Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

W krzywym zwierciadle
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 24, 25, 26  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Senszen
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:28, 10 Wrz 2014    Temat postu:

Wizja rosołków nie, raczej wizja przynoszącego Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 20:10, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Wątek dramatyczny jest (jednak). Jeżeli jest, to zalecam Cardiol... stosowany oczywiście zgodnie z zaleceniami i wskazówkami farmaceuty.

I mimo wszystko, miłego czytania Smile

***************

Joan Blaze spędziła następne trzy tygodnie w swoim domu, w łóżku, złożona, jak sama mówiła, ciężką chorobą. Czuła się całkowicie bezbronna, niemal upokorzona i całkowicie zawstydzona swoim wybuchem słabości.
Pozwoliła się odprowadzić do miasta; szli w całkowitym milczeniu. Pan Canady nie odzywał się, wzgardliwie okazując jej swoją wyższość, ona nieśmiała się odezwać. Przez trzy tygodnie wspomnienie tego dnia, jak i wspomnienie przesłuchania paliło ją żywym ogniem, piekielnym niemal. Czuła, że nie tylko rodzina Cartwrightów nią wzgardziła ale także wszyscy pracownicy rancza. Doskonale wiedziała, że ludzie ci w niczym nie są lepsi niż ona – a mimo wszystko okazywali jej lodowatą, pogardliwą obojętność.
Najbardziej bolało, że wszystkich innych traktowali inaczej. Że lubili i szanowali praktycznie wszystkich. Nawet nie zasługujących w żaden sposób na szacunek. Tylko ona została wyrzucona poza zawias społecznych koncepcji.

- Mamo, pani Quintal chciałaby się z tobą zobaczyć. – rozmyślania Joan przerwał głos jej ślicznej córki.
Spojrzała na nią z radością i dumą. Jej Rose, taka śliczna, z oczami skrzącymi się inteligencją. Z jednej strony miała jeszcze taką dziecięcą buzię, z drugiej, wyglądała już jak śliczna, młoda kobieta.

- Wpuścić ją, mamo? – upewniła się Rose.
- Tak, chętnie z nią porozmawiam. Zaparzysz nam herbaty kochanie? Pamiętaj o wymyciu czajniczka w kilku wodach…
- Oczywiście mamo, będę pamiętać. – pospiesznie zapewniła ją córka i pobiegła wpuścić gościa.

Joan poprawiła włosy, poprawiła szlafroczek i wyeksponowała lepiej trzy najnowsze, bogato haftowane poduszki.

- Joan, tak się już obawiałam – Laura Quintal weszła z impetem do sypialni chorej. – Nie pojawiałaś się w mieście przez ponad dwa tygodnie, twoja córka nie chciała nam zdradzić na co chorujesz…Już myślałyśmy…
- Lauro, jak miło, że znalazłaś dla mnie chwilę. – Joan uśmiechnęła się blado. – Już myślałam, ze o mnie zapomniałyście…
- Ależ skąd kochana, trudno o tobie zapomnieć. – Laura uśmiechnęła się promiennie.
- A jednak, na nadmiar sąsiedzkiej pomocy trudno tutaj narzekać. – trochę cierpko zauważyła pani Blaze.
- Wiele się działo, niektórym trzeba wybaczyć moja droga. Czasem trzeba tez wybaczyć wiele… Nie słyszałaś najnowszych wieści, prawda?

Joan Blaze nadstawiła uszu.

- Córeczka moja jest taka cicha, rzadko opowiada historyjki z miasta… - zaczęła z namysłem. – Chętnie posłucham co nowego się zdarzyło, Lauro.
- Od czego by tu zacząć… - Laura Quintal rozparła się wygodnie w fotelu, poprawiając fałdy wąskiej spódnicy.
- Tej jesieni mamy wręcz plagę urodzaju jabłek… Zorganizowałyśmy coroczny kiermasz ciast, niestety, pani Douglas odmówiła udziału, bo jak stwierdziła, jej kury niosą się zbyt słabo… A bardzo liczyłyśmy na jej cytrynowe ciasto.
- Jestem oburzona, w końcu dochód z kiermaszu idzie zawsze na odbudowę dachu kościoła i odnowę plebani!
- Otóż to… Taki zbożny cel… Niewiele zebrałyśmy. W zasadzie mało kto był zadowolony… nie było ciasta cytrynowego pani Douglas, placka imbirowego pani Gordon…
- Dlaczego? Jane Gordon zawsze bardzo lubiła uczestniczyć w kiermaszach?
- Och, nie miała czasu, jej mała podopieczna Annie, brała w tym czasie ślub.
- Co takiego? – Joan osłupiała. – Jaki ślub? Nic nie wiem nawet o zmianie nauczyciela, jestem przecież w Radzie… - czerwieniała z oburzenia coraz bardziej.
- Spokojnie, kochana, Annie jeszcze nie zrezygnowała ze stanowiska. Trochę to dziwne, ale cóż… niektórzy wiedzą co to poczucie obowiązku… Zresztą, mimo ślubu i całego tego zamieszania z nim związanego, dziewczyna upiekła przepyszny sernik z borówkami na kiermasz.

Obie kobiety skinęły głowami z aprobatą.

- O czym to ja… - zastanowiła się Laura…Kiermasz… Jak powiedziałam, chyba nikt nie był do końca zadowolony. Zabrakło ciast z Ponderosy a wiesz jak wszyscy chętnie kupowali ciasto czekoladowe Sheili Cartwright czy szarlotkę Alice…
- Dlaczego wiec nic nie upiekły? – Z dezaprobata spytała Joan.
- Ben Cartwright przekazał hojny datek na plebanię… - uzupełniła Laura.
- Niemniej jednak, nie podoba mi się ich postawa…
- Mnie też, ale trzeba ich zrozumieć. – niechętnie przyznała Laura. – Moja kochana, ile ich rzeczy dotknęło w czasie tych trzech tygodni…

Joan usiadła na łóżku. Laura spojrzała na nią uważnie.

- Mamo, herbata. – do pokoju weszła Rose, niosąca ciężką tacę.
- Dziękujemy ci kochanie. – Laura postawił tace na niskim stołeczku i nalała napar do dwóch porcelanowych filiżanek, zdobionych dużymi, kolorowymi kwiatami.

- Proszę, na pewno ci pomoże. – dała jedną z nich Joan.

Rose spojrzała na obie kobiety, dygnęła i szybko wyfrunęła z pokoju.

- Więc na czym to ja skończyłam… Trudno o tym mówić, naprawdę…Ktoś usiłował… nie wiem dokładnie…Nie chce rozsiewać plotek - Laura sączyła powoli herbatę. – Ktoś napadł na Ponderosę, najprawdopodobniej Indianie… Chcieli chyba porwać dzieci… Biedactwa, nie wiadomo co by się z nimi mogło stać…
- To okrutne! – Joan zakrzyknęła, podnosząc dłonie do ust.
- Tak… - Laura kiwała głową współczująco - na szczęcie, Adam i jeden z pracowników, chyba Canaday byli w pobliżu, usłyszeli hałas, udało im się zapobiec nieszczęściu. Przynajmniej jednemu…
- To wspaniale, ale…
- Ale niestety, napastnik uciekł. Wcześniej jednak zdołał zranić Jaimiego… Albo wcześniej, zanim go przegonili… Nie jestem pewna.
- Co z nim? – zatrwożyła się Joan.
- Ciężko ranny, ale żyje… Możliwe jednak, że trzeba mu będzie nogi amputować… Taki młody chłopak…
- Czyli wszyscy żyją, to wielkie szczęście. – zauważyła Joan z bladym uśmiechem, delikatnie wachlując się dłonią.
- Nie, nie wszyscy… W sumie, to chyba był bardziej przypadek, szczegółów nie znam… ale uciekając wjechał na nią…
- Na kogo?
- Na Indię, biedactwo… Taka jeszcze młodziutka była…


****************

Id Green wyjechał zaraz po tej farsie, nazwanej szumnie procesem. Początkowo bawił się nawet swoją rolą, później jednak, udawanie prawnika przestało go bawić i odczuwał tylko coraz większy niesmak. Obiecał sobie, że w przyszłości, o cokolwiek poprosi go Marcus Nightingale, to najpierw wybada go o szczegóły.

Wyjrzał zza zakurzonych firanek dyliżansu na zapyloną główną drogę Carson City. Marcus już na niego czekał; jak zwykle szeroko uśmiechnięty, rozluźniony, pewny siebie. Małżeństwo ze śliczną Annie Gordon chyba mu służyło.

- Jak się miewasz, o Wielki Prawniku? – powitał go kordialnie Marcus.
-Nie narzekam. – spokojnie odpowiedział Id. – Ale mam nadzieję, że tym razem nie przygotowałeś dla mnie roli cyrulika.

Marcus roześmiał się głośno. Ten śmiech sprawiał, że ludzie mu ufali; był głośny, szczery, wesoły.

- Nie, nic podobnego. – poklepał go po ramieniu. – Chodź, przejdziemy się do twojej kwatery.
- Jeżeli planujesz kolejny taki żart, to ja lojalnie uprzedzam, że mnie się poprzedni nie podobał. – chłodno uprzedził go Id.
- Ale to było takie zabawne. Takie duże poruszenie w takim małym miasteczku, z powodu jednej małej szyby… - Marcus uśmiechnął się uroczo. – W zasadzie to były dwie szyby.
- Jedna, czy dwie, poruszenie było. – Id wzruszył ramionami. – Nie wiem tylko, do czego potrzebne.
- Och, ale się przekonasz… I tak było nieco za małe. Nie wyszło mi to, co planowałem, trochę za szybko wystartowałem...Nie przemyślałem dokładnie… – Marcus wywrócił oczyma.
- A ja chce wiedzieć, co ty planujesz? – nieufnie zapytał Id. – Myślałem, że po prostu chcesz komuś spłatać kawał… zakończyło się procesem. Całkowicie poważnym.
- Zagrałeś znakomicie. – pochwalił go mężczyzna. – Kwintesencja bezczelnego, denerwującego człowieka. Teraz mam lepszy plan, potrzebne mi jeszcze jeden taki kawał…
- A co ja będę miał z tego twojego kawału? Marcus, bądź poważny, drugi raz już nie zrobię czegoś tak idiotycznego. Do tej pory mam niesmak.
- Chyba nie chcesz wiedzieć… - Marcus uśmiechnął się kątem ust.

I wtedy Id Green po raz pierwszy przeraził się, widząc uśmiech swojego przyjaciela.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:22, 12 Wrz 2014    Temat postu:

A to się porobiło niewesoło
Ten Marcus jakiś taki podejrzany się coraz mocniej robi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 20:37, 12 Wrz 2014    Temat postu:

senszen napisał:
Najbardziej bolało, że wszystkich innych traktowali inaczej. Że lubili i szanowali praktycznie wszystkich. Nawet nie zasługujących w żaden sposób na szacunek. Tylko ona została wyrzucona poza zawias społecznych koncepcji.

Ojej! Biedna, pokrzywdzona sierotka. Evil or Very Mad Jacyż źli i okropni są ci Cartwrightowie.

senszen napisał:
- Ben Cartwright przekazał hojny datek na plebanię… - uzupełniła Laura.
- Niemniej jednak, nie podoba mi się ich postawa…
- Mnie też, ale trzeba ich zrozumieć. – niechętnie przyznała Laura. – Moja kochana, ile ich rzeczy dotknęło w czasie tych trzech tygodni…

Rozumiem, że w tym momencie należy łyknąć melisę na uspokojenie. Question

senszen napisał:
- Czyli wszyscy żyją, to wielkie szczęście. – zauważyła Joan z bladym uśmiechem, delikatnie wachlując się dłonią.
- Nie, nie wszyscy… W sumie, to chyba był bardziej przypadek, szczegółów nie znam… ale uciekając wjechał na nią…
- Na kogo?
- Na Indię, biedactwo… Taka jeszcze młodziutka była…

Co?! Shocked To chyba jakaś pomyłka! Senszen, absolutnie nie wierzę, że uśmierciłaś tak ważną bohaterkę.

senszen napisał:
I wtedy Id Green po raz pierwszy przeraził się, widząc uśmiech swojego przyjaciela.

Ja też się przeraziłam. Marcus ma niepokojące pomysły i złe zamiary. Nie jest dobrze.

Senszen, frapujące zakończenie. Fragment nie rozwiązał problemów bohaterów, wręcz przeciwnie - pojawiło się wiele znaków zapytania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 20:43, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Mówiłam, że ciągnie mnie na dramat Sad
Marcus jest podejrzany... i ma złe zamiary, ale może mu nic nie wyjdzie? Jak na razie ma tylko pomysły.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:00, 12 Wrz 2014    Temat postu:

senszen napisał:
Wątek dramatyczny jest (jednak).

Very Happy i bardzo dobrze Very Happy trzeba potarmosić od czasu do czasu...
senszen napisał:

– Chętnie posłucham co nowego się zdarzyło, Lauro.

O tak na pewno chętnie posłucha....albo i nie? Sama pewnie była autorką i siewcą połowy plotek w miasteczku...
senszen napisał:
- Nie, nie wszyscy… W sumie, to chyba był bardziej przypadek, szczegółów nie znam… ale uciekając wjechał na nią…
- Na kogo?
- Na Indię, biedactwo… Taka jeszcze młodziutka była…

No nie! Nie zgadzam się Senszen! Chociaż tak dosłownie nie napisałaś, więc wierzę, że to nie jest ostateczność Evil or Very Mad
senszen napisał:

I wtedy Id Green po raz pierwszy przeraził się, widząc uśmiech swojego przyjaciela.

Cała ich rozmowa jest dziwna. Ogólnie odnoszę wrażenie, że jest tu ukryte drugie dno. Czekam na ciąg dalszy.

Masz dziwną zdolność wprowadzania kartofla między oczy w środku fragmentu....niby czytałam, ale nie mogłam się skupić wiedząc, że z Indią coś złego się dzieje....


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:11, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Zaskoczyłaś mnie Senszen. Zrobiło się dramatycznie, ale po kolei.

Cytat:
Najbardziej bolało, że wszystkich innych traktowali inaczej. Że lubili i szanowali praktycznie wszystkich. Nawet nie zasługujących w żaden sposób na szacunek. Tylko ona została wyrzucona poza zawias społecznych koncepcji.

Jeszcze się dziwi. Do pani Blaze nic nie dociera. Ostatnie wydarzenia nic ją nie nauczyły Rolling Eyes
Cytat:
- Niemniej jednak, nie podoba mi się ich postawa…
- Mnie też, ale trzeba ich zrozumieć. – niechętnie przyznała Laura. – Moja kochana, ile ich rzeczy dotknęło w czasie tych trzech tygodni…

Joan usiadła na łóżku. Laura spojrzała na nią uważnie.

Spotkały się dwie plotkary. Nie ma to jak udawane współczucie. Wiadomość o nieszczęściach jakie spadły na Ponderosę wpłynęły na panią Blaze ozdrowieńczo. Mad

Cytat:
Ale niestety, napastnik uciekł. Wcześniej jednak zdołał zranić Jaimiego… Albo wcześniej, zanim go przegonili… Nie jestem pewna.
- Co z nim? – zatrwożyła się Joan.
- Ciężko ranny, ale żyje… Możliwe jednak, że trzeba mu będzie nogi amputować… Taki młody chłopak…
- Czyli wszyscy żyją, to wielkie szczęście. – zauważyła Joan z bladym uśmiechem, delikatnie wachlując się dłonią.
- Nie, nie wszyscy… W sumie, to chyba był bardziej przypadek, szczegółów nie znam… ale uciekając wjechał na nią…
- Na kogo?
- Na Indię, biedactwo… Taka jeszcze młodziutka była…

Senszen, tym fragmentem strąciłaś mnie na dno rozpaczy Crying or Very sad Jak mogłaś to zrobić Candy'emu?! No, jak?! Zabić Indię?! Crying or Very sad Crying or Very sad Crying or Very sad

Marcus jest bardzo niebezpieczny i należy się go obawiać. Jego przyjaciel to już zrozumiał. Co będzie dalej? Wciąż myślę o Indii i Candy'm. Miało być przecież optymistycznie. Odcinek zaskakujący. Zakończenie nienapawające optymizmem. Aga, ma rację z tym kartoflem. Ogłuszyłaś czytelnika koncertowo. Wyszło Ci to świetnie. Czekam na ciąg dalszy, z obawą ...

Senszen mimo, że duszę moją czarny smutek ogarnął
mam nadzieję, że do opowieści Laury błąd tylko wtargnął.
Że to pomyłka, ot takie najzwyklejsze przejęzyczenie.
Uśmiercić Indię? O nie, inne jest jej przeznaczenie.
Nie możesz pogrążyć Candy'ego w smutku odchłani.
To niepodobna, że fanka tak chce go zranić. Sad


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Pią 22:38, 12 Wrz 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 22:18, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Cytat:
Senszen mimo, że duszę moją czarny smutek ogarnął
mam nadzieję, że do opowieści Laury błąd tylko wtargnął.
Że to pomyłka, ot takie najzwyklejsze przejęzyczenie.


Wiedziałam, że będziecie protestować... ale wierszem? Sad
Tak na marginesie, bardzo ładny on...


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pią 22:38, 12 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:28, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Senszen protest wierszowany taki wyszedł, bo żal mi Candy'go i Indii Sad

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 22:34, 12 Wrz 2014    Temat postu:

a ja się poczułam bezradna wobec takiej formy sprzeciwu Sad
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:45, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Moimi żalami nie przejmuj się. Pisz tak jak ci w duszy gra. Opowiadanie jest niezwykle ciekawe, a jeśli uznałaś, że tak dramatyczny zwrot jest potrzebny, to ja mogę tylko przyklasnąć. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 22:48, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Raczej bym powiedziała, że ta scena była potrzebna Confused Plącze mi się kilka pomysłów, muszę z nich coś wyłuskać... jak groszek z zielonej łupinki Very Happy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:52, 12 Wrz 2014    Temat postu:

Brzmi fajnie. Czekam więc na ciąg dalszy, bo na pewno będzie równie ciekawy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 1:03, 13 Wrz 2014    Temat postu:

Wobec perswazji przez was użytej jestem bezradna (westchnięcie). Poniższy fragment jest wiec jedynie uzupełnieniem poprzedniego Very Happy
Miłego czytania Very Happy

**************

Stukotał młotek, zgrzytał metal, słychać było ciche pokrzykiwania.
Do ciepłej i suchej kuchni dobiegały zaledwie ciche odgłosy pracy, stłumione przez okna.

Sheila przesiała mąkę do miski. Rozprowadziła kakao w wodzie, roztrzepała jajka. Zaczęła ucierać w skupieniu masło, dodają powoli cukier. W kuchni unosił się mocny zapach czekolady i cynamonu, delikatny zapach jabłek.
Dodała do puszystego, pachnącego słodko masła śmietanę i odwróciła się, by sięgnąć po sól. Wyjrzała przez okno; Candy, Hoss i Griff ostrzyli właśnie najdłuższą, pięciometrową piłę. Rozpięli ją na czterech imadłach, każdy z nich pochylony był w skupieniu nad swoim kawałkiem. Wszyscy troje też mieli przy sobie broń. Miało się wrażenie, że przeszkadza im ona nieco w pracy, jednak ostatnio praktycznie się z nią nie rozstawiali.

Sheila westchnęła i powróciła do ucierania masła na ciasto czekoladowe. Przypomniała sobie o soli, znów się odwróciła, zapatrzyła na Hossa… i wróciła do przerwanej czynności ucierania masła.
Westchnęła ciężko, obróciła się znowu.

- Sheilo, sól… - India zwróciła jej uwagę, widząc, że kobieta znów się rozprasza.
- Dziękuję… - wsypała sól do miski z mąką. – Nie mogę się skupić, coś mam wrażenie, że spale dzisiaj to ciasto.
- Przecież będę pilnowała swojego… Jak coś, to spalimy oba. – India uśmiechnęła się blado, nie przerywając obierania jabłek.
- Szkoda, ze nie potrafiłyśmy postawić na jedno ciasto. – Sheila zauważyła.
- Nie przejmujmy się… - India wzięła do ręki kolejne jabłko; długa, czerwonożółta strużka obierki spadła na stół. – Nigdy nie umiałam obrać jabłka jednym ruchem. – stwierdziła niezadowolona.
- Przynajmniej Hoss i Candy będą zadowoleni. – Sheila, wciąż jednostajnie ucierając, zaczęła łączyć mąkę z masłem. Lekki pył kakaowy osiadł na brzegu miski.
- Coś im się należy… Mają ostatnio dużo powodów do niepokoju. – India nagle się zaśmiała. – Naprawdę, ostatnio wszyscy chodzą zdenerwowani, przygnębieni… a ja im ciasto proponuje… Przecież to już jest śmieszne…

Sheila spojrzała na Indię. Lekko poczerwieniała.

- Poprawi im się humor, choć na moment. Co w tym złego?

India ucichła i spojrzała na nią z zawstydzeniem.

- Przepraszam… Mam po prostu ostatnio wrażenie… - westchnęła i spojrzała przez okno. –Mam wrażenie, że Candy… Jeszcze mu nie mówiłam, nie chce, żeby się martwił… Jestem… Jestem w ciąży… - spojrzała na Sheile, zarumieniła się mocno i wlepiła oczy w obrane jabłka.

- To wspaniale. – Sheila uśmiechnęła się radośnie. – Jeżeli ty się boisz mu to powiedzieć… Nie wiem dlaczego, ale to wasza sprawa… To ja mu mogę to przekazać.

India oblała się krwistym rumieńcem.

- Nie boję, tylko nie wiem… To nie jest dobry moment. Mam wrażenie, ze to małżeństwo przysparza mu zbyt dużo zmartwień. – wykrztusiła w końcu.
- Głupoty opowiadasz. Na pewno tak nie myśli. – zbeształa ja surowo. – Zresztą, zawsze coś się dzieje. – zauważyła Sheila. – Pomór bydła, susza, proces o zniesławienie… deszcz…

India zaśmiała się i przełożyła jabłka na formę wyłożona ciastem, posypała cynamonem i cukrem.

- Albo ktoś inny zajdzie w ciąże. I skradnie całą uwagę rodziny. – dodała po chwili rozmarzonym głosem Sheila. – Hoss też jeszcze nie wie…

India klasnęła i uśmiechnęła się promiennie.

- Gratuluje!
- Widzisz, ty się cieszysz. – wytknęła jej. – To nie o moment chodzi… Każda okazja jest dobra, nawet pieczenie ciasta.

Jak przyciągnięte magnesem spojrzały przez okno. We trzech pracowali rytmicznie, zgodnie, pochyleni niewygodnie na giętkim narzędziem.

- Witam panie. – doktor Martin wszedł do kuchni, objął zdumionym spojrzeniem lekki rozgardiasz w niej panujący i dwie kobiety stojące przy oknie.
- Dzień dobry panie doktorze. – India odwróciła się, wycierając ręce w fartuch. – Może zaparzyć kawy?
- Bardzo chętnie bym się napił kawy razem z Benem. – doktor przytaknął, mierząc ją uważnym spojrzeniem.
- Jak Jaimie? – zapytała Sheila, wlewając ciasto do formy.
- Znacznie lepiej, gorączka mu już spadłą, rana goi się dobrze. Będzie jeszcze leżał, przez przynajmniej trzy tygodnie… potem też nie zalecam mu biegania…
- Ale… - zająknęła się India.
- Przez pewien czas Indio. – doktor Martin spojrzał na nią fachowym okiem. – Wyglądasz na zmęczoną… Zresztą, obie panie wyglądacie na zbyt blade i na zbyt zmęczone.

Sheila i India spojrzały po sobie rozbawione. Doktor Martin bywał czasem dość bezpośredni.

- Zaraz przygotujemy kawę, doktorze. – India zaczęła wyjmować z szafki filiżanki.
- Chciałem tylko przekazać, że Jaimie prosi o coś do zjedzenia… Apetyt mu wraca, to dobry znak… Jako lekarz zalecam wam dzisiaj odpoczynek.
- Z wielką chęcią doktorze. – Sheila przytaknęła, tłumiąc śmiech. – Na pewno posłuchamy rady lekarza.

Doktor Martin wyszedł z kuchni. Sheila i India bez słowa zakrzątnęły się przygotowując panom drugie śniadanie.


**************


Agnes stąpała ostrożnie bosymi stopami, powoli rozrzucając ziarno. Kury tłoczyły się dookoła niej, podbiegając zabawnie do każdego rzuconego ziarenka. Zachwycona patrzyła na ich śliczne brązowo-białe piórka, małe, błyszczące oczka. Dziobały ziemię, chciwie zgarniając dla siebie najmniejszy nawet okruszek.

Hoss spojrzał znad swojego kawałka piły na Agnes. Na szczęście była bardzo podobna do matki, po nim miała jedynie te niebieskie oczęta. U niej były przepełnione bezbronnym uśmiechem…Uśmiechnął się bezwiednie, widząc jak jego córeczka pochyla się ciekawie, oglądając nieznanego jej ptaszka, który dołączył się do uczty zapewnionej kurczakom.

Kiedy podniósł wzrok zobaczył okno do kuchni – co pewien czas migała mu sylwetka Sheili. Na pewno śpiewała przy pracy. Jej śpiew zawsze sprawiał, że topniało mu serce.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 22:43, 13 Wrz 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 2:28, 13 Wrz 2014    Temat postu:

Senszen jesteś niesamowita. Ten odcinek w piękny, ciepły sposób przedstawia rodzinne życie. Opis przygotowywanego przez Sheilę ciasta spowodował, że sama nabrałam ochoty na zrobienie takiego słodkiego cudownie pachnącego czekoladowego ciasta.
Cytat:
Sheila przesiała mąkę do miski. Rozprowadziła kakao w wodzie, roztrzepała jajka. Zaczęła ucierać w skupieniu masło, dodają powoli cukier. W kuchni unosił się mocny zapach czekolady i cynamonu, delikatny zapach jabłek.

Każdy wie jak robi się ciasto. Zwykłe czynności, a brzmi jak poezja Very Happy
Cytat:
India ucichła i spojrzała na nią z zawstydzeniem.

- Przepraszam… Mam po prostu ostatnio wrażenie… - westchnęła i spojrzała przez okno. –Mam wrażenie, że Candy… Jeszcze mu nie mówiłam, nie chce, żeby się martwił… Jestem… Jestem w ciąży… - spojrzała na Sheile, zarumieniła się mocno i wlepiła oczy w obrane jabłka.

Wreszcie India to powiedziała, ale dlaczego zwleka z powiedzeniem o dziecku mężowi, czego się boi? Czyżby ostatnie wydarzenia podkopały jej wiarę w siebie, w Candy'go i w ich małżeństwo? Rolling Eyes
Cytat:
Albo ktoś inny zajdzie w ciąże. I skradnie całą uwagę rodziny. – dodała po chwili rozmarzonym głosem Sheila. – Hoss też jeszcze nie wie…

A to naprawdę wspaniała wiadomość i zupełne zaskoczenie Very Happy Hoss będzie w siódmym niebie.
Cytat:
Hoss spojrzał znad swojego kawałka piły na Agnes. Na szczęście była bardzo podobna do matki, po nim miała jedynie te niebieskie oczęta. U niej były przepełnione bezbronnym uśmiechem…

Słodki, wzruszający obrazek. Widać, że Hoss bardzo kocha swoje dziewczęta. Śliczne Very Happy
I do tego Jaimie wraca do zdrowia. Same dobre wieści Very Happy
Senszen niezwykle spodobał mi się ten odcinek. Tu powtórzę - bardzo podoba mi się Twój styl pisania. O rzeczach zwykłych, wydawałoby się, że takich przyziemnych, piszesz tak jakby były niezwykłe, zaczarowane i bajkowe. I wybacz wywieranie nacisku. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Senszen Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 6, 7, 8 ... 24, 25, 26  Następny
Strona 7 z 26

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin