 |
www.bonanza.pl Forum miłośników serialu Bonanza
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 17:29, 27 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Podobają mi się Twoje wymyślne imiona jakie nadajesz bohaterom np. Oak Wczoraj oglądałam po raz setny Armagedon m. in. z Brucem Willisem i tam jeden z wahadłowców nazywał się "Independence" Od razu pomyślałam o Twoich bohaterach.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 19:13, 27 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Dzięki Dobrze, że taki jest efekt końcowy Z tym wymyślaniem to ja się najczęściej męczę jak potępieniec Normalnie pamiętam setki angielskich nazwisk - kiedy siadam do pisania: pustka. I w tym momencie powstają jakieś dęby, gwiazdki i gwizdki
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Czw 21:22, 27 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Mam podobnie. Kiedy zaczynam myśleć nad imionami i nazwiskami bohaterów, skaczę po filmach czy serialach szukając, przeinaczając niektóre, łącząc. ALe i tak u Ciebie są najbardziej oryginalne.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 22:25, 27 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
ach, ta nieposkromiona wyobraźnia
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:11, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: | Adam trzymał się w siodle nienaturalnie prosto, lejce trzymał krótko, gotowy w każdym momencie zatrzymać konia. Kapelusz odchylił do tyłu jakby nie chciał w żadne sposób ograniczyć sobie widoczności. Oczy, czerwone z niewyspania o rozszerzonych ze zdenerwowania źrenicach omiatały każdy cal ziemi i kory mijanych drzew – wypatrując jakiegokolwiek przydatnego śladu. Jechał wolno, utrzymując takie samo tempo jak idący kilka jardów obok niego Candy. Z drugiej strony konno jechał pochylony Ben, obok niego szedł Jon, ostrożnie rozgarniając strzelbą zarośla. |
Już pierwszy akapit wprowadza napięcie, świetnie oddaje zaangażowanie rodziny i pracowników w poszukiwania.
senszen napisał: | - Adamie… - łagodnie wtrącił Ben, pochylając się nieco, by dotknąć ramienia syna – Naughty… nie wybrała się na przechadzkę po lesie… |
Doprawdy? I niby Adam o tym nie wie? Ben mógł sobie darować uwagę tego typu.
senszen napisał: | Naughty klęczała na łóżku, wyglądając przez okno. Zmarszczyła ciemne brwi, odrzuciła w tył faliste, ciemne włosy, splotła dłonie pod podbródkiem – i myślała. Na terenie Pondrosy było przynajmniej kilka tego rodzaju chatek, w miejscach mniej lub bardziej uczęszczanych. |
Porywacz zostawił dziewczynkę samą. Kręci się gdzieś w pobliżu czy stracił zainteresowanie? Może ktoś chce dać nauczkę Cartwrightom i po prostu ich nastraszyć? Może ma nadzieję, że znajdą Naughty?
senszen napisał: | Wujek Hoss i Candy uczyli kiedyś Clay’a tropienia i szukania śladów w lesie. Obiecywali to też Pernellowi… A jej nie! Chociaż… ilekroć byli razem w lesie, to pokazywali jej i tłumaczyli wszystko bardzo chętnie… i nigdy nie dawali nikomu porad, jak się odnaleźć, kiedy się już ktoś zgubi. |
Córka Adama ma luki w edukacji, w części praktycznej.
senszen napisał: | Czyli… jeżeli pójdzie w odpowiednim kierunku… trafi na domek Candy’ego. I wtedy wszystko będzie już proste. |
A ona już wie, jak wyjść z chatki? Wszystko przeanalizowała, teraz chyba zostało zbić szybę i wyskoczyć na zewnątrz.
senszen napisał: | W salonie siedziała szczęśliwa, spłakana Marie, w objęciach trzymająca śpiącą Naughty. |
Córka Adama poradziła sobie sama. Dotarła pieszo do domu
senszen napisał: | Adam nie widział już nic innego – tylko swoja rodzinę. Przyklęknął przy nich, przegryzając wargi, rzucił w bok kapelusz i delikatnym ruchem położył dłoń na włosach córki. W ciemnych, zawsze starannie uczesanych pasmach zaplątały się pojedyncze igły i pożółkłe listki. Wyjął jeden z większych liści, rozkruszył go w palcach, jakby chciał się upewnić, że to, co widzi – nie jest snem. |
Piekne, wzruszając zakończenie odcinka.
Senszen, nie spodziewałam się tak szybkiego zwrotu. Myk! I Naughty już w domu. Pełne zaskoczenie. Pytanie, co dalej? CZEKAM
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 13:14, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Senszen otrzymała sporo pytań w naszych komentarzach, na które mam nadzieję...
1.odpowie
2.wkrótce
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 14:02, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Ja się rozkręcam dopiero z tym pisaniem Odzwyczaiłam się
Buck Mahoney zwiesiwszy głowę siedział w gabinecie lekarza i gniewnie mruczał coś pod nosem. Ian McIrt rzucał mu rozbawione spojrzenia jednocześnie uważnie oglądając półkę zastawioną różnej wielkości ciemnymi, szklanymi butelkami. Co pewien czas z trudem odcyfrowywał nazwy wypisane na pożółkłych nalepkach – i uśmiechał się pod nosem.
- I po co mnie tutaj przyprowadziłeś, co Ian? – mruknął boleśnie Mahoney. – Przecież nic mi nie jest, dla kilku czyraków…
- Też uważam, ze dla kilku czyraków nie warto tu spędzać całego popołudnia – zaśmiał się McIrt i odkorkował małą butelkę. Powąchał zawartość, skrzywił się i odstawił ją pośpiesznie na półkę. – Ale Forger wydał mi takie rozporządzenie i…
- A od kiedy niby ty słuchasz tego, co ma ci do powiedzenia Forger? Jak do tej pory nie powiedziałeś o nim pojedynczego dobrego słowa…
- A co to ma do rzeczy? – zdziwił się Ian – Zobacz, ma tutaj nawet mały składzik alkoholu – zaśmiał się przebierając dalej w butelkach.
- Więc po co ci ta szopka?
- Jaka szopka, jaka szopka… po prostu korzystam z wolnego popołudnia bez konieczności bezużytecznego przerzucania kamieni. Wolę bardziej zdecydowane metody.
- Da się zauważyć – cierpko podsumował Mahoney. – Ale…
- Proszę zostawić te leki panie… - usłyszeli za sobą zbulwersowany głos lekarza.
- Tylko sobie oglądam… - Mahoney odstawił szybko słój w której pływał zatopiony w formalinie żółtawy wąż. – Przecież nie zrobię krzywdy temu… zwierzątku – przypatrzył się etykiecie. – B-O-T-R-O-P- – zaczął sylabizować, rozbawiony.
- Bothrops atrox – zakończył za niego doktor Harper i spojrzał na niego podejrzliwie. – Czemu aż tak bardzo bawi pana oglądanie węża w słoju?
- To pan lubisz takie zwierzątka…
Doktor Harper zlustrował dokładnie sylwetkę kowboja, jego wyświechtany strój, poplamioną koszulę… i dość wyraźny zapach alkoholu. Zagryzł zęby i usiadł naprzeciwko drugiego kowboja, siedzącego katem na leżance.
- W czym więc mogę pomóc? – zapytał uprzejmie.
- W niczym, to tylko kilka czyraków, nic poważnego – burknął mężczyzna i chciał wstać.
- Forger kazał mu iść do lekarza i doprowadzić się do porządku – uzupełnił Ian. – Widzi pan, jestem tu użyteczny.
- Bez wątpienia – przyznał Harper, starając się by w jego głosie nie było słychać sarkazmu czy irytacji. – A gdzie pan ma te czyraki?
- To nic, samo się zagoi – mruknął Mahoney i znów spróbował wstać.
- Nie może nic nosić – Mahoney oglądał teraz pod światło małą, ciemną buteleczkę. Odkręcił ją i ostrożnie powąchał. – Co to jest? To się pije? Chlo…
- Chloroform, proszę wyjść – stanowczo powiedział lekarz. – Proszę wyjść albo będę zmuszony pana wyrzucić ze swojego gabinetu.
Ian McIrt spojrzał na Harpera przeciągle i pociągnął nosem.
- Proszę wyjść, trzeci raz tego nie powtórzę.
- Nerwowy pan jest… a gdzie współczucie? – Ian wyszczerzył zęby i skierował się leniwym krokiem w stronę drzwi. Zatrzasnął je z hukiem i zbiegł po schodach na rozgrzaną, zapyloną ulicę – dopiero tam pozwolił sobie na obejrzenie buteleczki, którą udało mu się zwinąć.
- Chloroform – przeczytał cicho. – Może się przyda.
Ukrył się w cieniu i oparł się wygodnie o ścianę budynku. Z tego miejsca mógł obserwować życie na całej ulicy – dzieci biegające między budynkami i rzucające kapiszonami, młode dziewczyny poruszające się zawsze parami, wiecznie rozchichotane. Kilka jardów dalej zamigotała mu wyraźnie płomiennoczerwona chustka Kinga. Ładował on na wóz jakieś paczki.
Ian pokręcił głową rozbawiony. Bawiło go to drażnienie Cartwrightów, wyczekiwanie na ich jakąkolwiek reakcje. Obserwowanie ich zdenerwowania.
***
- Jeszcze raz, od początku w takim razie… - szeryf Bitter położył ramiona na blacie stołu i nachylił się w kierunku Naughty.
- Bawiłam się z Mauricem i z gitarą z tyłu domu… To znaczy z moim Mauricem, mesmerystą… nie z panem Schartzem…
Szeryf szybko spojrzał na pana Schwartza, który skrzętnie notował każde słowo Naughty i na Adama Cartwrighta, który uśmiechał się kątem ust.
- A… co to znaczy, ze jest mesmerystą? – zapytał niepewnie szeryf.
- Zapewne opowiadał o koncepcji Franza Mesmera, opowiadającej o magnetyzmie zwierzęcym czyli uniwersalnym fluidzie… - pan Schawrtz przerwał notowanie i uśmiechnął się nieśmiało. – Teoria ta nie ma podstaw naukowych ale jest nad wyraz barwna… Podobnie jak koncepcje astrologiczne Williama Chaney’a czy mity dotyczące ruin starożytnego świata… tego rodzaju barwne historie, dodatkowo jeszcze ubarwione zawsze były jego specjalnością i dzięki nim potrafił…
- Może postaram się to zrozumieć później – zdecydował pospiesznie szeryf.
- Mam mówić dalej? – upewniła się Naughty.
- Ależ tak, jak najbardziej. – zachęcił ją szeryf.
- Bawiłam się więc… i wtedy, znienacka, przez podwórze przejechało dwóch jeźdźców. Krzyczeli coś, strzelali kapiszonami… i jeden z nich podjechał do nas, zamachnął się na Maurice’a. No i ja… - Naughty spłonęła lekko rumieńcem – tak jakby walnęłam go gitarą tatusia. – dokończyła cichutko.
- Aha – szeryf zmusił się do komentarza. Adam dalej miał minę nieprzeniknioną.
- Potem, spróbowałam jeszcze raz go uderzyć a on mnie jakoś tak schwycił za rękę i wciągnął na siodło, zasłonił twarz… no i potem niewiele pamiętam… bo zemdlałam. – Naughty zakończyła, czerwieniąc się zawstydzona.
- A co było potem?
- Potem sobie wyrzucałam, że zemdlałam – wyznała Naughty. – To znaczy… jak już się obudziłam. W chatce. Naszej chatce. Tylko nie wiedziałam, której.
- A skąd wiedziałaś, gdzie jesteś? – szeryf dopytał, lekko skonsternowany.
- Bo w spiżarce były nasze zapasy. Poznałam, bo to były te, które podpisywała Cookie.
- Cookie to wasza służąca, tak? – szeryf upewnił się szybko.
- Nie. – Naughty spojrzała na niego zaskoczona.
- Cookie to córeczka Candy’ego Canaday’a, zarządcy Ponderosy. – wtrącił spokojnie Adam. – Chyba powinien pan poznać lepiej mieszkańców miasta.
- Może i tak – przyznał oględnie szeryf. – Później jednak chciałbym porozmawiać z panną… Cookie, tak?
- Porozmawiać pan możesz, ale dziewczynka ma cztery latka. – Adam uśmiechnął się lekko.
- Wracając więc do porwania… - szeryf zmienił pospiesznie temat i obiecując sobie w duchu, ze naprawdę musi poznać lepiej mieszkańców miasta i okolic.
- Obudziłam się w chatce, drogą dedukcji… To znaczy… To była dedukcja czy indukcja, tato? – Naughty spojrzała pytająco na ojca. – W każdym razie doszłam do wniosku, ze najprawdopodobniej jestem w północno- wschodniej części Ponderosy i najbliżej mam do domu Can… pana Canaday’a. Więc wyszłam z chatki i…
- Ale jak wyszłaś kochanie? – szeryf wychwycił interesującą go najbardziej kwestię.
- Wyszłam. Drzwiami. – Naughty szeroko otworzyła oczy. – Były otwarte.
- Aha… - szeryf otworzył oczy równie szeroko. – to... oczywiste. A… potem… poszłaś do pana Canaday’a?
- Tak planowałam… ale się trochę zgubiłam… i trafiłam na państwo Brownie. Przypadkiem. I oni mnie odwieźli do domu.
Szeryf odchylił się na krześle i patrzył osłupiały na siedzącą przed nim dziesięcioletnią dziewczynkę – spokojną, ładna dziewczynkę.
- To najbardziej niezwykła historia porwania, jaką miałem okazję usłyszeć – wykrztusił.
***
Doktor Harper siedział w swoim gabinecie i oglądał drzazgi, jakie wyciągnął z ramienia Bucka Mahoney’a. Mężczyzna twierdził, ze drzazgi pochodzą z jednej z belek, które nosili. Lekarz wziął szczypce i uchwycił jedną z długich igieł. Obejrzał ja dokładnie i zbliżył do nosa – prócz intensywnego aromatu karbolu podszytego zapachem ropy i krwi… wyczuwał jakby coś więcej.
Lekarz usiadł wygodnie w fotelu, zaplótł ręce na brzuchu i zamknął oczy. Pozwolił swoim myślom błądzić swobodnie…. Ale prócz niemiłego wspomnienia jego byłej narzeczonej – nie był w stanie przypomnieć sobie nic.
Zrezygnowany usiadł, i spojrzał na zielony, porcelanowy klosz lampy. W zamyśleniu spakował drzazgi do wyścielanego ligniną metalowego pudełeczka po igłach i założył marynarkę. Potrzebny był mu ktoś, kto zna się na drewnie.
Był pewien, że Ben Cartwright wie na ten temat bardzo dużo. Zresztą, powinien już wcześniej zajrzeć do Ponderosy i dowiedzieć się, jak się czuje Will Cartwright.
Stanął przed lustrem, poprawiając krawat i zdzwiony zauważył, ze lekko się rumieni. Za nim, w półmroku pokoju świeciła łagodnie lampa. Jej klosz do złudzenia przypominał sylwetkę wysokiej dziewczyny w zielonej, prostej sukience.
***
Pastor siedział nad filiżanką ostygłej, mocnej kawy. Przed sobą położył księgę i notatnik, w palcach obracał ogryzek ołówka. W uszach stale wibrowały mu słowa, które wyrzucał z siebie potokiem pan Schawrtz. Bezwładne obrazy migotały mu przed oczami. Skołowany siedział, wbijając palce w filiżankę.
„Śmierć jest dziś dla mnie jak zapach wonności,
Jak pobyt pod żaglem w dniu, kiedy wiatr wieje.
Śmierć jest dziś dla mnie jak zapach lotosów,
Jak pobyt na brzegu krainy upojeń…”
(Rozmowa zmęczonego życiem z własną duszą, przekład Tadeusza Andrzejewskiego)
Pastor drżącą dłonią podniósł do ust filiżankę i niepewnym wzrokiem zmierzył ciemny osad na dnie. Zrezygnowany opuścił filiżankę i odłożył ołówek na blat.
***
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Sob 20:27, 29 Sie 2015, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 14:06, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Mada, bardzo dziękuje za bardzo miły i wnikliwy komentarz, mam nadzieję, że w nowym fragmencie uzyskałaś choć pokrętnie odpowiedzi na niektóre pytania
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Mada
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 15:24, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: | Doktor Harper zlustrował dokładnie sylwetkę kowboja, jego wyświechtany strój, poplamioną koszulę… i dość wyraźny zapach alkoholu. Zagryzł zęby i usiadł naprzeciwko drugiego kowboja, siedzącego kątem na leżance. |
Doktor ma do czynienia z różnymi pacjentami – tymi pachnącymi inaczej, i tymi zamroczonymi, i … można by było tak wymieniać prawie w nieskończoność.
senszen napisał: | Mahoney oglądał teraz pod światło małą, ciemną buteleczkę. Odkręcił ją i ostrożnie powąchał. – Co to jest? To się pije? Chlo…
- Chloroform, proszę wyjść – stanowczo powiedział lekarz. – Proszę wyjść albo będę zmuszony pana wyrzucić ze swojego gabinetu. |
Nareszcie, ten typ gra na nerwach.
senszen napisał: | - Proszę wyjść, trzeci raz tego nie powtórzę.
- Nerwowy pan jest… a gdzie współczucie? – Ian wyszczerzył zęby i skierował się leniwym krokiem w stronę drzwi. Zatrzasnął je z hukiem i zbiegł po schodach na rozgrzaną, zapyloną ulicę – dopiero tam pozwolił sobie na obejrzenie buteleczki, którą udało mu się zwinąć.
- Chloroform – przeczytał cicho. – Może się przyda. |
Niedobrze się stało. Mam nadzieję, że doktor zauważy kradzież w miarę szybko.
senszen napisał: | Kilka jardów dalej zamigotała mu wyraźnie płomiennoczerwona chustka Kinga. Ładował on na wóz jakieś paczki.
Ian pokręcił głową rozbawiony. Bawiło go to drażnienie Cartwrightów, wyczekiwanie na ich jakąkolwiek reakcje. Obserwowanie ich zdenerwowania. |
Mam nadzieję, że wkrótce nie będzie mu do śmiechu …
senszen napisał: | - Bawiłam się więc… i wtedy, znienacka, przez podwórze przejechało dwóch jeźdźców. Krzyczeli coś, strzelali kapiszonami… i jeden z nich podjechał do nas, zamachnął się na Maurice’a. No i ja… - Naughty spłonęła lekko rumieńcem – tak jakby walnęłam go gitarą tatusia. – dokończyła cichutko.
- Aha – szeryf zmusił się do komentarza. Adam dalej miał minę nieprzeniknioną. |
Ciekawe, w jakim stanie jest ta gitara.
senszen napisał: | - Cookie to córeczka Candy’ego Canaday’a, zarządcy Ponderosy. – wtrącił spokojnie Adam. – Chyba powinien pan poznać lepiej mieszkańców miasta.
- Może i tak – przyznał oględnie szeryf. – Później jednak chciałbym porozmawiać z panną… Cookie, tak?
- Porozmawiać pan możesz, ale dziewczynka ma cztery latka. – Adam uśmiechnął się lekko.
- Wracając więc do porwania… - szeryf zmienił pospiesznie temat |
Uśmiałam się. Szeryf nie zbuduje sobie tym sposobem autorytetu.
senszen napisał: | - To najbardziej niezwykła historia porwania, jaką miałem okazję usłyszeć – wykrztusił. |
Wniosek jak najbardziej prawidłowy.
senszen napisał: | Doktor Harper siedział w swoim gabinecie i oglądał drzazgi, jakie wyciągnął z ramienia Bucka Mahoney’a. Mężczyzna twierdził, ze drzazgi pochodzą z jednej z belek, które nosili. Lekarz wziął szczypce i uchwycił jedną z długich igieł. Obejrzał ja dokładnie i zbliżył do nosa – prócz intensywnego aromatu karbolu podszytego zapachem ropy i krwi… wyczuwał jakby coś więcej. |
Odezwała się intuicja, a może zmysł detektywistyczny?
senszen napisał: | W zamyśleniu spakował drzazgi do wyścielanego ligniną metalowego pudełeczka po igłach i założył marynarkę. Potrzebny był mu ktoś, kto zna się na drewnie.
Był pewien, że Ben Cartwright wie na ten temat bardzo dużo. Zresztą, powinien już wcześniej zajrzeć do Ponderosy i dowiedzieć się, jak się czuje Will Cartwright. |
Te dwa powody są z pewnością bardzo istotne, ale jest też trzeci, może najważniejszy …
senszen napisał: | Stanął przed lustrem, poprawiając krawat i zdziwiony zauważył, ze lekko się rumieni. Za nim, w półmroku pokoju świeciła łagodnie lampa. Jej klosz do złudzenia przypominał sylwetkę wysokiej dziewczyny w zielonej, prostej sukience. |
O, to jest ten właściwy powód.
senszen napisał: | Mada, mam nadzieję, że w nowym fragmencie uzyskałaś choć pokrętnie odpowiedzi na niektóre pytania |
Senszen, uzyskałam, dziękuję. Teraz z niecierpliwością czekam na spotkanie doktora z panną w zielonej sukience.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:02, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Trochę się wyjaśniło ... jutro skomentuję obszerniej ...
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:13, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: | Buck Mahoney zwiesiwszy głowę siedział w gabinecie lekarza i gniewnie mruczał coś pod nosem. Ian McIrt rzucał mu rozbawione spojrzenia jednocześnie uważnie oglądając półkę zastawioną różnej wielkości ciemnymi, szklanymi butelkami. |
A czegóż on tam u licha szuka?
senszen napisał: | - Też uważam, ze dla kilku czyraków nie warto tu spędzać całego popołudnia … |
Uważam, że są odpowiednim miejscu. Czyrak boli jak diabli…a’propos gdzie on ma te czyraki?
senszen napisał: | … McIrt i odkorkował małą butelkę. Powąchał zawartość, skrzywił się i odstawił ją pośpiesznie na półkę. |
Świerzbi mnie pięść… nie wiem dlaczego.
senszen napisał: |
Doktor Harper zlustrował dokładnie sylwetkę kowboja, jego wyświechtany strój, poplamioną koszulę… i dość wyraźny zapach alkoholu. Zagryzł zęby i usiadł naprzeciwko drugiego kowboja, siedzącego kątem na leżance. |
Ach ten przedwczorajszy aromat…
senszen napisał: | - Chloroform – przeczytał cicho. – Może się przyda. |
Hę? Spać nie może? Chce pomóc sobie czy komuś …
senszen napisał: | Bawiło go to drażnienie Cartwrightów, wyczekiwanie na ich jakąkolwiek reakcje. |
Brak mi słów.
senszen napisał: |
- Jeszcze raz, od początku w takim razie… - szeryf Bitter położył ramiona na blacie stołu i nachylił się w kierunku Naughty.
- Bawiłam się z Mauricem i z gitarą z tyłu domu… To znaczy z moim Mauricem, mesmerystą… nie z panem Schartzem…
Szeryf szybko spojrzał na pana Schwartza, który skrzętnie notował każde słowo Naughty i na Adama Cartwrighta, który uśmiechał się kątem ust. |
Bardzo współczuję szeryfowi. Wyciągnąć zeznania od dziewczynki tego pokroju to prawdziwe wyzwanie.
senszen napisał: |
- Zapewne opowiadał o koncepcji Franza Mesmera, opowiadającej o magnetyzmie zwierzęcym czyli uniwersalnym fluidzie… - pan Schawrtz przerwał notowanie i uśmiechnął się nieśmiało. – Teoria ta nie ma podstaw naukowych ale jest nad wyraz barwna… Podobnie jak koncepcje astrologiczne Williama Chaney’a czy mity dotyczące ruin starożytnego świata… tego rodzaju barwne historie, dodatkowo jeszcze ubarwione zawsze były jego specjalnością i dzięki nim potrafił…
- Może postaram się to zrozumieć później – zdecydował pospiesznie szeryf. |
Też tak myślę. To może być ponad jego siły.
senszen napisał: | - Porozmawiać pan możesz, ale dziewczynka ma cztery latka. – Adam uśmiechnął się lekko. |
Tak, na pewno barwnie opowie mu o opisywaniu słoików.
[quote="senszen"]- Ale jak wyszłaś kochanie? – szeryf wychwycił interesującą go najbardziej kwestię.
- Wyszłam. Drzwiami. – Naughty szeroko otworzyła oczy. – Były otwarte.
- Aha… - szeryf otworzył oczy równie szeroko. – to... oczywiste.
Prawda? I tu nasuwa się teoria, że Cartwrights chciano nastraszyć. Jeśli tak to czy oni na to wpadną?
senszen napisał: | Obejrzał ja dokładnie i zbliżył do nosa – prócz intensywnego aromatu karbolu podszytego zapachem ropy i krwi… wyczuwał jakby coś więcej. |
Hm, kolejna zagadka? Harper jest inteligentnym facetem.
senszen napisał: |
Był pewien, że Ben Cartwright wie na ten temat bardzo dużo. Zresztą, powinien już wcześniej zajrzeć do Ponderosy i dowiedzieć się, jak się czuje Will Cartwright. |
Czwarty powód?
senszen napisał: |
„Śmierć jest dziś dla mnie jak zapach wonności,
Jak pobyt pod żaglem w dniu, kiedy wiatr wieje….Pastor drżącą dłonią podniósł do ust filiżankę i niepewnym wzrokiem zmierzył ciemny osad na dnie. Zrezygnowany opuścił filiżankę i odłożył ołówek na blat. |
Biedny pastor. Rozmowa z Mauricem wykończyła go. 1:0 dla mesmerysty.
Senszen świetny fragment. Naughty wyszła Ci doskonale. Rezolutna, inteligentna dziewczynka, która swoimi wtrąceniami doprowadza szeryfa do bólu głowy.
Super!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Aga dnia Sob 20:14, 29 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Sob 20:22, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Mada Cytat: | Ciekawe, w jakim stanie jest ta gitara. |
strzaskana. Ale Adam chyba jakoś to przeżył...
Aga Cytat: | Czyrak boli jak diabli…a’propos gdzie on ma te czyraki? |
na ramieniu... tak mniej więcej... i nie są to zwykłe czyraki tylko zmiany zapalne wokół wbitych drzazg.
Cytat: | Też tak myślę. To może być ponad jego siły. |
nieprawdaż?
Bardzo wam dziękuję za komentarze Chciałabym powiedzieć, ze wszystko mi się powoli rozwiązuje... ale chyba nie wiem do czego dążę
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aga
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Sob 20:25, 29 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
senszen napisał: | Chciałabym powiedzieć, ze wszystko mi się powoli rozwiązuje... ale chyba nie wiem do czego dążę  |
Iiiii tam....mnie pasuje
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 0:34, 31 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
***
McIrt kręcił się wzburzony po izbie. Mahoney siedzący przy szarym stole, wodził za nim przerażonym wzrokiem.
- Ty… Ty… - wykrztusił z siebie wściekły McIrt. – Miałeś kobietę jedynie nastraszyć, nastraszyć, rozumiesz? Potłuc kwiatki, pokrzyczeć… a nie dziecko porywać! O czym żeś ty myślał?
- To nie tak… Pojechałem tam, wszystko było w porządku aż tu nagle, ta dziewczynka zamachnęła się na mnie gitarą. Więc złapałem ja za rękę… i ona wtedy krzyknęła – wiesz, jaki to był przeraźliwy krzyk?
- I co z tego? – Ian wpił się palcami w stół.
- No, krzyknęła a ja jej zasłoniłem usta… i ona jakoś tak zawisła bezwładnie. Więc ja przerzuciłem przez siodło i pojechałem czym prędzej
- A nie przyszło ci do głowy, ze ona może –jeśli już tego nie zrobiła – powiedzieć wszystkim, KTO ją porwał? – jadowicie wydusił z siebie McIrt.
- Miałem chustkę na twarzy – szybko wtrącił Mahoney.
- Może cię poznać po głosie, po ubraniu… w końcu lekarz może czegoś się domyślić.
- Drzazgi jak drzazgi, wszystkie są takie same. A ciebie poznać może pani Canday… i jakoś cię to nie denerwuje?
- Może mi co najwyżej się rozpłakać – pogardliwie stwierdził Ian. – Ja jej tylko kwiatki rozdeptałem, nie porywałem jej dziecka. A teraz ten przeklęty lekarz zacznie opowiadać jakieś bzdury dookoła. Chcesz, żeby Cartwright w to uwierzył?
- Ra… raczej nie… - Mahoney przełknął ślinę.
- Trzeba teraz rzucić jakieś podejrzenia na lekarza. Że niby próbuje i on coś tutaj ugrać… - Ian wpatrzył się zamyślonym wzrokiem w tlącą się ledwie, zakopconą lampę. – I chyba mam pomysł.
***
India nuciła cicho zamiatając drewniane deski – ziemia mieszała się tam z piaskiem i z żółtym, sosnowym pyłkiem. Skorupy potłuczonych donic wyzbierała już i odłożyła na bok, zwiędłe, wysuszone prawie rośliny bez większego żalu wyrzuciła. Wytarła stół pokaleczony nieco przez gliniane skorupy i znów wzięła do ręki miotłę.
- Masz zdumiewająco dobry humor – zauważył z uśmiechem Griff. – Nie jesteś już zdenerwowana tym, że ktoś zniszczył ci kwiatki?
- Nie musisz być złośliwy – z uśmiechem zauważyła India. – I podnieś może nogi, bo bym chciała zamieść też i ten kawałek podłogi.
- Mój jest ten kawałek podłogi… - zamruczał cicho Griff, podnosząc potulnie nogi i kładąc je na stole. – No co? – roześmiał się. – Stół już przecież wytarłaś.
India prychnęła rozbawiona.
- Ale to nie znaczy, że mam ochotę go wycierać po raz drugi.
- Mogę wytrzeć – Griff zaproponował z cierpieniem wypisanym na twarzy. – A wracając do mojego pytania… czemu nie jesteś zdenerwowana?
India przeciągnęła jeszcze kilka razy miotłą, zbierając sosnowy pyłek zmieszany z szarym kurzem. W końcu oparła miotłę o ścianę i wytarła ręce o fartuch.
- Jestem zdenerwowana… ale jak na razie wszyscy jesteśmy zdrowi, nikt do nikogo nie strzela…
- Tylko co pewien czas coś wybucha – usłużnie podpowiedział Griff. – I dlatego Candy nie chce, żebyś gdzieś jeździła sama. Zawsze może też jakieś okno…
India skrzywiła się i przetarła raz jeszcze blat stołu.
- Okno? Czy wy naprawdę byście woleli, gdybym zaczęła histerycznie płakać? – zapytała retorycznie. - Ale mogę przestać śpiewać jeżeli to sprawi, że będziecie o mnie spokojniejsi.
Griff uśmiechnął się do niej i mrugnął.
- Kobiety są dziwne – stwierdził wesoło. – Ty udajesz, ze nie jesteś zdenerwowana chociaż masz powody. Genevieve denerwuje się o byle co, choć nie dzieje się jej żadna krzywda… Pani Willowa Cartwright… - Griff przerwał i zacisnął zęby.
- … to dłuższa historia, jak rozumiem – słodko dopowiedziała India. – Nie martw się, niedługo wyjadą i zapomnimy o tym wszystkim.
- Ona nikomu nie patrzy w oczy – stwierdził skrępowany Griff. – to jest przerażające. Nikomu nie patrzy w oczy… tylko siedzi, niewiele się odzywa… i tak patrzy na wszystkich z góry.
- Patrzy na nas z góry… na nas wszystkich. - India przysiadła na krześle.
- Moja matka patrzyła podobnie. Najpierw miał taki nieobecny wzrok… potem… czasem… - Griff urwał gwałtownie. – No nic. – Wstał raptownie i otrzepał spodnie.
- Griff – India wyciągnęła do niego rękę.
- Chyba powinniśmy już jechać. W każdym razie ja muszę wracać i zająć się końmi. – Oznajmił wesoło.
- A Jon? Przecież to jego zadanie…
- Poprosił mnie o to, stwierdził, ze musi „poprątkować” z braćmi Yale. – Griff założył kapelusz i spojrzał na Indię spod ronda. – Dlaczego oni wciąż cię tytułują panną?
- Och, uczyłam najmłodszego z nich. – India wzruszyła ramionami. – Widać nie mogą się odzwyczaić. Ale masz rację, ja też muszę już wracać, miałam pomóc Yumi w pieczeniu chleba.
India zdjęła fartuch, odstawiła miotłę do kuchni; fartuch powiesiła na oparciu krzesła. Zamknęła starannie drzwi i dołączyła do Griffa, spokojnie czekającego na ganku.
- Lubiłam ten domek – stwierdziła nagle India. – Ale Candy ma rację… dużo jest z nim związanych nieprzyjemnych wspomnień.
***
Kiedy dojechali do Ponderosy upał już nieco zelżał. Wiatr delikatnie powiewał, szumiały wysokie sosny. Griff szybko rozsiodłał konie i doprowadził je do koryta. Konie, początkowo wyciągające szyje do wody nagle zaczęły się opierać i zarzucać głowami.*
- Co jest? – Griff uspokajająco pogłaskał je po szyi. – Co się dzieje?
- Co się dzieje? – powtórzyła India.
- Żebym to ja sam wiedział… - Griff poklepał łagodnie swojego wierzchowca. – Co jest Bienn? Nie chcesz pić wody?
Koń zarżał i zadreptał niespokojnie w miejscu.
- Wszystkie konie są niespokojne – zauważyła India, podchodząc do drugiego konia i głaszcząc go uspokajająco po boku.
- Mówisz?
Stali niezdecydowani, konie niespokojnie zarzucały głowami, wyraźnie spragnione – i wyraźnie stroniące od wody w korycie.
- Coś jest nie tak z wodą?– India spojrzała niepewnie na Griffa.
- Pewnie tak… tylko co? – chłopak pokręcił głową. – Nie warto tego roztrząsać. Po porostu naleje im świeżej wody.
- Pomóc ci jakoś?
- Nie… poradzę sobie. – Griff długim krokiem zbliżył się do koryta. Zatrzymał się jednak i podniósł coś z ziemi. Powoli odwrócił się i podszedł do Indii.
- Co to jest? – wyciągnął do niej brązową buteleczkę.
India wzięła ja do ręki. Na dnie pozostało jeszcze nieco płynu ale etykietka była już nieco zdarta - dało się jednak na niej rozpoznać charakterystyczne pismo doktora Harpera.
- Myślisz, że ktoś to wlał do wody? Po co? – India z niedowierzaniem spojrzała Griffowi w oczy.
- Nie wiem… Ale co to jest? Trucizna? Ktoś wysadził nam stajnię, teraz chce wytruć konie?
India ostrożnie powąchała zawartość, poczuła słaby, słodkawy zapach…Z niczym się jej nie kojarzył.
- Porozmawiam z Candy’m – zdecydowała. – Powinien niedługo wrócić. Ty, w tym czasie wymień koniom wodę, dobrze? Ja to zaniosę do kuchni…
Odeszła, ostrożnie trzymając buteleczkę. Kiedy weszła na schody i zgarnęła ręką spódnicę, odruchowo pochyliła głowę. Raz jeszcze poczuła ten lepki, słodkawy zapach i zakręciło się jej mocno w głowie. Zaczerpnęła powietrza i oparła się ciężko o drewnianą balustradę.
*Konie na pewno maja dobry węch - na potrzeby tego odcinka poczyniłam więc założenie, że nie wypiją wody w której wyczuwają ślady obcego dla nich zapachu.
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 0:51, 31 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom
Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 2 razy Ostrzeżeń: 0/3
Płeć: Kobieta
|
Wysłany: Pon 11:28, 31 Sie 2015 Temat postu: |
|
|
Cytat: | - I po co mnie tutaj przyprowadziłeś, co Ian? – mruknął boleśnie Mahoney. – Przecież nic mi nie jest, dla kilku czyraków…
- Też uważam, ze dla kilku czyraków nie warto tu spędzać całego popołudnia – zaśmiał się McIrt i odkorkował małą butelkę. Powąchał zawartość, skrzywił się i odstawił ją pośpiesznie na półkę. – Ale Forger wydał mi takie rozporządzenie i… |
Powinien się cieszyć, że miał czyraki, jakby ich nie było Forger mógłby poszukać innego pretekstu … to jest uszkodzenia. W razie braku stosownej rany … spowodować takową
Cytat: | - W niczym, to tylko kilka czyraków, nic poważnego – burknął mężczyzna i chciał wstać. |
Czyżby bał się zabiegu?
Cytat: | Mahoney oglądał teraz pod światło małą, ciemną buteleczkę. Odkręcił ją i ostrożnie powąchał. – Co to jest? To się pije? Chlo…
- Chloroform, proszę wyjść – stanowczo powiedział lekarz. – Proszę wyjść albo będę zmuszony pana wyrzucić ze swojego gabinetu. |
Dobrze, że go wyrzucił. Mam nadzieję, że zapamiętał, czym ten typ się interesował. To może być ważne!
Cytat: | - Bawiłam się więc… i wtedy, znienacka, przez podwórze przejechało dwóch jeźdźców. Krzyczeli coś, strzelali kapiszonami… i jeden z nich podjechał do nas, zamachnął się na Maurice’a. No i ja… - Naughty spłonęła lekko rumieńcem – tak jakby walnęłam go gitarą tatusia. – dokończyła cichutko. |
Biedactwo. Teraz pewnie martwi się jak tatuś zareaguje na stratę gitary
Cytat: | … jak już się obudziłam. W chatce. Naszej chatce. Tylko nie wiedziałam, której.
- A skąd wiedziałaś, gdzie jesteś? – szeryf dopytał, lekko skonsternowany.
- Bo w spiżarce były nasze zapasy. Poznałam, bo to były te, które podpisywała Cookie.
- Cookie to wasza służąca, tak? – szeryf upewnił się szybko.
- Nie. – Naughty spojrzała na niego zaskoczona.
- Cookie to córeczka Candy’ego Canaday’a, zarządcy Ponderosy. – wtrącił spokojnie Adam. – Chyba powinien pan poznać lepiej mieszkańców miasta. |
Podejrzewam, że szeryf Bitter będzie miał okazję lepiej poznać mieszkańców Wirginia City … i okolic. Niejedną okazję[img]http://pu.i.wp.pl/k,ODQwNjkzOTQsNTExOTQwOTQ,f,28_Ya_orig.gif[/img
Cytat: | - Może i tak – przyznał oględnie szeryf. – Później jednak chciałbym porozmawiać z panną… Cookie, tak?
- Porozmawiać pan możesz, ale dziewczynka ma cztery latka. – Adam uśmiechnął się lekko. |
Szeryf ma pecha … ale i dobre chęci, więc może odniesie sukces w prowadzonym śledztwie
Cytat: | Więc wyszłam z chatki i…
- Ale jak wyszłaś kochanie? – szeryf wychwycił interesującą go najbardziej kwestię.
- Wyszłam. Drzwiami. – Naughty szeroko otworzyła oczy. – Były otwarte.
- Aha… - szeryf otworzył oczy równie szeroko. – to... oczywiste. A… potem… poszłaś do pana Canaday’a?
- Tak planowałam… ale się trochę zgubiłam… i trafiłam na państwo Brownie. Przypadkiem. I oni mnie odwieźli do domu. |
I wszystko jasne. Zamknęli ja w chatce z niezamkniętymi drzwiami. Dziecko sobie wyszło i tylko raz pomyliło drogę. Super! Jak to wytrzymuje szeryf?
Cytat: | Doktor Harper siedział w swoim gabinecie i oglądał drzazgi, jakie wyciągnął z ramienia Bucka Mahoney’a. Mężczyzna twierdził, ze drzazgi pochodzą z jednej z belek, które nosili. Lekarz wziął szczypce i uchwycił jedną z długich igieł. Obejrzał ja dokładnie i zbliżył do nosa – prócz intensywnego aromatu karbolu podszytego zapachem ropy i krwi… wyczuwał jakby coś więcej. |
Dlaczego drzazgi tak zafrapowały dktora Harpera? Co w nich było szczególnego? Może jednak … nie były to drzazgi sosnowe?
Cytat: | Potrzebny był mu ktoś, kto zna się na drewnie.
Był pewien, że Ben Cartwright wie na ten temat bardzo dużo. Zresztą, powinien już wcześniej zajrzeć do Ponderosy i dowiedzieć się, jak się czuje Will Cartwright. |
To z pewnością właściwa decyzja i dobry wybór
Cytat: | Pastor siedział nad filiżanką ostygłej, mocnej kawy. Przed sobą położył księgę i notatnik, w palcach obracał ogryzek ołówka. W uszach stale wibrowały mu słowa, które wyrzucał z siebie potokiem pan Schawrtz. Bezwładne obrazy migotały mu przed oczami. Skołowany siedział, wbijając palce w filiżankę. |
Pan Schwatrz tym razem pastorowi namieszał w głowie
Cytat: | - To nie tak… Pojechałem tam, wszystko było w porządku aż tu nagle, ta dziewczynka zamachnęła się na mnie gitarą. Więc złapałem ja za rękę… i ona wtedy krzyknęła – wiesz, jaki to był przeraźliwy krzyk? |
No tak … słynny cartwrightowski głos … wygląda na to, że nikt nie dybał na Naughty a porwanie było przypadkowe. Ale gitara ucierpiała
Cytat: | - Miałem chustkę na twarzy – szybko wtrącił Mahoney.
- Może cię poznać po głosie, po ubraniu… w końcu lekarz może czegoś się domyślić.
- Drzazgi jak drzazgi, wszystkie są takie same. A ciebie poznać może pani Canaday… |
Chłopcy się nie spisali. Wyjątkowo nieudani bandyci … niczym słynny gang Olsena
Cytat: | - Trzeba teraz rzucić jakieś podejrzenia na lekarza. Że niby próbuje i on coś tutaj ugrać… - Ian wpatrzył się zamyślonym wzrokiem w tlącą się ledwie, zakopconą lampę. – I chyba mam pomysł. |
Sadząc po dotychczasowych efektach ich działalności, o doktora jestem spokojna
Cytat: | - Jestem zdenerwowana… ale jak na razie wszyscy jesteśmy zdrowi, nikt do nikogo nie strzela…
- Tylko co pewien czas coś wybucha – usłużnie podpowiedział Griff. – I dlatego Candy nie chce, żebyś gdzieś jeździła sama. Zawsze może też jakieś okno… |
India przebolała zniszczenie kwiatków i odzyskala dobry humor. Cóż, przecież wie, że mieszka na Dzikim Zachodzie i tutaj stale coś się dzieje
Cytat: | - Kobiety są dziwne – stwierdził wesoło. – Ty udajesz, ze nie jesteś zdenerwowana chociaż masz powody. Genevieve denerwuje się o byle co, choć nie dzieje się jej żadna krzywda… Pani Willowa Cartwright… - Griff przerwał i zacisnął zęby. |
Interesująca mowa Griffa na temat kobiet. O dziwo zupełnie trafna
Cytat: | Griff szybko rozsiodłał konie i doprowadził je do koryta. Konie, początkowo wyciągające szyje do wody nagle zaczęły się opierać i zarzucać głowami. |
Dziwne, powinny być bardzo spragnione
Cytat: | Stali niezdecydowani, konie niespokojnie zarzucały głowami, wyraźnie spragnione – i wyraźnie stroniące od wody w korycie.
- Coś jest nie tak z wodą?– India spojrzała niepewnie na Griffa.
- Pewnie tak… tylko co? – chłopak pokręcił głową. – Nie warto tego roztrząsać. Po porostu naleję im świeżej wody. |
Słuszna decyzja. Należy zaufać instynktowi zwierząt
Cytat: | Powoli odwrócił się i podszedł do Indii.
- Co to jest? – wyciągnął do niej brązową buteleczkę.
India wzięła ja do ręki. Na dnie pozostało jeszcze nieco płynu ale etykietka była już nieco zdarta - dało się jednak na niej rozpoznać charakterystyczne pismo doktora Harpera. |
Przedobrzyli. Już widzę, jak doktor Harper skrada się i podstępnie wlewa specyfik do końskiego koryta
Jak zwykle piękne opisy, pomysłowe zwroty akcji, ciekawe, dobrze opracowane psychologicznie postacie, intryga kryminalna i … ciekawość – co dalej? Kiedy?
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Pon 11:30, 31 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|