Forum www.bonanza.pl Strona Główna www.bonanza.pl
Forum miłośników serialu Bonanza
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Serce na śniegu
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:46, 26 Lis 2014    Temat postu:

Mili się wykazała jako lekarz. Chyba Cartwrightowie bardzo się tym zdziwili.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:46, 30 Mar 2015    Temat postu:

Mili właśnie bawiła się z dziećmi pani Hamond, kiedy do jej uszu doszedł hałas z głównej ulicy. Podeszła do płotka i wychyliła się, żeby zobaczyć co się stało. Na środku ulicy trwała regularna bójka mężczyzn, którzy zostali oszukani podczas gry w pokera w saloonie.

***

-To jest bezcelowe. – dało się słyszeć głos jednego z ludzi, którzy próbowali rozdzielić bijących się.

-Chłopaki, uspokójcie się. – dało się słyszeć tubalny głos Hossa Cartwrighta, jego starszy brat Adam próbował obezwładnić jednego z napastników.

-Josh, idź po Roya. – powiedział Tim Rogers próbując rozdzielić pozostałą dwójkę.

Nagle dało się słyszeć wystrzał z pistoletu. Wszyscy rozstąpili się i spojrzeli za siebie. W przejściu stał…

-Roya nie będzie przez parę tygodni, pojechał z Jonathan’em do więzienia stanowego. – powiedział Mały Joe zabierając z ziemi jednego z mężczyzn, którzy się bili.

-Mark, Tom, Brad wstawać i ruszać się, jak sobie trochę posiedzicie w celi, to zaraz wam przejdzie ochota do bójek. – powiedział zdecydowanym głosem Mały Joe. Jego wzrok padł na ostatniego z mężczyzn, który wyglądał najgorzej. Był cały utytłany, zarośnięty i posiniaczony, leżał na plecach. Na chwile ich spojrzenia się skrzyżowały. Joe wydawał się on dziwnie znajomy, tylko nie mógł sobie przypomnieć skąd. – Ja się na ochotnika nie pakowałem, jak Roy przyjedzie możesz sam go zapytać, dlaczego właśnie mnie zrobił szeryfem na czas swojej nieobecności, więc co się tak gapisz? – zwrócił się do Adama, który wyglądał jakby go ktoś w głowę młotkiem walnął.

Piątka mężczyzn pomaszerowała gęsiego do biura szeryfa. Gdy wszyscy byli pozamykani już w celach. Mały Joe rozsiadł się wygodnie na krześle, a nogi położył wyprostowane na biurku, kapelusz sobie nałożył na oczy.

-Ten tam oszukiwał w karty. – wskazał ręką na zarośniętego człowieka Adam, który z Hossem stał w otwartych drzwiach. Joe lekko uchylił kapelusz i spojrzał w tamtym kierunku. Mężczyzna nucił jakąś meksykańską piosenkę.

-Nie, to nie może być… – Mały Joe pokręcił gwałtownie głową. – Mam jakąś paranoję, to że mi się śnił, nie znaczy, że tutaj przyjedzie… – mruknął pod nosem. – Możecie rzucić na nich okiem, zaraz wracam. – powiedział i pośpiesznie wyszedł.

-Znając to jego „zaraz wracam” będziemy musieli siedzieć tutaj cały dzień. – stwierdził Adam opierając się o ścianę.

Nim jednak Adam i Hoss zamienili ze sobą kilka zdań Mały Joe był z powrotem niosąc jakiś pakunek. Usiadł wygodnie na krześle i delikatnie go rozwinął, po czym włożył do ust jeden z kawałków ciasta.

-Pycha. – powiedział Mały Joe z pełnymi ustami – To jest jeszcze lepsze niż Hop Singa, jak Mili będzie tak gotować, to prędzej się z nią ożenię niż oddam ją komuś innemu. – Hoss zachęcony taką rekomendacją sięgnął po drugi kawałek – Gdzie z tymi łapami? – Joe trzepnął brata w rękę – Jak chcesz to poproś Mili, żeby zrobiła ci drugie. – stwierdził.

Nagle do biura szeryfa wparowała pani Cristobal i dało się słyszeć jej donośny głos w kierunku jednego z więźniów:

-Tylko wróć do domu to takie ci piekło urządzę, że mnie popamiętasz ty… ty… - pierś jej szybko falowała, a jej parasolka kilka razy uderzyła w kraty.

Mały Joe westchnął ze zrezygnowaniem, nawet nie dadzą człowiekowi w spokoju zjeść, pomyślał, a Roy mówił, że jak go nie będzie to się tutaj wynudzę, dodał w myślach. Podszedł do pani Lukrecji, żeby ją uspokoić, ale zamiast spokoju oberwał z dwa, może trzy razy parasolką w głowę. Przez chwilę pomyślał żeby się wycofać jak zwykły tchórz, ale nie da sobie przecież wejść na głowę zwłaszcza, że całą sytuację obserwowali jego bracia.

-W tej chwili proszę się opanować, albo wsadzę panią za kratki za napaść na szeryfa. – rzekł stanowczo Mały Joe masując sobie guza na głowie. W biurze szeryfa zaległa grobowa cisza.

-Wybacz, Joe… – na lica pani Cristobal wykwitły rumieńce zażenowania i wstydu. – …ale Ten całą swoją wypłatę za pracę w kopalni stracił podczas gry, a Tess, Larry i Toby od paru dni nie mieli nic w ustach.

-Proszę niech pani weźmie to… - Joe opróżnił swoje kieszenie do ostatniego centa, było mu bardzo szkoda i przykro tych dzieci. Przecież one nie są niczemu winne, a on nie zbiednieje jak da im swoje pieniądze.

-Ja nie wiem czy powinnam… - zawahała się Lukrecja.

-Niech pani kupi im cukierki i powie, że to ode mnie. – Cartwright uśmiechnął się do niej i odprowadził ją wzrokiem do drzwi – Jego niestety wypuścić nie mogę. – wskazał kciukiem na Brada.

Pani Cristobal mu się odkłoniła i wyszła z biura szeryfa. Joe natomiast zadowolony, że udało mu się opanować sytuację, wrócił na swoje miejsce, ale z ciasta, które zostawił na biurku, nawet okruszek nie został.

-Kochany braciszek… - Joe nie mógł opanować sarkazmu – …ty za parę godzin będziesz jadł kolację, a ja tu trupem padnę z głodu, bo nie mogę się stąd ruszyć nawet na krok. Według regulaminu, który dał mi Roy, szeryf nie może opuścić swojego stanowiska ani na moment. Po resztą, czemu właśnie mi to zaproponował, przecież jest wiele starszych, doświadczonych i odpowiedzialnych ludzi, którym by mógł to zaproponować. – Mały Joe nadal zachodził w głowę czemu to właśnie jemu przypadł ten wątpliwy zaszczyt.

Mały Joe zwinął w kulkę pergamin i zwinne wrzucił go do kosza, który stał niedaleko okna, przez chwilę oparł brodę na rękach, i się zamyślił. Po dosłownie kilku minutach zajrzał do jednej z szuflad, w której znalazł pudełko szachów. No tak, przecież tata czasami odwiedza Roya i lubią sobie pograć, przeszło mu przez myśl.

-Nauczyć cię… - usłyszał za swoimi plecami głos Adama. Hossa już nie było.

Niektóre rzeczy są na potrzeby opowiadania, żeby nie było żadnych niedopowiedzeń dla tych, którzy będę to czytać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kola dnia Pon 19:48, 30 Mar 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:13, 30 Mar 2015    Temat postu: Serce na śniegu

Czy ten drugi to był brat bliźniak Joe ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:36, 30 Mar 2015    Temat postu:

Zaskakujące. Może jednak Joe będzie dobrym szeryfem? Na razie daje sobie radę. Z bandytami, bo z kobietą to niezbyt dobrze ... i oberwal parasolką i wygłupił się nieco z pomocą ... babka skarży się, że przez hazard męża ona i dzieci glodują, a Joe wyciąga bilon i daje jej ... na cukierki dla dzieci ... z tego, co ona wykrzyczała, to wolałyby chleb ... W każdym razie akcja rozwija się ciekawie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:13, 09 Kwi 2015    Temat postu:

-Joe, pssst, Joe. – dało się słyszeć ciche nawoływanie z jednej z cel.

Kyle, Tom, Mark i Brad spali jak zabici, ale ostatni z osadzonych nie chciał, żeby ktokolwiek się dowiedział co go łączy z Josephem Cartwrightem. Mały Joe podszedł ostrożnie do pomieszczenia z kratami.

-Billy? – zapytał niepewnie Cartwright.

-Chodź tutaj musimy porozmawiać. – usłyszał cichy w odpowiedzi szept.

Niepewnie otworzył celę, wszedł do środka, zamknął za sobą drzwi i usiadł na sąsiedniej pryczy. Choć zamykanie się w jednej celi z najsłynniejszym rewolwerowcem dzikiego zachodu może być niebezpieczne.

-Mam kłopoty. – zaczął szeptem tamten.

Też mi nowość, pomyślał Mały Joe.

-Zabiłem jakiegoś tam generała, czy pułkownika i teraz mnie wszyscy szukają, dlatego zapuściłem brodę. Pomożesz mi się gdzie ukryć, tutaj na pewno zostać nie mogę. – opowiedział najciszej jak tylko się dało Billy, żeby ich tamci tak na wszelki wypadek nie usłyszeli. -Widzę, że z ciebie niezła tu szycha. – wskazał na jego odznakę.

-To tylko tymczasowo. – rzekł Cartwright. -Mam pomysł… - zaczął, ale usłyszał głos Brada:

-Joe…

-Zaczekaj. – powiedział bezgłośnie Joe do Billa.

-Tak, Brad. – powiedział podchodząc do krat.

-Bardzo cię przepraszam za moją, żonę. Jak tylko stąd wyjdę odpracuję wszystko co do centa. Przysięgam. – mówił pan Cristobal.

-Nie ma o czym mówić, Brad. Gdybym tak nie lubił twoich dzieci… Wracaj lepiej spać, mam dużo papierkowej roboty. – szybko uciął rozmowę. Chciał jak najszybciej mieć Billa z głowy. Choć gdyby nie ratował życia temu łotrowi spod ciemnej gwiazdy, on nie miałby teraz wobec niego długu wdzięczności.*

Po chwili Mały Joe wyszedł na zewnątrz, lecz po kilku chwilach szybko wrócił. Wszedł do celi, w której był Billy. Wyjął spod koszuli dość sporych rozmiarów worek i kazał tam mu wejść. Potem upewniwszy się, że reszta więźniów śpi, przerzucił sobie worek z przyjacielem przez ramię. Lepszego słowa na tę znajomość nie znalazł, lepiej w Billym Kidzie mieć przyjaciela niż wroga.

Nim nastał świt Mały Joe wywiózł Billy’ego na teren Ponderosy i znalazł mu bezpieczną kryjówkę. Jego przyjaciel miał się stamtąd nigdzie nie ruszać. Cartwright porządnie go wyprowiantował, a w dwie następne noce zamierzał sprawić, żeby Billy Kid już nigdy nie pojawił się w jego życiu.

Równo ze wschodem słońca Mały Joe znajdował się w biurze szeryfa. Całe szczęście, że w nocy nic się nie wydarzyło i nie był nikomu z mieszkańców w Virginia City potrzebny. Jakiś kwadrans później dało się słyszeć jak Kyle, Brad, Mark i Tom zaczęli się budzić.

-Głodny jestem jak nie wiem. – powiedział pierwszy z mężczyzn. – Joe… - zaczął niepewnie.

-To jest areszt, a nie pensjonat. – oświadczył Joseph Cartwright.

-A ten przyjezdny? – zapytał Mark starając zobaczyć się coś przez kraty.

-Godzinę temu byli tu jego towarzysze podróży i wpłacili za niego grzywnę, wiec go wypuściłem. – poinformował Mały Joe, ta zmyła miała być dla kamuflażu dla Billy’ego. Jutro w nocy odstawi go do portu w Sacramento, a stamtąd statkiem popłynie do Argentyny. Tam nikt go nie będzie szukał, a on nie będzie już mieć wobec niego długu wdzięczności.

-Mam tu coś dla ciebie. – dało się słyszeć głos Mili, która przywiązywała swojego konia naprzeciwko dopiero co otwartego okna. Jeździła na nim jak amazonka, stwierdził Mały Joe w myślach. W ręce trzymała wiklinowy koszyk przykryty czerwoną chustką w białe grochy. – Na pewno musisz umierać z głodu. Hoss bez bicia się przyznał, że zjadł ci całe ciasto. – uśmiechnęła się do niego promienne ukazując szereg białych jak mleko ząbków.

-Żołądek zaczął mi już przyrastać do kręgosłupa. – odparł z uśmiechem Mały Joe. – Jesteś kochana, że tak z samego rana chciało ci się przyjeżdżać, przecież mogłaś sobie pospać, a od ponad dwóch godzin jesteś już na nogach. – cmoknął ją w policzek.

Mili nie dość, że go onieśmielała, to do tego jeszcze była tajemnicza, ponad to była dla niego bardziej jak siostra, inne dziewczyny, które do tej pory spotykał tak na niego nie działały.

-Jak będę leżeć w trumnie to się wyśpię. – stwierdziła z rozbawieniem Mili. -A ten twój brodacz to nie przypadkiem Billy Kid. – wskazała na list gończy, który wisiał na ścianie, za którego głowę dawano 500, 000 tys. dolarów.

Mały Joe starał się opanować i nic po sobie nie poznać, ale i tak nerwowo poruszyło się jego jabłko Adama, a w gardle nie wiedzieć czemu mu zaschło. Gdyby złapano go wraz z Billy Kidem wsadzono by go do więzienia szybciej, niż zdołałby cokolwiek powiedzieć, wstydem i hańbą byłoby dla jego ojca, gdyby jego nazwisko było kojarzone z największym rewolwerowcem na zachód od Missisipi.


*Wydarzenia mające miejsce 3 miesiące przed rozpoczęciem akcji tego opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 17:20, 09 Kwi 2015    Temat postu: Serce na śniegu

Nie sądziłam ,że z Joe taki numer i miał wspólne sprawki z Billym Kidę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 9:14, 10 Kwi 2015    Temat postu:

Billy Kid musiał mieć małe gabaryty, jeśli Mały Joe wyniósł go z aresztu w worku Very Happy Cóż, ważne, że Billy był znanym rewolwerowcem. Do szybkiego i celnego strzelania wzrost i bary nie są potrzebne ... ale i tak to raczej podejrzana zanajomość, jak na szeryfa.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:05, 10 Cze 2015    Temat postu:

-Po tym jak panna Miller wyszła za mąż i jest w stanie błogosławionym, kto teraz będzie uczyć nasze dzieci? – zapytała pani Harris na zebraniu rady miasta.

-W zupełności się zgadzam. – powiedział pan burmistrz - Może moja bratanica mogłaby.- zaproponował czterdziestopięcioletni mężczyzna.

-A co z hiszpańskim i francuskim, przecież to był pomysł Bena, żeby uczyć dzieci obcych języków. – rzekł pan Juanes – Mówił, że…

-Doskonale pamiętam co mówiłem, Ramón. – do głosu doszedł Benjamin Cartwright. – Proszę się nie martwić… - zwrócił się do wszystkich przewodniczący rady – …za góra tydzień będzie nowa nauczycielka z Nashville.

-Mili jak dobrze, że jesteś, pomożesz mi. – dało się nagle słyszeć zza uchylonego okna głos Sary Hamond, która biegła w kierunku siedemnastoletniej dziewczyny. – Zanim pani Miller zrezygnowała, kazała wszystkim w klasie napisać jak interpretujemy wiersz Calcerona.

-A z czym masz konkretnie problem? – zapytał Mili.

-Z tłumaczeniem, rozumiem tylko co drugie słowo. – odparła dziesięciolatka i podała jej książkę.

Dziewczyny usiadły pod rozłożystym drzewem, które stało niedaleko. Było ono tak wielkie, że wydawało się, że sięga chmur. Mili otworzyła książkę i zaczęła czytać na głos:

-Cuando el resorte de lámina se vestirá el árbol, Me encanta el aliento otuli, A continuación, los dolores y molestias que serpentean su canto, Ellos sienten que sus hojas temblorosas*.

-Czytasz to jeszcze piękniej niż pani Miller. – stwierdziła Sara. – Tak cudownie i melodyjnie.

-Bo to mój ojczysty język. – poinformowała ją dziewczyna – Moi rodzice bardzo wszechstronne wykształcili mnie i mojego brata. Znam biegle w mowie i piśmie pięć języków. Oprócz angielskiego, znam jeszcze francuski, hebrajski, grekę oraz łacinę.

-A mi się wydaje, że już nie trzeba szukać. – oświadczył pan sędzia Stanley. –Ta Mili już nie raz udowodniła, że żadna dziedzina nie jest jej obca. Zna się na medycynie, prawie, ekonomii, że już o myślistwie nie wspomnę. – stwierdził fakt, już nie raz i nie dwa ta niezwykła nieznajoma zaskakiwała mieszkańców Virginia City.


***


Było już dobrze po drugiej w nocy jak Mały Joe zbliżał się do ostatniego patrolu przed Sacramento. Od kiedy wyjechali wraz z Kidem z terenu Ponderosy na ich drodze w kierunku celu, do którego zmierzali aż roiło się od patrolów z żołnierzami poszukującymi Billego Kida. Na całe szczęście nikt ich do tej pory nie zatrzymał. Jego przyjaciel przebywał w worku przewieszonym przez konia. Najmłodszy Cartwright modlił się, żeby droga, która została im do końca podróży przebiegła tak gładko jak do tej pory, w przeciwnym razie jutro w południe będzie wisiał na szubienicy obok Billyego Kida.

-Proszę się zatrzymać. – usłyszał za sobą Mały Joe gruby głos.

Posłusznie się, więc zatrzymał. Za chwilę zobaczył przed sobą barczystego żołnierza. Po pagonach an ramieniu rozpoznał, że to kapitan.

-Gdzie pan zmierza? – zapytał ów mężczyzna Cartwrighta.

-Do Sacramento w celach handlowych. – odparł mu Mały Joe na jednym wdechu.

-A czym pan handluje? – spytał ponownie żołnierz.

-Prawdę powiedziawszy to przesyłka dla samego gubernatora. Zabroniono mi mówić co jest w środku. – powiedział cicho do ucha żołnierza Mały Joe, który wymyślił to kłamstwo na poczekaniu, a za to głośniej już dodał: - Gdzieś tutaj powinienem mieć odpowiednie papiery. – poinformował i zaczął szukać po kieszeniach.

-Nie trzeba, proszę jechać dalej. – rzekł kapitan.

Mały Joe ruszył przed siebie. Uff, niewiele brakowało, pomyślał i nerwowo przełknął ślinę. Reszta drogi minęła już spokojnie. Teraz to pójdzie wszystko jak po maśle, kupić bilet, wsadzić go na statek i nich się dzieje co chce, przeszło przez głowę Cartwrighta. Zatrzymał konia w jakieś bocznej uliczce. Rozejrzał się na wszystkie strony czy nikogo przypadkiem nie ma w pobliżu. Billy wreszcie wyszedł z worka. Przebrał się w ubrania, które dał mu jego przyjaciel. Teraz wyglądał jak biznesmen. Ubrany w najlepsze ubrania starszego brata Joe – Adama, które na niego idealnie pasowały, nikt by nawet nie pomyślał, że ma do czynienia z największym rewolwerowcem Dzikiego Zachodu. Zabrał wszystkie swoje rzeczy, który były potkane w tobołkach obok konia i udali się w kierunku kasy, gdzie sprzedawali bilety. Bez problemu udało im się go kupić, więc poszli w kierunku, gdzie był statek na rejs do Argentyny. Właśnie stali niedaleko kontrolera biletów, gdy najmłodszy Cartwright usłyszał za sobą:

-Joe, co ty tutaj robisz?



*Kiedy wiosna w liść ustroi drzewa, I otuli je miłości tchnieniem, Wtenczas bóle, które wiatr im śpiewa, One czują liści swoich drżeniem.

Mam nadzieję, że notka będzie się wam podobać i, że zostawicie dużo komentarzy. W produkcji jest opowiadanie nie związane z bonanzą. Każdy rozdział owego opowiadania będzie sobie liczył 14 kartek, więc na pierwszy rozdział jeszcze trochę będziecie musieli poczekać. Bohaterem mojego opowiadania jest pewna znana postać ze świata fantasy, na której temat postało 7 tomów jego przygód. Chciałabym żeby wam się moje opowiadanie spodobało, bo na dobre już się rozkręciłam z tym moim pisaniem. Może trudno wam w to uwierzyć, ale moja przygoda z pisaniem rozpoczęła się od pisania wierszy. Moje wiersze się podobają jednemu wydawnictwu, do którego jutro ponownie się wybieram, być może jeszcze pod koniec tego roku ukaże się tomik moich wierszy w księgarniach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:07, 10 Cze 2015    Temat postu: Serce na śniegu

Urwane w najlepszym momencie ,ciekawe co dalej ?
Brawo ,mam nadzieję ,że twoje wiersze zostaną wydrukowane.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zorina13 dnia Śro 20:42, 10 Cze 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 23:41, 10 Cze 2015    Temat postu:

Cytat:
Znam biegle w mowie i piśmie pięć języków. Oprócz angielskiego, znam jeszcze francuski, hebrajski, grekę oraz łacinę.

Z hiszpańskim, który jest jej ojczystym językiem to mnie wychodzi, że ona zna aż sześć języków. Łacina, jeśli jest katoliczką to zrozumiałe, ale po co jej hebrajski i greka?
Cytat:
...jak interpretujemy wiersz Calcerona.

Czy chodzi o Pedro Calderona de la Barca? To bardzo dobry poeta i dramatopisarz.
Nie wiem, ale tam język hiszpański kojarzył się z Meksykiem i nie był szczególnie lubiany. Jeśli ktoś robił interesy w Meksyku, to był przydatny ... w takim "handlowym" zakresie. Nie wiem, czy mieszkańcy Wirginia City aprobowaliby naukę "zbędnych" języków takich jak francuski i hiszpański. W takiej szkole był jeden nauczyciel i uczył rachunków, angielskiego, historii i podstaw pozostałych przedmiotów takich jak fizyka, przyroda, geografia.
Billy Kid musiał być bardzo poszukiwanym zbiegiem, skoro sam kapitan wyruszył na patrol ..to jednak dość wysoki stopień wojskowy.
Na razie nie wiem, jak komentować ... trochę się gubię w akcji ... nie wiem po co Joe wyjechał? Po co Mili znajomość tylu języków ... takich raczej nieprzydatnych na Dzikim Zachodzie . ... fragment jest "wyrywkowy", pewnie jest częścią dłuższej historii ... a potem się wyjaśni wszystko. W każdym razie zapowiada się ciekawie.
Trzymam kciuki za wydanie tomiku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Śro 23:45, 10 Cze 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:16, 22 Cze 2015    Temat postu:

Mały Joe siedział w ubogiej tawernie i czekał na tego wariata, przez którego o mało co zawału nie dostał, kiedy odprawiał Kida na statek. Teraz, kiedy statek już w najlepsze wypłynął na ocean, mógł być spokojny, zarówno o swoją skórę, jak i o skórę Billego Kida. Jego towarzysz wrócił już od baru, postawił na stole dwa piwa i usiadł obok.

-Powiesz mi teraz, kto to był? – zapytał Clay upijając łyk trunku i rozsiadając się wygodniej na krześle.

Mały Joe rozejrzał się na wszystkie strony, czy nikt ich przypadkiem nie podsłuchuje i powiedział do ucha starszego brata:

-Billy Kid. – Joe szybko zatkał mu usta ręką, słysząc tylko stłumiony krzyk.

-Rozum postradałeś, wiesz, co grozi za pomaganie przestępcy. – wysyczał cicho Stamford, gdy przeszedł mu już pierwszy szok.

-Kilka miesięcy temu uratowałem temu człowiekowi życie, on uważał, że ma wobec mnie dług wdzięczności, dlatego zgłosił się do mnie po pomoc. Gdybym mu nie pomógł to… - Mały Joe przejechał znacząco po szyi. – Gdyby nie to, to w ogóle nie przyszło by mi do głowy, żeby mu pomagać. – odpowiedział szeptem Cartwright bratu.

-A co tam słychać w Ponderosie? – zapytał Clay zmieniając kłopotliwy temat, więc Joe zaczął mu opowiadać o tym, że był w śpiączce, a Adam na wózku oraz o innych sprawach. – I on naprawdę jest do ciebie kubek w kubek podobny? – spytał Stamford, gdy rozmowa zeszła na temat BJ-a. – To jak twój tata was od siebie odróżnia.

-Sam nie wiem. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się go pomylić ze mną. – odparł Mały Joe.

Jego wzrok padł na chwilę na ścienny zegar, który stał w rogu pomieszczenia.

-Rany, już jest tak późno. Muszę się zbierać. – stwierdził najmłodszy syn Bena Cartwrighta.

-Już uciekasz. Myślałem, że zostaniesz tu na dłużej. – zaproponował Stamford.

-Gdyby nie to. – Mały Joe wskazał na gwiazdę szeryfa schowaną pod kurtką – To bardzo chętnie bym został, ale akurat mnie zrobiono zastępcą, bo szeryf Roy pojechał z więźniem do więzienia stanowego, a Virgina City nie może być bez szeryfa. – poinformował Mały Joe.

-To na razie. – Clay uściskał młodszego brata. – Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. – dodał.

Mężczyźni wyszli z baru i udali się w stronę koni. Starszy z mężczyzn pojechał w swoją stronę, a Mały Joe ruszył w drogę powrotną. Daleko jednak nie zdążył ujechać, bo zauważył jak trzech mężczyzn w jakiejś ciemnej uliczce związaną kobietę przerzuca przez jednego z koni. Owa niewiasta miała zakneblowane usta i związane ręce, a także co nie uszło uwadze Małego Joe była bardzo ładna. Bez odrobiny wahania podjechał w tamtym kierunku, a następnie zsiadł z konia tak, że go tamci nie zauważyli. Postanowił wziąć ich z zaskoczenia. Mężczyźni byli uzbrojeni po zęby, jednak on był od nich szybszy. Jeden z nich oberwał kulą w brzuch, drugi dostał z pięści, ale potknął się o coś i uderzył głową w ostry przedmiot, bo z jego głowy polała się krew. Trzeciemu natomiast Mały Joe złamał rękę. Bandyci moment się stamtąd zmyli. Z kolei Mały Joe podszedł do dziewczyny rozwiązał ją, wyjął z jej ust knebel i powiedział:

-Już w wszystko porządku. Nie zrobią ci krzywdy.

-Dziękuję. – odpowiedziała dziewczyna i się w niego wtuliła.

-Może odwiozę cię do domu, to raczej nie jest bezpieczna dzielnica. – zaproponował Cartwright.

-Masz rację, lepiej chodźmy stąd. – powiedziała.

Mały Joe pomógł jej wejść na konia i ruszyli w drogę powrotną.

-To gdzie mieszkasz? – zapytał Mały Joe.

-Na Garden Street. – poinformowała – Jestem Angelika. – przedstawiła się.

-Ja mam na imię Joseph, ale wołają na mnie Mały Joe. – powiedział najmłodszy syn Bena Cartwrighta.

Dzięki kilku następnym wskazówką, które podała mu dziewczyna bez problemu znalazł żądaną ulicę, a następnie jej dom. Kiedy drzwi otworzył im kamerdyner weszli do środka.

-Bogu niech będą dzięki. – powiedziała Kornelia trzymając w ramionach jedyną córkę. –Fryderyk, Fryderyk chodź tutaj. – wołała kobieta jakiegoś mężczyznę.

-Kobieto muszę zebrać 50 tys. okupu, żeby oddali nam nasze dziecko. – dało się słyszeć z drugiego pokoju - Na razie mam dopiero połowę tej sumy. – wyznał.

-Papa. – Angelika nie czekała aż jej ojciec raczy przyjść tylko wbiegła do jego pokoju i wtuliła się w jego ramiona.

Państwo Perez zaprosili Małego Joe na kolację, gdy się dowiedzieli, że to dzięki niemu ich córka jest cała i zdrowa. Gospodarz domu dwoił się i troił, żeby tylko jakoś wynagrodzić najmłodszego syna Benjamina Cartwrightaza to co zrobił. Mały Joe wszelkimi możliwymi sposobami starał się wyperswadować panu Perezowi ten pomysł z głowy, jednak bezskutecznie. Wkrótce miał się przekonać, że Fryderyk Perez umie postawić na swoim i, że mu się nie odmawia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:40, 22 Cze 2015    Temat postu: Serce na śniegu

Ciekawe jak się rozwinie ta znajomość.
Chociaż ojciec Angeliki mnie nieco zaniepokoił z tym ,że mu się nie odmawia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Kola
Szeryf z Wirginia City



Dołączył: 02 Paź 2013
Posty: 871
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:47, 01 Lip 2015    Temat postu:

-Joe, świetnie się spisałeś jak mnie tutaj nie było. – powiedział Roy Coffee dwa tygodnie później.

-Roy, a mogę się dowiedzieć dlaczego właśnie Joe, przecież jest tyle ludzi w mieście bardziej doświadczonych i…? - zapytał Benjamin Cartwright.

-Moi krewni w Rubikon* - przerwał mu szeryf Coffee – Wprost nie mogli się go nachwalić, kiedy był tam szeryfem. Chciałem sprawdzić czy to prawda, czy to zwykłe przechwałki, ale jak widać się nie pomyliłem i dobrze wybrałem. – zwrócił się do przyjaciela Roy – Joe, naprawdę świetna robota.

Mały Joe poczuł ulgę i ciężar spadł mu z serca, a był przekonany, że to był pomysł jego ojca. Poszedł do kuchni po coś do picia. Szeryf podał Benowi gazetę, którą mu przywiózł z miasta. Jego przyjaciel miał wypadek na ranczu i obecnie się znajdował z nogą w gipsie.

-BJ ty to umiesz się ustawić. – powiedział Adam, gdy wziął ze stołu przedmiot i rzucił okiem na pierwszą stronę.

Było na niej zdjęcie Fryderyka Pereza, a pod nim artykuł, że połowa udziałów w jego firmie należy do jego przyszłego zięcia Josepha Cartwrighta.

-Chyba sobie ze mnie kpisz. – odpowiedział BJ – Przecież to markiz, gdzie mi się tam pchać, a poza tym ja na salonach. Nie. – zaprzeczył - To zdecydowanie nie dla mnie. – dodał.

-Co jest nie dla ciebie? – zapytał Mały Joe wracając z kuchni z kawą.

-To. – lekarz pokazał mu pierwszą stronę gazety, Joe gdy tylko ją zobaczył zachłysnął się tym co miał w buzi.

Z każdym kolejnym czytanym słowem jego oczy robiły się jak spodki. Super, kłopoty do kwadratu, przeszło mu przez myśl. Nawet nie zdążył pomyśleć jak ma rozwiązać ten problem, kiedy przez otwarte okno dało się słyszeć odgłos wjeżdżającego powozu na podwórze.

-Boże, tu jest jeszcze piękniej niż opowiadał ten chłopak. – stwierdziła Kornelia Perez wychodząc z bryczki.

-Widzisz, papa. – powiedziała Angelika – Ty robisz tylko kłopot, Joe. Po co mu połowa twoich udziałów. – wyznała panna Perez.

- Cartwrightowie to najbogatsza rodzina w Nevadzie. Poza tym to dobra partia. Moja córka zawsze ma dobry gust. – oznajmił Fryderyk. – Twój narzeczony… - dodał.

-Papa, Joe mi tylko uratował życie, owszem bardzo lubię go, ale to chyba trochę za mało, żeby za niego wychodzić. – starała się przekonać ojca Angelika. –Wolę umrzeć iż wyjść za niego za mąż, a zmusić mnie do ślubu nie możesz. Jak chcesz, żebym przed ołtarzem powiedziała „Nie”. – oświadczyła stanowczo dziewczyna.

-No już dobrze. Dobrze. – powiedział Fryderyk, jego córka umiała postawić na swoim.

-Będziemy tu stać do rana? – zapytała Kornelia.

BJ podszedł do drzwi i otworzył je gościom. Trójka nowo przybyłych stanęła jak wryta, w końcu Angelika się odezwała:

-To nie jest mój Joe.

Lekarz wprowadził gości do domu i właśnie zamierzał przedstawić rodzinę, kiedy panna Perez podbiegła do Małego Joe.

-To jest mój przyjaciel, który uratował mi życie. – dziewczyna wtuliła się młodzieńca.

Z kolei Mały Joe miał się ochotę zapaść pod ziemię. Teraz musiał wszystko wytłumaczyć, oczywiście pomijając w tym udział największego rewolwerowca wszech czasów.

-Wyborna ta kaczka. – stwierdził Fryderyk, gdy wszyscy jedli kolację. – Taka mała rzecz, a potrafi sprawić tyle przyjemności. Tych wytwornych dań mam już dość. – oświadczył pan Perez. - Mój przyjaciel Vincent Gordon. Szuka kogoś odpowiedniego, żeby mu zaprojektował dom, kilku architektów już zrezygnowało, ale gdybym mu ciebie polecił to na pewno by nie odmówił. – zwrócił się Fryderyk do Adama, gdy się dowiedział, że dom, w którym się znajduje to projekt pierworodnego gospodarza tego domu.

-Dziękuję. – odpowiedział Adam, to były jedyne słowa jakie był w stanie w tej chwili wypowiedzieć.

-Przepraszam, Joe. Mój papa nie były sobą, gdyby nie docenił tak wybitnego architekta i lekarza, jakimi są twoimi bracia. – powiedziała Angelika.

-Całe szczęście, że nie ma tu Claya i Willa, bo pewnie też ciekawego by o nich powiedział. – odparł jej Mały Joe.

-Clay to jest ten z twojej opowieści, którego odwiedzałeś w Sacramento? – zapytała.

-Dokładnie. To mój brat, a Will jest bratankiem mojego taty. On i jego żona Laura oraz pasierbica Peggy podróżują po świecie. – poinformował Mały Joe swoją przyjaciółkę.

-Na miłość boską, Fryderyk, przestań się tak gapić na tą biedną dziewczynę. – powiedziała Kornelia do męża, gdy ten nie mógł oderwać wzroku do Mili.

-Wygląda zupełnie jak hiszpańska księżniczka Milagros. – stwierdził Fryderyk Perez.

-Wiesz co Frycek, tobie już na głowę padło, hiszpańska rodzina królewska została zamordowana przez bandytów w Meksyku, gdy odwiedzała swoją hiszpańską kolonię, a na tronie rządzi ten tyran i uzurpator Felipe, bratanek króla Estebana. – oświadczyła Kornelia –Gazet nie czytasz, czy poza swoją firmą już nic innego cię nie interesuje. – oznajmiła kobieta.



*Nawiązana do zdarzeń z odcinka „Gwiazda szeryfa”.

Niepodległość od Hiszpanii deklaracja – 16 września 1810, uznanie – 24 września 1821, więc zapewne Meksyk był kolonią Hiszpańską. Na potrzeby opowiadania przesuwany daty na drugą połowę XIX wieku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
zorina13
Administrator



Dołączył: 18 Sty 2012
Posty: 18575
Przeczytał: 2 tematy

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z San Eskobar
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:52, 01 Lip 2015    Temat postu: Serce na śniegu

Czyli Mili jest zagubioną hiszpańską księżniczką ?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Ewelina
Bonanzowe forum to mój dom



Dołączył: 03 Cze 2012
Posty: 25205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 12:37, 02 Lip 2015    Temat postu:

Meksyk był kolonią hiszpańską, potem nazywano go "Nową Hiszpanią". Do rządzenia Meksykiem wyznaczano tzw wicekróla Meksyku, zwykle osobę spokrewnioną z dynastią panującą, choć niekoniecznie. Różnie bywało. O ile wiem, król Hiszpanii nie fatygował się, żeby odwiedzić Meksyk, tym bardziej z rodziną, bo to narażałoby na niebezpieczeństwo trwałość dynastii. To była długa podróż przez ocean i niebezpieczna. Sztormy, piraci itd ... Nie ryzykowałby na pewno. Wicekról odbierał nominację i potem cały czas siedział w zarządzanym przez siebie kraju. Bardzo rzadko odwiedzał Hiszpanię ...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.bonanza.pl Strona Główna -> Bonanza forum / Fanfiction / Opowiadania Coli Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 6 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin