Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Serce na śniegu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:37, 26 Wrz 2014    Temat postu:

Jak mówią: nieszczęścia chodzą parami ... ale to na pewno nie o Joe Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:26, 29 Wrz 2014    Temat postu:

-Pewnie jest w saloonie, bo gdzież by indziej. – stwierdził Adam siedząc na Soprcie, gdy jego rodzina oraz dwaj lekarze wjeżdżali do miasta.

Jaka to była ulga w końcu stanąć na własnych nogach po tylu tygodniach siedzenia na wózku. W jego wnętrzu wszystko skakało z radości, że wreszcie może chodzić na własnych nogach, a był przekonany, że do końca życia będzie przywiązany do tego wózka. Z każdą kolejną godziną czuł się coraz lepiej i coraz sprawniej poruszał nogami.

-Adam… - kilkoro ludzi zbliżyło się do grupki osób na koniach.

-Nie jestem pewien czy on powinien jeździć na koniu. – oświadczył dr Martin.

-Jest jak najbardziej wskazane, żebym się ruszał… – pierworodny Bena zwinnie zeskoczył z konia i zdecydowanym krokiem podszedł do miejscowego lekarza.

-Matko Boska on chodzi… - dało się słyszeć poruszenie pośród tłumu.

-To dzięki nim. – Adam wskazał na dwóch światowej sławy medyków.

-Doktor Will Turner z Waszyngtonu – przedstawił się ciemnowłosy młodzieniec Paulowi Martinowi.

-Doktor Joseph Cartwright z Nowego Orlenau. – do Martina podszedł drugi ciemnowłosy młodzieniec.

-A pro po Nowego Orleanu… – odezwał się Roy – …kilka godzin temu był tutaj dyliżans stamtąd i jakaś kobieta zabrała ze sobą twojego syna, Ben. – poinformował szeryf Coffie.

-Jak ona wyglądała? – zapytała się głowa rodziny Cartwrightów.

-Miała brązowe włosy, piwne oczy i była w takiej sukni, jakby pochodziła ze szlachetnego rodu. – odpowiedział szeryf.

-To moja matka. – poinformował lekarz z Nowego Orleanu.

-A po co twojej mamie nasz brat? – zapytał Hoss dr Cartwrighta, któremu jakoś niespecjalnie przeszkadzała ta zbieżność nazwisk.

-Pewnie tak jak szeryf się pomyliła. Kiedy ja tu przyjechałem, on pomylił Małego Joe ze mną, ale jak wyglądamy jak bracia bliźniacy i się tak samo się nazywamy to trudno się dziwić. – powiedział młodszy z lekarzy. Dr Turner, Adam i dr Cartwright z powrotem weszli na konie.

-Może jeszcze zdążymy ich zatrzymać zanim przekroczą granice stanu. – oświadczył Ben popędzając przed siebie konia, a za nim jego dwaj synowie oraz lekarze.

***

-Chciałbyś mnie o coś zapytać, synku? – zwróciła się do Małego Joe starsza kobieta. – Zawsze masz taką minę, kiedy chcesz mnie o coś zapytać, kochanie, więc nie rób takiej zdziwionej miny. – dodała.

-Nie jestem pani synem, musiało dość do jakiejś pomyłki. – zaczął najmłodszy syn Bena Cartwrighta.

-Kochanie, rozpoznałabym ciebie na końcu świata, nie ma mowy o żadnej pomyłce. – odpowiedziała słodko kobieta.

-Pani nie jest moją mamą. Moja mama nie żyje, zmarła spadając z konia, kiedy miałem pięć lat. Mieszkam w Ponderosie z tatą i dwoma braćmi, właściwie to są moi przyrodni bracia, bo każdy z nas ma inną matkę. Matką Adama była Elisabeth Stoddard, matką Hossa, a właściwie Eryka, ale wszyscy mówią do niego Hoss była Inger Borgstrom, a moją mamą była Marie De Val-Marigny. Może wyglądam tak jak pani syn, ale nim nie jestem nazywam się Joseph Francis Cartwright! – Mały Joe zirytował się nieco, więc podniósł głos na nieznaną mu kobietę.

Kobieta zrobiła się blada jak papier, kiedy usłyszała nazwisko swojej przyjaciółki. Jej twarz zrobiła się jeszcze bardziej blada, gdy usłyszała drugie imię człowieka siedzącego naprzeciwko niej, przecież jej kochany synek na drugie ma Benjamin, a kiedy do niej dotarło, że jej najlepsza przyjaciółka, którą uważała za siostrę nie żyje rozpłakała się jak małe dziecko.

-Przepraszam. – odparł Mały Joe zrobiło mu się głupio, najpierw powinien pomyśleć, a dopiero potem się odezwać. Jak zwykle było na odwrót.

Chyba najwyższa pora uporać się z demonami przeszłości, nie da się przez całe życie przed nimi uciekać, pomyślała kobieta, kiedy Mały Joe próbował ją uspokoić. Nagle usłyszeli odgłosy wystrzału z pistoletu. Dyliżans zatrzymał się zbyt gwałtownie. Mały Joe poprosił kobietę, żeby została na miejscu, ona była tak wystraszona, że nigdzie nie była w stanie się ruszyć. a sam wyskoczył na zewnątrz. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy to to, że koło jest rozwalone, kilka metrów dalej zobaczył martwego woźnicę, nagle poczuł zapach palonego prochu po wystrzale. Odwrócił się błyskawicznie w tamtym kierunku, na skałach wokół stało pięciu rozstawionych mężczyzn. Rzut oka na każdego z nich nie pozostawił mu żadnych wątpliwości. Wszystkie te parszywe gęby były poszukiwane listami gończymi wywieszonymi na ścianie biura szeryfa, a on sam od jakiegoś czasu miał problemy z tym żeby ich złapać, choć nie raz i nie dwa donoszono mu o tym, że ta banda napada i rabuje dyliżanse.


Przywracacie mi wiarę w ludzi (raczej czytelników), kiedy przeczytałam tyle komentarzy pod ostatnią notką (zazwyczaj jeśli na jakimś moim opowiadaniu pojawia się nowa notka jest ona komentowana tylko przez Zorinę. Za co Jej bardzo, bardzo, bardzo dziękuję). Choć może nie powinnam tak szybko się cieszyć, nadal się waham co do mojego postanowienia, o którym wspomniałam ostatnio Zorinie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:41, 29 Wrz 2014    Temat postu:

Zrobiło się groźnie na końcu, ale odsiecz chyba nadciągnie w dobrym momencie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 14:43, 29 Wrz 2014    Temat postu: Serce przy sercu

Bardzo westernowy kawałek.
Ale czemu ta kobieta uważa Joe za swojego syna ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 15:52, 29 Wrz 2014    Temat postu:

Bardzo westernowo się zrobiło ... jest i dyliżans i napad na dyliżans a i bandyci obiecujaco wyglądają ... mam nadzieję, ze odsiecz w porę przybędzie jak przystalo na western. Zastanawiam się nad podobienstwem. Mógł wyglądać tak samo jak Joe, ale matka raczej wie, w co syn był ubrany a Joe to tak po kowbojsku chadzał ... nie w garniturku jak lekarze .... chociaż ... mógł się przebrać, żeby się nie wyróżniać z tłumu ... lekarz, nie Joe. Joe uwielbiał się wyróżniać ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Aga
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 29 Paź 2013
Posty: 19929
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:13, 29 Wrz 2014    Temat postu:

Mnie raczej zastanawia jakim cudem dwaj identyczni mężczyźni noszą te same imiona i nazwiska, mający dwie różne matki? No chyba, że jedna urodziła bliźniaki, oddała drugie przyjaciółce, a przypadkiem nazwały je tak samo? Rolling Eyes

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
ADA
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 11 Lut 2014
Posty: 9155
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:19, 29 Wrz 2014    Temat postu:

Adam odzyskał w pełni władzę w nogach, czy wywołał zdziwienie wielu osób.
Też pewnie byłabym zdziwiona.
Mam nadzieję, że to ozdrowienie to na stałe i nie przewidujesz, jakichś dramatycznych zwrotów w wątku Adama.
Cytat:
Odwrócił się błyskawicznie w tamtym kierunku, na skałach wokół stało pięciu rozstawionych mężczyzn. Rzut oka na każdego z nich nie pozostawił mu żadnych wątpliwości. Wszystkie te parszywe gęby były poszukiwane listami gończymi wywieszonymi na ścianie biura szeryfa, a on sam od jakiegoś czasu miał problemy z tym żeby ich złapać, choć nie raz i nie dwa donoszono mu o tym, że ta banda napada i rabuje dyliżanse.

Fragment westernowy i dynamiczny. Ciekawe co będzie dalej i czy Joe da sobie radę do momentu przybycia pomocy. Rolling Eyes


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:58, 03 Paź 2014    Temat postu:

Zanim Mały Joe zdążył pomyśleć co zrobić. Jeden z bandziorów dostał śmiertelny strzał w plecy. Jak błyskawica w ręce Cartwrighta znalazł się rewolwer i strzelił w następnego z kolei raniąc go w bok. W następnej chwili kątem oka zobaczył jak jakiś mężczyzna w czarnym stroju daje w pysk trzeciemu, ale z tej odległości nie był w stanie rozpoznać kto to jest zwłaszcza, że kule śmigały mu nad głową i miał ograniczoną możliwość poruszania nią. Chwile później Mały Joe zobaczył jeszcze jednego mężczyznę szamoczącego się z kolejnym łotrem spod ciemnej gwiazdy. Ostatni z bandziorów strzelił wprost w najmłodszego syna Bena Cartwrighta, zapewne Joe padłby martwy na ziemię, ale ktoś go odepchnął, a kula, która była przeznaczona dla niego trafiła w jego wybawiciela.

-Zabierz ich do szeryfa. – powiedział Ben Cartwright, kiedy jego średni syn związywał ostatniego złoczyńcę.

-Dobrze, Pa. – odpowiedział Hoss, po kilku minutach jego i pięciu zbirów, z czego jeden był martwy już nie było widać. Mały Joe odczołgał się od skały, na którą o mało co nie wpadł i obejrzał się żeby zobaczyć kto uratował mu życie.

-Adam… - krew mu się cała zmroziła i odeszła z twarzy, kiedy zobaczył swojego starszego brata z kulą w klatce piersiowej.

-Joe… - zaczął pierworodny Bena.

-Ciii, nic nie mów oszczędzaj siły. – Mały Joe podniósł głowę rozglądając się na wszystkie strony, gdy zza jednej ze skał wyszedł dr Turner. –Tutaj jesteśmy! – zawołał i pomachał ręką.

Mężczyzna do nich podbiegł. Widząc, że starszy z braci jest ranny, rozdarł swoją koszulę i zrobił z niej tymczasowy opatrunek. Po ogólnych oględzinach rany postrzałowej stwierdził, że bez operacji raczej się nie obejdzie. Pozwalając oprzeć się najstarszemu z braci Cartwright o swoje ramię pomału doszli do miejsca, gdzie byli pozostali.

-Już po wszystkim synku. – z dyliżansu wyszła kobieta na trzęsących się nogach, które ją ledwo podtrzymywały.

-Mamo... – dr Cartwright podszedł do swojej rodzicielki – …nic ci nie jest.

-To dlatego przez cały czas mówiła do mnie synku. – zwrócił się do doktora Mały Joe wychodząc zza jednej ze skał. Przed nim szli Adam i Will.

-To mój przyjaciel. – dr Joseph Cartwright wskazał na Willa. – Też tak jak ja jest doktorem. – potem wskazał na starszego z braci Cartwright – Adam siedział na wózku, a ja i Will pomogliśmy mu z niego wstać.

-Chyba już nikogo więcej nie ma. – odezwał się Ben wychodząc zza drugiej skały, patrząc na martwego woźnicę, podniósł wzrok w tamtym kierunku, gdzie stali pozostali, a jego spojrzenie złączyło się ze spojrzeniem kobiety – Sam…

-Ben… - głos kobiety zamarł w powietrzu jak brzęcząca mucha, a wspomnienia wróciły ze zdwojoną siłą.

-Nie masz mi czegoś do wyjaśnienia, Samantho Bolton. – senior rodu tak spojrzał na kobietę, że aż po plecach przeszły ją ciarki.

***

-Joe, ale ty to masz szczęście. – Hoss właśnie przeszedł przez próg domu.

Na kanapie siedział Adam w bandażach, który był już po operacji. Dzięki szybkiej interwencji dr Cartwrighta i dr Turnera najstarszy syn Bena nie przeniósł się łono Abrahama. Po jego prawej stronie siedział Joe, a po lewej Mili, choć wolałby żeby było na odwrót. Chciałby teraz przytulić do siebie tę malutką kruszynkę, która rozczulała go jak mały, słodki szczeniaczek, a nie… co ten Joe sobie wyobraża, jeśli myśli ją skrzywdzić tak jak inne dziewczyny w mieście, to porachuje mu te wszystkie gnaty i ustawi w szeregu. Na fotelach obok kanapy siedzieli obaj doktorzy. Benjamin Cartwright i Samantha Milton (zd. Bolton) rozmawiali ze sobą w sąsiednim pokoju.

-O jakim ty szczęściu mówisz? – zapytał się Mały Joe patrząc na Hossa jak na wariata. Jego starszy brat postawił przed nim na stole pękatą sakiewkę z pieniędzmi.

-Roy mówił żeby ci to przekazać… – rzekł średni syn Bena – …dzięki temu, że ich złapałeś otrzymałeś nagrodę za każdego po 10 tys. tak jak było w listach gończych.

-To raczej oni złapali mnie, a gdyby was tam nie było to teraz byłbym tam… – wskazał wymownie w górę. – Trzeba było powiedzieć Royowi… W tym momencie dało się słyszeć podniesiony głos Bena z sąsiedniego pokoju:

-Dlaczego mi nie powiedziałaś? Jakim prawem zataiłaś przede mną prawdę. Przestań zasłaniać się Marie, ona nie żyje, a ja dopiero dziś dowiaduję się, że mam jeszcze jednego syna!!! Wszyscy siedzący w salonie zastygli na ten moment jakby ich poraził piorun.

-To znaczy, że on… - Joe wskazał na młodszego z doktorów, raz po raz zamykając i otwierając usta.

-Na to wygląda. – Adam powiedział to takim tonem jakby od samego początku wiedział, że to jest ich brat, po czym się wygodniej rozsiadł na kanapie. Niby zahaczając Mili ramieniem i ją do siebie delikatnie przyciągając.

Dziewczyna jednak z niewiadomej dla Adama przyczyny się od niego odsunęła. Po tym jak Charlie Hamond wyznał jej dzisiaj miłość, była w nie najlepszym nastroju i już wiedziała, kto swego czasu przysłał jej bukiecik polnych kwiatów oraz tajemniczy liścik.

Mały Joe wyglądał jakby zjadł cytrynę. Choć powinien się cieszyć z tego, że ma jeszcze jednego brata jakoś nie potrafił z siebie wykrzesać choć odrobiny radości. BJ, czyli Benjamin junior jak nazywał go w myślach pewnie wyjedzie stąd razem z mamą i stracą ze sobą kontakt, a jeśli nawet zostanie, to Adam, ten wstrętny egoista, będzie go chciał zawłaszczyć dla siebie, tylko dlatego, że obaj są po studiach i będzie im bliżej do siebie niż do mnie czy Hossa, dodał w myślach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 15:03, 03 Paź 2014    Temat postu: Serce przy sercu

To się wszystko skomplikowało ,skoro Ben ma jeszcze jednego syna...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 17:25, 03 Paź 2014    Temat postu:

Trochę się zagadka wyjaśniła. Adam znów oberwał ... Joe jest zazdrosny o brata ... nie zgadza mi sie tylko ten postrzał w plecy ... oni nie strzelali w plecy ... nawet bandytom ... to nie było honorowe ... tylko z przodu i tylko wtedy, kiedy miał broń ...
Ale nadal nie wiem, dlaczego chłopcy zostali rozdzieleni?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:11, 20 Paź 2014    Temat postu:

Była pora kolacji. Mały Joe był zasępiony i grzebał widelcem w talerzu. Kilka godzin wcześniej dr Turner oraz dr Cartwright wraz z matką pojechali do miasta. Joe tępo wpatrywał się w zawartość talerza, której prawie wcale nie tknął. Gdzieś tam w środku coś mu mówiło, że już nigdy więcej starszego brata nie zobaczy. Z tego co im pokrótce opowiedział senior rodu wynikało, że zanim poznał Marie był związany Samathą, a ona zniknęła w tajemniczych okolicznościach, potem, gdy się zorientowała, że jest brzemienna chciała do niego wrócić, ale on już był mężem Marie i spodziewali się dziecka. Mały Joe pociągnął nosem. Czego on właściwie oczekiwał, że BJ* zostanie z nimi tutaj na zawsze, przecież ma swój gabinet, który odziedziczył po swoim śp. ojczymie, który także był doktorem, swoich pacjentów, być może przyjaciół w Santa Monica w Californii. Oczy Małego Joe zrobiły się wilgotne, ale nie chciał okazywać jak bardzo to przeżywa i się rozpłakać jak małe dziecko. W końcu odstawił sztućce, podniósł się z krzesła i udał w kierunku schodów. Nawet nie zauważył, że ktoś wszedł do domu.

-Myślałem, że pokażesz mi choć trochę Ponderosy nie sądziłem, że tak wcześnie chodzicie tu spać. – usłyszał z dołu schodów. Machinalnie odwrócił się w tamtym kierunku. Stał tam BJ. Mały Joe pofrunął do niego jak na skrzydłach i ścisnął tak mocno, że mało nie połamał bratu żeber. –Ej, co się stało? – lecz gdy spojrzał młodszemu bratu w oczy już wszystko wiedział.

-Dlaczego mu nie powiedziałeś, że jadę tylko odwiedź mamę i Willa. – zwróciła się BJ do Adama.

-Chciałem zrobić mu niespodziankę. – odparł niewinne najstarszy z braci Cartwright.

-Też mi niespodzianka, nie ma co?! – rzekł do niego z nutką złośliwości BJ – Myślał, że wyjechałem stąd na dobre.

-To znaczy, że pobędziesz tu kilka dni dłużej? – zapytał Mały Joe, żeby znowu nie doszło do nieporozumienia.

-Nie, zostaję tu na zawsze. – poinformował doktor – Will zajmie się moim gabinetem i moimi pacjentami. – zakomunikował.

Mały Joe nie wiedział co ma powiedzieć. Do jego oczu ponownie napłynęły łzy, ale tym razem ze szczęścia. Nie sposób było opisać to co teraz czuje. Po chwili jego i BJ-a nie było w już domu. Młodszy z mężczyzn wybrał najwspanialszego konia dla swojego brata jakiego mieli w stajni, sam wsiadł na Cochisa i udali się na przejażdżkę.

***

-Co z ciebie za dziewczyna, Charlotte skoro nawet nie umiesz się całować. – zwrócił się do najstarszej panny Hamond Cooper Harmon.

-Jak śmiesz tak do mnie mówić. – dwunastolatka wstała z klęczek – Myślałam, że mnie lubisz, że bardzo, bardzo mnie lubisz, skoro to zrobiliśmy. – mówiła dziewczynka.

-Nie bądź śmieszna, zrobiłem to tylko dlatego, bo założyłem się z Larrym i Jimim. – odszedł zostawiając ją samą, zapłakaną i upokorzoną w jednej z jaskiń.

Charlotte nie była w stanie się ruszyć, opadła z powrotem na kolana i zaniosła się jeszcze większym płaczem. Chciała być teraz sama, czuła się okropnie, a jeszcze bardziej wstydziła się wrócić do domu i powiedzieć o tym komukolwiek. Najchętniej zostałaby już na zawsze w tym odrażającym i zimnym miejscu. Mama raczej by tego nie pochwaliła, gdyby wiedziała, szeptała przez spływające jak strugi deszczu łzy. Chciałaby teraz znaleźć się w ramionach taty, który zawsze ją rozumiał, ale on był bardzo daleko stąd i raczej już nigdy jej do siebie nie przytuli, bo zmarł, kiedy Emil miał niecały roczek. Dziewczynka tak płakała i płakała dopóki nie zasnęła z wyczerpania.

***

Zbliżała się czwarta nad ranem, kiedy usłyszano walenie w drzwi. Było ono tak mocne i intensywne, że wszystkich domowników w Ponderosie postawiło na równe nogi. Benjamin Cartwright podszedł otworzyć drzwi, gdy to zrobił wpadła na niego pani Hamond, która była cała roztrzęsiona i lamentowała.

-Ben, jest u was może moje dziecko. – mówiła, kiedy starszy mężczyzna trzymał ją za ramiona.

-Nie, nie ma tu żadnego twojego dziecka. – odpowiedział jej siwowłosy mężczyzna patrząc na nią.

-Boże, gdzie jest Charlotte?! Może jej się coś stało?! Ktoś ją porwał?! Albo… Albo… - kobiecie coraz bardziej załamywał się głos.

BJ podał kobiecie leki uspokajające i posadził w jednym z foteli. Tylko on i Mały Joe byli kompletnie ubrani, ale tylko dlatego, że gdy wrócili z przejażdżki nie byli w stanie się rozejść do swoich pokoi, lecz usadowili się w pokoju Małego Joe i przegadali ze sobą resztę nocy.

-A gdzieeee jeeeest Miliiiii? – Hoss starał się stłumić potężne ziewnięcie, ale było to nie możliwe.

-Mili na pewno wie, gdzie jest moja córka? – Clarysa aż się ożywiła.

-Nie martw się, będziemy jej szukać. – zaoferował się Ben – Adam, Hoss zbierajcie się, Joe przygotuj konie, a potem jedź po Roya. BJ zostań tutaj na wypadek gdyby Mili wróciła… – zarządził senior rodu – …i zaopiekuj się panią Hamond. – dodał mu już ciszej do ucha.

***

Grupa poszukiwawcza już się zebrała pod biurem szeryfa. Roy przekazał, jaki kto ma obszar przeszukiwać, aby znaleźć dziecko. Część ludzi już wsiadała na konie, niektórzy z nich jeszcze stali na ziemi.

-Czy to nie koń Mili? – zwrócił się pan Jasper do pierworodnego Bena Cartwrighta wskazując w kierunku, z którego nadjeżdżał koń.

Po chwili obok nich pojawił się koń z trzema jeźdźcami. Z przodu była Charlotte wyziębiona i wycieńczona podtrzymywana przez Mili, a ją z kolei w pasie obejmował Charlie. Co prawda było mu trochę przykro, po tym jak mu Mili powiedziała, że kocha go, ale tylko jak młodszego brata, a nie tak jak on by tego chciał, ale zawsze mimo wszystko będzie czuł do niej słabość.

*BJ (czyt. bi dzej) – odtąd tak będzie nazywany dr Joseph Cartwright, żeby móc go odróżnić od Małego Joe i żeby nikt nie miał wątpliwości o którego Cartwrighta chodzi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Pon 20:13, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:16, 20 Paź 2014    Temat postu: Serce przy sercu

Dlaczego Will ma się zajmować gabinetem i pacjentami młodego doktora ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:16, 26 Lis 2014    Temat postu:

Kilkoro pracowników stało nad Derekiem Simsonem, który miał wbity gwóźdź wraz z deską w udo niedaleko pachwiny. Wydawałoby się niewielka rana, a wkoło było tyle krwi jakby to była rana postrzałowa.

-Co się stało? – Hoss podszedł do tego zbiegowiska.

-Boże jak to boli. – mówił Derek.

-Gdzie jest ten twój nowy brat? Przecież to doktor na pewno mu pomoże. – rzekł Greg Smith inny z pracowników.

-BJ jest wraz z Adamem i ojcem do Carlson City. – poinformował średni syn Bena Cartwrighta.

-Trzeba zawieźć go do dr Martina. – powiedział Mały Joe przedzierając się przez tłum gapiów wraz z Mili.

-Bez względu na to, czy zawiezie się go do miasta, czy doktor przyjedzie tutaj, zajmie sporo czasu, a rana jest głęboka i mocno krwawi. Jeśli zbyt długo ciało obce będzie tkwić w ciele dojdzie do infekcji, a potem do zakażenia. Następnie przerodzi się to w gangrenę i będzie tylko gorzej. – Mili dokładnie oceniła sytuację przyglądając się ranie.

Błyskawicznie chwyciła za klamrę pasa, żeby zdjąć mężczyźnie spodnie, ale ręka właściciela ją powstrzymała.

-Hola, hola moja panno. Nie zdejmę przed tobą spodni. – zwrócił się do dziewczyny Simson.

-A wolisz żeby ci nogę amputowano. – spojrzała na niego groźnie.

W oczach mężczyzny było widać przerażenie i strach. Miał dopiero 35 lat i piątkę dzieci do wykarmienia, a jego żona – Berenika była z kolejnym w ciąży. Jeśli nie będzie miał nogi, jak ich wszystkich wykarmi, przecież nikt go do pracy nie przyjmie, a Berenika za swoje hafty nawet pół dolara nie dostawała.

***

-Skarbie ciebie nie powinno tutaj być, jeśli twój ojciec się o tym dowie. – siostra Esmeralda zwróciła się do panienki Mili

-Przecież nie robię nic złego chcę im tylko pomóc. – odpowiedziała jej dziewczyna w pszenicznej sukience i włosami związanymi w wytworny warkocz okalający jej głowę jak wianek, ręką wskazując na rannych leżących w łóżkach.

-Ale tobie to nie przystoi, kochanie, Lepiej pojedź z hrabią Cristobalem na piknik.. – zwróciła się do niej zakonnica.

-Ten nadęty i napuszony dupek z przerośniętym ego. – zirytowała się dziewczyna. – Gdybym nie była tym, kim jestem nawet nie zwrócił by na mnie najmniejszej uwagi. – rzekła.

Mili wzięła z jej ręki morką szmatkę i delikatnie zaczęła usuwać z mocno krwawiącej rany ledwo przytomnego żołnierza resztki brudu, potu i krwi.

-Pani… - wyszeptał mundurowy -…nie zasługuje na to, żeby twoje delikatne rączki dotykały mojego nędznego ciała.

-Cii… Wszystko będzie dobrze. – Mili opatrywała ranę postrzałową żołnierza, którego przyniesiono z frontu.


***

-Tutaj liczyła się każda minuta. Paskudnie to musiało wyglądać, ale gdyby nie szybka interwencja dr Martina pan Simson mógłby nawet umrzeć. – mówił BJ wieczorem w salonie, gdy już przyjechali z Carlson City, a on dosłownie przed chwilą wyszedł z przybudówki, w której leżał pan Simson, by sprawdzić jego stan.

-Doktora tu nawet nie było. – poinformował Hoss – Właściwie to Mili… Joe jej trochę pomógł, ale większości to zasługa Mili… - kontynuował.

-Kim ona jest, że niestraszne są jej tajniki sztuki medycznej? – BJ nie mógł wyjść z podziwu i uznania dla tej dopiero wkraczającej w dorosłe życie dziewczyny. – Może to czarownica, skoro udało jej się namówić pana Simsona, by zdjął przed nią spodnie. – powiedział, choć nie do końca wierzył w zabobony, ale pewne w takiej prowincji jak Virginia City każdy by w to uwierzył.

Dokładnie w tym samym czasie Mili chyłkiem wślizgnęła do baraku zobaczyć jak się czuje pan Simson.

-Naprawdę nie wiem jak mam dziękować za to co zrobiłaś. – zwrócił się do niej Derek, który nie był w stanie zasnąć, choć BJ mówił mu, żeby odpoczywał. Dziewczyna usiadła obok łóżka na krześle.

-Nie ma o czym mówić, ja tylko chciałam… - odparła Mili, ale zostało jej przerwane w pół zdania.

-Jeśli urodzi mi się córka zostaniesz jej matką chrzestną? – wypalił szybko pan Simson.

-Ja… naprawdę nie trzeba… nie wiem czy podołam tak ogromnej odpowiedzialności…. – dziewczyna nie spodziewała się takiego wyznania z jego strony.

-Dam jej Mili na chrzcie na twoją cześć. – oświadczył Derek, który nie potrafił słowami wyrazić jak bardzo jest jej wdzięczny.

W opowiadaniu teksty pisane kursywą to wspomnienia Mili.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Śro 20:59, 26 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:40, 26 Lis 2014    Temat postu: Serce na śniegu

Widać ,że od dzieciństwa Milli wiedziała ,że chce pomagać ludziom.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Camila
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 15 Sie 2013
Posty: 4515
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:46, 26 Lis 2014    Temat postu:

Dziewczyna zna się na medycynie i nieźle sobie w tym radzi.
Dobrze, że była tam na miejscu


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Camila dnia Śro 20:48, 26 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 5 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin