdawał sobie sprawę z tego, jakie niemoralne lektury czyta jego siostra. Gdzieś w głębi jego jestestwa odezwał się złośliwy chichot. Nagle padł strzał i dyliżans gwałtownie się zatrzymał. W oknach po obu stronach pojawili się zamaskowani osobnicy. Rozespany Joe nie bardzo wiedział, co się dzieje i dopiero wycelowany w niego rewolwer przywrócił mu jasność myślenia.
- Wysiadać! – rozkazał jeden z nich, wspomagając się machnięciem colta.
- Rzucić broń na ziemię! – rozkazał drugi.
Adam wyjął rewolwer i z ociąganiem rzucił go na ziemię, jego śladem poszedł Joe. Wystraszona Lysette schowała się za plecami starszego Cartwrighta, który nieruchomym wzrokiem patrzył na skręcony, ludzki kształt przy kole pojazdu. Martwy woźnica z zakrwawioną piersią. Adamowi zadrgała szczęka. Znał dobrze tego człowieka. Miał żonę i dwoje dzieci, które od dziś nie będą miały ojca. Jeden z napastników ściągał z góry ciężką skrzynię. Szło mu to opornie, więc do pomocy zapędził Adama. Drugi trzymał wszystkich na muszce. Gdy odpieczętowali pakunek, okazało się, że w środku jest złoto. Adam zdziwił się, że taki ładunek nie miał należytej obstawy. Zazwyczaj złoto było przewożone z udziałem konwojentów, którzy strzegli go jak oka w głowie. Dziwna sprawa.
- Wy dwaj – wyższy machnął rewolwerem w kierunku Adama i Joe rewolwerem – poniesiecie skrzynię.
- Panienka też pójdzie z nami – obleśny śmiech niższego nie wróżył niczego dobrego.
Ruszyli w kierunku lasu. Adam obejrzał się, chcąc przynajmniej wzrokiem podnieść na duchu Lysette, ale ten wyższy pchnął go brutalnie, a następnie przystawił mu rewolwer do pleców.
- Nie gap się! – ostrzegł. – I nie próbuj żadnych sztuczek.
- No chyba, że chcesz zarobić kulkę – niższy znowu się roześmiał, ale tym razem jak z dobrego żartu.
Adam zmełł w ustach przekleństwo. Nie cierpiał sytuacji, gdy ktoś miał nad nim przewagę. Był bez broni, zdany na łaskę dwóch bandziorów, a na dodatek powinien chronić powierzoną jego pieczy młodą dziewczynę. Chronić? Tylko jak miał to zrobić?
Skrzynia była potwornie ciężka i po jakimś czasie zaczęła im niemiłosiernie ciążyć. Joe niemal padał na nos z wysiłku. Adam trzymał się całkiem nieźle, ale zastanawiał się, po co każą im dźwigać pakunek, zamiast zabrać złoto i uciekać. Jego ciekawość została zaspokojona, gdy zobaczył dobrze zamaskowaną jaskinię. Domyślił się, że złodzieje planują zostawić tu część ładunku. To oznacza, że nie będą chcieli mieć świadków. Zabiją ich. Spojrzał na Joe. Muszą coś zrobić. I to szybko, jeśli nie chcą zginąć. Młodszy brat zrozumiał. W chwili, kiedy stawiali skrzynię, obaj rzucili się na bandytów. Niestety, nie mieli do czynienia z amatorami. Joe oberwał po głowie kolbą od strzelby i stracił przytomność. Lysette zemdlała, a Adam osunął się na ziemię po tym, jak padł strzał. Czuł rwący ból w lewym ramieniu. Na chwilę pociemniało mu w oczach. Ten wyższy, cały czas celując w niego bronią, kazał mu wstać i wyjść na zewnątrz. Przywiązał go do drzewa, nie przejmując się broczącą raną swego więźnia. Adam zacisnął zęby z bólu i wściekłości. Po chwili bandzior go zakneblował, a obok wylądował wciąż nieprzytomny Joe, podzielając los starszego brata.
- Co robimy? – zapytał ten niższy.
- Zabieramy złoto, tak jak ustaliliśmy – odpowiedział wyższy, niedbale żując źdźbło trawy.
- A oni?
- Jednego zostawimy przy życiu – zadecydował. – Będzie naszym zakładnikiem.
- A dziewczyna?
- Dziewczynie dogodzimy jak nigdy – wyższy uśmiechnął się lubieżnie. – Trzymaj ich na muszce.
- Przecież są związani – zaoponował niższy.
- Rób, co mówię! – warknął jego kumpel. – Nie bój się, doczekasz się – powiedział uspokajająco i ruszył do jaskini.
Adam szarpnął się, ale sznury trzymały mocno i boleśnie wpijały mu się w ramię. Nie mógł nawet krzyknąć. Słyszał natomiast rozpaczliwe krzyki Lysette. Szarpał się jak oszalały, oczy zachodziły mu mgłą z wysiłku. Nic jednak nie mógł zrobić. Zobaczył wpatrzone w siebie przeogromne oczy Joe, który odzyskał przytomność i siedział jak skamieniały. Domyślił się, co się dzieje w jaskini, w którą zachłannie wpatrywał się jeden z bandytów. Po chwili wyszedł z niej ten wyższy, ostentacyjnie zapinając spodnie.
- Teraz twoja kolej – poinformował kumpla, który rzucił się uszczęśliwiony, znikając im z oczu. Podszedł do Adama, stanął przed nim, uśmiechać się z wyższością.
- Jeśli to siostra, to raczej nie znajdzie narzeczonego – powiedział bezlitośnie. – A jeśli narzeczona, to … nie będziesz już pierwszy… - zaśmiał się szyderczo.
Adamowi krew uderzyła do głowy. Gdyby wzrok mógł zabijać, ten degenerat leżałby u jego stóp martwy i spopielony. Tymczasem bezkarnie przysiadł na pobliskim kamieniu i ostrzył nóż. Podniósł głowę dopiero, gdy z jaskimi wyszedł ten niższy.
- Szybko się uwinąłeś – zauważył zaskoczony.
Kumpel nie zdążył mu odpowiedzieć, bo miejsce zostało otoczone przez żołnierzy, którzy już od jakiegoś czasu z bezpiecznej odległości obserwowali mężczyzn i ich więźniów. Bandyci zobaczyli wycelowane w siebie lufy kilkunastu strzelb, mimo to nie zamierzali się poddać bez walki. Usiłowali wykorzystać jeńców do ratowania własnej skóry, ale żołnierze przewidzieli ich zamiary. Padły strzały. Zginęli obaj złodzieje i jeden młody żołnierz, który zasłonił Adama. Trupy przewieszono przez konie sprawnie i szybko. W okamgnieniu przecięto więzy Cartwrightom.
- Jest pan ranny – dowódca zauważył ciemną plamę na rękawie Adama, który podniósł się, ciężko westchnął, a następnie skierował swe kroki do jaskini. Krew skapywała z jego palców, ale nie zwracał na to uwagi. Joe obserwował go blady jak ściana. Po kilku minutach Adam wyszedł, a na jego twarzy malowała się udręka.
- Sam nie dam rady z tą ręką – powiedział do Joe i ruszył do jaskini. – Weź od żołnierzy jakiś koc – dodał, nie odwracając głowy.
Joe spełnił jego życzenie, ale zanim wszedł do środka, przymknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów.

* * * * *


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:04, 11 Maj 2014    Temat postu: Grom z jasnego nieba

Mocny początek.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:09, 11 Maj 2014    Temat postu:

No to zaczęłaś od solidnego tarmoszenia, współpasażerów, woźnicy a nawet Cartwrightów. Zapowiada się emocjonująco. Czytałam "Mnicha" tego autora, ale ... dzisiaj chyba aż tak bardzo nie gorszy ... może trochę bulwersuje ...
Szkoda tej dziewczyny ... tyle przecierpiała ...
Kiedy dalszy ciąg?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 19:13, 11 Maj 2014    Temat postu:

Nie będę oryginalna - mocny początek i biedna dziewczyna...
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:34, 11 Maj 2014    Temat postu: Re: Grom z jasnego nieba

Mada napisał:

Adam wciągnął głęboko powietrze, po czym bezceremonialnie chwycił Joe i niemal wepchnął go do dyliżansu.


Nie miałam problemu z wyobrażeniem sobie tej sceny...Laughing

Mada napisał:
Adam wyjął rewolwer i z ociąganiem rzucił go na ziemię,


..niemal z nonszalancją Surprised ....


Mada napisał:

Adam zmełł w ustach przekleństwo. Nie cierpiał sytuacji, gdy ktoś miał nad nim przewagę.


Nikt nie cierpi, a Adaś szczególnie...Shocked

Mada napisał:
Po chwili bandzior go zakneblował....


Mada! Zakneblowany Adam nie mieści się w moim światopoglądzie! To prawie jakby był ł... Mad

Mada napisał:

- Dziewczynie dogodzimy jak nigdy – wyższy uśmiechnął się lubieżnie. (...) Słyszał natomiast rozpaczliwe krzyki Lysette. Po chwili wyszedł z niej ten wyższy, ostentacyjnie zapinając spodnie.
- Teraz twoja kolej – poinformował kumpla, który rzucił się uszczęśliwiony, znikając im z oczu. Podszedł do Adama, stanął przed nim, uśmiechać się z wyższością.
- Jeśli to siostra, to raczej nie znajdzie narzeczonego – powiedział bezlitośnie. – A jeśli narzeczona, to … nie będziesz już pierwszy… - zaśmiał się szyderczo.


Mada, inaczej się pisze samemu takie rzeczy, inaczej czyta Shocked omal nie spadłam z krzesła Exclamation Fragment sugestywny ....zmroził mnie do cna...

Zaszalałaś nie ma co Shocked Już na wstępie zaserwowałaś bombę między oczy Surprised ....jestem w raju Very Happy

Czyżby teraz udręczony, odpowiedzialny Adam z poczucia obowiązku, będzie chciał wziąć ślub z dziewczyną, która nawet nie jest w jego typie Question

*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:57, 11 Maj 2014    Temat postu:

Aga napisał:
Mada! Zakneblowany Adam nie mieści się w moim światopoglądzie! To prawie jakby był ł... Mad

[link widoczny dla zalogowanych]
Zdjęcie z "Thanks for Everything, Friend" mnie zainspirowało. Rolling Eyes

Aga napisał:
Już na wstępie zaserwowałaś bombę między oczy Surprised ....jestem w raju Very Happy

Tak myślałam, że Ci się spodoba, a przynajmniej miałam taką nadzieję. Smile


Ewelina napisał:
Kiedy dalszy ciąg?

Może we wtorek. Question


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:02, 11 Maj 2014    Temat postu:

Zamknę oczy ....to zdjęcie doprowadza mnie do szału... przez to zdjęcie nie mogę spać po nocach Mad

Postaraj się na wtorek. Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:35, 11 Maj 2014    Temat postu:

Mada, doznałam wstrząsu.Shocked Czytam sobie uszczęśliwiona, że koleżanka szybko wkleiła nowe opowiadanie, a tu od razu, jak to określiła Aga "bomba między oczy" i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, bo przed chwilą mój OEM spytał co mi tak oczy wyszły na wierzch?Very Happy
Jestem pod wrażeniem. Zaserwowałaś nam niezwykle mocny i kryminalny początek opowiadania. Shocked Opisy współpasażerów Joe i Adama świetne. Czekam z niecierpliwością na wtorek. Very Happy

A i jeszcze jedno ... mnie zakneblowany Adaś zupełnie nie przeszkadza i chętnie bym go ... rozkneblowała Rolling Eyes Wink ... Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:10, 11 Maj 2014    Temat postu:

ADA mnie nie tylko oczy z orbit wyszły...szczęka opadła Shocked

Przy okazji...ten knebel jest jakiś taki niedoskonały....Mad odziera Adasia z godności Confused


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:13, 11 Maj 2014    Temat postu:

Knebel ma to do siebie, że każdego odziera z godności. Confused Bandyci nie biorą jednak tego pod uwagę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:14, 11 Maj 2014    Temat postu:

Możliwe, że o to chodzi....Confused nie będę potwierdzać i analizować fotki ... bo moje oczy nie teges...Confused

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:22, 13 Maj 2014    Temat postu:

* * * * *

Lysette od tygodnia przebywała w Ponderosie. Nie wstawała z łóżka, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Gdy ktoś wchodził do pokoju, odwracała się twarzą do ściany. Z nikim nie rozmawiała, prawie nie jadła. Doktor Martin bezradnie rozkładał ręce, mówiąc, że tego typu urazy wymagają czasu. Adam chodził jak z krzyża zdjęty, obwiniał się, że nie obronił dziewczyny. Gryzł się straszliwie, nie mógł spać. Tylko praca na ranczo pozwalała mu oderwać myśli i nie oszaleć. Tyrał więc od rana do wieczora, do domu wracał ledwie żywy ze zmęczenia. Próbował rozmawiać z Lysette, ale podobnie jak Ben – nic nie wskórał. Dziewczyna nie reagowała na prośby, próby pocieszenia, sugestie i propozycje. Zamknęła się w sobie i tylko cud mógł ją wyrwać z tego stanu odrętwienia.
Sprawa ze złotem wyjaśniła się. Okazało się, że ładunek miał być konwojowany przez czterech żołnierzy, których znaleziono martwych w San Francisco. Ktoś poderżnął im gardła, a ciała ukrył na tyłach portowej tawerny. Gdy je odnaleziono, zatelegrafowano do fortu, stąd tak szybka reakcja wojska, które sprawnie wytropiło złodziei. Nie nazbyt jednak szybko, aby uratować Lysette.
Dwa tygodnie po napadzie, Adam po niedzielnym nabożeństwie podszedł do jednej z sióstr zakonnych, które na kilka dni zatrzymały się w mieście i poprosił o duchowe wsparcie dla Lysette. Zakonnica – siostra Bonawentura - zgodziła się i już od godziny siedziała w pokoju dziewczyny. Adam uznał, że to dobry znak. Skoro była tam tak długo, musiały chyba ze sobą rozmawiać, a to oznaczało, że Lysette wróci do świata żywych. Poderwał się, gdy zobaczył, że siostra pokonuje schody. Na jej obliczu malowała się powaga.
- Coś powiedziała? – zapytał, wpatrując się w nią jak w wyrocznię.
- Porozmawiajmy w drodze – zaproponowała zakonnica. – Muszę dołączyć do siostry Maksymiliany. Zbliża się czas naszych modlitw.
Adam, który przywiózł siostrę do Ponderosy, nie wyprzęgał konia z bryczki, więc teraz nie musiał niepotrzebnie tracić czasu. Mogli jechać od razu. Sprawnie powoził, niecierpliwiąc się w duchu, że zakonnica nie kwapi się z odpowiedzią na pytanie, tak jakby chciała wypróbować jego cierpliwość.
- Ta dziewczyna jest na skraju załamania – odezwała się w końcu siostra Bonawentura. – Chce umrzeć. Nie widzi dla siebie przyszłości.
- To, co ją spotkało … - zaczął Adam i ugrzązł. Brakowało mu słów na określenie tego, o czym tak naprawdę chciał zapomnieć. Pragnął obudzić się któregoś ranka i dowiedzieć się, że to był tylko zły sen. Wiedział jednak, że tak się nie stanie. Musiał żyć z poczuciem winy.
- Chyba mogę panu zdradzić, że Lysette jechała do Virginia City nie tylko z powodu pracy – powiedziała z lekkim zakłopotaniem zakonnica. – Liczyła, że przy okazji znajdzie tu męża, ale po tym, co się stało… - nie dokończyła, a jej policzki oblekł rumieniec zawstydzenia.
Adam zatrzymał konia na środku drogi, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w siostrę Bonawenturę. Po chwili ruszył spokojnie i bez problemów odstawił zakonnicę pod wskazany adres. W drodze powrotnej podjął decyzję. Wszedł do domu i mechanicznie pokonał schody. Zapukał do pokoju Lysette, ale nie usłyszał zaproszenia. Dziewczyna, zobaczywszy go, jak zwykle odwróciła się do ściany. Trudno, będzie mówił do pleców. Chciał to wyrzucić z siebie jak najprędzej, mieć to już za sobą.
- Lysette… Wiem, że cię zawiodłem – powiedział głosem wypranym z emocji. – Nie potrafiłem cię obronić i sam siebie za to nienawidzę. Ponoszę winę za to, co cię spotkało. Mogę jednak przynajmniej częściowo naprawić błędy. Jeśli tylko tego chcesz, ożenię się z tobą.
Plecy dziewczyny lekko drgnęły, po czym Lysette odwróciła się i spojrzała na niego pustym wzrokiem.
- Dobrze – zgodziła się po chwili. – Ożeń się ze mną.
- Jutro załatwię wszystkie formalności – obiecał z całą powagą.
- Dobrze – powtórzyła. – A teraz wyjdź – rozkazała i znowu odwróciła się do niego plecami.
Adam zszedł na dół i natknął się na ojca, który siedział w swoim ulubionym fotelu z fajką w ustach i czytał gazetę sprzed tygodnia. Syn musiał go poinformować o swojej decyzji.
- Żenię się z Lysette – wypalił bez żadnych wstępów.
Ben wciągnął powietrze, zakrztusił się dymem i czym prędzej odłożył fajkę.
- Synu … - zaczął. – Wiem, że żyjesz z poczuciem winy, ale …
- Podjąłem już decyzję – przerwał mu Adam.
- Tylko, że małżeństwo to decyzja na całe życie – zauważył twardym głosem Ben.
- Wiem.
- Nie kochasz tej dziewczyny.
- Nie kocham – przyznał Adam.
- Będziesz nieszczęśliwy – Ben spojrzał na syna ze smutkiem.
- Być może – przyznał z niechęcią. – Ale muszę tak postąpić.
- Wcale nie! – zaoponował Joe, który niespodziewanie wyszedł z kuchni. – Ja też tam byłem, jestem tak samo winny jak ty.
- Nie … – Adam pokręcił głową. – To mnie powierzono nad nią opiekę i to ja zawiodłem.
- Nie chcę, żebyś to robił – młodszy brat spojrzał na niego z miną skazańca.
- Już postanowiłem i … nie zmienię decyzji – powiedział Adam, spojrzał na Bena, następnie na Joe i szybko wyszedł na zewnątrz.
- On nie zmieni zdania, kiedy ma taki wyraz twarzy – zasępił się Ben i ciężko usiadł w fotelu.
Joe opadł na sofę, oparł łokcie na kolanach i zwiesił głowę. Wiedział, że jego brat jest człowiekiem honoru, ale nie sądził, że zechce złożyć siebie w ofierze kobiecie, której nie darzy miłością.

* * * * *

Ślub odbył się dwa dni później w Ponderosie. Obecni byli tylko Cartwrightowie i burmistrz, przed którym małżonkowie złożyli przysięgę. Nastrój był poważny i oficjalny. Nikt się nie śmiał i nie składał życzeń. Wszyscy czuli się skrępowani. Lysette poszła na górę zaraz po tym, jak po końcowej formule burmistrza Adam pocałował ją zdawkowo w policzek. Cartwrightowie zostali na dole i w całkowitej ciszy spożywali kolację. Wszyscy patrzyli na Adama ze współczuciem, a nawet z lękiem. Nie mogąc znieść ich spojrzeń, wstał od stołu, nie dopijając kawy i powlókł się na górę. Wszedł do swojego pokoju i zatrzymał zaskoczony. Na łóżku leżały dwa zrolowane koce, a po jednej stronie spoczywała skulona Lysette.
- Nie musisz tu być – powiedział wolno Adam. – Możesz wrócić do swojego pokoju.
- Musimy zachowywać pozory – wyjaśniła szorstkim głosem.
- Jeśli ci na tym zależy … - wzruszył ramionami zrezygnowany, po czym jego wzrok padł na koce. – To zupełnie niepotrzebne – wskazał na nie ręką. – Nie dotknę cię.
- Koce zostaną tam, gdzie leżą – stwierdziła z mocą.
- Dobrze – zgodził się Adam i zgasił lampę.

* * * * *

Trzy miesiące później
Adam jechał do banku w Virginia City. Nie spieszył się, chciał pomyśleć. Jego małżeństwo było fikcją i z każdym dniem stawało się coraz większą udręką. Przez pierwsze dwa miesiące naprawdę się starał. Okazywał żonie życzliwość, sympatię, ustępował na każdym kroku. Uruchomił uśpione pokłady cierpliwości. Cóż z tego, skoro Lysette traktowała go jak powietrze, a często jak wroga. Nie podjęła planowanej pracy u pani Simons, której miała być opiekunką, za to dom w Ponderosie lśnił czystością, bo żona utrzymywała porządek z zadziwiającą determinacją i zaangażowaniem. Adam nie musiał też się martwić o swoje koszule. Dbała, aby każdego dnia miał czystą i pachnącą. Nie wchodziła jednak w żadne relacje. Milczeniem zbywała jego próby nawiązania rozmowy na najbłahsze tematy. Nigdzie razem nie wychodzili oprócz niedzielnych nabożeństw, na których towarzyszyła mu, wsparta na jego ramieniu. Tylko wtedy zbliżała się do niego, oczekując troski i zainteresowania. Zawsze czujnie się rozglądała, czy inni widzą, jak Adam się nią opiekuje. Ale już w drodze do domu, gdy znikali z oczu mieszkańców Virginia City, odsuwała się od niego na najdalszy kraniec siedzenia bryczki. Nic do niej nie czuł, ale myślał, że przynajmniej z czasem staną się przyjaciółmi. Powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że się pomylił. Skazał się na życie u boku kobiety, której nie kochał i która traktowała go jak trędowatego.
Sprawy w banku załatwił sprawnie i szybko. Miał zamiar wstąpić do Roya na partyjkę szachów, ale w połowie drogi spotkał doktora Martina, który zaprosił go do swego gabinetu. Mina lekarza zaniepokoiła Adama, więc bez zbędnych ceregieli zapytał wprost, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi.
- O co chodzi, doktorze?
- Nie wiem, jak ci o tym powiedzieć, Adamie – doktor był wyraźnie skrępowany.
- Słucham – przystojny Cartwight patrzył na mężczyznę przenikliwym wzrokiem.
- Chodzi o to, że po tym, co przeszła twoja żona, powinieneś być bardziej cierpliwy i wyrozumiały – wyjaśnił lekarz.
- Bardziej? – zdziwił się Adam, marszcząc brwi. – Co to znaczy?
- Nie powinieneś zmuszać jej do wypełniania małżeńskich obowiązków – wyrzucił z siebie doktor Martin.
Adamowi na chwilę odjęło mowę. Patrzył na lekarza, jakby widział go pierwszy raz w życiu. Miał wrażenie, że czegoś nie zrozumiał albo się przesłyszał.
- Do niczego nie zmuszam Lysette – powiedział wolno Adam. – Tym bardziej do wypełniania … małżeńskich obowiązków.
- Ona twierdzi co innego – przyznał zdezorientowany doktor Martin.
Cartwright oparł się o drzwi i policzył do pięciu, zanim się uspokoił.
- Porozmawiam z nią – obiecał Adam. – Nie wiem, dlaczego powiedziała coś takiego.
Po wyjściu od doktora, Adam nie poszedł do Roya. Chciał jak najszybciej znaleźć się w Ponderosie i dowiedzieć się, dlaczego Lysette skłamała. Przecież trzymał się od niej z daleka, nie dotykał jej nawet. Nie miał z tym problemów, bo w żaden sposób go nie pociągała. Znosił więc tę wstrzemięźliwość bez poświęceń. Dał Sportowi niezły wycisk, więc choć wszystko się w nim gotowało, najpierw zajął się koniem, zanim przekroczył próg domu. Żonę znalazł na górze. Myła okno w ich sypialni. Jego mina spowodowała, że przerwała pracę i stanęła z mokrą szmatką w dłoniach.
- Dlaczego powiedziałaś doktorowi Martinowi, że zmuszam cię do pożycia małżeńskiego? – zapytał jak mógł najspokojniej.
Lysette zbladła, nerwowo przełknęła ślinę, ale po chwili uniosła dumnie głowę.
- Niczego takiego nie powiedziałam – wyparła się, uciekając w bok spojrzeniem.
- A co powiedziałaś? – dochodził z miną wytrawnego śledczego.
- Nie twój interes – wypaliła niegrzecznie.
- Jestem twoim mężem … - zaczął Adam.
- W ogóle się mną nie interesujesz! – zarzuciła mu, patrząc na niego z pretensją. – Nigdzie razem nie wychodzimy!
- Przecież nie dalej jak wczoraj proponowałem ci, żebyśmy wybrali się na potańcówkę do Virginia City. Odmówiłaś – bronił się Adam.
- Nie spędzasz ze mną czasu – kontynuowała. – Nigdy cię nie ma.
- Przecież wiesz, że pracuję – Adam starał się opanować emocje. – Poza tym, to ty skąpisz mi swego towarzystwa. Gdyby nie dzisiejsza rozmowa, zapomniałbym, jak brzmi twój głos, bo w ogóle się do mnie nie odzywasz.
- Mógłbyś chociaż w niedzielę zaproponować mi wspólny spacer – zdawała się nie słyszeć jego argumentów.
- Każdej niedzieli to proponuję! – Adam odrobinę podniósł głos. – Zawsze się wykręcasz albo udajesz, że nie słyszysz.
Oboje na chwilę zamilkli, zagniewani i rozżaleni.
- Powiedz, czego tak naprawdę chcesz – poprosił zrezygnowanym głosem.
- Żebyś dał mi święty spokój! – krzyknęła, odepchnęła Adama i jak burza wyleciała z pokoju. Huk zamykanych na dole drzwi świadczył o tym, że jego żona wybiegła na zewnątrz. Adam podszedł do okna i wyjrzał. Lysette stała nieruchomo oparta o ogrodzenie i patrzyła na góry prezentujące swą majestatyczna potęgę.

* * * * *


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:32, 13 Maj 2014    Temat postu: Grom z jasnego nieba

Mam nadzieję ,że jednak połączy ich miłość.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:43, 13 Maj 2014    Temat postu:

Mada strasznie mi żal Adama.
Nie dość, że musi żyć z poczuciem winy, to jeszcze dorzuciłaś mu psychiczne tarmoszenie. Rozumiem, że Lysette przeszła piekło, ale jakoś nie mogę się do niej przekonać. Z jakiego powodu tak naprawdę wyszła za Adama? wstydu, wyrachowania, chęci zemsty? Myślę, że Adam nie powinien się z nią żenić. Takie małżeństwo zawarte pod presją nie rokuje najlepiej. Szkoda, że Ben nie był w stanie przemówić Adamowi do rozsądku. "On nie zmieni zdania, kiedy ma taki wyraz twarzy – zasępił się Ben" Wiadomo, że Adam jeśli coś sobie postanowił to nikt nie był w stanie go od tego odwieść. Czytałam z zapartym tchem i czekam z niecierpliwą cierpliwością na ciąg dalszy ... Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:46, 13 Maj 2014    Temat postu:

Biedny ten Adam.
Ta dziewczyna chyba coś kombinuje, albo chce się na nim wyżyć?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Mady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 25, 26, 27  Następny
Strona 1 z 27

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin