Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Odkryta karta czyli wywiad z hrabią Monte Christo
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:40, 31 Sty 2015    Temat postu:

Rozdział LXXIII

Dzienniki Jeana Chroniqueura


17 sierpnia 1855 r.
Tego dnia ja i Marta ostatecznie pożegnaliśmy Afrykę oraz przepiękny pałac hrabiego Monte Christo. Rodzice mojej ukochanej uściskali i ucałowali nas oboje, po czym poprosili, byśmy odwiedzali ich najczęściej jak się tylko da. Sam hrabia ze swej strony zapewnił, że będzie nas odwiedzał w Paryżu, a na naszym weselu zatańczy tak, iż niejednego młodzika przegoni. Z uśmiechem odpowiedziałem mu jedynie:
- Nie mogę się już tego doczekać, panie hrabio. Czy może mogę już mówić do pana „tato“?
- Zaczekaj z tym do dnia, w którym zostaniesz moim zięciem, chłopcze - powiedział hrabia nieco protekcjonalnym, acz życzliwym tonem - A gdy to już się stanie, to wtedy zastanowię się, czy ci na ten przywilej pozwolić.
Ja i Marta oraz pani Hayde zaśmialiśmy się po usłyszeniu tych słów. Hrabia bywał niekiedy naprawdę dowcipny, choć rzadko mielismy okazję poznać jego poczucie humoru. Tym bardziej jednak docenialiśmy jego elokwencję.
- Do zobaczenia, córeczko - powiedziała pani hrabina, czule ściskając i całując Martę - Obyś była tak szczęśliwa, jak ja z tatą.
- Jeśli ja i Jean będziemy choć w połowie tak szczęśliwi jak wy, to na pewno będzie się nam dobrze wiodło - odpowiedziała moja ukochana, oddając matce czułe pocałunki.
Niedługo później oboje wsiedliśmy na pokład statku, który miał nas zabrać do Francji. Jego kapitanem był, rzecz jasna, nasz stary dobry znajomy, Jacopo.
- Witam państwa na pokładzie - powiedział uroczystym tonem, salutując nam przy tym - Płynąć z państwem do Francji to będzie dla mnie prawdziwy zaszczyt.
- Już nie bądź taki uroczysty, kochany Jacopo - odpowiedziała mu pobłażliwym tonem Marta - Przecież Jean już wie, kim jesteś dla mnie i dla mojego ojca.
- To prawda, panienko Marto. Jednak taki sposób wyrażania się wszedł mi w nawyk. Taki już jestem.
- Postaraj się jednak co nieco zmienić swoje nawyki, Jacopo. Choćby w sprawie nazywania mnie „panienką“. Zważ na to, że niedługo już będę mężatką.
- Słuszna uwaga - dodałem z uśmiechem na twarzy - Uwzględnij to w swoich planach na przyszłość, Jacopo.
- Zrobię to z prawdziwą przyjemnością, panie Chroniqueur - odpowiedział Jacopo, uśmiechając się do mnie w przyjazny sposób - Ale pora już ruszać, bo przegapimy przypływ.
- Racja. Ruszajmy w drogę. Pora na nas! - powiedziałem zadowolonym tonem.
Zadowolony Jacopo stanął na środku pokładu i zaczął krzyczeć:
- Załoga do żagli! Kotwica w górę! Płyniemy do Marsylii! Nie lenić się, szczury lądowe! Każdy leser wyląduje na tydzień w pace o chlebie i wodzie!
Oboje z Martą śmialiśmy się słysząc słowa Jacopa. Wiedzieliśmy, że jedynie pozuje na takiego niezwykle surowego kapitana, w rzeczywistości jednak miał miękkie serce, ale umiał to skrzętnie ukrywać przed każdym, choć moja narzeczona, która znała go od dawna, przejrzała go na wylot i wyznała mi, że umie łatwo rozpoznać, kiedy okazuje on jakie uczucia.
Kiedy statek odbił od afrykańskiego brzegu, ja i Marta oparliśmy się o reling patrząc na horyzont, w stronę którego zmierzaliśmy.
- Jak sądzisz, co nam przyniesie przyszłość? - zapytała mnie moja narzeczona po chwili milczenia.
Zastanowiłem się przez chwilę, po czym odpowiedziałem:
- Nie jestem pewien. Nasza przyszłość jest równie tajemnicza jak ten horyzont, w który się wpatrujemy. Jednego jednak możemy być pewni. Cokolwiek by się nie wydarzyło, to jeśli nasza miłość przetrwa, to my z kolei przetrwamy wszystko, nawet najtrudniejsze dni.
Marta spojrzała mi w oczy i zapytała:
- Myślisz, że jest tak, jak mówią? Że miłość jest wieczna? Że jest zdolna pokonać największą nawet przeszkodę?
Delikatnie i z miłością pogłaskałem dłonią twarz mojej ukochanej.
- Nie wiem, jak jest z miłością u innych ludzi, ale nasza ma wielką moc, to więcej niż pewne. Przetrwamy każdą burzę, jeśli tylko będziemy wierzyć, że nam się to uda. Wiara to podstawa każdego sukcesu. Dlatego nigdy nie możemy jej stracić.
- Ja jej nigdy nie stracę, Jean.
- Ani ja, Martusiu. Ani ja.
Po tych słowach nasze usta złączyły się w pocałunku prawdziwej miłości, o jakiej dotychczas czytałem tylko w książkach.
Nie wiem, co czeka nas w przyszłość ani jakie niespodzianki przygotuje nam los. Wiem jednak jedno - cokolwiek by się miało wydarzyć, chcę być z nią do końca mych dni. Oby dobry Bóg dał nam tych dni bardzo wiele i oby były one szczęśliwe. Jeśli jednak będzie trzeba o to szczęście zawalczyć, jestem gotów to zrobić. Marta zresztą także.
I niech dobry Bóg błogosławi hrabiego Monte Christo oraz jego wspaniałą, szlachetną żonę. Niech da im obojgu wiele szczęścia i radości, na które w pełni sobie zasłużyli, choćby za te liczne cierpienia, których doznali na tym podłym świecie. I niech ześle im spokój w sercach. Spokój, którego oboje tak potrzebują.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Sob 16:40, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:41, 31 Sty 2015    Temat postu:

Rozdział LXXIV

Artykuł wklejony do dzienników Jeana Chroniqueura


TOŻSAMOŚĆ HRABIEGO MONTE CHRISTO ODKRYTA.

Przed siedemnastu latu w stolicy naszego kraju, przepięknym Paryżu, zawitał niezwykle tajemniczy oraz ekscentryczny człowiek, przedstawiający się jako hrabia Monte Christo. Jego wizyta w naszej ojczyźnie zbiegła się z jednoczesnym upadkiem trzech niezwykle wpływowych ludzi, jakimi byli hrabia Fernand de Morcerf, baron Danglars oraz prokurator Gerard de Villefort. Do dzisiaj nikt, a przynajmniej oficjalnie, nie łączył tych wszystkich wydarzeń z osobą naszego gościa z dalekich stron. Teraz jednak, w świetle najnowszych ustaleń, poczynionych przez naszego korespondenta, Jeana Chroniqueura, wiemy już z całą pewnością, że upadek tych ludzi był ścisle związany z wizytą ekscentrycznego hrabiego w naszym kraju. Nie jest to oczywiście dzieło przypadku. Człowiek podpisujący się nazwiskiem Monte Christo przyczynił się swoim działaniem bezpośrednio do upadku tych ludzi. Dlaczego jednak do tego doszło? Co takiego uczynili ci trzej możni panowie naszemu gościowi z dalekich stron, iż zechciał on ich zniszczyć?
Oddajmy w tej sprawie głos naszemu korespondentowi, Jeanowi Chroniqueur.

RELACJA JEANA CHRONIQUEURA

Jakiś czas temu na polecenie mego pryncypała udałem się w podróż tropem hrabiego Monte Christo. Podróż nie była łatwa, gdyż po siedemnastu latach raczej niewielu jest w naszym kraju ludzi, którzy by pamiętali tego człowieka. Nie poddałem się jednak i uparcie dążyłem do realizacji powierzonego mi zadania. Mój szlak wiódł mnie różnymi tropami, od Paryża zacząwszy, poprzez Rzym prowadząc, a na Algierii kończąc. Podczas swej wędrówki natknąłem się na wiele osób, które wciąż pamiętały wydarzenia sprzed wielu lat oraz umiały mi niezwykle dokładnie je opowiedzieć. Jednak ich relacje nadal pozostawiały wiele do życzenia, gdyż nie zawierały w sobie tych naprawdę ważnych dla mnie informacji. Zdobyłem je dopiero w dalekiej Afryce, do której przybyłem na wyraźne zaproszenie samego hrabiego Monte Christo, który to dowiedział się o mej podróży i postanowił udzielić mi wszelkich wyjaśnień na temat swej osoby. A oto, czego się od tego człowieka dowiedziałem:
Wbrew oczekiwaniom wielu ludzi z towarzystwa hrabia Monte Christo wcale nie jest Maltańczykiem, Egipcjaninem, Turkiem, Arabem, Włochem ani żadnym cudzoziemcem. Jest naszym rodakiem, Francuzem. Urodził się w Marsylii pod nazwiskiem Edmund Dantes, jako syn Ludwika Dantesa i jego żony. Jako młodzieniec wstąpił na służbę do firmy handlowej "Morrel i syn", pracował tam na statku "Faraon", gdzie doczekał się stopnia II oficera. W roku 1815 jego dowódca, kapitan Leclerc, zmarł i przekazał władzę na statku Edmundowi, budząc w ten sposób nienawiść zaborczego buchaltera nazwiskiem Danglars, który sam liczył na ten stopień. Kapitan powierzył również Dantesowi zadanie dostarczenia listu generałowi Bertrandowi, marszałkowi dworu Napoleona na Elbie. Edmund, jak na porządnego marynarza przystało, wypełnił wolę zmarłego dowódcy i w jego imieniu wziął od wyżej wzmiankowego generała inny list, który miał powierzyć panu Noirtier w Paryżu. Dantes po przybyciu do Marsylii oficjalnie otrzymał od swego pracodawcy stopień kapitana "Faraona""""" oraz przepustkę, by zawieść list tajemniczemu panu Noirtier. Chciał wykorzystać ten czas także, by ożenić się ze swoją ukochaną, Katalonką nazwiskiem Mercedes Herrera. Nie wiedział jednak, że w jego lubej kochał się jej kuzyn, Fernand Mondego. Człowiek ten, na spółkę z Danglarsem oraz zawistnym sąsiadem Dantesów, krawcem Kacprem Caderoussem, przeprowadził spisek na Edmunda. Złożyli oni anonimowy donos na Dantesa, że jest on agentem Bonapartego. Wskutek tego, w dzień swoich zaręczyn, Edmund został aresztowany i dostarczony przed oblicze zastępcy prokuratora generalnego, Gerarda de Villefort. Ów urzędnik przesłuchawszy bohatera naszej opowieści odkrył, iż list generała Bertranda jest do jego ojca, który posługiwał się wtedy nazwiskiem Noirtier. Bojąc się, że fakt ten może wyjść na jaw, co mogłoby zagrozić karierze ambitnego urzędnika, Villefort skazał Dantesa bez sądu na dożywocie w zamku If, gdzie też tego samego dnia Edmund został dostarczony i zamknięty w tajemnicy przed całym światem.
W ponurym więzieniu Dantes spędził czternaście lat. W międzyczasie poznał jednak współwięźnia, starego księdza rewolucjonistę nazwiskiem Faria. Z jego to pomocą drążył tunel ku wolności oraz poznał ogromną wiedzę, dotychczas dla niego niedostępną. Faria opowiedział mu również o wielkim skarbie kardynała Cezara Spady, ukrytym na wyspie Monte Christo. W roku 1829, gdy Faria zmarł na apopleksję, Dantes zawinął się w jego pogrzebowy całun i jako nieboszczyk został wrzucony do morza (w ten sposób chowano w zamku If zmarłych). Udało mu się na szczęście wypłynąć i z braku innej możliwości przyłączył się do włoskich przemytników, którzy go wyłowili z wody. Z ich pomocą przeżył kilka miesięcy, aż w końcu przybył na Monte Christo, gdzie wydobył skarb i zmieniwszy nazwisko na lord de Wilmore postanowił odnaleźć swoich bliskich, w czym pomógł mu jego kompan z kontrabandy imieniem Jacopo. Z jego to pomocą Dantes dotarł do Caderousse’a, od którego dowiedział się wielu interesujących go wiadomości, m.in. że Fernand poślubił Mercedes, zmienił nazwisko na de Morcerf oraz otrzymał tytuł hrabiego, stopień generał oraz liczne związane z tym wszystkim zaszczyty. Danglars zaś, opuściwszy firmę "Morrel i syn", ożenił się, został baronem, założył własny bank i dorobił się wielkiego majątku, zaś Gerard de Villefort dostąpił zaszczytu zostania prokuratorem generalnym oraz rozpoczął wielką karierę. Z kolei Ludwik Dantes, ojciec Edmunda, zagłodził się na śmierć zrozpaczony fałszywą wieścią o zgonie syna, zaś pan Piotr Morrel zaczął bankrutować. Edmund jako lord de Wilmore wykupił długi swego dawnego pracodawcy i pomógł mu, anonimowo rzecz jasna, stanąć ponownie na nogi, po czym wraz z wiernym Jacopem wyruszył w świat.
Podróż Dantesa trwała dziewięć lat. Przez ten czas dowiedział się wielu kompromitujących rzeczy na temat swoich trzech ciemiężycieli: Danglarsa, Mondego i Villeforta. Gdy już posiadał wszystkie atuty przeciwko nim, przybył do Rzymu na karnawał, gdzie pod nazwiskiem hrabiego Monte Christo (który to tytuł wcześniej nabył) zawarł znajomość z wicehrabią Albertem de Morcerf i jego przyjaciółmi, dzięki którym udało mu się wejść na paryskie salony. Stamtąd zaś przeprowadził atak na swoich wrogów wykorzystując przy tym wiadomości, jakie zdobył. Najpierw pomógł wejść na salony młodzieńcowi podającego się za wicehrabiego Andree Cavalcanti. Chłopak ów, nędznik i łajdak, był w rzeczywistości nieślubnym synem prokuratora de Villeforta, który próbował go zakopać żywcem w ogrodzie swego domu zaraz po jego narodzinach. Młodzieniec ten był szantażowany z powodu swej prawdziwej tożsamości przez Kacpra Caderousse’a, którego ostatecznie zamordował, za co stanął przed sądem, gdy prawda wyszła na jaw. Oskarżycielem rzekomego wicehrabiego był jego własny ojciec. Hrabia jednak dostarczył Benedettowi dokumentów potwierdzających jego tożsamość, dzięki czemu chłopak upublicznił zbrodnię swego ojca sprzed lat. Wydarzenia te spadły na pana prokuratora w tej samej chwili, kiedy jego druga żona, pani Heloiza, rozpoczęła działalność trucicielską - zamordowała rodziców pierwszej małżonki swego męża, państwa de Saint-Meran, a potem zaatakowała pana Noirtier, jednak ten cudem wyszedł z tego cało (zamiast niego otruto jego służącego). Później ofiarą trucizny została pasierbica Heloizy, panna Walentyna. Jedynie dzięki działalności hrabiego Monte Christo, który za pomocą własnych źródeł odkrył prawdę, dziewczyna została ocalona od niechybnej śmierci, zaś Heloizę jej mąż zmusił do samobójstwa. Kobieta przedtem jednak zamordowała Edwarda, syna, którego urodziła mężowi. Po tych wszystkich wydarzeniach Gerard de Villefort postradał zmysły i resztę życia spędził w domu dla obłąkanych.
W międzyczasie baron Danglars wskutek przebiegłej, giełdowej działalności hrabiego Monte Christo, stracił dużą część swego majątku i postanowił wydać swą jedyną córkę, Eugenię, za rzekomego wicehrabiego Cavalcanti. Gdy jednak prawda o nim wyszła na jaw, ośmieszony baron z resztką majątku porzucił żonę oraz córkę, by uciec za granicę. Tam przetracił wszystkie pieniądze, więc zaczął zarabiać na życie w sposób godny potępienia, za co ostatecznie otrzymał zasłużoną karę, jaką obecnie odsiaduje w paryskim więzieniu.
Równocześnie hrabia Monte Christo wprowadził do paryskich salonów swoją podopieczną, piękną grecką księżniczkę Hayde. Niezwykła ta kobieta okazała się być córką Alego Paszy, u którego służył przed laty Fernand Mondego, późniejszy hrabia de Morcerf. Dzięki tej kobiecie hrabia Monte Christo odkrył, iż Ali Pasza został zdradzony i zamordowany właśnie przez hrabiego de Morcerf, który wcześniej dopuścił się jeszcze zdrady Francji pod Waterloo oraz zdrady Hiszpanii, która była jego ojczyzną - podłe te uczynki nie zostały nigdy ukarane, a przyniosły Fernandowi Mondego same zaszczyty oraz bogactwa. Hrabia Monte Christo z przyjemnością więc, mszcząc przy tej okazji własne krzywdy, z pomocą księżniczki Hayde ujawnił te wszystkie fakty publicznie oraz udowodnił je przed Izbą Parów. Podły hrabia de Morcerf został ośmieszony. Jego syn próbował w pojedynku na śmierć i życie z panem Monte Christo pomścić swego nikczemnego rodzica, jednak dzięki szczerej rozmowie ze swoją matką zrezygnował z tego, pomimo faktu, iż ze względu na dawne uczucie do hrabiny de Morcerd, bohater naszej historii był gotów nawet pozwolić się zabić synowi swej wielkiej miłości, byle nie zadawać jej cierpienia. Na szczęście nie doszło do tego, a sam hrabia de Morcerf popełnił samobójstwo.
Po tych wszystkich wydarzeniach, kiedy już ukarał niegodziwców, hrabia Monte Christo połączył jeszcze w szczęśliwy związek zakochanych w sobie od dawna Maksymiliana Morrela (syna swego dawnego pryncypała) oraz pannę Walentynę de Villefort, którą cudownie ocalił od śmierci z rąk macochy. Upewniwszy się, że wszyscy mu bliscy prowadzą już spokojne oraz dostatnie życie, wyjechał do Algierii, gdzie zamieszkał z księżniczką Hayde, którą poślubił. Obecnie żyją tam szczęśliwie razem ze swymi bliskimi i oby ta było już zawsze po kres ich dni, czego szczególnie im życzę.
Oto jak wyglądają losy człowieka, który siedemnaście lat temu zawitał do naszego kraju, by odpłacić pięknym za nadobne trzem nędznikom, którzy zniszczyli mu życie. Nie żałujmy ich, gdyż nie są tego warci. Współczujmy za to hrabiemu Monte Christo, gdyż nie zasłużył on na to wszystko, co go spotkało. Zemsta jego była zaś jak najbardziej w pełni słuszna. Na pewno niektórzy zechcą go potępiać, jednak my tego nie róbmy, gdyż ilu z nas, będąc na jego miejscu nie postąpiłoby tak samo? Niech każdy w swoim sercu sam odpowie sobie na to pytanie, a gdy już to zrobi, niech sam stwierdzi, czy lubi hrabiego Monte Christo, czy też nie.
Tymi oto słowami kończymy naszą historię mając nadzieję, że każdy, kto ją przeczytał, zaspokoił swoją ciekawość na temat tego niezwykłego pod każdym względem człowieka oraz lepiej dzięki temu go zrozumie, w końcu zasługuje on na to.
Pozdrawiam was serdecznie.

Jean Chroniqueur.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Sob 16:46, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:46, 31 Sty 2015    Temat postu:

Rozdział LXXV

List hrabiego Monte Christo do Jeana Chroniqueura


Drogi Jeanie!

Cieszę się, że mogę do Ciebie mówić po imieniu, gdyż bardzo Cię polubiłem, mój chłopcze. Raduje moje serce fakt, iż wchodzisz do naszej rodziny. Marta lepiej nie mogła wybrać. Obyście zawsze się tak kochali, jak kochacie się w tej chwili.
Uradowała nas bardzo wieść o waszych zaręczynach. Niestety z powodu interesów nie mogliśmy się na nich zjawić, jednak zapewniam Cię, młodzieńczce, że razem z matką Marty będziemy obecni na waszych zaślubinach, które mają miejsce już niedługo. Dobrze, że ustalając datę ślubu wzięliście pod uwagę odległość, jaka dzieli Algierę od Paryża. Dzięki temu będziemy mogli z moją żoną dotrzeć na czas. W żadnym wypadku nie chciałbym spóźnić się na zaślubiny własnego dziecka. Nigdy bym sobie tego nie wybaczył, gdyby takie wydarzenie miało miejsce.
Chciałbym również w swoim liście napisać, iż czytałem Twój artykuł na mój temat, młodzieńcze. Muszę powiedzieć, że jest napisany tak, jak być powinien. Nic dodać, nic ująć. Dokładnie ukazałeś moje losy, pomijając kulturalnie milczeniem pewne fakty, które mogłyby mnie ukazać w niekorzystnym świetle. Jestem Ci za to niewymownie wdzięczny. Pewne sprawy powinny pozostać między nami, czyli jak to mówią, w rodzinie. A przecież Ty, mój drogi chłopcze, już wkrótce wejdziesz do naszej rodziny, dlatego tym bardziej cieszy mnie fakt, iż umiesz zachować dyskrecję w sprawach, kiedy ta dyskrecja jest niezbędna. Razem z Hayde dziękujemy Ci za to z całego serca.
Nie myśl jednak, że musisz zachowywać dyskrecję całe swoje życie. Gdy już nadejdzie odpowiedni czas, to wówczas otrzymasz ode mnie pozwolenia na opublikowanie w pełni relacji z twojej podróży do Algierii. Nie mogę jeszcze z całą pewnością powiedzieć, kiedy to nastąpi, jednak na wszelki wypadek zachowaj dzienniki z tej wyprawy i pilnuj, by im się nic nie stało. Kiedyś mogą być one na wagę złota, a nawet jeśli to nie nastąpi, to zawsze warto zachować wspomnienie tego, co miało miejsce latem roku 1855, albowiem te kilka miesięcy na zawsze odmieniło życie nas wszystkich. Oczywiście jest to odmiana na lepsze, rzecz jasna. Innej bym bowiem nigdy nie zaakceptował w moim życiu, ani tym bardziej w życiu moich bliskich.
Oczywiście żal mi rozstawać się z moją małą córeczką, jednak doskonale rozumiem fakt, iż nie jest ona już dzieckiem i zasługuje na to, by móc rozpocząć własne życie u boku mężczyzny, którego kocha. Cieszę się, że tym mężczyzną jesteś Ty, gdyż, jak już o tym wcześniej wspominałem, Marta nie mogła lepiej wybrać.
Kończę już list, gdyż wzywają mnie obowiązki. Już wkrótce jednak znów się zobaczymy, a wtedy porozmawiamy tak długo, że będziesz miał mnie serdecznie dość, młodzieńcze. Zwracam się w ten sposób do Ciebie, ale już niedługo otrzymasz ode mnie inny tytuł, syna, którym z przyjemnością Cię obdarzę, kiedy już poślubisz moją córkę, czego osobiście, podobnie jak i sama Marta, nie mogę się doczekać.
Życzę wam mnóstwo szczęścia, moi kochani i do zobaczenia za jakiś czas, gdy już przybędziemy na ceremonię waszych zaślubin.

Twój przyszły teść
Edmund Dantes,
Hrabia Monte Christo,
Lord de Wilmore,
Ksiądz Busoni,
Sindbad Żeglarz.
(Sam wybierz, które nazwisko wolisz)

P.S. Przesyłam też moc pocałunków oraz pozdrowień od Hayde. Ona również nie może się już doczekać chwili, gdy was ucałuje i pobłogosławi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Sob 16:47, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 16:47, 31 Sty 2015    Temat postu:

Epilog

Kiedy skończyłem wreszcie lekturę rękopisu, uśmiechnąłem się do siebie zadowolony. Teraz już nie miałem żadnych wątpliwości, że losy hrabiego Monte Christo po dokonaniu przez niego zemsty, wcale nie były takie złe, jak to niektórzy pisarze próbują nam wmówić. Prócz tego poznałem również kilka niezwykle istotnych i ciekawych faktów, o których nie wspominał w swojej powieści pan Dumas ojciec.
- Najwyraźniej słynny pisarz nie miał pojęcia o wszystkich aspektach całej sprawy - powiedziałem sam do siebie - Albo też po prostu celowo pominął kilka szczegółów, które nie pasowały do jego powieści. Jakkolwiek by nie było, ten rękopis jest na wagę złota.
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Podszedłem do nich i otworzyłem je.
- Witam, panie Kronikarz - odezwał się znany mi głos.
W progu moich drzwi stał Tajemniczy Nieznajomy, który oddał mi rękopis.
- Witam pana. Zapraszam serdecznie do środka.
Z radością wpuściłem mego niespodziewanego gościa do środka, po czym poczęstowałem go herbatą. Kiedy już usiedliśmy w fotelach racząc się ciepłym napojem, mój gość przemówił do mnie:
- Panie Kronikarz. Zakładam, że przeczytał pan już rękopis.
- W rzeczy samej - odpowiedziałem mu z uśmiechem na twarzy - I muszę powiedzieć, że jego lektura bardzo mi przypadła do gustu.
- Domyślałem się tego - Nieznajomy zachichotał delikatnie - Myślę jednak, że mimo wszystko ma pan jednak kilka pytań. Czy się mylę?
- Nie, nie myli się pan. Wciąż pewne kwestie wymagają wyjaśnień.
- Tak jak sądziłem. A więc proszę mnie pytać śmiało. Chętnie rozwieję wszelkie pana wątpliwości.
- Doprawdy? A cóż pan może wiedzieć na temat faktów ukazanych w tym rękopisie?
Tajemniczy Nieznajomy zaśmiał się radośnie, po czym odpowiedział:
- Cóż... myślę, że wiem bardzo wiele na ten temat. W końcu jestem prawnukiem Jeana Chroniqueura.
Zdziwienie na chwilę odebrało mi mowę. Czego jak czego, ale tego się bynajmniej nie spodziewałem. Mój Tajemniczy Nieznajomy był potomkiem Jeana i Marty? Teraz właśnie zrozumiałem, dlaczego tak bardzo zależało mu na tym rękopisie.
- Chce pan powiedzieć, że jest pan potomkiem Jeana i Marty?
- Nie inaczej, drogi panie.
- Ale to również oznacza, że jest pan potomkiem także hrabiego Monte Christo!
- W rzeczy samej, panie Kronikarz. W rzeczy samej.
Zastanowiłem się przez chwilę.
- W takim razie już rozumiem, czemu zależało panu na tym rękopisie. Czemu jednak w takim razie powierza pan go mnie?
Nieznajomy uśmiechnął się przyjaźnie.
- Gdyż wiem, że panu również na nim zależy. Poza tym chcę, by historia mojego przodka była powszechnie znana w pańskim kraju. Wierzę, że dotrzyma pan słowa, panie Kronikarz i przetłumaczy pan ten rękopis, po czym opublikuje w swojej ojczyźnie. Nawiasem mówiąc pięknej i niesamowicie uroczej, przynajmniej moim zdaniem.
- Cieszę się, że pan tak uważa, proszę pana. Ale miał pan odpowiedzieć na moje pytanie.
- Oczywiście.
- A więc czemu pan nie odpowiada?
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- Bo jeszcze pan mi tych pytań nie zadał.
Zarumieniłem się lekko zawstydzony. No fakt, przecież jeszcze nie zadałem mu pytań. Jak niby więc miał na nie odpowiedzieć?
- No tak.... a więc pierwsze pytanie. Co się stało z Jeanem i Martą?
Nieznajomy uśmiechnął się radośnie.
- To chyba oczywiste, proszę pana. Pobrali się, mieli dzieci, żyli długo i szczęśliwie. Przez jakiś czas mieszkali w Paryżu, ale często odwiedzali Algierię. Gdy jednak nadeszła zgubna i zupełnie niepotrzebna dla Francji wojna z Prusami, Jean bojąc się powołania do wojska, wyjechał na stałe do swego teścia, który dożył sędziwego wieku. Kiedy umarł, w sercach bliskich mu osób na zawsze zagościł smutek. Hayde, choć dużo młodsza od niego, nie przeżyła go zbyt długo i dość szybko odeszła do swego ukochanego Edmunda.
- To przykre, co pan mówi, ale przecież nie możemy oczekiwać, że jakiś człowiek będzie żył wiecznie. Nawet wtedy, kiedy jest hrabią Monte Christo. A co z Bertucciem? Co z Jacopem? A z Alim?
- Wszyscy dożyli spokojnej starości. Bertuccio zmarł rok przed swoim panem, Jacopo zaś przeżył jeszcze kilka lat, po czym zmarł i zgodnie z jego wolą, pochowano go w morzu. Ali zaś żył jeszcze długo, by opiekować się dziećmi Jeana i Marty.
- A co z Albertem?
- Doczekał się wysokich stanowisk w świecie. On i jego rodzina zmazali hańbę z rodowego nazwiska, także w końcu Albert zgodził się korzystać z tytułu hrabiego de Morcerf, który należał mu się po śmierci ojca.
- A Mercedes?
- Na zawsze zamknęła się w sobie i zmarła jakieś kilka lat przed Edmundem Dantesem.
- A inni?
- Maksymilian Morrel nie mieszał się do polityki, więc miał spokój mimo zmian w rządzie i tym podobnych spraw. On i Walentyna przekazali po swej śmierci firmę „Morrel i syn""“ swoim dzieciom, a oni swoim itd. Emanuel i Julia nie doczekali się dzieci, jednak troskliwie dbali o potomstwo Maksymiliana i Walentyny jak o własne. Alfons de Beauchamp do emerytury zajmował się gazetą, w której pracował Jean, a resztę życia spędził spokojnie na wsi. Franz d’Epinay walczył na wojnie francusko-pruskiej razem z Albertem de Morcerfem i Raulem de Chateau-Renaud. Cała trójka wyszła z niej jako bohaterowie, jednak po jej zakończeniu skończyła się również ich przygoda z wojskiem. Lucjan Debray po upadku Napoleona III na pewien czas wyjechał z Francji na dobrowolną emigrację, jednak po jakimś czasie wrócił i wkręcił się do nowego rządu.
- To było łatwe do przewidzenia. A inne osoby?
- Danglars zmarł w więzieniu rok po wydarzeniach opisanych w rękopisie. Pochowano go na koszt państwa. Nikt nie zjawił się na jego pogrzebie, nawet Eugenia, która wraz z panną Ludwiką długo jeszcze wiodła życie artystki rewiowej, a gdy obie były już za stare, by móc triumfować na scenie, Eugenia przybrała ostatecznie postać Eugeniusza d’Armilly i za pieniądze zarobione na scenie kupiłam domek na włoskiej wsi, gdzie wraz ze swą ukochaną i przyjaciółką zarazem spędziły resztę swego życia.
- A Luigi Vampa?
- Kilka lat jeszcze zajmował się rozbójnictwem, po czym rozpuścił bandę i zmieniwszy nazwisko wraz z ukochaną żoną Teresą zamieszkał w pięknej, włoskiej posiadłości, którą kupił za łupy oszczędzone przez te wszystkie lata, kiedy był postrachem Rzymu. Nikt go nigdy nie nękał. Niektórzy oczywiście wiedzieli, że ów wielki pan, który kupił sobie najpiękniejszy dom w Rzymie, to słynny bandyta, jednak nie znalazł się nikt, kto by ośmielił się powiedzieć to publicznie. Luigi był bowiem zbyt bogatym człowiekiem i zbyt wiele miał koneksji, by ktoś ośmielił się go niepokoić. Poza tym był przyjacielem hrabiego Monte Christo, a jego nazwisko zawsze wiele znaczyło na świecie.
- A co z jego bandą?
- Większość rozpoczęła uczciwe życie, inni wrócili na drogę rozboju. Z tych ostatnich niektórzy skończyli na szafocie. Co do Peppina zwanego Rocca Priori, to zaczął on pracować jako kamerdyner w domu Vampy, który zapewnił mu godne życie oraz spokojną starość, jak i również pensję godną ministra. Ponoć nawet pozwolił mu ją powiększać własnymi możliwościami.
- To znaczy?
- Peppino mógł go okradać.
Zaśmiałem się słysząc te słowa.
- Słowa godne wielkiego pana. A czy Peppino to robił?
- Oczywiście, że nie. Zbyt wysoko cenił Vampę, aby móc to zrobić. Podobnie jak pan Pastrini, o którego powiązaniach z bandą Luigiego nikt nigdy się nie dowiedział, także mógł on spokojnie prowadzić swój hotel bez obaw, że trafi do więzienia.
Uśmiechnąłem się delikatnie.
- Cóż... to chyba już wszystko, co powinienem wiedzieć.
- Jeszcze nie do końca - uśmiechnął się tajemniczo mój niezwykły gość - Pozostała jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia.
- A jakaż to? - zapytałem z ciekawością w głosie.
- Muszę panu coś wyjaśnić. Mianowicie... Chodzi o to, że Jean lekko okłamał swoich czytelników.
Zdumienie moje sięgnęło zenitu, gdy usłyszałem te słowa. Jean Chroniqueur kłamał? Niemożliwe! Ale w takim razie w czym?
- Jak to okłamał swoich czytelników? Nie rozumiem.
Tajemniczy Nieznajomy uśmiechnął się do mnie przyjaźnie.
- Niech się pan nie niepokoi, panie Kronikarz. Jego kłamstwo, jeśli moża je tak nazwać, jest delikatne.
- A na czym ono polega?
- Cóż... po prostu Jean nie spisywał na bieżąco relacji ze swojej podróży.
- Jakże to? Nie spisywał na bieżąco?
- Nie, nie spisywał. Jedyne, co zapisywał na bieżąco, to opowieści osób, które spotkał podczas swojej podróży. Zaś relację z całej wyprawy zapisał dopiero po jej zakończeniu.
Popatrzyłem zdumiony na mego rozmówcę.
- Jak to? Więc cała historia jest zmyślona?
- Nie, bynamniej nie jest zmyślona. Po prostu jej część została zapisana już po wszystkim, gdy cała historia się zakończyła.
- Ale Jean twierdził, że spisywał ją na bieżąco!
Tajemniczy Nieznajomy uśmiechnął się delikatnie w enigmatyczny sposób.
- Małe, niewinne kłamstewko.
- A więc Jean Chroniqueur był zwykłym kłamcą!
- Nie, panie Kronikarz. Po prostu był pisarzem.
- Ale nie oparł się pokusie ubarwienia swojej historii! To równe z kłamstwem!
Mój gość spojrzał mi w oczy z przyjaźnią we wzroku.
- Każda porządna historia zasługuje na ubarwienie, mój przyjacielu. Sądzę, że sam takie piszesz. A jeśli jeszcze nie piszesz, to kiedyś zaczniesz. To nieuniknione, panie Janie. To cecha każdego pisarza.
Słysząc jego słowa uśmiechnąłem się delikatnie, po czym wypiłem do końca swoją herbatę i powiedziałem:
- Pewnie ma pan rację, przyjacielu. Pewnie ma pan rację.
Rozmawialiśmy jeszcze jakiś czas, po czym Tajemniczy Nieznajomy pożegnał się i wyszedł. Nim to jednak zrobił zadałem mu jeszcze tylko jedno, małe pytanie.
- Jeszcze tylko jedno. Jak się pan właściwie nazywa?
Tajemniczy Nieznajomy uśmiechnął się do mnie, po czym powiedział:
- Jean, przyjacielu. Jean Lapuff.
- Jeanie Lapuff... Dziękuję panu. Dziękuję, że mnie pan odwiedził.
- Nie za co, Janie Kronikarzu. Nie ma za co.
To mówiąc podaliśmy sobie nawzajem dłonie, a mój gość wyszedł uśmiechając się do mnie przyjaźnie.
Ja zaś usiadłem przy biurku, by zapisać to wszystko, co mieliście właśnie okazję przeczytać, drodzy czytelnicy.

JAN KRONIKARZ

KONIEC


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Sob 16:48, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 13, 14, 15
Strona 15 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin