Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Odkryta karta czyli wywiad z hrabią Monte Christo
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 13, 14, 15  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:51, 22 Sty 2014    Temat postu:

Ha! Zgadłam! Cool

Idę po cichu zgadywać dalej Wink Może nawet trafię...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Czw 2:19, 23 Sty 2014    Temat postu:

Rozdział XLIII

Dzienniki Jeana Chroniquera

23 lipca 1855 r. c.d.
Po przeczytaniu listu hrabiego Monte Christo do mej skromnej osoby poczułem się niesamowicie. To było tak, jakby samo niebo z rajem włącznie otworzyło przede mną swoje podwoje. Nareszcie miałem okazję poznać tego tajemniczego i wielkiego zarazem człowieka, jakim był hrabia Monte Christo. Miałem oprócz tego otrzymać również wreszcie skrupulatną i porządną relację jego dziejów. I to miałem ją dostać z pierwszej ręki, od niego samego. Chyba nic bardziej w tej chwili nie mogłoby mnie jednocześnie zaskoczyć i uradować. Spodziewałem się spotkać w swojej podróży jedynie ludzi, których hrabia znał i to od nich dowiedzieć się wszystkiego o interesującym mnie człowieku. To, że będzie mi dane poznać samego pana de Monte Christo nie śniło mi się w nawet najbardziej śmiałych snach. Ale cóż... skoro los zsyłał mi taką szansę, nie miałem zamiaru jej zmarnować.
Podałem list do przeczytania Marcie. Ta zaś uśmiechnęła się do mnie i po lekturze papieru złożyła go na cztery i oddała mi.
- Cóż, najdroższy.... – powiedziała – Nie zostało nam zatem nic innego, jak tylko popłynąć do Afryki i poznać tego pana osobiście. Jestem ciekawa, jaki on jest. Jak ci się wydaje?
Zastanowiłem się przez chwilę, nim odpowiedziałem.
- Coś mi mówi, że będzie przypominał jakiegoś orientalnego księcia żywcem wyjętego z kart "Baśni Tysiąca i Jednej Nocy".
- Owszem, to możliwe – rzekła z uśmiechem na twarzy Marta – Chociaż przez tyle lat gust mógł mu się zdecydowanie i definitywnie zmienić.
- I to nie jest niemożliwe – pomyślałem na głos, po czym dodałem – Najlepiej jednak zrobimy, jeśli po prostu popłyniemy do Afryki i poznamy osobiście tego pana nie wyciągając zbyt pochopnie wniosków na jego temat.
Spojrzałem na Jacopo i powiedziałem mu, czego oczekuje jego pan. Jacopo zaś uśmiechnął się tylko i ukłonił nam delikatnie, po czym rzekł:
- Będzie to dla mnie wielki zaszczyt przewozić moim skromnym jachtem wielce szanownych państwa. Zapraszam zatem serdecznie.
Nie mogliśmy nie skorzystać z tak serdecznego zaproszenia, dlatego udaliśmy się na statek życzliwego nam Włocha. Wcześniej jednak spakowaliśmy i zabraliśmy ze sobą najważniejsza bagaże swoje i Marty. Wzięliśmy również służbę mojej ukochanej. Ostatecznie nie mogliśmy jej zostawić we Francji, podczas gdy sami podróżowalibyśmy po świecie. Napisałem jeszcze przy okazji krótki list do mego ojca chrzestnego, w którym wyjaśniłem powody, dla których opuszczam kraj i kontynent, w którym się on znajdował, bo przecież nie mogłem opuścić Francji oraz Europy bez słowa wyjaśnienia mojemu pryncypałowi. Odpowiedzi nie otrzymałem, ale pamiętałem doskonale, że przecież Alfons de Beauchamp dał mi zezwolenie podróżowania gdziekolwiek chcę i jak długo chcę (oczywiście w granicach rozsądku), bylebym tylko odnalazł jak najwięcej informacji na temat hrabiego Monte Christo. I byłem pewien, że uszanuje moją decyzję. Lecz jednak i tak wolałem go powiadomić o swoich poczynaniach.
Wsiedliśmy na pokład jachtu Jacopo, po czym jego kapitan rozlokował nas po naszych kajutach. Ponieważ ja i Marta byliśmy kochankami, zajęliśmy jedną kajutę. Prawdę mówiąc Jacopo sam nam ją przydzielił. Oczywiście nie mówiliśmy mu nic na ten temat, że jesteśmy sobie na tyle bliscy, lecz on doskonale wszystkiego się domyślił. Trudno zresztą, żeby było inaczej. W końcu musiałby naprawdę być mało rozgarnięty, żeby nie domyślić się, jakie relacje łączą dwoje młodych ludzi płci obojga, którzy podróżują ze sobą we dwoje, dla niepoznaki otaczając się liczną służbą. Jacopo do głupców się bynajmniej nie zaliczał, dlatego też z wielką łatwością przyszło mu domyślić się co i jak. Domyśliwszy się zaś wszystkiego, rozlokował nas na statku w taki sposób, aby nam to odpowiadało.
- Mam nadzieję, że wam będzie wygodnie na moim statku – powiedział zostawiając nas samych w kajucie – Kolacja już niedługo, proszę państwa. Zapraszam na nią serdecznie.
Uśmiechnąłem się do Marty i mocno ją do siebie przytuliłem. Czułem się cudownie mogąc razem z nią podróżować ku nieznanym lądom, na pokładzie wspaniałego statku, ku spotkaniu z tajemniczym hrabią Monte Christo. W moim sercu zbierało się podniecenie połączone z niecierpliwością. Nie mogłem się już doczekać, by wreszcie poznać tego pana oraz historię jego niesamowicie ciekawego życia. Spodziewałem się, że na pewno będzie ciekawa, porywająca i interesująca. Byłem w tej chwili pełen nadziei.
Gdy nadszedł czas kolacji udaliśmy się do kajuty kapitana. Jacopo miło nas przyjął i poczęstował najlepszymi potrawami, jakie tylko miał na pokładzie. Były naprawdę smakowite. Świeże ryby wyłowione godzinę temu z morza, słodkie wino oraz kilka innych pysznych potraw.
- Jedzcie, państwo, śmiało. Nie krępujcie się – powiedział Jacopo dając rękoma znak, abyśmy rozpoczęli ucztę.
Skorzystaliśmy więc ochoczo z zaproszenie i jedliśmy. Gdy już skończyliśmy posiłek, Jacopo zapalił cygaro i wygodnie rozsiadł się w fotelu.
- Do Afryki, proszę państwa, dopłyniemy dopiero za dwa dni. Chciałbym, aby czas, który nam zajmie dotarcie do siedziby hrabiego Monte Christo przeszedł w sposób niezwykle dla nas przyjemny.
- Jesteśmy za to niewymownie wdzięczni, panie Jacopo – odpowiedziałem.
Jacopo uśmiechnął się do mnie tajemniczo.
- Jeśli pan sobie tego życzy, panie Chroniqueur, mogę zostać pana kolejnym informatorem i opowiedzieć panu, co wiem o hrabi Monte Christo. Nie wniesie to, być może, zbyt wiele do pańskich wiadomości. Liczę jednak na to, że dowie się pan kilku niezwykle interesujących dla pana rzeczy. Co pan na to?
Nie muszę chyba wyjaśniać, że oczywiście ochoczo skorzystałem z jego propozycji i przyjąłem ją z pocałowaniem ręki. Oczywiście obyło się bez połączenia jego dłoni z moimi wargami. Poprzestałem jedynie na wyjęciu dziennika i zapisania tego, co zaczął mi opowiadać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Pią 3:41, 14 Mar 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 23:08, 25 Sty 2014    Temat postu:

Benedetto wydaje się być człowiekiem pogodzonym ze swoim losem i obojętnym na wszystko. Czyżby znowu miał ułożony kolejny chytry plan ucieczki i ocalenia własnej głowy? Właśnie dlatego musze dziś jeszcze przeczytać kolejny rozdział, by się o tym przekonać, bo zaintrygowała mnie jego na pozór obojetna postawa. A ten baron d’Epinay okazał się być naprawdę porządnym człowiekiem, skoro pofatygował się na bal do ministra, by pomóc Jeanowi w umożliwieniu spotkania się z Benedettem. Lucjan tez okazał się być w porządku, pomimo swojej niechęci jaką odczuwał wobec Jeana, bo też mu pomógl w realizacji jego zamierzenia.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pon 21:42, 27 Sty 2014    Temat postu:

Ten Benedetto to prawdziwy nikczemnik, niegodziwiec i zbrodniarz jakich mało. Nie rozumiem tego jak mógł doprowadzić do śmierci tych, którzy ocalili mu życie, dając mu dom i opiekę i to będąc zaledwie 12-letnim gówniarzem, a zaprzyjaźnić się ze swoim ojcem, który chciał się go pozbyć i jeszcze pomścić jego upadek na człowieku, który wprowadzil go na salony i chciał mu powierzyć majątek. Mniemam, że on był chory psychicznie przez niedotlenienie, skoro po tym jak się narodził nie oddychał, bo przecież żaden normalny człowiek, nawet zbrodniarz i morderca nie zachowuje się w taki sposób. Hrabia i jego żona z kolei okazali się naprawdę bardzo szlachetni i wspaniałomyślni pomagając mu uciec z więzienia, po tym jak chciał ich zabić, tylko nie rozumiem dlaczego w takim razie hrabia wydał go żandarmom, a potem pomógł mu w ucieczce, skoro był tak mściwym i zawistnym człowiekiem. Czyżby jego żona dysponowała tak wielka siłą perswazji, że udalo jej się go przebłagac, by pomógł mu uciec? Tylko dlaczego ona chciała go ocalić? Przecież to absurdalne i niedorzeczne po tym co ten cwel chciał im zrobić! Ten Danglars tak samo zszedł całkowicie na złą drogę przystępując do bandy łotrów, tylko po to by zemścić się na hrabim za swoje bankructwo.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Wto 20:56, 28 Sty 2014    Temat postu:

No tak, Benedetto przynajmniej potrafi przyznac się do winy. Zdaje sobie doskonale sprawę z tego, że jest sukinsynem i zbrodniarzem, zasługującym na śmierc. Danglars z kolei uważa się za niewinnego , choć był oszustem , a do tego przyłaczył się do bandy przestępców, by zemścić się na hrabim, ale on swoich błędów nie jest w stanie dostrzec i całą winę zwala na hrabiego, któremu też przecież musiał wiele złego wyrządzić, skoro szukał on na nim pomsty. Za nic przecież nie doprowadziłby go do bankructwa. Teraz już wiem, że myliłem się co do hrabiego. On wcale nie jest złym i nikczemnym człowiekiem, choć zadaje się z przestępcami i nawet im pomaga, jak to było w przypadku Benedetta. I fakt jego postępowanie naprawdę trudno zrozumieć, gdyż wydaje się ono niedorzeczne i zupełnie pozbawione sensu, ale jestem pewien, że on w tym wszystkim ma swój własny określony cel, że jego czyny nie są bezcelowe. W końcu nie jest głupcem, tylko człowiekiem inteligentnym, chytrym i przebiegłym, potrafiącym doskonale maskować swoje prawdziwe uczucia i zamiary.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 22:28, 29 Sty 2014    Temat postu:

Ten Danglars to ma wysokie mniemanie o sobie, choć uważa się za skromnego człowieka. Był prawdziwym głupcem, skoro chciał złożyć fałszywe zeznania przeciwko Dantesowi. Pytanie tylko, skąd Dantes dowiedział się, że to on był pomysłodawcą tego wszystkiego, skoro to nie on wręczył tę depeszę żandarmom? Czyżby dowiedział się tego od Mondega? Ale mimo wszystko uważam, że hrabia powinien się mścić głównie na Mondegu, bo to w końcu przez niego trafil do więzienia, a nie przez Danglarsa. On był co prawda inicjatorem tego spisku, ale na tym się skończyło. Nie doniósł przecież na Dantesa. Mondego zrobił to bez jego wiedzy. A ta Herminia rzeczywiście była głupia. Po co za niego wychodziła, skoro go nie kochała? A on zapewne chciał do niej wrócić , tylko dlatego, że zbankrutował, skoro doskonale wiedział, że go nie kocha. Nie no, ja jestem zdania, że hrabia zbyt surowo potraktował Danglarsa. Nie dość, że doprowadził go do calkowitego bankructwa to jeszcze chciał go zagłodzić w więziennej celi. Doprawdy swoją zemstę powinien skierować tylko na Mondega i prokuratora, bo to oni sa głównymi sprawcami tego, że utracił wolność, a zwłaszcza Mondego, bo prokurator to wiadomo wykonywał tylko swoją pracę, ale gdyby nie Mondego, to hrabia z pewnością nigdy nie byłby aresztowany. To on go wydal i jest głównym winowajcą tego wszystkiego.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 23:35, 30 Sty 2014    Temat postu:

No tak, pewne sprawy się wyjaśniają, a powstają nowe zagadki, jak choćby ta kim dla hrabiego był ten tajemniczy Dantes, który ponoć zmarł w więzieniu. Nic dziwnego, że Jeana tak to intryguje, skoro naprawdę wciągnęła go historia hrabiego, ale moim zdaniem za bardzo potępia Danglarsa, skoro uważa, że nawet taki skończony sukinsyn jak Benedetto jest od niego lepszy, tylko dlatego, że zrozumiał, iż straci życie tylko i wyłącznie z własnej winy. Jeśli opowieść Danglarsa jest zgodna z prawdą to nie ma się co dziwić, że uważa się za niewinnego, choć gdyby zaniechal zemsty na hrabim nie musiałby teraz gnić w celi. Podobnie jak Benedetto otrzymał szansę po tym jak hrabia go wypuścił, ale z niej nie skorzystał, no i teraz ma. Herminia z kolei naprawdę musiała kochać swojego syna, pomimo tego, że w ogóle go nie znała i, że ja okradł, skoro widząc jego śmierć, dostała ataku serca, czym zaszokowała wszystkich zgromadzonych, bo w końcu nikt z nich prócz Jeana nie wiedział kim dla niej był ten zbrodniarz. Jean z kolei ma naprawdę wielkie szczęście, że ordynator szpitala pozostawił zapiski Villeforta i mu je podarował. Może dzięki nim Jean znajdzie odpowiedzi na kolejne nurtujące go pytania, które powstały po rozmowie z baronem albo raczej byłym baronem.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 22:17, 31 Sty 2014    Temat postu:

Villefort to taki sam nędznik jak i Benedetto, a do tego żałosny kretyn. Zamiast spróbować porozmawiać z Dantesem i wyjaśnić mu pewne sprawy bez żadnych skrupułów skazał go na tak okrutny los, choć doskonale wiedział, że nie zasłużył na to, a mimo to potraktował go jak największego zbrodniarza i mordercę, którym sam był. To on powinien zostać ukarany dożywotnim więzieniem w nieludzkich warunkach, za te wszystkie zbrodnie , których się dopuścił. Był tak wynaturzony i pozbawiony wszelkich skrupułów, że życie ludzkie nic dla niego nie znaczyło. Dla niego liczyło się jedynie jego dobre imię i kariera. Nic poza tym, nawet własna rodzina. Jego druga żona niczym się od niego nie różniła. Dla niej liczyły się tylko pieniądze i z pewnością wyszła za niego jedynie ze względu na posiadany przez niego majątek. I tak samo jak on bez żadnych skrupułów był gotów zabić własnego syna, ona również otruła swojego. Oboje byli siebie warci. Nic dodać nic ująć.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 22:44, 01 Lut 2014    Temat postu:

LOL! Miłośc od pierwszego wejrzenia! Wystarczyło, że na nią popatrzył, a już nie może przestać o niej myślec. xD No ciekawe jak to się dalej rozwinie i czy uda mu się do niej zbliżyć. xD
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 23:37, 02 Lut 2014    Temat postu:

A zatem Jean znalazł sobie towarzyszkę do swych dalszych poszukiwań informacji o hrabim, tylko coś mi się zdaje, że jego misja zejdzie teraz na dalszy plan, skoro tak bardzo zadurzył się w Marcie. Jednak jego przypuszczenia co do tego, że jest księżniczką okazały sie słuszne, tyle że ona wcale nie zasługuje się jak typowa księżniczka, gdyż nie jest wyniosła, tylko bezpośrednia i widać, że wcale nie czuje się lepsza od innych ze względu na swe arystokratyczne pochodzenie, gdyż woli, żeby zwracano się do niej po imieniu.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Czw 21:31, 06 Lut 2014    Temat postu:

Jean zdecydowanie przesadza. Nie docenia się, dramatyzuje, a przecież zdobył już wystarczającą ilość informacji by napisać artykuł na temat hrabiego, tyle tylko, że on naprawde się zaangażował w poszukiwanie tych wiadomości i wciąż nie zna odpowiedzi na tyle zasadniczych pytań, choć i tak odwalił kawał naprawdę dobrej roboty. Przez tego Vampę to się niezłego strachu najedli. Fajne zgotował im powitanie, każąc swoim uzbrojonym ludziom ich porwać, nie ma co. Tylko nie rozumiem po co on chce właściwie opowiedziec im na temat hrabiego, skoro ani on ani hrabia nie będa z tego mieli żadnych korzyści?
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Pią 1:03, 07 Lut 2014    Temat postu:

Trzeba przyznać, że lojalny i wierny człowiek z tego Vampy. Hrabia z kolei wykazał się naprawdę wielką szlachetnością wstawiajac się za Peppinem, a potem pomagajac mu w ucieczce, aby nie trafił do więzienia. Wobec Danglarsa też zachował się wspaniałomyślnie, przemyślawszy sobie, że to nie tędy droga. Doszedł do wniosku, że jednak nie chce być odpowiedzialny za śmierć kogokolwiek i puścił go wolno, a jak Danglars mu się odwdzięczył za okazane miłosierdzie, to już inna sprawa. Podły niewdzięcznik z niego i tyle. Ale tupet to miał niezły, żeby instytucje charytatywne okradać. Jak nie potrafił zarobić pieniędzy uczciwością to mógł wyjść na ulicę żebrać, kretyn jeden. Skończony egoista, nieliczący się z nikim, ale ostatecznie prawo go dosięgło i dostał to na co zasłużył.
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
AMG
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 17 Kwi 2012
Posty: 3024
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:03, 11 Lut 2014    Temat postu:

No iiiiiiii? Wiem, że marudzę, dawno mnie nie było, ale mało tu nowego do czytania Wink

Jacopo taki, jakiego sobie wyobrażam. Wyobrażenia co do Marty coraz "solidniejsze". Wyobrażenia co do hrabiego mocno się klarują Smile Więcej proszę.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kronikarz56
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 28 Lut 2013
Posty: 703
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Śro 20:56, 12 Lut 2014    Temat postu: Rozdział XLIV

Rozdział XLIV

Opowieść Jacopo

Urodziłem się we włoskiej rodzinie rybackiej. Moi rodzice nie należeli, jak to się mówi, do ludzi zamożnych. Dlatego też ja i moje rodzeństwo musieliśmy od najmłodszych lat szukać różnego rodzaju innych środków powiększenia naszych dochodów. Ale cóż za sposób zarabiania mogłem wybrać ja, syn rybaka? Na to, aby zostać politykiem byłem zbyt biedny oraz za nisko ustawiony. Co do biedniejszych robót były one bardzo źle opłacane. Nie można było za taką wypłatę wyżywić kilkuosobowej rodziny. Mówię „kilkuosobowej”, gdyż tak to już wypada, że my, ludzie z biedniejszych rodzin, zawsze mamy mało pieniędzy i mnóstwo dzieci. Tak to już na tym świecie Pan Bóg stawia losy ludzkie. Ci bogaci mają mało dzieci i posiadają je chyba tylko dla zabawy albo na pokaz. Zaś my, biedni ludzie, co to serca mamy jak na dłoni wyłożone, mamy mało pieniędzy i dużo dzieci, ale za to my je kochamy i z serca wprowadzamy je na świat. Lecz jednak brak gotówki powoduje, że wielu z nas schodzi potem na złą drogę, aby móc w jakikolwiek sposób pomóc swoim bliskim.
Musiałem więc dla wyżywienia swojej skromnej osoby oraz mych najbliższych członków rodziny zejść na drogę przestępstwa. Miałem jednak duży wybór, gdyż jak każdy mądry człowiek wie, przestępstwo dzieli się na dwie kategorie, te z kolei zaś na mniejsze kategorie. Te duże to takie, w których albo musisz człowieku zabijać albo nie musisz, a wręcz nie powinieneś zabijać. Do pierwszej kategorii zalicza się zawód rabusia grasującego po drogach. Ludzie z tego fachu bezwzględnie zabijają ludzi i nie mają przy tym najmniejszych wyrzutów sumienia. Następni w tej grupie zawodów są piraci. Także zabójcy jak się patrzy. To zrozumiałe, że nie chciałem zostać człowiekiem, który odbiera życie innym istotom ludzkim. Jestem człowiekiem wierzącym i jeśli bym musiał zabijać, to jedynie w obronie własnej lub w obronie swoich bliskich. Zaś piraci czy grasanci na drogach nie zabijają z takich właśnie powodów. Od razu więc odrzuciłem takie właśnie zawody.
Druga kategoria przestępstw to kieszonkowcy, przestępcy uliczni oraz przemytnicy. W każdym razie ja takie właśnie zawody z tej kategorii znam. Z braku możliwości w poprzedniej kategorii musiałem wybrać jeden z tych zawodów. Niestety szybko się okazało, że nie mam żadnych zdolności do okradania ludzi na ulicy. Również bycie kieszonkowcem nie było moim powołaniem. Musiałem więc wybrać zawód ostatni z możliwych - przemyt.
Szybko się okazało, że jest to zawód w sam raz dla mnie. Po pierwsze wiązał się on z morzem, które było mi naprawdę bliskie. Od dziecka pływałem po nim łowiąc ryby. Więc co jak co, ale doskonale wiedziałem gdzie i jak płynąć, by uniknąć kontroli celnej lub jak wyjść ze sztormu, gdyby nas takowy złapał. Poza tym w przeciwieństwie do pirata przemytnik wcale nie musi zabijać ludzi. Nie musi nawet rabować. Przemytnik po prostu bierze towar i przewozi go bez kontroli celnej, po czym sprzedaje z zyskiem. I nikogo przy tym nie musi zabijać. Uznałem więc, że jest to najmniej brutalny ze wszystkich nielegalnych zawodów na świecie. Dlatego też stał się on również i moim zawodem.
Dość łatwo udało mi się znaleźć statek i załogę, która zechciała mnie zwerbować. Nie było to wcale takie trudne, jakby się mogło wydawać. Przemytników jak psów, niekiedy nawet było ich więcej niż miejsc na statkach, na których się chcieli zatrudnić. Łatwo z tego wywnioskować, że ten zawód jest wciąż popularny. Ale o to już mniejsza. Zostałem przemytnikiem i wstąpiłem do załogi statku o nazwie „Panna Amelia”. Dość szybko zaprzyjaźniłem się z jego kapitanem i załogą. Polubili mnie i przyjęli jak brata. Pływałem z nimi przez kilka ładnych lat poszerzając mocno dochody swoje oraz rodziny. I pewnie do dzisiaj byłbym tylko zwykłym przemytnikiem, gdyby nie pewne wydarzenie, które miało miejsce w roku 1829.
Tego bowiem roku udało się nam wyłowić z morza rozbitka. Był on zarośnięty i wycieńczony, a do tego ubrany w podarte łachmany. Widać było wyraźnie, że jest zbiegłym więźniem, choć uparcie nie chciał się do tego przyznać. Powiedział nam, że pochodzi ze statku, który rozbił się poprzedniego dnia podczas sztormu. Na jego szczęście taka katastrofa rzeczywiście miała miejsce i przez chwilę nawet byliśmy gotowi uwierzyć w tę jego bajeczkę. Jednak strzał z zamku If, właśnie przez nas mijany, dał nam wyraźnie do zrozumienia, z kim mamy do czynienia. Mimo to człowiek ów dalej mówił swoje. Swój zarost i długie włosy wytłumaczył tym, że składał śluby niegolenia się aż do dzisiejszego dnia. I choć kłamał w żywe oczy, to my uznaliśmy, że lepszy więzień niż celnik, a poza tym człowiek ów doskonale znał się na morskim fachu. Zaproponowaliśmy mu więc wstąpienie do naszej załogi. Zgodził się bez wahania. Kiedy nam bardziej zaufał, zdradził nam swoje prawdziwe nazwisko. Nazywał się Edmund Dantes, a w więzieniu na wyspie If spędził czternaście długich lat.
Pływaliśmy tak na pokładzie „Panny Amelii” razem z naszym nowym nabytkiem, który dość szybko okazał się nader pomocny. Podczas jednej wyprawy doszło do strzelaniny z celnikami. Nie lubiliśmy z nimi walczyć, bowiem nie znosiliśmy przemocy. W tym wypadku jednak musieliśmy odpowiedzieć ogniem na ogień. Gdyby nas schwytano, posłano by nas bez wahania na galery i pływalibyśmy do końca życia przykuci łańcuchem do ogromnej, starej krypy pełnej innych takich frajerów jak my, którzy się dali wziąć żywcem. Nie uśmiechało się nam to, nie mówiąc już o tym, iż wydawało się nam, że tak surowa kara za drobne przewinienie jest co najmniej niesprawiedliwością. Broniliśmy więc swojej wolności zażarcie niczym lwy. Podczas walki Dantes został ranny. Oberwał w ramię kulką przeznaczoną dla mnie, gdyż zasłonił mnie własnym ciałem. Od tego czasu stał się moim najlepszym przyjacielem. Nigdy nie zapomniałem mu tego wspaniałego i szlachetnego czynu, jakiego dokonał w mojej obronie.
Kilkakrotnie zatrzymywaliśmy się podczas naszych wypraw na wyspie Monte Christo. Była ona swego rodzaju portem dla naszego okrętu, a niekiedy nawet i kryjówką. Edmund wykazywał dziwne zainteresowanie tą wyspą, choć nigdy się otwarcie do tego nie przyznał. W końcu jednak podczas jednego na niej pobytu Edmund poszedł polować na kozice. Wracając upadł i skręcił nogę. Nie mogliśmy go zabrać ze sobą na statek nie czyniąc mu przy tym krzywdy. Ponadto towarzysz podróży ze skręconą nogą byłby dla nas tylko zawadą. A nam szykowała się kolejna intratna wyprawa. Mieliśmy więc dylemat, co powinniśmy zrobić. Dantes w końcu sam zaproponował, żebyśmy go zostawili na wyspie i potem wrócili po niego pod koniec owej planowanej wyprawy. Tak też, mimo licznych wątpliwości, zrobiliśmy. Ja nawet byłem gotów zostać z Dantesem rezygnując ze swego udziału w zyskach, lecz Edmund nie zgodził się na to, bym był poszkodowany z jego powodu. Ostatecznie też zostawiliśmy go na wyspie z zapasem jedzenia i amunicji. Gdy wróciliśmy był już zdrowy. Zabraliśmy go do Marsylii, gdzie mieliśmy zamiar przepić i przejeść oraz prześpiewać nasz łup, jak zwykliśmy dotąd to czynić. Ja oczywiście prócz tego wspomagałem zyskami swoją rodzinę sobie pozostawiając niewiele.
Gdy już byliśmy w Marsylii Edmund złożył mi pewną propozycję nie do odrzucenia. Poprosił mnie o przyjacielską przysługę obiecując za nią wdzięczność do końca życia. Kazał mi iść w głąb Marsylii i zapytać o dwoje ludzi, którzy nazywali się Ludwik Dantes oraz Mercedes Herrera. Nie mogłem odmówić tak drobnej przysługi człowiekowi, który uratował mi życie i to bez względu na to, jakie motywy nim kierowały. Poszedłem więc, lecz niestety wróciłem ze smutnymi wiadomości. Ludwik Dantes nie żył, zaś Mercedes Herrera zniknęła. Edmund podziękował mi, po czym wystąpił z załogi „Panny Amelii” radząc, abym uczynił to samo. Posłuchałem jego rady, a on kupił mi piękny i wspaniały jacht, na którego pokładzie właśnie się znajdujemy. Zostałem jego kapitanem. Dość szybko zebrałem załogę do niego, składająca się w większości z dawnych przemytników „Panny Amelii”. Edmund zaś sam również nabył mały statek, na którym chciał ruszyć w świat. Zaproponowałem mu jednak, abyśmy obaj ruszyli w drogę na pokładzie obu naszych statków. Mimo początkowych obiekcji ostatecznie wyraził na to zgodę i ruszyliśmy w drogę.
Nim to się jednak stało mój przyjaciel musiał załatwić jeszcze pewną bardzo ważną sprawę. Powiedział mi, że w Marsylii dowiedział się o spadku, który właśnie odziedziczył. Spadek uczynił go bajecznie bogatym i dlatego nie musiał zajmować się szmuglem. Za pomocą wyżej wymienionego spadku wynagrodził swych do niedawna jeszcze kolegów po fachu za okazaną mu przyjaźń. Moja rodzina nie musiała się już nigdy martwić o pieniądze, zaś wszyscy członkowie załogi „Panny Amelii” otrzymali po jednym diamencie. Później drogi moich dawnych kompanów z tego pięknego okrętu się rozeszły. Część z nich, łącznie z samym kapitanem, porzuciła dawny zawód. Reszta zaś została moją załogą. Z kolei ja sam oddałem się pod komendę Edmunda, który wyrobiwszy sobie paszport na nazwisko lord de Wilmore kazał nam płynąć na Monte Christo, po czym wydobył z wyspy tajemniczą skrzynię. Nie powiedział nam, co w niej jest. Dopiero później ja sam poznałem prawdę. Najpierw jednak musiałem złożyć przysięgę Edmundowi, że nigdy nikomu nie powiem o tym, co od niego teraz usłyszę. Nie mówiłbym wam tego, gdyby nie to, że przysięga dzisiaj już nie obowiązuje. Wieści te hrabiemu na pewno nie zaszkodzą.
Edmund Dantes przed laty był marynarzem z Marsylii. Miał zostać kapitanem statku, na którym pływał. Pragnął się również ożenić z Mercedes Herrera, rybaczką z Katalonii. Jednakże dwóch ludzi sprzysięgło się przeciwko niemu – pierwszym był inny marynarz również pływający na tym samym statku, co Dantes. Zazdrościł Edmundowi jego szybkiego awansu, gdyż uważał, że to jemu się on należy. Drugim człowiekiem nienawidzącym mego przyjaciela był kuzyn Mercedes Herrera, zakochany w niej do szaleństwa młody rybak z Katalonii. Obaj uknuli spisek i fałszywie oskarżyli Edmunda o bonapartyzm. A zapewne wszystkim wiadomo, jak za czasów Ludwika XVIII okrutnie prześladowano zwolenników ex-cesarza Francuzów. Edmund trafił przed oblicze zastępcy prokuratora generalnego, który odkrył, że Dantes otrzymał list od Napoleona do jego agenta. Ponieważ Edmund nie wiedział, co jest treścią listu, zastępca prokuratora postanowił go wypuścić. Zmienił jednak zdanie, gdy odkrył, że agentem cesarza jest pan Noirtier, z którym zastępca prokuratora był spokrewniony. Podły urzędnik wiedział doskonale, że gdyby ktokolwiek się o tym fakcie dowiedział, jego kariera byłaby skończona. Dlatego bezwzględnie posłał Edmunda na dożywocie do zamku If. Dantes spędził tam czternaście długich lat, podczas których poznał współwięźnia, niejakiego księdza Farię. Opowiedział mu on o skarbie ukrytym na wyspie Monte Christo. Kiedy ów współwięzień umarł, Dantes zawinął się w jego pogrzebowy całun i jako on został wrzucony do morza. Uwolniwszy się z całunu płynął morzem wpław, aż trafił na pokład „Panny Amelii”. Teraz zaś, kiedy zdobył ów tajemniczy skarb, postanowił go wykorzystać, aby się zemścić na ludziach, którzy zniszczyli mu życie.
Gdy tylko poznałem prawdziwą historię mego przyjaciela oburzyłem się mocno na postępowanie jego wrogów. Jestem z pochodzenia Włochem i jak na pewno każdy wie, my Włosi emocjonalnie jesteśmy mocno przywiązani do zemsty za uczynione nam krzywdy. Vendetta musi być. Dlatego bez wahania ofiarowałem Edmundowi Dantesowi swoje usługi. Obiecałem zachować sekret tajemniczej skrzyni na pokładzie jachtu Dantesa. I zachowałem go. Załoga na szczęście nie zadawała zbędnych pytań. Oddani Edmundowi do reszty nie interesowali się tym, co on ukrywa. Na szczęście wspólne przemytnicze wyprawy łączą ze sobą ludzi do tego stopnia, że mogą oni na sobie polegać zawsze i wszędzie.
Jeśli chodzi o zemstę zaproponowałem Edmundowi wyjście siłowe – zabić nożem każdego z wrogów. Ale cóż… Tak na pewno postąpiłby Jacopo albo nawet dawny Dantes przemytnik. Lecz lord de Wilmore miał inny plan. Chciał dowiedzieć się wszystkiego o swoich wrogach i zniszczyć ich owymi odkrytymi tajemnicami. Pływaliśmy więc naszymi dwoma statkami po świecie szukając wszystkiego na temat trzech ludzi: Danglarsa, Fernanda Mondego oraz Gerarda de Villefort. Nie była to łatwa podróż. Trwała ona aż dziewięć lat. Lord de Wilmore stał się przez ten czas hrabią Monte Christo. Zdołał się dużo dowiedzieć o Danglarsie i Fernandzie Mondego. Udało mu się nawet kupić od sułtana pewną grecką księżniczkę imieniem Hayde, która posiadała na wroga numer 2 mnóstwo kompromitujących wiadomości. Villefort wciąż był poza naszym zasięgiem, ale i o nim mieliśmy się jeszcze dużo dowiedzieć. Długo by było opowiadać o wszystkim, co przeżyliśmy przez dziewięć lat tej podróży. Wspomnieć jednak należy, że podczas podróży spotkaliśmy kolejnego przemytnika i mego rodaka, Włocha. Nazywał się on Giovanni Bertuccio. Okazało się, że posiadał on pewne wiadomości na temat świętoszkowatego pana de Villefort. Hrabia Monte Christo więc zwerbował go na służbę do siebie.
Rozpoczęła się zemsta. Sam nie byłem jej świadkiem. Podczas gdy hrabia jej dokonywał, ja i moi ludzie podróżowaliśmy dalej po świecie zdobywając nowe wiadomości dla Edmunda, a przy okazji również przemycając liczne towary, zaś wyspa Monte Christo za zgodą naszego kochanego hrabiego (który ją, nawiasem mówiąc, kupił), służyła nam za port i kryjówkę. Pamiętam nawet wydarzenie, jak w roku 1838 podczas jednego pobytu we Włoszech hrabia ucztował z nami na owej wyspie. Zjawił się wówczas na niej pan baron Franz d’Epinay, który chciał tu zapolować na kozice. Został jednak przez nas schwytany i zabrany przed oblicze hrabiego. Ten zaś ugościł go najlepiej jak mógł, po czym kazał odesłać go do hotelu, w którym ten mieszkał.
Co do samej zemsty hrabiego Monte Christo niewiele o niej wiem. Mogę jednak powiedzieć, że podróżowałem niekiedy z polecenia samego Edmunda i zdobywałem dla niego niezbędne papiery, dokumenty itd. które potwierdzały wszystkie dowody zebrane przeciw jego wrogom, by ich skompromitować. Gdy już je zdobywałem, to natychmiast dostarczałem hrabiemu. Pamiętam, jak się cieszył, kiedy podawałem mu do ręki ostatni już element ogniwa łańcucha jego zemsty. Rozmawiał wtedy ze mną, Hayde, Bertucciem i swoim czarnoskórym niewolnikiem Alim jak z najlepszymi przyjaciółmi (którymi my, nawiasem mówiąc, jak najbardziej się czujemy) i oznajmił, że ma już wszystko, by rozpocząć polowanie na swych wrogów. Zacierałem ręce z radości. Nadszedł czas rewanżu. Oczywiście ja sam do jego realizacji użyłbym jedynie korsykańskiego noża z kilkunastocentymetrowym ostrzem, ale z drugiej strony nie umiałem odmówić mojemu przyjacielowi pomysłowości. Sposób w jaki zniszczył swoich wrogów pozbawiając ich majątków oraz ośmieszając i ujawniając wszystkie ich głęboko skrywane tajemnice był po prostu genialny. Ci ludzie dostali coś o wiele gorszego niż zemstę. Z perspektywy czasu sądzę, że to była najlepsza dla nich kara. O wiele gorsza niż zaprawienie nożem.
W październiku 1838 roku zemsta Edmunda się dokonała, a ja sam na jego polecenie popłynąłem na Monte Christo, gdzie spotkałem pewną zakochaną parkę, którą Dantes połączył ze sobą. Wręczyłem im list od hrabiego i zabrałem do ich nowego domu, po czym popłynąłem na Wschód, gdzie do dzisiaj wiernie służę memu panu i przyjacielowi, od czasu do czasu wciąż zajmując się przemytem. Przede wszystkim jednak wypełniam polecenia mego pana, tak jak i dzisiaj to robię wioząc państwa do niego.
Myślę, że mogę na tym zakończyć historię, choć prawdę mówiąc, jest jeszcze coś, o czym należy wspomnieć. Otóż kilka lat po zakończeniu swej zemsty mój pan sam nieomal padł ofiarą pomsty ze strony syna swej ofiary. Mówię o tym nędzniku, młodzieńcu nazwiskiem Benedetto. On to, chcąc pomścić śmierć swego ojca, prokuratora de Villeforta, zaatakował Edmunda i jego ukochaną żonę w Wenecji oraz porwał ich jedyne dziecko zmuszając mego przyjacielu, by przybył po nie na Monte Christo. Na szczęście Benedetto nie przewidział, że wśród swoich bandytów ma człowieka o imieniu Peppino, który był wiernym sługą Edmunda Dantesa. On to powiadomił o wszystkim Bertuccia, a potem razem z nim zawiadomili o wszystkim mnie, kiedy ze swoimi ludźmi przybywałem na wyspę Monte Christo, by ukryć w niej swoje towary, jak to często robiłem. We trójkę uknuliśmy diabelnie skuteczny plan działania. Peppino przekazał nam dziecko Edmunda i Hayde, po czym ja i Bertuccio związaliśmy go i zakneblowaliśmy, by w razie ucieczki z naszych rąk Benedetto nie podejrzewał naszego wspólnika o zdradę. Następnie oddałem dzieciątko mego przyjaciela pod opiekę kilku z mych ludzi, zaś z resztą udałem się na akcję. Razem z Bertucciem zabiliśmy dwóch bandytów tego łajdaka Benedetta, wcieliliśmy się w nich i jako oni wprowadziliśmy moich przemytników na Monte Christo. Tam doszło do walki, podczas której wybyliśmy co do jednego tych nędzników, ale Benedetto zgodnie z przewidywaniami zdążył uciec wysadzając za sobą grotę w powietrze. Jednak Edmund nie był w ciemię bity i po prostu wyprowadził nas innym, ukrytym przejściem. Gdy już byliśmy bezpieczni, oddałem dziecko Hayde, po czym wraz z Bertucciem i Edmundem udaliśmy się do Paryża w pościg za Benedettem. Przebrani za grabarzy dopadliśmy go w grobowcu rodziny de Villefort i tam wydaliśmy w ręce żandarmów. Łotr poszedł na gilotynę, co od dawna mu się należało, zaś mój przyjaciel może już spać spokojnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kronikarz56 dnia Śro 0:23, 06 Sie 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Śro 22:46, 19 Lut 2014    Temat postu:

Ciekawy rozdział , nawet bardzo ciekawy. xD Nieźle sobie poczynali przy pierwszym zbliżeniu, tylko Jean za bardzo broni Vampę i jego bandę, bo mimo wszystko są to złodzieje i porywacze i rozdawanie zdobytych pieniędzy ubogim wcale nie usprawiedliwia ich postępków. Przestępcy i tyle. Może nie bandyci, ale przestępcy i złodzieje. Córka Danglarsa i jej nauczycielka muzyki okazały się homoseksualne. Tego się nie spodziewałem. Szczęśliwy zbieg okoliczności, że Marta miała okazję je poznać, a do tego obie przebywają w Rzymie, dzięki czemu Jean będzie mógl bez problemu zdobyć kolejne informacje na temat hrabiego.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10 ... 13, 14, 15  Następny
Strona 9 z 15

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin