Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Uśmiech losu część I "W przedsionku piekła"
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 18, 19, 20  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 0:31, 15 Mar 2014    Temat postu:

Bardzo wzruszający fragment ... smutny, poszukiwania Adama, rozpacz rodziny, kiedy już prawie pogodzili się z myślą, że go nigdy nie odnajdą ...
ADA napisał:
Nawołują, co jakiś czas strzelają w górę, zaglądają pod każdy kamień, mając nadzieję na jakiś, choćby najmniejszy ślad Adama.

Nawoływanie - skuteczne, mógł się odezwać i wtedy odnaleźliby go.
Strzelanie w górę - jak najbardziej, Adam usłyszałby strzały i jakoś dałby znać, gdzie jest.
Po co zaglądali pod każdy kamień? Tego nie rozszyfrowałam. Adaś spore rozmiary miał i na pewno nie zmieściłby się w takim schowku. Jaszczurka, wąż owszem, ale nie Adam ...
No i to miasteczko Przystań. Klimat niesamowity. Podobny odcinek w miasteczkiem-widmem był w Bonanzie - Twilight Town. Tylko tam trafił Joe, nie Adam. W każdym razie nastrój idealnie oddany. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:41, 15 Mar 2014    Temat postu:

***
Nabożeństwo żałobne za Adama Cartwrighta dobiegało końca. Zaśpiewano jeszcze psalm i nim wybrzmiały ostatnie jego dźwięki Joe uniósł się z ławki i delikatnie dotknął ramienia ojca. Ben jakby przebudzony ze snu nieprzytomnie spojrzał na syna.
- Pa, chodźmy, msza się skończyła – powiedział łagodnie, jak do dziecka, Joe.
- Jeszcze chwilkę synku, chcę się pomodlić. Proszę, zostaw mnie samego.
- Jak sobie życzysz, Pa. Będziemy czekać z Hossem przed wejściem.
Ben w odpowiedzi skinął tylko głową. Joe oglądając się na pogrążonego
w rozpaczy ojca podszedł do stojących w drzwiach świątyni pastora i Hossa. Spojrzał na swego ogromnego brata i serce mu zamarło. Ten silny, zawsze pogodny, o gołębim sercu mężczyzna miał oczy pełne łez.
Joe podziękował pastorowi za piękną i wzniosła mowę, w której w nadzwyczaj trafny sposób przedstawił postać Adama, jego pracowitość i zaangażowanie na rzecz Viginia City i niezłomne zasady jakimi kierował się zmarły. Joe przypomniał pastorowi o czekającym w Ponderosie zwyczajowym poczęstunku i zwrócił się do Hossa
- Wyjdźmy. Ojciec chciał się jeszcze pomodlić.
Hoss posłusznie ruszył w kierunku drzwi. Gdy wyszedł przed kościół ze zdziwieniem stwierdził, że słońce nadal świeci, a życie toczy się swoim torem. Z ogromnym bólem i żalem spojrzał swymi błękitnymi oczami na młodszego brata.
- Joe – powiedział łamiącym się głosem Hoss – nie wierzę, że Adama nie ma. Rano byłem w jego pokoju. Wszystko tam jest, tak jak zostawił przed waszym wyjazdem. Wciąż mi się wydaje, że stanie w drzwiach i zdejmując kapelusz krzyknie czołem bracia. Dobry Boże – zaszlochał Hoss – jak bardzo mi go brakuje.
- Mnie też braciszku, mnie też – ze smutkiem powiedział Joe.

***
Zastępca szeryfa Forresta agent Glen szedł drogą prowadzącą z miasteczka Przystań ku rozstajom dróg. Codziennie rano bez względu na pogodę przebywał tę samą trasę mając nadzieję, że ujrzy tak bardzo wyczekiwany dyliżans. Dzisiejszy dzień nie był więc wyjątkiem. Mijając mroczny, tajemniczy ogród, o którym krążyły legendy, z niepokojem, ukradkiem spojrzał na ogromną, kutą w żelazie bramę prowadzącą do niego. Nigdzie nie zauważył Strażnika, ale miał niezbitą pewność, że stary Indianin śledzi każdy jego krok. Glen doszedł do rozstaju dróg. Tu na przydrożnym głazie usiadł i obserwował okolicę. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Powietrze drgało od gorąca. Glen spojrzał w niebo. Od zachodu płynęły tuż nad ziemią ciężkie ołowiane chmury, zapowiadające nadchodzącą burzę. Po upływie niespełna kwadransa grube krople deszczu zaczęły spadać na ziemię. Glen jeszcze raz rozejrzał się wokół, jednak dyliżansu, na który z taką niecierpliwością czekał nie było ani śladu. Kolejny dzień stracony, pomyślał. Powoli wstał, otrzepał z kurzu spodnie i nieśpiesznie poszedł w kierunku miasta. Wokół zapadła dziwna cisza – cisza przed burzą.
Tymczasem niespełna 20 mil od Przystani dyliżans powożony przez Woźnicę wpadł w samo centrum ogromnej burzy. Strumienie deszczu i grad z całą gwałtownością uderzały w pojazd. Konie oszalałe od błyskawic i grzmotów gnały na zatracenie. Woźnica z ledwością panował nad zaprzęgiem. Wydawało się, że nic nie jest w stanie zapobiec katastrofie, gdy nagle jak spod ziemi wyłonił się ogromnych rozmiarów skalny korytarz. Konie czując bliskie ocalenie z całym impetem wpadły między skały, które sprawiały wrażenie jakby chciały zmiażdżyć przejeżdżający dyliżans. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki burza ucichła. Woźnica odetchnął z ulgą. Przed nim roztaczał się nieprawdopodobnie piękny widok na niezwykle zieloną dolinę, na której najdalszym krańcu malowniczo położone było miasteczko Przystań.

***
W całym miasteczku dało się zauważyć niesamowite podekscytowanie. Ludzie opuszczali swe domostwa, biegnąc na plac przed kościołem. Dzwony na wieży kościelnej biły donośnie, jak na trwogę. Wreszcie, długo oczekiwany dyliżans wjechał do miasta. Szeryf Forrest z ulgą spojrzał na stojącego tuż obok doktora Woodsa i prawie bezgłośnie wypowiedział jedno słowo – nareszcie.
- Witajcie, miło was wszystkich widzieć – usłyszeli donośny głos Woźnicy, gdy tylko dyliżans zatrzymał się na placu.
Woźnica zeskoczył z kozła i podszedł do Forresta i Woodsa.
- Mam dla was to na co zapewne z taką niecierpliwością czekacie – powiedział podając Forrestowi złożony w czworo dokument – ale nie tylko to – dodał.
- Domyślam się, że przywiozłeś nam nowych mieszkańców.
- To prawda. Są trochę zagubieni i wymagają ogromnie dużo cierpliwości. Wsiedli w Salt Flack – powiedział Woźnica.
- Cierpliwości mamy dużo – odrzekł szeryf – na pewno poczują się jak u siebie w domu.
- Z tym może być problem – powiedział Woźnica.
- A to dlaczego ? – spytał Woods.
- Oni nigdy nie mieli domu.
- Jak większość z nas. Dopiero tu poznaliśmy znaczenie tego słowa – skwitował Forrest.
W międzyczasie z dyliżansu pomału zaczęli wysiadać pasażerowie. Najpierw trzej mężczyźni zabrani z Salt Flack, sprawiający wrażenie jakby przebudzili się z głębokiego snu. Potem z pewnym ociąganiem wysiadł Gold rozglądając się czujnie wokół. Szeryf Forrest, jego zastępca agent Glen oraz doktor Woods podeszli w ich kierunku. Reszta mieszkańców stała trochę z boku, przyglądając się nowoprzybyłym. Brooks, właściciel sklepu z uwagą zaczął przyglądać się nieznajomym, a potem, jakby sobie coś przypomniał, nieznacznie przesunął się do tyłu kryjąc twarz w cieniu stojącego tuż obok drzewa.
- Witamy w miasteczku Przystań. Ponieważ spędzicie tu trochę czasu, chciałbym żebyście poznali zasady, którymi się kierujemy i według których żyjemy – powiedział Forrest.
Przybysze milczeli, przyjmując ze zdziwieniem słowa szeryfa.
- Przystań jest małym, spokojnym miasteczkiem. Jak pewnie zdołaliście zauważyć żyjemy na odludziu i musimy być samowystarczalni. W naszym miasteczku nie nosimy broni i nie robimy nic co mogłoby wyrządzić krzywdę innym – kontynuował Forrest.
- O, cholera, a cóż to za sekta – wyrwało się jednemu z przybyłych.
- To nie sekta, wkrótce się przekonacie – powiedział szeryf – acha i jeszcze jedno, w naszym miasteczku nie przeklinamy, z wyjątkiem baru oczywiście.
- Oczywiście – z lekką ironią odpowiedział ten, który zaklął.
Puszczając mimo uszu uwagę nieznajomego Forrest powiedział:
- To na razie wszystko, co powinniście wiedzieć. Mój zastępca – tu skinął na agenta Glena – zaprowadzi was do hotelu i udzieli dodatkowych wyjaśnień, a potem o szóstej wieczorem zapraszam do kościoła – powiedział szeryf.
Gdy Glen wraz z grupką nowoprzybyłych oddalił się do hotelu. Forrest odtworzył pismo, które przywiózł Woźnica, a którego nie zdążył dotąd przejrzeć. Teraz pośpiesznie przebiegł wzrokiem dokument. Na jego twarzy ukazał się wyraz ulgi. Nieznacznie uśmiechnął się do Woodsa i pozostałych:
- Dostaliśmy jeszcze jedną szansę. Bogu niech będą dzięki – powiedział ze wzruszeniem w głosie, a przez tłum mieszkańców przebiegł radosny szmer.
- Stwórca jest surowy - powiedział Woźnica – ale zawsze sprawiedliwy. Forrest masz jeszcze jedno zadanie do wykonania. Chodzi o Golda, tego chudzielca z obłąkanym wzrokiem. Zadecydowano, że obejmie stanowisko po bankierze, który niedawno od was odszedł. Ma zaopiekować się waszym złotem.
W tym momencie podszedł do nich, stojący do tej pory na uboczu Brooks
i powiedział:
- Mogą być kłopoty. Co prawda nie znam Golda, ale za to dobrze znam tych trzech. To Jim Borden, Sam Ash i Frank Preston, najgorsze typy pod słońcem.
- Dlatego tu są, a wy musicie im pomóc – powiedział z powagą Woźnica.
- Nie powinni tu przyjeżdżać – powiedział z rezygnacją w głosie Brooks.
- Każdy powinien dostać swoją szansę. Będzie tak, jak zdecydowano – odrzekł Forrest.
- Jeśli sprawicie się dobrze, to za tydzień, w niedzielne południe pojedziecie do domu. Tymczasem życzę wam szczęścia i wytrwałości. Na mnie już czas.
Do zobaczenia, wkrótce – z uśmiechem pożegnał ich Woźnica i skierował się w stronę dyliżansu. Po zaledwie paru krokach przystanął, jakby coś nagle sobie przypomniał.
- Szeryfie Forrest, gdzie ja mam głowę. Zupełnie bym zapomniał, że w dyliżansie mam jeszcze jednego nieznajomego. To młody mężczyzna. Jest ranny i nieprzytomny. Znalazłem go, gdy zatrzymałem się, by zabrać Golda. To zdaje się jest jego towarzysz, ale dziwne – Gold sprawiał wrażenie, jakby nie chciał go wcale zabrać. Udzielcie mu niezbędnej pomocy – poprosił Woźnica.
- Oczywiście, jak zawsze. Doc zaraz się nim zajmie. – odrzekł szeryf.
- Jest tylko mały problem – przenikliwie patrząc na Forresta, powiedział Woźnica.
- To znaczy ?
- On jest inny, rozumiesz Forrest – rzekł Woźnica.
- Rozumiem - odpowiedział szeryf – zaopiekujemy się nim – dodał. Jednocześnie zwrócił się do doktora Woodsa i paru stojących w pobliżu mężczyzn, aby sprawdzili w jakim stanie jest nieznajomy. Po chwili z dyliżansu ostrożnie wyniesiono młodego, nieprzytomnego mężczyznę. Doktor Woods pochylił się nad nim, zbadał puls i zajrzał mu w oczy.
Potem spojrzał na Woźnicę oraz Foressta i ze smutkiem pokręcił głową mówiąc:
- Nie doczeka wieczoru. Zanieście go do mojego gabinetu – dodał.
- Wszystko w rękach Pana – odrzekł Forrest.
- Tak. Nie zbadane są jego wyroki - z lekkim, ciepłym uśmiechem powiedział Woźnica.

***

Od czasu, gdy Ben ostatecznie pogrzebał nadzieje na odnalezienie Adama, życie na rancho w Ponderosie pomału zaczęło wracać do normalności. Joe i Hoss w miarę możliwości wyręczali ojca we wszystkim i nie pozwalali mu się zbytnio przemęczać. Po tym, jak Ben w wyniku przeżytego wstrząsu doznał udaru, chłopcy nie odstępowali go ani na krok. Dopiero, gdy doktor Martin wytłumaczył im, że niebezpieczeństwo minęło, a jedyną pozostałością po chorobie jest drżenie lewej ręki, pozwolili mu na większą samodzielność. Teraz w blasku popołudniowego słońca siedział w fotelu na ganku, w oczekiwaniu na synów. Joe i Hoss pojechali przepędzić bydło na górne pastwisko, gdzie trawy jest więcej, a krowy mogą paść się do późnej jesieni. Powinni już wrócić – pomyślał Ben. Ostatnio bardzo nie lubił, gdy synowie spóźniali się. Wyobrażał sobie najgorsze scenariusze. A to, że ktoś ich napadł, a to, że któryś z nich spadł z konia i leży gdzieś nieprzytomny. Wyobraźnia podsuwała mu coraz to nowe obrazki. Gdy wreszcie synowie, po całym dniu ciężkiej pracy, zmęczeni wracali do domu, Ben nie posiadał się z radości. Miał przecież tylko ich i gdyby coś im się stało nie miałby po co żyć, a wszystko to, co przez lata z takim mozołem budował nie miałoby najmniejszego sensu. Zaraz też przypomniał sobie Adama. Wciąż jeszcze widzi go siedzącego na ganku w białej koszuli z książką w ręku i zagadkową miną. Jak to wtedy powiedział Joe ? „Adam ma minę jak kot czekający na mysz. Pilnuj go.” To wtedy Adam zadurzył się w pięknej córce handlarza Kaufmana. Oczy Bena zaszły łzami, a lewa dłoń nieznacznie zadrgała. Nie było dnia, ani godziny by nie myślał o swoim pierworodnym. Wszystko by oddał, by choć przez chwilę mieć go przy sobie. Z zadumy wyrwał Bena tętent koni. Po chwili na podwórze wjechali, na zdrożonych całodzienną jazdą wierzchowcach, Joe i Hoss. Obaj byli bardzo strudzeni i głodni, o czym nie omieszkał zakomunikować we właściwy sobie sposób Hoss.
- Pa, co jest na kolację? Jeżeli Hop Sing nie upiekł mi z pół tuzina kurcząt, o befsztykach nie wspominając, to obedrę go ze skóry – pokrzykiwał.
- Od dawna tak straszysz, a złego słowa nie pozwolisz na niego powiedzieć – zaśmiał się Joe, lekko zeskakując z konia.
- Spokojnie chłopcy, Hop Sing przygotował dla was prawdziwą ucztę, ale najpierw powiedzcie mi, jak bydło.
- W porządku, Pa. Przegoniliśmy na górne pastwisko, co do sztuki. John i Hank przez najbliższe dni będą pilnować bydła, żeby się nie rozlazło. Jutro z Hossem pojedziemy im pomóc – powiedział Joe – a ty Pa, jak dzisiaj się czujesz?
- Dobrze synku, tylko trochę dłużyło mi się czekanie na was – odpowiedział Ben.
- Znowu wspominałeś ? – z uwagą i troską przyjrzał się ojcu Joe.
- Nie Joe, no może troszkę. Już dobrze, idźcie się myć, bo najwyższa pora usiąść do stołu – odpowiedział Ben, po czy wstał z fotela i poszedł do domu.
Hoss i Joe zaprowadzili zmęczone konie do stajni, żeby je oporządzić. Potem sami odświeżeni w czystych koszulach, zeszli na kolację. Ojciec czekał już na nich, jak zwykle siedząc u szczytu stołu. Rozmowa, jak to bywało ostatnimi czasy, nie kleiła się. Od śmierci Adama prawie nie rozmawiali przy rodzinnych posiłkach, a wzrok Bena na ogół utkwiony był w miejsce, gdzie zwykle siadywał najstarszy syn. Tak było i tym razem. Po wymianie kilku zdawkowych uwag na temat rancza, zaległa męcząca cisza. Kolacja wreszcie miała się ku końcowi. Jeszcze tylko Hop Sing podał pyszne czekoladowe ciasto brownie i gorącą aromatyczną kawę, po czym wszyscy rozeszli się na spoczynek.
Tej nocy Ben spał wyjątkowo niespokojnie. Budził się i zasypiał. Kilkakrotnie wstawał i chodził po pokoju. Bezsenność coraz częściej dawała mu się we znaki. Muszę porozmawiać, o tym z doktorem Martinem, może coś mi przepisze – pomyślał. Wreszcie, gdy na dworze zaczęło już świtać zasnął ciężkim, niespokojnym snem. Śnił, że idzie jakimś pustkowiem. Jest mu bardzo ciężko i gorąco. Nogi ma jak z ołowiu. Chce mu się bardzo pić. Przystaje, rozgląda się i nagle z wnętrza ogromnej skały wychodzi jego syn Adam, przeraźliwie chudy, ze zwieszoną głową, niosący na plecach ogromne worki wypełnione po brzegi kamieniami. Nagle unosi do góry głowę i przenikliwie patrzy w oczy Bena, by w ułamku sekundy zmienić się w pięknego małego chłopca, jakim był mając kilka lat. Ten chłopiec wyciąga do niego rączki i z żałością woła: „Pa, tu jestem. Czemu mnie nie szukasz?”.
Ben cały mokry od potu z przerażeniem zrywa się z łóżka. Dopiero po dłuższej chwili pojmuje, że to był tylko zły sen.
Za oknem wstawał kolejny, pogodny dzień.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Sob 23:49, 19 Kwi 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:46, 15 Mar 2014    Temat postu:

No i nieźle potarmoszeni są. Ben po udarze ledwie żywy, Adam wydaje prawie ostatni dech ... wszyscy w ponurym nastroju ... ale interesujące i i nspirujące wyobraźnię ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:47, 15 Mar 2014    Temat postu: W przedsionku piekła.

Te fragmenty ,że życię toczy się dalej choć Adama nie ma są bardzo smutne ale takie życiowe ,to i prawdziwę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Sob 15:52, 15 Mar 2014    Temat postu:

Bardzo dobry fragment, niezwykły nastrój. Świetnie się czyta, historia jest coraz ciekawsza Smile
Powrót do góry
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mada
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 28 Wrz 2013
Posty: 7477
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:55, 15 Mar 2014    Temat postu:

Bardzo przejmujący fragment. Czytałam niemal na bezdechu.

"Konie oszalałe od błyskawic i grzmotów gnały na zatracenie. Woźnica z ledwością panował nad zaprzęgiem. (...) na której najdalszym krańcu malowniczo położone było miasteczko Przystań". Przeszedł mnie dreszcz, gdy przeczytałam ten opis.

Sen Bena bardzo wzruszający i poruszający. Exclamation


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niki
Przyjaciel Cartwrightów



Dołączył: 14 Lut 2014
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:32, 15 Mar 2014    Temat postu:

Mój biedny Ben Sad Po udarze, po stracie syna... i ten jego sen. Ben na pewno weźmie go sobie głęboko do serca i coś zrobi w tej sprawie. Bardzo podobał mi się też ten fragment w kościele - bardzo emocjonalnie napisany - tak jak lubię Wink Świetna robota ADA. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 18:52, 15 Mar 2014    Temat postu:

Dziewczęta wasze pochlebne opinie zmuszają mnie do odrzucenia wszystkich spraw precz i zaprzęgnięcia weny do galopu Laughing Niki, czy ty przypadkiem nie masz umiejętności czytania w myślach Question skąd wiedziałaś, że Ben tego tak nie zostawi Shocked

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Neth P
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 11 Sty 2014
Posty: 820
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:36, 15 Mar 2014    Temat postu:

Niki zna swojego Bena Smile My też go znamy i po prostu nie były sobą, gdyby to tak zostawił. Za to go lubimy Smile

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Neth P dnia Sob 20:38, 15 Mar 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niki
Przyjaciel Cartwrightów



Dołączył: 14 Lut 2014
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:02, 15 Mar 2014    Temat postu:

Muszę przyznać ADA, że strasznie mi się podoba Twój pomysł z "zaprzęganiem weny do galopu" Very Happy Czy ja czytam w myślach? No chyba niestety nie... ale rzeczywiście trochę go znamy i (jak sądzę) wszystkie cieszymy się z tak, a nie inaczej, podjętej przez niego decyzji Very Happy
ADA, ja czekam co wyniknie z pracy tej Twojej weny Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:15, 15 Mar 2014    Temat postu:

Aż się boję co to będzie, bo zawładnęła mną, trzyma i nie chce puścić Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Niki
Przyjaciel Cartwrightów



Dołączył: 14 Lut 2014
Posty: 127
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:26, 15 Mar 2014    Temat postu:

Niech trzyma i nawet nie odważy się puszczać! Sorry ADA, ale my jesteśmy jej wdzięczne, że ona się tak Ciebie uczepiła! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:44, 15 Mar 2014    Temat postu:

No, cóż, skoro tak to nie będę z nią walczyć Laughing

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:51, 16 Mar 2014    Temat postu:

Mada napisał:
Bardzo przejmujący fragment. Czytałam niemal na bezdechu.

"Konie oszalałe od błyskawic i grzmotów gnały na zatracenie. Woźnica z ledwością panował nad zaprzęgiem. (...) na której najdalszym krańcu malowniczo położone było miasteczko Przystań". Przeszedł mnie dreszcz, gdy przeczytałam ten opis.


Też zwróciłam uwagę na ten fragment... prawie widziałam jak płyną po niebie jak rydwan ognisty.... świetne opisy Exclamation

"-On jest inny, rozumiesz Forrest – rzekł Woźnica. "

Te słowa budzą nadzieję Surprised


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:14, 16 Mar 2014    Temat postu:

***

Trzej mężczyźni oparci o bufet w saloonie o nazwie Niebiański spokój z wolna sączyli piwo.
- Piękne miasteczko – powiedział przeciągając się leniwie Sam Ash.
- Dziwni ludzie i co robią na tym pustkowiu – zapytał Jim Borden.
- Mnie niepokoi, co innego – powiedział trzeci z mężczyzn Frank Preston – gdzieś już widziałem tego szeryfa i jego zastępcę też.
- Zauważyliście, że oni wszyscy nie noszą broni – dodał Borden.
- Tu nikt nie nosi broni. Mówili o tym już pierwszego dnia. Gdybyś uważnie słuchał to byś wiedział – rzekł Ash.
Borden odstawił ze złością napoczęty kufel piwa i patrząc prosto w oczy Asha wypalił:
- Odkąd zadajesz się z tą sektą i latasz codziennie do kościoła, to zrobiłeś się nie do wytrzymania.
- Taki bardziej święty – zanosząc się od śmiechu dodał Preston.
- Kpijcie sobie, a ja i tak wiem swoje. Jeszcze się przekonacie, że nie jest tak, jak wam się wydaje.
- Popatrz Frank, jaki nam pod bokiem kaznodzieja rośnie. Szkoda, że taki układny, nie byłeś, gdy okradaliśmy tego hodowcę bydła. – zwrócił się do Asha.
- Nie ma dnia, żebym nie żałował, że zostawiliśmy go, tam na pustyni na pewną śmierć.
- Doprawdy? Jego pieniądze jakoś ci szczególnie nie przeszkadzały. Wręcz przeciwnie, zachowywałeś się jak za najlepszych czasów, gdy jeszcze żył Jesse. A przy okazji, szkoda, że nie widziałeś, jak ta ruda dziewucha z salonu w Salt Flack, chętnie się nim zaopiekowała, gdy wypadły ci z kieszeni w czasie szamotaniny – jadowicie powiedział Borden.
- Nie wiedziałem – cicho powiedział Ash – biedna dziewczyna, pieniądze zgubią jej duszę – dodał.
- No nie, czy ty słyszysz to, co ja - Borden zwrócił się do Prestona. Ten krztusząc się ze śmiechu, skinął tylko głową.
W tej chwili do saloonu wszedł wysoki, jasnowłosy, schludnie ubrany mężczyzna. Przywitał się z barmanem i zamówił szklaneczkę wishky. Barman szybko zrealizował zamówienie i po krótkiej chwili wyszedł na zaplecze. Gości, o tej porze nie było wielu, tak więc mógł zrobić sobie chwilę przerwy.
Nowoprzybyły przeciągle spojrzał na mężczyzn stojących przy barze
i niedbale skinął im głową. Oni odpowiedzieli tym samym i od niechcenia rozpoczęli rozmowę:
- Piękny dzień dzisiaj mamy panie Gold – powiedział Borden.
- Tak to prawda – odpowiedział Gold z kamiennym wyrazem twarzy.
- A co słychać w bankowości, czy złoto pod pana czujną opieką rozmnaża się – spytał Preston.
- Nie wasza sprawa – odpowiedział Gold z dziwnym wyrazem twarzy.
- Niech pan nie będzie taki drażliwy – rzekł Borden – kolega wyraził tylko troskę o tak duże bogactwo naszych czcigodnych gospodarzy.
- Nie musicie się martwić. Jest pod dobrą opieką – odrzekł Gold.
- Nie wątpimy, co nie Frank? – Borden zwrócił się do Prestona, tak jakby potrzebował od niego potwierdzenia.
- O, tak – z uśmiechem odpowiedział Preston – a co ty na to Ash.
Sam Ash pokręcił tylko głową, spojrzał na kolegów spod oka i przechylił kufel z piwem.
- Dużo jest tego złota, prawda Gold. Wystarczyłby dla naszej całej czwórki. Gdybyś tylko zechciał Gold. – kusił Borden.
- No właśnie. W banku nie ma nawet skarbca – to dziwne. Złoto leży na półkach, tak jakby prosiło, aby je wziąć. Przyznaj się Gold, nigdy o tym nie myślałeś? – dopytywał Preston.
W ciągu całej tej rozmowy Gold intensywnie przyglądał się całej trójce. Przez chwilę wdawało się, że coś rozważa w myślach, nad czymś się zastanawia. Podjąwszy wreszcie decyzję powiedział:
- Widzę, że mogę wam zaufać. Tego złota jest cała masa, nieprzebrane ilości. Sam nie dam rady tego wynieść. Potrzebuję pomocy. Co wy na to? Dobrze na tym wyjdziecie – rzekł.
Nastąpiła krótka chwila ciszy. Słychać było tylko tykanie zegara wiszącego na ścianie saloonu. Nagle Borden splunął przez zęby i patrząc prosto w oczy Golda powiedział:
- Wchodzę w to. Moi kumple także.
Preston tylko kiwnął głową, a Sam Ash poruszył się niespokojnie, gwałtownie przełykając ślinę.
- To dobrze – odpowiedział Gold – właściwie wszystko mam przygotowane. Moglibyśmy to zrobić nawet dziś wieczorem, w porze mszy. Nikt nam wtedy nie przeszkodzi.
- Świetny pomysł – pochwalił Borden – idealna pora, cicho i bez przeszkód.
- Tak, ale nim to zrobimy, muszę załatwić jeszcze jedną sprawę – powiedział Gold.
- Jaką, jeśli to nie tajemnica – spytał Preston.
- Muszę wyrównać rachunki – pełnym okrucieństwa głosem odpowiedział Gold.
Sam Ash na te słowa zadrżał. Nie wiedział, co się z nim dzieje, jednak rozmowa ta coraz mniej mu się podobała. Mimo to z uwagą słuchał dalej.
- Nie wiele nam to mówi. Jeśli chcesz, żebyśmy ci pomogli musimy wiedzieć, o co chodzi – powiedział Borden.
- Mówiłem już – oparł Gold
- Podobno masz do nas zaufanie – rzekł przyglądając się Goldowi Preston.
- Dobrze powiem wam. Chodzi o tego rannego mężczyznę, który przyjechał z nami. Znam go. Kiedyś obiecałem mu, że umrze i właśnie teraz przyszła na to pora.

***
Nie wiedział gdzie jest i co się z nim dzieje, ale czuł, że otoczono go troskliwą opieką. Słyszał ciche głosy pełne niepokoju, czuł czyjeś ręce kojące ból. Twarz dziewczyny, która się nim opiekowała, wydawała mu się dziwnie znajoma. Wkrótce jednak zapadł w dziwny letarg i tylko momentami wydawało mu się, że jest w domu, a potem nad brzegiem pięknego jeziora Tahoe. Było mu dobrze i błogo, ale już w następnej sekundzie pojawiał się ból rozdzierający ciało i strach, że nie da rady, że więcej już nie wytrzyma. Wtedy z jego ust wyrywał się cichy jęk niczym prośba o ratunek.
- Już cicho biedaku. Wszystko będzie dobrze. No cicho – mówiła do niego z troską w głosie młoda, piękna, ciemnowłosa dziewczyna.
Od kilku dni na prośbę doktora Woodsa i szeryfa Forresta opiekowała się tym ciężko rannym mężczyzną. Myła go, zmieniała bandaże, podawał leki i poiła. Uspokajała, gdy ból był nie do zniesienia. Jednak miała świadomość, że ranny jest tak słaby, że w każdej chwili może od nich odejść. Przyglądała mu się przez ten cały czas z uwagą, szukając śladów podobieństwa do kogoś, kogo dawno temu kochała. Tamten był młodszy i miał jaśniejsze włosy, ale podobnie jak ten, marszczył czoło. Wiele dałaby za to by jeszcze raz znaleźć się w jego ramionach i usłyszeć to gorące i żarliwe zapewnienie o dozgonnej miłości.
Z rozmarzenia wyrwało ją ciche pukanie do drzwi. A gdy uchyliły się, do pokoju ostrożnie weszli szeryf Forrest i Brooks.
- Co z nim ? – z niepokojem zapytał szeryf.
- Bez zmian – odpowiedziała dziewczyna – momentami odzyskuje przytomność, ale jest tak słaby, że … - przerwała z wahaniem.
- Będzie, co mam być – stwierdził Brooks – nie wiele możemy na to poradzić.
- Tak, to prawda, ale gdyby jednak jakimś cudem odzyskał przytomność nie będę mogła się nim dalej opiekować – powiedziała z żalem w głosie dziewczyna.
- A to, dlaczego? – spytał szeryf Forrest.
- Ja, go znam szeryfie i boję się, że mnie rozpozna. Kochałam jego brata. - dodała.
- Nie mamy wyjścia. Widzisz, co się dzieje. Być może niedługo stąd wyjedziemy i tylko ty będziesz mogła mu zapewnić właściwą opiekę, jeśli tu zostanie.
- A doktor Woods? – spytała.
- Wszystko wskazuje na to, że też z nami pojedzie. Nie wiem, dokąd, ale pojedzie. – odpowiedział szeryf.
Z kościelnej wieży dochodził głos dzwonów. Zbliżała się szósta. Mieszkańcy miasteczka Przystań zaczęli schodzić się na wieczorną mszę.
- Musimy już iść Jane – powiedział Brooks – jeśli uznasz, że będzie mógł zostać sam przyjdź do kościoła.
- Dobrze – opowiedziała dziewczyna.
Gdy tylko drzwi zamknęły się za szeryfem i Brooksem ranny mężczyzna ocknął się i ze zdziwieniem zaczął rozglądać się po pokoju. Jego wzrok wreszcie odnalazł dziewczynę. Widać było, że próbuje przypomnieć sobie skąd ją zna i nagle uśmiech pojawił się na jego twarzy, a usta cicho wyszeptały:
- Jane, Calamity Jane … - i znowu odpłynął w ciemność.

***
Sam Ash po raz pierwszy odkąd pamiętał, nie wiedział, co ma zrobić. Dziwne uczucie, jakie w nim narastało od chwili zamieszkania w miasteczku Przystań, przysparzało mu coraz to nowe wątpliwości. Swoich kolegów, Bordena i Prestona, zobaczył w zupełnie innym świetle. I nagle uświadomił sobie, że to, co przez tyle lat wspólnie robili było na wskroś złe i podłe. Gdy teraz usłyszał, jakie plany ma Gold i jego kumple, nie mógł na to pozwolić, a przede wszystkim musiał ocalić tego młodego mężczyznę, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Nie mógł sobie przypomnieć, skąd go zna, ale podświadomie czuł, że już się kiedyś spotkali i to spotkanie nie skończyło się dla mężczyzny najlepiej. Tylko przez chwilę wahał się, co ma robić. Już wiedział. Jeszcze raz spojrzał na pogrążonych w cichej rozmowie z Goldem Boredna i Presotona, i bezszelestnie tak, żeby nie zwrócić ich uwagi wyszedł z saloonu.
Nabożeństwo trwało od dwudziestu minut, gdy nagle z hałasem otworzyły się ciężkie, drewniane drzwi kościoła. Wszystkie głowy odwróciły się jak na komendę. W przejściu, w blasku ostatnich promieni słonecznych stał zmęczony biegiem Sam Ash i z trudem oddychając wykrztusił:
- Oni chcą go zabić, a potem ukraść wasze złoto.
Szeryf i inni poderwali się z ławek nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Jednak w ułamku sekundy byli gotowi podjąć wyzwanie. Nie mogli dopuścić by znowu w ich miasteczku do głosu doszła przemoc.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ADA dnia Nie 22:41, 16 Mar 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Ady Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 18, 19, 20  Następny
Strona 6 z 20

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin